Niewinne kłamstewka (ebook)
„Nie przyszło mu do głowy, że jego spotkanie z Fioną było ukartowane. Czy naprawdę zaplanowała sobie, że się potknie, obleje go winem, wyląduje mu na kolanach? Czy seks jest częścią jej pracy? Czy sypia ze wszystkimi klientami? Nie chciał się z nikim wiązać, ale z Fioną gotów był zaryzykować. I to było w tym najgorsze...”.
Fragment książki
- Całkiem oszalałeś. – Luke Barrett utkwił spojrzenie w swoim dziadku.
Jamison Barrett wstał od biurka. Mimo osiemdziesiątki na karku trzymał się prosto jak zawodowy żołnierz. Siwowłosy, doskonale ostrzyżony, w szytym na miarę granatowym garniturze i czerwonym krawacie był człowiekiem, z którym wszyscy się liczyli; wiedział, czego chce i nie przyjmował odmowy do wiadomości.
- Nie powinieneś mówić starszemu panu, że oszalał. Starszy pan może poczuć się urażony.
Luke potrząsnął głową. Dziadek zawsze był uparty, wszyscy to wiedzieli, ale kilka miesięcy temu wpadł na bardzo kiepski pomysł, przy którym najwyraźniej dalej obstawał.
- Moim zdaniem do prezesa firmy, który nagle robi zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i chce zrezygnować z najbardziej dochodowych produktów, idealnie pasuje określenie szaleniec.
Jamison okrążył biurko.
- Przecież nie mam zamiaru wycofywać się z technologicznych nowinek, chcę jedynie przystopować…
- Wiem, wiem – przerwał mu Luke. – Wolisz konie na biegunach, rowery, deskorolki.
- Tym się zajmujemy. Zabawkami – przypomniał mu dziadek. – Od ponad stu lat.
- Owszem, ale dawna firma Barrett Toys przekształciła się w Barrett Toys and Tech.
- Obraliśmy zły kierunek!
- Mylisz się, dziadku. – Luke wziął głęboki oddech, starając się zdusić frustrację.
- Mam badania na poparcie mojej tezy.
- A ja mam raport finansowy pokazujący, że się mylisz.
- Nie zawsze chodzi o pieniądze.
- A o co? W końcu po to prowadzi się biznes.
Jamison, zawiedziony, pokręcił głową.
- Dawniej miałeś szersze spojrzenie na rzeczywistość.
- Dawniej liczyłeś się z moim zdaniem. – Wsunąwszy ręce do kieszeni, Luke powiódł wzrokiem po królestwie dziadka.
Był to duży elegancki gabinet urządzony w staroświeckim stylu. Znaczną część powierzchni zajmowało ogromne, ręcznie rzeźbione biurko z mahoniu. Gdyby kiedyś fala przypływu dotarła w głąb lądu, dziadek mógłby wskoczyć na blat i przez wiele dni wygodnie dryfować po morzu.
Na kremowych ścianach wisiały plakaty przedstawiające najpopularniejsze zabawki Barrett Toys, a na regałach – oprócz oprawionych w skórę książek – stały zdjęcia rodzinne.
- Dziadku, nie chcę się z tobą kłócić – oznajmił Luke, próbując ukryć zniecierpliwienie.
Wszystko mu zawdzięczał. Jamison z Lorettą wzięli jego i Cole’a pod swoje skrzydła, kiedy ich rodzice zginęli w katastrofie samolotu. On miał dziesięć lat, jego brat stryjeczny dwanaście. Mimo że sami cierpieli – stracili dwóch synów i synowe – zajęli się wnukami, otoczyli ich miłością, dali im poczucie bezpieczeństwa.
Chłopcy wiedzieli, że kiedyś przejmą stery w Barrett Toys. Firma liczyła ponad sto lat i zawsze wyprzedzała konkurencję. Jej szefowie nie bali się ryzykować. Kiedy Luke był na studiach, bez trudu przekonał dziadka, że lada chwila świat zwariuje na punkcie elektroniki i zabawek interaktywnych. Jamison zaangażował najlepszych specjalistów i wkrótce firma podwoiła zyski. Obecnie Luke kierował działem elektronicznym, Cole zaś ofertą bardziej tradycyjną.
Cole’owi nie bardzo podobało się, że Jamison w Luke’u widzi swojego następcę, zwłaszcza że to on, Cole, był starszy, no ale jakoś się bracia stryjeczni dogadali.
Teraz jednak znów nie wiedzieli, na czym stoją. Wszystko z powodu dziadka i jego humorów.
- Też się nie chcę kłócić. Ale, psiakrew, Luke, czy tego nie widzisz? Pewnie nie, bo jak wszyscy dookoła nie odrywasz oczu od swojego telefonu.
Luke ugryzł się w język. Od kilku miesięcy słyszał to samo.
- Znów, dziadku?
- Tak, znów! Bo chodzi o dzieci, które nie potrafią się obyć bez komórek, tabletów i gier elektronicznych. Dawniej dzieciaki ganiały z przyjaciółmi, wpadały w tarapaty, pływały, łaziły po drzewach. Ty i Cole byliście w ciągłym ruchu. Kiedy kazaliśmy wam czytać książki, uważaliście to za torturę!
- Czasy się zmieniają, dziadku.
Na twarzy starszego pana pojawił się grymas.
- Nie zawsze na lepsze. Dzisiaj dzieci kontaktują się z sobą głównie przez internet. Zamiast wyjść na dwór, siedzą z nosem w ekranie. Większość nawet nie potrafi jeździć na rowerze!
- Rower nie nauczy ich, jak poruszać się po cyfrowym świecie.
- No właśnie! – warknął dziadek. – Kto nam będzie naprawiał auta, klimatyzatory czy cholerny kibel, jak się zatka? Będziesz sikał cyfrowo? Będziesz nastawiał wirtualne chłodzenie w domu?
Luke wziął głęboki oddech. Gdzie się podział jego dziadek wizjoner? Czy wszyscy starsi ludzie zamykają się na nowości?
- Dziadku, nigdy nie oglądałeś się za siebie. Przyszłość zawsze cię bardziej interesowała od przeszłości. Nie poznaję cię.
- Czasy się zmieniają – Jamison zacytował wnuka. – I wbrew temu, co sądzisz, właśnie myślę o przyszłości. Istnieje wiele badań pokazujących negatywny wpływ ekranów na dziecięce umysły. Dlatego poprosiłem cię tutaj. Chcę, żebyś przeczytał te opracowania i przyznał, że może jednak mam rację.
Starszy pan wrócił do biurka i zaczął grzebać w stosie papierów. Przeklinając pod nosem, przekładał je i sprawdzał.
- Przecież tu leżały. Kazałem Donnie wszystko wydrukować. – Popatrzył na wnuka. – Dlaczego nie mogę ich znaleźć?
- To nieważne, dziadku.
- I tu się mylisz! Nie chcę przykładać ręki do niszczenia młodych umysłów.
- Niszczenia? – Luke wytrzeszczył oczy. – Przecież my pomagamy dzieciom! Uczymy je czytać…
- Niech rodzice je tego uczą.
- Dzięki grom maluchy poznają kolory…
- Wystarczy im pudełko kredek.
- Chryste, jesteś uparty jak osioł.
- Najpierw mówisz, że tracę rozum. Potem, że jestem stary i uparty. Masz jeszcze coś do dodania? – Starszy pan łypnął gniewnie na wnuka. – To ty jesteś ślepy i głuchy, jeśli nie potrafisz otworzyć się na moje argumenty.
Luke przeczesał ręką włosy. Może wcale go tu nie ma? Może leży w domu, w łóżku, i ma jakiś zły sen? A może w drodze do dziadka wypadł z zakrętu i wylądował w piekle?
Dziadek zawsze szedł z duchem czasu. Ta nagła zmiana zaskoczyła go. Miał wrażenie, że dziadek przestał wierzyć, iż on, Luke, mógłby dobrze pokierować firmą. Psiakość, kochał staruszka, mimo że w tej chwili najchętniej by go udusił.
- Wiesz co, dziadku? Nie dojdziemy do porozumienia. Niech każdy z nas robi to, co uważa za słuszne. Odchodzę.
Kiedy kilka miesięcy temu Jamison wspomniał, że powinni ograniczyć produkcję elektroniczną, Luke zaprotestował. Długo i żarliwie tłumaczył, dlaczego to jest zły pomysł. Dziadek odrzucił wszystkie jego argumenty. Nie pierwszy raz się starli, ale pierwszy raz ich kłótnia miała tak ostry przebieg. W rezultacie Luke uniósł się honorem i założył własny biznes.
- Tak po prostu? – spytał dziadek. – Chcesz porzucić Barrett Toys?
Luke czuł się tak, jakby z każdą sekundą przepaść między nim a dziadkiem się powiększała. Trudno; co ma być, to będzie. Na razie skupi się na swojej firmie Go Zone.
- Tak, dziadku. Przeszłość nie może kierować przyszłością.
- Bez przeszłości nie ma przyszłości – odparował Jamison.
- Ja swoje, ty swoje – mruknął Luke. – Ilekroć o tym rozmawiamy, próbujemy się nawzajem przekonać, ale bez powodzenia. Naprawdę lepiej będzie, jak zajmę się własnym biznesem.
- Przez naszą ostatnią kłótnię babcia w nocy płakała.
Luke’a ogarnęły wyrzuty sumienia, ale po chwili naszła go refleksja. Loretta Barrett była piekielnie silną kobietą, a dziadek grał nie fair, próbując w ten sposób wymusić na nim uległość.
- Zmyślasz.
Jamison skrzywił się.
- Okej, nie płakała – przyznał. – Ale mogła, niewiele brakowało.
- Jesteś niemożliwy. – Luke pokręcił głową.
- Twoje miejsce jest tutaj! W Barrett Toys.
Luke też był tego zdania, ale to się zmieniło, gdy Jamison stracił serce do nowych technologii. Wcześniej dziadek cenił jego wiedzę, ufał mu, a potem… No cóż. Potem on, Luke, poczuł się niepotrzebny, odtrącony.
Złożył Go Zone po kolejnej frustrującej rozmowie, w której zaprezentowali odmienne stanowiska. Starszy pan wolał patrzeć w przeszłość, natomiast jego interesował rozwój i postęp, słowem przyszłość.
- W Barrett Toys – powtórzył z naciskiem Jamison. – Rodzina jest ważna, Luke.
Tak, zgadzał się z tym całkowicie. Dlatego ta cała sytuacja była tak przygnębiająca.
- Wciąż jesteśmy rodziną, dziadku – powiedział. – Ale pamiętaj, oprócz mnie masz jeszcze Cole’a.
- To nie to samo. Kocham tego chłopaka, ale on nie ma twojej głowy do interesów.
- Trzeba dać mu trochę czasu – odparł Luke, choć nie bardzo w to wierzył. Właśnie dlatego Jamison wybrał jego, Luke’a, na szefa firmy. Cole’a nie pociągały nudne codzienne sprawy związane z prowadzeniem firmy. Lubił władzę i pieniądze. Ale nie lubił pracować.
- Aleś ty uparty – mruknął dziadek.
- Ciekawe, po kim to mam?
- Mądrala. No dobrze. Niech każdy z nas robi swoje.
Luke nie lubił napięcia, jakie panowało między nim a starszym panem. Dziadek był jego opoką. Nauczył go łowić ryby, rzucać fastballa, wiązać muchę pod szyją. A także tego, jak należy prowadzić firmę i traktować jej pracowników. Ale nadszedł czas rozstania.
- Ucałuj ode mnie babcię. – Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Donna, pięćdziesięciokilkuletnia sekretarka Jamisona, która pracowała w Barrett Toys od trzech dekad, podniosła wzrok znad komputera.
- Hej, Luke.
- Hej, Donna. – Ostatni raz zerknął na drzwi gabinetu dziadka. – Nie wiesz, czy Cole jest w firmie?
- Jest u siebie. – Wskazała brodą w stronę gabinetów.
- Dzięki. – Luke ruszył przed siebie. Po chwili zapukał i nie czekając na odpowiedź, wsunął do środka głowę. – Jak leci?
- Cześć. – Cole wyszczerzył zęby. Opalony, wysportowany, o muśniętych słońcem blond włosach i niebieskich oczach, nawet w garniturze wyglądał jak typowo kalifornijski surfer. To on jako przedstawiciel firmy spotykał się z potencjalnymi klientami oraz dystrybutorami, bo swoim uśmiechem i sposobem bycia potrafił wszystkich oczarować. – Byłeś u dziadka?
- Właśnie od niego wyszedłem. – Luke oparł się o framugę.
Gabinet Cole’a różnił się od gabinetu Jamisona; był oczywiście mniejszy, na półkach też stały wyprodukowane przez Barrett Toys zabawki, ale biurko było nowoczesne, ze szkła i stali, fotel minimalistyczny, z czarnej skóry, a na ścianie wisiały zdjęcia Cole’a, jego żony Susan i małego Olivera jeżdżących na nartach w Szwajcarii, pływających na jachcie i podziwiających egipskie piramidy.
- Powiedziałem mu, że odchodzę. Jest niezbyt szczęśliwy z mojej decyzji.
Odchyliwszy się na fotelu, Cole splótł palce.
- Dziwisz mu się? Byłeś jego ulubieńcem, miałeś w przyszłości zarządzać firmą…
Luke zignorował nutę goryczy w głosie kuzyna.
- Może miałem, ale nie będę.
- Dziadek zrobi wszystko, żebyś wrócił.
Luke oderwał ramię od framugi.
- Nie wrócę. W Go Zone…
- Go Zone to nie to samo co Barrett Toys. – Cole obrócił się w fotelu, po czym wstał i włożył marynarkę. – Muszę cię przeprosić. Jadę na spotkanie.
- Jasne. – Nagle Luke przypomniał sobie dziadka szukającego na biurku wydruku. – Miej staruszka na oku, dobrze?
- Bo co?
- Bo lat mu nie ubywa.
- Całe szczęście, że cię nie słyszy. – Cole parsknął śmiechem.
- Wiem. – Luke zamilkł. Chciał podjąć jeszcze jedną próbę przemówienia dziadkowi do rozumu. Niestety próba się nie powiodła. Nie było wyjścia: musi zamknąć za sobą ten rozdział. – Okej, spieszę się na samolot. Pozdrów Susan i dzieciaka.
- Oczywiście.
Stojąc w otwartych drzwiach gabinetu, Jamison odprowadzał wzrokiem wnuka. Jak zawsze, gdy był sfrustrowany, podrzucał w kieszeni monety.
- Znów pobrzękujesz.
Wyjął rękę z kieszeni i westchnął głośno.
- Nie udało się? – spytała sekretarka.
- Błagam, tylko bez „A nie mówiłam?”.
- Przecież nic takiego nie powiedziałam.
- Ale pomyślałaś.
- Skoro tak dobrze czytasz w cudzych myślach, to nie powinieneś był mówić Luke’owi, że Loretta płakała.
Fakt. Nikt, kto znał Lorettę, by w to nie uwierzył.
- Okej, miałaś rację – mruknął Jamison. – Zadowolona?
- Całkiem – odparła Donna, stukając w klawiaturę.
Jamison ponownie skierował spojrzenie na Luke’a, który szedł w stronę windy, co rusz przystając, by zamienić z kimś słowo. Zdecydował się opuścić Barrett Toys, a on nie potrafił go zatrzymać. Chyba czas wytoczyć ciężkie działa.
- Ta kobieta, o której mówiłaś… Sądzisz, że zdołałaby pomóc?
Donna przerwała pisanie.
- Może. Podobno jest świetna.
Jamison skinął głową.
- Próbowałem po dobroci. Czas na inną metodę.
- Szefie, jeśli Luke się dowie, to się wścieknie.
Jamison wzruszył ramionami.
- Więc musimy się postarać, żeby się nie dowiedział. Zadzwoń do niej, Donno.
- Mam złe przeczucia – powiedziała sekretarka, sięgając po telefon.
Jamison zawrócił do gabinetu i nagle sobie coś przypomniał.
- Gdzie są te dane, które miałaś mi wydrukować?
Donna zmarszczyła czoło.
- Zostawiłam je rano na twoim biurku.
- I więcej ich nie ruszałaś?
- Nie.
- W porządku – mruknął, usiłując sobie przypomnieć, gdzie je przełożył. – Na co czekasz? Dzwoń. Aha, i nie wspominaj o tym Loretcie.
Donna spojrzała w sufit.
- Widziałem to spojrzenie.
- Wcale się z nim nie kryłam.
- Jestem twoim szefem. Nie zapominaj.
- Niech ci woda sodowa nie uderzy do głowy.
Nazajutrz po południu Fiona Jordan weszła do restauracji w Gables, pięciogwiazdkowym hotelu w San Francisco. Największą zaletą posiadania własnego biznesu było to, że nigdy nie wiedziała, co przyniesie kolejny dzień. Wczoraj siedziała w swoim mieszkaniu w Long Beach pod Los Angeles, a dziś znajdowała się w przepięknym hotelu w San Francisco.
Uśmiechając się pod nosem, rozejrzała się po przestronnej sali. Gości było sporo; wokół rozbrzmiewał szum rozmów, brzęk sztućców i dźwięki muzyki płynącej z ukrytych głośników. Wzdłuż jednej ściany ciągnęły się okna, z których rozpościerał się widok na mieniącą się w słońcu malowniczą zatokę.
Ale to nie widok był ważny. Fiona ponownie powiodła wzrokiem po sali. Szukała pewnego mężczyzny. Kiedy go znalazła, serce zabiło jej mocniej, a po krzyżu przebiegły ciarki. Luke Barrett. Miał ciemnoblond włosy opadające na kołnierz granatowej marynarki.
Siedział sam, z telefonem w ręku.
Dla niej to było niepojęte. Lubiła ludzi, lubiła z nimi rozmawiać, słuchać ich opowieści, poznawać ich tajemnice. Ale uprzedzono ją, że Luke bywa tak pochłonięty pracą, że zwykle na nikogo nie zwraca uwagi.
Okej, już jej w tym głowa, by na nią zwrócił uwagę.
Zajmował stolik pod oknem, ale nie podziwiał widoku. A ona podziwiała nie widok, lecz jego.
Znów przeszedł ją dreszcz. Dawno żaden mężczyzna tak na nią nie działał. Ponownie utkwiła spojrzenie w jego włosach. Na ogół biznesmeni regularnie odwiedzali fryzjera. Najwyraźniej Luke wyłamywał się ze stereotypu.
W pewnym momencie przeszła obok niego piękna kobieta. Obdarzyła go uśmiechem, który większość mężczyzn przyprawiłby o szybsze bicie serca, Luke jednak zdawał się jej nie widzieć.
Uświadomiwszy sobie, że poznanie Luke’a będzie wymagało sprytu, Fiona skręciła w stronę baru. Zamówiła kieliszek chardonnay, dała barmanowi spory napiwek, po czym biorąc głęboki oddech, poprawiła włosy.
Miała na sobie szmaragdową bluzkę z długimi rękawami i głębokim dekoltem, krótką czarną spódniczkę, która wirowała wokół ud oraz czarne szpilki, które stukały rytmicznie o lśniącą posadzkę. Wiedziała, że wygląda fantastycznie. Trochę szkoda było niszczyć bluzkę, ale czego się nie robi dla dobra sprawy…
Mijając kelnera, potknęła się, zakołysała i z piskiem wylądowała na kolanach Luke’a Barretta.