Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Nocna propozycja
Zajrzyj do książki

Nocna propozycja

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-276-9334-1
Wysokość170
Szerokość107
TłumaczKarol Nowosielski
Tytuł oryginalnyConsequences of Their Wedding Charade
Język oryginałuangielski
EAN9788327693341
Data premiery2023-05-10
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Nocna propozycja" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Milioner Curtis Hamilton ma być drużbą na ślubie przyjaciół. Chce pojawić się tam z partnerką, bo obawia się, że w przeciwnym razie kobiety nie dadzą mu spokoju. Prosi o tę przysługę przyjaciółkę z dzieciństwa, Jess Carr. Ona nie będzie się starała go uwieść ani nie będzie sobie od razu wyobrażać wspólnej przyszłości. Curtis nie przewidział jednak, że gdy zobaczy Jess w seksownej sukience, to on ulegnie jej urokowi. Teraz myśli już tylko o tym, by spędzić z nią noc, ale Jess nie zamierza wypaść ze swojej roli...

 

Fragment książki

 

Ross De Courtney posadził helikopter na klifie zachodniego wybrzeża Irlandii i szybkim krokiem ruszył w stronę starej kaplicy. Leżała ona na terenie imponującej posiadłości jego przyszłego szwagra, w tej chwili udekorowanej lampkami i pachnącym kwieciem oraz wypełnionej nieznanymi mu ludźmi.

Wzrok obecnych śledził go w drodze do ołtarza, gdzie szczęśliwa para właśnie powtarzała słowa przysięgi małżeńskiej. Panu młodemu, ubranemu w niebieskoszary garnitur, towarzyszyła słodka i ufna siostra Rossa, Katie, tonąca w powodzi białych koronek i jedwabiu.
Choć jego kroki odbijały się echem na kamiennej posadzce, ogłuszony łomotem własnego serca i zaślepiony gniewem prawie ich nie słyszał.
Katie bardzo grzecznie poprosiła go poprzedniego dnia, żeby nie uczestniczył w ceremonii. Odezwała się do niego po raz pierwszy od miesięcy, a jej narzeczonego, irlandzkiego miliardera Conalla O’Riordana spotkał wcześniej tylko raz, kilka miesięcy temu, w londyńskiej operze. Uważał go za bezwzględnego, apodyktycznego oprycha, który podobnie jak pierwszy mąż Katie, za którego wyszła, mając lat zaledwie dziewiętnaście, wcale na nią nie zasługiwał.
Wtedy postąpił niewłaściwie. Wyraził swój sprzeciw wobec decyzji siostry i wycofał się, oczekując, że ją zmieni. Co, oczywiście, nie nastąpiło, bo Katie była urodzoną romantyczką. Poślubiła więc Toma, który wkrótce zginął w wypadku, a Ross i Katie nie rozmawiali ze sobą przez pięć lat, aż do przypadkowego grudniowego spotkania w operze.
Teraz nie zamierzał popełnić drugi raz tego samego błędu i patrzeć bezczynnie, jak siostra wiąże się z mężczyzną, który mógł ją skrzywdzić.
Pewnie nie miał prawa wtrącać się w jej życie. Miała teraz dwadzieścia cztery lata, nie dziewiętnaście. A prawdę powiedziawszy, nigdy nie był wobec niej zbyt braterski. Może dlatego, że dowiedział się o istnieniu przyrodniej siostry, dopiero kiedy miała już lat czternaście, a jej matka, jedna z wielu porzuconych kochanek jego ojca, zmarła. Zrobił wtedy to, co uznał za słuszne, czyli opłacił jej drogą szkołę, a potem studia i uznał publicznie jej przynależność do rodziny De Courtney, czego ich podły ojciec odmawiał do końca życia.
Ale choć nigdy nie byli blisko, nie mógł pozwolić na jej ślub z O’Riordanem bez wyrażenia swojej opinii.
W miarę jak zbliżał się do ołtarza, zwracało się ku niemu coraz więcej głów. Słowa przysięgi ledwo go dochodziły, zagłuszane łomotem krwi w uszach. Osobiście wolałby nie interweniować akurat w dniu ceremonii, ale Katie nie zostawiła mu wyboru. Nie odpowiadała na jego wiadomości i mejle, za pomocą których próbował odnowić kontakt po spotkaniu w operze pięć miesięcy wcześniej.
Uważał, że Conall zaczarował jego siostrę pieniędzmi i wyglądem albo, co gorsza, był typem podobnym do ich ojca, bezlitośnie kontrolującym swoje kobiety.
Ceremonia osiągnęła apogeum, kiedy zauważył młodą kobietę stojącą obok drużby, trzymającą za rękę małego chłopca w eleganckiej miniaturze „dorosłego” garnituru. Miała złotorude włosy upięte na czubku głowy, przetykane polnymi kwiatami. Przypomniał ją sobie natychmiast: spotkali się cztery lata wcześniej na letnim balu Westmoreland. Tańczył z nią wtedy i zupełnie go oczarowała.
Nie widział jej twarzy, tylko plecy, nagie ramiona, wdzięczną linię karku, kuszący zarys jednej piersi, smukłą talię i długie nogi. Barwa wijących się pukli podkreślała alabastrową przejrzystość skóry.
Znajomy żar na moment odebrał mu zdrowy rozsądek.
Nigdy nie poznał imienia dziewczyny, która oczarowała go tamtej nocy. Urzekł go jej cięty humor, melodyjny irlandzki akcent, eteryczne piękno, złotorude włosy, przejrzysta skóra i niezwykłe oczy o barwie szafirów.
Przywołał wspomnienie tego, co się wydarzyło później tej samej nocy, w otaczającym rezydencję sadzie. Kochali się w ciepłym blasku małych lampek, w powietrzu przesyconym aromatem jaśminu i dojrzałych jabłek, tak blisko, a zarazem daleko od reszty gości. Niestety to, co wydawało się szczytem romantyzmu, wcale takie nie było. Dziewczyna znikła, by objawić się po trzech tygodniach, w czasie których szukał jej jak szalony. Zadzwoniła z ukrytego numeru i poinformowała go, że jest w ciąży. Najwyraźniej chciała wyciągnąć od niego pieniądze.
I tak skończył się sen o Kopciuszku. Nie całkiem jednak, bo wciąż o niej myślał. I wciąż reagował gwałtownym przypływem pożądania na widok podobnych do niej kobiet.
– Jeżeli ktokolwiek zna powód, dla którego tych dwoje nie powinno zostać połączonych świętym węzłem małżeńskim, niech zdradzi go teraz. – Głos księdza przywrócił Rossa do rzeczywistości.
Odwrócił wzrok od ponętnego karku rudowłosej druhny i przez chwilę zbierał się w sobie. Nie podobało mu się to, co miał zrobić, ale Katie nie pozostawiła mu wyboru.
– Ja znam taki powód – powiedział głośno i patrzył, jak siostra i Irlandczyk obracają się gwałtownie.
W tłumie rozległy się szepty, a oczy Katie rozszerzyło zdumienie.
– Ross? Co tu robisz?
Pan młody zmarszczył brwi. Ross pamiętał tę minę ze spotkania w operze i był zdecydowany nie pozwolić na to małżeństwo, dopóki nie zyska pewności, że siostra nie zostanie skrzywdzona.
– Co tu robię? Powstrzymuję ten ślub do chwili, kiedy będę pewny, że naprawdę tego chcesz, Katie – odparł zadowolony, że odzyskał jasność myślenia.
Wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Katie i jej narzeczony odwrócili się do ołtarza, całkowicie ignorując jego obecność.
– Carmel, tak mi przykro – szepnęła jego siostra do druhny.
– Mel, zabierz stąd chłopca – zażądał Irlandczyk, głosem wykluczającym wszelki sprzeciw.
Ross uświadomił sobie, że słowa były skierowane do młodej kobiety, którą zauważył wcześniej.
Odwrócił się, teraz już pewny, że ją rozpoznaje. Blask szafirowych oczu przyćmiło zaskoczenie, a rude włosy podkreślały wypełzający na bladą twarz rumieniec.
Żar powrócił, a obawy i troski drążące go, odkąd podjął decyzję o locie przez Atlantyk i własnoręcznym pilotowaniu helikoptera do tego zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca, stały się wyraźniejsze, wręcz bolesne.
– Mamo, kto to?
Ross spojrzał na stojącego obok kobiety chłopca. Dziecięcy głos zabarwiony charakterystycznym akcentem, przedarł się przez gwar zebranych wokół dorosłych. Ross miał wrażenie, że błądzi we mgle. Patrzył na niezwykłe, niebiesko-zielone oczy chłopca, teraz okrągłe ze zdumienia, delikatne rysy, jasne kręcone włosy i widział siebie, czteroletniego, na jedynym zdjęciu z dzieciństwa, z matką, zrobionym, zanim włosy mu pociemniały, a matka zmarła. Zdjęciu, które ojciec z mściwą radością spalił w jego obecności, zanim wysłał go do szkoły z internatem.
„Przestań chlipać, chłopcze – powiedział mu wtedy. – Twoja matka była słaba. Chyba nie chcesz być taki jak ona?”
Nie. Nie. Nie. To nie mogła być prawda. To był sen. A właściwie senny koszmar.
Pomasował sobie skronie, wędrując spojrzeniem od matki do dziecka i z powrotem. Ten chłopiec nie mógł być jego. Zabezpieczył się przecież i nigdy w to nie uwierzy.
Kobieta objęła dziecko i przesunęła za siebie, ukrywając przed wzrokiem Rossa.
– Wszystko w porządku, Mac – powiedziała głosem zabarwionym nutą gniewu, ale wcale nie mniej uwodzicielskim. – To nikt ważny.
Zrobił kok w jej stronę, chcąc koniecznie jakoś zareagować. Kogo próbowała oszukać?
Nie miał pojęcia, jak się zachować. Wciąż był pod wpływem szoku, a jego słynne niewzruszone opanowanie opuściło go całkowicie.
Ciężka dłoń na ramieniu pociągnęła go do tyłu.
– Zostaw moją siostrę w spokoju, ty łajdaku.
Rozpoznał głos Irlandczyka i zaraz potem Katie błagającej, by się obaj uspokoili, ale potrafił tylko stać i patrzeć, jak jego Kopciuszek bierze chłopca na ręce i rusza w stronę zakrystii.
Znów wróciło do niego wspomnienie chwil namiętności w sadzie i widoku smukłej sylwetki znikającej w mroku.
Chłopiec spojrzał na niego przelotnie i wtulił głowę w kark matki.
– Proszę wyjść. – Drużba stanowczym gestem ujął go za ramię. – Nie był pan zaproszony i nikt pana tu nie chce.
– Trzymaj ręce z daleka ode mnie – odburknął, uwalniając ramię.
Odwrócił się i chciał pójść za kobietą i chłopcem, ale czuł się sztywny, a serce łomotało mu szaleńczo.
– Wróć tu jeszcze, a… – Tym razem to O’Riordan chwycił go za ramię.
Ross szarpnął się i wymierzył mu cios, ale miał kłopot z koncentracją i koordynacją, więc nie trafił, a odpowiedź nadeszła tak szybko, że nie zdołał się uchylić. W głowie eksplodował ból, w ustach rozlał się metaliczny posmak.
– Świetny prawy prosty – wymamrotał, trzymając się za obolałą szczękę.
Krzyki gości i zalana łzami twarz Katie to było ostatnie, co zarejestrował, zanim osunął się w niebyt. Zanim jednak to się stało, przebiegła mu przez głową ostatnia spójna myśl.
Jak mogła urodzić moje dziecko, skoro nie mogę być ojcem?

„Proszę mi zejść z drogi. Skoro twierdzi pan, że nie ma wstrząsu mózgu, to chcę stąd wyjść.”
„Panie De Courtney, uważam, że powinien pan przez jakiś czas odpocząć. Jest pan wyraźnie wyczerpany.”
„Nie ma takiej potrzeby.”

Carmel O’Riordan stała w holu wschodniego skrzydła zamku Kildaragh i słuchała, jak Ross De Courtney sprzecza się z ratownikiem medycznym, wezwanym, kiedy ich nieproszony gość został przyniesiony do sypialni na drugim piętrze. Oparta o ścianę podsłuchiwała rozmowę i zbierała siły przed wejściem do sypialni i nieuniknioną konfrontacją z przeszłością.
Ceremonia ślubna była w pełnym rozkwicie, ale ona nie mogła otrząsnąć się z szoku, jakim było ponowne spotkanie z Rossem De Courtneyem. A także odkrycie, że ojciec Maca, którego tożsamości dotąd nikomu nie ujawnia, jest bratem jej nowo zyskanej szwagierki.
Wytarła wilgotne palce w materiał sukienki. Wciąż nie potrafiła zapomnieć wyrazu twarzy Rossa, kiedy po raz pierwszy zobaczył ich syna. Prawdopodobnie nie pozbędzie się tego wspomnienia do końca życia, podobnie zresztą jak wielu innych, wciąż bardzo żywych przez ostatnie cztery lata.
Na przykład obrazu Rossa De Courtneya, wysokiego i wytwornego w ciemnym fraku, w półmroku jabłoniowego sadu, jego przenikliwego spojrzenia i czułego, nienasyconego dotyku. Jego zapachu, piżmowego i uzależniającego, jego głębokiego głosu, nabrzmiałego pragnieniem. Każde z nich poruszało ją do głębi.
Tamtej nocy, kiedy z koleżanką ze studiów wkręciły się na słynny bal Westmoreland’s na przedmieściach Londynu, zachowała się jak idiotka. Przez całą drogę pożyczonym samochodem żartowały, że znajdą sobie mężów milionerów.
W jej przypadku ta przepowiednia miała szansę się sprawdzić.
Ross De Courtney był przystojny, namiętny, wyrafinowany i fascynujący. Przez cały wieczór nie odrywał od niej wzroku. Podobało mu się nawet jej zjadliwe poczucie humoru. Przy nim czuła się wyjątkowa i całkiem dorosła. Po latach desperackich starań, żeby z dziewczyny zmienić się w kobietę, w końcu uwolniła się od nadopiekuńczości starszego brata, Conalla. Zbyt łatwo uwierzyła, że to prawda, i w ten sposób przez własną naiwność i nadaktywne hormony niewinny figiel doczekał się poważnych konsekwencji.
Ross, samotny i zamyślony, zafascynował ją jak Heatcliff, pan Darcy czy wampir ze „Zmierzchu”.
Wciąż pamiętała jego dotyk i gwałtowne podniecenie, które skłaniało do robienia głupstw. Po wszystkim uciekła, a wcześniej nawet nie pomyślała o zabezpieczeniu. Zorientowała się dopiero po trzech tygodniach, kiedy nie pojawił się okres.
– Gdzie, do diabła, są moje buty?
Pytanie dobiegło z pokoju, wyrywając Carmel ze wspomnień. Zacisnęła dłonie w pięści, żeby przestały drżeć. Nie mogła tu dalej tkwić. Powinna stanąć twarzą w twarz z tym mężczyzną. Nie miała za wiele czasu, bo zaraz prawdopodobnie wtargnie tu jej brat, żeby ją „chronić”. Katie miała na niego dobry wpływ, ale nawet ona nie zdoła go powstrzymać, kiedy już wpadł w taki „opiekuńczy” nastrój.
Do tej pory przekroczył już wiele granic. Między innymi zatrudnił prywatnego detektywa, żeby ustalić tożsamość jej kochanka, której nie chciała mu zdradzić. Kiedy odkrył, że ojcem Maca jest Ross De Courtney, wynajął jego siostrę, Katie, do zaplanowania ślubu ich siostry Imeldy z ukochanym z dzieciństwa, Donalem, który miał się odbyć w grudniu. Ale tak naprawdę wcale nie chciał, żeby Katie planowała ten ślub. Zamierzał się tylko zemścić na ojcu jej dziecka, choć Carmel nigdy tego nie chciała, a on nie miał prawa działać bez jej zgody.
A potem, zamiast się mścić na Rossie, Conall zakochał się w Katie. I w ten sposób już na zawsze Ross został wplątany w jej i Maca życie. W dodatku ani Con, ani Katie nie pomyśleli, by ją o tym powiadomić. Początkowo rozgniewana, teraz była już tylko otępiała i pełna obaw.
Ross odrzucił Maca jeszcze przed urodzeniem, a ją oskarżył o kłamstwo, kiedy zdobyła się na odwagę, by poinformować go o ciąży. Dotąd pamiętała każde słowo tej okrutnej wiadomości, jaką dostała w odpowiedzi na swój esemes.

Dziecko na pewno nie jest moje, więc żadnych pieniędzy nie dostaniesz.

Jak miała ochronić Maca teraz? Kiedy Ross był bratem żony jej brata?
Co prawda, kiedy przed półgodziną pierwszy raz zobaczył Maca, nie sprawiał wrażenia lekceważącego czy gniewnego. Był tylko bezgranicznie zdumiony.
Oskarżył ją o coś podłego, czego by nigdy nie zrobiła. Ale fakt faktem, że to ona podeszła do niego tamtej nocy. I to nie on skradł jej niewinność, jak lubił powtarzać jej brat, tylko sama mu ją chętnie ofiarowała. Flirtowała z nim jak rasowa uwodzicielka, a kiedy emocje opadły, umknęła jak przestraszona dziewczynka.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nie mogła nie spojrzeć na swojego partnera łaskawszym okiem. Może jednak nie był tak skończonym łajdakiem, za jakiego go do tej pory uważała? Może niesłusznie przypisała mu złe intencje na podstawie jednego zaledwie esemesa? Zdawała sobie sprawę, że zachowała się jak tchórz. Może naprawdę wierzył, że Mac nie jest jego? Wcześniej nie brała takiej możliwości pod uwagę. Założyła po prostu, że z premedytacją chciał się uwolnić od niej i od odpowiedzialności za dziecko, może jednak prawda była bardziej skomplikowana?
Zastukała do drzwi.
– Mogę wejść?
Nie czekając na odpowiedź, weszła, przygotowana na każdą, nawet najbardziej gwałtowną reakcję.
Jak się okazało, niedostatecznie. Bo kiedy się odwrócił i przeszył ją przenikliwym spojrzeniem, zabrakło jej tchu. W rozpiętej, zakrwawionej koszuli, rozdartych spodniach, bosy, potargany, z podbitym okiem, wydał jej się jeszcze bardziej pociągający niż wtedy na balu. Nie miała pojęcia, jakim cudem, ale tak było.
Nie odezwał się, tylko na nią patrzył. Nie było w tym spojrzeniu wrogości, nie było też serdeczności. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że właściwie od początku trudno było odczytać jego intencje. Tamtej nocy był skoncentrowany na niej, ale i tak nie wiedziała, co naprawdę myśli. Teraz było jej z tym jeszcze trudniej.
– Może pani zdoła przemówić panu De Courtneyowi do rozsądku, panno O’Riordan? – Carmel dopiero teraz zauważyła ratownika medycznego. – Uważam, że powinien jeszcze trochę poleżeć…
– Już w porządku, Joe… – Zdołała odczytać imię mężczyzny na identyfikatorze. – Możesz nas już zostawić. Gdyby pan De Courtney poczuł się gorzej, natychmiast cię wezwę.
Starszy mężczyzna zerknął na swojego niechętnego pacjenta.
– No dobrze. Zostawiam was w takim razie. – Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Zostali sami. Powietrze wibrowało napięciem, a do Carmel natychmiast wróciły gorące wspomnienia.
– Zechce pan usiąść, panie De Courtney? – spytała grzecznie.
– Panie De Courtney? Czyżby? – podchwycił kpiąco.
– Chciałam tylko być uprzejma – burknęła, powodowana narastającym napięciem.
– Po co? – zapytał, jakby naprawdę chciał wiedzieć.
– Mama nauczyła mnie dobrych manier – odparła. – Skuteczniejsze od bójki.
Kłębiły się w niej uczucia o wiele bardziej skomplikowane niż zwykły gniew. Niestety.
– Nie dziwię się, że dostałem. Należało mi się. – Zrezygnowany i sfrustrowany przeczesał palcami włosy.
– Czemu tak mówisz? – spytała. – Con nie miał prawa cię uderzyć.
Miała wobec niego mieszane uczucia, ale przed przyjściem tutaj zapytała o niego Katie. I jakkolwiek jej odpowiedź rozzłościła Cona, który uważał Rossa na skończonego łotra, była dużo bardziej wyważona.
Katie i Ross nie widywali się przez pięć lat, po tym jak ona pierwszy raz wyszła za mąż, bo Ross nie pochwalał jej wyboru. Ale opowiedziała też, że przyjął ją do rodziny jak tylko dowiedział się o jej istnieniu, opiekował się nią i płacił za wykształcenie. Dlatego choć nigdy nie byli blisko, Kate zaskoczyła informacja, że Ross odmówił uznania Maca.
Przyjechał do Kildaragh, żeby nie dopuścić do ślubu. Katie nie wiedziała, czym się kierował, ale na podstawie ich wzajemnej niechęci wywnioskował, że chodziło o źle pojętą chęć „chronienia” młodszej siostry. Con nie miał pojęcia, dlaczego Ross jest mu tak niechętny, bo wcześniej spotkali się tylko raz i to przelotnie.
– Miał prawo – powiedział teraz Ross, nie odrywając od niej wzroku. – Jest twoim bratem.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel