Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Pamiętnikarze. Druga wojna światowa w Holandii słowami jej naocznych świadków
Zajrzyj do książki
4.88/5.00 ( recenzje: 8 )

Pamiętnikarze. Druga wojna światowa w Holandii słowami jej naocznych świadków

Liczba stron464
ISBN978-83-276-9367-9
Wysokość215
Szerokość145
EAN9788327693679
Tytuł oryginalnyThe Diary Keepers
TłumaczDagmara Budzbon-Szymańska
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-02-28
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

„Pamiętnikarze” to unikalna w swej misternej konstrukcji książka, poświęcona zagadnieniu Holokaustu i postaw wobec niego prezentowanych w czasie wojny przez przeciętnych ludzi. W szerszej perspektywie to także książka o działaniu ludzkiej psychiki w obliczu dylematów upiornej rzeczywistości – o odwracaniu oczu, o biernej (a czasem czynnej) akceptacji nazistowskiej propagandy, o późniejszym zakłamywaniu prawdy i wypieraniu wspomnień. Ale także o niezgodzie, oporze wobec zła, pomocy prześladowanym…

Autorkę, korespondentkę kulturalną New York Timesa w Amsterdamie, zainteresowało to, że w Holandii podczas II wojny światowej zginęło niewspółmiernie więcej Żydów niż w innych okupowanych krajach tego regionu Europy. Usiłując zrozumieć ten bulwersujący, lecz bezdyskusyjny fakt, podjęła się dzieła niezwykłego. Spróbowała spojrzeć na okupacyjną rzeczywistość „od wewnątrz”, oczami ludzi wówczas tam żyjących. Na tle naszkicowanej historii nazistowskiej okupacji kraju umieściła dopasowane chronologicznie fragmenty autentycznych dzienników Holendrów z czasów wojny. Obywateli bardzo różnych kategorii, pochodzenia i nastawienia do hitlerowskiego porządku. Od żydowskiego więźnia obozu koncentracyjnego, do członkini nowej elity, żony holenderskiego SS-mana. Efekt jest hipnotyczny, niepokojący i mocno dający do myślenia. Skąd się bierze bierność i akceptacja w obliczu oczywistego zła? Jak daleko można zajść w odwracaniu oczu? Kiedy dobry człowiek staje się złym? Nina Siegal nie daje rozwiązań, raczej stawia pytania, na które możemy spróbować sobie odpowiedzieć.

To znakomicie skonstruowana książka opowiadająca o dramatycznym rozdziale historii świata, pouczająca i niepokojąca. Choć opisuje konkretny, niewątpliwie wyjątkowo tragiczny moment sprzed kilku dekad, to problemy, które ukazuje, są uniwersalne, ciągle niestety aktualne i dające do myślenia.

 

Fragment tekstu

Prolog
SZUKAJĄC EMERICHA
Kiedy byłam dzieckiem, mój dziadek Emerich przyjeżdżał swoim srebrnym pacerem z Sunnyside, Queens, do naszego domu na Long Island, żeby zabrać mojego brata Davida i mnie na lunch. Ulubionym miejscem Davida był McDonald na Northern Boulevard, moim natomiast Friendly’s na głównej ulicy naszego miasta – coś w rodzaju typowej amerykańskiej jadłodajni ze sprężystymi skórzanymi siedzeniami. Jeździliśmy więc do nich na przemian: w tygodniach parzystych do McDonalda, w nieparzystych do Friendly’s.
Jak często bywa w przypadku dobrych rytuałów, mieliśmy nasze powiedzonko. Przed wyjściem z pacera i rozprostowaniem nóg na parkingu dziadek Emerich zwykł odwracać się do nas i patrzeć na nas uważnie. „Możecie zamówić, cokolwiek będziecie chcieli”, mówił z psotnym błyskiem w swoich idealnie błękitnych oczach. „Ale jeśli coś zostawicie, wepchnę wam to do gardeł za pomocą wałka”.
Chociaż nerwowo się z niego podśmiewaliśmy, wiedzieliśmy, że w żarcie tym tkwiło konkretne, niezniszczalne ziarno prawdy. Dla dzieci Siegalów marnowanie jedzenia w ogóle nie wchodziło w grę, bez względu na to, którą restaurację w owładniętej śmieciowym jedzeniem Ameryce byśmy wybrali. Pewne wyjaśnienie tego stanu rzeczy następowało później, gdy siedzieliśmy już przy lepkim stole, wyławiając z naszych frytek ostatnie tłuste okruchy.
„Kiedy byłem w obozie”, zaczynał dziadek… Potem mogła nastąpić opowieść o ukrywaniu kromki chleba w kieszeni przez wiele dni i racjonowaniu jej sobie, aby zażegnać głód. Albo o tym, jak można było powoli sączyć wodnistą zupę, żeby wydała się bardziej sycąca.
Dziesięcioletnią dziewczynkę dorastającą na Long Island, której słowo „obóz” kojarzyło się wyłącznie z radosnymi wyprawami na kajaki i topiącymi się na ognisku piankami marshmallows, historie te wprawiały w zakłopotanie. Pamiętam zdziwienie na twarzy mojego dziadka, kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam: „Dziadku, jeśli ten obóz ci się nie podobał, dlaczego po prostu nie wróciłeś do domu?”. Nastąpiła chwila ciszy, w czasie której jego niebieskie oczy wnikliwie studiowały moją młodą twarz, a on zdał sobie sprawę, że wcale a wcale nie zrozumiałam sensu jego opowieści. Potem zaniósł się serdecznym śmiechem.
Chociaż zawsze dzielił się z nami tymi anegdotycznymi historiami całkiem swobodnie, nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wyraźnie określił, czym były „obozy” ani jak się do nich dostał. Chociaż czasami zaczynał swoją historię od słów „kiedy mnie aresztowano”, nie pamiętam, aby choć raz podał przyczynę tego stanu rzeczy. W jakiś sposób pośrednio rozumiałam, że nie popełnił żadnego przestępstwa, ale jego historie nigdy nie były o tym; zwykle opowiadały, jak w przebiegły sposób udało mu się przechytrzyć strażnika lub uniknąć niebezpieczeństwa, posługując się wyłącznie własnym sprytem.
W miarę jak dorastałam, łatwiej akceptowałam fakt, że istnieją pewne pytania, których się po prostu nie zadawało, a jeśli już je postawiłeś, nie powinieneś oczekiwać żadnej odpowiedzi. Chociaż uwielbiałam dziadka, wiedziałam, że dzielił nas cały wielki ocean. Jego życie toczyło się tam, w „Starym Kraju”, gdzieś po drugiej stronie Atlantyku, w miejscu, które wydawało mi się pełne niezliczonych, niewyobrażalnych okropności. Czechosłowacja, Węgry i Niemcy były dla mnie koszmarnymi krajami pracy przymusowej, więzienia, przypadkowych aresztowań, żydowskich strażników obozowych zwanych kapo oraz SS. Nie wiedziałam, co znaczyły wszystkie te słowa, ale budziły we mnie strach, mimo zapewnień, że wszystko to dawno się już zakończyło.
Ważna była natomiast czujność – i to pod wieloma względami – oraz gotowość na wypadek, gdyby coś takiego miało się jeszcze kiedykolwiek powtórzyć. Powinniśmy zjeść dzisiaj, w razie gdybyśmy nie mogli zjeść jutro. Nasze szafki były wypchane konserwami, a „najlepsze srebra” – ukryte w piwnicznym podwieszanym suficie. Zostałam poinformowana o kosztownościach powtykanych w szafki i szuflady, tak na wszelki wypadek. Na jaki wypadek? Na wypadek, gdybyśmy musieli nagle stąd uciekać?
Kiedy rozglądałam się wokół siebie, widziałam tylko ciche, skąpane w zieleni, urocze Long Island z widokiem na miasto po drugiej stronie cieśniny: podmiejskie rancza i skoszone trawniki z rytmicznie syczącymi zraszaczami, bujne krzewy fioletowych i białych hortensji za płotem naszego połyskującego w słońcu przydomowego basenu. Kiedy spacerowałam z psem po naszej przecznicy, sąsiedzi machali do mnie i przyjaźnie mnie pozdrawiali. Tutaj chyba byliśmy bezpieczni?

W końcu zaczęłam rozumieć, że mój dziadek był kimś, kogo ludzie nazywają ocalałym, i że przez to był osobą wyjątkową i rzadko spotykaną. Na lewym przedramieniu wytatuowane miał wyblakłe niebieskie cyfry, świadczące o jego statusie żydowskiego superbohatera. Ludzie dostrzegali je i natychmiast rozumieli ich znaczenie, które do mnie dopiero zaczynało docierać.
Dziadek Emerich, urodzony w walentynki, miał co najmniej dwa inne imiona: Imre Sàfàr było jego imieniem oficjalnym, a Sanyi pseudonimem. Mówił w siedmiu językach: po angielsku z nami, po węgiersku i czesku w domu. Znał też trochę jidysz i wystarczająco hebrajski, by prowadzić nasze paschalne sedery. Wiedziałam, że mówił również po niemiecku, ale tego języka nie używał nigdy.
Mama powiedziała nam, że przed wojną był uczonym, zaangażowanym politycznie w socjaldemokratyczny ruch w Czechosłowacji. Wyjaśniła, że jego rodzina prowadziła własną firmę, byli więc stosunkowo zamożni, choć prawa antysemickie utrudniały mu znalezienie innego zatrudnienia. Jak rozumiałam, mieszkali niedaleko Pragi, zarówno przed wojną, jak i po niej. Ale nigdy nie dowiedziałam się, jak nazywało się miasto, w którym żyli.
Dziadek był przystojnym mężczyzną o głęboko osadzonych oczach, wyraźnie zaznaczonej szczęce i niezwykle intensywnym wyglądzie. Po latach, kiedy zobaczyłam zdjęcie Franza Kafki, wydawało mi się, że rozpoznaję w nim jego twarz. W mojej głowie powstał romantyczny wizerunek czeskiego intelektualisty, siedzącego wraz z innymi mężczyznami w szarych czapkach przy zadymionym stoliku w praskiej kawiarni, uderzającego pięścią w stół i co i raz wygłaszającego ciętą puentę ku ogólnym toastom i okrzykom.
Po wojnie, kiedy wyjechał z Europy do Australii, by utrzymać rodzinę, został mechanikiem samochodowym. Jego umiejętności naprawcze przejawiały się w najróżniejszych momentach: w domu potrafił naprawić prawie wszystko i niczym chudy, siwowłosy żydowski MacGyver zawsze pomagał tacie w pracach hydraulicznych czy elektrycznych.
Dowiedziałam się, że Emerich miał trzynaścioro braci i sióstr, którzy przed rozpoczęciem wojny byli już dorośli i w większości mieli rodziny i dzieci. A może był jednym z trzynaściorga braci i sióstr? Nie jestem pewna. Poznałam tylko dwoje z nich – wujka Bumiego, który przed wybuchem wojny wyjechał do pracy w zachodniej Europie i wyemigrował do Queens, gdzie poślubił inną Węgierkę i miał dwoje dzieci, kuzynów mojej mamy, Frana i Steviego. Na Węgrzech zaś nadal mieszkała moja ciocia Blanca, która przeżyła wojnę wraz z córką, również Martą. Była też „kuzynka Mary”, którą być może kiedyś poznałam, ale jej nie pamiętam.
Mama powiedziała mi, że zanim go aresztowano, dziadkowi udało się załatwić dla niej i dla babci fałszywe papiery. Ukrywały się z Blancą i Martą w mieszkaniu w centrum Budapesztu, o którym mój brat myślał, że tak naprawdę mogło być domem Blanki. Mama niewiele z tego okresu pamiętała, ale wbiła mi się w pamięć opowiedziana przez nią historia o kobietach wychodzących nocą, by zdobyć żywność, i wracających do domu z koniną.
Kiedyś, kiedy nazwałam moją matkę ocalałą, szybko mnie poprawiła. To słowo, wyjaśniła ściszonym głosem, było ściśle zastrzeżone dla tych, którzy przetrwali obozy. Ona i jej matka tylko się ukrywały.
Wypowiedź tę potraktowałam jak zasadę leksykografii języka, który wymagał delikatności i precyzji. O tych sprawach można było mówić na określone sposoby, a jeśli nie robiłeś tego poprawnie, mogłeś przypadkowo zdetonować ukryte emocjonalne bomby. Na przykład kiedy czasem głośno zastanawiałam się, co stało się z którąś ciocią lub którymś kuzynem, często słyszałam w odpowiedzi, że „zginęli na wojnie”.
„Zginęło” zresztą wiele osób. W mojej młodej głowie słowo to kojarzyło się z wydarzeniem geograficznym lub klimatycznym, może jakimś rodzajem potężnej burzy piaskowej, która spustoszyła kontynent. „Ginąć” nie implikowało przemocy ani sprawców. Sugerowało bardziej śmierć w wyniku katastrofy naturalnej. Druga wojna światowa wydawała mi się więc katastrofalną siłą wyższą, a nie wojną ludzi, wywołaną w całości przez złe moce Adolfa Hitlera.
Ocalali, których znałam – bo dla mnie wszyscy oni byli ocalali – nigdy nie wyjaśnili mi nawet ogólnych zarysów historii. Wojna była zawsze obecna, ale nigdy nie dyskutowana. Czasami moja mama powtarzała jakieś opowieści, zwykle w wątpliwych okolicznościach, takich jak przyjęcia czy koktajle. Miała pewne narracje, do których wracała, będąc w towarzystwie, a które zwykle kończyły się puentą. Były starannie skomponowanymi, wypolerowanymi, smakowitymi historyjkami, które mogły wywołać śmiech, ale zawsze kryły mocno przerażający podtekst.
Kiedy w spokojniejszych chwilach prosiłam mamę, żeby opowiedziała mi o swoim dzieciństwie, machała ręką i mówiła: „Och, to wszystko zbyt straszne. Nie chcesz o tym słyszeć”.
Całą sobą czułam, że w mojej rodzinie wydarzyło się coś niezwykle wstrząsającego, coś, co w pewnym sensie było nie do opisania. Kiedy się o tym mówiło, miałam wrażenie, jakby jakiś okropny klaun wyskakiwał na sprężynie z pudełka.
Cokolwiek przeżyli, zasadniczo zdefiniowało to ich charaktery. Dziadek, uosobienie spokoju, był głęboko, prawdziwie dobry. Jego obecność zapewniała niezwykły komfort. Zawsze miał czas. Oczywiście był wtedy leciwym emerytem, ale tkwiło w tym coś jeszcze. Miałam poczucie, że po wszystkim, co przeszedł, nauczył się żyć w zgodzie z tym, co go otaczało, i nic już nie mogło go wytrącić z równowagi.

Więcej dowiedziałam się, gdy naszą szkołę odwiedziła inna ocalała z Holokaustu. Byłam wtedy w siódmej klasie, czytaliśmy Dziennik Anne Frank, a starsza kobieta, która w czasie wojny była młoda, opowiedziała nam o własnych doświadczeniach z Auschwitz.
Pamiętam, że na początku nie byłam przekonana: przecież już to wiem, myślałam. Mimo to jej świadectwo złożone naszej klasie wywarło na mnie ogromne wrażenie. Przemawiała do nas tak wyraźnie, tak bezpośrednio, rzeczowo opowiadając swoją historię od wybuchu wojny aż do jej osobistego wyzwolenia. Mówiła w sposób jasny, prosty i doskonale wyćwiczony, ale nie po to, by zapewnić nam rozrywkę albo cokolwiek załagodzić. Nie wstawała ani nie chodziła nerwowo po pokoju, nie rozpraszała się. Siedziała nieruchomo, patrzyła na nas i opowiadała o tym, co jej zrobili. Czasami do jej okolonych zmarszczkami, zielonych oczu napływały łzy i wtedy czułam, ile odwagi wymagało opowiedzenie jej historii. Miała w sobie ogromną godność.
Tego samego roku zmarł mój dziadek Emerich. Miałam trzynaście lat, a David piętnaście. Dziadek robił to, co lubił najbardziej: siedział przy stole karcianym w węgierskim klubie na Manhattanie i otoczony przyjaciółmi grał w remika. W pewnym momencie po prostu osunął się na stół. Nigdy nie zapomnę głębokiego szlochu, jaki wydała z siebie moja matka, kiedy następnego ranka dotarła do niej ta wiadomość.
Na pogrzebie, w którym uczestniczyło około dwustu osób, mocno przytuliło mnie z pół tuzina zapłakanych węgierskich kobiet i każda z nich wyznała, że była w moim dziadku zakochana. Nieźle: nawet mocno po siedemdziesiątce wciąż miał tę swoją charyzmę.
Po jego śmierci mama opowiedziała mi więcej o życiu Emericha. Jedna historia wydarzyła się na węgierskiej wsi, gdzie moja mama i Alzbeta schroniły się u rodziny rolników po tym, jak ich kryjówka w Budapeszcie została wydana. Nagle pojawił się mój dziadek – szedł wiejską drogą, jakby znikąd. W pobliżu stali niemieccy żołnierze. Mama miała wtedy zaledwie sześć lat, ale już wiedziała, że okazanie czułości ojcu naraziłoby ich wszystkich na niebezpieczeństwo. Udało jej się stłumić pragnienie podbiegnięcia do niego i rzucenia mu się w ramiona – zachowała powściągliwość, która nadal wydaje mi się zdumiewająca.
Zrozumiałam, że jej wersja historii była połączeniem hagiografii i mitologii. W czasie wojny moja matka była małym dzieckiem – co tak naprawdę mogła zapamiętać?
Później mama zapadła na stwardnienie rozsiane, chorobę zwyrodnieniową, która może wpływać na pamięć. Jej historie stały się bardziej hiperboliczne, a ona teatralnie je wyolbrzymiała. Kiedyś dziadek przebywał w trzech obozach koncentracyjnych; teraz ich liczba wzrosła do czterech. Czy to po prostu nowe szczegóły, czy może zacierały się jej wspomnienia? Tak czy inaczej, coraz trudniej było oddzielać fakty od ozdobników.
W tym okresie byłam już dorosła, mieszkałam w innych domach, innych miastach. Miałam życie, w którym powinnam była żyć teraźniejszością, dla przyszłości. Przeszłość była dla mnie przerażającym bagnem. Jak bardzo powinnam interesować się wojną, Holokaustem? Czy miałam się tym zajmować tylko dlatego, że pochodzę z rodziny ocalałych? Czy moja rodzina desperacko nie pragnęła „zostawić tego wszystkiego za sobą” i „żyć normalnym życiem”? Normalność była dobra, a żeby ją osiągnąć, niezbędne wydawało mi się zapomnienie.

Temat odpuściłam sobie na bardzo długi czas, na całe dekady. Miałam na głowie inne sprawy, inne problemy. Zostałam aktorką, potem dziennikarką. Na początku kariery pisałam głównie o problemach amerykańskiego społeczeństwa: o bezdomności, uwięzieniu, rasizmie, warunkach mieszkaniowych, systemie opieki zdrowotnej, przemocy domowej. Pisałam też o teatrze i sztuce. Później, kiedy zostałam dziennikarką „New York Timesa”, moimi tematami były Harlem i Bronx; potem dostałam pracę w „Bloomberg News” i zajmowałam się sztuką i kulturą miejską.
Nie miałam skłonności do identyfikowania się jako Żydówka, chociaż wiedziałam, że nią jestem. Bycie Żydem oznaczało dla mnie bycie religijnym, a ja byłam świecką ateistką. Jako dziecko nie chodziłam do synagogi ani do szkoły hebrajskiej. Moi rodzice zupełnie nie interesowali się religią, matka była jej wręcz przeciwna. Obchodziliśmy kilka świąt żydowskich, ale zawsze przy stole z rodziną, nigdy w synagodze. Kiedy brałam udział w bar micwach i bat micwach, rodzinnych ślubach czy pogrzebach, czułam się jak antropolożka odkrywająca egzotyczne kultury: a więc to są te tradycje żydowskie.
W 2006 roku przyjechałam do Europy. Pisałam powieść o zmarłym mężczyźnie z arcydzieła Rembrandta – Lekcji anatomii doktora Tulpa, portretu grupowego z 1632 roku – i właśnie zdobyłam stypendium Fulbrighta na prowadzenie dziesięciomiesięcznych badań w Amsterdamie. Miałam pracować z wiodącym na świecie badaczem Rembrandta, Ernstem van de Weteringiem, i spędzić prawie rok życia tam, gdzie w XVII wieku rozgrywały się wydarzenia z mojej powieści.
Moje pierwsze mieszkanie znajdowało się w dzielnicy czerwonych latarni, tuż za rogiem dawnego domu i pracowni malarza, dziś siedzibie Muzeum Domu Rembrandta. W holenderskim Złotym Wieku mieszkało tu wielu Żydów, którzy później nadali okolicy nazwę Jodenbuurt – dzielnica żydowska. Żydzi sefardyjscy z Portugalii i Hiszpanii znaleźli tu schronienie od inkwizycji, a Żydzi aszkenazyjscy przybyli z Europy Wschodniej, uciekając przed pogromami. Już w 1616 roku wszystkim Żydom przyznano obywatelstwo Republiki Holenderskiej, mogli więc w całkowitym spokoju praktykować tu judaizm.
Rembrandt przybył do Amsterdamu z Lejdy w roku 1631. Zupełnie jak dziś, niższe czynsze w biedniejszych dzielnicach przyciągały wtedy artystów, obcokrajowców i tanią siłę roboczą. Rembrandt lubił szkicować i malować swoich sąsiadów przy tętniących życiem lokalnych ulicach, a jego obrazy przedstawiały zarówno Afrykanów, jak i miejscowych rabinów. Żydowskie twarze uwieczniał na swoich tak zwanych obrazach historycznych, pokazujących historie zaczerpnięte z hebrajskiej Biblii.
Będąc w Nowym Jorku, próbowałam odejść od mojej żydowskiej tożsamości, ale tutaj znalazłam się w samym historycznym centrum żydowskiego Amsterdamu. Jego główna ulica, Jodenbreestraat, oddalona była o zaledwie minutę od mojego mieszkania, które mieściło się w przerobionym magazynie strychowym dawnego siedemnastowiecznego domu nad kanałem, zupełnie jak tajna kryjówka Anne Frank.
Przecznicę od Muzeum Domu Rembrandta – odrestaurowanego dworu z 1606 roku, który malarz kupił, gdy jego kariera i życie rodzinne osiągnęły apogeum – znajdowało się Żydowskie Muzeum Historyczne, zbudowane wokół zespołu dawnych synagog. Wśród nich wyróżniała się wspaniała Synagoga Portugalska, majestatycznie oświetlona złotymi świecznikami. Dowiedziałam się, że lokalny targ Waterlooplein, gdzie dziś można było kupić używane kurtki dżinsowe, kolorowe torby rastafariańskie i fajki wodne z każdej kultury, aż do czasów wojny słynął z bogatego asortymentu żydowskich wyrobów i żywności.
Gdy szłam ulicą Nieuwe Uilenburgerstraat, nazwaną imieniem Hendricka van Uilenburgha, handlarza dziełami sztuki, który nadał bieg karierze Rembrandta, mijałam Gassan Diamond, dawniej firmę szlifierzy diamentów Boas, przed wojną miejsce pracy setek żydowskich kamieniarzy, szlifierzy i specjalistów od diamentów. Niedaleko znajdowała się kolejna osobliwa mała synagoga, ozdobiona dużą gwiazdą Dawida i ukryta za wysokim ceglanym murem – Uilenburgersjoel.
Tak wiele zabytków związanych z żydowskim życiem, żydowską historią, żydowską kulturą i tradycjami, ale gdzie byli sami Żydzi? Codziennie chodziłam po okolicy wypełnionej pomnikami i muzeami dedykowanymi społeczności żydowskiej, która zdawała się istnieć gdzieś w świecie duchów.
Ani razu nie zauważyłam czarnego chasydzkiego kapelusza ani nawet mężczyzn noszących jarmułki czy kobiet w perukach i tradycyjnych strojach ortodoksów, jakich widywałam regularnie w Nowym Jorku. Ludzie, którzy wchodzili i wychodzili z Synagogi Portugalskiej, wydawali się w przeważającej mierze turystami; w małej synagodze w pobliżu mojego biura odprawiane były nabożeństwa muzułmańskie i chrześcijańskie. Na całej Jodenbreestraat, pośród wielu innych miejsc z białymi obrusami, pozostających zdecydowanie poza moim zasięgiem finansowym, znalazłam tylko jedną koszerną restaurację. Nigdzie na Waterlooplein, niegdyś centralnym rynku żydowskim, nie było porządnego bajgla, żydowskich delikatesów ani nawet prawdziwych kwaszonych ogórków. Ponieważ moim głównym narzędziem poznawania kultur było zawsze jedzenie, żołądek zaprowadził mnie w końcu do nowego centrum żydowskiego życia w Amsterdamie, dzielnicy w południowej części miasta, Buitenveldert. Tam znalazłam dwa koszerne sklepy mięsne, żydowski sklep specjalistyczny i supermarket, który miał sekcję żydowską, sprzedającą produkty importowane z Izraela, w tym karpia po żydowsku i macę. Wreszcie miałam składniki na Paschę.
Kiedy już poznałam lepiej miasto i poszerzyłam swoje kręgi towarzyskie, odkryłam, że Holendrzy rzadko identyfikowali się jako Żydzi. Zaciekawiło mnie to. Kiedyś zobaczyłam w biurze kobietę, której rysy twarzy były uderzająco podobne do rysów mojej ciotki, więc grzecznie do niej podeszłam i zapytałam, czy przypadkiem nie jest Żydówką. Zbladła, wyglądała na dotkniętą, urażoną. „Dlaczego?”, zapytała. „Czy to przez mój nos?” I szybko odeszła.
Innym razem przeprowadzałam wywiad z parą, która zorganizowała wystawę na temat zrabowanych przez nazistów dzieł sztuki, i kiedy niepewnie zapytałam, czy mieli osobisty związek z tematem – wtedy już wiedziałam, że lepiej nie pytać bezpośrednio – przywołali mnie do kąta i wyszeptali, że oboje mieli żydowskich rodziców. „Ale prosimy, nie umieszczaj tego w swoim artykule”, powiedzieli. „Nie chcemy, żeby nasi sąsiedzi się dowiedzieli”.
W życiu Żydów w Holandii było coś głęboko niepokojącego. Wspomniałam to w rozmowie z moją przyjaciółką Jenn, starszą żydowską kobietą z Nowego Jorku, która żyła w Amsterdamie już dobrych parędziesiąt lat. „Ach, więc zauważyłaś”, powiedziała. „Mówi się, że holenderscy Żydzi nadal się ukrywają”.

Recenzje książki Pamiętnikarze. Druga wojna światowa w Holandii słowami jej naocznych świadków

Podziel się swoją opinią
4.88
Liczba wystawionych opinii: 8
5
7
4
1
3
0
2
0
1
0
Kliknij ocenę aby filtrować opinie
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Dzisiejsze Królestwo Niderlandów (dawniej Holandia) to kraj wielu kultur, narodowości i wyznań. Nikogo nie dziwi widok kobiety w hidżabie, osoby z wytatuowaną twarzą czy dwojga ludzi tej samej płci trzymającej się za ręce. Nie oznacza to jednak, że Niderlandy to kraj mlekiem i miodem płynący gdzie incydenty na tle religijnym czy ideologicznym nigdy się nie zdarzają. Jak wyglądało życie w Polsce podczas okupacji niemieckiej, każdy z nas doskonale wie. W polskich archiwach, muzeach czy zbiorach prywatnych odnaleźć możemy obszerne materiały na ten temat. O tym, jak wyglądały prześladowania ludności żydowskiej w Holandii czy sąsiedniej Belgii wiemy już nieco mniej. Kraje te, mimo że nie ucierpiały tak bardzo, jak Polska wskutek działań wojennych, to jednak mogą poszczycić się pewnym niechlubnym rekordem. Cytując histmag.org „Spośród 140 tys. holenderskich Żydów do obozów zagłady deportowano aż 105 tys. Zginęło blisko 100 tys. osób”. To zatrważająca liczba, biorąc pod uwagę, że Holandia jest krajem 7 razy mniejszym od Polski. Czy na ten niechlubny wynik wpływ miała postawa ówczesnej ludności cywilnej, obojętnej na tragedię swoich sąsiadów? Tego będzie próbowała dowiedzieć się autorka tej książki – holenderska dziennikarka i badaczka historii II wojny światowej. . W rodzinie Niny Siegal temat Holocaustu nigdy nie był tematem tabu. Od dziecka była świadkiem rozmów dorosłych, podczas których słyszała niezrozumiałe dla niej słowa takie jak holocaust czy obóz. Dla małej dziewczynki słowo obóz kojarzyć się może z dobrą zabawą, nowymi przyjaciółmi i wypoczynkiem. Nie rozumiała, dlaczego jej bliscy mówią o nim jako o miejscu, w których nie chcieli przebywać. Zadawane przez nią wówczas pytania zwykle pozostawały bez odpowiedzi, dlatego już jako osoba dorosła sama postanowiła znaleźć na nie odpowiedź. Jako Żydówka z pochodzenia od zawsze czuła, że jej obowiązkiem jest poznanie prawdy o swoich przodkach i motywach, jakie kierowały ich zachowaniem. . Książka ta jest o tyle wyjątkowa, bo powstała z potrzeby serca. Jest w dużej mierze próbą odpowiedzi na pytanie, dlaczego w sytuacjach zagrożenia postępujemy tak, a nie inaczej i czy da się usprawiedliwić okrucieństwo człowieka wobec człowieka. . „Pamiętnikarze. Druga wojna światowa w Holandii słowami jej naocznych świadków” zawiera notatki, wspomnienia i relacje osób, które same przeżyły pobyt w obozie bądź były świadkami prześladowań innych. Prawdziwe, wstrząsające i niezwykle szczegółowe mimo upływu wciąż dotykają tych samych dylematów moralnych. Gdzie leży granica między człowieczeństwem a zezwierzęceniem? Do czego gotowi byli posunąć się ludzie w chwilach zagrożenia życia lub zdrowia swojego, lub swoich bliskich? Czy będąc na ich miejscu, zachowalibyśmy się inaczej? Podczas lektury wielokrotnie zadawałam sobie tego typu pytania i odpowiedź zawsze brzmiała – nie wiem. Nie mam pojęcia, jak zachowałabym się w chwili próby. Czy byłabym katem, czy bohaterem? Naprawdę nie wiem i nigdy nie chciałabym się tego dowiedzieć. . Książka Niny Siegel nie jest lekka łatwa i przyjemna, ale takie właśnie książki są nam dziś potrzebne. Byśmy pamiętali jakim okrucieństwem niesie za sobą wojna. Jest takie powiedzenie, że Holender będzie ci współczuł, ale to Polak ci pomoże i z własnego doświadczenia wiem jak dużo w tym prawdy. Oczywiście każdy człowiek jest inny i nie wolno mierzyć wszystkich jedna miara, bo wszyscy wiemy, do czego może doprowadzić nienawiść i nietolerancja. Nie ma narodów lepszych i gorszych. Jedno jest pewne - dzięki zaangażowaniu i pracy osób takich jak Nina Siegal jest nadzieja na to, że pamięć o minionych wydarzeniach będzie ciągle żywa. Polecam wam serdecznie tę książkę. Wzbudzi w was wiele emocji, skłoni do refleksji i być może zainteresuje dotychczas niezainteresowanych tematyką II wojny światowej. . PS. Zapewne większość z was czytała Dziennik Anny Frank i wie, że dziewczynka wraz z rodziną przez długi czas ukrywała się w mieszkaniu pewnej Holenderki. W Amsterdamie pamięć o Annie Frank jest nadal żywa. Będąc w tym mieście, warto odwiedzić muzeum o nazwie Dom Anny Frank, a także zobaczyć jej pomnik. Wydaje się, że Holendrzy są świadomi tego, że ich postawa wobec holokaustu mogła być inna. Jednak czasu nie da się już cofnąć, ale można wyciągnąć wnioski na przyszłość. Zostawiam wam także link do ciekawego artykułu na który natknęłam się szukając informacji do tej recenzji: https://histmag.org/Jaka-byla-postawa-Holendrow-wobec-zaglady-Zydow-23801 . Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję @harpercollinspolska
2024-03-30
violet.and.dog
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Nina Siegal, autorka tej publikacji, to dziennikarka, która dorastała w Stanach Zjednoczonych w rodzinie, która przeżyła Holocaust. W swojej książce analizuje pamiętniki ludzi, którym przyszło żyć w czasach II wojny światowej. Znajdują się tutaj wspomnienia osób pochodzących z różnych środowisk. Mamy tutaj wspomnienia właścicielki sklepu wielobranżowego, pracownicy biurowej, szefa działu policji, dziennikarza czy niepracującej zawodowo kobiety. Ta ostatnia jest jedną z osób, które były przesiąknięte nazizmem. Pokazała wydarzenia wojenne z nieco innej perspektywy. Włos mi się na głowie jeżył, gdy czytałam niektóre jej wypowiedzi. To przerażające, jak ideologia może wyprać człowiekowi mózg. Za sprawą tych pamiętników można przekonać się, jak wyglądało życie w czasach II wojny światowej. To bardzo cenne świadectwo, opatrzone obszernym komentarzem. Za sprawą tej publikacji mogłam przekonać się, co żyjący w Holandii w czasie wojny ludzie myśleli o tym, co się wokół nich dzieje. To nie była łatwa lektura. Bardzo często musiałam robić sobie przerwy w trakcie lektury, bo to ogromny kaliber emocjonalny. Trudno było mi też przetrawić niektóre wypowiedzi. Czułam, że mrozi mi się krew w żyłach, gdy czytałam niektóre z nich. Autorka wykonała kawał świetnej roboty, opracowując te pamiętniki. Widać, że włożyła w tę publikację sporo serca. Jeśli chcecie przekonać się, jak wyglądało życie w Holandii w czasach II wojny światowej, co ludzie myśleli o nazizmie, o Żydach, polecam tę książkę.
2024-03-30
Czytelnia Mola Książkowego
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Druga wojna światowa była pełna okrucieństwa, którego nie sposób opisać w kilku zdaniach. W tamtym okresie zostało zabitych wielu niewinnych ludzi, a wśród nich było wiele osób pochodzenia żydowskiego. O ogromnie zła, którego doświadczyli Żydzi w czasie II wojny światowej, już kilka publikacji powstało, nadal jednak nie została opowiedziana cała historia. Nieco więcej o tym, co działo się podczas II wojny światowej w Holandii, można przeczytać w najnowszej książce Niny Siegal „Pamiętnikarze. Druga wojna światowa w Holandii słowami jej naocznych świadków”. Być może część osób pamięta historię Anne Frank, dziewczyny, która w czasie wybuchu II wojny światowej miała 13 lat. Anne Frank przez około dwa lata, w czasie kiedy wspólnie ze swoją rodziną się ukrywała, pisała dziennik, który po wojnie został wydany, a później także przetłumaczony na wiele języków. Jej dziennik jednak nie był jedynym, który został napisany w czasie wojny. Jak napisał Emanuel Ringelblum, „[p]isali wszyscy. Dziennikarze i pisarze – rzecz jasna – ale także nauczyciele, osoby publiczne, młodzież, nawet dzieci. […] Spisano ogromną liczbę wspomnień, ale zdecydowana ich większość uległa zniszczeniu” (*cytat pochodzi z fragmentu, który został umieszczony we wprowadzeniu do niniejszej książki, brak numeracji). Część wspomnień udało się jednak ocalić. I tę część postanowiła przeanalizować dziennikarka i pisarka Nina Siegal. To, że zainteresowała się ona historią Żydów, którzy mieszkali w Holandii w czasie II wojny światowej, nie było przypadkowe. Dziennikarka przede wszystkim chciała lepiej poznać i zrozumieć historię swojej rodziny. Jej dziadek był ocalałym – czyli osobą, której udało się przeżyć w obozie koncentracyjnym. Wojnę przeżyła także jej matka, która w czasie jej trwania, musiała się ukrywać. Autorka w swojej książce „Pamiętnikarze. Druga wojna światowa w Holandii słowami jej naocznych świadków” zaprezentowała fragmenty pochodzące z dzienników dziewięciu różnych osób, które w czasie II wojny światowej zajmowały się różnymi rzeczami (nie każda z tych osób miała żydowskie pochodzenie). Nina Siegal, oprócz zaprezentowania tych wybranych fragmentów dzienników, na kartach 464-stronicowej publikacji opisała najważniejsze fakty dotyczące życia mieszkańców Holandii w czasie II wojny światowej oraz po niej. Książka została podzielona na cztery części i obejmuje ona takie okresy jak: okupacja (maj 1940 – maj 1941), prześladowania i deportacje (kwiecień 1942 – luty 1944), ku wyzwoleniu (maj 1944 – maj 1945) oraz wojna w pamięci (maj 1945 – maj 2022). Nina Siegal z pewnością nadal nie wyczerpała tematu dotyczącego losu Żydów oraz społeczności Holandii z okresu II wojny światowej. Cieszę się jednak, że ta książka została wydana, i mam nadzieję, że trafi ona do jak najszerszego grona odbiorców, których interesuje ten temat. Może to „nie nasza historia”, jednak myślę, że ważne jest, aby pamiętać o tych wydarzeniach i o tych ludziach oraz przekazywać dalej – smutne, ale zarazem piękne – historie ich życia.
2024-03-25
Maria
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Nina Siegal jest dziennikarką, która dorastała w USA wśród ludzi, którzy przeżyli Holokaust. Od dziecka słyszała opowieści starszych o wojnie, jednak nigdy nie zdawała sobie sprawy ze skali zjawiska. Bo skoro dziadkowi było źle w obozie, to czemu tam był? Teraz jako dorosła i świadoma kobieta przedstawia nam historię opowiedzianą dzięki pamiętnikom. Zachowało się ponad dwa tysiące egzemplarzy, które Instytut NIOD przejrzał, przeczytał i skopiował, aby zachować je od zapomnienia. Ludzie w tym trudnym okresie pisali. Jedni niczym wyszkoleni pisarze, inni nie. Jedno jest pewne – każdy z nich chciał podzielić się swoją historią „zwykłego” życia. Szczególnie prześladowani byli Żydzi, którym z czasem odbierano wszystko. Nie mogli studiować, korzystać z komunikacji miejskiej, wykonywać określonych zawodów, mieli zakaz wstępu do niektórych miejsc np. kawiarni, a na ulicy mogli przebywać w określonych godzinach. To był dopiero początek ich horroru. Tysiące Żydów było prześladowanych, wysyłanych do obozów pracy, a jeśli ktoś ośmielił się im pomóc – takim ludziom też groziła śmierć. „Pamiętnikarze. Druga wojna światowa w Holandii słowami jej naocznych świadków” to zapis historii z pierwszej ręki. Wiele szokujących notatek i zapisów, które wspominają ból i cierpienie ludzi żyjących w tamtych czasach. Nie było łatwo nawet czytać tych historii. Polecam książkę każdemu, kto interesuje się tematyką II wojny światowej.
2024-03-18
justcallmeola
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Im jestem starsza tym częstej sięgam po literaturę faktu, ale wciąż wydaje mi się, że to książki najrzadziej przeze mnie czytane. A szkoda, ponieważ poszerzają wiedzę, dają do myślenia oraz pokazują świat bez żadnych upiększeń. "Pamiętnikarze" zabierają nas w trudną drogę związaną z II wojną światową i opisują słowami naocznych świadków jak wyglądało to w Holandii. Zazwyczaj podobne historie opisywane są z perspektywy Polaków i tych, którzy w ówczesnych czasach żyli na naszych ziemiach, więc z tym większą ciekawością sięgnęłam po lekturę, by poszerzyć sobie zakres wiedzy i spojrzeć na wydarzenia oczami zagranicznych mieszkańców. Muszę jednak przyznawać, że mimo wszystko jest to naprawdę trudna książka i chociaż unika wszelkiego moralizatorstwa a także nie narzuca czytelnikowi żadnych poglądów to jednak mocno wpływa na wyobraźnię, przywołuje drastyczne momenty i udowadnia, że w każdym zakątku świata wojna miała tak samo silna odbicie. Jednocześnie muszę zauważyć, że cały obraz został bardzo merytorycznie przedstawiony. Nina Siegal, która przeniosła się do Amsterdamu sięgnęła po pamiętniki znajdujące się pod opieką archiwistów i podczas mozolnej pracy skrupulatnie wyciągnęła z nich wszystko co istotne, by móc to później połączyć w jedną spójną całość. Historia zatem rozparta na ponad 400 stronach jest bogata w wiedzę, doświadczenia pojedynczych jednostek a także mocno bazująca na tym jakie emocje towarzyszyły piszącym pamiętniki podczas II wojny światowej. Bardzo dużo jest tutaj informacji, z których wyciągnąć możemy dopiero czytając między wierszami, ponieważ już sama osobista forma pamiętnika dużo mówi czytającemu a dodatkowo skrywany w głębi emocje jedynie podsycają atmosferę. Przygotujcie się na niełatwą lekturę, której na pewno nie przeczytacie w jednym wieczór, ale jeśli interesuje was tematyka II wojny światowej i unikacie historii, które narzucają czytelnikowi swoją wolę – oto naprawdę warte poznania propozycja. Czytamy o zwykłych ludziach, o ich troskach i zmartwieniach, o tym jak świat wywrócił się do góry nogami i musieli na nowo poukładać sobie życie w nowej rzeczywistości. Wkraczamy do Holandii, w której proporcje zaczęły się rozmywać a Żydzi trafiali w okrutną niewolę. Pojawia się temat holenderskiego ruchu oporu a także tolerancja, które uzyskała w pewnym czasie silne przebicie, jednocześnie nie osiągając tego co zamierzała. O tym jednak przeczytacie sami za sprawą wnikliwej i wyjątkowej analizy pamiętników zwykłych ludzi. Przyznaję, że "Pamiętnikarze" bardzo mocno dają do myślenia. Chodzi tutaj o nastawienie czytelnika na temat a także o samo przesłanie, które bardzo mocno wynika do podświadomości i pozwala nam w zupełnie inny sposób spojrzeć na znaną nam historię. Na okrutną historię, która jak się okazuje bardzo mocno wpłynęła na życie wielu jednostek. To książka zbierająca skrupulatnie wiedzę, bardzo dobrze przedstawiona i merytorycznie poprowadzona, która nie ucieka od silnych emocji, pozwala czytającemu wejść w temat z mocnym zaangażowaniem. Przeszłość maluje się w ponurych barwach a my nie możemy o niej zapomnieć.
2024-03-17
Thievingbooks
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Widać, że autorkę pasjonował temat, włożyła w książkę sporo pracy. Świetna konstrukcja, różne punkty widzenia. Przejmująca. Polecam
2024-03-14
Nela
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
W Niderlandach, po II wojnie światowej powstał specjalny instytut, którego zadaniem było zebranie pamiętników obywateli, którzy przeżyli koszmar okupacji niemieckiej. Instytucja te zebrała ponad 2000 wspomnień, z których część opublikowano. Takie podejście do trudnego tematu, jakim była II wojna światowa, sprawiło, że możemy śledzić losy Holendrów praktycznie dzień po dniu i to z różnych perspektyw. Mamy tu więc fragmenty wspomnień jednego z policjantów, którzy służyli pod rozkazami władz niemieckich, wzruszające pamiętniki młodej Żydówki wywiezionej do obozu koncentracyjnego, a pod koniec wojny wysłanej do Palestyny w zamian za pomoc finansową jaką Niemcom zaoferowali węgierscy Żydzi i wiele innych. Zdarza się, ze ten sam dzień jest opisywany z różnych perspektyw, widziany oczami różnych osób. To bardzo ciekawy zabieg. Jednymi z najbardziej wstrząsających materiałów są pamiętniki dziennikarza Philipa Mechanicusa, który zanim trafił do obozu zagłady, spędził mnóstwo czasu w obozie przejściowym dla holenderskich Żydów w Westerbork. Autorka, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych dziennikarka, której rodzina przeżyła Holocaust wykonała niesamowitą pracę. Korzystając z dostępnych wspomnień przedstawiła zarówno życie codzienne Holendrów jak i zagładę holenderskich Żydów. W książce nie ma, chyba najbardziej znanych pamiętników Anne Frank, a jest to spowodowane tym, że Nina Siegal postanowiła skupić się na mniej znanych wspomnieniach. Jest to bardzo ciekawa, książka, która prezentuje, trochę odmienny obraz okupacji jaki znamy z książek, które dotyczą Polski. Różnicę widać na prawie każdym kroku. Czy w Polsce czasów okupacji był możliwy strajk w fabrykach? Zdecydowanie nie, a w Holandii były aż dwa takie przypadki. Takich różnic jest więcej, chociażby zdecydowanie większa liczba osób kolaborujących z okupantem w Holandii niż w Polsce. Historia Holandii nie jest jakoś specjalne popularna w naszym kraju, dlatego warto sięgnąć po „Pamiętnikarzy” i zapoznać się chociaż jej wycinkiem. Książki, moim zdaniem, nie da się przeczytać szybko. Podczas czytania warto robić sobie przerwy i zastanowić się, jak my zachowywalibyśmy się w ekstremalnie trudnych czasach.
2024-03-12
Rafał
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
4,5/5⭐️ Autorka w swojej książkę skupia uwagę na holenderskich Żydach i to wokół nich wszystko się toczy, przy czym poznajemy też rodzinną historię pisarki. Czytając nie spodziewałam się takiej formy książki, a raczej jej treści. Myślałam, że pewnie znów odgrzewany kotlet typu masa opisów, masa dat i innych takich rzeczy. Ale było zupełnie inaczej niż w dotychczasowych w książkach, które miałam okazje czytać o tematyce IIWŚ. Pani Siegal przedstawia świadectwo walki o życie (choć bardziej pasuje to słowo przetrwanie )Żydów z Holandii w postaci pamiętników, które pozostały po osobach i które zostały uznane za wiarygodne przez historyków. Muszę przyznać, że jest to ciekawa forma przedstawienia faktów z perspektywy osób, który brały czynny udział w tych okropnych czasach. Te pamiętniki to „namacalna” historia, historia ludzi, którzy chcieli aby ich losy były widoczne przez następne pokolenia. Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania, nie zanudza(wiem, że są osoby który uznają historię za nudną by czytać o niej). W lekturze autorka zabiera nas w podróż do odkrycia kim był jej dziadek i jego rodzina, który przetrwał to piekło. Mamy tutaj różne wiarygodne osoby zajmujące się historią Żydów ale nie tylko. Czytając widać to jaki ogrom Pani Nina włożyła do tej książki. Pamiętnikarze to książka, którą poleciłabym przeczytać każdemu, bez wyjątku. Nie zanudzi młodszych, a starsi być może odkryją jakieś jeszcze fakty o których nie mieli pojęcia wcześniej. W książce znajdzie również parę fotografii, cytatów. Wiecie co jest przykre? Czasy IIWŚ były nieludzkie, makabryczne, bestialskie. Głód, ubóstwo, walka o przetrwanie. Wieczna ucieczka, w której się wygrywało albo przegrywało i dotyczyło to nie tylko holenderskich Żydów, ale wszystkich w tym były inne mniejszości narodowe czy etniczne. Zaprzeczenie człowieczeństwu. W tej książce też to idzie odczuć, nie zostaje to pominięte. Ale czy historia nie zatacza koła? To co dzieje się obecnie na świecie w XXI wieku jest nie do zaakceptowania. Przykre jest to że historia znów pisze najgorsze scenariusze a my wszyscy na to patrzymy. Karygodne i niewiarygodne. Dziękuję HarperCollinsPolska za książkę do recenzji. ✨
2024-03-11
Dominika wyszeptajmiksiazke
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel