Pewnej nocy w Paryżu (ebook)
Tej nocy w Paryżu hiszpański książę Cristiano Velazquez miał zamiar dobrze się bawić. Jednak gdy wychodzi w towarzystwie dwóch pięknych kobiet z klubu nocnego, widzi, jak kilku chuliganów niszczy jego limuzynę. Udaje mu się złapać jednego, który okazuje się kobietą. Te niebieskie oczy i niespotykany kolor włosów – Cristiano jest pewien, że gdzieś już je widział…
Fragment książki
Nie tego spodziewał się Cristiano Velazquez – książę starego, ale już prawie zapomnianego hiszpańskiego księstwa – gdy o drugiej nad ranem wychodził z paryskiego nocnego klubu z uwieszonymi u jego ramion dwiema młodymi pięknościami. Chciał zobaczyć gotową do jazdy swoją elegancką limuzynę. Zamiast tego dostrzegł przykucniętą przy niej grupkę nastolatków ze sprejami w rękach. Część karoserii luksusowego auta już pokrywały kolorowe graffiti.
Gdzie, do diabła, podział się szofer, który miał pilnować limuzyny?
Towarzyszące mu kobiety patrzyły na tę scenę z przerażeniem w oczach. Jedna mruknęła pod nosem coś o ochroniarzach, ale Cristiano nigdy nie zatrudniał ochrony. Radził sobie sam. Myśl, że podczas jego nocnych eskapad, ktoś może go zaatakować, sprawiała mu wręcz frajdę. Jakby marzył, żeby spotkać się z napastnikiem.
Teraz miał jednak do czynienia z gangiem młodych uliczników, a nie groźnych bandytów. Choć oczywiście byłoby lepiej, gdyby nie sprejowali jego samochodu. Zwłaszcza że grupka wzbudzała przerażenie obu poznanych w klubie kobiet, a Cristiano miał wielką chrapkę spędzić z pięknościami resztę nocy.
Musiał działać.
– Przepraszam, moje panie – mruknął i szybkim krokiem ruszył w stronę limuzyny.
Jeden z chłopaków natychmiast go zauważył. Głośno krzyknął coś do pozostałych i wszyscy biegiem rzucili się do ucieczki. Ostrzeżenia nie usłyszał tylko jeden z nich, całkowicie pochłonięty sprejowaniem wulgarnego hasła na drzwiach pasażera. Chłopak był drobnej budowy. Miał na sobie brudne czarne dżinsy i luźną bluzę tego samego koloru z wielkim kapturem.
Cristiano stanął tuż za nim.
– Dzieło sztuki – powiedział głośno. – Świetne, ale hasło napisałeś z błędem.
Chłopak w jednej chwili zerwał się na równe nogi, cisnął sprej i rzucił się do ucieczki.
Jednak Cristiano był szybszy. Złapał go za bluzę tak, że kaptur spadł mu z głowy. W panice narzucił go z powrotem, ale w świetle ulicznej lampy Cristiano zdążył zauważyć różowo-czerwonawy kosmyk włosów. Jak barwa moreli.
Zamarł. Na chwilę wróciło stare wspomnienie. I natychmiast znikło. Skąd zna ten kolor? Odruchowo chwycił chłopaka za ramiona i obrócił do siebie, jednocześnie zrywając mu z głowy kaptur. Zobaczył bladą twarz o pięknie wyciętych rysach i wielkich fiołkowoniebieskich oczach.
Dziewczyna.
Nie. Kobieta.
Przeklęła pod nosem. Zdziwił go kontrast między jej głosem a niewinnością widoczną w szeroko otwartych oczach. Ten głos brzmiał zmysłowo. Słodko.
Erotycznie.
Seksownie.
Mocniej chwycił ją za kaptur. Szamotała się i próbowała wyrwać, obrzucając go przy tym głośnymi przekleństwami. Przyglądał się jej uważnie. Jak na tak drobną budowę ciała była dosyć silna, nie mówiąc już o zadziornym charakterze. Powinien ją puścić i dać sobie spokój. Zwłaszcza że kilka kroków dalej czekały dwie panie.
Coś jednak nie dawało mu spokoju. Skąd zna tę wojowniczo wpatrującą się w niego kobietę? Ten kolor włosów… I oczy… Zmysłowe usta…
Widział ją przedtem? Spał z nią? Nie. Niemożliwe. Miała na sobie brudne dżinsy i bluzę. Typowy strój paryskich uliczników. W jej oczach dostrzegł jakiś zwierzęcy głód. Cristiano widział w życiu wiele spelunek i potrafił rozpoznać kogoś, kto żyje na ulicy. Młoda kobieta wyglądała dokładnie w ten sposób. Mówiła językiem ulicy.
Nie żeby raziły go przekleństwa. Sam czasem przeklinał, ale irytowało go, że ktoś sprejuje jego limuzynę, zakłócając mu plan spędzenia reszty nocy.
– Spokojnie, kociaku – rzucił szorstko. – Albo wezwę policję.
Na dźwięk słowa „policja” szarpnęła się jeszcze mocniej i wyciągnęła nóż.
– Puść mnie – syknęła, dodając parę przekleństw wskazujących, że za chwilę Cristiano może stracić najważniejszą część męskiej anatomii.
Była śliczną kobietą, ale książę nie miał ochoty tracić siły na kogoś, kto macha mu przed nosem nożem. Miał jednak specyficzny gust… Lubił różnorodność, a ta kobieta była inna niż czekające na niego na chodniku. I pozostałe, które w ogóle znał.
– Nie puszczę – odparł spokojnie. – Mogę przymknąć oko, że niszczysz mój samochód, ale nie na to, że rozwalasz mi wieczór i straszysz moje przyjaciółki.
Przeklęła i znów spróbowała zamachnąć się nożem.
– To już jest napaść – powiedział, kompletnie lekceważąc jej atak.
– Tak? Ty na mnie napadłeś! – rzuciła mu prosto w twarz.
Westchnął. Powoli tracił cierpliwość. Marzył o łóżku. Co zrobić z tym bałaganem? Puścić ją? Powinien. Ale najpierw dowie się, czy rzeczywiście widział już tę kobietę.
Wśród wielu umiejętności, które posiadł, pragnąc wypełnić tkwiącą w nim pustkę, Cristiano dobrze opanował też kilka sztuk walki. Teraz jednym chwytem wyrwał kobiecie nóż i wepchnął ją do limuzyny. Wskoczył za nią i pilotem zablokował drzwiczki.
Natychmiast rzuciła się na drugie i zaczęła szarpać klamkę. Na próżno.
W milczeniu patrzył, jak uwięziona próbuje uciec. W jej szeroko otwartych, wielkich oczach widział wściekłość zmieszaną z lękiem.
– Wypuść mnie! Słyszysz?! – krzyknęła.
Siedział naprzeciw niej. Ręce trzymał w kieszeniach eleganckich idealnie skrojonych czarnych spodni.
– Nie ma mowy – odparł spokojnym głosem, uważnie przyglądając się jej twarzy.
Zacisnęła usta.
– Zgwałcisz mnie?
Zmrużył oczy, zastanawiając się, skąd takie pytanie. Czy ma wypisane na twarzy, że jako mężczyzna spędził dorosłe życie w pogoni za zmysłowymi przyjemnostkami? Dla siebie i partnerek?
Nigdy jednak słowo „gwałt” nawet nie przeszłoby mu przez głowę.
Jeśli dziewczyna naprawdę mieszka na ulicy, zapewne nieraz musiała się bronić przed napastnikami. Ma prawo się bać. Siedzi zamknięta w limuzynie ze znacznie większym i silniejszym od siebie mężczyzną.
– Nie – odparł kategorycznym tonem, by rozwiać jej wątpliwości. – Choć wiem, że tak to może wyglądać.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
– To dlaczego mnie tu zamknąłeś?
– Bo chciałaś pchnąć mnie nożem.
– Mogłeś mnie po prostu puścić.
– Sprejowałaś moją limuzynę. Zapłacę krocie za nowy lakier.
Spojrzała na niego z lekceważącą pogardą w oczach.
– Stać cię. Jesteś bogaty.
Odchylił głowę. Wciąż uważnie przyglądał się jej twarzy.
– Tak, jestem – odparł bez śladu urazy. – Stać mnie. Ale sprawiłaś mi dodatkowy kłopot, a tego nie znoszę. Jak chcesz załatwić sprawę?
– Wcale nie chcę. – Hardo uniosła podbródek. – Wypuść mnie, sukinsynu.
– Co za język! – zbeształ ją coraz bardziej rozbawiony całą sytuacją. – Zapomniałaś o dobrych manierach?
– Sama zadzwonię po gliny i powiem, że mnie tu więzisz.
Sięgnęła do przepastnej kieszeni bluzy i wyciągnęła podniszczony telefon komórkowy.
– Masz dziesięć sekund… i dzwonię po gliniarzy…
– Proszę. Znam ich jak własną kieszeń. Ciekawe, jak wytłumaczysz, że wypisywałaś na moim aucie wulgarne hasła, a później groziłaś mi nożem?
Popatrzyła na niego nienawistnym wzrokiem.
– Jak masz na imię?
Cristiano nie mógł się pozbyć dręczącego go poczucia, że zna tę kobietę.
Był pewien, że już ją widział.
– Nie twoja sprawa – burknęła. – Oddaj mi nóż.
Coraz bardziej bawiła go ta sytuacja. Odważna kobieta. Dawno nikt mu się tak nie stawiał. Ale jeśli latami żyjesz na społecznym dnie, nie masz nic do stracenia. Wiedział o tym, bo sam kiedyś przeżył taki czas. Jeśli nie ciałem, to z pewnością duchem.
– Niestety, nie oddam.
Wyjął ręce z kieszeni i wolno pochylił się w jej stronę. Oparł łokcie na udach, a ściśnięte dłonie włożył między kolana.
Spojrzała nie niego czujnym wzrokiem.
Miała prawo się bać, bo Cristiano tracił cierpliwość, a wtedy stawał się bardzo niebezpieczny.
– Powtórzę. Jak masz na imię, kociaku?
Siedzący naprzeciw Leonie mężczyzna – bogaty sukinsyn, który zamknął ją w limuzynie – przerażał ją do żywego. Nie była jednak pewna, dlaczego.
Niczym jej nie groził. Siedział tylko z dłońmi wciśniętymi między kolana i uważnie wpatrywał się w nią swoimi ciemnozielonymi jak gęstwina dżungli oczyma. Był ubrany na czarno. Nie musiała się znać na ekskluzywnej modzie, by wiedzieć, że jego spodnie i koszulę uszyto na zamówienie u któregoś z najdroższych paryskich krawców. Pasowały na niego jak ulał. Obcisła koszula podkreślała jego barczyste ramiona, szeroką klatkę piersiową i wąskie biodra.
Ten mężczyzna cuchnął pieniędzmi. Dosłownie czuła ich zapach.
Nie tylko nimi. Także niemal fizycznym poczuciem władzy i wewnętrznej siły. W niedużym wnętrzu limuzyny to poczucie gęstniało jeszcze bardziej i dosłownie wciskało ją w siedzenie. Widziała w jego twarzy coś, czego nie umiała określić. Była to twarz o pięknych rysach, jak oblicza aniołów z figur na grobach na słynnym paryskim cmentarzu Père-Lachaise. Ale nie do końca, bo nieznajomy miał w sobie więcej ciepła niż tamte kamienne oblicza.
Upadły anioł?
Szatan?
Kruczoczarne włosy, proste brwi i głęboko zielone oczy…
Nie. Nie był ani jednym, ani drugim.
Mityczne istoty nie są tak pełne życia. Żywiołowej siły i energii. Przypominał jej wpatrującą się w nią wyciągniętą na gałęzi drzewa w dżungli czarną panterę. Na poły drzemiącą i leniwą, ale w każdej chwili gotową do skoku. Przerażał ją, ale nie był to lęk, jaki znała. Życie na paryskich ulicach wykształciło w niej stałe poczucie zagrożenia. Zwłaszcza przed fizyczną przemocą. Jednak w jego wzroku nie dostrzegała nawet cienia takiej przemocy.
– Po co ci moje imię? – spytała.
Nigdy nie zdradzała imienia obcym ludziom. Przez lata rozwinęła w sobie obronny brak zaufania do wszystkich. Taka postawa nie jeden raz ocaliła jej życie.
– Żeby zadzwonić do twoich kumpli gliniarzy i wsadzić mnie do pudła? – dodała.
Nie powinna sprejować auta stojącego przed znanym klubem. Zawsze dla własnego bezpieczeństwa trzymała się w cieniu. Mniejsza szansa, że ktoś cię złapie. Ale po drodze do skłota, gdzie ostatnio mieszkała, spotkała grupę bezdomnych uliczników. Przyłączyła się do nich, bo ulice w tej dzielnicy bywają w nocy niebezpieczne. Jako „chrzest bojowy” wyznaczono jej udział w akcji sprejowania luksusowej limuzyny. Szczerze mówiąc, miała w nosie, że niszczy czyjeś auto. Bogaci nigdy nie widzą ludzi żyjących na ulicy. Podobało jej się nawet, że w ten sposób uciera nosa jakiemuś nieznanemu bogaczowi. Poza tym lubiła swoje graffiti. Uważała je za dzieła sztuki ulicznej.
– Nie… – odparł głębokim i ciepłym głosem nieznajomy. Był w tym głosie jakiś melodyjny zaśpiew. Muzyczny akcent. – Ale zniszczyłaś lakier w moim aucie. Mogę chyba przynajmniej poznać twoje imię?
Spojrzała na niego spod oka.
– Po co? Chcesz moją kasę?
– A masz jakąś? – odparował.
– Nie mam.
Jakby od niechcenia wzruszył ramionami, co natychmiast przyciągnęło jej wzrok, bo ruch ten uwydatnił prężące się pod materiałem koszuli mocne mięśnie.
Nigdy przedtem nie patrzyła na mężczyznę w ten sposób, dlaczego więc patrzy tak teraz? Dziwne. Mężczyźni byli wstrętni. Zwłaszcza ci obrzydliwie bogaci. Wiedziała o nich wszystko. Jej ojciec był jednym z nich. Wyrzucił ją i jej matkę na ulicę. Dlatego od początku nie podobał jej się ten nieznajomy, choć może kierowała się bardziej nienawiścią niż prostym: lubię-nie lubię.
Słowo nienawiść było jedynym na tyle mocnym, by opisać niepokojąco głębokie odczucie, jakie w niej wzbierało.
– Trudno. Więc musisz mi powiedzieć swoje imię – wrócił do rozmowy.
– Nie ma mowy – odparła.
Zacisnęła usta. Opór był jedyną bronią, jaką znała, żyjąc na ulicy. I trzymała się go za wszelką cenę. Opór wobec wszystkiego, co mogło zagrażać jej życiu. Dzięki niemu wiedziała, że żyje. Nie poddaje się i nie umiera jak inni, gdzieś w jakiejś zatęchłej paryskiej uliczce.
Życie to ciągła walka. Nic więcej.
– Zatem musisz inaczej odpłacić za czekające mnie kłopoty z usuwaniem graffiti.
Więc o to chodzi! W końcu wyszło szydło z worka.
– Nie zapłacę seksem. Prędzej umrę – syknęła.
Skrzywił wargi w lekkim uśmiechu. Zmieszała się. Zwykle mężczyźni wściekali się, gdy odmawiała. A ten… tylko się uśmiechał…
– Jestem pewien, że nie umrzesz – odparł, leniwie cedząc słowa. – Tak się składa, że jestem w tym bardzo dobry. Dotąd żadna nie umarła, uprawiając ze mną seks…
Zignorowała lekki dreszczyk, jaki ją przeszył. Może to głód. Przez cały dzień nic nie jadła… Znała takie dni, jak własną kieszeń.
– Wiem, o czym mówisz, ale bądź pewna, że nie chcę takiej odpłaty – wrócił do rozmowy, zanim zdążyła zaprotestować. – Choć przyznaję, że jesteś bardzo ponętną kobietą.
– Owszem. Jak myślisz, dlaczego noszę z sobą nóż? – Spojrzała na niego ponurym wzrokiem.
– Pewnie. Jaki mężczyzna nie chciałby takiego dzikiego kociaka? – Uśmiechając się lekko, wydął zmysłowe wargi.
Leonie szybko się otrząsnęła. Dlaczego w ogóle na nie patrzy?
– Zdziwiłbyś się, czego chcą faceci – powiedziała, twardo mierząc się z nim wzrokiem.
Uśmiech nagle znikł z jego twarzy. Wyprostował się i oparł o siedzenie.
– Nie zdziwiłbym się, bo znam mężczyzn – odparł poważnym głosem.
Przeszedł ją dreszcz. Nagle poczuła lodowate zimno.
– Czego więc chcesz? Nie mogę ci zapłacić i nie powiem, jak mam na imię. Dzwoń po gliny, a jak nie, to puść mnie i będziemy kwita.
– A twoja odpłata? – Wolno potrząsnął głową. – Nie mogę cię puścić. Odpłacisz mi pracą.
Na jej twarzy nie dostrzegł nawet cienia entuzjazmu, ale też wcale go nie oczekiwał. Wciąż jednak nie wiedział, dlaczego rzucił taki pomysł. Miała rację, że stać go było na usunięcie graffiti. A gdy chodzi o kłopot, jakiego mu przysporzyła… Żeby tylko takie miał na głowie.
Wyjrzał przez okienko. Obie panie wciąż czekały na niego na chodniku, choć sam – ku swojemu zaskoczeniu – nieco stracił ochotę na ich towarzystwo.
Dziwne. Jeszcze nigdy w takich sytuacjach nie odmawiał sobie przyjemności. I to z dwiema takimi pięknościami… Jednak teraz o wiele bardziej interesowała go drobna kobieta siedząca naprzeciw niego. Stanowiła zagadkę, a w jego życiu od dawna wszystko było proste i łatwe. Irytowało go, że nie chce mu zdradzić imienia. Tym bardziej że wciąż dręczyło go poczucie, że skądś ją zna.
Kobiety nigdy mu nie odmawiały.
Myślał też o tym, co mu powiedziała o mężczyznach. Puścić ją samą na ulicę o drugiej w nocy? Grupka jej nowych znajomych już dawno rozpłynęła się w ciemnościach.
Uliczna solidarność – każdy dba o siebie.
Wiedział, że nieznajoma nawykła radzić sobie sama, ale czy dlatego ma ją puścić? Nie był typem dżentelmena, choć wywodził się z jednego z najstarszych arystokratycznych rodów Hiszpanii. Był jednak na tyle przyzwoity, by nie zostawić młodej kobiety samej w środku nocy.
Dla wielu szukających przygód nocnych marków była zbyt łakomym kąskiem. W końcu była jedną z nich…
Musiał zatrzymać ją w taki sposób, by nie protestowała.
Mógł oczywiście wbrew jej woli zawieźć ją do swojej paryskiej rezydencji, ale, szczerze mówiąc, nie miał ochoty słuchać jej protestów. Z natury był człowiekiem wygodnym i ceniącym sobie uroki łatwego życia. Zawsze na pierwszym miejscu stawiał własną przyjemność.
Byłoby najprościej, gdyby sama się zgodziła.
Ale co miałaby dla niego robić? Miał zamek w Hiszpanii – choć przyjazdów w rodzinne strony unikał jak ognia – i dziesiątki firm, w które zainwestował swój ogromny majątek. Jednak wszystkim tym zajmowali się sprawdzeni ludzie. Zresztą i tak nie powierzyłby takich spraw dziecku paryskiej ulicy. Nawet tak zadziornemu i inteligentnemu jak ona.
Mógł tylko zaproponować jej miejsce w personelu dbającym o jego paryską rezydencję. Jedna osoba więcej nie zaszkodzi. Sprzątanie nie wymaga doświadczenia.
Tymczasem rozwiąże zagadkę, skąd ją zna.
Koniecznie. Bo i w jego życiu jest teraz sporo tajemnic.
– Jaką pracą? – spytała podejrzliwym tonem, wracając do rozmowy.
– Potrzebuję kogoś do sprzątania. Mam bardzo duży dom… Możesz odpracować… koszty…
– Ale ja… – weszła mu w słowo.
– Wspomniałem, że mam osobne pokoje dla personelu? Na czas pracy będziesz mieszkała u mnie.
– Tacy faceci jak ty nie mają służby? Muszą jej szukać na ulicy? – spytała z drwiną w głosie.
– Mają – zignorował jej szyderczy ton. – Ale jedna osoba więcej zawsze się przyda. Poza tym bardzo dobrze płacę za taką robotę.
Na wzmiankę o płacy coś się w niej zmieniło. Nie patrzyła na niego już tak uważnym wzrokiem. Dostrzegł w nim błysk zaciekawienia. Wiedział wszystko o takim spojrzeniu. To głód. Nie w sensie jedzenia, ale chęci posiadania czegoś, czego się nigdy nie miało, a czego się rozpaczliwie pragnie.
Pieniądze. Pragnęła pieniędzy. Kto mógł ją za to winić, gdy ich nie miała? Pieniądze to władza nad własnym losem. Ona nie ani miała jednego, ani drugiego.
– Płacisz? – spytała.
– Oczywiście. To personel, a nie niewolnicy.
Wychyliła się w jego stronę. Patrzyła na niego bardzo uważnie.
– Gdy odpłacę za zniszczenie lakieru, dasz mi stałą pracę?
Coś w nim drgnęło. Wzruszenie? Skąd ją zna?
Była cudownie dziewczęca. Przez chwilę wyobraził sobie, że leży w jego łóżku ze swoimi pięknymi włosami rozrzuconymi na poduszce.