O szczęście trzeba zawalczyć (ebook)
Doktor Shay Lunsford założyła przychodnię w Jackson w stanie Missisipi, żeby wydobyć się z depresji po nieudanym małżeństwie. Romans z Mattem Chapmanem, chirurgiem ortopedą, który przyjechał tu na parę tygodni, wyrywa ją z odrętwienia, ale wydaje się nie mieć perspektyw. Shay jest bardzo oddana miejscowej społeczności i nie wyobraża sobie życia gdziekolwiek indziej, a Matt bez reszty skupia się na pracy i marzy o karierze w prestiżowej klinice w Chicago. W końcu wyjeżdża, obiecując, że będzie dzwonić i ją odwiedzać. Shay wie, że to rozwiązanie bez przyszłości, i zastanawia się, co zrobić, by mężczyzna, który nadał jej życiu sens, do niej wrócił...
Fragment książki
Słysząc natarczywe pukanie, doktor Shay Lunsford pośpieszyła korytarzykiem, by otworzyć drzwi Przychodni Lekarskiej Delta. Czyżby pilny przypadek z samego rana? Przychodnia zaczynała pracę dopiero za dwadzieścia minut. Spojrzała przez dużą szybę w drzwiach; wcześniej w tym lokalu mieścił się sklep z sukienkami.
Za drzwiami stał mężczyzna o ciemnych włosach przyciętych zgodnie z ostatnią modą i z krótką brodą otaczającą piękne pełne usta. Zielone oczy wpatrywały się w nią intensywnie.
– Jeszcze jest zamknięte. – Shay sądziła, że zna wszystkich w Lewisville, przedmieściu Jackson w stanie Missisipi, ale tego mężczyzny jeszcze nie widziała. Z pewnością zapamiętałaby te usta.
– Jestem Matt Chapman, lekarz. Czy doktor Warren nie uprzedził pani, że przyjdę?
Co? Wuj Henry dzwonił i mówił, że przyjedzie jakiś lekarz, ale jak on się nazywał? Widocznie to on. Miał jej pomóc przez kilka tygodni, dopóki nie znajdzie kogoś na stałe. Przychodnia w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy rozrosła się tak szybko, że Shay nie radziła sobie w pojedynkę. Pod koniec zeszłego tygodnia właśnie zakładała szwy na skaleczeniu, gdy recepcjonistka Sheree oznajmiła, że ktoś ma przyjechać w poniedziałek. Shay skinęła głową i zaraz o tym zapomniała.
Popatrzyła na stojącego przed nią mężczyznę.
– Czy mogłabym zobaczyć pana dowód tożsamości?
Zacisnął usta, sięgnął do tylnej kieszeni znoszonych dżinsów i przyłożył plastikowy prostokąt do szklanych drzwi. Kalifornijskie prawo jazdy.
– Dobrze. Proszę wejść.
Pachniał cytrusami, miał wyprasowaną koszulę, spodnie khaki doskonałej marki i brązowe mokasyny, po których od razu było widać, że kosztowały fortunę. Wsunął portfel do tylnej kieszeni i powiedział:
– Nie sądziłem, że będę się musiał wylegitymować, żeby wejść do publicznej przychodni.
Shay zamknęła drzwi.
– Musimy zachować ostrożność. Mamy tu leki, po które pewni ludzie gotowi byliby się włamać.
Znów zacisnął usta.
– To znaczy, że wyglądam jak narkoman? Dobrze wiedzieć.
– Nie o to chodzi. – Potrząsnęła głową. – Muszę zachowywać ostrożność, kiedy jestem sama. Zbyt wiele pracy włożyłam w stworzenie tego miejsca. Zacznijmy jeszcze raz. – Wyciągnęła rękę. – Jestem Shay Lunsford. Przez najbliższe sześć tygodni będziesz mi pomagać.
Uścisk jego dłoni był mocny, poza tym Matt był niezwykle oszczędny w ruchach. Czy podobnie traktował pacjentów? Miała nadzieję, że nie.
– Jestem bardzo wdzięczna, że się pojawiłeś. Przyda mi się pomoc. Za kilka minut pacjenci zaczną się ustawiać w kolejce. Ostrzegam, że nie będziesz miał zbyt wielu przerw.
– Właśnie tak lubię pracować.
– Mówisz tak, bo nigdy nie pracowałeś w Przychodni Delta – zaśmiała się. – Chodź, oprowadzę cię, zanim otworzymy. Tu jest recepcja i poczekalnia. – Ruchem ręki wskazała na niewielką przestrzeń z zaledwie sześcioma krzesłami. – Większość pacjentów czeka na zewnątrz. Mam nadzieję, że kiedyś uda się znaleźć jakiś większy lokal.
Shay była dumna ze swojej przychodni. Dzięki niej udało jej się nie zwariować po śmierci męża.
– Przychodnia jest powiązana z Jackson Medical Hospital. Przysyłają nam wszystkie przypadki, w tym urazy. Pielęgniarki są ze szpitala, zmieniają się co tydzień. To dobry zespół. Nasza przychodnia skupiona jest na pacjentach, traktuję ich jak rodzinę i oczekuję tego samego od pracowników. Mamy stałą recepcjonistkę. Nazywa się Sheree Boyd. Powinna tu być za kilka minut.
Doktor Chapman rozglądał się z zainteresowaniem.
– Mamy sześć gabinetów do badań, po trzy z każdej strony. A tego — wskazała na ostatnie drzwi po lewej — używamy w przypadkach urazów. Tu jest magazyn i szafka na leki. Tylko ty i ja będziemy mieli klucze. Następny pokój to nasze biuro. Musimy się nim podzielić. Właściwie jest tam tylko stół i dwa krzesła oraz mała łazienka z prysznicem.
– Rozumiem.
Shay szła dalej korytarzem.
– Ostatnie drzwi to nasz pokój do odpoczynku i jednocześnie magazyn wszystkich rzeczy, jakie mogą być potrzebne.
– Rozumiem – powtórzył.
Ktoś zastukał do tylnych drzwi.
– To pewnie Sheree. – Shay wyjrzała przez wizjer i otworzyła drzwi kobiecie o ciemnych włosach i takiej samej skórze. – Dzień dobry.
– Hej, kochana. Na zewnątrz już ustawia się kolejka. – Sheree zatrzymała się w pół kroku i przeciągle spojrzała na nowego lekarza. – A kogo tu mamy?
– To doktor Matt Chapman. Będzie nam pomagał przez kilka najbliższych tygodni.
Matt podał jej rękę.
– Miło mi cię poznać.
– Mnie też. Chyba nie pochodzisz stąd, bo wyglądasz jak model z pisma dla biznesmenów.
Wzruszył ramionami.
– Mieszkałem w Los Angeles.
– Wyglądasz rzeczywiście jak gwiazdor filmowy – ciągnęła Sheree z uśmiechem. – Cieszę się, że tu jesteś. – Wskazała kciukiem Shay. – Ta dziewczyna zapracowuje się na śmierć. Przyda jej się trochę czasu na życie towarzyskie.
To był odwieczny punkt zapalny między nimi.
– Dobrze, Sheree – powiedziała Shay ostro. – Kiedy będziesz gotowa, przyjmiemy pierwszych pacjentów.
Spojrzała na Matta, który wpatrywał się w nią ze skupieniem, jakby obserwował wirusa pod mikroskopem.
– Twoje gabinety do badań znajdują się po lewej stronie. Jeśli masz jakieś pytania, nie krępuj się.
Potrząsnął głową. Przybycie do Lewisville w stanie Missisipi i praca w małej przychodni były jak wejście do surrealistycznego świata, o istnieniu którego nie miał wcześniej pojęcia. Przyzwyczajony do nowoczesnych szpitali ze szkła i chromu, wyszedł teraz z maleńkiej sali zabiegowej utworzonej przez gipsowe ścianki w lokalu byłego sklepu, i spojrzał na kartę następnego pacjenta.
Zanim tu przyjechał, jako chirurg ortopeda przyjmował jednego lub dwóch pacjentów dziennie i przeważnie byli oni uśpieni. Tymczasem nie minęło jeszcze południe, a już miał za sobą piętnastu pacjentów. Tak, to drastyczna zmiana – może nie taka, jakiej się spodziewał, ale musiał się z nią pogodzić. Postąpił słusznie, stając w obronie pacjenta, i teraz musiał ponieść tego konsekwencje.
Wyjrzał przez duże okno w poczekalni i zobaczył kolejkę. W ciągu następnych kilku godzin zajmował się kaszlem, zainfekowanym palcem u nogi, czyrakiem – lista zwykłych dolegliwości była długa. Nie widywał takich przypadków od czasu studiów. Z całą pewnością nie czuł się tu w swoim żywiole. Praca w przychodni w niczym nie przypominała świata wysokiego ciśnienia, z którego tu przybył. Musiałby powściągnąć ambicje, by się tu odnaleźć.
Przywykł do funkcjonowania na wysokim poziomie adrenaliny. Na szczęście nie miał tu zostać długo. W Chicago czekała na niego ekscytująca posada.
Ale czy to właśnie nie z powodu tego szybkiego tempa musiał zrezygnować z pracy, w której szybko wyrósł na gwiazdę, i znowu zacząć od poziomu stażysty? Zakwestionował decyzję jednego ze starszych chirurgów w sali operacyjnej i to był koniec jego kariery. W Chicago znowu miałby szansę, mógłby odzyskać to, co stracił.
W korytarzyku między gabinetami zobaczył Shay.
– Jak leci? – zapytała.
– Na razie dobrze. – W jej oczach pojawił się uśmiech, który przemienił ją z atrakcyjnej w ładną.
Długie do ramion włosy miała związane, w dżersejowej koszuli i dżinsach wyglądała bardziej na studentkę niż lekarkę. Sięgała mu zaledwie do piersi, ale autorytatywna atmosfera, jaką wytwarzała wokół siebie, sprawiała, że zdawała się znacznie wyższa.
– Cieszę się, że to słyszę. Daj mi znać, jeśli będziesz miał jakiś problem.
Zapukała do drzwi gabinetu i weszła do środka.
Pielęgniarka nieustannie zapełniała gabinety po jego stronie korytarza nowymi pacjentami. Gdy jakiś czas później Matt znów zobaczył Shay, zapytał:
– Czy tutaj każdy dzień tak wygląda?
Uśmiechnęła się, oczy jej błysnęły.
– Myślałam, że jesteś do tego przyzwyczajony?
W południe drzwi przychodni zamknęły się na półgodzinną przerwę. Matt poszedł za pielęgniarką do pokoju dla personelu i usiadł przy stole. Musiał przyznać, że praca była tu równie ciężka jak w Los Angeles; po prostu zajmował się innymi przypadkami.
Kobiety zaczęły rozpakowywać jedzenie. Shay usiadła obok niego, na jedynym wolnym miejscu, i westchnęła.
– Nie powiedziano ci, żebyś sobie przyniósł coś na lunch?
Doktor Warren przekazał mu tylko najbardziej podstawowe informacje. Zadzwonił i powiedział Mattowi, że dopóki nie zacznie nowej pracy w Chicago, mógłby pomóc jego ciotecznej wnuczce. Stary doktor otoczył go opieką na studiach i Matt czuł, że jest mu coś winien. Przesyłką ekspresową otrzymał klucze i wskazówki, jak dojechać do rodzinnego domu doktora Warrena, w którym Matt mógł się zatrzymać na czas pobytu w Lewisville.
– Nie. Myślałem, że znajdę w pobliżu jakąś restaurację.
– Nie martw się, podzielimy się z tobą.
Każda z kobiet oddała mu część ze swojego lunchu. Shay zaoferowała połowę kanapki.
– Nie możemy pozwolić, żeby nowy lekarz był głodny – zaśmiała się Sheree.
Matt ugryzł kanapkę. Nie przypominało to jego lunchu – zwykle zamawiał coś z dobrej restauracji – ale był głodny.
– Kiedyś się odwdzięczę. Może zamówię pizzę.
– Nie przejmuj się. Cieszymy się, że nam pomagasz.
– Całkiem dobrze. Poradziłem sobie ze wszystkim dzięki Marie. – Skinął głową młodej ciemnookiej pielęgniarce, która asystowała mu tego dnia. – Udało mi się znaleźć wszystko, czego potrzebowałem.
– To był dobry dzień na początek. Dość spokojny – stwierdziła Shay.
– A jak tu wyglądają niespokojne dni?
Kobiety się roześmiały.
– Zdarza się, że mama dwa razy tyle pacjentów – wyjaśniła Shay. – A jeśli jest jakiś poważniejszy wypadek, tworzy się zator.
– Dobrze wiedzieć. – Pokiwał głową.
Sheree spojrzała na niego przenikliwie.
– Co cię właściwie sprowadziło do Lewisville?
Wzruszył ramionami.
– Przyjechałem tu na kilka tygodni. Czekam na posadę w Chicago. – Zauważył, że kobiety wpatrują się w niego z uwagą, więc dodał: – Jestem chirurgiem ortopedą. Mam kilka tygodni przerwy między jedną pracą a drugą, a wuj Shay zapytał, czy nie zechciałbym jej pomóc.
Sheere spojrzała na Shay.
– Ten twój wuj Henry, który jest profesorem gdzieś na północy?
– Tak. Dzwoni do mnie kilka razy w miesiącu i kiedyś wspomniałam mu, że mamy bardzo dużo pacjentów. – Zwróciła się do Matta. – Cieszę się, że cię tu podesłał.
– Cieszę się, że mogłem pomóc. Doktor Warren był jednym z moich profesorów na Northwestern.
Sheree szeroko otworzyła oczy.
– Teraz rozumiem. Jaki ten świat jest mały.
Posprzątali ze stołu i wrócili do pracy.
Shay była zadowolona ze swojego tymczasowego lekarza. Był skuteczny i inteligentny, a pacjenci chyba go polubili. Nie słyszała też żadnych skarg od pielęgniarek. Szybko nawiązał dobre relacje z Sheree.
Dzień mijał spokojnie aż do późnego popołudnia, gdy zaniepokojona Sheree podbiegła do Shay na korytarzu.
– Mamy nagły wypadek.
Za Sheree szła pani Clayton, podtrzymując męża, który jedną rękę miał owiniętą zakrwawioną koszulą.
– Wprowadź go tutaj. – Shay wskazała drzwi gabinetu zabiegowego.
Matt wyjrzał na korytarz i zauważył krople krwi na podłodze. Shay spojrzała na niego.
– Doktorze Chapman, mogę potrzebować asysty.
Pomogła pani Clayton posadzić męża na stole do badań.
– Proszę mi powiedzieć, co się stało, panie Clayton.
– Naprawiałem samochód i zahaczyłem ręką o pasek klinowy. Nie zdążyłem jej w porę wyciągnąć.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział Matt łagodnie. – Zajmiemy się tym.
– To jest doktor Chapman – wyjaśniła Shay.
Pan Clayton spojrzał na Matta podejrzliwie, zbladł i oczy uciekły mu w głąb czaszki.
– Połóżmy go, zanim zemdleje. – Matt oparł rękę na plecach mężczyzny i opuścił go na stół. Shay ułożyła na stole stopy mężczyzny.
– Rachel, potrzebny nam koc i środek przeciwwstrząsowy.
– Doktor Lunsford, czy mógłbym się tym zająć? – zapytał Matt. – Mam doświadczenie z takimi przypadkami.
– Chcę doktor Lunsford – oznajmił pan Clayton.
Shay położyła rękę na jego ramieniu.
– Doktor Chapman zajmuje się takimi urazami częściej niż ja. Proszę mu zaufać, on panu pomoże.
– Jim, pozwól, żeby ci pomógł – rzekła pani Clayton ze łzami w oczach.
Shay skinęła głową do Matta, a on delikatnie odwinął brudną tkaninę z ręki pacjenta.
– Kuweta i sól fizjologiczna – rzucił w przestrzeń, do nikogo konkretnego. – Muszę to oczyścić, żeby obejrzeć uszkodzenia. Przygotujcie rentgen.
Posunął się za daleko.
– Doktorze, czy moglibyśmy porozmawiać?
– Teraz? – zdumiał się.
– Wyjdźmy na korytarz – odrzekła Shay z desperacją.
Na szczęście poszedł za nią. Zatrzasnął za sobą drzwi, ściągnął rękawiczki i wrzucił je do kosza.
– Mamy zatrzymać krwawienie i zorganizować transport. Resztą zajmą się w szpitalu.
Matt przeszył ją spojrzeniem.
– Wiem, co robię. To moja specjalizacja. Pozwól mi uratować rękę tego człowieka. Jeśli będzie musiał czekać, może stracić funkcjonalność. Zaufaj mi – dodał.
– Mam nadzieję, że jesteś tak dobry, jak sądzisz – prychnęła.
– Nie zawiedziesz się.
Bez słowa wrócił do pokoju. Założył nowe rękawiczki, odwinął dłoń i ją zbadał. Rachel podłożyła pod rękę pacjenta papierową podkładkę.
Shay uznała, że musi odzyskać kontrolę nad tym, co się dzieje w jej własnej przychodni.
– Trzymaj nerkę, a ja będę polewać dłoń wodą destylowaną – powiedziała do Rachel.
Matt stał obok i patrzył jej na ręce. Na widok zerwanych więzadeł i połamanych kości westchnęła i zacisnęła usta.
– Zadzwoń do szpitala i powiedz, żeby uprzedzili ortopedów i chirurgów naczyniowych. Pan Clayton musi trafić prosto na stół operacyjny.
– Ta decyzja należy do nich.
– Musisz ich zmusić, żeby posłuchali. Jeśli tego nie zrobią, stracą cenny czas, może nawet szansę na uratowanie ręki. Natychmiast trzeba podać dożylnie antybiotyk.
Shay spojrzała na panią Clayton. Po jej twarzy spływały łzy. Nie powinni się kłócić przy niej ani przy pacjencie.
– Czy mąż jest uczulony na jakieś leki? – zapytała.
– Nie.
– Pójdę zadzwonić do szpitala i przyniosę antybiotyk.
Gdy Shay wróciła, Matt i Rachel wciąż oczyszczali pokaleczoną dłoń. Stanęła po drugiej stronie stołu, wbiła igłę w ramię mężczyzny, założyła worek z glukozą i dodała wlew z silnego antybiotyku o szerokim spektrum. Matt spojrzał na nią.
– Potrzebne mi największe dostępne gaziki, chusta i duża torba z lodem.
– Ja to przejmę. – Shay wyjęła nerkę z rąk pielęgniarki.
– Kiedy przyjedzie karetka? – zapytał Matt.
– Najdalej za pół godziny. – Jej odpowiedź zabrzmiała równie gładko jak jego pytanie.
– Czyli godzina w obie strony. To nie do przyjęcia. Jedno z nas będzie musiało wyjechać im naprzeciw.
Shay gwałtownie poderwała głowę.
– Co takiego?
Zatrzymał na niej spojrzenie.
– Według najnowszych badań operacje przeprowadzone w ciągu trzech godzin od chwili powstania niedokrwienia mają największe szanse sukcesu.
– W takim razie ja pojadę. Znam drogę.
– Zgoda. – Sięgnął po bandaż.
– Ja to zrobię. – Shay wyjęła rolkę z jego rąk i zaczęła owijać dłoń pacjenta, zaczynając od czubków palców. Kiedy skończyła, Matt powiedział:
– Trzeba to zmoczyć i owinąć ręcznikiem. Dobrze, a teraz plastikowy worek. Przyklej go do nadgarstka. Rachel, daj ten lód.
Matt włożył dłoń pacjenta do worka z lodem. Shay okleiła całość plastrem.
– Nic więcej nie możemy tutaj zrobić. – Matt rozejrzał się szybko, w jego wzroku błysnęło rozczarowanie.
– Pójdę po torebkę i zawiadomię szpital, że wyjeżdżam na spotkanie z karetką. Wyniesiemy go tylnymi drzwiami. Rachel, proszę, jedź ze mną. Pani Clayton, pani również może już jechać do szpitala.
Matt skinął głową i zdjął rękawiczki.
– Zajmę się tutaj wszystkim.
Półtorej godziny później Matt usłyszał w korytarzu głos Shay i pośpiesznie wyszedł z gabinetu.
– Jak poszło?
– W porządku. Spotkałam się z karetką w połowie drogi. – Minęła go, idąc do gabinetu. – Zdaje się, że mamy jeszcze kilku pacjentów.
Na szczęście nie było ich wielu. Matt przyjął większość oczekujących podczas nieobecności Shay. Godzinę później pożegnał ostatniego pacjenta i poszedł do gabinetu Shay, by omówić z nią miniony dzień.
Na jego widok wstała i oparła się o stół.
– Proszę, zamknij drzwi.
Spełnił jej życzenie. O co jej chodziło?
Podeszła bliżej i warknęła:
– Nigdy więcej nie mów do mnie takim despotycznym tonem i nie przejmuj mojego pacjenta.
Obejrzał się przez ramię, przekonany, że te słowa muszą być skierowane do kogoś innego, ale nikt za nim nie stał.
– Przepraszam, ale nie rozumiem, o czym mówisz.
– O twoim zachowaniu przy Claytonie. To moja przychodnia. Mam umowę ze szpitalem i ściśle określone zasady postępowania.
Zacisnął zęby. Czyżby Shay należała do tego samego typu ludzi co chirurg, przez którego musiał wyjechać z Los Angeles? Miał nadzieję, że nie.
– Zrobiłem to, co należało. Nie zależało ci na tym, żeby zapewnić panu Claytonowi jak najlepszą opiekę?
– Oczywiście, że tak!
– Więc musiałem się nim zająć. To bardzo proste.
Wycelowała palcem w jego pierś.
– Możliwe, ale to jeszcze nie daje ci prawa, żeby mi rozkazywać przy trudniejszych przypadkach.
Spojrzał w jej oczy i delikatnie odsunął jej rękę.
– Nie lubię, kiedy ludzie wytykają mnie palcami. Fizycznie i metaforycznie.
– A ja nie lubię, kiedy sprzeciwiają mi się w mojej przychodni – odparowała. – Nawet gdy im się wydaje, że wiedzą lepiej. Mamy tu taki zwyczaj, że nie rozkazujemy sobie, tylko dyskutujemy, a ostatnie słowo zawsze należy do mnie...