Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Nowy sąsiad lady Eve
Zajrzyj do książki

Nowy sąsiad lady Eve

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-291-1064-8
EAN9788329110648
Tytuł oryginalnyThe Earl's Eager for a Lady
TłumaczAlicja Flynn
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-08-08
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Nowy sąsiad lady Eve" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Eve samodzielnie zarządza posiadłością. Już dawno pogodziła się z losem biednej wdowy. Jej życie nabiera barw za sprawą nowego sąsiada, lorda Maxima Levishama. Chociaż z natury skryta, szybko obdarza go zaufaniem. Powierza mu wiele tajemnic, lecz reaguje złością, ilekroć Maxim w dobrej wierze ingeruje w jej życie. Nie wie, że zawróciła mu w głowie, a jej gwałtowne reakcje nie tyle go denerwują, co wprawiają w romantyczny nastrój. Inny nazwałby ją sekutnicą, dla niego Eve jest jak tropikalna burza – gwałtowna, ale cudownie odświeżająca. Cierpliwie walczy o jej uczucie i obiecuje, że nigdy nie zażąda, by wyrzekła się swej dumy…

 

Fragment książki

Mając przed sobą kolejny pracowity dzień, ubrana w znoszoną niebieską sukienkę oraz w szeroki słomkowy kapelusz chroniący włosy przed słońcem, Eve opuściła dom i skierowała się na pole za murami Grange, pięknego, starego domu otoczonego okazałymi wiązami. Na niebie wschodziło słońce, oblewając ziemię złocistym światłem. Jaskółki krążyły nad czerwonymi makami na obrzeżach pola pełnego złotych kłosów.
Eve westchnęła, zatrzymując się i spoglądając na okolicę. To była jej ulubiona pora dnia, kiedy ciszy jeszcze nie mąciło całodzienne zbieranie plonów.
Nagle rozległ się wystrzał. Stado ptaków wzbiło się w powietrze, trzepocząc skrzydłami i skrzecząc wściekle. Eve ruszyła biegiem w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Dotarła do drogi przecinającej gęsty las. Wrosła w ziemię na widok, który zastała. Szybko ogarnęła wzrokiem sytuację. Na mokrej od rosy trawie leżał mężczyzna, a z rany na jego ramieniu sączyła się krew. Jego wystraszony koń stał nieopodal. Jednak uwagę Eve przykuł przede wszystkim jej brat Robert, który stał nieco dalej ze strzelbą w ręce, wyraźnie przerażony.
– Robert! Coś ty zrobił?
– Nic. Polowałem na króliki. Czy on nie żyje?
Eve natychmiast przystąpiła do działania, klękając obok leżącego mężczyzny. Kiedy położyła dłoń na jego klatce piersiowej, odetchnęła z ulgą.
– Dzięki Bogu, oddycha.
– To dobrze – odezwał się mężczyzna, otwierając oczy i skupiając wzrok na jej twarzy.
Cofnęła się, nie pojmując przez moment, co się dzieje. Głos mężczyzny brzmiał stanowczo i pewnie. Miał przystojną, szczupłą twarz o kwadratowej szczęce, ciemne, ładne brwi i pełne usta. Ubranie, choć pokryte kurzem z drogi, wskazywało na jednego z najlepszych londyńskich krawców, co znaczyło, że mężczyzna podróżował z daleka. W trakcie upadku spadł mu cylinder, odsłaniając ciemne, zmierzwione włosy lśniące w porannym słońcu. Spojrzała w dwoje przejrzystych oczu. Tętniły życiem i intensywnością, srebrzystoszare i błyszczące.
– Jest pan ranny – stwierdziła, przenosząc wzrok na jego ramię, gdzie rękaw marynarki nasiąkł krwią. – Miejmy nadzieję, że to nic poważnego.
Podniósł się z trudem, krzywiąc się, gdy ból przeszył jego bark. Oparł się o gruby pień drzewa, zamknął oczy i odchylił głowę, oddychając ciężko.
Bez zbędnych ceregieli Eve energicznie rozsunęła jego nasiąkniętą krwią marynarkę. Poluzowała fular pod szyją i kamizelkę oraz rozpięła koszulę, przybierając beznamiętny wyraz twarzy podczas oględzin rany. Potem wstała, podciągnęła sukienkę i oderwała kawałek halki. Złożyła materiał, którym następnie zatamowała krwawienie.
– Rana nie jest głęboka, miał pan szczęście.
– Szczęście? – skwitował ironicznym tonem. – Miło, że tak pani sądzi.
Ujęła dłoń mężczyzny i położyła na prowizorycznym opatrunku.
– Proszę mocno uciskać. Pójdziemy do domu i porządnie ją opatrzę.
– Nie trzeba. Proszę pomóc mi wsiąść na konia, potem pojadę dalej. Mój lekarz obejrzy ranę.
– Nie warto o tym dyskutować. Mój dom jest niedaleko. – Wstając, zwróciła się do brata: – Pomóż nam, Robercie.
– Rozumiem, że to ten młody człowiek mnie postrzelił.
– Na to wygląda – odparła.
Wolała nie myśleć o konsekwencjach ani o tym, jak do tego doszło, skoro brat polował na króliki.
– Na pewno wszystko się wyjaśni, ale najpierw trzeba opatrzyć ranę. Jeśli śrut nadal w niej tkwi, trzeba go usunąć, ale według mnie to tylko draśnięcie.
Razem z bratem pomogli mężczyźnie stanąć na nogi. Oparł się o drzewo, chwiejąc się niepewnie.
– Pomóżcie mi wsiąść na konia.
– To niewskazane i nierozsądne. Może pan spaść i doznać poważniejszych obrażeń.
– Zawracanie głowy – sarknął.
– No właśnie. Robercie, weź konia. A teraz chodźmy – poleciła, podając bratu swój kapelusz. Zarzuciła sobie rękę mężczyzny na ramiona. – Jeśli pan się na mnie oprze, dojdziemy wkrótce do domu. Proszę uciskać ranę.
– Jestem pod wrażeniem pani zaradności, panno...?
– Pani – sprostowała. – Pani Eve Lansbury.
– Ach... Żona Matthew Lansbury’ego.
– Wdowa – poprawiła.
Popatrzył na nią uważnie.
– Tak, oczywiście. Przykro mi z powodu pani straty. – Zawahał się i zamknął oczy, gdy na moment go zamroczyło. – Co mi się stało, do cholery?
– Został pan postrzelony. Proszę nie przeklinać – skarciła go. – Jest czas i miejsce na nieprzyzwoity język, ale nie teraz, więc byłabym wdzięczna, gdyby pan się pohamował.
Drgnęły mu usta, ale stłumił uśmiech.
– Przepraszam, całkiem się zapomniałem. Nie chciałem wykazać się brakiem szacunku.
– Dziękuję. A teraz chodźmy, zanim wykrwawi się pan na śmierć.
W milczeniu zaprowadziła go bezceremonialnie do domu. W połowie drogi odniosła wrażenie, że byłby w stanie iść o własnych siłach, ale najwyraźniej był zadowolony, że przyjęła na siebie część jego ciężaru. Spróbowała ocenić w myślach jego charakter. Według niej był pewny siebie i uparty. Od śmierci męża nie przebywała tak blisko żadnego mężczyzny. Objęta ramieniem nieznajomego, poczuła ciepło, wigor i twarde mięśnie oraz lekki aromat cygar i brandy w jego oddechu, który muskał jej policzek.
Kiedy dotarli do domu, podniosła spódnice, żeby wygodnie wejść po schodach, odsłaniając solidne buty, które zakładała do pracy w polu.
– Świetne buty. Armia mogłaby w takich długo maszerować.
Opuszczając spódnice, Eve spojrzała na niego.
– A pan coś o tym wie, panie...?
– Hrabia Levisham, Maxim Randall. I owszem, wiem, bo buty moich żołnierzy nie zawsze były tak dobrej jakości.
– Widziały lepsze dni, ale nadal dobrze mi służą.
Kiedy Eve poznała jego tożsamość, jej twarz przybrała dziwny wyraz, a w oczach pojawiła się głęboka niechęć, którą dostrzegł. Patrzył na Eve trochę rozbawiony, trochę zaciekawiony, a trochę drwiąco.
– Takie spojrzenie oznacza, że słyszała pani o mnie.
– Mieszka pan w sąsiedztwie, zatem pańskie imię jest mi znane.
To była prawda. Wiedziała również, że po śmierci brata, który zginął na polowaniu, odziedziczył tytuł i posiadłość Netherthorpe. Po tym, co słyszała o znamienitym sąsiedzie, niekoniecznie chciała go poznawać. Miał może ze trzydzieści lat, emanował arystokratyczną elegancją i poczuciem władzy. Według lokalnych plotek był aroganckim mężczyzną, który w czasie wolnym od wojskowej służby robił, co mu się żywnie podobało i z kim chciał. W plotkach łączono go z kilkoma pięknymi kobietami z Londynu, a jego skandale były głośne. Każda rozważna młoda kobieta dbająca o reputację trzymałaby się od niego z daleka.
Eve pomogła mu wejść do domu.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała, odsuwając się od niego. – Myślę, że może pan już iść sam. Proszę tędy.
Poszła przed nim do salonu i wskazała sofę pod oknem. Wygładziła spódnice i pospieszyła do kuchni.
Agatha Lupton, wieloletnia gospodyni w Grange, przygotowywała kolację. Z podwiniętymi rękawami rozwałkowywała ciasto na mięsną zapiekankę, a policzki miała umazane mąką. Spojrzała na Eve, nie przerywając pracy.
– Co się stało? – zapytała, zauważając jej zarumienioną twarz.
– Mamy mały kryzys – odparła Eve, napełniając miskę wodą i zabierając z szafki opatrunki. – Nowy lord Levisham z Netherthorpe został postrzelony i potrzebuje pomocy.
Agatha przerwała wałkowanie ciasta, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
– Dobry Boże! Hrabia Levisham z Netherthrope? Postrzelony? Kto, u licha, zrobiłby coś takiego?
– Nie wiem – odparła Eve. Postanowiła nie obwiniać brata, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona. – Na szczęście rana jest powierzchowna i nie zagraża życiu.
– Sal jest na górze i sprząta dziecięcy pokój. Zawołać ją?
– Nie. Dam sobie radę.
– Jaki on jest, ten nowy hrabia? Podobny do poprzedniego?
– Nie obracałam się w tych samych kręgach co Andrew Randall, więc nie wyrobiłam sobie o nim opinii. Z tego, co pamiętam, a spotkałam go tylko raz i widywałam od czasu do czasu w kościele, są do siebie podobni, choć moim zdaniem obecny hrabia Levisham jest nieco wyższy od brata . Gdy tylko opatrzę mu ranę i pojedzie do siebie, odetchnę z ulgą.
Po powrocie do salonu Eve postawiła miskę z wodą na stoliku i ostrożnie zdjęła zakrwawiony materiał z ramienia hrabiego.
Jego nagie, umięśnione ramię i bark lśniły w miękkim świetle. Na szczęście rana nie krwawiła już tak mocno.
Eve rozchyliła ją, żeby sprawdzić, czy nie ma w niej śrutu. Kiedy upewniła się, że tam nie tkwi, zanurzyła szmatkę w wodzie i przystąpiła do przemywania rany. Twarz hrabiego stężała, po chwili zacisnął zęby. Serce jej się krajało, bo nie chciała sprawiać mu bólu. Natomiast dotykanie jego ciała było strasznie intymne. Był silny i smukły, ale nie chudy, miał twarde mięśnie. Opatrywała go szybko i sprawnie.
– Przeżyje pan – stwierdziła, starając się skupić na czynnościach i nie myśleć o jego ciele. – Pewnie będzie pan chciał, żeby to obejrzał pański lekarz, ale to powierzchowna rana i wkrótce się zagoi.
– Jestem przekonany, że pani opatrunek wystarczy.
– Trzeba go często zmieniać, dopóki rana nie zacznie się goić. Na pewno ktoś się tym zajmie. Czy dobrze domyślam się, że właśnie wrócił pan z zagranicy?
– Tak. Z Hiszpanii. Miło z pani strony, że pani mi pomaga.
– Przynajmniej tyle mogę zrobić – odparła, zerkając na brata czającego się w drzwiach, wciąż ze strzelbą w ręce i pobladłą twarzą. – Lepiej idź i schowaj to, Robercie, zanim znowu kogoś postrzelisz.
– Ale to nie ja. Przysięgam, że to nie ja.
Hrabia Levisham popatrzył na niego uważnie.
– Niewiarygodne, że przez ostatnie cztery lata walczyłem z Francuzami, unikając ostrzału z karabinków i armat, a po powrocie do domu padłem ofiarą młodego mężczyzny polującego na króliki. Błagam, nie rozpowiadajcie tego. Stałbym się pośmiewiskiem.
Miał ironiczny i kpiący ton głosu. Nie wpłynęło to dobrze na nastrój Eve.
– Może powinien pan wysłuchać mojego brata. Jeśli twierdzi, że tego nie zrobił, to tak było. On nie kłamie.
Przyjmując z ulgą obronę siostry, Robert wszedł do pokoju.
– To prawda. Nie wystrzeliłem dzisiaj ani razu. Proszę – powiedział, podsuwając broń pod nos hrabiego. – Może pan sprawdzić, czy strzelałem.
– Więc jeśli nie ty, to kto?
– Nie mam pojęcia. Ktoś strzelił z naprzeciwka.
Hrabia zamyślił się. Jego twarz wyglądała sympatycznie, ale wzrok miał nieprzenikniony. Następnie skinął głową.
– Dobrze. Wierzę ci. – Odsunął lufę strzelby od twarzy. – Zaczynam rozumieć, że celem byłem ja, a nie królik. Dowiem się, kto za tym stoi. Czy widziałeś kogoś podejrzanego?
– Tak. Zauważyłem mężczyznę znikającego wśród drzew. Nie widziałem jego twarzy. Miał na sobie ciemne ubranie i kapelusz nasunięty na oczy.
– Jego koń? Jakiej był maści? Brązowy, kary? – dopytywał się hrabia.
– Ciemnobrązowy, ale kiedy usłyszałem strzał, byłem bardziej skupiony na tym, co się stało, niż na jego koniu.
Hrabia skinął głową z ponurym wyrazem twarzy.
– Ktokolwiek to był, wiedział, że jadę do Netherthorpe. Czekał na mnie. Nie próbował mnie okraść, więc zakładam, że chciał mnie zabić. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Skoro raz spróbował, to nie zrezygnuje.
Eve spojrzała na niego.
– Musi pan zadbać o swoje bezpieczeństwo i zachować należytą ostrożność.
– Taki mam zamiar. Nie jestem typem, który boi się własnego cienia i cofa przed niebezpieczeństwem. Jako żołnierz musiałem uważać, nie przewidziałem jednak, że będę musiał zachować ostrożność także w domu.
– Wygląda na to, że ma pan wroga, który życzy panu śmierci. Robert, hrabia Levisham na pewno doznał szoku. Nalej mu brandy, a potem schowaj strzelbę. Wiesz, że nie lubię broni.
Robert zrobił, co mu kazała, nalał brandy i podał hrabiemu, po czym zniknął.
– Robert ma wkrótce wyjechać do Woolwich, do Królewskiej Artylerii. Cieszy się na ten wyjazd.
– Odbyłem tam szkolenie. Przy odrobinie szczęścia wojna w Hiszpanii skończy się, zanim pani brat zostanie wysłany na front.
– Mam taką nadzieję. Gdy tylko uda się pokonać Bonapartego, wojna dobiegnie końca.
Eve kontynuowała opatrywanie rany, nakładając na nią leczniczą maść.
– Nie wróci pan do swojego pułku?
– Nosiłem mundur tak długo, że stał się niemal częścią mojej osobowości, ale nie, nie wrócę.
Eve podniosła wzrok i spojrzała na niego.
– Czy wyczuwam nutę żalu?
Lekko kiwnął głową.
– Po dwunastu latach służby niełatwo przystosować się do życia w cywilu.
– A więc rozstał się pan z mundurem – powiedziała, spoglądając na jego świetnie skrojoną i uszytą marynarkę. – Pański krawiec na pewno jest zachwycony możliwością ubierania tak znamienitego bohatera wojen z Bonapartem. No cóż – dodała z lekkim rozbawieniem – dżentelmen w tak drogim i stylowym ubraniu będzie przedmiotem zazdrości każdego kawalera w Londynie.
– Mam szczęście, jeśli chodzi o krawca. Od wielu lat szyje mi ubrania, głównie mundury. Odkąd odszedłem z wojska, cieszy się, że może w końcu ubrać mnie tak, bym prezentował się jak prawdziwy dżentelmen.
– Właśnie. Sądzę, że nawet król stylu i mody, pan Brummel, na pana widok przysiądzie z wrażenia.
Widząc jego zaskoczone spojrzenie, roześmiała się.
– O tak, hrabio. Może i mieszkam i pracuję na wsi, ale bywam w Londynie, mam rodzinę w Kensington. Nawet ja słyszałam o ekstrawaganckim panu Brummelu.
– Są tacy, którzy nie słyszeli. Mój krawiec ma wyrafinowany gust i strojenie mnie w krzykliwe stroje byłoby sprzeczne z jego zasadami, ja zaś nie mam ochoty upodabniać się do przesadnie wystrojonego Beau Brummela. Poza tym słyszałem, że ten pan ostatnio wypadł z łask księcia regenta. Krążą też plotki, że jest naprawdę mocno zadłużony i nie nosi się już tak stylowo jak kiedyś. – Rzucił posępne spojrzenie Eve, która nadal opatrywała ranę. – Czy pani uwaga co do mojego ubrania była sugestią, że jest z nim coś nie tak?
– Nie, skąd. Właściwie to powinnam pochwalić talent pańskiego krawca, chociaż przypuszczam, że bardzo by się zdenerwował, widząc, w jakim stanie jest teraz pańska marynarka. Przykro mi z powodu śmierci pańskiego brata. Całe hrabstwo było wstrząśnięte. Straszna tragedia.
– Tak, owszem – rzucił krótko z miną wskazującą, że nie ma ochoty o tym rozmawiać. – Pani pracownicy będą zajęci teraz żniwami – stwierdził, zmieniając temat i uważnie obserwując jej twarz.
– Zaczynamy jutro, przynajmniej taką mam nadzieję, o ile uda mi się znaleźć pomocników.
– Nie zgłosili się żadni robotnicy do wynajęcia?
– Nie. Nie w tym roku.
– Czemu? O tej porze roku nie brakuje ludzi szukających pracy.
– Wiem, ale ten rok jest inny. Wszyscy w okolicy zbierają plony, więc jest popyt na robotników. Zazwyczaj dopisywało nam szczęście. Ci, którzy pracowali tu w przeszłości, często wracali. W tym roku jest inaczej.
– Dlaczego jest inaczej?
– Sir Oscar Devlin płaci im kilka szylingów więcej, niż ja mogę zapłacić, więc ci, którzy pracowali dla mnie od lat, teraz poszli do niego.
– A co z ich lojalnością wobec pani?
Wzruszyła ramionami.
– Nie ma znaczenia, gdy w grę wchodzą pieniądze.
– Nie może pani pójść do niego i wyjaśnić, jak pani szkodzi?
Pokręciła głową.
– Sir Oscar Devlin jest ostatnim człowiekiem, którego poprosiłabym o przysługę. Ani mi się śni. Nie winię pracowników, mają rodziny na utrzymaniu. Każdy grosz się liczy. Jakoś sobie poradzimy. Wygląda na to, że co roku nad zbiorami ciąży jakaś klątwa. Jak nie kiepska pogoda, to słabe plony. W zeszłym roku były słabe i rok wcześniej też. W tym roku doskwiera nam brak pracowników. .
– Pracuje pani w polu?
– Pracuję i równocześnie nadzoruję pracę. Zawsze jest wiele do zrobienia w posiadłości, ale teraz mamy wyjątkowo pracowity czas. Zebranie zboża przed załamaniem pogody jest najważniejsze.
Zaskoczył ją, ujmując jej dłoń i przeciągając kciukiem po odciskach na jej ręce.
– Widzę, że pani ciężko pracuje. Praca w polu nie jest dla dam.
– Nie jestem słabą kobietką ani też damą – odparła, cofając rękę. – Wiem, że to, co robię, jest źle widziane przez mieszkańców Woodgreen. Mają mnie za dziwaczkę, ale nie przeszkadza mi to. Po prostu robię swoje. Ziemia jest zawsze taka sama, nie ocenia. Poza tym grupa, która zwykle przychodzi tutaj pracować o tej porze roku, składa się z kobiet i dzieci. Dlaczego miałabym tylko patrzeć, jak harują?
– A pani reputacja?
– Jaka reputacja? Zdaję sobie sprawę, że dostarczam rozrywki w Woodgreen, prawdopodobnie będzie tak jeszcze przez wiele lat. Nie przejmuję się tym w najmniejszym stopniu, więc niech pan daruje sobie takie uwagi.
– Dobrze.
– Świetnie.
Eve zamilkła, czując na sobie jego wzrok. Niby jak miała mu powiedzieć, że jej sytuacja jest fatalna? Jeszcze nigdy nie było tak źle. Każdy zarobiony grosz wkładała w posiadłość. Życie było ciężkie, a żal bezcelowy, mimo to ciągle ją dławił i przytłaczał.
– Więc ma pani zatarg z Oscarem Devlinem?
– Owszem. Chciałby, żeby wszyscy w Woodgreen i okolicach traktowali go jak władcę, bo posiada najwięcej ziemi. Tylko mój majątek i oczywiście część terenów Netherthorpe, która należy do pana, są poza jego kontrolą, ale nie ma oporów przed próbami przejęcia przynajmniej części z nich.
– Prośbą albo groźbą, z tego co wiem.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel