Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Panna z temperamentem
Zajrzyj do książki

Panna z temperamentem

ImprintHarlequin
Liczba stron384
ISBN978-83-8342-922-9
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383429229
Tytuł oryginalnyA Stolen Heart
TłumaczGrzegorz Kowalczyk
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-07-04
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Panna z temperamentem" nowy romans Harlequin z cyklu HQN POWIEŚĆ HISTORYCZNA.
Alexandra Ward prowadzi w Ameryce rodzinną firmę. Podczas wizyty w Londynie wprasza się do jednego ze swoich kontrahentów, lorda Sebastiana Thorpe’a, znanego kolekcjonera dzieł sztuki. Zawsze marzyła, by obejrzeć jego zbiory. Nie przejmuje się, że ten nadęty angielski snob traktuje ją z wyższością. Zarzuca jej brak taktu, dlaczego zatem zaprasza ją na bal? Byłoby lepiej, gdyby odmówiła, bo od tego momentu jej spokojne życie zaczyna obfitować w niebezpieczne i niezwykłe zdarzenia. Gdy odkrywa, że jest wnuczką angielskiej arystokratki, część socjety uważa ją za oszustkę. Jednak Sebastian udziela jej wsparcia. Nie chce, by wracała do Ameryki, bo przy pełnej temperamentu Alexandrze jego życie nabiera cudownie intensywnych barw.

 

Fragment tekstu

Alexandra Ward zerknęła na tego, kto siedział obok niej w powozie. Wyglądał tak, jakby miał zamiar zemdleć, bo twarz blada jak ściana, a nad górną wargą widać krople potu. Zerknęła jeszcze raz i westchnęła. Bo ci Anglicy to sprawiają wrażenie ludzi tchórzliwych. We wszystko wlepiają oczy, gapią się i coś tam mamroczą, głównie o tym, że czegoś nie można zrobić. Tacy raczej nieciekawi i dziwne, że ten właśnie naród zdobył taką pozycję na świecie.
- Proszę, niech pan się nie martwi, panie Jones – powiedziała łagodnie, żeby podnieść biedaka na duchu. – Jestem pewna, że pański pracodawca będzie skłonny spotkać się z nami.
Lyman Jones, przymknąwszy oczy, cicho jęknął.
- Pani nie zna lorda Thorpe’a. On jest człowiekiem takim… szczególnym.
- Ale to wcale nie musi oznaczać, że nie będzie chciał się spotkać z kimś, z kim zawiera lukratywną umowę na przewóz jego herbaty statkiem do Ameryki.
Prawdę mówiąc, była zaskoczona, dlaczego Thorpe tego ranka nie pojawił się w biurze, by osobiście podpisać umowę. Nigdy też nie był obecny, gdy spotykała się z jego agentem, Lymanem Jonesem. I to jednak dziwne, że tyle swoich spraw powierza komuś innemu i wcale tego nie kontroluje. Ona zatrudniała wiele osób, które darzyła zaufaniem, ale podczas naprawdę ważnego spotkania z klientem zawsze była obecna.
- Ja nie wiem, jak to jest w tej Ameryce, panno Ward – odezwał się słabym głosem Jones - ale tutaj dżentelmeni raczej nie prowadzą osobiście interesów. Na wypada.
- Czyżby? Przecież w Anglii ubija się wiele interesów. I dzięki temu królestwo prosperuje znakomicie. Ale zaraz… czyżby chodziło o tych z tytułami?
- Tak.
Pan Jones pokiwał głową, już trochę odprężony. Niełatwo mu było po raz pierwszy w życiu pertraktować z kobietą. I to urodziwą. Wysoka, postawna, cera porcelanowa, a oczy wielkie. A mówi bardzo zdecydowanie, jakby z góry wykluczała jakikolwiek sprzeciw. Może dlatego, że jest Amerykanką. On po każdej rozmowie z tą panną był ledwie żywy i zdumiony, że na taką rozmowę się poważył. Teraz też tak się czuł i już się zastanawiał, czy lord Thorpe nie zwolni go z pracy.
- Nie jestem przyzwyczajona do tych tytułów – powiedziała Alexandra. – W Stanach ważne jest przede wszystkim, jakim jest się człowiekiem, czego się dokonało. A ten Thorpe to chyba majątek odziedziczył?
- Większość pieniędzy sam zdobył. W Indiach. Bo lord Thorpe potrafi znakomicie prowadzić interesy.
- W Indiach! I stamtąd przywiózł te skarby, o których głośno. Bardzo chciałabym je zobaczyć.
Oczywiście nie wspomniała o tym, że podczas poprzedniego pobytu w Anglii prosiła lorda Thorpe’a, by pokazał jej swoją kolekcję. Lord wcale jej prośby nie spełnił i dlatego zdecydowała się na negocjowanie kontraktu właśnie z Firmą Herbacianą Burchinga. Firmą, która cieszyła się znakomitą reputacją, a dzięki temu kontraktowi będzie miała sposobność spełnić swój kaprys i obejrzeć kolekcję szanownego lorda, który, sądząc po oschłym, niemiłym liście, był już zdziwaczałym, kostycznym staruchem.
- Oczywiście wiem, że ta kolekcja jest nadzwyczajna – powiedział Jones. – Ale jej nie widziałem.
- Naprawdę?
- Widziałem tylko to, co jest w holu. Kiedy musiałem coś zanieść milordowi do domu. To było zaledwie kilka razy, bo lord Thorpe zwykle przyjeżdża do biura i tam omawia wszelkie sprawy.
Powóz zatrzymał się przed okazałym domem z białego kamienia i Lyman Jones wyjrzał przez okno.
- Jesteśmy na miejscu – przekazał. A potem spojrzał na Alexandrę niemal błagalnie. – Panno Ward? Jest pani całkowicie pewna, że chce to zrobić? Lord Thorpe to odludek. Nie przepada za gośćmi i może nie będzie chciał nas przyjąć.
- Trudno. - Alexandra lekko wzruszyła ramionami. – Ale spróbować warto. Nie raz miałam do czynienia ze starymi zrzędami i jakoś dałam sobie z nimi radę.
- Ale on wcale nie jest…
- Jest, jaki jest, a ja, jak powiedziałam, dam sobie z nim radę A jeśli zacznie ciskać na pana gromy, powiem mu, że to wszystko moja wina.
Jones wcale nie był pewien, czy to rzeczywiście uciszy jego pracodawcę, ale już się nie odzywał. Wysiadł z powozu, po czym wyciągnął rękę, by pomóc damie przy wysiadaniu. Alexandra wysiadła i na moment przystanęła, wpatrując się w naprawdę piękny dom w stylu georgiańskim, który stał blisko ulicy, oddzielony od niej czarnym płotem z kutego żelaza. Do drzwi wejściowych wchodziło się po sześciu stopniach, a na środku tych drzwi wisiała kołatka w kształcie głowy lwa. Po prostu straszna. Pan Jones, spojrzawszy na kołatkę, chyba zadrżał, więc wzięła go pod ramię i już nie puszczała, dopóki nie weszli do środka. Czuła się trochę winna, że wykorzystuje tego nieboraka. O indyjskich skarbach lorda Thorpe’a dowiedziała się niemało, korespondując z innymi miłośnikami skarbów. Kolekcja lorda Thorpe’a uważana była za najbogatszą na świecie i dlatego Alexandra bardzo chciała ją zobaczyć. Była zdesperowana, choć miała jednak i wyrzuty sumienia z powodu Jonesa, dlatego teraz odezwała się nadzwyczaj łagodnie:
- Proszę, niech pan tak się nie denerwuje. Jeśli lord Thorpe za to, że pan mnie tu przywiózł, wyrzuci pana z pracy, wtedy ja pana zatrudnię.
Pan Jones uśmiechnął się.
- Dziękuję pani, ale jestem pewien, że nie będzie takiej potrzeby.
Lord Thorpe był dobrym pracodawcą, choć wcale nie cieszył się powszechnym zaufaniem. Zbił fortunę przede wszystkim z Indiach i jednak nie brakowało takich, którzy uważali, że tę fortunę zdobywał w podejrzany sposób. Jones starał się nie dawać temu wiary, ale kiedy czasem widywał, jak twarz lorda Thorpe’a raptem tężeje, a oczy błyszczą, to jednak zastanawiał się, czy te pogłoski nie są prawdziwe.
Pociągnął za straszną kołatkę i już po krótkiej chwili drzwi otwarły się i pojawił w nich się lokaj w liberii. Zaprosił ich i poszedł po lorda, a oni czekali w holu. Alexandra naturalnie rozglądała się z ciekawością. A było na co popatrzeć. Pod stopami miała podłogę wyłożoną parkietem, na której leżał pluszowy dywan przedstawiający scenę z polowania. Mężczyzna w turbanie przebija włócznią tygrysa. Na ścianie srebrna maska w kształcie głowy słonia, a pod ścianą drewniany kufer, na pokrywie którego widać misternie wyrzeźbione dwie młode Hinduski stojące w ogrodzie, pod rozłożystymi drzewami.
Alexandra podeszła bliżej, nachyliła się nad kufrem, by lepiej mu się przyjrzeć i prawie natychmiast, kiedy usłyszała czyjeś kroki, poderwała głowę. Do holu wchodził mężczyzna, za którym szedł lokaj. I na widok mężczyzny, który szedł pierwszy, Alexandra omal krzyknęła. Z zachwytu, bo ten mężczyzna wyglądał zjawiskowo. Smagły, o wielkich, czarnych oczach, ubrany na biało. Białe było wszystko, od turbanu począwszy, na białych butach skończywszy. Mężczyzna wszedł, złożył dłonie na piersi i ukłonił się.
- Panie Jones? Czy lord Thorpe oczekuje pana? Bardzo mi przykro, ale nie wiedziałem o pańskiej wizycie.
- Ja… - zaczął Lyman Jones i urwał na moment, bo choć z kamerdynerem lorda Thorpe’a nie raz miał do czynienia, zawsze czuł się wtedy wytrącony z równowagi. Bo i to jego nazwisko, którego nie potrafił prawidłowo wymówić, i te oczy, nieskończenie czarne. – Nie, pozwoliłem sobie przyjechać bez zapowiedzi. Chciałbym przedstawić milordowi pannę Ward.
Kamerdyner spojrzał teraz na Alexandrę, która uznając, że Jones złotousty nie jest, postanowiła sama zabrać głos:
- Jestem Alexandra Ward, panie…
- Punawati.
- Panie Punawati, współpracuję z Firmą Herbacianą Burchinga i miałam nadzieję, że kiedy będę w Londynie, spotkam się z lordem Thorpe’em. Chyba nie ma w tym nic dziwnego, że chcę poznać kogoś, z kim prowadzę interesy. A pan Jones był tak miły, że zgodził się przedstawić mnie lordowi Thorpe’owi. Chyba nie sprawię kłopotu…
- Na pewno nie. Jestem pewien, że lord Thorpe będzie bardzo zainteresowany pani wizytą. Przekaże mu, że państwo są tutaj i dowiem się, czy nie spodziewa się teraz innej wizyty.
- Dziękuję – odparła Alexandra, obdarzając go uśmiechem, dzięki któremu udało jej już skłonić niejednego mężczyznę, by zrobił to, czego chciała.
Kiedy Punwati wyszedł z holu, głos zabrał pan Jones:
- Lord Thorpe, jak już mówiłem, jest trochę inny niż wszyscy. A jego służący to są już po prostu dziwni. Kamerdynera pani widziała, a reszta też jest nietuzinowa. Oni chyba lepiej by się czuli wśród jakichś rzezimieszków. Bardzo mi przykro, jeśli pani poczuła się nieswojo.
- Ależ skąd! – zaprzeczyła, zaskoczona, że coś takiego przyszło mu do głowy. – Przede wszystkim jestem zachwycona, że wreszcie poznam kogoś, kto tyle czasu spędził w Indiach. Bardzo chciałabym dowiedzieć się od niego wielu rzeczy, ale wiem, że nie wypada tak zasypywać nikogo pytaniami. A widział pan tę maskę? Tego słonia?! Przyjrzał się temu dywanowi? I kufrowi?
Oczy podekscytowanej Alexandry rozbłysły, policzki pokrył rumieniec. Wyglądała uroczo i przez głowę Jonesa przemknęła myśl, że kto wie, czy lord Thorpe, zatwardziały kawaler, na widok tej panny przypadkiem nie złagodnieje.
A zatwardziały kawaler już wchodził do holu.
- Witam, panie Jones. Punwati powiedział, że chce mi pan kogoś przedstawić.
Jones, zaskoczony, omal nie podskoczył, a Alexandra, która przykucnąwszy przy kufrze, nadal podziwiała pięknie rzeźbioną pokrywę, natychmiast zerwała się na równe nogi. Spojrzała na nowo przybyłego i zamarła. Przecież była pewna, że szanowny lord to zgrzybiały, zdziwaczały staruszek. Okazało się, że lord Thorpe może mieć co najwyżej trzydzieści parę lat. Wysoki, barczysty, miał długie, umięśnione nogi, co widać było doskonale w obcisłych płowożółtych spodniach. Na nogach - brązowe buty z miękkiej skóry. Czyli ubrany był bez przesadnej elegancji.
No i wcale nie stary, a na pewno przystojny. Brązowe, krótko przycięte włosy, bardzo gęste, twarz pociągła, o regularnych rysach. Nos orli, kości policzkowe wydatne i mocno zarysowana szczęka, a usta pełne, zmysłowe.
- Proszę wybaczyć, milordzie – zaczął Jones nieśmiało – Nie powinienem był tu przychodzić nieproszony, ale byłem pewien, że zechce pan poznać pannę Ward.
- A niby dlaczego? – spytał lord Thorpe obcesowo. Jones wyraźnie zbladł i Alexandra uznała, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Uśmiechnęła się i zagadnęła:
- Bardzo proszę, niech pan nie wini za nic pana Jonesa. Wcale nie chciał mnie tu przyprowadzić, ale ja się uparłam, ponieważ uważam, że dobrze jest poznać osobiście ludzi, z którymi prowadzi się interesy.
- Interesy? – Lord Thorpe spojrzał na Jonesa, który pospieszył z wyjaśnieniem:
- W tym tygodniu negocjowałem z panną Ward umowę. Jestem pewien, że panu o tym mówiłem. Chodzi umowę z firmą transportową Ward na przewiezienie herbaty Burchinga do Stanów Zjednoczonych.
- A więc pani pracuje w tej firmie? - spytał Thorpe.
- To nasza rodzinna firma - wyjaśniła Alexandra. – A ja uważam, że jako członek rodziny powinnam brać czynny udział w działalności firmy. Pan Jones sprawia wrażenie osoby bardzo bystrej, znającej się na swoim fachu, ale pomyślałam, że warto poznać osobiście właściciela firmy W końcu to on podejmuje ostateczne decyzje. A może się mylę?
- Nie. To ja zarządzam firmą – odparł lord Thorpe cierpko. – Czyżby pani uważała, że nie robię tego, jak należy?
- Ależ skąd! To pana firma i ma pan prawo zarządzać nią po swojemu
- O! Jak miło, że pani jest tego zdania!
Lord ukłonił się teraz przesadnie nisko, a Alexandra spojrzała na niego karcąco i mówiła dalej:
- Naturalnie mam menadżerów, ale uważam, że firma na pewno funkcjonuje lepiej, kiedy właściciel nie siedzi z założonymi rękami. Chyba że… - Teraz spojrzała na Thorpe’a niemal wyzywająco. - Chyba że nie zna się na rzeczy!
A lord, ku jej wielkiemu zdziwieniu, raptem się zaśmiał.
- Czyżby łaskawa pani sugerowała, że nie nadaję się do prowadzenia interesów?
- Ja nic nie sugeruję, łaskawy panie. Choć coś już tam zauważyłam. Pańscy pracownicy boją się pana.
- Boją się? Mnie?
- A tak. Kiedy prosiłam pana Jonesa, by mnie tu przywiózł, bardzo się opierał. A to już o czymś świadczy.
- A to mógłbym pani wytłumaczyć – powiedział Thorpe, teraz już prawie lodowato. - Pan Jones doskonale wie, że bardzo sobie cenię prywatność. I nie jestem przyzwyczajony, że każdy, z kim prowadzę interesy, odwiedza mnie w moim domu.
- Ach tak? Czyli uważa się pan za lepszego od innych - wypaliła Alexandra. – A więc na pewno nie jest miło przebywać z panem, ale dla mnie to bez znaczenia. Łączą nas interesy, a więc najważniejsze jest, że oferowane przez pańską firmę produkty są najwyższej jakości.
- O! Jakaż pani łaskawa – wycedził lord Thorpe.
- Pańscy pracownicy niewątpliwie czują przed panem respekt i po prostu boją się zrobić coś, czego pan nie zaaprobuje. Na szczęście teraz nie ciska pan gromów na pana Jonesa, który naruszył pańską prywatność. Jest pan tylko pełen sarkazmu. A poza tym powinien być pan zadowolony, że pojawiłam się tutaj, ponieważ wcale nie ukrywam, że wiele osób liczy się z moim zdaniem.
- Czyli tam u was, w Ameryce, jest całkiem inaczej niż tutaj.
- Owszem. Moim zdaniem my przede wszystkim cenimy uczciwość. Szczerość.
- Ach tak? A ja bym to nazwał inaczej. Bezceremonialność. Brak taktu.
- Moim zdaniem kiedy prowadzi się interesy, to takt nie jest już taki istotny. Najważniejsze, żeby wiedzieć, na czym się stoi!
Lord Thorpe teraz przez chwilę milczał, wpatrując się w Alexandrę, potem zaśmiał się i potrząsnął głową.
- Pani wybaczy, panno Ward, ale na moment odjęło mi mowę. Czy pani wszystkie rozmowy biznesowe prowadzi właśnie w ten sposób? I mimo to ma pani klientów? Bardzo się temu dziwię.
Alexandra też się uśmiechnęła.
- Nie. Wcale nie prowadzę tak rozmów, ale pan mnie jednak trochę rozjuszył. Jednak tego rodzaju wymiana zdań to dla mnie żadna nowość. Jestem kobietą i nie raz muszę się naprawdę natrudzić, by mężczyźni uznali mnie za równorzędną partnerkę.
- Równorzędną? Moim zdaniem pani to nie wystarcza i dąży do tego, by nad nimi górować.
- Ależ skąd! I wcale nie jestem napastliwa.
- Powiedzmy… - mruknął lord Thorpe, który uznał w duchu, że rozmowę z tą dziwną Amerykanką należałoby już zakończyć. Jednocześnie jednak jakoś wcale nie miał na to ochoty i w rezultacie wystąpił z propozycją: - Może ma pani ochotę na herbatę? Panie Jones? Pana też zapraszam. Chyba że ma pan jakieś pilne sprawy do załatwienia.
- Nie, nie mam - zapewnił Jones zdecydowanie, zachwycony, że będzie pił herbatę z milordem.
- Ja również herbatą nie pogardzę – powiedziała z uśmiechem Alexandra. Lord Thorpe zadzwonił na kamerdynera, polecił podać herbatę w niebieskim salonie i poprowadził gości przez hol do dużego pokoju zalanego popołudniowym słońcem. Ściany w pokoju do połowy przykryte były boazerią, a wyżej biało-niebieską tapetą. Meble były całkiem inne niż te, które widziała w londyńskich domach. Wcale nie z ciemnego drewna, lecz lekkie, z wikliny, dlatego pokój wyglądał egzotycznie. Także dzięki temu, co leżało na podłodze. Dywan z pięknym wzorem w kwiaty i liście winorośli. Piękne wzory miały także poduszki na krzesłach, na stoliku stał słoń z kości słoniowej, a na ścianie wisiało wiele małych, bardzo kolorowych obrazków.
Alexandra od razu do nich podeszła.
- To malarstwo radżpustańskie, prawda?
- Tak – odparł lord Thorpe, wyraźnie zaskoczony, że panna Ward rozpoznała indyjski styl malarski, który narodził się przed wiekami i w którym tworzono ilustracje do hinduskich eposów. – Zacząłem je kolekcjonować, kiedy mieszkałem w Indiach. A pani zna się na sztuce indyjskiej?
- Niestety widziałam niewiele, ale sporo o niej czytałam - odparła, nie odrywając oczu od obrazków. - W Stanach bardzo rzadko można natrafić na coś z Indii, ale udało mi się coś kupić. Posążek Buddy z nefrytu, także szal i kilka figurek z kości słoniowej.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel