Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Odnalezieni kochankowie (ebook)
Zajrzyj do książki

Odnalezieni kochankowie (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-6713-7
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnySecond Chance with Her Island Doc
TłumaczIza Kwiatkowska
Język oryginałuangielski
EAN9788327667137
Data premiery2021-01-28
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Doktor Anna Raymond otrzymuje w spadku ogromne zamczysko na śródziemnomorskiej wyspie. Zwiedzając jego podziemia, ulega wypadkowi. W miejscowym szpitalu pomocy udziela jej doktor Leo Aretino. Anna zna go od dziesięciu lat. Razem studiowali, byli kochankami. Leo nawet poprosił ją o rękę, lecz po jakimś czasie oddał jej pierścionek i wyjechał. Teraz Anna postanawia za wszelką cenę dowiedzieć się, dlaczego zerwał zaręczyny. Ma nadzieję, że ich historia jeszcze się nie skończyła...

Fragment książki


- Urazy głowy zawsze wyglądają gorzej, niż jest naprawdę. Jak mnie zaprowadzisz do umywalki, przestanę ci marnować czas.
Z ambulatorium dobiegał lekko drżący głos kobiety mówiącej w miejscowym dialekcie z angielskim akcentem.
Doktor Leo Aretino dobrze znał ten głos. Od kilku tygodni spodziewał się jej przybycia na wyspę, ale miał nadzieję, że uda mu się jej uniknąć.
Mówiła w jego ojczystym języku. Pierwszy raz usłyszał ją jakieś dziesięć lat temu. Stała nad mikroskopem, cierpliwie go regulując. Nawet zaczęła nucić, a potem coś pod nosem zaśpiewała. W języku wyspy Tovahna.
Była to piosenka, którą w dzieciństwie śpiewała mu matka.
Był pewien, że na tym prestiżowym angielskim uniwersytecie nikt nie słyszał o jego wyspie, a już na pewno nie znał jego języka.
- Gdzie się jej nauczyłaś?
- Od mamy – odparła.
- Twoja matka mieszka na Tovahnie?
- Mieszkała. Wyemigrowała z wyspy, zanim się urodziłam. – Wyprostowała się. – Zajmijmy się tym paskudztwem. Chcesz zobaczyć?
Pojął aluzję. Koniec tematu.
Tovahna to słabo zaludniona wysepka na Morzu Śródziemnym, przez wieki powód wielu konfliktów zbrojnych. Teraz cudzoziemcy rzadko tam zaglądali, a już nikt nie fatygował się przyswoić sobie tamtejszy język. Kobiety z Tovahny zazwyczaj miały oliwkową karnację i ciemne włosy. Ale Anna była piegowatą blondynką.
- Matka uczyła cię piosenek z Tovahny?
- Nauczyła mnie też języka. – Zrobiła miejsce koledze stojącemu za Leo.
- Myślę, że w ten sposób radziła sobie z tęsknotą. Przegapiłeś swoją kolejkę. – Płynnie przeszła na wyspiarski dialekt. – Chyba mi nie powiesz, że pochodzisz z...
- Z Tovahny. – Poczuł pieczenie pod powiekami.
Tovahna jest bardzo biedna, ponieważ wszystkie jej zasoby znalazły się w rękach jednej rodziny. Większość mieszkańców tkwiła w okowach biedy, ale Leo miał tak wybitne osiągnięcia w szkole, że cała społeczność uznała, że należy wysłać go na nauki do Anglii.
- Zrób dyplom lekarza i wróć do nas, żeby nam pomagać. – I z tym przykazaniem wysłali go za granicę. Miał wtedy piętnaście lat.
Był wzorowym studentem, perfekcyjnie władał angielskim, był lubiany przez kolegów. Nawet nie tęsknił za Tovahną. Nie było najmniejszego powodu, by wpatrywał się w piegowatą rudą koleżankę z grupy, która odezwała się w jego języku, i czuł, że... chciałby ją porwać w ramiona.
Nie zrobił tego. Nie wtedy. Pocałował ją całe dwa dni później. Nie tylko z powodu języka. Po prostu była wyjątkowa.
To już historia, pomyślał, wsłuchując się w głos dobiegający z sąsiedniego pomieszczenia. To, co było między nimi, wydarzyło się dawno temu. Teraz musi się skupić na obowiązkach lekarza. Kobietę, którą poznał dziesięć lat temu, do izby przyjęć wniesiono na noszach.
Jest lekarzem i jego obowiązkiem jest udzielić pomocy każdemu. Musi wziąć się w garść i rozwiązać problem. Medyczny.

Uch, głowa jej pękała.
Ten upadek i uderzenie głową w skałę było do przewidzenia. Uparła się, że musi wszystko obejrzeć. Została właścicielką zamku, więc to chyba nic dziwnego? Pełnomocnik jej zmarłego kuzyna wręczył jej latarkę.
- Proszę uważać na głowę – ostrzegł ją, prowadząc do podziemi zamku.
Szła labiryntem blisko tysiącletnich korytarzy, tajnymi przejściami na mury używanymi podczas oblężeń, odosobnionymi komnatami, spichrzami pogrążonymi w ciemnościach i tak fascynującymi, że zapomniała o chronieniu głowy.
To było silne grzmotnięcie, a skutek natychmiastowy. Wszystko się zakołysało, a potem zniknęło. Ocknęła się z twarzą zalaną krwią. Victoir, ten pełnomocnik, na nic się nie przydał, rozdarty między chęcią pomocy a obawą, że zaplami garnitur krwią. W końcu oddarła kawałek swojej wiatrówki, zrobiła z niego tampon, po czym kazała wyprowadzić się na zewnątrz.
- Nie wzywaj ratowników – mówiła po drodze. – To wygląda gorzej, niż jest naprawdę. Będziesz miał kilka rozpłatanych głów zamiast jednej.
Na zewnątrz Victoir odzyskał pewność siebie.
- Wezwałem karetkę. Już wcześniej mówiłem, że te korytarze są niebezpieczne, że trzeba je zamknąć albo zasypać. Dzieci nie da się powstrzymać. Zauważyłem walące się ściany. A teraz to...
Zanim zdążyła zaprotestować, na brukowany dziedziniec zajechała rozklekotana karetka, w której ratownicy podłączyli ją do kroplówki.
Pewnie wyglądała jak postać z horroru. Kręciło się jej w głowie. Nieźle ją wytrzęsło, zanim w końcu wniesiono ją do pomieszczenia, które wyglądało jak prawdziwa izba przyjęć.
- Lekarz zaraz przyjdzie – poinformowała ją pielęgniarka w średnim wieku. – Na dyżurze jest nasz doktor Leo, a on jest najlepszy.
Ten jej popsuty dzień stał się jeszcze gorszy.
Doktor Leo? Nie, błagam!
Ale już zbliżał się do niej facet w białym fartuchu.
- Co tu mamy, Maria?
Spełnił się największy koszmar. Leo Aretino. Jej pierwsza miłość. Największa.
Czy w wieku dziewiętnastu lat jest się gotowym na prawdziwą miłość? To niemożliwe. To była szczenięca fascynacja. Złamał jej serce, ale po to są serca nastolatek. Powtarzała to sobie przez wszystkie te lata. Spotykała się z innymi mężczyznami, nawet wydawało się jej, że ich kocha, ale nigdy nie przestała myśleć o nim. Wysoki, smagły, skupiony, mówiący językiem jej matki. Potrafił ją rozbawić, razem się uczyli, sprawiał, że jej ciało śpiewało...
A potem odszedł...
Zacisnęła powieki. Miała wrażenie, że głowa jej pęknie, i to nie tylko z powodu wypadku.
Przypływając na wyspę, liczyła się z tym, że go spotka, ale nie w takich okolicznościach...
- Anna Reynolds – poinformowała go pielęgniarka, nie kryjąc ekscytacji. – Anna Castlavara, córka Katriny. Victoir oprowadzał ją po podziemiach zamku.
- Rozumiem – odparł obojętnym tonem, jakby to nazwisko nic dla niego nie znaczyło.
Wiedział, że jest na Tovahnie? Na pewno, pomyślała. To wielkie wydarzenie dla tej społeczności. Również dla niej. Śmierć kuzyna i niewyobrażalny spadek.
- Już się kiedyś spotkaliśmy – wyjaśnił Leo neutralnym tonem. Jakby była jedną z wielu pacjentek. To taka koleżanka ze studiów, z którą dziesięć lat wcześniej miał krótki romans. Koleżanka ze studiów, która odziedziczyła większą część jego kraju?
- Anna, słyszysz mnie? – zapytał po angielsku.
- Słyszę. – Nie potrafiła stłumić urazy sprzed lat. – Niestety słyszę.
- Możesz otworzyć oczy?
- Mogę, ale nie chcę.
- Bo razi cię światło?
- Bo nie chcę cię widzieć.
Bezczelnie się roześmiał.
- Nadal tak samo buntownicza, jak pamiętam? Okej, nie otwieraj oczu, zajmę się resztą.
Gdy ujął jej nadgarstek... Powinna cofnąć rękę, ale tego nie zrobiła.
Nadal nie dotykał tamponu na jej czole, za to sprawdził kroplówkę, zmierzył ciśnienie, przeczytał notatki ratowników. Świetny z niego lekarz. Przypomniała sobie ten komentarz wygłoszony w trakcie uroczystości wręczenia dyplomów. Leo przy tym nie było, bo po ostatnim egzaminie, przed powrotem na Tovahnę, od razu pojechał na szkolenie z chirurgii.
- Doktor Leo Aretino w trakcie studiów zdobywał najwyższe noty niemal ze wszystkich przedmiotów – mówił dziekan. – Zamierza wrócić do swojego kraju macierzystego. Możemy być dumni z takiego lekarza.
Zatem znalazła się w dobrych rękach.
- To tylko głowa? – zapytał, a ona na wspomnienie tego ciepłego tonu głosu mało się nie rozpłakała. – Anna, masz jeszcze inne urazy?
- T...tylko głowa – wyjąkała.
- Pamiętasz, jak to się stało?
- W jednej z piwnic stały stare gliniane dzbany. Pochyliłam się, żeby do nich zajrzeć, a potem nagle się wyprostowałam. Victoir mnie ostrzegał...
- Z tych notatek wynika, że straciłaś przytomność.
- Victoir powiedział, że na kilka sekund, ale pamiętam tylko, że w coś uderzyłam i zakręciło mi się w głowie.
Leo rozważa krwotok wewnętrzny, pomyślała. Mają tu odpowiedni sprzęt? W ciągu tych lat interesowała się Tovahną, dużo o niej czytała.
„Gospodarka niemal feudalna, ponieważ wszystkie dobra znajdują się w rękach jednej rodziny. Większość mieszkańców wyspy płaci haracz rodzinie Castlavara, ale tylko skromy ułamek tego przeznacza się na infrastrukturę, szkoły, szpitale czy służby publiczne.
Podróżnym doradza się dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne gwarantujące transport do sąsiedniego państwa. Usługi medyczne na poziomie podstawowym. Skomplikowane urazy często wymagają albo ewakuacji, albo leczenie nie zapewnia zadowalających efektów”.
Nie zapewniają zadowalających efektów. Oznacza to zgon?
- Jeżeli straciłam przytomność, to na kilka sekund – powtórzyła już pewniejszym głosem. – Wiesz przecież, że obfite krwawienie z rany głowy każe obserwatorom myśleć, że ranny lada moment wyzionie ducha.
- Owszem, to przerażający widok – przyznał z nutką rozbawienia w głosie. To właśnie jego śmiech podbił jej serce. – Na wszelki wypadek zrobimy prześwietlenie.
- Macie taki sprzęt? – zdziwiła się.
- Wyobraź sobie, że tak – odparł ze śmiechem, ale krył się pod tym cień smutku. Nie był jej obcy. Zapamięta go do końca swoich dni. „Twoja rodzina wyssała z naszego kraju wszystkie soki...”.
- Przepraszam, nie chciałam...
- Obejrzyjmy ranę. – Delikatnie uchylił opatrunek.
Ratownicy też pod niego zajrzeli, ale natychmiast przyłożyli go z powrotem Teraz, gdy krwawienie ustało, a tkanina przywarła do włosów, poczuła nieprzyjemne szarpnięcie. W końcu otworzyła oczy.
Pochylał się nad nią Leo. Trochę starszy, z siateczką zmarszczek wokół oczu, z nieco podkrążonymi oczami.
Ale to ten sam Leo. Te same ciemne oczy, mocno skręcone nieuczesane włosy, a do tego zmarszczki mimiczne wokół ust. Jakby gotowych do pocałunku...
Daj spokój...
Nie miała zamiaru go spotykać. Gdy otrząsnęła się z szoku z powodu spadku, postanowiła na krótko wrócić na wyspę, przekazać wszystkie uprawnienia pełnomocnikowi kuzyna i gdzieś się ukryć. Stryj, a po nim jego syn zgarniali wszystkie zyski, więc musiała się zastanowić, jak przekazać je na cele dobroczynne. A potem wrócić do domu.
Bo jej dom był w Anglii, gdzie w niewielkim miasteczku dwie godziny od Londynu pracowała jako lekarz rodzinny. Pokochała tę pracę i tę społeczność. Miała też dwa spaniele, głupawe ale słodkie. Niedawno zerwała z całkiem sympatycznym prawnikiem, ale pozostali przyjaciółmi. Cieszyła się życiem.
Ten spadek spadł na nią niczym grom z jasnego nieba. Teraz, spoglądając na Lea, doznała podobnego szoku.
Otóż miała przed sobą przyczynę, dla której niewiele wyniknęło ze znajomości z tym „całkiem sympatycznym prawnikiem”. Przez tyle lat tamte wspomnienia wtrącały się w jej życie...
Wspomnienia? Leo.
Ale on na nią nie patrzył. Delikatnie palcami, och, nigdy nie zapomniała tych palców, rozplątywał jej włosy, by zobaczyć, z czym ma do czynienia.
- Masz niezłego guza. Trzeba ci założyć szwy i dokładnie zbadać. Bardzo mi przykro, ale musimy ci zgolić sporo włosów.
- Da się zasłonić chustą – wysiliła się na żart. – Sama jestem temu winna.
- Ale zeszłaś do zamkowych podziemi...
- Tylko oglądałam.
- Oglądałaś swoje dziedzictwo.
- Owszem – wykrztusiła.
- Przykro mi z powodu śmierci twojego kuzyna.
- Naprawdę?
- Nikt się jej nie spodziewał – powiedział, ostrożnie badając grunt. – Chociaż to, jak się prowadził...
- Obżerał się i zgarniał kasę. Od mamy wiem, że jego ojciec, a jej brat, nie był lepszy.
- On też zmarł na zawał. W odstępie dwudziestu lat. Zgon nastąpił niemal natychmiast. Twój kuzyn miał zaledwie trzydzieści osiem lat, ale to, jak żył, i jego historia rodzinna... Byliśmy bezradni.
- Leo, nie mam do ciebie żalu. – Westchnęła. Ból głowy nie dawał jej spokoju. – Możesz poszukać kogoś, kto zamiast ciebie założy mi szwy? Szczerze mówiąc, to, że się mną zajmujesz, sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. Nie przepadasz za mną ani za moją rodziną.
- Leczyłem twojego kuzyna. A raczej próbowałem. Nie chciał słyszeć o cholesterolu i otyłości, ale robiłem, co mogłem. Tobą też zajmę się jak należy.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna za te słowa – powiedziała półgłosem. – Nie ma tu kogoś innego?
- Nie teraz. Nasza lekarka właśnie odbiera poród.
- Jest was tylko dwoje?
- To mała wyspa.
- Wiem, czytałam. Dwadzieścia tysięcy ludzi i dwóch lekarzy?
- Jak mi powiesz, skąd wziąć kasę, żeby ich wyszkolić, to od razu się tym zajmę. Udało się nam przyuczyć dwie pielęgniarki z uprawnieniami. Ale taka rana głowy wymaga Carli albo mnie.
Zdawała sobie sprawę, że Tovahna jest biedna. Ale tylko dwóch lekarzy? Ha, to nie czas na rozmyślania o tym.
- Zaczekam na Carlę – oznajmiła. Ten człowiek kiedyś ją zranił, więc ona nie chce, by się do niej zbliżał.
- Nie wydaje mi się, żebyś chciała tak długo czekać. – Odstąpił od stołu i zaczął się jej przyglądać, jakby zobaczył jakiś ciekawy okaz owada. Jakby jej nie znał. – Powiedz mi, co robiłaś w podziemiach bez kasku.
- Kask? – Zamyśliła się, bo oprócz bólu obecność Leo odbierała jej zdolność logicznego myślenia. – To nie byłoby głupie – przyznała w końcu. – Nikt mi go nie zaproponował, a ja bardzo chciałam tam wejść.
- Zaprowadził cię tam Victoir?
- To pełnomocnik mojego kuzyna. Zna te miejsca.
- Oraz wie o obowiązku noszenia kasku. Nie ostrzegł cię?
- Jasne, że ostrzegł. Powiedział, że to niebezpieczne. Teraz się z nim zgadzam. Testament zobowiązuje mnie do spożytkowania kapitału na remont zamku i jego utrzymanie. To spore ograniczenie. Victoir sugerował zamknięcie podziemi i podzielenie zamku na apartamenty. Twierdził, że na widoku na morze można zbić kokosy, co dałoby silnego kopa tutejszej gospodarce.
- Nie wątpię – zauważył kwaśno Leo. – I wzbogaciło portfel Victoira. A więc powiedział, że tam jest niebezpiecznie?
- Już ci mówiłam – westchnęła. – Leo, przejdźmy do rzeczy. Załóż szwy, policz za to, ile chcesz, i mnie wypuść.
- Przecież wiesz, że nie będę cię zatrzymywał dłużej niż to konieczne – odparł oficjalnym tonem. – Straciłaś przytomność, konieczne są badania. Musisz zostać tu na noc. – Teraz zwrócił się w miejscowym dialekcie do pielęgniarki. – Maria, zanim ją opatrzymy, zróbmy prześwietlenie. Zajmiesz się tym? Najpierw podam jej coś przeciwbólowego. – Spojrzał na Annę. – Boli... od jednego do dziesięciu?
- Chyba sześć.
- Oj... – mruknął ze współczuciem. – Koniecznie trzeba cię prześwietlić, ale najpierw przyjemne ukłucie. Jesteś na coś uczulona?
- Na nic. Dziękuję. – Była zła na siebie, że wypadło to tak słabo.
Delikatnie dotknął jej ręki. Tak jak dotyka się pacjenta, żeby go pocieszyć. Pełny profesjonalizm, więc skąd te ciarki? Chyba zgłupiała. Takie uderzenie w głowę o kamień każdego by ogłupiło, pomyślała. Jemu nic nie można zarzucić.
- Okej, bierzmy się do roboty. Maria cię prześwietli, a ja wrócę do ciebie ze zdjęciami tak szybko, jak będę mógł.
- Dziękuję. Nie ma pośpiechu.
- Pośpiech jest zawsze. – Nagle coś w nim pękło. – Tak dzięki twojej rodzinie wygląda moje życie.
Twoja rodzina... Echo słów, które wypowiedział lata temu.
„Twoja rodzina okrada mój kraj, odebrali nam wszystko. Jak mógłbym zadawać się z kimś spokrewnionym z rodem Castlavarów? Przykro mi, Anno, między nami skończone”.
- Nadal oceniasz – wyszeptała czując, że zaraz się rozpłacze. To przez ten wstrząs, przekonywała się. Coś takiego zawsze udrażnia jej kanaliki łzowe.
- To nie ocena, ale gruntowna wiedza – odparł. – Teraz jesteś w rękach Marii. Wrócę, żeby cię pozszywać. Aha, wystawię ci rachunek.
- Daj jaką chcesz cenę – mruknęła. – I spraw, żebym jak najszybciej stąd wyszła. Marzę o powrocie do domu.

Może nawet bardziej niż ona pragnął, by zniknęła mu z oczu. Skóra mu cierpła na myśl o którymś z Castlavarów w jego ambulatorium.
Jednak to była Anna, a to, co do niej czuje...
Anna to dwie różne osoby, pomyślał. Anna Raymond, zwariowany rudzielec, koleżanka z roku, w której się zakochał. Z drugiej strony, to Anna Castlavara, córka Katriny Castlavary, kobiety pochodzącej z rodziny, która od pokoleń twardą ręką trzymała wszystkie zasoby tej niewielkiej wyspy.
- Nic mnie z nimi nie łączy.
Przypomniał sobie jej reakcję, gdy odkrył jej pochodzenie. Spotykał się z nią przez pół roku. Miał wtedy dziewiętnaście lat i był w niej zakochany. Wyobrażał sobie, że życie nie może być piękniejsze...

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel