Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Niezapomniana noc (ebook)
Zajrzyj do książki

Niezapomniana noc (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-8228-4
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyThe Doctor's One Night to Remember
TłumaczKatarzyna Ciążyńska
Język oryginałuangielski
EAN9788327682284
Data premiery2021-12-29
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Po zerwanych zaręczynach Isla spełniła swe marzenie i przyjęła pracę lekarki na luksusowym statku wycieczkowym. W wieczór poprzedzający rejs poznała w nadmorskim barze przystojnego i czarującego Nikhila. Po krótkiej rozmowie Nikhil zaprosił ją do eleganckiej restauracji na kolację. Obudził w niej uśpione dotąd zmysły. Ich przygoda nie przypominała niczego, co dotąd przeżywała, i skończyła się w pokoju hotelowym. Nikhil jednak od początku stawiał sprawę jasno: jedna noc to wszystko, co może jej zaproponować. Żadne z nich nie wiedziało, że następnego dnia spotkają się na pokładzie tego samego wycieczkowca...

Fragment książki



- Które z nich udaje? Jak myślisz? – zastanowiła się głośno Isla Sinclair, obserwując na plaży parę nowożeńców.
Jej przybrana siostra Leonora – właściwie była przybrana siostra – odstawiła koktajl i z wdziękiem się odwróciła, by spojrzeć na nowożeńców.
- Nie pozwól, żeby to, co zrobił ci ten drań Brad, zamieniło cię w cynika. – Leo uśmiechnęła się łagodnie. – Może oni naprawdę się kochają?
- Jesteś beznadziejną romantyczką. – Isla uśmiechnęła się, odsuwając niemiłe wspomnienie byłego narzeczonego. – Wiesz, że zawsze ktoś udaje. Jeśli mają szczęście, małżeństwo przyniesie im korzyści, tak jak mojej mamie i twojemu ojcu.
Przez pięć cudownych lat to było obopólnie korzystne małżeństwo, a zakończyło się w przyjaźni trzynaście lat temu, kiedy Isla i Leo miały lat dziewiętnaście.
Trzeba stale dążyć do czegoś lepszego. Isla od dziecka słyszała to od swojej pięknej czarującej matki, która przemawiała do niej czule i szeptała, co trzeba zrobić, by zdobyć kolejnego, bogatszego, jeszcze lepiej ustosunkowanego męża.
Marianna Sinclair-Raleigh-Burton postrzegała akt małżeństwa jako negocjacje biznesowe, gdzie każda ze stron zgadza się na to, co wniesie ta druga.
- Jakbym słyszała twoją matkę. – Leo pokręciła głową. – Po co komplikować sprawy, dziewczynki, udając zakochaną? Lepiej być szczerym, dzięki temu unikamy przykrych niespodzianek.
- Fuj. – Isla naśladowała komiczne, a jednocześnie eleganckie wzdrygnięcie się matki. – Niech cię Bóg broni.
Leo zaśmiała się dźwięcznie. Isla porównywała ten śmiech do dźwięku dzwonków i uważała go za najładniejszy śmiech na świecie.
- Mówisz zupełnie jak ona, Isla.
- Przeżyję to. A gdzie jest moja matka?
- Powiedziała, że się położy i odpocznie. – Leo zrobiła minę. – Jakie są szanse, że znalazła nowego kandydata?
- Cóż, po pierwsze jest świeżo upieczoną rozwódką. Znowu. – Isla odliczała na palcach. – Po drugie uparła się, żeby tu przyjechać, chociaż mówiłam, że jadę tu wcześniej, żeby złapać oddech i przygotować się do pracy na statku. Po trzecie zarezerwowała nam najdroższy hotel w okolicy, a może nawet w całym Chile. Więc gdyby nie wypatrzyła sobie nowego męża, byłabym zdziwiona.
- Lepiej niech szuka męża dla siebie, a nie próbuje nas swatać. – Leo jęknęła, choć w jej tonie nie było urazy.
Obie wiedziały, że niezależnie od swoich wad Marianna jest dla Leo jak matka, i to lata po rozwodzie z jej ojcem. Także w oczach Isli Marianna była najbardziej kochającą i wspaniałomyślną matką. Co nie powstrzymało Isli przed wzniesieniem oczu do nieba.
- Racja, ale nie będę wstrzymywać oddechu.
- Ja też. – Leo przeniosła wzrok na nowożeńców. – Może naprawdę się kochają.
- Może.
Isla z westchnieniem spojrzała na parę młodych ludzi. Z pewnością wyglądali na takich, którzy kochają życie.
Tyle że to nie było życie, jakiego pragnęła dla siebie.
- Mam ochotę zajrzeć do paru sklepików, które mijałyśmy po drodze. – Leo dopiła drinka i odstawiła szklankę. – Pójdziesz ze mną?
Isla zawahała się przez moment.
- Jeśli się nie pogniewasz, wolałabym pójść na spacer plażą. Kiedy znajdę się na pokładzie, może minąć sporo czasu, zanim znów postawię stopę na ziemi.
- Rozumiem. – Leo ześliznęła się z wysokiego stołka i zarzuciła na ramię torebkę. – Widzimy się w hotelu?
- Tak, za jakąś godzinę?
- Za godzinę. – Leo skinęła głową, z gracją wyszła z baru i skierowała się w stronę pary w podróży poślubnej.
Typowe dla romantycznej Leo. Isla uśmiechnęła się pod nosem. Ona nie przyjechała tu szukać miłości czy romansu. Przyjechała do pracy, o jakiej marzyła od dziecka – młodszego lekarza na statku wycieczkowym.
„Klejnot Hestii”.
Może nie była to wspaniała „Królowa Kasjopeja”, flagowy statek linii rejsowej Port-Star, ale całkiem dobry statek, który pozwoli jej na wykonywanie ukochanej pracy połączonej z podróżą dookoła świata.
Czy może być coś lepszego?
A jeśli jeszcze pozwoli jej to zapomnieć o upokorzeniu, jakiego doznała od Bradleya, i uwolni ją od pomysłów matki? Czy to nie bonus?
Dopiła drinka, wstała i uśmiechnęła się. Przeszłość się nie liczy, liczy się przyszłość. A do czasu, kiedy jej statek wpłynie do portu za dwa dni, postara się poznać ten region Chile i przekonać się, co ma do zaoferowania.
Nagłe zamieszanie za plecami kazało jej się odwrócić. Przy sąsiednim barze kłócili się dwaj atletyczni pijani mężczyźni, którzy w bokserskim ringu wyglądaliby na miejscu. Ludzie chyba też tak uważali, bo trzymali się na dystans.
Przemykając między stolikami, Isla skierowała się do przejścia między barami i plażą, oddalając się od awantury. To nie jej sprawa. Szła ze spuszczoną głową, przyspieszając kroku, aż nagle powietrze przeciął ogłuszający huk.
Mimowolnie odwróciła się i zobaczyła oficera ze statku, który biegnie, by ściągnąć jednego z pijanych mężczyzn z drugiego, który padł na ziemię z hukiem.
Oficer rzucił słowo i gapie zamienili się w zatroskanych obywateli, którzy otoczyli poszkodowanego i sprawdzali jego stan, podczas gdy oficer przycisnął wciąż agresywnego drugiego mężczyznę do betonowego słupa.
Oficer był wzrostu awanturnika, a choć nie wydawał się równie potężny, było jasne, że jest wystarczająco silny i zręczny, by kontrolować mężczyznę. Spokojnie do niego przemawiał, po czym poprosił dwóch miejscowych osiłków, aby zabrali mężczyznę gdzieś dalej, by się uspokoił. Potem wyjął zza pasa krótkofalówkę i przekazał komuś kilka poleceń.
Niesamowicie było obserwować, jak skutecznie zapanował nad sytuacją, która łatwo mogła eskalować. Serce Isli zabiło mocniej, co tłumaczyła skokiem adrenaliny wywołanym przez okoliczności. A może ta sytuacja podkreślała wady wszystkich jej byłych? Brad lubił udawać, że jest cieszącym się posłuchem samcem alfa, choć w trudnych sytuacjach wolał wysługiwać się innymi.
A ona potrzebowała tyle czasu, żeby dostrzec prawdę!
Dość! To dlatego znalazła się w Chile i czekała na „Klejnot Hestii”. Pozycja młodszego lekarza na statku to nowe wyzwanie zawodowe i zarazem nowy początek.
Zamierzała ruszyć dalej, gdy usłyszała serię krzyków, w tym jeden, którego nie mogła zignorować.
Lekarz, czy jest tu lekarz? Médico? Es alguien médico?
Zdenerwowana przez moment lustrowała scenę wydarzeń, jakby miała nadzieję, że ktoś się zgłosi.
Nikogo takiego nie widziała.
- Soy médica – powiedziała i przecisnęła się przez grupkę ludzi. Z bliska zobaczyła, że mężczyzna, który upadł, przewrócił się na szklany stolik i leżał na plecach, mając pod sobą odłamki szkła. Spod pleców na wysokości lędźwi wypływała krew.
Isla wskazała na gapiów.
- Możecie przesunąć stoliki? Mover las mesas?
Przykucnęła obok mężczyzny. Nie miała odwagi uklęknąć, dopóki nie ktoś nie uprzątnie szkła.
- A wy przynieście szczotkę… un cepillo para – szukała słów – para barrer los… fragmentos de vidrio.
Poszkodowany nie był wcale nieprzytomny, ale zdecydowanie pijany.
- Witam, może pan powiedzieć, jak pan się nazywa? Cómo se llama?
Jęknął i próbował odsunąć jej rękę. Pewnie ją słyszał, ale treść słów do niego nie docierała.
- Okej, w porządku. Jestem lekarzem. Soy médica.
Puls miał nieregularny. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, wziąwszy pod uwagę bójkę, a potem upadek.
- Czy ktoś wezwał karetkę? Ambulancia?
- Sí sí – odpowiedziało kilka osób.
Na szczęście barman zamiótł już podłogę i mogła zająć się pacjentem. A ponieważ był wysoki i potężny, poruszenie go okazało się trudniejsze, niż się spodziewała.
- Proszę mi pomóc przewrócić go na brzuch – zwróciła się do tych, którzy jej słuchali. – Ayudar me… rodar…
- Proszę go zostawić.
Słysząc rozkazujący ton, uniosła głowę i zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę. To był oficer ze statku. Już wcześniej miała ciarki na jego widok.
Przyglądała mu się bacznie, niczego nie pomijając, nawet epoletów na ramionach. Pierwszy oficer, prawa ręka kapitana.
- Rozumiem, że to jeden z pana ludzi? – wypaliła, zła na siebie. – Może mi pan powiedzieć, jak się nazywa?
- To członek mojej załogi – burknął przystojniak w mundurze. – Potrzebuje lekarza.
- Ja jestem lekarzem.
- Naprawdę? – Urwał na moment. – Chciałem powiedzieć, że naszymi ludźmi zajmują się nasi lekarze.
- Rozumiem, ale ich tu nie ma, prawda? – Isla skupiła teraz uwagę na pacjencie. – On krwawi, a ja tu jestem, więc sugeruję, żeby pan pomógł mi go obrócić. I podał mi jego imię. Aha, w jakim języku on mówi?
Wyczuła moment wahania przystojniaka. Już z daleka robił wrażenie, a z bliska był chyba najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego dotąd widziała. Nie był klasycznie przystojny, dla mężczyzny to zbyt banalne. A jednak przykuwał uwagę. Nigdy nie widziała oczu w tak głębokim, jakby przydymionym odcieniu karmelu, a do tego miał schrypnięty głos. A ciało? Wolała o tym nie myśleć.
Niestety zdawało się, że jej umysł w tym momencie niczego nie kontroluje. Jej wzrok – najwyraźniej z własnej woli – przeniósł się na przykucniętą obok postać.
Mocne uda dotykały jej ud. Mundur przylgnął do wyrzeźbionego ciała niczym kochanka, podkreślając silne nogi i szerokie ramiona. Nic dziwnego, że bez problemu pokonał krzepkiego awanturnika.
W ustach jej zaschło, jakby nigdy w życiu nie widziała mężczyzny. Mówiąc szczerze, nigdy nie widziała takiego mężczyzny. Sądząc z zachwyconych spojrzeń kobiet w tłumie gapiów, nie była odosobniona w swojej opinii.
Wróciła spojrzeniem do pacjenta.
- W jakim języku mówi? – zapytała.
- Na imię ma Phillipe. Mówi po angielsku.
- Okej, Phillipe. Jestem Isla. Jestem lekarzem. Chcę ci pomóc. Obrócimy cię teraz na brzuch, dobrze? – uprzedziła, kiedy przystojniak był tak blisko niej, że czuła zbyt wiele w zbyt wielu miejscach.
Potem obrócił olbrzyma, jakby ważył tyle co piórko.
Tłum głośno wciągnął powietrze.
W lewym pośladku mężczyzny widniał kawałek szkła, z rany sączyła się krew. Nie ulegało wątpliwości, że szkło uszkodziło tętnicę pośladkową. Gdy jej towarzysz sięgnął po krótkofalówkę, wzywając lekarza ze statku, Isla zdjęła szyfonowy szalik, owinęła nim rękę i zamierzała chwycić odłamek szkła.
- Co pani robi? – spytał gwałtownie przystojniak.
- Muszę wyjąć szkło.
- Nie wykrwawi się, jak pani to wyjmie? Zrobi mu pani opaskę uciskową?
- Nie mogę założyć opaski na plecy. – Potrząsnęła głową, ostrożnie wyciągając szkło.
- Sugeruję, żeby pani niczego nie ruszała – ciągnął tonem, który był rozkazem – dopóki nie pojawi się lekarz z mojego statku.
Już to słyszała i nie było powodu dręczyć się tym tylko dlatego, że padło z ust nieznajomego.
- Pański lekarz jakoś się nie spieszy – rzekła obojętnym tonem. – A pacjent może nie mieć czasu na czekanie.
Widziała, że zastanawiał się, czy wykonać kolejny telefon. W duchu cieszyła się jego zdenerwowaniem, bo najwyraźniej przywykł do tego, że wszystko kontroluje.
- Jest nieprzytomny i ma nierówny puls – powiedziała znów. – A jeśli będzie wymagał resuscytacji? Poza tym lepiej wyjąć szkło natychmiast, żeby zmniejszyć ryzyko zakażenia czy zapobiec reakcji alergicznej. Muszę wyjąć obce ciało i oczyścić ranę.
- To nie jest jakiś pacjent. To członek mojej załogi. Poczeka pani.
- Obawiam się, że nie. Może jest pan drugi po Bogu na statku, ale tu i teraz istnieje pilna potrzeba medycznej interwencji, a ja jestem jedynym lekarzem. Więc zrobimy to po mojemu.
Naprawdę powiedziała to człowiekowi, który mógłby być jej szefem?
- Nie zrozumiała pani. – Zmierzył ją spojrzeniem.
Słabsza kobieta przestraszyłaby się, słysząc ostrzeżenie w jego głosie. Po Bradleyu Isla miała dość bycia słabą kobietą.
- Proszę – rzekła, trzymając odłamek i uśmiechając się słodko. – Wyciągnięte.
Przystojniak zerknął w dół, a ona przysięgłaby, że na ułamek sekundy pobladł.
- On wciąż krwawi – wychrypiał. – Jak pani to powstrzyma?
- Tak – odparła, szybko oczyszczając ranę i zatykając ją palcem. Jakby codziennie patrzyła na najprzystojniejszego faceta, jakiego widziała, z palcem w pupie innego. Co gorsza, była niemal pewna, że na jego twarzy dojrzała cień rozbawienia. – Widzi pan? I gdzie ten cholerna karetka?

Nikhil Dara słuchał lekarki – chyba miała na imię Isla – która przekazywała pacjenta ratownikom. Pragnął skupić się na tym, jak skutecznie wykonała swoją pracę, a nie na tym, że jest wyjątkowo atrakcyjna. Okazało się to trudne.
Słynął z determinacji, a także z tego, że jest wymagający. Mógłby wymienić jeszcze kilka uprzejmych określeń używanych przez załogę, zwłaszcza gdy byli wyczerpani, a on kazał im po raz kolejny przerabiać jakiś scenariusz, by mieć pewność, że wszystko jest jak należy. Teraz po raz pierwszy, odkąd pamiętał, walczył z sobą, by skoncentrować się na zadaniu i nie zerkać na lekarkę.
Jakby życie na morzu pozbawiło go towarzystwa kobiet, a on był tego spragniony, podczas gdy na statku wycieczkowym kobiet nie brakowało, w załodze i wśród pasażerów, które na dodatek oferowały mu się na srebrnej tacy. Nigdy z tego nie korzystał.
A jeśli był akurat na lądzie, nigdy nie spotykał się z kobietą, którą miałby znów zobaczyć. Tym też się szczycił. Irytowało go, że walczy z własnym ciałem, by trzymać się z daleka od lekarki.
Pomógł ratownikom zamknąć drzwi i patrzył, jak karetka odjeżdża. W końcu przeniósł wzrok na lekarkę.
- Dziękuję za pomoc. Philippe miał szczęście.
- Nie ma sprawy. – Wzruszyła ramionami, wyciągnęła telefon i czytając wiadomości, zmarszczyła czoło.
Nie miał żadnego powodu zastanawiać się, co ją zirytowało ani dlaczego zwrócił uwagę na to, że jej niebieskie oczy zrobiły się srebrnoszare, gdy kiwnęła mu głową i ruszyła przed siebie. Złotobrązowe włosy zebrane w koński ogon muskały jej ramiona.
To idiotyczne, pomyślał, kręcąc głową, jakby mógł pozbyć się ucisku, który od dwóch dni powodował pulsujący ból głowy. Żadne tabletki mu nie pomagały.
Nie był sobą. Nie był sobą od chwili, gdy otrzymał urodzinową kartkę od Daksza.
Nie miał pojęcia, jak Daksz go odnalazł. Co gorsza, człowiek, który był jego bratem tylko z nazwiska, obudził stare demony, które powinny zostać pogrzebane. I to jak najgłębiej. A jeszcze lepiej powinny spłonąć w jakimś piekle w samym środku Ziemi. Cicho przeklął. Nic dziwnego, że ból głowy nie ustaje. Nic dziwnego, że ta obca kobieta wytrąciła go z równowagi. Gdyby był sobą, potraktowałby to jako zwyczajny pociąg seksualny i szybko o tym zapomniał.
- Chwileczkę! – zawołał.
Zatrzymała się i powoli się odwróciła, jakby nie miała na to ochoty, ale czuła się do tego zmuszona.
- Proszę pozwolić, że postawię pani drinka.
Patrzyła na niego bez mrugnięcia.
- Nie – odparła w końcu.
- Czemu? – Z uśmiechem patrzył, jak spuściła wzrok na jego wargi, a potem się zaczerwieniła.
- Nie wiem nawet, jak pan się nazywa – mruknęła, po czym zacisnęła powieki.
- Nikhil. A pani ma na imię Isla.
Wydawała się zdziwiona, a on wzruszył ramionami.
- Podała pani pacjentowi swoje imię, chociaż był nieprzytomny.
- Racja. – Kiwnęła głową. – Cóż, w zasadzie do końca nie wiemy, ile człowiek słyszy nawet w takiej sytuacji.
- Podobno – odrzekł.
- Skoro już dokonaliśmy prezentacji, co z tym drinkiem?
- Ja… – Zrobiła pełną żalu minę i zamilkła.
- Chcę pani podziękować.
Czemu tak naciska? Powinien wrócić na statek i przygotować się na wieczór na lądzie, który nie zdarzał mu się często. Zamiast tego usłyszał własne słowa:
- Firma poprosi panią o raport. Pomogę pani go wypełnić. – Mówił prawdę, choć zapraszając ją, nie to przede wszystkim miał na myśli.
- W porządku, mogę przygotować dla was raport.
W tonie swojego głosu Nikhil znajdował coś, czego nie potrafił nazwać. Całe lata doskonalił sztukę samokontroli, a tej kobiecie udało się zbić go z tropu jak nikomu. To pewnie wina tej przeklętej kartki od brata. Jeśli można nazwać bratem człowieka, który nie kontaktował się z nim przez dwie dekady.
- Formularze są dość zawiłe – ostrzegł, odsuwając na bok niechciane myśli.
- Nie boję się formularzy. – Na jej wargach igrał cień uśmiechu.
Nikhila przeszył dreszcz. To było coś więcej niż zainteresowanie ładną kobietą.
- Ach tak?
- Tak. – Kiwnęła głową. – Może nie jestem jednym z lekarzy na pana statku, ale jestem nowym lekarzem Port-Star Cruise.
- Może pani to powtórzyć?
Zaśmiała się, a jej twarz rozświetliła się zachwycająco. Nagle pomyślał, że chce dłużej patrzeć na ten uśmiech. Jakby wziął dawkę narkotyku i teraz potrzebował kolejnej...


- Które z nich udaje? Jak myślisz? – zastanowiła się głośno Isla Sinclair, obserwując na plaży parę nowożeńców.
Jej przybrana siostra Leonora – właściwie była przybrana siostra – odstawiła koktajl i z wdziękiem się odwróciła, by spojrzeć na nowożeńców.
- Nie pozwól, żeby to, co zrobił ci ten drań Brad, zamieniło cię w cynika. – Leo uśmiechnęła się łagodnie. – Może oni naprawdę się kochają?
- Jesteś beznadziejną romantyczką. – Isla uśmiechnęła się, odsuwając niemiłe wspomnienie byłego narzeczonego. – Wiesz, że zawsze ktoś udaje. Jeśli mają szczęście, małżeństwo przyniesie im korzyści, tak jak mojej mamie i twojemu ojcu.
Przez pięć cudownych lat to było obopólnie korzystne małżeństwo, a zakończyło się w przyjaźni trzynaście lat temu, kiedy Isla i Leo miały lat dziewiętnaście.
Trzeba stale dążyć do czegoś lepszego. Isla od dziecka słyszała to od swojej pięknej czarującej matki, która przemawiała do niej czule i szeptała, co trzeba zrobić, by zdobyć kolejnego, bogatszego, jeszcze lepiej ustosunkowanego męża.
Marianna Sinclair-Raleigh-Burton postrzegała akt małżeństwa jako negocjacje biznesowe, gdzie każda ze stron zgadza się na to, co wniesie ta druga.
- Jakbym słyszała twoją matkę. – Leo pokręciła głową. – Po co komplikować sprawy, dziewczynki, udając zakochaną? Lepiej być szczerym, dzięki temu unikamy przykrych niespodzianek.
- Fuj. – Isla naśladowała komiczne, a jednocześnie eleganckie wzdrygnięcie się matki. – Niech cię Bóg broni.
Leo zaśmiała się dźwięcznie. Isla porównywała ten śmiech do dźwięku dzwonków i uważała go za najładniejszy śmiech na świecie.
- Mówisz zupełnie jak ona, Isla.
- Przeżyję to. A gdzie jest moja matka?
- Powiedziała, że się położy i odpocznie. – Leo zrobiła minę. – Jakie są szanse, że znalazła nowego kandydata?
- Cóż, po pierwsze jest świeżo upieczoną rozwódką. Znowu. – Isla odliczała na palcach. – Po drugie uparła się, żeby tu przyjechać, chociaż mówiłam, że jadę tu wcześniej, żeby złapać oddech i przygotować się do pracy na statku. Po trzecie zarezerwowała nam najdroższy hotel w okolicy, a może nawet w całym Chile. Więc gdyby nie wypatrzyła sobie nowego męża, byłabym zdziwiona.
- Lepiej niech szuka męża dla siebie, a nie próbuje nas swatać. – Leo jęknęła, choć w jej tonie nie było urazy.
Obie wiedziały, że niezależnie od swoich wad Marianna jest dla Leo jak matka, i to lata po rozwodzie z jej ojcem. Także w oczach Isli Marianna była najbardziej kochającą i wspaniałomyślną matką. Co nie powstrzymało Isli przed wzniesieniem oczu do nieba.
- Racja, ale nie będę wstrzymywać oddechu.
- Ja też. – Leo przeniosła wzrok na nowożeńców. – Może naprawdę się kochają.
- Może.
Isla z westchnieniem spojrzała na parę młodych ludzi. Z pewnością wyglądali na takich, którzy kochają życie.
Tyle że to nie było życie, jakiego pragnęła dla siebie.
- Mam ochotę zajrzeć do paru sklepików, które mijałyśmy po drodze. – Leo dopiła drinka i odstawiła szklankę. – Pójdziesz ze mną?
Isla zawahała się przez moment.
- Jeśli się nie pogniewasz, wolałabym pójść na spacer plażą. Kiedy znajdę się na pokładzie, może minąć sporo czasu, zanim znów postawię stopę na ziemi.
- Rozumiem. – Leo ześliznęła się z wysokiego stołka i zarzuciła na ramię torebkę. – Widzimy się w hotelu?
- Tak, za jakąś godzinę?
- Za godzinę. – Leo skinęła głową, z gracją wyszła z baru i skierowała się w stronę pary w podróży poślubnej.
Typowe dla romantycznej Leo. Isla uśmiechnęła się pod nosem. Ona nie przyjechała tu szukać miłości czy romansu. Przyjechała do pracy, o jakiej marzyła od dziecka – młodszego lekarza na statku wycieczkowym.
„Klejnot Hestii”.
Może nie była to wspaniała „Królowa Kasjopeja”, flagowy statek linii rejsowej Port-Star, ale całkiem dobry statek, który pozwoli jej na wykonywanie ukochanej pracy połączonej z podróżą dookoła świata.
Czy może być coś lepszego?
A jeśli jeszcze pozwoli jej to zapomnieć o upokorzeniu, jakiego doznała od Bradleya, i uwolni ją od pomysłów matki? Czy to nie bonus?
Dopiła drinka, wstała i uśmiechnęła się. Przeszłość się nie liczy, liczy się przyszłość. A do czasu, kiedy jej statek wpłynie do portu za dwa dni, postara się poznać ten region Chile i przekonać się, co ma do zaoferowania.
Nagłe zamieszanie za plecami kazało jej się odwrócić. Przy sąsiednim barze kłócili się dwaj atletyczni pijani mężczyźni, którzy w bokserskim ringu wyglądaliby na miejscu. Ludzie chyba też tak uważali, bo trzymali się na dystans.
Przemykając między stolikami, Isla skierowała się do przejścia między barami i plażą, oddalając się od awantury. To nie jej sprawa. Szła ze spuszczoną głową, przyspieszając kroku, aż nagle powietrze przeciął ogłuszający huk.
Mimowolnie odwróciła się i zobaczyła oficera ze statku, który biegnie, by ściągnąć jednego z pijanych mężczyzn z drugiego, który padł na ziemię z hukiem.
Oficer rzucił słowo i gapie zamienili się w zatroskanych obywateli, którzy otoczyli poszkodowanego i sprawdzali jego stan, podczas gdy oficer przycisnął wciąż agresywnego drugiego mężczyznę do betonowego słupa.
Oficer był wzrostu awanturnika, a choć nie wydawał się równie potężny, było jasne, że jest wystarczająco silny i zręczny, by kontrolować mężczyznę. Spokojnie do niego przemawiał, po czym poprosił dwóch miejscowych osiłków, aby zabrali mężczyznę gdzieś dalej, by się uspokoił. Potem wyjął zza pasa krótkofalówkę i przekazał komuś kilka poleceń.
Niesamowicie było obserwować, jak skutecznie zapanował nad sytuacją, która łatwo mogła eskalować. Serce Isli zabiło mocniej, co tłumaczyła skokiem adrenaliny wywołanym przez okoliczności. A może ta sytuacja podkreślała wady wszystkich jej byłych? Brad lubił udawać, że jest cieszącym się posłuchem samcem alfa, choć w trudnych sytuacjach wolał wysługiwać się innymi.
A ona potrzebowała tyle czasu, żeby dostrzec prawdę!
Dość! To dlatego znalazła się w Chile i czekała na „Klejnot Hestii”. Pozycja młodszego lekarza na statku to nowe wyzwanie zawodowe i zarazem nowy początek.
Zamierzała ruszyć dalej, gdy usłyszała serię krzyków, w tym jeden, którego nie mogła zignorować.
Lekarz, czy jest tu lekarz? Médico? Es alguien médico?
Zdenerwowana przez moment lustrowała scenę wydarzeń, jakby miała nadzieję, że ktoś się zgłosi.
Nikogo takiego nie widziała.
- Soy médica – powiedziała i przecisnęła się przez grupkę ludzi. Z bliska zobaczyła, że mężczyzna, który upadł, przewrócił się na szklany stolik i leżał na plecach, mając pod sobą odłamki szkła. Spod pleców na wysokości lędźwi wypływała krew.
Isla wskazała na gapiów.
- Możecie przesunąć stoliki? Mover las mesas?
Przykucnęła obok mężczyzny. Nie miała odwagi uklęknąć, dopóki nie ktoś nie uprzątnie szkła.
- A wy przynieście szczotkę… un cepillo para – szukała słów – para barrer los… fragmentos de vidrio.
Poszkodowany nie był wcale nieprzytomny, ale zdecydowanie pijany.
- Witam, może pan powiedzieć, jak pan się nazywa? Cómo se llama?
Jęknął i próbował odsunąć jej rękę. Pewnie ją słyszał, ale treść słów do niego nie docierała.
- Okej, w porządku. Jestem lekarzem. Soy médica.
Puls miał nieregularny. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, wziąwszy pod uwagę bójkę, a potem upadek.
- Czy ktoś wezwał karetkę? Ambulancia?
- Sí sí – odpowiedziało kilka osób.
Na szczęście barman zamiótł już podłogę i mogła zająć się pacjentem. A ponieważ był wysoki i potężny, poruszenie go okazało się trudniejsze, niż się spodziewała.
- Proszę mi pomóc przewrócić go na brzuch – zwróciła się do tych, którzy jej słuchali. – Ayudar me… rodar…
- Proszę go zostawić.
Słysząc rozkazujący ton, uniosła głowę i zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę. To był oficer ze statku. Już wcześniej miała ciarki na jego widok.
Przyglądała mu się bacznie, niczego nie pomijając, nawet epoletów na ramionach. Pierwszy oficer, prawa ręka kapitana.
- Rozumiem, że to jeden z pana ludzi? – wypaliła, zła na siebie. – Może mi pan powiedzieć, jak się nazywa?
- To członek mojej załogi – burknął przystojniak w mundurze. – Potrzebuje lekarza.
- Ja jestem lekarzem.
- Naprawdę? – Urwał na moment. – Chciałem powiedzieć, że naszymi ludźmi zajmują się nasi lekarze.
- Rozumiem, ale ich tu nie ma, prawda? – Isla skupiła teraz uwagę na pacjencie. – On krwawi, a ja tu jestem, więc sugeruję, żeby pan pomógł mi go obrócić. I podał mi jego imię. Aha, w jakim języku on mówi?
Wyczuła moment wahania przystojniaka. Już z daleka robił wrażenie, a z bliska był chyba najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego dotąd widziała. Nie był klasycznie przystojny, dla mężczyzny to zbyt banalne. A jednak przykuwał uwagę. Nigdy nie widziała oczu w tak głębokim, jakby przydymionym odcieniu karmelu, a do tego miał schrypnięty głos. A ciało? Wolała o tym nie myśleć.
Niestety zdawało się, że jej umysł w tym momencie niczego nie kontroluje. Jej wzrok – najwyraźniej z własnej woli – przeniósł się na przykucniętą obok postać.
Mocne uda dotykały jej ud. Mundur przylgnął do wyrzeźbionego ciała niczym kochanka, podkreślając silne nogi i szerokie ramiona. Nic dziwnego, że bez problemu pokonał krzepkiego awanturnika.
W ustach jej zaschło, jakby nigdy w życiu nie widziała mężczyzny. Mówiąc szczerze, nigdy nie widziała takiego mężczyzny. Sądząc z zachwyconych spojrzeń kobiet w tłumie gapiów, nie była odosobniona w swojej opinii.
Wróciła spojrzeniem do pacjenta.
- W jakim języku mówi? – zapytała.
- Na imię ma Phillipe. Mówi po angielsku.
- Okej, Phillipe. Jestem Isla. Jestem lekarzem. Chcę ci pomóc. Obrócimy cię teraz na brzuch, dobrze? – uprzedziła, kiedy przystojniak był tak blisko niej, że czuła zbyt wiele w zbyt wielu miejscach.
Potem obrócił olbrzyma, jakby ważył tyle co piórko.
Tłum głośno wciągnął powietrze.
W lewym pośladku mężczyzny widniał kawałek szkła, z rany sączyła się krew. Nie ulegało wątpliwości, że szkło uszkodziło tętnicę pośladkową. Gdy jej towarzysz sięgnął po krótkofalówkę, wzywając lekarza ze statku, Isla zdjęła szyfonowy szalik, owinęła nim rękę i zamierzała chwycić odłamek szkła.
- Co pani robi? – spytał gwałtownie przystojniak.
- Muszę wyjąć szkło.
- Nie wykrwawi się, jak pani to wyjmie? Zrobi mu pani opaskę uciskową?
- Nie mogę założyć opaski na plecy. – Potrząsnęła głową, ostrożnie wyciągając szkło.
- Sugeruję, żeby pani niczego nie ruszała – ciągnął tonem, który był rozkazem – dopóki nie pojawi się lekarz z mojego statku.
Już to słyszała i nie było powodu dręczyć się tym tylko dlatego, że padło z ust nieznajomego.
- Pański lekarz jakoś się nie spieszy – rzekła obojętnym tonem. – A pacjent może nie mieć czasu na czekanie.
Widziała, że zastanawiał się, czy wykonać kolejny telefon. W duchu cieszyła się jego zdenerwowaniem, bo najwyraźniej przywykł do tego, że wszystko kontroluje.
- Jest nieprzytomny i ma nierówny puls – powiedziała znów. – A jeśli będzie wymagał resuscytacji? Poza tym lepiej wyjąć szkło natychmiast, żeby zmniejszyć ryzyko zakażenia czy zapobiec reakcji alergicznej. Muszę wyjąć obce ciało i oczyścić ranę.
- To nie jest jakiś pacjent. To członek mojej załogi. Poczeka pani.
- Obawiam się, że nie. Może jest pan drugi po Bogu na statku, ale tu i teraz istnieje pilna potrzeba medycznej interwencji, a ja jestem jedynym lekarzem. Więc zrobimy to po mojemu.
Naprawdę powiedziała to człowiekowi, który mógłby być jej szefem?
- Nie zrozumiała pani. – Zmierzył ją spojrzeniem.
Słabsza kobieta przestraszyłaby się, słysząc ostrzeżenie w jego głosie. Po Bradleyu Isla miała dość bycia słabą kobietą.
- Proszę – rzekła, trzymając odłamek i uśmiechając się słodko. – Wyciągnięte.
Przystojniak zerknął w dół, a ona przysięgłaby, że na ułamek sekundy pobladł.
- On wciąż krwawi – wychrypiał. – Jak pani to powstrzyma?
- Tak – odparła, szybko oczyszczając ranę i zatykając ją palcem. Jakby codziennie patrzyła na najprzystojniejszego faceta, jakiego widziała, z palcem w pupie innego. Co gorsza, była niemal pewna, że na jego twarzy dojrzała cień rozbawienia. – Widzi pan? I gdzie ten cholerna karetka?

Nikhil Dara słuchał lekarki – chyba miała na imię Isla – która przekazywała pacjenta ratownikom. Pragnął skupić się na tym, jak skutecznie wykonała swoją pracę, a nie na tym, że jest wyjątkowo atrakcyjna. Okazało się to trudne.
Słynął z determinacji, a także z tego, że jest wymagający. Mógłby wymienić jeszcze kilka uprzejmych określeń używanych przez załogę, zwłaszcza gdy byli wyczerpani, a on kazał im po raz kolejny przerabiać jakiś scenariusz, by mieć pewność, że wszystko jest jak należy. Teraz po raz pierwszy, odkąd pamiętał, walczył z sobą, by skoncentrować się na zadaniu i nie zerkać na lekarkę.
Jakby życie na morzu pozbawiło go towarzystwa kobiet, a on był tego spragniony, podczas gdy na statku wycieczkowym kobiet nie brakowało, w załodze i wśród pasażerów, które na dodatek oferowały mu się na srebrnej tacy. Nigdy z tego nie korzystał.
A jeśli był akurat na lądzie, nigdy nie spotykał się z kobietą, którą miałby znów zobaczyć. Tym też się szczycił. Irytowało go, że walczy z własnym ciałem, by trzymać się z daleka od lekarki.
Pomógł ratownikom zamknąć drzwi i patrzył, jak karetka odjeżdża. W końcu przeniósł wzrok na lekarkę.
- Dziękuję za pomoc. Philippe miał szczęście.
- Nie ma sprawy. – Wzruszyła ramionami, wyciągnęła telefon i czytając wiadomości, zmarszczyła czoło.
Nie miał żadnego powodu zastanawiać się, co ją zirytowało ani dlaczego zwrócił uwagę na to, że jej niebieskie oczy zrobiły się srebrnoszare, gdy kiwnęła mu głową i ruszyła przed siebie. Złotobrązowe włosy zebrane w koński ogon muskały jej ramiona.
To idiotyczne, pomyślał, kręcąc głową, jakby mógł pozbyć się ucisku, który od dwóch dni powodował pulsujący ból głowy. Żadne tabletki mu nie pomagały.
Nie był sobą. Nie był sobą od chwili, gdy otrzymał urodzinową kartkę od Daksza.
Nie miał pojęcia, jak Daksz go odnalazł. Co gorsza, człowiek, który był jego bratem tylko z nazwiska, obudził stare demony, które powinny zostać pogrzebane. I to jak najgłębiej. A jeszcze lepiej powinny spłonąć w jakimś piekle w samym środku Ziemi. Cicho przeklął. Nic dziwnego, że ból głowy nie ustaje. Nic dziwnego, że ta obca kobieta wytrąciła go z równowagi. Gdyby był sobą, potraktowałby to jako zwyczajny pociąg seksualny i szybko o tym zapomniał.
- Chwileczkę! – zawołał.
Zatrzymała się i powoli się odwróciła, jakby nie miała na to ochoty, ale czuła się do tego zmuszona.
- Proszę pozwolić, że postawię pani drinka.
Patrzyła na niego bez mrugnięcia.
- Nie – odparła w końcu.
- Czemu? – Z uśmiechem patrzył, jak spuściła wzrok na jego wargi, a potem się zaczerwieniła.
- Nie wiem nawet, jak pan się nazywa – mruknęła, po czym zacisnęła powieki.
- Nikhil. A pani ma na imię Isla.
Wydawała się zdziwiona, a on wzruszył ramionami.
- Podała pani pacjentowi swoje imię, chociaż był nieprzytomny.
- Racja. – Kiwnęła głową. – Cóż, w zasadzie do końca nie wiemy, ile człowiek słyszy nawet w takiej sytuacji.
- Podobno – odrzekł.
- Skoro już dokonaliśmy prezentacji, co z tym drinkiem?
- Ja… – Zrobiła pełną żalu minę i zamilkła.
- Chcę pani podziękować.
Czemu tak naciska? Powinien wrócić na statek i przygotować się na wieczór na lądzie, który nie zdarzał mu się często. Zamiast tego usłyszał własne słowa:
- Firma poprosi panią o raport. Pomogę pani go wypełnić. – Mówił prawdę, choć zapraszając ją, nie to przede wszystkim miał na myśli.
- W porządku, mogę przygotować dla was raport.
W tonie swojego głosu Nikhil znajdował coś, czego nie potrafił nazwać. Całe lata doskonalił sztukę samokontroli, a tej kobiecie udało się zbić go z tropu jak nikomu. To pewnie wina tej przeklętej kartki od brata. Jeśli można nazwać bratem człowieka, który nie kontaktował się z nim przez dwie dekady.
- Formularze są dość zawiłe – ostrzegł, odsuwając na bok niechciane myśli.
- Nie boję się formularzy. – Na jej wargach igrał cień uśmiechu.
Nikhila przeszył dreszcz. To było coś więcej niż zainteresowanie ładną kobietą.
- Ach tak?
- Tak. – Kiwnęła głową. – Może nie jestem jednym z lekarzy na pana statku, ale jestem nowym lekarzem Port-Star Cruise.
- Może pani to powtórzyć?
Zaśmiała się, a jej twarz rozświetliła się zachwycająco. Nagle pomyślał, że chce dłużej patrzeć na ten uśmiech. Jakby wziął dawkę narkotyku i teraz potrzebował kolejnej...

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel