Niewinne kłamstwo (ebook)
Rosie Carter, instruktorka narciarstwa w ekskluzywnym ośrodku w Dolomitach, chce uniknąć swatania jej przez rodzinę z Robertem. Na poczekaniu wymyśla, że nie może się z nim spotykać, bo ma złamane serce. Jako człowieka, który ją porzucił, wskazuje gościa hotelowego Mattea Morettiego. Matteo jest zdumiony, gdy nagle siostra Rosie urządza mu publicznie awanturę, przerywając jednocześnie ważne dla niego biznesowe negocjacje. Nie zamierza pozwolić, by zrobiono z niego bezdusznego playboya. Rosie będzie musiała odkręcić to, co namieszała…
Fragment książki
– Skupisz się na tym, co do ciebie mówię, Rosie?
W akcencie z wyższych sfer pobrzmiewały tony desperacji, irytacji i anielsko cierpliwej miłości. Młoda dziewczyna z poczuciem winy oderwała oczy od znacznie bardziej pobudzającego widoku – ludzi na dole wzgórza. Wszyscy nieśli na ramionach złożone narty. Jej uszu dochodziły radosne odgłosy żartów i rozmów.
Zimowe wakacje w Dolomitach tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
Luksusowy pięciogwiazdkowy hotel w regionie Veneto na północy Włoch był dla Rosie Carter drugim domem. Jak tylko sięgała pamięcią, co roku przed świętami przyjeżdżała tu z rodziną. Mogła zamknąć oczy i zobaczyć każdą belkę wspaniale wypolerowanego drewna. Każdy okrągły fragment marmuru, ponadczasowe, nieśmiertelne chłodne szarości i wygląd pięknego krytego basenu oraz przesadnie wielkie kryształowe żyrandole wiszące w restauracji chlubiącej się trzema gwiazdkami Michelin.
Siedząc na niewielkim tarasie na galerii z filiżanką kawy w ręku, Rosie podziwiała ustawioną obok recepcji wspaniałą sześciometrową choinkę ubraną w wielokolorowe lampki.
W holu dominowały dyskretne odcienie różu i kości słoniowej.
– Zamieniam się w słuch – odparła z wyraźną dbałością, by w jej głosie zabrzmiał odpowiedni ton szczerości i entuzjazmu.
Siedząca naprzeciw Rosie jej siostra po raz kolejny ciężko westchnęła.
– Co będę robić, gdy skończy się narciarki sezon? Nie wiem, Candice. Uczenie jazdy na nartach sprawia mi ogromną frajdę. Spotykam masę fajnych i przemiłych ludzi. Poza tym opiekuję się górskim domem naszych rodziców. Pilnuję, by nikt się nie włamał...
– Bo w Cortina d’Ampezzo więcej włamywaczy niż turystów? – spytała siostra z ironicznym uśmiechem na ustach.
– Licho nigdy nie śpi – odparła filozoficznie Rosie.
– Nie możesz bez końca fruwać z kwiatka na kwiatek. Z jednej roboty do drugiej. Za chwilę będziesz mieć dwadzieścia cztery lata! Wszyscy – ojciec, matka, Emily i ja boimy się, że dojdziesz do punktu, w którym nie będzie ci się chciało nawet próbować – nie dawała za wygraną Candice.
– To co? Mam zostać księgową? Wziąć kredyt hipoteczny? Znaleźć przyzwoitego faceta, który będzie mnie nosił na rękach? – Rosie zarumieniała się i odwróciła wzrok.
Była szczególnie czuła na punkcie mężczyzn. Wiedziała, że to właśnie martwi jej rodziców – w przeciwieństwie do obu sióstr, nigdy nie znajdzie tego właściwego mężczyzny. Całe życie będzie dryfować tylko między nieodpowiednimi. A każdy kolejny będzie gorszy od poprzednika. Zdarza się. Miała za sobą kilka nieudanych przelotnych romansów. I choć po każdym zachowywała dobrą minę do złej gry, tylko ona wiedziała, jak bolało każde rozczarowanie.
Tkwiła w takim okresie życia, że gdyby ktoś jej powiedział, że nie przeżyje już romansu czy prawdziwej miłości, wcale by się nie zmartwiła i nie zarywała z tego powodu nocy. Jej ostatnią sympatią był pewien młodzieniec, którego spotkała podczas podróży po Indiach. Skupował tanie azjatyckie podróbki, które potem z zyskiem sprzedawał w Londynie. Bawili się świetnie… Do czasu, gdy młody człowiek nie zapałał miłością do spotkanej na hinduskim bazarze wysokiej brunetki i nie odpłynął z nią w siną dal, zostawiając tylko kartkę z jednym słowem „Przepraszam”.
Zresztą więcej się po nim nie spodziewała.
Pocieszało ją tylko, że po tych nieudanych związkach, nigdy nie spodziewała się nic wielkiego. To było jedyną ich zaletą. I tyle. Przez wszystkie te lata tylko jeden mężczyzna złamał jej serce. Miała wtedy dziewiętnaście lat i żadnej wiary w siebie. Właśnie rzuciła studia na uniwersytecie. Młodzieniec znalazł się w odpowiedniej chwili, by uchronić ją przed kompletnym załamaniem. Zagorzały rowerzysta szczerze nieznoszący wszelkich konwencji wnosił w jej życie powiew świeżości. Jak bardzo się różnił od tych bogatych, wymuskanych chłopaków z wyższej klasy średniej, z którymi spędzała czas. Kochała w nim wszystko – od tatuaży po złoty kolczyk w uchu.
On jednak bardziej kochał ją za pieniądze, jakie wnosiła w ich związek, niż za to, kim naprawdę była. Dostał szału, gdy pewnego dnia obiecała, że zostawi dla niego wszystko – łącznie z jej własną częścią rodzinnego majątku. Do dziś wzdragała się na myśl, że mogła popełnić największy błąd w życiu.
Od tego czasu cieszyła się życiem, pływając po powierzchni i nie wnikając w nie zbyt głęboko.
– Ktoś mówił o księgowej? – Candice wróciła do rozmowy i wzniosła oczy do góry, wyszczerzając zęby w uśmiechu.
Rosie odwzajemniła się równie szerokim uśmiechem. Obie wiedziały, co mają na myśli. Mąż ich siostry Emily był księgowym. Wspaniały facet, ale gdy zaczynał rozprawiać o kursach walut, odsetkach i inwestycjach, stawał się nieco nudnawy.
Zdążył jednak zgromadzić spory majątek, co znaczyło, że potrafił grać w tę grę.
Rosie jednak nawet nie miała zamiaru jej zacząć.
– Do Bożego Narodzenia tylko trzy tygodnie... – Candice zmieniła temat.
Rosie spojrzała na nią przymrużonymi oczyma przeczuwając, że rozmowa potoczy się torem, którego nie chciała.
– Nie martw się. Zadbam, by nasz górski dom był całkowicie gotów na rodzinny zjazd. Wiesz, jak uwielbiam dekorować choinkę. Nie zabraknie czekoladek dla dzieciaków.
– Ale plany się zmieniły – weszła jej w słowo siostra. – Jest piękny śnieg i wszyscy zjadą już jutro! Mnie wysłano na zwiady. Wiem, że miałyśmy spędzić dziś babski dzień, ale rodzice nie mogą się już doczekać atmosfery świąt. Poza tym chcą zaprosić na długi weekend państwa Ashley-Talbot… I Roberta. Jest teraz szychą w londyńskim City i świetnie mu idzie. Matka i ojciec myślą, że ty i on… Byłoby miło…
– Nie – Rosie zaprzeczyła stanowczym głosem.
– To nic pewnego. Tylko domysły. Zawsze miał słabość do ciebie…
– Absolutnie nie!
– Rodzice sądzą, że nie ma nic złego w takim spotkaniu…
– Ach, tak. Gdy mówiłaś, że jesteś na zwiadach, znaczyło to, że masz przygotować grunt pod moją randkę z Robertem. Nie ma mowy. To największy nudziarz na świecie.
– Nie mów tak! Może spodoba ci się ktoś, kto ma stałą pracę. Obie z Emily zgadzamy się z rodzicami. Wymień jeden powód, dla którego nie mogłabyś chociaż spróbować. Nie wiesz, jaki Robert jest teraz. Nie widziałaś go od lat.
– Półtora roku! Idę o zakład, że się nie zmienił – odparła Rosie.
Przypomniała sobie mężczyznę z przesadnie wystającym jabłkiem Adama i okularach o grubej oprawce lubującego się w rozprawianiu o rzeczach, które każdą kobietę uśpiłyby już po paru minutach rozmowy.
Spojrzała w dół na choinkę i tłum gości. Kątem oka dostrzegła trójkę ludzi zbierających jakieś dokumenty ze stolika, od którego właśnie wstawali. Rozpoznała starszą parę – oboje dobrze po sześćdziesiątce – którą kilka razy uczyła jazdy na nartach. Bardzo miłe małżeństwo Bob i Margaret. Oboje już wybierali się na emeryturę. Chcieli sprzedać część swoich posiadłości, a do narciarstwa zachęciła ich córka. Do kurortu z krótką wizytą miał wpaść młody człowiek, Matteo, który zamierzał kupić od nich dużą nieruchomość. Zapewne to on się z nimi żegna.
– Nie chce mi się o tym mówić. Po prostu nie mam ochoty na spotkanie z nim. Zresztą z nikim – wróciła do rozmowy z siostrą, patrząc jej w oczy.
Przyjazd Roberta zamieniłby święta w koszmar. Nie chciała patrzeć, jak cała rodzina – z pewnością w dobrej wierze – pcha ją w stronę, w którą za nic w świecie nie chciała iść.
– Wiesz, ktoś tutaj złamał mi serce… – szepnęła tajemniczo, nachylając się do Candice.
– Co ty pleciesz, Rosie?
– Mówiłaś, że nigdy nie trafię na tego właściwego. Ale właśnie trafiałam. To jeden z tutejszych gości. Biznesmen. Można na nim polegać. Takiego faceta byście dla mnie pragnęli. Z początku zanosiło się na przelotny romans, ale to chyba coś głębszego, niż myślałam…
– Nie bardzo ci wierzę. Siedzimy tu od godziny i dopiero teraz o tym mówisz?
– Nie chciałam, ale gdy powiedziałaś o przyjeździe Roberta… Wiem, że zawsze spotykałam się z fatalnymi mężczyznami, ale naprawdę wierzyłam, że ten okaże się tym właściwym. Weszłam w ten romans z szeroko otwartymi ramionami, ale facet mnie zranił… Potrzebuję trochę czasu, by wylizać rany.
– A gdzie jest teraz ten tajemniczy kochanek?
– Oczywiście… – Rosie przerwała na chwilę.
Raz jeszcze spojrzała na żegnającą się przy stole trójkę gości. Młodszy mężczyzna stał odwrócony do niej plecami. Czy mógłby odegrać rolę łamacza niewieścich serc?
Złamane serce nagle wydało jej się ostatnią deską ratunku.
– O, jest tam, widzisz? Żegna się ze starszym małżeństwem. Ma na imię Matteo. Nie wie, że tu jestem. Myśli, że uczę jazdy na stoku. Już pewnie zapomniał o mnie! – powiedziała płaczliwym głosem.
Candice spojrzała w dół.
– Ten głupek cię zranił?
Rosie wymamrotała pod nosem odpowiedź. Nie chciała jednak dalej ciągnąć rozmowy. Nie lubiła kłamać. Już czuła się winna, że swoim małym kłamstewkiem oczernia kompletnie obcego mężczyznę.
Zachowanie siostry zupełnie ją zaskoczyło, bo było tak niepodobne do chłodnej, eleganckiej i zawsze opanowanej Candice. Z wściekłością w oczach siostra zerwała się na równe nogi. Uderzyła pięścią w blat stolika i biegiem ruszyła na dół, wzbudzając zaciekawienie obecnych.
Rosie nie zdążyła jej powstrzymać. Wiedziała, co się święci. Gwałtownie wstała i pobiegła za siostrą.
Choć raz Matteo Moretti nie patrzył na zegarek. Zwykle robił to co chwila. Dopinanie transakcji w biznesie zawsze wzbudzało w nim nerwowość. Niecierpliwość, by jak najszybciej zacząć coś nowego. Bob i Margaret jeszcze nie złożyli podpisów pod aktem kupna, ale były one już czystą formalnością. Gdy tylko skończy się horror świąt, do pracy ruszą prawnicy, którzy ustalą ostatnie szczegóły umowy.
Małżonkowie nawet nie wiedzieli, ile znaczy dla niego kupno tej nieruchomości.
Oboje uśmiechali się do Mattea, gratulując udanych negocjacji.
– Ta ziemia jest sporo warta. – Bob poklepał go po ramieniu i spojrzał na niego wesołym wzrokiem. – Nie powiem ci, ilu było chętnych, ale jesteś pierwszym, któremu ufamy, że wykorzystasz ją w sposób właściwy.
– Czuję się zaszczycony – odparł szczerze wzruszony Matteo.
Przebywał w tym horrendalnie drogim hotelu już od trzech dni, próbując wywrzeć na małżonkach jak najlepsze wrażenie. Zwykle nie prowadził rozmów biznesowych w ten sposób, ale wyznawał zasadę, że różne umowy wymagają różnego podejścia.
Przez cały pobyt towarzyszył mu świąteczny harmider, którego szczerze nie znosił. Cała ta radosna wrzawa przypominała mu tylko, że najwyższy czas zrobić to, co robił w każde święta – uciec i zaszyć się w swojej wspaniałej zabytkowej willi położonej na obrzeżach Wenecji.
Raptem dwie godziny drogi.
Pracował i większość czasu spędzał w Londynie, gdzie posiadał luksusowy penthaus. Ale jego prawdziwym schronieniem, jedynym miejscem, gdzie odczuwał całkowity spokój, była ta elegancka rezydencja o elewacji z żółtego piaskowca. Co roku uciekał w jej zacisze przed hałaśliwą atmosferą świąt, dekoracjami sklepów, rozbrzmiewającymi wszędzie kolędami i dziesiątkami Świętych Mikołajów. Wszystkim tym, co każdego roku zaczynało się jeszcze wcześniej niż poprzedniego.
Teraz też był już myślami w Wenecji. Zaszyty w domu tylko z gosposią i sprzątaczką, które dbały o jego spokój, podczas gdy on oddawał się pracy. Dzięki temu unikał świątecznego chaosu i mógł cały czas trzymać rękę na pulsie biznesu. Codziennie otrzymywał dokładne informacje z rozmieszczonych po świecie biur jego koncernu. Przez większość roku mieszkał w Anglii, ale był do szpiku kości Włochem, a wenecka willa przypominała mu o jego dziedzictwie i wszystkim, co się z nim wiązało. Dlatego, gdy nadchodziły święta Bożego Narodzenia, wystawiał czek swojemu osobistemu sekretarzowi, zwalając na niego obowiązek reprezentowania go na niezliczonych świątecznych przyjęciach, a sam znikał za drzwiami swojej rezydencji.
Prywatność cenił ponad wszystko. Nie pozwalał, aby ktokolwiek zakłócał mu spokój. Teraz jednak czuł silny przypływ emocji, bo zamknął transakcję, która miała dla niego wymiar głęboko osobisty. Jego dzieciństwo i dorastanie zamykały się w tym kawałku ziemi, który niedługo będzie jego własnością. I znajdującym się na nim specjalnym gospodarstwie rolnym. Farmie stworzonej dla dzieci, które nie miały rodziców. Miejsce ucieczki, gdzie mogły one oddychać pełną piersią na otwartym terenie wiejskim, z wszechobecną wokół naturą. Końmi, których mogły dosiadać. Ciche i tajemnicze zakątki, gdzie można było poczuć ducha przygody. Kury do karmienia. Idylla.
Jakże inne niż szare domy dziecka czy pobyty w rodzinach zastępczych.
To było wiele lat temu. Ale dwa tygodnie, które spędził tam jako dziesięcioletni brzdąc, który za chwilę miał się zerwać z uwięzi, głęboko wryły się w jego serce. Dały mu coś, czego mógł się chwycić. Zarzucić kotwicę w niespokojnym i pozbawionym steru życiu. Bob i Margaret nie zarządzali wtedy farmą. Zjawili się w niej później. Matteo trzymał swój związek z tym miejscem w tajemnicy. Jak zresztą wszystko, co dotyczyło jego przeszłości. Jednak teraz, gdy za chwilę stanie się ono jego własnością, ku swojemu zdziwieniu nie mógł powstrzymać emocji…
Właśnie podawał rękę Bobowi, umawiając się na końcowe podpisanie dokumentów, gdy nagle tuż przy nim jak spod ziemi wyrosła młoda kobieta o blond włosach. Krzyczała coś wysokim głosem, zwracając na siebie uwagę wszystkich gości.
Przez chwilę nie mógł wydobyć ani słowa. Bob i Margaret również stali w miejscu jak wryci.
– Kim, do diabła, jesteś Matteo, czy jak ci tam… Jak śmiesz bawić się z Rosie? Takich jakich ty powinno się wieszać! Myślisz, że zostawisz ją ze złamanym sercem? Dam się pokroić, że nawet nie obejrzysz się za siebie! Co za niemoralny typ! Tyle razy ją raniono!
– Mówi pani do mnie? – spytał kompletnie zaskoczony.
– A do kogo? Jesteś Matteo?
Kompletnie zaskoczony rozpaczliwie rozejrzał się wokół. Za wysoką pomstującą na niego blondynką dostrzegł niską kobietę o krągłych i zmysłowych kształtach. Na jej twarzy rysowało się przerażenie graniczące z paniką i głębokim zażenowaniem.
Przez kilka sekund Matteo nie wiedział, co się dzieje. Niska kobieta patrzyła na niego najbardziej niebieskimi oczyma, jakie kiedykolwiek widział. Niesforne loki blond włosów otaczały twarz w kształcie serca. Zrumienione policzki, pełne zmysłowe usta i gładka jak aksamit skóra.
Nagle zabrakło mu słów. Wpatrywał się w nieznajomą. Jak przez mgłę słyszał, że woła go po imieniu. Wykorzystała chwilę jego dziwacznej dezorientacji i chwyciła go pod ramię.
– Proszę, błagam, chodźmy… – Rosie szeptała mu do ucha, jednocześnie prowadząc go w dół pod rękę. – Możesz przez chwilę odgrywać tę grę? Zaraz wszystko wyjaśnię. Przykro mi, ale rób tylko…
Co? Przez chaotyczną plątaninę myśli Matteo czuł na ręku jej małe delikatne dłonie. Była o wiele niższa od niego. Górował nad nią o dwie głowy.
– Kim, u licha, jesteś? – spytał cichym głosem.
Myślał z szybkością błyskawicy, ale czuł się zmieszany delikatnym dotykiem jej dłoni, miękkością ciała, którym przylgnęła do niego, i słodkim, kwietnym zapachem jej włosów. Była o wiele niższa, a uniesione ku niemu ręce podkreślały kształt jej pełnych piersi rysujących się po narciarskim sweterkiem.
– Jestem Rosie. Przepraszam, naprawdę przepraszam. Nie miałam pojęcia, że moja siostra rzuci się na ciebie jak byk na czerwoną płachtę.
– Nie tego się po tobie spodziewałem, synu. – Matteo wzdrygnął się na dźwięk głosu Bena. – Wiesz, jak tradycyjne mamy poglądy. – W głosie starszego mężczyzny brzmiał silny ton rozczarowania.
Skąd ta kobieta zna moje imię? Kim właściwie jest?
Oczyma wyobraźni Matteo zobaczył skutki tej niezręcznej sytuacji – nici z zakupu!
Bob mruknął pod nosem, że być może popełnił fatalny błąd, ufając młodemu człowiekowi, choć jego żona starała się zachować spokój. Mimo to finalizacja umowy coraz bardziej rozpływała się w powietrzu. Matteo nie miał pojęcia, kim jest wisząca u jego ramienia kobieta, błagalnym wzrokiem prosząca go o pomoc. W pierwszym odruchu pomyślał, że chodzi o jakąś pułapkę, by wymusić od niego pieniądze. Szantaż? Publicznie rzucone oskarżenia? Za rogiem pewnie już czeka cała armia paparazzich. Za chwilę w ruch pójdą aparaty i kamery.
Czuł niepohamowaną wściekłość. Najpierw trzeba uspokoić Boba i Margaret oraz ograniczyć szkody do minimum. Zabrać sprzed ich oczu tę młodą kobietę. Był gotów zrobić wszystko, byle tylko dopiąć umowę.
Chcąc nie chcąc, choć tego nie znosił, musiał więc robić dobrą minę do zlej gry.
Uśmiechnął się do niej, a Rosie zarumieniła się jeszcze bardziej.
– Rosie – wymruczał pod nosem, ale tak, żeby wszyscy słyszeli, i odwrócił ją do nich plecami. – Wiesz, rozmawialiśmy o tym…
Spojrzał na Boba i Margaret z nazbyt skromnym uśmiechem i przysunął Rosie jeszcze bliżej do siebie.
– Trochę puściły jej nerwy, Bob… Myślała, że jestem jednym z tych nieodpowiedzialnych facetów… – Potrząsnął przecząco głową i pocałował ją w policzek.