Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Noce i dnie w Toskanii / Legendy Wenecji
Zajrzyj do książki

Noce i dnie w Toskanii / Legendy Wenecji

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-8342-584-9
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383425849
Tytuł oryginalnyThe Italian's Innocent CinderellaSecrets of Castillo del Arco
TłumaczMonika ŁesyszakStanisław Tekieli
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-08-13
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Noce i dnie w Toskanii" oraz "Legendy Wenecji", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Maude Thornton nie chce martwić rodziców swoim statusem singielki, zabiera więc na rodzinne przyjęcie swojego szefa Matea Moreno. Mateo też ma w tym interes. Liczy, że publiczne pokazanie się z piękną kobietą ostatecznie zniechęci jego byłą dziewczynę Cassie. Cassie, żeby się odegrać, rozpowszechnia wiadomość o ślubnych planach Matea – zadeklarowanego kawalera. Ścigani przez paparazzi Maude i Mateo uciekają do jego posiadłości we Włoszech. Po powrocie planują poinformować wszystkich o zerwaniu rzekomych zaręczyn. Jednak ich plan nie uwzględnia tego, co zrodzi się podczas ich wspólnych dni i nocy w Toskani…

Milioner Raoul del Arco obiecuje swemu umierającemu mentorowi poślubić jego wnuczkę, Gabriellę. Tylko tak uratuje ją przed małżeństwem z człowiekiem, który udaje miłość, lecz czyha jedynie na jej majątek. Gabriella zakochuje się w Raoulu i z radością go poślubia. Niestety, coraz więcej jego zachowań budzi jej niepokój. Wątpliwości nasilają się, gdy zaraz po ślubie Raoul zabiera Gabriellę z pięknej Wenecji do swego mrocznego zamku w Hiszpanii…


Fragment książki

– Nie tego się spodziewałem.
Leniwy, głęboki głos Matea dobiegł Maude zza pleców. Powoli odwróciła się twarzą do niego. Od poprzedniego wieczora miała dość czasu, żeby dojść do wniosku, że wpadła na fatalny pomysł, by zaprosić szefa na rodzinną imprezę.
Od dwóch lat należała do zespołu złożonego z pięciu inżynierów budowlanych w jego prestiżowej londyńskiej firmie. Dokładała wszelkich starań, żeby zaimponować mu inicjatywą, zaangażowaniem i efektywnością. W wieku trzydziestu dwóch lat zyskała tak świetną renomę, że kierowała już niewielkim zespołem.
Zawsze starannie rozgraniczała życie prywatne od zawodowego. Dlaczego nagle zlekceważyła własne niewzruszone zasady?
Doskonale wiedziała, dlaczego. Przyłapał ją w chwili słabości.
Poprzedniego wieczora, gdy reszta pracowników dawno opuściła jego biura w imponującym, szklanym wieżowcu, zostali po godzinach, żeby przedyskutować najnowszy projekt i przeanalizować makietę wioski, stojącą na betonowym stole w jego gabinecie. W tym momencie otrzymała wiadomość, od której dostała gęsiej skórki.
Angus, którego poprosiła, żeby towarzyszył jej dzień później na przyjęciu przedślubnym jej brata, przeprosił, że nie może przyjść.
Maude nie rozumiała, po co jej brat urządzał imprezę na kilka tygodni przed planowanym weselem, ale skoro nie mogła uniknąć uczestnictwa, zaprosiła Angusa w charakterze osoby towarzyszącej.
Odetchnęła z ulgą, gdy wyraził zgodę, aż do momentu, kiedy przeczytała, że jego partner uległ wypadkowi. Ron, który nie znosił prac remontowych, pod wpływem impulsu postanowił pomalować sufit w sypialni. Spadł z drabiny i pękły mu dwie kości w stopie. Oczywiście Angus nie mógł skorzystać z zaproszenia, kiedy jego ukochany leżał połamany w szpitalu.
Mateo zauważył, że posmutniała. Kiedy wbił w nią badawcze spojrzenie zniewalających, ciemnych oczu i spytał, co ją trapi, po raz pierwszy mu się zwierzyła.
Wcześniej rozmawiali wyłącznie o pracy. Mateo Moreno posiadał liczne spółki na całym świecie z główną siedzibą w Londynie. Wiele podróżował, toteż nieczęsto go widywała.
Raz w miesiącu organizował zebranie załogi. Za każdym razem prosił Maude o sprawozdanie z aktualnie realizowanego projektu. Wyglądało na to, że zna wszystkie szczegóły, niezależnie od tego, czy nadzorował go z londyńskiego biura, czy nie. Wiedziała, że zadowalają go jej postępy. W ciągu dwóch lat pięciokrotnie dostała podwyżkę. Przydzielono jej też własny, wspaniały gabinet z rozległym widokiem na wieżę Tower w Londynie i ruchliwe ulice poniżej.
Maude zawsze przestrzegała wyznaczonych granic. Odpowiadały jej. Skupiała całą uwagę na karierze.
Spoufalanie się z szefem nie wchodziło w grę, ale po wiadomości od Angusa wpadła w popłoch. Wyobraziła sobie totalny chaos, osiemdziesięciu pięciu gości, drogich dostawców i równie drogich florystów. Najbardziej przerażała ją perspektywa spotkania z matką, babcią i tłumem ciotek ubolewających nad jej panieństwem i dopytujących, kiedy wreszcie znajdzie jakiegoś miłego młodego mężczyznę…
Obecność Angusa pomogłaby jej jakoś przetrwać tę burzę.
Na szczęście nie zdradziła szefowi swych obaw, zwłaszcza przed konfrontacją z matką. Zawsze ją onieśmielała. Mimo błyskotliwej kariery Maude czuła się przy drobnej, energicznej Felicity Thornton jak ostatnia fajtłapa.
Wyjawiła jednak na tyle dużo, że Mateo obiecał zastąpić jej nieobecnego kolegę. Oczywiście taktownie dodał, że też odniesie pewne korzyści, więc nie ponosiła całej winy za fatalną decyzję.
W rezultacie wylądowali razem na przyjęciu.
Na jego widok serce Maude przyspieszyło rytm. Gdy go spostrzegła, przywołała na twarz promienny uśmiech i ruszyła ku niemu.
Szerokie patio z kilkoma kącikami wypoczynkowymi pięknie oświetlono lampionami i latarniami.
W półmroku widziała z daleka tylko kontur jego sylwetki. Jak dotąd potrafiła skutecznie ignorować jego oszałamiający wygląd, ale gdy zobaczyła go z bliska, bez barier w postaci biurka i komputera, zaschło jej w ustach i zaparło dech.
W ciepły, letni wieczór założył szyte na miarę spodnie z kremowego lnu, białą koszulę z podwiniętymi rękawami i brązowe buty. Ten wizerunek świadczył o bajecznym bogactwie, o jakim większość ludzi, łącznie z jej zamożnymi rodzicami z klasy średniej, mogło tylko pomarzyć. Wysoki na prawie metr dziewięćdziesiąt, o pięknie rzeźbionych włoskich rysach, z daleka przyciągał wzrok. Ciemne, kręcone, nieco przydługie włosy sięgały kołnierzyka. Ciemne oczy wiele wyrażały, nic nie wyjawiając.
Nagle uświadomiła sobie, że zamiast biurowego uniformu ma na sobie powiewną, błękitną sukienkę. Matka kupiła ją dla niej i wymogła, żeby ją założyła.
Musiała utrzymać relacje na tak formalnym poziomie jak to tylko możliwe, zważywszy okoliczności. Poza biurem Mateo nadal pozostał jej szefem. Po co dodawać kolejny błąd do pierwszego?
– A czego się spodziewałeś? – spytała.
– W każdym razie nie tego.
– Czegoś skromniejszego?
– Można to i tak ująć.
– Dlatego, że ukończyłam studia inżynierskie w Cambridge, wyobrażałeś sobie moich rodziców jako parę profesorów z laboratorium w domu? – Świadoma, że okazała zażenowanie, dodała z teatralnym westchnieniem: – Uwierz mi, że z trudem przełamałam opory rodziny, kiedy postanowiłam studiować inżynierię budowlaną, a potem postawić karierę na czele moich priorytetów.
Mateo zerknął z zaciekawieniem na towarzyszkę. Na wysokich obcasach niemal dorównywała mu wzrostem. Nie przypominała sumiennej, poprawnej profesjonalistki, jaką znał. Doskonale wykonywała każde zadanie, ale ze spuszczoną głową, nie zwracając na siebie uwagi.
Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek rozmawiali o czymś innym niż praca.
Była wyjątkowo inteligentna, najbardziej twórcza z całego zespołu bardzo zdolnych pracowników jego londyńskiej filii. Miała przed sobą świetną karierę. Na tym zaczynały się i kończyły jego dotychczasowe spostrzeżenia. Aż do wczoraj, póki przerażenie nie zaburzyło tego stabilnego wizerunku. Kiedy wyznała, że straciła szansę przyjścia z osobą towarzyszącą na przyjęcie brata, dostrzegł skrywaną wrażliwość.
I nie tylko.
Nie chodziło o wzrost. Tego nie sposób przeoczyć. Musiała mieć ponad metr siedemdziesiąt pięć. Przewyższała wszystkie drobniutkie blondynki, z jakimi chodził. Prócz tego zauważył lśnienie kasztanowych włosów, upiętych z tyłu w ciasny kok, błękit oczu, kontrastujący z ciemnymi rzęsami, i kształt pełnych warg. Dostrzegł też zarys dojrzałych krągłości pod prostą spódnicą i wpuszczoną w nią luźną bluzką.
W ciągu czterdziestu minut awansowała z profesjonalistki, która nigdy nie rozbudziła jego ciekawości, na żywą ludzką istotę, i odpowiednio zareagował.
Dlaczego? Czy dlatego, że zaskoczyły go jej osobiste zwierzenia? A może dostrzegł okazję zawarcia obustronnie korzystnego układu, który nic nie kosztuje i nie pociągnie za sobą żadnych konsekwencji?
Potrzebowała towarzysza, żeby łatwiej przetrwać rodzinną imprezę, która z niewiadomych powodów ją przerażała. On z kolei rozwiązałby palący problem z byłą dziewczyną.
Choć zerwał z Cassie przed dwoma miesiącami, nadal nie dawała mu spokoju. Wydzwaniała, bombardowała go wiadomościami i wpadała do jego apartamentu o najdziwniejszych porach po rzekomo zapomniane, a niezbędne rzeczy. Ostatnio zapowiedziała, że przyjdzie po buty i bransoletkę i poprosiła, żeby ją wpuścił.
Oczywiście wpuści, wyłącznie z poczucia winy. Nie mógł sobie darować, że ujęła go jej bezradność i poruszająca historia dziecka przerzucanego od trzeciego roku życia pomiędzy dwojgiem skłóconych, rozwiedzionych rodziców. Nie jego doświadczenie, ale równie smutne jak jego własne, więc wpadł w pułapkę.
Szybko odkrył, że pod kruchą powłoką Cassie skrywa żelazną wolę. Zanim to zrozumiał, został jej wybawcą. Nie chciała słuchać, gdy cierpliwie wyjaśniał, że nie dla niego rola rycerza w lśniącej zbroi. Przerażała go perspektywa ponownego tłumaczenia w języku, który będzie musiała zrozumieć. Podejrzewał, że będzie próbowała na nowo rozpalić to, co dawno wygasło. Przypuszczał natomiast, że znalezienie nowej partnerki przekona ją, że nie warto próbować.
Bynajmniej nie zamierzał jej szukać. Po Cassie zaczął go pociągać celibat, ale gdy spojrzał w przepastne, błękitne oczy Maude, przyszło mu do głowy, że mogą sobie wyświadczyć wzajemną przysługę. Niewinne kłamstwo nikomu nie zaszkodzi i nikt go nie wykryje. Wiedział, że towarzyszenie Maude na rodzinnej imprezie przyniesie pożądany efekt, bo zawsze odrzucał tego rodzaju zaproszenia Cassie.
Kupił trzy skrzynki najlepszego szampana, żeby zabrać ze sobą. Nie przemknęło mu przez głowę, że jego była dziewczyna wpadnie na to, że ją oszukuje. Nawet jeżeli tak, bez trudu wybije jej z głowy te podejrzenia, bo nie bardzo mijał się z prawdą.

– Czy mogę o coś zapytać? – spytała Maude przed wkroczeniem na przyjęcie. – Jak twoja była dziewczyna przyjęła wiadomość?
– O mojej nowej miłości? No cóż, z niedowierzaniem, wściekłością i rozdzierającym smutkiem.
– Biedaczka! Musiała być w tobie bardzo zakochana.
– Czyżbym słyszał dezaprobatę w twoim głosie?
– Absolutnie nie.
– Czy to dyplomatyczna odpowiedź? Szkoda trudu. Teraz, kiedy zostaliśmy sensacją tygodnia, możemy sobie darować biurowe formalności.
– To nie moja sprawa – odparła, wzruszając ramionami. – Zawarliśmy układ dla obustronnych korzyści. Współczuję jej. Za bardzo się zaangażowała i przeżyła traumę porzucenia.
Maude wspomniała własny zawód miłosny.
W okresie dorastania wysoka, dorodna dziewczyna nie budziła w chłopcach instynktów opiekuńczych. Przez długi czas przewyższała wszystkich kolegów. Nawet kiedy podrośli, mało który dorównywał jej wzrostem. Ukrywała kompleksy pod fasadą obojętności. Wysłuchując zwierzeń koleżanek, nigdy nie okazała żalu, że omijają ją pierwsze miłosne uniesienia.
Później poszła na uniwersytet. W ciągu trzech miesięcy straciła głowę dla kolegi z roku. Był wyskoki, przystojny i nie przeszkadzały mu jej pokaźne rozmiary. Żadne wcześniejsze doświadczenie nie przygotowało jej na nagłą burzę uczuć i późniejszy ból odtrącenia.
Odbiła go jej drobna blondynka. Jej ideał grzecznie przeprosił i rzucił ją dla kogoś, kogo mogłaby schować do kieszeni.
Później przyświecał jej tylko jeden cel, ale porzucenie wydobyło na powierzchnię dawne kompleksy, związane z wyglądem. Nie mogła sobie darować, że uwierzyła, że taki przystojniak mógłby właśnie ją pokochać. Coś w niej pękło i wiedziała, że nigdy tego nie sklei, że już nigdy nie odda nikomu serca na ślepo.
Dzięki Bogu były chłopak nie musiał jej okłamywać, żeby się jej pozbyć. Serce ją bolało na myśl o tym, przez co przeszła była dziewczyna Matea. Równocześnie nie rozumiała, jak to możliwe, że nie rozpoznała w nim kobieciarza na pierwszy rzut oka.
Nawet mól książkowy nie mógłby przeoczyć zdjęć w brukowych gazetach, przedstawiających najbardziej pożądanego kawalera z coraz to inną jasnowłosą pięknością, uwieszoną u jego ramienia i wpatrzoną w niego z uwielbieniem.
Kto o zdrowych zmysłach chciałby kogoś takiego?
– Nie poznałaś Cassie. To bynajmniej nie drżąca mimoza – wymamrotał Mateo z gorzką ironią. – Zanim Maude zdążyła stanąć w obronie przedstawicielki własnej płci, dodał: – Mam wprawdzie określoną reputację, ale uwierz mi, że nie robię nikomu złudzeń. Zawsze od razu wykładam karty na stół. Cassie nie stanowiła wyjątku. Nie obiecywałem jej stałego związku.
– Pewnie tym właśnie ujmujesz kobiety – skomentowała z przekąsem.
– Gdzie skrywałaś swoje poczucie humoru, panno Thornton? Dobrze, że wydobyłaś je na światło dzienne. A dla twojej wiadomości, rozpieszczam partnerki. Dostają to, czego zapragną. Jednak Cassie chciała znacznie więcej. Moja wina, że nie wycofałem się, gdy otrzymałem pierwsze sygnały, że zaczyna popadać w uzależnienie.
– A dlaczego ty nie?
Uznał ją za dowcipną. Maude usiłowała nie myśleć, jaką przyjemność sprawił jej tym komplementem. Popatrzyła na jego wspaniały profil. Zachwycał ją zarówno jego wygląd, jak i absolutna obojętność na własne fizyczne walory. Zamrugała powiekami, ale z większym trudem, niż przypuszczała, oderwała od niego wzrok.
– Współczułem jej – wyznał Mateo szczerze ku własnemu zaskoczeniu. – To krucha osoba z rozbitej rodziny. Lekkomyślnie zlekceważyłem dzwonki alarmowe, kiedy zabrzmiały mi w uszach.
– Empatia to nie wstyd.
– Ale ściąga na człowieka kłopoty, kiedy ktoś się narzuca, ryzykując własne zdrowie psychiczne.
– Co masz na myśli?
– Moim niefachowym zdaniem Cassie potrzebuje terapii. Zasugerowałem jej to, a nawet zaproponowałem, że sfinansuję najlepszą.
Zaimponował Maude. Zobaczyła w nim kogoś więcej niż szefa i niepoprawnego kobieciarza.
– Informacja, że chodzę z kimś innym, będzie stanowiła pierwszy krok do definitywnego rozstania.
– Ale to kłamstwo.
– Którego nigdy nie wykryje. Ja odsunę od siebie byłą dziewczynę, a ty zyskasz osobę towarzyszącą. Na czym właściwie miałaby polegać moja rola? Na udawaniu twojego chłopaka? To akurat rozumiem. Nie wiem tylko, dlaczego potrzebujesz do tego aktora.
Maude zaschło w ustach na dźwięk jego zmysłowego głosu. W dodatku jego ciepły oddech owiał jej twarz. Przestała słyszeć śmiechy i odgłosy zabawy, dostrzegać przechodzących kelnerów i kelnerki z tacami pełnymi pyszności. Zmieszana i zaniepokojona, gwałtownie nabrała powietrza. Dokładała wszelkich starań, żeby odzyskać utraconą równowagę.
– Zawsze… łatwiej przejść przez coś takiego z drugą osobą u boku – odpowiedziała.
– Nadal nie wszystko pojmuję. Udział w wielkim wydarzeniu, gdzie nie znasz nikogo, może trochę onieśmielać, ale nie we własnym środowisku wśród rodziny i przyjaciół.
Gdy Maude napotkała jego spojrzenie, ponownie zaparło jej dech. Podczas gdy Mateo ze stoickim spokojem i zaledwie umiarkowanym zaciekawieniem zadawał rzeczowe pytania, ona czuła się tak niepewnie, jakby balansowała na ruchomych piaskach.
Czy dlatego wyciągnął ją na zwierzenia w biurze poprzedniego wieczora, że skupiał wyłącznie na niej całą uwagę? Czy oszołomiło ją samo zamyślone spojrzenie zniewalających, ciemnych oczu?
– Zaprosiłam Angusa nie dlatego, żebym bała się sama przebywać wśród tłumu. Chciałam przekonać moją mamę, że nie marnuję życia tylko dlatego, że obecnie nie mam nikogo. Od moich najmłodszych lat robiła wszystko, żebym poszła w jej ślady. Uwielbia życie towarzyskie. Planuje każde przyjęcie tak starannie, jakby prowadziła kampanię wojenną.
Mateo się uśmiechnął. Ona też.
– No cóż… Chciała mieć „dziewczęcą” dziewczynkę, a dostała… mnie – dodała tytułem wyjaśnienia.
– Absolutnie nie powinnaś mówić takich rzeczy – zaprotestował gwałtownie.
– Mój brat jest sześć lat młodszy ode mnie, a żeni się za pół roku. Ja mam trzydzieści dwa lata, a rodzice wciąż czekają, aż znajdę odpowiedniego życiowego partnera. Tacie nie przeszkadza droga, którą wybrałam, ale mama uważa, że nie zaznam prawdziwego szczęścia, dopóki nie założę rodziny. Chyba obawia się, że zostanę sama na resztę życia, ponieważ wszyscy przyzwoici kawalerowie będą wyłapani. Dlatego dzisiaj…
– Doszłaś do wniosku, że osoba towarzysząca ich uspokoi.
– Coś w tym rodzaju. Chodźmy. Przedstawię cię wszystkim.
Zanim zdążyła ruszyć przed siebie, powstrzymał ją, kładąc jej rękę na ramieniu. Ten delikatny dotyk sprawił, że oblała ją fala gorąca. Równocześnie dostrzegła matkę zmierzającą w ich kierunku. Na widok jej niepewnej miny Mateo zapytał:
– W czym problem?
– Zasugerowałam… że stanowimy parę.
– Czy poinformowałaś mamę, że pracujesz w jednej z moich spółek?
– Nie. Nie zna nawet imienia mojego towarzysza. Uznałam, że im mniej wie, tym lepiej. Poprosiłam, żeby nie zadawała zbyt wielu pytań, bo to nowy związek i nie wiadomo, co z niego wyniknie. Miałam nadzieję, że uniknę…
– Niedyskretnych pytań w rodzaju, czy już czas szukać kapelusza na wesele.
– Mniej więcej – potwierdziła z uśmiechem. Podziwiała jego przenikliwość.
– Uprzedziłaś ich, że przyjechałem tylko na kilka godzin?
– Nawał zajęć nie pozwala ci zostać na cały weekend. Zaznaczymy to na samym początku.
– Musi ci bardzo zależeć na tym, żeby zamydlić jej oczy i trochę zyskać na czasie.
– Nic nie rozumiesz! Uwielbiam ją i wiem, że bardzo mnie kocha, ale ją rozczarowałam – wyznała ze smutkiem po raz pierwszy w życiu. – Mój brat, Nick, otwarty i wysportowany, z tłumem wydzwaniających wielbicielek, zawsze umiał zjednywać sobie ludzi. A ja, cóż? Niespecjalnie. – Napotkawszy jego spojrzenie, dodała pospiesznie, zażenowana nagłym przypływem nadmiernej szczerości: – Spokojna głowa. To nie potrwa długo. Około dziesiątej mój brat z narzeczoną Amy i przyjaciółmi pójdą do baru, a my wyruszymy do jakiegoś klubu.
– A ja…
– Dawno wyjedziesz. Wezwą cię obowiązki. Musisz rano sprawdzić pocztę i odbyć… ważne rozmowy.
– W niedzielę? Wyjdę raczej na nudziarza niż na pracoholika, jeżeli opuszczę miłość swojego życia w godzinie próby…
Maude popatrzyła na jego rozbawioną minę i stwierdziła, że określenie „nudziarz” absolutnie do niego nie pasuje. Umknęła wzrokiem w bok i zobaczyła spieszącą ku nim matkę.
– Mama nas wypatrzyła – ostrzegła, przywołując na twarz uśmiech.
– Ach, wreszcie zaczynam rozumieć… – wymamrotał Mateo.
Zanim zdążył coś dodać, Felicity Thornton dotarła do nich. Roześmiana, pewna siebie, uścisnęła córkę i dokładnie obejrzała go, nie zważając na zasady dobrego wychowania.
– Maude ani słowem nie wspomniała, że przyprowadzi takiego przystojniaka! – wytknęła ze śmiechem. – Najwyższa pora skończyć z tą skrytością, córeczko. Chodź, przedstawię cię wszystkim! – zadecydowała, bezceremonialnie ujmując Matea pod ramię.
Mateo pozwolił, żeby poprowadziła go po niewysokich stopniach na miejsce imprezy poza domem.
Wreszcie dopasował elementy tej zagadkowej układanki. Wystarczyło jedno spojrzenie na żywiołową Felicity, żeby zrozumieć przyczynę kompleksów Maude. Uważała, że zawiodła matkę, ponieważ w niczym jej nie przypominała.
Tylko dlaczego dorosła, trzydziestodwuletnia kobieta aż tak usilnie zabiegała o akceptację rodziców, że postanowiła odegrać przedstawienie na ich użytek?

Fragment książki

PROLOG

Paryż

– Obiecaj mi coś, Raoul. Obiecaj... umierającemu człowiekowi.
Głos starca z trudem chwytającego oddech łamał się co chwila i był ledwie słyszalny na tle odgłosów wydawanych przez szpitalną maszynerię. Raoul przysunął się bliżej.
– Nie mów tak, Umberto – powiedział, ujmując delikatnie dłoń starca, tak by spod plastra nie wysunęła się igła kroplówki. – Jesteś silny jak wół, wyjdziesz z tego – kłamał, choć bardzo chciałby, by to była prawda. – Doktor powiedział...
– Doktor to stary kłamca – przerwał mu starzec, ale wybuch gniewu został przerwany przez kolejny atak kaszlu. – Nie boję się śmierci. Wiem, że nadszedł mój czas. – Po czym, zaciskając żylaste palce na dłoni Raoula, dodał: – Boję się tylko tego, co może się stać, gdy mnie zabraknie. Dlatego wezwałem cię tutaj. Musisz mi obiecać, Raoul, zanim będzie za późno...
Starzec osunął się na poduszkę, zamykając oczy. Raoul zrozumiał, że stąd już nie ma odwrotu: jego najbliższy przyjaciel i mentor – zastępujący mu od ponad dziesięciu lat rodziców – umierał. Przerażenie ścisnęło mu gardło. Chciał uciekać z tego pokoju i szpitala jak najdalej, ale resztką woli powstrzymywał się przed tym.
– Wiesz przecież, Umberto, że zrobię dla ciebie wszystko, absolutnie wszystko – powiedział głosem, który przypominał dźwięk, jaki wydaje żwir, gdy po nim ktoś chodzi. – Masz moje słowo. Poproś o cokolwiek, a będzie to zrobione.
Wydawało się, że cisza, jaka po tych słowach nastąpiła, trwała całą wieczność. Jedynie pikające dźwięki wydawane przez podtrzymującą życie aparaturę szpitalną upewniały Raoula, że jego stary przyjaciel jeszcze żyje.
– Zaopiekuj się Gabriellą. Kiedy umrę, będzie jej bardzo ciężko. Nie zaznam spokoju, dopóki ona nie będzie bezpieczna – powiedział Umberto, drugą, wolną ręką dotykając ramienia Raoula.
Ten zaś zapewnił głosem na tyle stonowanym, na ile było go stać:
– Możesz być spokojny. Nic złego jej się nie stanie. Będzie dla mnie zaszczytem być jej opiekunem.
Tu jednak starzec zaskoczył Raoula i zamiast wypowiedzieć słowa wdzięczności, Umberto otworzył usta w wyraźnym geście protestu, tyle że ponownie zabrakło mu sił, by przemówić. Raoul, nieco zmieszany, wstał i odsunął się na pół kroku od łóżka. Lewą, wilgotną od potu ręką, przejechał po włosach, przygładzając je. O co mu może chodzić? – zastanowił się. Poprawił węzeł krawata. Oczami szukał pod sufitem kratek wentylatora. Boże, co za upał, pomyślał.
– Czy ty mnie dobrze zrozumiałeś? – spytał zachrypniętym głosem starzec, gdy jego oddech nieco się uspokoił.
– Oczywiście – zapewnił Raoul.
Umberto jednak nie wydawał się przekonany. Powtórzył zatem swą myśl dobitniej:
– Musisz się z nią ożenić, Raoul! Obiecaj mi, że ożenisz się z Gabriellą.
Szaleństwo! – pomyślał Raoul. Czyste szaleństwo! Wziął głęboki wdech, wciągając w nozdrza przepełniający szpitalny pokój zapach nieuchronnie nadciągającej śmierci, dobrze wyczuwalny mimo całego arsenału środków dezynfekujących, które miały go stłumić. Był zszokowany i załamany tym, co usłyszał. Nie dość, że musiał stawić czoło śmierci przyjaciela, to jeszcze tak szalone żądanie...
– Wiesz przecież... – powiedział, siląc się na spokój. – Wiesz, że to niemożliwe. A poza tym... – dodał, usiłując sobie przypomnieć wygląd dziewczyny – nawet gdybym mógł to zrobić, ona... jest dla mnie za młoda.
– Jest już kobietą – powiedział Umberto słabym głosem, w którym jednak czuć było siłę targających starcem uczuć. – Ma dwadzieścia cztery lata.
Dwadzieścia cztery lata? Raoul nie mógł uwierzyć, że czas tak szybko minął. Dopiero co była przecież dzieckiem!
– W takim razie... – powiedział, próbując pozbierać rozbiegane myśli – jest już na tyle dorosła, by sama mogła sobie wybrać męża.
– W tym właśnie sęk – wyszeptał starzec.
– Jak to?
– No... bo jak wybierze Consuela Garbasa?
– Co? Brata Manuela? – Raoul spojrzał z niedowierzaniem, mając nadzieję, że może się przesłyszał. Ale nie, usłyszał dobrze. Boże, czy można sobie było wyobrazić większy koszmar?
Nazwisko Garbas podziałało na niego jak dźgnięcie ostrym szpikulcem. Miał nadzieję, że nigdy go już w swoim życiu nie usłyszy. A jednak coś mówiło mu od czasu do czasu, że tej sprawy, a raczej rzuconego na niego przekleństwa – jakim bez wątpienia było spotkanie na swojej drodze rodziny Garbasów – nie da się tak łatwo zapomnieć
Raoul przysunął się ponownie do łóżka starca. Musiał poznać prawdę, nawet jeśli miała być ona bolesna.
– Czego on chce od Gabrielli? – zapytał.
– Węszy koło niej jak hiena. Czeka, aż skończy dwadzieścia pięć lat, bo wtedy będzie legalnie dziedziczyć... – powiedział starzec, po czym, łapiąc głęboki oddech, kontynuował: – Wie, że nigdy bym się nie zgodził na ich ślub, więc czeka, aż umrę, a wtedy zrobi swój ruch. No i doczekał się, skurczybyk...
Raoul przytaknął w milczeniu głową. Słowo „hiena” było tu jak najbardziej na miejscu. Tak właśnie działali Garbasowie, szumowiny i ścierwojady. Weszli do wyższych sfer dzięki pieniądzom, a ich maniery były na tyle wyuczone i sztuczne, że to naprawdę cud, że nie zbłaźnili się jeszcze totalnie w oczach wszystkich. I teraz jeden z nich miałby zabrać Gabriellę?
– A ona nie zdaje sobie z tego sprawy? – zapytał.
– A skąd miałaby wiedzieć? – zapytał Umberto. – Przecież jej tego nie powiem. Gabriella wie jedynie, że jego brat zmarł śmiercią tragiczną i myśli nawet, że to ich jakoś z nami... stawia na równi. – Starcowi znowu zabrakło powietrza i na chwilę zamilkł. W jego oczach malował się smutny uśmiech. Wziął głębszy oddech i podjął przerwany wątek: – Starałem się ją ostrzec, ale Gabriella widzi w ludziach tylko dobro, nawet w takich jak oni. A on bawi się z nią w kotka i myszkę, wiedząc, że czas działa na jego korzyść. Sam zatem widzisz, że nie mam nikogo, do kogo mógłbym zwrócić się z taką prośbą, poza tobą... – dodał, podnosząc się z poduszki na łokciach, na ile był w stanie, by gestem tym podkreślić powagę prośby: – Musisz ją przed nim obronić, Raoul. Po prostu musisz!
Powiedziawszy to, opadł z powrotem na poduszkę. Raoul usiadł obok ze skołowaną głową. To prawda, nie mógł pozwolić, by Garbas sięgnął po fortunę wnuczki Umberta. Nie mogło do tego dojść, zwłaszcza po tym wszystkim, co Raoul przez nich wycierpiał. Sęk jednak w tym, że Raoul był ostatnią osobą, która mogłaby zapewnić Gabrielli bezpieczeństwo. Poza tym, czy Umberto naprawdę myślał, że dwudziestoczteroletnią dziewczynę – jakąkolwiek zresztą dziewczynę – da się tak łatwo namówić, by za niego wyszła? Co on jej mógł zaoferować? Byłaby głupia, gdyby się na coś podobnego zgodziła.
Wziął ponownie dłoń starca w swe ręce.
– Umberto... – zaczął błagalnym tonem. – Mój stary przyjacielu... Kocham cię ponad własne życie, ale... to nie miałoby sensu. Musi być jakiś lepszy sposób na zapewnienie Gabrielli bezpieczeństwa i ja, przyrzekam ci, ten sposób znajdę. Bo, widzisz... nie nadaję się na męża twojej wnuczki.
– Przecież nie każę ci jej kochać – powiedział z wyczuwalnym w głosie poirytowaniem.
W tym momencie do pokoju wkroczyła pielęgniarka.
– Koniec wizyty – powiedziała, delikatnie popychając w stronę drzwi Raoula, który w międzyczasie wstał. – Pacjent i tak jest już wyczerpany.
Raoul zrobił krok ku wyjściu, ale zatrzymał się, by spojrzeć jeszcze raz na przyjaciela. Ten patrzył na niego tak wymizerowanym, a jednocześnie pełnym błagania wzrokiem, że Raoul podjął decyzję.
– Ożenię się z nią – powiedział, nie zważając na pomruk niezadowolenia, jaki dobył się z ust pielęgniarki, zajmującej się poprawianiem łóżka i kroplówki. – Ożenię się z Gabriellą, jeśli tego chcesz.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Trzy tygodnie później

Zima nadeszła tego roku wcześnie i już pod koniec września świat spowiły ponure ciemne barwy, jak gdyby sama natura opłakiwała śmierć jej dziadka. Tak przynajmniej wydawało się Gabrielli D’Arenberg, gdy stała w mglistym dżdżu nad pokrytym grubą warstwą wieńców i kwiatów grobem Umberta na Cimetière de Passy. Ostatni z uczestników pogrzebu podchodzili właśnie do niej z kondolencjami, po czym całowali ją chłodnymi wargami w policzek na pożegnanie.
Sama miała już odejść i czekała tylko na Consuela, który, przeprosiwszy ją, odszedł na stronę, by odebrać jakiś ważny telefon. Razem mieli pojechać na stypę do hotelu, gdzie czekały już na gości stoły z kanapkami i koniakiem. W tym momencie czuła się jednak dobrze, stojąc samotnie nad świeżą mogiłą dziadka. Tu, w cieniu wieży Eiffla, wydawało jej się, że nie ma niczego, co mogłoby zaburzyć jej spokój, niczego, co zdołałoby przeniknąć grube kamienne mury cmentarza.
A jednak ktoś zdołał je przeniknąć i pojawił się teraz przed nią jak cień, wyłaniający się nagle z mglistego powietrza i zmierzający wyraźnie w jej kierunku. Wysoki, barczysty, szedł, rozglądając się dookoła pośród zdobiących groby rzeźb skrzydlatych, pulchnych aniołków. Przez krótką chwilę targał nią niepokój, gdy próbowała rozpoznać nadchodzącego, a gdy jej się to wreszcie udało, jej ciało przeniknął dreszcz ekscytacji.
Raoul!
Widziała go podczas nabożeństwa. Nie sposób było nie zauważyć jego sylwetki wystającej ponad tłum zebranych w kaplicy żałobników. Jej serce zabiło żywiej na myśl o spotkaniu z nim po tylu latach i przeżyła rozczarowanie, nie widząc go potem wśród zebranych nad grobem.
Raoul, o przenikliwym spojrzeniu czarnych oczu i zmysłowych wargach, był obiektem jej grzesznych fantazji, gdy była jeszcze nastolatką. I nawet teraz, na wspomnienie tamtych dziewczęcych zabaw, jej policzki oblały się rumieńcem. Pamiętała dobrze, jak na wiadomość o tym, że Raoul się ożenił, przepłakała całe dwa dni. Popłakała się również rok później na wiadomość o śmierci jego żony. Na szczęście on nie miał o tym wszystkim pojęcia, w przeciwnym razie nie mogłaby mu teraz spojrzeć w oczy. Na szczęście ona też już się z westchnień do niego wyleczyła...
Chrzęst żwiru na cmentarnej alejce stawał się coraz głośniejszy, poły skórzanego płaszcza furkotały na wietrze w rytm szybkiego marszu; czarne włosy spięte z tyłu w kucyk podkreślały wyraziste, wyciosane jakby dłutem rzeźbiarza, rysy twarzy. Spojrzenie jego oczu, ukrytych pod gęstą linią brwi, wydawało się jeszcze bardziej intensywne niż to, które zapamiętała sprzed kilkunastu lat. W tym jego spojrzeniu było coś wręcz przerażającego, podobnie jak coś, co kryło się w sprężystym chodzie – jak gdyby zdecydowany parł do jakiegoś celu, który chciał osiągnąć bez względu na przeszkody...
To przez deszcz i zimno, próbowała sobie wytłumaczyć ten jego dziarski chód Gabriella.
I oto stał teraz przed nią jak jakiś posąg antycznego boga na tle mgły, tak wysoki, że musiała aż zadzierać głowę, by patrzeć mu w oczy. Stał przed nią z poważną miną – na twarzy nie było ani śladu uśmiechu, który kiedyś prawie zawsze mu towarzyszył. Inna rzecz, że nie oczekiwała uśmiechu teraz, w taki dzień...
– Raoul, jak dobrze, że przyszedłeś – powiedziała.
Nie wiedział, co odpowiedzieć i Gabriella zaczęła się już zastanawiać, czy nie zachowała się przypadkiem wobec niego zbyt poufale. Ale wtedy on wziął jej obie dłonie w swoje, a jego kamienna twarz na moment się rozluźniła w krótkim uśmiechu, który jednak nie kłócił się z atmosferą żałoby i smutku.
– Ga-bri-e-lla... – powiedział powoli, jak gdyby celebrując dźwięk każdej sylaby. I przybliżył do niej swą twarz, by pocałować ją kolejno w oba policzki. Zadrżała, czując na sobie jego wargi i ciepły oddech; na moment wróciło wspomnienie dawnych fantazji. Wciągnęła w nozdrza dobrze jej znany uwodzicielski zapach ciała Raoula, przemieszany z charakterystyczną, wojskową jakby wonią skórzanego płaszcza; było zresztą w obecnym jego zapachu coś więcej, jakaś nuta, której nie potrafiła rozpoznać...
– Tak bardzo ci współczuję – powiedział, po czym odsunął głowę od jej twarzy.
Jej ręce, które jeszcze przed chwilą obejmowały jego ramiona, teraz opadły. Nie wiedząc, co z nimi zrobić, wsadziła je do kieszeni płaszcza. Uznała, że tak będzie bezpieczniej, na wypadek na przykład, gdyby przyszła jej nagle ochota rzucić mu się na szyję. Tamte fantazje może i należały już do przeszłości, ale oto Raoul stał tu żywy i realny przed nią, wysoki, barczysty i tak bardzo jej bliski. Dłonie Gabrielli zacisnęły się w kieszeniach płaszcza w piąstki.
– Nie wiedziałam, czy przyjdziesz – powiedziała, próbując zebrać słowa. Nie spodziewała się, że jego obecność będzie oddziaływać na nią aż tak bardzo po tych wszystkich latach. – Mogłeś zresztą zatrzymać się u nas. A właściwie, gdzie się zatrzymałeś? Mogłeś uprzedzić...
Wymienił nazwę hotelu, której nawet nie zapamiętała, tak była rozkojarzona. Ogarnęła ją teraz fala wspomnień związanych z dziadkiem. Raoul znał jej dziadka dłużej niż ona sama. Ich rodziny były ze sobą związane od niepamiętnych czasów do momentu, gdy tragiczny los zabrał głowy obu rodów.
– W końcu przecież... to i twoja tragedia – powiedziała.
Raoul przytaknął.
– Umberto był zacnym człowiekiem – powiedział głosem pełnym wzruszenia. – Będzie mi go bardzo brakowało. Bardziej, niż jestem to w stanie wyrazić słowami.
Patrzyła na jego twarz, próbując dojść, co się w niej przez te lata zmieniło. Raoul wydawał jej się zawsze nie tyle przystojny, przynajmniej nie w klasycznym znaczeniu tego słowa, co w jakiś szczególny sposób intrygujący. Wyraźna rzeźba jego twarzy, z tajemniczymi bruzdami i cieniami na policzkach, przywodziła na myśl trudne zdarzenia z przeszłości i niebezpieczeństwa, którym musiał w życiu stawiać czoło. Z wiekiem tajemnica zaklęta w jego rysach jedynie narastała. Zarys dolnej szczęki stał się jeszcze bardziej ostry, cienie pod oczami głębsze, a same oczy jakby jeszcze bardziej nawiedzone. Pogrążona w zadumie ledwie zauważyła, że Raoul również z uwagą studiuje zmiany, jakie minione lata poczyniły na jej ciele i twarzy. Dostrzegając jego zatroskany wzrok, zastanawiała się nawet, czy coś z nią jest może nie tak, ale on uśmiechnął się wtedy do niej tym swoim ciepłym uśmiechem, który tak dobrze znała z przeszłości.
– Co się stało z tą małą Gabriellą, którą znałem? – zapytał żartobliwie. – Tą chuderlawą pannicą z warkoczykami, którą trzymała zawsze nos w książkach?
Roześmiała się, ukrywając zażenowanie. Starała się wysondować, czy jego dowcipna uwaga miała znaczyć, że obecna podoba mu się obecnie bardziej niż tamten podlotek; bo było to dla niej ważne. Już dawno pogodziła się z faktem, że nie jest modelowym typem kobiecego piękna – jej oczy były zbyt wielkie, a broda nieco wystająca, co jako nastolatka próbowała maskować, opierając ją często na dłoni podczas rozmów z przyjaciółmi. Ale to była jej twarz i w końcu ją zaakceptowała taką, jaka była.
– Wyrosła, Raoul. Tej chuderlawej pannicy nie ma już od dobrych paru lat.
– No tak... – westchnął Raoul. – Jak się przez te lata miałaś?
– Dobrze – odpowiedziała. – A czasem nie aż tak dobrze. Ale teraz znowu lepiej, bo ty tu jesteś. Cieszę się, że przyszedłeś.
– Ja też się cieszę – powiedział. – Ale... nie powinnaś tu być sama.
– Ależ nie jestem sama. Consuelo, mój przyjaciel, jest tu ze mną. Odszedł właśnie na chwilę... – Rozejrzała się dookoła. No tak, znikł najwyraźniej na dobre, z nim tak zawsze! – Miał odebrać ważny telefon, chyba od kogoś z jego fundacji. Prowadzi fundację na rzecz dzieci chorych na raka i białaczkę. Musi być zawsze pod telefonem, gdy dzwonią darczyńcy.
Mówiła tak dalej, wprawiona już w wymyślaniu wymówek dla nieobecności przyjaciela. Popatrzyła na zegarek. Jak można tak długo rozmawiać, choćby i z samym Rockefellerem! Zwłaszcza w taki dzień...
– Jedziemy zaraz do hotelu na stypę. Wszyscy już tam są.
Popatrzyła na niego i nagle przestraszyła się, że ten mężczyzna, o którym marzyła długie lata, nagle zniknie z jej życia tak szybko, jak się w nim teraz, po dwunastoletniej nieobecności, pojawił, i kto wie, kiedy go znowu zobaczy. Perspektywa niewidzenia go przez kolejnych kilkanaście lat była zwyczajnie zbyt okrutna.
– Przyjdziesz tam, prawda? Widziałam cię w kaplicy, ale potem znikłeś. Tak bardzo chciałam cię zobaczyć, porozmawiać...
Podniósł dłoń i odgarnął z jej policzka kosmyk, który się tam zabłąkał. Dotknął przy tym jej twarzy jedynie opuszkami palców, ale to wystarczyło, by poczuła ten dotyk całą sobą. Zadrżała.
– Oczywiście, że przyjdę – powiedział. – Będę zaszczycony.
Nie odsunął ręki, nadal bawił się kosmykiem jej włosów, zakładając go za ucho Gabrielli. Patrzył przy tym na nią z góry, na jej piękne czarne oczy.
– Gabby!
Wzdrygnęła się, słysząc swoje imię – wołał ją Consuelo nadchodzący cmentarną alejką. Zauważyła też, że Raoul nadal nie odsuwa swej dłoni, delikatnie gładząc jej szyję. To tylko gest przyjaźni ze strony starego znajomego, powiedziała do siebie, choć jej ciało mówiło co innego.
– No, idziesz już? – zapytał Consuelo, po czym stanął jak wryty, patrząc na sielankową scenę. – Spóźnimy się... – wyjąkał.
– Wydaje mi się, że to Gabriella na ciebie czekała – powiedział Raoul.
Gabriella była zaskoczona twardym tonem, z jakim Raoul powitał Consuela. Ten natomiast stał cały jak wmurowany, zastanawiając się, czy to, co widzi przed sobą, aby mu się nie śni. Gabriella uznała, że sytuacja robi się nieco kłopotliwa. Podniosła dłoń i odsunęła palce Raoula od swej twarzy. Nie chciała jednak rozstawać się z jego dotykiem zupełnie, trzymała więc nadal jego dłoń w swojej. Zauważyła, że jemu też nie spieszy się, by ten ich kontakt przerywać.
– Czy ja o czymś nie wiem? – spytała po chwili, patrząc to na jednego, to znów na drugiego mężczyznę, po raz pierwszy zauważając podobieństwa i różnice między nimi. Obaj mieli ciemną, południową karnację skóry, jak przystało na prawdziwych Hiszpanów, ciemne oczy i takież włosy. Ale na tym podobieństwa się kończyły. Raoul był zdecydowanie wyższy, bardziej barczysty, dominujący. Przy nim Consuelo, który tak naprawdę był średniego wzrostu, wydawał się po prostu mały.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel