Ogród Anastazji
Milena próbuje stanąć na nogi po bolesnej stracie i przeprowadza się z córeczką do domu bliskiej jej kiedyś Hortensji. Na jej drodze staje Adam, siostrzeniec Hortensji, z którym los zetknął ją przed laty. Teraz oboje mają za sobą trudne doświadczenia i inaczej patrzą na świat.
Stary dom, podobnie jak inne na urokliwej ulicy Jaśminowej, ma swoją historię. Kim była Anastazja, której ślady wciąż można znaleźć w domu Hortensji i w zapomnianym, zdziczałym zakątku ogrodu? Jaką rolę w tej historii odgrywa babcia Mileny, która zmarła wiele lat wcześniej?
Czasami w przeszłości i zasłyszanych historiach można przejrzeć się jak w lustrze i znaleźć w nich odpowiedzi. Bywa, że to, co uważaliśmy za koniec drogi, okazuje się zaledwie zakrętem. Czy można dopisać dalszy ciąg do historii, która wydawała się definitywnie zakończona? I czy będzie mieć szczęśliwe zakończenie?
Fragment książki "Ogród Anastazji":
PROLOG
Anastazja, 1926
Anastazja wpatrywała się zafascynowana w nowy dom. Patrzyła, jak powstawał i kiedy był ledwie projektem na papierze, który pokazywał jej ojciec. A teraz widziała go przed sobą. Był rzeczywisty. To nie pierwszy raz, kiedy tutaj przyjechała, ale świadomość, że właśnie dziś, właśnie za chwilę, mieli tu zamieszkać, sprawiała, iż patrzyła na niego w innych sposób.
– Anastazjo, chodźmy już – usłyszała głos ojca i poczuła jego rękę na ramieniu. Ścisnęła mocniej małą walizkę. Większość rzeczy przewieziono już wcześniej i teraz zabrali ze sobą tylko niewielki bagaż. W środku było już wszystko przygotowane – pani Franczak, która przychodziła do nich sprzątać i gotować, zrobiła porządki. Stara piastunka, Stasia, którą Anastazja znała od maleńkości, przyjechała razem z nimi. Nie widziała wcześniej domu i znała go tylko z opowieści Anastazji. Wolnym krokiem dołączyła do dziewczynki i jej ojca. Przypatrywała się wszystkiemu uważnie, a Anastazji zdawało się nawet, że w jej oczach pojawiły się łzy smutku albo wzruszenia.
– Wszystko w porządku, Stasiu? – spytała zaniepokojona, spoglądając na milczącą piastunkę.
– Jeszcze tutaj piękniej niż w twoich opowieściach, moja mała Anasiu. – Staruszka się uśmiechnęła. – Piękny dom. Oby dobrze nam się w nim wszystkim mieszkało i oby był szczęśliwy. Szczęśliwszy niż… – urwała szybko i ujęła Anastazję za rękę.
– Pokażesz starej niańce, gdzie jest wszystko? Bo jeszcze przyjdzie mi się zgubić. Za dużo już mam lat na takie przeprowadzki. Do mieszkania państwa przywykłam, a tu nowe wszystko takie.
– No pewnie, Stasiu, że pokażę! – zawołała Anastazja. – Zobaczy Stasia, spodoba się jej tutaj. Podążyli w stronę wejścia, mijając zasadzone wzdłuż alei drzewa. Większość z nich była jeszcze młoda, ale kilka rosło tu od dziesięcioleci i zostało oszczędzonych podczas budowy domu. Górowały nad innymi grubymi chropowatymi pniami i rozłożystymi koronami.
Anastazja z miejsca pokochała te stare drzewa i od razu zastrzegła, że muszą zostać. Teraz popołudniowe słońce przeświecało między gęstymi gałęziami, sprawiając, że wyglądały jak pozłacane. Ruszyli po schodkach na górę i stanęli przed masywnymi drewnianymi drzwiami. Pan Zarzecki otworzył je uroczyście.
– No to jesteśmy w domu – powiedział wesoło, kiedy weszli do środka. – Anastazjo, pokaż wszystko Stasi, jak obiecałaś. Ja pójdę teraz do siebie trochę się urządzić – dodał i ruszył w stronę gabinetu.
– Dobrze, tatku!– zgodziła się Anastazja i pociągnęła za sobą rozglądającą się niepewnie dookoła piastunkę. – Zobacz, Stasiu, tu mamy salon. Jest i weranda! Popatrz, jaki piękny stąd widok… Drzewa i kwiaty już kwitną, a jak się wszystko za parę lat rozrośnie, to dopiero będzie cudnie.
– Ma panienka rację. Niby tak niedaleko do centrum miasteczka, a ja czuję się, jakbym na wsi była. Piękne miejsce pan Lucjan wybrał na dom.
– Bo tutaj cała ulica będzie, teraz ledwie kilka domów, ale już powstają nowe. Zobaczy Stasia. – Uśmiechnęła się Anastazja. – Ulica Jaśminowa. Czy to nie piękna nazwa?
– A piękna, piękna – przyznała Stanisława.
– I jaśminowce zaraz zakwitną, co przy drodze posadzone, wiosną cała ulica cudnie pachnieć będzie.
Anastazja poprowadziła Stanisławę dalej, pokazała pomieszczenia na dole i piętro.
– Tutaj jest mój pokój. – Wskazała kolejne drzwi. – O, a tamten Stasi. Będziemy miały blisko do siebie.
Stanisława wpatrywała się niepewnie w drzwi, więc Anastazja pchnęła je energicznie. Pokoik był niewielki, ale bardzo ładnie urządzony. Kilka mebli Stasia znała ze swojego dawnego skromnego pokoiku w kamienicy. Były też jednak i całkiem nowe, piękne i eleganckie. Stasia pogładziła blat niewielkiego stolika przy oknie i się rozejrzała. To pomieszczenie było większe i jaśniejsze niż dawne, bardziej słoneczne, weselsze.
– I jak, podoba się Stasi? – dopytywała Anastazja.
– Takiego pięknego pokoju, to ja jeszcze nigdy nie miałam, panienko Anasiu – przyznała.
– Niech Stasia wyjrzy przez okno…
Stanisława patrzyła przez chwilę urzeczona. Na pierwszym planie rozciągał się duży ogród ze starannie wytyczonymi alejkami, obsadzony drzewami, krzewami i kwitnącymi już kwiatami. Stare drzewa górowały nad mniejszymi, mającymi im dopiero dorównać. Anastazja miała rację. Było tutaj pięknie, a kiedyś będzie jeszcze piękniej. W oddali było widać las, jezioro i centrum miasteczka, a nad wszystkim górował kościół. Niedaleko stała ich dawna kamienica. Stasia na początku niezbyt chętnie przyjęła wieść o przeprowadzce. Przywykła do tamtego miejsca. Stało się jej domem. Ale późnej wydarzyło się tamto zło, coś, co nigdy nie powinno było się wydarzyć. Stanisława pomyślała o biednej Joannie. Może to miejsce będzie szczęśliwsze. Może tutaj uda im się pogrzebać dawny ból.
– To może Stasia się rozpakuje, a ja też trochę się jeszcze u siebie urządzę? – Anastazja wyrwała ją z rozmyślań. – Spotkamy się na obiedzie. Tatko mówił, że pani Franczakowa przygotowała dziś nie lada ucztę. Śmiał się, że chyba przez tydzień tego wszystkiego nie zjemy. To z okazji naszej przeprowadzki. Upierała się, że trzeba to uczcić, by się dobrze mieszkało.
– O tak, jak pani Zenia się uprze, to ciężko ją od czego odwieść – zaśmiała się Stanisława. – Ale potrawy robi wyśmienite – dodała sprawiedliwe. – Szkoda, panienko, że żołądek już nie ten, to i za wiele zjeść nie mogę. Ale w twoim wieku to mogłam i konia z kopytami zjeść. No leć, leć do siebie, a ja tutaj się rozpakuję. – Spojrzała na walizkę, którą postawiła przy oknie. Niedużo tam było rzeczy, bo nigdy ich za wiele nie miała. Ale też i nigdy za wiele nie potrzebowała.
Anastazja pobiegła do swojego pokoju i kiedy tylko przestąpiła próg, przepełniło ją szczęście. Był piękny, taki, jak sobie wymarzyła. Sama wybrała meble i wszystko urządzała. Lubiła jasny regał w kształcie domku, gdzie poustawiała stare lalki i książki. Sekretarzyk należał podobno jeszcze do jej babci. Przy oknie stanął stół do rysowania i malowania, a na nim ułożyła rysownicę, pędzle, farby i ołówki. Tutaj światło było o wiele lepsze niż w jej dawnym pokoju, choć i tak planowała, kiedy tylko będzie ku temu okazja, szkicować i malować jak najwięcej w plenerze. Ogród doskonale się do tego nadawał. Ileż teraz będzie miała żywych modeli – i roślinnych, i zwierzęcych! Wyjrzała przez okno. Na jezioro w oddali, i ogród – jasny, słoneczny. Przy oknie rósł wielki stary dąb. W gęstej, rozłożystej koronie zapamiętale ćwierkały ptaki. Wiosna była w pełnym rozkwicie; Anastazję otaczała zieleń i biel kwiatów na młodych owocowych drzewach, które zasadzili jeszcze przed budową domu. Takich widoków i zapachów próżno było szukać w samym centrum miasteczka, gdzie stała ich kamienica, mimo że okolica była ładna. Anastazja dopiero tutaj poczuła się jak w domu. Uwielbiała, kiedy otaczała ją przyroda. Pomyślała, że powinna zdążyć jeszcze przed obiadem pójść na krótki spacer po ogrodzie i okolicy.
Minęła drzwi pokoju Stasi, a potem kolejne, kierując się w stronę schodów. Przystanęła przed dużymi ciężkimi drzwiami. Wisiało na nich lustro, jakby w ten sposób chciano zamaskować ich obecność. Anastazja zobaczyła swoje odbicie – szczupłą, drobną dziewczynkę o niebieskich oczach i bardzo długich jasnych włosach. Wpatrywała się w drzwi. Podeszła i pociągnęła za klamkę. Były zamknięte, tak jak poprzednio, kiedy to sprawdzała. Wiedziała, że tatko ma klucz, a kiedy zapytała, co tam jest, powiedział, że tylko stare rupiecie. Dopytywała, dlaczego zamyka drzwi i czy mogłaby tam zajrzeć, ale wydawał się zdenerwowany i stwierdził, że nie chce, by tam wchodziła, z powodu okropnego bałaganu. Anastazji nie przekonała ta wymówka. Wyraźnie czuła, że musi kryć się za tym coś innego, a kto jak kto, ale ona miewała bardzo trafne przeczucia. Tatko kazał jej też obiecać, że za nic nie będzie próbować otwierać tych drzwi. W ich dawnym mieszkaniu w kamienicy też było takie zamknięte pomieszczenie – znajdowało się za drzwiami w gabinecie ojca. Tam też nie wolno było Anastazji wchodzić. Jednak mimo obietnicy ciągle czuła pokusę sprawdzenia, co tam jest. Czasami śniła, że naciska klamkę i drzwi się otwierają… W tym momencie zawsze się budziła. Anastazja spojrzała na swoje odbicie; dziewczynka z lustra popatrzyła na nią z dezaprobatą, mrużąc niebieskie oczy. Westchnęła i zdjęła dłoń z klamki. Czy gdyby drzwi któregoś razu okazały się jednak otwarte, zdołałaby oprzeć się pokusie? Tego nie była pewna.
Zawróciła i zbiegła po schodkach do holu. Tatko ciągle był w swoim gabinecie, a z kuchni niósł się zapach ciasta, które pani Franczakowa piekła na deser. Anastazja wymknęła się na zewnątrz i pobiegła aleją w stronę ogrodu za domem. Obsypane kwiatami drzewka owocowe i bzy pachniały oszałamiająco. Pobiega jeszcze dalej, aż dotarła do kamiennego murku, który odgradzał tę część ogrodu od pozostałych. Otworzyła furtkę i weszła do środka. To było jej wymarzone miejsce. Kwiaty już kwitły. Róże – mnóstwo róż, tulipany, hortensje i piwonie, dalej skromniejsze, choć równie piękne polne kwiatki. Anastazja zaglądała w każde miejsce. Nadała nazwę każdemu z nich. Wszystko narysowała wcześniej na swoim planie ogrodu, który pomagał jej zrobić tata. Była tu i Studnia Życzeń, i Magiczna Wieża, i Alejka Marzeń, Zakątek Rozmyślań i Miejsce Spotkań. Kiedy obmyślała ten plan, miała wrażenie, że tworzy mapę magicznej krainy. Nie mogła uwierzyć, że ma to wszystko dla siebie.
– Panienko Anastazjo, obiad już czeka! – usłyszała wołanie. – Gdzie też się panienka podziewa? – Pani Franczakowa nie lubiła, gdy jedzenie stygło na stole.
Anastazja popędziła w stronę domu. Zanim weszła do środka, przystanęła i spojrzała w górę. Wydało jej się, że dostrzegła jakiś ruch. To było to najwyższe, okrągłe okno na strychu. Przez moment zdawało jej się, że coś tam widzi – jakąś twarz. Po chwili jednak wrażenie zniknęło. Może to tylko cień gałęzi padł na okno. Tak, pewnie to… Przez głowę przemknęła jej jedna z tych nawracających natrętnych myśli, pojawiających się czasem niby krótki rozbłysk: „Oni już tu są. Już czekają…”.
Hortensja
Otwiera oczy i zerka na zegarek – dochodzi piąta rano. Zazwyczaj budzi się około szóstej, ale dziś nie może zmrużyć już oka. To pewnie przez te ostatnie wydarzania i napięcie, które wyczuwa się w domu. Martwi ją to, co dzieje się między Mileną a Adamem. Wszystko szło w dobrym kierunku i nagle nastąpił gwałtowny zwrot – niestety w zupełnie złą stronę. Ludzkie uczucia to taka krucha materia, szczególnie wtedy, kiedy dopiero się rodzą… – myśli Hortensja, wstając powoli. Postanawia, że pójdzie do ogrodu – lubi tam rozpoczynać nowy dzień. Jej praca nie idzie na marne i wszystko wygląda pięknie, szczególnie teraz, kiedy roślinność kwitnie, zieleni się. Ubiera się, zakłada cienką narzutkę, bo poranki bywają ostatnio chłodnawe. Dom jest cichy, z górnego piętra nie dobiegają żadne odgłosy, pewnie wszyscy jeszcze śpią.
Niedługo później przemierza ogrodowe alejki, ciesząc oczy barwnymi kwiatami, na których lśnią kropelki porannej rosy. Hortensja siada na poskrzypującej cicho ogrodowej huśtawce, nie takiej, na jakiej uwielbiała tutaj kiedyś huśtać się wysoko, wiele lat temu, jako dziewczynka. Dziś jej ciało, mimo że jak na swój wiek trzyma się nieźle, nie pozwoliłoby na taką ekstrawagancję. Tamta huśtawka była wysoka i wąska, podobna do tej, która wisi w tym samym miejscu, co kiedyś – na gałęzi starego dębu. To miejsce było świadkiem zabaw kilku pokoleń dzieci. Jej, Zosi, Kazia, później Adama i Mileny, teraz Meli. A jeszcze wcześniej Róży i tamtej dziewczynki – Anastazji – pierwszego dziecka, które biegało tymi ścieżkami, którego śmiech, płacz i tupot stóp wypełniał ten dom. Tak jak teraz małej Meli – po wielu latach ten dom znów rozbrzmiewa dziecięcym śmiechem. Hortensja myśli z troską o dziewczynce. Ostatnio wydaje się przygnębiona. Biedactwo, pewnie i jej udzieliła się cała ta atmosfera. Spróbuje z nią porozmawiać albo zasugeruje to Milenie – postanawia.
Hortensja wsłuchuje się w poranny śpiew ptaków. Natura działała na nią kojąco, chyba dlatego tak lubiła ten ogród. Pokochała go już pierwszego dnia, kiedy przybyła tutaj jako dziewczynka – blada, pogrążona w rozpaczy, ściskająca kurczowo walizkę, w której było wszystko, co pozostało z jej dawnego życia. Wtedy mówiono, że to cud, że przeżyła, że miała szczęście, ale ona myślała, że to przekleństwo. Chciałaby móc przenieść się teraz na chwilę w czasie, wyjść na spotkanie tamtej dziecięcej wersji siebie – przytulić i zapewnić, że jeszcze wszystko się ułoży, że poradzi sobie, że kiedyś będzie boleć trochę mniej. Przyjdzie dzień, gdy znów zacznie się uśmiechać, a nawet śmiać się całą sobą – radośnie i szczerze, chociaż w tamtej chwili wydaje się to niemożliwe. Ale nie uratuje już tamtej siebie, nie przyniesie jej ulgi. Uratować można tylko teraźniejszość i przyszłość, nie przeszłość. Czasami jednak tak trudno się z tym pogodzić… Hortensja zerka na dwa górne okna starego domu, wychodzące na ogród. Wie, że są tam teraz Milena i Adam – dwie tak bliskie jej osoby.
Oboje pewnie jeszcze śpią, a może też nie mogą zmrużyć oka i przewracają się niespokojnie w łóżkach? Później będą pracować przy komputerach, ich palce zaczną uderzać w klawisze. A może będą siedzieć i wpatrywać się w ekrany, nie mogąc zebrać myśli? Wiedząc, że oddziela ich od siebie jedynie ściana, a jednocześnie są sobie tak bardzo dalecy. Hortensja wzdycha i bierze głęboki oddech. Powietrze wypełnia jej płuca, wdycha znajomy zapach ogrodu. Dziś też zapowiada się piękny dzień – ostatnio było ciepło, ale nie duszno czy upalnie. Teraz trudno o taką zrównoważoną pogodę, a Hortensja coraz ciężej znosi upały i ciężkie powietrze, w które obfitują ostatnimi czasy letnie miesiące. Może dlatego najbardziej lubi wiosnę, kiedy wszystko kwitnie, budzi się na nowo, a powietrze jest jeszcze orzeźwiające, zapowiada nowy początek.
Ta wiosna była wyjątkowa – przyniosła sporo zmian, nie tylko dla niej samej. Hortensja znów patrzy przed siebie na dwa znajome okna. Oboje – i Adam, i Milena – są w jakiś sposób do niej podobni, spotkało ich to, co ją kiedyś: ich życie w pewnym momencie rozpadło się na drobne kawałki jak porcelanowa figurka, którą ktoś cisnął o podłogę. Długo zajęło jej, żeby wszystko poskładać, przy okazji popełniła kilka błędów. Gdyby wiedziała to, co wie teraz, nie zmarnowałaby tylu lat. Dlatego nie może patrzeć, jak tych dwoje zatrzaskuje drzwi, za którymi mogłoby czekać na nich szczęście. Widzi, jak zamykają się w swoich bezpiecznych kokonach, tak jak ona zamknęła się kiedyś na całe lata. Ze smutkiem patrzy, jak się mijają, oddalają się od siebie, zrywają tę kruchą więź, która niedawno się między nimi zrodziła. Ale czy może coś zrobić? Czy może mieszać się w sprawy dwóch dorosłych osób?
Czuje jednak, że nie powinna tak tego zostawić. Nie ma prawa im niczego sugerować ani narzucać, ale zawsze może z nimi porozmawiać. Tak, to może zrobić…
Nagle na ogrodowej ścieżce Hortensja widzi jakąś postać. Mruży oczy. To Milena idzie od strony werandy. O tej porze zazwyczaj jeszcze śpi, więc Hortensję dziwi nagłe pojawienie się jej tutaj o świcie. Idzie szybkim krokiem, a kiedy się zbliża, Hortensja już wie, że coś się stało.
– Pani Hortensjo, czy Mela tutaj była? – pyta. – Czy widziała ją pani rano?
– Nie, jest przecież wcześnie… – Na twarzy Mileny pojawia się rozpacz, jakby odebrała jej nadzieję. – Nie ma jej w pokoju…? – pyta Hortensja zaniepokojona.
– Nie. Nie było jej już, kiedy się obudziłam – mówi Milena nerwowo. – Nie ma jej w naszym mieszkaniu na górze, wołałam na dole, ale też tam jej nie było.
– Spokojnie, na pewno gdzieś tu jest. – Hortensja dotyka serdecznie ramienia Mileny. Wyczuwa, że ta lekko drży. – Znajdziemy ją – zapewnia, próbując nadać głosowi opano¬wany ton.
Kiedy chwilę potem wracają do domu i nawołują Melę, pojawia się Adam. Widocznie dziś wszyscy zbudzili się wcześniej, jakby przeczuwając, że wydarzy się coś niedobrego.
– Coś się stało? – pyta zaniepokojony. – Coś z Melą?
Zerka na Milenę i na chwilę ich spojrzenia się spotykają. Patrzą sobie prosto w oczy. Po raz pierwszy od wielu dni nie odwracają głów, nie unikają swojego wzroku i Hortensja widzi, że to, co między nimi było, ta krucha nić nie pękła – nadal ich łączy. Nie zdołali jej zerwać, mimo że próbowali.
Uznaje, że to dobry znak, choć teraz i tak nikt o tym nie myśli. Wszyscy mają w głowie tylko jedno: „Gdzie jest Mela?”.
Dokładnie przeszukują dom, ale na nic nie trafiają. Został jeszcze ogród, a jeśli tam jej nie będzie… Nie, o tym żadne z nich nie chce myśleć. Nagle Hortensja mija drzwi spiżarni i jej wzrok pada na pęk starych kluczy zawieszonych na haczyku. Zauważa, że jednego brakuje.
– Chyba wiem, gdzie może być… – mówi głośno i ma nadzieję, że przeczucie jej nie myli.