Ogień w twoich oczach
Przedstawiamy "Ogień w twoich oczach" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE EKSTRA.
Maya Flynn zostaje porwana przez króla Nika, ojca jej dziecka. Niko zabiera ją do swojego pałacu i oświadcza się. Chce być ojcem i zapewnić córce należne jej dziedzictwo. Maya jednak – dziewczyna bez arystokratycznego pochodzenia i majątku – nie wyobraża sobie życia w królewskiej rodzinie. Ani małżeństwa bez miłości. Mówi „nie”, lecz coraz trudniej jej zachować dystans do przystojnego króla, w którego oczach płonie coraz większy ogień…
Fragment książki
– Jak mogło dojść do czegoś takiego? – zapytał ze złością Niko Ture, król północnoatlantyckiego narodu Piri-nu. Patrzył groźnie na kapitana Paxtona, swojego najbardziej zaufanego żołnierza, czekając na wyjaśnienie. – Poziom niekompetencji w tym przypadku jest nie do pojęcia!
– Zgadzam się – przytaknął zwięźle kapitan.
– Czy to był wypadek, czy celowe działanie?
– Śledztwo jest w toku. Ja sam dowiedziałem się o wszystkim przez zupełny przypadek.
– Musimy natychmiast znaleźć tę kobietę! – wykrzyknął Niko. – Gdzie ona teraz jest?
– Znamy współrzędne statku, na którym się znajduje – powiedział Pax. – Za twoim pozwoleniem, chciałbym poprowadzić oddział operacyjny o czwartej rano. Dziewczyna znajdzie się w pałacu przed świtem.
Niko, wciąż w szoku, przyglądał się zdjęciu młodej kobiety. W luźnych czarnych ubraniach wyglądała zupełnie przeciętnie, żeby nie powiedzieć pospolicie. W normalnych warunkach ledwo by ją zauważył. Ale sytuacja była daleka od normalności. Jakimś cudem, co było kompletnie niedorzeczne, ta kobieta mogła być matką jego nienarodzonego dziecka.
– Jadę z wami – oznajmił swojemu kapitanowi.
– Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość – powiedział, pochylając głowę.
Patrząc na twarz młodej kobiety na zdjęciu, Niko nie mógł pojąć, jak to się stało, że została wplątana w dworską intrygę epickich rozmiarów. Czy miała coś na sumieniu, czy była tylko ofiarą?
Istniał tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maya Flynn poprawiła chustę przytrzymującą włosy i westchnęła zrezygnowana, mierząc się z kolejną złośliwością losu. Ekspres do kawy pokazywał swoje humory za każdym razem, kiedy ktokolwiek inny niż Maya próbował go obsłużyć. Ubiegłej nocy ktoś ewidentnie spróbował i oczywiście zostawił cały pozostały bajzel Mai do posprzątania. Nic nowego, jednak tym razem zapach starej kawy przyprawił ją o mdłości. Pomimo tego szkoda jej było, że nie może się napić. Przydałby jej się zastrzyk kofeiny. Znowu spała za mało. Zbyt duża liczba gości i tempo pracy nakładały na nią ogromną presję. A końca nie było widać. Powinna być do tego przyzwyczajona, ale ostatnio jej poziom tolerancji zmęczenia niepokojąco zmalał.
Ignorując skąpstwo ojca, które zabraniało załodze konsumowania produktów przeznaczonych dla paskudnie bogatych i zawsze niemiłych gości, Maya nalała sobie małą szklaneczkę soku ananasowego. Następnie wyjęła z kieszeni nożyk do strugania i mały kawałek drewna, w którym pieczołowicie rzeźbiła w wolnych chwilach. Potrzebowała chwili uważności i skupienia, zanim zajmie się porozlewaną wszędzie kawą. Nie zdążyła nawet wykonać pierwszego nacięcia, kiedy usłyszała stłumione łupnięcie na górnym pokładzie. Zaniepokojona, zaczęła nasłuchiwać. Goście mieli jeszcze kilka godzin snu, więc to pewnie jej ojciec, kapitan tego „luksusowego” statku. Chociaż raczej nie zdarzało się, żeby tak wcześnie był na nogach. Wstrzymując oddech wytężała słuch, ale dźwięk już się nie powtórzył. Uspokojona wróciła do strugania. To była jej ulubiona pora dnia. Te chwile tuż przed świtem, kiedy budzące się słońce powoli rozjaśniało nocne niebo. Nie miało znaczenia, że ten cud natury mogła podziwiać tylko przez bulaj pod pokładem. To był jej czas na spokój i zawsze wtedy czuła okruch optymizmu, że może dziś jest ten dzień, kiedy coś się zmieni.
W rzeczywistości czekały ją godziny przygotowywania jedzenia dla gości i załogi. Rzadko schodziła na ląd. Ten statek był jej domem i mimo że chciała uciec, jeszcze nie było to możliwe. Nie miałaby dokąd pójść. Brak pieniędzy i formalnych kwalifikacji znacząco utrudniłyby zdobycie jakiejkolwiek pracy. Nie mogła przecież liczyć, że jej despotyczny ojciec napisze jej referencje. Ale Maya nie miała wyjścia. Musiała znaleźć rozwiązanie swojej sytuacji zarówno ze względu na własną niezależność, jak i zdrowie. Kiedy ostatnio była na lądzie, poszła do lekarza, ale ojciec zadzwonił w trakcie wizyty i kazał jej wracać. Nie miała więc szansy zobaczyć wyników swoich badań.
I znowu ten dźwięk. Tak stłumiony, że ledwo słyszalny. Ale Maya wyczuła, że coś jest nie tak. Gwałtownie odwróciła się w stronę drzwi, strącając przy tym szklankę z sokiem. Spodziewała się zobaczyć jakiegoś mocno wstawionego gościa szukającego jedzenia.
Ale to nie gościa zobaczyła.
Przez ułamek sekundy tylko gapiła się na niego, nie zważając na szkło i rozbryzgi soku u swoich stóp. Mężczyzna był wysoki i szczupły, cały ubrany na czarno. Nawet część twarzy widoczna w kominiarce wysmarowana był czymś czarnym. Przerażenie ścisnęło Mayę za gardło. Czyżby miała przed sobą najemnika? Jednak kiedy na nią spojrzał ciepłymi, brązowymi oczami poczuła, że przeszywa ją dreszcz czegoś innego niż strach.
Nie była w stanie się odezwać, ale przypomniała sobie, co trzymała w dłoni. Podniosła nożyk, zaskoczona, że nie zadrżała jej ręka.
– Nie bój się – powiedział miękko mężczyzna, podnosząc ręce w geście poddania. – Wszystko będzie dobrze.
Jednak nie wyglądało to dobrze. Patrzyła na niego zdumiona tym, że wydawał się niepewny, nawet... zmartwiony? Podniosła nożyk wyżej. Pomyślała, że uda jej się uciec do swojej kajuty. Tam zarygluje drzwi. Niech sobie wezmą, co chcą. Przez moment, ten pomysł wydawał jej się realny. Mężczyzna, pomimo ewidentnej siły i swojego rozmiaru, nie zbliżył się do niej na krok i zachowywał się niezwykle ostrożnie.
Zrobiła krok do tyłu, podczas gdy on tylko na nią patrzył. Chciała cofnąć się szybciej, ale nie wzięła pod uwagę rozlanego soku. Poślizgnęła się na nim i lecąc do przodu, boleśnie uderzyła nadgarstkiem o blat. Nożyk upadł na podłogę, ale ona... nie. Nie upadła, ponieważ mężczyzna znalazł się tuż obok niej ze zwierzęcą szybkością i powstrzymał upadek.
– Spokojnie, mam cię – zapewnił, podnosząc ją i przyciągając bliżej.
Maya instynktownie oparła się o niego. Dzięki Bogu, że nie upadła. Jego ręce przesunęły się po jej plecach, sprawdzając, czy nic jej się nie stało. Ten dotyk był dziwnie uspokajający. Intruz pachniał morzem i przyprawami. Maya zamknęła oczy i starała się nie oddychać, kiedy przyciągnął ją jeszcze bliżej. Niepokoiła ją własna reakcja na niego. Od bardzo dawna nie była w tak bliskim kontakcie fizycznym z drugim człowiekiem i trochę ją to przerażało. Ledwo zauważyła, że mężczyzna rozmawia z kimś za jej plecami. To znaczy, że statek został zapewne przejęty. Prawdopodobnie chodziło o pieniądze i kosztowności pasażerów. Takie, niestety, są minusy przebywania na morzu. Jej ojciec miał broń i nie wahał się jej używać, ale skoro tym ludziom udało się wejść na pokład bez wszczynania alarmu, musieli być świetnie wyszkoleni.
Panika w końcu odpaliła adrenalinę w żyłach Mai. Udało jej się trochę odsunąć od mężczyzny i spojrzeć mu w twarz. Już miała krzyknąć, kiedy zakrył jej usta dłonią. Kiedy to zrobił, ugryzła go. Mocno. Skrzywił się lekko, ale jej nie puścił. Znowu przyciągnął ją do siebie.
– Nie krzycz. Nie jestem tu, żeby cię skrzywdzić, Mayu – wyszeptał jej do ucha. – Chciałbym, żeby był inny sposób, ale nie ma. Zabieram cię ze sobą.
Była tak zaskoczona, że nawet nie spróbowała krzyczeć, kiedy zdjął dłoń z jej ust. W tej samej sekundzie ktoś z tyłu zakleił jej usta i zarzucił na głowę jakiś czarny materiał. Poczuła, że mężczyzna podnosi ją w ramionach, jakby nic nie ważyła. Zdziwiło ją, że niósł ją w ten sposób, a nie przerzucił przez ramię, jak to się zazwyczaj dzieje w takich sytuacjach. Poruszali się szybko i bezszelestnie, schodami na górę, na pokład, gdzie Maya poczuła wiatr i intensywny zapach soli morskiej, potem znowu w dół. Opuszczali statek. Szukając stabilizacji, Maya wczepiła się placami w bluzę porywacza i schowała twarz na jego piersi.
Po chwili zamieszania poczuła, że usiedli. Jedną ręką przytrzymywał ją przy sobie, drugą przerzucił jej nogi. Słyszała, jak uspokaja się rytm jego serca. Niewątpliwie panował nad sobą doskonale. Wbrew okolicznościom Maya poczuła się bezpieczna.
Z pewnością oszalała. Miała zaklejone usta, worek na głowie i siedziała na kolanach faceta, który ją porwał. Wygląda na to, że pobiła rekord świata, doświadczając syndromu sztokholmskiego w ciągu dwudziestu sekund. Tylko dlatego, że jej napastnik miał takie miłe, ciemne oczy, ładnie pachniał, był ciepły i silny i szeptał jej miękko do ucha. Zdawała sobie sprawę, że to, co czuje, jest zupełnie nie na miejscu.
Usłyszała plusk wody, rozgarnianej wiosłem. Nie miała wątpliwości, że jest tu więcej osób niż ich dwoje. Zadrżała ze strachu. Mężczyzna objął ją mocniej.
– Obiecuję, że nic ci się nie stanie, Mayu – powiedział.
Maya usłyszała w jego głosie szczery żal. Kim on był? Nie rozpoznawała jego głosu. Były członek załogi? Gość? Czego od niej chciał? Wszystko było perfekcyjnie zaplanowane i przeprowadzone. Tylko dlaczego? Większość osób na statku nawet nie wiedziała, że Maya istnieje.
Stan niewoli nie był jej zupełnie obcy. W końcu ojciec traktował ją trochę jak darmową siłę roboczą. Nie stanowił zagrożenia fizycznego, ale emocjonalne – jak najbardziej. Ten mężczyzna z kolei sprawiał, że zagrożenie zdecydowanie odczuwała cieleśnie. Jego silna budowa, wzrost i ten zapach morza zmieszany z przyprawami korzennymi. Znowu poczuła się oszołomiona. Skuliła się, starając zmniejszyć powierzchnię ciała, która go dotykała, ale w rezultacie została jeszcze mocniej przytulona.
Po jakimś czasie poczuła, że wstają. Nie była drobną kobietą. Miała prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, dlatego lekkość, z jaką jej porywacz poruszał się z nią w ramionach, była dla niej zaskakująca. Czuła się tak, jakby nic nie ważyła. Kiedy znowu usiadł, ciągle z nią w ramionach, usłyszała odpalanie silnika i wiedziała, że znaleźli się na dużo większej łodzi. Dziób motorówki rozpruwał fale. Tym razem mężczyzna nie odezwał się ani słowem.
Potem słyszała szepty, rozkazy, kroki. Trzasnęły drzwi do samochodu. Znowu się poruszali, cały ten czas w ciszy. Kiedy wysiedli z auta, ciepło słońca dotknęło jej ramion, ale zaraz weszli do jakiegoś budynku. Potem słyszała już tylko jego kroki. W końcu posadził ją na czymś miękkim. Poczuła się dziwnie opuszczona.
– Poczekaj tu, Mayu.
Jego kroki się oddaliły, trzasnęły drzwi. Ręce Mai nie były skrępowane, ale siedziała bez ruchu, nasłuchując, czy rzeczywiście jest zupełnie sama. Po chwili zdecydowała się zdjąć z głowy kaptur. Przez moment oślepiło ją jasne światło dnia. Ostrożnie odkleiła z ust taśmę i zamarła zszokowana. Nie znajdowała się w żadnej obskurnej piwnicy pełnej narzędzi tortur, jak się spodziewała. Siedziała na pluszowej sofie w najpiękniejszym pokoju, jaki widziała.
Drewniane drzwi do pokoju udekorowane były kunsztownymi płaskorzeźbami. Maya wiedziała, że zrobił je artysta. Meble były nowoczesne i wygodne, ale w rogach znajdowały się antyki, a ściany pełne były obrazów. Nie wyglądały na reprodukcje hotelowe. Raczej na eksponaty muzealne. Poczuła, że zaczyna się pocić. Zdecydowanie znalazła się w miejscu spoza swojej ligi. Zauważyła troje drzwi, ale wiedziała, że są albo zamknięte, albo strzeżone. Wstała więc i podeszła do okna.
Maya była przyzwyczajona do nieskazitelnego piękna Pacyfiku. To, co sprawiło, że otworzyła usta ze zdziwienia, to to, co zauważyła na lądzie. Przede wszystkim flaga Piri-nu, w samym środku wypielęgnowanych ogrodów poniżej. Wyspa zasiedlona przez ten bogaty naród znajdowała się na Oceanie Spokojnym, pomiędzy Hawajami i Markizami. Ojciec często pracował w pobliżu Piri-nu, ponieważ podobało mu się bogactwo mieszkańców wyspy. Jego źródłem było nie tylko rolnictwo czy turystyka, ale też fakt, że wyspa była zagłębiem technologii związanych z przestrzenią kosmiczną. Znajdował się tu jeden z największych teleskopów na świecie oraz infrastruktura i technologia pozwalająca na starty rakiet kosmicznych. To wszystko było magnesem na bogaczy i geniuszów.
Mai zachciało się śmiać. Cały jej strach się ulotnił. Komu przyszło do głowy porwać ją i przywieźć do pałacu króla playboya?
Maya usłyszała głosy za jednymi z drzwi i stanęła bliżej okna, żeby znaleźć się jak najdalej od osoby wchodzącej do pokoju. Jej puls przyspieszył, kiedy drzwi się otworzyły. Kogo zobaczy? Czy swojego muskularnego porywacza o intrygującym zapachu?
Mężczyzna, który wszedł do pokoju, był pewny siebie, potężny i olśniewający. Był tak wysoki i silny jak porywacz. Ale miała przed sobą króla we własnej osobie. Nika Ture’a. Krew uderzyła jej do głowy. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Utonęła w jego ciepłych, kawowych oczach, które lśniły jak ocean o zachodzie słońca.
Maya nie miała smartfona, ale czasem oglądała wiadomości w starym telewizorze i widziała króla Piri-nu już wcześniej. Pamiętała jego kwadratową szczękę i wysokie, wyraziste kości policzkowe. Jednak twarzy porywacza nie widziała pod maską. Zaskoczył ją bieg jej myśli. Niko stał teraz przed nią, nonszalancko trzymając jedną rękę w kieszeni. Śnieżnobiała koszula podkreślała jego wyrzeźbiony, smukły tors.
– Mayu, jestem Niko, król Piri-nu – przedstawił się.
– Wiem – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
– Możesz mi mówić Niko.
Dlaczego miałaby go tak nazywać? Jaka była przyczyna tego, że powalał jej na taką poufałość?
Przeszedł przez pokój w jej kierunku, poruszając się z gracją drapieżnika i swobodą osoby, która wie, jak działa na zwykłych śmiertelników. Zwłaszcza kobiety.
– Przepraszam za tę niespodziewaną podróż. Słyszałem, że była nieprzyjemna.
On „słyszał’? Gapiła się na jego piękną, idealnie symetryczną twarz, nie mogąc wydusić słowa. Zauważyła, że tuż nad linią szczęki widniało zabrudzenie, jakby ciemniejsza smuga. Utwierdziła się w swoim podejrzeniu i westchnęła ze zdziwienia. Poczuła też jego zapach. Ten sam zapach! Cóż za arogancja! Jej mózg przyspieszył. To on ją niósł, przytulał i szeptał jej do ucha. W tym momencie Maya odzyskała okruch kontroli nad sobą.
– Nie całkiem udało ci się zmyć farbę z twarzy – powiedziała sarkastycznie.
Niko spojrzał na nią ostro i niedbale przetarł twarz dłonią, usuwając smugę farby. Maya spojrzała znacząco na jego rękę w kieszeni.
– Czyżbym przebiła ci skórę zębami? Czy masz tylko siniaka?
– Od początku wiedziałaś, że to ja, czy dopiero na to wpadłaś? – Niko uśmiechnął się szczerze rozbawiony. Wcale nie wstydził się tego, że go przyłapała.
Jego uśmiech oszołomił ją. Nie mogła wydusić słowa. Ewidentnie za mało przebywała w towarzystwie atrakcyjnych mężczyzn, skoro jej ciało postanowiło akurat przy tym stanąć w ogniu.
– Chyba jeszcze musisz poćwiczyć porywanie kobiet – warknęła na niego.
– Całkiem możliwe. – Znowu błysnął zębami w uśmiechu.
Z tym, że ten król nie musiał uciekać się do porywania kobiet. Same do niego przychodziły. Zwłaszcza od czasu, kiedy pięć lat wcześniej wstąpił na tron, po śmierci swojego dziadka. Korona ominęła pokolenie, ponieważ ojciec Nika zginął tragicznie, kiedy ten był nastolatkiem.
– Wybacz mi moje zachowanie, ale jestem zaskoczona, że skończyły ci się kobiety do łóżka i musisz uciekać się do porywania nieznajomych z ich domów w środku nocy.
– Wybaczę ci, co zechcesz, ale nie jesteś tu dlatego, że nie mam z kim spać. Jesteś tu z innego powodu.
Oczywiście. Maya poczuła, że wstyd rozgrzewa jej policzki czerwienią. Jak mogła pomyśleć, że porwał ją do łóżka? Pewnie chce, żeby została jego pokojówką i podawała jemu i jego aktualnej kochance śniadanie do łóżka.
Tylko dlaczego wszystko odbyło się w takim sekrecie, pod osłoną nocy? Przecież mógł zwyczajnie po nią posłać. Ale może rozegrał to w ten sposób, bo uznał, że wstyd ją pokazywać? Spojrzała na siebie i poczuła zażenowanie. Wyglądała okropnie. Było jej gorąco i czuła się nieświeżo. Miała na sobie workowate ubranie. Ani trochę nie przypominała pięknych kobiet, z jakimi pokazywał się Niko. I na pewno nie pasowała do elitarnego społeczeństwa Piri-nu.
Maya była nieślubnym dzieckiem kelnerki i hazardzisty. Jej matka odeszła, kiedy Maya miała cztery lata. Nie mogła dłużej znieść despotyzmu ojca Mai. Niestety odeszła z równie apodyktycznym człowiekiem, który nie życzył sobie plączącego się pod nogami dziecka innego mężczyzny. Pod jego wpływem matka zupełnie zerwała z nią kontakt. Maya raczej o niej nie myślała, ale teraz było jej przykro, że nie ma na świecie nikogo, kto mógłby jej pomóc. Ojciec zapewne będzie chciał uszczknąć coś dla siebie z całego tego ambarasu.
Cóż, nie pierwszy raz Maya będzie musiała sama o siebie zadbać.
– Dlaczego tu jestem? – zapytała.
Uśmiech opuścił usta Nika. Spojrzał na nią ponuro.
– Jesteś tu, ponieważ obawiam się, że jesteś ze mną w ciąży.
– Że co? – Maya patrzyła na niego niewzruszona.
– Sądzę, że jesteś w ciąży. Że nosisz moje dziecko.
Niko musiał być wariatem. Takim z papierami. Maya wybuchnęła śmiechem, który w ciągu ułamka sekundy zaczął brzmieć histerycznie.