Niezwykła gospodyni lorda Gabriela (ebook)
Nancy od lat podaje się za wdowę, ukrywa arystokratyczne pochodzenie i zarabia na życie jako kucharka. Gdy podczas podróży znajduje w lesie nieprzytomnego mężczyznę, od razu otacza go opieką. Odwozi pobitego Gabriela do jego posiadłości i natychmiast zaczyna zarządzać całym gospodarstwem. Gabriel jest nią zafascynowany i bezgranicznie jej ufa. Nie tylko wyznaje, że pracuje dla rządu, ale też prosi ją o pomoc. Nancy ma zdobyć dowody zdrady… własnego ojca. Układają sprytny plan, który z powodzeniem realizują. Rozumieją się bez słów, lecz gdy Gabriel prosi Nancy o rękę, ona odmawia. Będzie musiał ją przekonać, że przeszłość to zamknięty rozdział, liczy się tylko tu i teraz.
Fragment książki
Nancy było całkiem ciepło w aksamitnym stroju do konnej jazdy, obszernej pelerynie i kapeluszu z podwiniętym rondem. Jej towarzyszka też chyba nie marzła w płaszczu z grubej wełny i w szalu. Obie miały nogi okryte owczą skórą i opierały stopy na gorących cegłach, ale trochę współczuła służącym, którzy siedzieli na koźle kabrioletu.
Kiedy jednak zatrzymali się w oberży Pod Koroną w Tuxford, aby zmienić konie, i stangret William zaproponował, żeby tam przenocowała, odrzekła stanowczo, że mają kontynuować podróż. William popatrzył na nią skonsternowany i oświadczył z pewnością siebie zaufanego sługi:
– Pani, wcale mi się to nie podoba. Nie wygląda, by śnieg miał przestać padać. Powinniśmy zostać tutaj.
– Ale nie jest zbyt gęsty, a poza tym nie ma wiatru, więc nie utworzy zasp – odparła Nancy. Widząc pochmurną minę stangreta, dodała: – Możesz zamówić sobie coś gorącego do picia i każ, żeby przyniesiono kawę mnie i pani Yelland. I może poproś o nowe gorące cegły pod stopy dla nas.
– Pani, nie wejdziemy do środka, choćby tylko na chwilę? – odezwała się kobieta siedząca obok Nancy. – Mogłybyśmy ogrzać się przy ogniu.
– Nie, Hester, pojedziemy dalej – odparła Nancy.
Nie chodziło tylko o wspomnienia, jakie budziło w niej to miejsce. Obawiała się ryzykować, że zostanie rozpoznana.
Widząc determinację na jej twarzy, towarzyszka Nancy westchnęła i wcisnęła się głębiej w swój kąt powozu.
– Dobrze, pani decyduje.
Nancy usłyszała w jej głosie rozczarowanie, ale nie zmieniła zdania. Była niezwykle wysoka jak na kobietę, co mogłoby przyciągnąć uwagę i sprawić, że ktoś by ją sobie przypomniał. Poza tym natychmiast rozpoznała właściciela oberży, który stał w drzwiach z dłońmi wspartymi na biodrach i przyglądał się kabrioletowi wjeżdżającemu na podwórze, oceniając, czy warto wyjść na zewnątrz na mróz. Nancy zorientowała się z ulgą, że oberżysta dostrzegł doświadczonym wzrokiem sfatygowany stan pojazdu i wysłał służącego, by porozmawiał ze stangretem Williamem, który po chwili polecił stajennym szybko zmienić konie.
Oberżysta niewiele się zmienił od czasu, gdy Nancy widziała go ostatnio dwanaście lat temu, może tylko trochę przytył. A ona, chociaż wewnętrznie czuła się kimś całkiem innym, wiedziała, że z jej wzrostem i bujnymi czarnymi włosami wygląda niemal tak samo jak przed laty, gdy wymknęła się stąd z pospiesznie spakowanym kuferkiem podróżnym i drobną sumką, którą zdołała zaoszczędzić. Spoglądając w przeszłość, dziwiła się, że udało się jej przetrwać niemal bez szwanku cały późniejszy okres.
Po kilku minutach ruszyli w dalszą drogę. Śnieg ustał, przynajmniej chwilowo, i od czasu do czasu zza strzępiastych chmur wyglądał sierp księżyca. Nancy otuliła się szczelniej peleryną i usiłowała zasnąć, co jednak było niemożliwe w powozie podskakującym na wybojach. Wkrótce zorientowała się, że pojazd znów zwalnia, a gdy się zatrzymał, opuściła szybę okna i zawołała:
– Co się stało?
Stangret zeskoczył z kozła.
– Jeden z koni zgubił podkowę – oznajmił, zacierając dłonie, by je rozgrzać. – Będziemy musieli zawrócić.
– Nie – odrzekła Nancy i wyjrzała przez okno na krajobraz zalany księżycową poświatą. – Lepiej pojechać naprzód. Doturlamy się do oberży Pod Czarnym Bykiem.
– Ale ujechaliśmy zaledwie dwie mile od Tuxford…
– Czyli jesteśmy o tyle bliżej do Czarnego Byka – powiedziała. – Obok oberży jest kuźnia. Dalej, ruszajmy.
Pojechali znacznie wolniej i Nancy westchnęła z ulgą, gdy w końcu dotarli do skupiska chat tworzących wioskę Little Markham. Oberża Pod Czarnym Bykiem była o wiele mniejsza od tamtej w Tuxford i uczęszczana głównie przez miejscową szlachtę i wieśniaków. Nancy w młodości często tędy przejeżdżała, lecz nigdy nie zatrzymała się w wiosce. Mimo to naciągnęła kaptur na głowę, ocieniając twarz, gdy oberżysta prowadził ją i jej towarzyszkę do niewielkiej osobnej sali.
– Dzięki Bogu, że przynajmniej rozpalili porządny ogień – wymamrotała Hester, podchodząc do kominka. – Mam nadzieję, że kowal szybko uwinie się z robotą.
– Ja również – oświadczyła Nancy, zdejmując rękawiczki. – Ale nie jest tu najgorzej. Zjemy kolację, a potem pojedziemy dalej w nocy przy świetle księżyca i nadrobimy stracony czas.
Starsza kobieta odwróciła się i popatrzyła na nią.
– Pani, nie chciałaś zatrzymać się w Tuxford, a teraz nie możesz się doczekać, by ruszyć w dalszą drogę. Dlaczego? Czy znasz tę okolicę?
– Znam ją doskonale. Dorastałam niedaleko stąd – odpowiedziała Nancy.
Była wdzięczna, że Hester nie zapytała o nic więcej, ale nie zdziwiło jej to, gdyż obie dobrze rozumiały się nawzajem. Zatrudniła wdowę Hester Yelland w Londynie jako swoją damę do towarzystwa. Szczerze się zaprzyjaźniły, a gdy zaproponowała jej, by odbyła z nią tę podróż na północ, Hester chętnie się zgodziła.
Teraz Hester tylko wzruszyła ramionami, akceptując powściągliwość Nancy, i rzekła szorstkim tonem:
– Dobrze, niech się pani wygodnie rozgości, a ja pójdę ponaglić oberżystkę, żeby jak najszybciej przyniosła nam wieczerzę.
Kiedy skończyły posiłek, usiadły w fotelach przy kominku. Hester szybko zapadła w drzemkę, ale Nancy była zbyt znużona, aby usnąć. Pragnęła jak najszybciej ruszyć dalej, jednak stangret długo nie wracał od kowala i nawet jeszcze nie zjadł kolacji.
Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Niebo było bezchmurne i pola pokryte śniegiem lśniły srebrzyście w bladej poświacie księżyca, a dachówki budynków skrzyły się szronem. Nancy poczuła się nagle uwięziona w tym ciasnym pomieszczeniu. Zerknęła na pochrapującą cicho Hester i wyszła z pokoju, narzucając po drodze pelerynę na ramiona.
Nocne powietrze było tak mroźne, że oddech uwiązł jej w krtani. Przystanęła na moment, rozważając, w którą stronę pójść. Większość chat tłoczyła się na południe od oberży, ale na północy droga wiła się przez rozległe wrzosowisko, na którym rósł tylko w oddali młody zagajnik. Nancy naciągnęła kaptur i energicznym krokiem ruszyła w tamtym kierunku, rada z okazji do aktywności fizycznej po tylu godzinach tkwienia w powozie. Wszędzie wokoło panował spokój i bezruch. Nancy pożałowała, że zapomniała rękawiczek, ale nie chciała po nie wracać, by nie obudzić Hester.
Popatrzyła ku horyzontowi na wschodzie, gdzie zbierały się czarne chmury grożące kolejnym opadem śniegu, który mógł jeszcze bardziej opóźnić jej powrót do Compton Parva i do wszystkich przyjaciółek w Prospect House. Jej nieobecność trwała kilka miesięcy i Nancy zastanawiała się, jak radziły sobie bez jej opieki. Zaraz jednak skarciła się w duchu za tę zarozumiałość. Nie ma ludzi niezastąpionych i jej przyjaciółki niewątpliwie doskonale dały sobie radę same. Miała tylko nadzieję, że tęskniły za nią, a potem uświadomiła sobie zszokowana, jak mało ona tęskniła za nimi podczas pobytu w mieście.
Usprawiedliwiało ją jedynie to, że była bardzo zajęta i nie odbyła tej podróży dla przyjemności. Wyjechała do Londynu, podając się za bogatą wdowę po kupcu, aby pomóc dobrej przyjaciółce. Jednak nie mogła zaprzeczyć, że świetnie się bawiła, nosząc piękne stroje, robiąc zakupy na Bond Street, chodząc do teatru i na przyjęcia. Tańcząc na balach i flirtując. Wszystko to było oczywiście komedią, w której odgrywała wybraną przez siebie rolę – jednak pozwoliło Nancy zakosztować życia, jakie mogłaby wieść, gdyby nie odcięła się od wielkiego świata. Dziś mogłaby już być szczęśliwie zamężna. Może nawet mieć dzieci.
Otrząsnęła się z tych rozmyślań. Dokonała wyboru i już za późno, by to zmienić. I ani trochę nie żałowała swej decyzji, by pozostać samotna i niezależna. Mimo to czasami dręczyła ją wątpliwość, mgliste poczucie, że straciła coś w życiu. Nie coś, uświadomiła sobie teraz. Kogoś.
– Robisz się sentymentalna – skarciła się na głos. – Tylko dlatego, że przejeżdżasz tak blisko swojego dawnego domu. To wszystko już przeszłość. Wiedziesz teraz miłe życie z przyjaciółkami w Prospect House. I nie jesteś całkiem pozbawiona rodziny.
Miała siostrę, lady Aspern, jednak kontaktowały się tylko listownie, i to potajemnie. Mąż Mary nie aprobował nieposłusznych córek, które nie słuchają ojców i uciekają z domu. Na myśl o nim Nancy się skrzywiła. Należał do tego rodzaju dżentelmenów, którymi pogardzała.
Wciąż jednak dręczyło ją poczucie niezadowolenia i musiała w duchu przyznać, że wcale nie ma tak wielkiej ochoty powrócić do swego dawnego życia, jak sądziła. Przyszłość rozpościerała się przed nią bezpieczna, przewidywalna… i nudna.
Była tak pogrążona w myślach, że zaskoczyło ją, gdy zorientowała się, że dotarła do niewielkiego zagajnika. Boże, czy rzeczywiście zawędrowała aż tak daleko? Już miała zawrócić, gdy coś przykuło jej wzrok. Jakieś odbicie poświaty księżyca na śniegu pośród cienkich pni. Ciekawość przeważyła i Nancy weszła między drzewa. Po chwili uświadomiła sobie, że widzi męską postać w koszuli z cienkiego białego płótna.
Serce załomotało jej w piersi. Mężczyzna leżał twarzą w dół, ubrany tylko w koszulę, bryczesy i buty z cholewami. Uklękła przy nim i dotknęła palcami jego szyi. Skórę miał zimną, ale wyczuła nikły puls. Owionął ją zapach alkoholu i spostrzegła w pobliżu na ziemi pustą flaszkę. Skrzywiła się z dezaprobatą. A więc to jakiś pijak, który wylazł na dwór na wpół ubrany. Jednak był czyimś synem. Może też mężem i ojcem. Nie potrafiła zostawić go tutaj na pewną śmierć. Mocno szarpnęła mężczyznę za ramię.
– Rusz się, człowieku, musisz wstać. Jeśli tu zostaniesz, do rana zamarzniesz na śmierć.
Żadnej reakcji. Nancy chwyciła go i spróbowała odwrócić. Nie była drobną kobietą i nie uważała się za chuchro, ale ten mężczyzna był wysoki i ciężki. Z wysiłkiem zdołała obrócić go na plecy. Przód koszuli miał przemoczony i ubłocony. Spodziewała się ujrzeć ordynarne rysy twarzy wyniszczonej alkoholem, jednak nawet w niemal całkowitej ciemności dostrzegła, że jest przystojny, pomimo paskudnego sińca na policzku. Był gładko ogolony, a potargane czarne włosy spadały mu na czoło. Odruchowo odgarnęła je i poczuła na palcach ciepłą lepkość krwi. W pierwszej chwili pomyślała, że nieznajomego napadnięto. Gwałtownie cofnęła dłoń i rozejrzała się z lękiem. Nie dostrzegła żadnego ruchu, nie usłyszała żadnego dźwięku. Ten człowiek prawdopodobnie po prostu rozbił sobie głowę, gdy upadł w pijackim zamroczeniu.
– I zasłużył sobie na to – szepnęła, wycierając palce chusteczką. – Ocknij się! – Wymierzyła mu policzek. – Ocknij się, do licha, albo zostawię cię tu, żebyś skonał!
W końcu zareagował – wprawdzie tylko cichym jęknięciem, ale Nancy westchnęła z ulgą. Znów klepnęła go w twarz. Tym razem skrzywił się i poruszył głową.
– Do diabła, kobieto, przestań mnie bić!
Miał głęboki głos, bez lokalnego akcentu. A zatem to zapewne wykształcony dżentelmen, pomyślała. Ktoś taki powinien mieć dość rozumu, by nie spić się na umór. Ta myśl jeszcze spotęgowała jej złość.
– Próbuję ocalić ci życie, ty durniu. – Nancy szarpnęła go mocno za ramię i pomogła usiąść. – Jesteś zalany w trupa i nie możesz zostać dłużej na tym mrozie.
– Nie jestem zalany w trupa – burknął. – W ogóle nie jestem pijany.
– No oczywiście, że nie. Tylko trzeźwy człowiek wychodzi na dwór bez płaszcza.
Mężczyzna dygotał z zimna. Nancy rozwiązała tasiemki swego płaszcza.
– Masz – powiedziała. Nieznajomy nie sprzeciwił się, gdy otuliła go grubą wełnianą peleryną. – Możesz wstać?
Podniósł się i z bezgłośnym jękiem chwycił się za żebra.
– Pani, nie wiem, skąd jesteś, ale powinnaś natychmiast odejść.
– Nigdy jeszcze nie spotkałam się z taką niewdzięcznością…
Przerwał jej:
– Przebywanie w pobliżu mnie naraża cię na niebezpieczeństwo. Tej nocy ktoś próbował mnie zabić.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nancy wpatrzyła się w nieznajomego.
– Nie jesteś pijany, tylko najwyraźniej szalony.
– Ani jedno, ani drugie, kobieto o kurzym móżdżku! – Ostrożnie dotknął dłonią głowy. – Napadnięto na mnie, gdy wychodziłem z karczmy w Darlton…
– Darlton? Ale to prawie pięć mil stąd.
– Co takiego? – wykrzyknął, a potem wzdrygnął się z bólu i rozejrzał wokoło. – A więc gdzie jestem?
– Kawałek na północ od Little Markham.
– Niech to diabli. – Znów się wzdrygnął. – Nie mam pojęcia, ilu mężczyzn mnie zaatakowało, ale czuję się, jakby połamali mi wszystkie kości. Skoro zabrali mi płaszcz i kamizelkę, niewątpliwie chcieli, żebym zamarzł na śmierć. Ten zagajnik jest zbyt mały, by zwabić kłusowników, a nie mogli się spodziewać, że ktokolwiek inny wyjdzie w nocy na dwór w taki ziąb. – Wyglądało, jakby mówił do siebie i zapomniał o obecności Nancy, póki nie podniósł na nią wzroku i nie dodał: – Z pewnością nie mogli przewidzieć, że jakaś dziwaczka wybierze się na nocną przechadzkę.
– To nie miejsce na dysputę. Jesteśmy niespełna pół mili od oberży Pod Czarnym Bykiem. Pozwól, że cię tam zaprowadzę.
Z trudem podźwignął się na nogi, wspierając się o pobliskie drzewo.
– Moja poczciwa kobieto, nie zdołam pokonać nawet połowy tej odległości. – Oparł się o pień, dysząc ciężko, i zmierzył ją wzrokiem. – Wprawdzie nie wyglądasz na chuchro, ale chyba nie dasz rady mnie tam zanieść.
– Dobrze, a zatem wrócę do gospody i sprowadzę pomoc.
– Nie! To zbyt niebezpieczne – rzekł, po czym dodał złowróżbnym tonem: – Dla nas obojga,
– Więc co mam z tobą zrobić? – wykrzyknęła zirytowana.
– Nic. Jestem ci wdzięczny za pomoc, ale teraz będzie dla ciebie najlepiej, jeśli odejdziesz. – Uchwycił się kurczowo pnia, z twarzą wykrzywioną grymasem bólu. – Jeśli zostawisz mi swój płaszcz, myślę, że przetrwam mróz, i mam nadzieję, że po jakimś czasie odzyskam siły na tyle, by wrócić do Darlton.
– Diabła tam wrócisz! – wykrzyknęła.
Mężczyzna nawet nie mrugnął, słysząc te słowa nieprzystojące damie, ale uniósł brwi, jakby zdziwiony tym, że ktokolwiek mógł mu się sprzeciwić.
Nancy wycedziła przez zęby:
– Sam przed chwilą przyznałeś, że nie zdołasz dotrzeć nawet do oberży Pod Czarnym Bykiem. Padniesz nieprzytomny, zanim pokonasz połowę odległości do Darlton. Zaprowadzę cię.
– Nie. Powiedziałem ci, że to zbyt niebezpieczne.
Nancy, nie zważając na jego sprzeciw, mówiła dalej:
– W oberży jest mój powóz. Zaczekasz tutaj, a ja zabiorę cię stąd i zawiozę do twojego domu – powiedziała. Mężczyzna popatrzył na nią gniewnie, jakby chciał odmówić. Rzekła bez ogródek: – Nie przeżyjesz długo na tym mrozie, więc lepiej przyjmij moją pomoc. Nie ma innego sposobu.
Spiorunował ją wzrokiem.
– Pod warunkiem, że nikomu nie piśniesz ani słowa.
– Skoro ci na tym zależy – odparła z lekkim zniecierpliwieniem. – Kiedy dostarczymy cię do twojej siedziby, ruszymy dalej swoją drogą. Wynajęłam służących, żeby dowieźli mnie aż do Yorkshire, więc nikt tutaj o niczym się nie dowie.
– Na Boga, uparta z ciebie kobieta.
– Ale praktyczna – zripostowała. – A więc pójdę po mój powóz, zanim ja też przemarznę do szpiku kości.
Odwróciła się, by odejść, ale mężczyzna zawołał, żeby zaczekała. Obejrzała się przez ramię, unosząc brwi.
– Komu jestem winien wdzięczność?
– Nie musisz znać mojego nazwiska, gdyż nasza znajomość nie potrwa długo.
– Ale jednak powinienem je poznać. – Błysnął zębami w uśmiechu. – Ja nazywam się Gabriel Shaw, jeśli cię to ośmieli.
Ten uśmiech i nuta łagodnej perswazji w jego głosie zaskoczyły ją.
– Jestem Nancy. – Na Boga, zachowywała się jak lekkomyślna dziewczyna biorąca udział w uroczym flircie! Wzięła się w garść i dodała chłodno: – To znaczy, pani Hopwood.
Nancy wróciła biegiem do oberży, ponaglana tyleż lodowatym zimnem, co podekscytowaniem. W kilka chwil poleciła, aby kabriolet podstawiono pod drzwi, i wsadziła do niego Hester, odmawiając odpowiedzi na jakiekolwiek jej pytania, dopóki nie ruszą w drogę.
– Co ty knujesz? – zapytała ją starsza kobieta, gdy już usadowiła się wygodnie w kącie powozu. – I na miłość boską, zasuń szybę!
Nancy ją zignorowała. Śnieg znów padał grubymi płatkami. Kilka wpadło przez otwarte okno, ale Nancy nie chciała go zamknąć i wypatrywała w mroku. Gdy podjechali do zagajnika, wychyliła się i krzyknęła do Williama, żeby się zatrzymał. Jeszcze zanim powóz stanął, otworzyła drzwiczki i zeskoczyła na ziemię, nie zważając na przerażony jęk swojej towarzyszki:
– Boże, zlituj się nade mną! Panno Nancy, co ty wyprawiasz?
– Uspokój się, Hester. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
Rzuciła parę słów służącym na koźle powozu i wpatrzyła się w zagajnik. Z początku widziała tylko czarne pnie i cienie i przez jedną okropną chwilę zwątpiła w siebie. Może to wszystko jej się tylko przyśniło? Albo, co gorsza, może ten mężczyzna oddalił się stąd i gdzieś zemdlał? Potem dostrzegła pomiędzy drzewami jakiś ruch i z zagajnika wyłoniła się wolno postać odziana w płaszcz.
– Jesteś! – wykrzyknęła Nancy i podbiegła do nieznajomego. – Ty kulejesz. Nie sądziłam… Czy jesteś poważnie ranny? Zaczekaj, pomogę ci.
Zarzuciła sobie jego ramię na plecy i dopiero wtedy zorientowała się, jaki jest wysoki. Wsparł się na niej całym ciężarem.
– Tylko posiniaczony – wymamrotał. – Żadnych złamań.
– Powiedz, dokąd mamy cię zawieźć – zażądała, prowadząc go powoli w kierunku kabrioletu pośród padających wielkich płatków śniegu, które osiadały na nich obojgu.