Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Piekło-niebo
Zajrzyj do książki
4.20/5.00 ( recenzje: 5 )

Piekło-niebo

Liczba stron368
ISBN978-83-276-9371-6
Wysokość215
Szerokość145
EAN9788327693716
Data premiery2023-06-14
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Kraków, maj 2019 roku. Dzieci z trzeciej klasy podstawówki przygotowują się do pierwszej komunii, kiedy nad zalewem zostają znalezione zwłoki jednego z nich. Ślady świadczą o brutalnym zabójstwie – duszeniu i gwałcie.
Wkrótce dochodzi do kolejnych zaginięć i morderstw chłopców w innych częściach miasta. W tym czasie odbywa się też premiera filmu braci Sekielskich Tylko nie mów nikomu i odżywa historia Gumisia, pierwszego terrorysty III RP.
Policja musi rozstrzygnąć, czy to przypadkowy zbieg okoliczności, czy elementy perfidnej intrygi. I czy papierowa dziecięca zabawka „piekło-niebo” może stanowić klucz do rozwiązania zagadki?
Funkcjonariusze wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej mają równie dużo problemów ze śledztwem, co ze sobą. Nikomu nie można ufać i każdy może się znaleźć w kręgu podejrzanych.

Kryminał Pawła Fleszara Piekło-niebo trzyma w napięciu do samego końca, a wiele zdarzeń, rzeczy i ludzi nie jest takich, jakimi się wydają.

 

Fragment książki

Rozdział 1

1

Klaudia śni śmierć. Spazmy i konwulsje.
Absolutną koncentrację na niedużej postaci. Usta otwarte do bezgłośnego krzyku, wyszczerzone zęby, wybałuszone oczy. Kolana unieruchamiające drobne ciało. Piski, stęknięcia i rzężenie. Smukłe, ale twarde dłonie, które ściskają i ciągną coraz mocniej, mocniej, mocniej.
Rączkę uderzającą bezsilnie, coraz krótszymi ruchami, w plastikową powierzchnię. Szum w uszach i bicie serca z podniecenia i emocji. Skurcze gardła, przez które nie przejdzie już oddech, jakiego coraz bardziej rozpaczliwie domagają się płuca. Zapach pierwszej majowej nocy, którego on już nie poczuje. Nogi wierzgające w agonii. Podmuch wiatru na dwóch twarzach: tężejącej i rozpalonej w ekscytacji.
Osuwającą się bez czucia sylwetkę. Siebie – pochylającą się nad nią.

2

Zalew Nowohucki był dla Mariana Stasiaka punktem stycznym do osi życia. Oś stanowiła aleja Solidarności, dawna Lenina, łącząca osiedle Szkolne, gdzie mieszkał, z hutą, w której przez czterdzieści pięć lat pracował jako suwnicowy. Zawsze wstawał za piętnaście piąta; golenie, śniadanie, jeden przystanek tramwajem, o piątej czterdzieści przechodził przez bramę, szatnia, a za pięć szósta krzątał się już na stanowisku. Od późnej wiosny do wczesnej jesieni zaczynał dzień kwadrans wcześniej i szedł na nogach, a jeśli nie dospał, zwłaszcza w lecie, gdy ostre słońce przebijało przez zasłony w oknie – dokładał do tego kilkanaście minut i obchodził zalew z trzech stron.
Na emeryturze ciągle budził się wcześnie. Nie będzie przecież leżał w łóżku niby jakiś wałkoń, więc wstawał niedługo po szóstej, a po odprawieniu łazienkowych powinności nie jadł, tylko wychodził na spacer. Zatoczywszy pełną pętlę wokół zbiornika wodnego, wracał na aleję, gdzie w starym, dobrym Społem kupował masło, mleko i twaróg, a w kiosku przy skrzyżowaniu z Orkana brał świeże bułki. Budził Emilię, przygotowywał śniadanie i razem jedli. W dzień wolny, jak dzisiaj, zaopatrzenie czekało już w mieszkaniu, ale nie zaniedbywał rytuału. Zakładając zmechacony polar i wiążąc adidasy, wspominał leniwie bizantyjski rozmach pochodów pierwszomajowych i galowe stroje nawet takich szeregowych jak on uczestników. Nie wiedział, że wróci do domu roztrzęsiony, żona długo nie zje śniadania, bo będzie go uspokajać i pomagać w zawiadamianiu policji, a on sam nie odzyska apetytu do wieczora.


Ominął zawodówkę, liceum i boisko. Przez parę lat towarzyszył mu na tej trasie kundelek z uszami gończego polskiego (Emilia nazwała go Kłapouchem), ale okazało się, że ma guza, i został uśpiony. Na następnego psa się nie zdecydowali. I tak za dużo było śmierci dookoła – co tydzień nie mógł się powstrzymać, żeby nie zacząć lektury „Głosu” od Kroniki pamięci, by sprawdzić, kto ze znajomych odszedł drogą wszystkich ludzi, a kto z nieznajomych był w podobnym wieku do niego.
Alejka oplatająca zalew była puściutka. Jak zwykle, z żalu nad marnotrawstwem, odwrócił wzrok, mijając ogrodzone pozostałości po drewnianej tężni, sfajczonej rok temu przez jakiegoś debila. W tygodniku pisali, że niedługo ma się zacząć odbudowa i rewitalizacja nabrzeża.
Wczoraj było ciepło, na noc pochłodniało, zeszła mgła. Pośród unoszących się nad powierzchnią kłębków waty ujrzał niebieski rower wodny w kształcie samochodu, z literkami MO, dryfujący powoli w stronę Małpiego Gaju. Prychnął. Nigdy nie lubił milicji, a od czasu akcji pod Arką Pana w latach osiemdziesiątych – wręcz nie znosił. Gdy jednak znalazł się na brzegu położonym nieco wyżej, mógł zajrzeć do środka samochodziku zbliżającego się do wyspy. Zobaczył niedużą figurkę, bezwładną, dziwnie wykręconą, leżącą na brzuchu, w poprzek siedzeń. Dziecko miało dresowe albo piżamowe spodnie ściągnięte do kolan i wypiętą pupę.

3

Artur Sulima wyskoczył z opla przed zielonym toi toiem, niedaleko Domu Rybaka, odkopnął dwie plastikowe skrzynki, którymi jakiś cwaniaczek zajął sobie miejsce parkingowe. Innego wolnego nie było na całym odcinku Bulwarowej wzdłuż zalewu. Zanim ponownie wysiadł z samochodu, sprawdził w lusterku wstecznym, czy nie zburzył się przedziałek, który wczoraj układał mu Hansio w Chłopcach z ferajny przy Dietla, jego ulubionym barber shopie. Trzymał się idealnie, podobnie jak i trapezowato przycięta broda.
Gość w białym kitlu wrzeszczał do niego z ośmiokątnej, otwartej z pięciu stron na placyk ze stolikami, drewnianej budki. Pokazał mu więc z daleka blachę.
– Ej, no coś pan, panie!? Taką szmatą to każdy se może machać! – wściekał się tamten. – To miejsce zarezerwowane dla naszego grilla.
Nie zareagował, ale już czuł, że to będzie dzień użerania się z hołotą. W alejce kłębili się ludzie w różnym wieku, niemal wpychając się nawzajem do wody. Na przeciwległym brzegu technicy krzątali się przy rowerze wodnym udającym milicyjne auto. Zasłonili się z trzech stron granatowymi ekranami, ale nie mogli ustawić ich na wodzie, więc zgromadzeni obserwatorzy z ekscytacją komentowali ich poczynania. Paru filmowało smartfonami, zauważył nawet dwie lornetki. Co to, kurwa, jest, reality show!? Naprawdę nikt nad tym nie panuje?!
Biało-czerwoną taśmę rozciągnięto już w najbliższym rogu zalewu; stojącego przy niej chłopaka z ósmego komisariatu na osiedlu Zgody poznał podczas grudniowej sprawy nożownika spod Teatru Ludowego.
– Dzień dobry, panie podkomisarzu. – Tamten też najwyraźniej go pamiętał.
– Był dobry. Weź jeszcze kogoś i odsuńcie trochę tych gapiów – rozkazał Sulima.
– Tak jest, spróbuję. – Wyprostował się posterunkowy. Jakże on miał na imię? – Ale co my im poradzimy, takiej grupy nie usuniemy stąd we dwójkę.
– Nie szkodzi, poprzestawiajcie ich trochę, pohandryczcie się z nimi. To im przynajmniej utrudni obserwację. Skąd tu tylu ludzi i to jeszcze z dziećmi?
– Miał być piknik na powitanie maja. Dla dzieciaków właśnie – odpowiedział posterunkowy. Damian. Miał na imię Damian. – Organizator już przychodził się awanturować, ale nasz komendant go usadził. Powiadomił, że będą mogli zacząć dopiero, kiedy zakończymy czynności, może nawet po południu. Ale ludziom tego nie przetłumaczysz. Atrakcję mają.
– Dobra, Damian. To ją przynajmniej trochę popsuj. – Klepnął w ramię chłopaka, który wyraźnie się ucieszył, że oficer śledczy z wojewódzkiej pamięta jego imię. Takie nic nieznaczące gesty budują sympatię, która później może się przydać.
Ruszył wzdłuż placu zabaw z napisem na płocie „Park linowy NH” i przesłaniającą wszystko, olbrzymią, zielono-wiśniowo-żółtą konstrukcją nadmuchiwanej zjeżdżalni. Ustrojona balonikami scena potwierdziła informacje Damiana o pikniku.
– Cześć. Siema – przywitali się aspirant Tomasz Gomułka i starszy aspirant Andrzej Markowski. Jeśli dostanie od starego tę sprawę, będą stanowili jego tradycyjny zespół. Wśród idiotów i leni wypełniających komendę oni byli w miarę rozgarnięci i posłuszni. Warto było utrzymywać z nimi półoficjalne relacje.
– Mamy zamordowanego chłopca. – Andrzej, nazywany Lewym, bo był mańkutem, wskazał przykryty nieprzezroczystą folią kształt rozciągnięty w poprzek roweru wodnego.
– Pokażcie. – Podkomisarz ukucnął na brzegu, nad ciałem, które odsłonił dla niego jeden z techników. Od burej dresówki chłopca odcinały się jasno pośladki. – Patolog już był? Można go przewrócić?
– Tak, Obolewicz był, teraz czeka na ciało przy Grzegórzeckiej – odparł Lewy. – Spieszył się, bo miał tam coś do zrobienia. Technicy też już zdjęli z niego próbki.
Artur ostrożnie obrócił ciało. Obrzmiała twarz, wpółprzymknięte prawe oko, grymas wykrzywiający kąciki ust. Długawe, niestrzyżone włosy spadające na brwi i przyklejone do policzka. Na szyi wyraźne czerwone pręgi. Chłopiec był w wieku szkolnym, ale nie miał więcej niż dziesięć lat.
– Przykryjcie go i niech zabierają – zadysponował Sulima, omijając wzrokiem obnażone podbrzusze dzieciaka. – Co powiedział patolog?
– Że uduszony. A dalej to, co zawsze, że nie może dokładnie stwierdzić, ale plamy opadowe, stężenie pośmiertne wskazują, że od zgonu minęło sześć–dziewięć godzin. Czyli między północą a trzecią nad ranem. Więcej powie po dokładniejszych badaniach i tak dalej.
– Technicy? – Sulima pokazał ekipę, która akurat pakowała się do samochodu. Wcześniej ozięble skinęli mu na powitanie. Z tymi patafianami nie dało się żyć w zgodzie.
– Też mają przygotować raport, ale już wiadomo, że chuja z tego będzie – westchnął Gomułka. – W rowerze jest mnóstwo śladów, bo od świąt był w użyciu, a od weekendu nie padało, za to naciągnęło trochę wody przez nietrzymające uszczelki przy pedałach.
Rzeczywiście, na dnie stała kałuża brudnawej cieczy, na której unosiły się opakowania po słodyczach, jakaś kolorowa kartka, dwa wąskie paski, chyba bilety.
– Czy te rowery nie były wypożyczane? Po drodze minąłem przy brzegu jeszcze dwa, też samochodziki. A skoro tak, to powinny być przymocowane – zastanawiał się na głos Sulima.
– Ten też chyba był, cienkim łańcuchem zamkniętym na kłódkę. Ale łańcuch i kłódka leżą przy pomoście, kłódka otwarta – opowiadał Lewy. – Albo miał klucz, albo wytrych.
– Albo tuman, który opiekuje się rowerami, zapomniał zamknąć – uszczypliwie stwierdził podkomisarz. – Trzeba go znaleźć, przepytać. Może ktoś zwrócił jego uwagę. Morderca mógł być tu w przeszłości, zdjął odcisk klucza i sobie dorobił.
– No tak – pokiwał głową Lewy. – W rogu, gdzie jest stanowisko tych rowerów, akurat nie świeci latarnia, już sprawdziliśmy. Stłuczona. Może to sprawca ją zepsuł. Ten skurwiel miał wszystko zaplanowane i przygotowane. Wiedział, że nigdzie dookoła nie ma kamer.
– To akurat każdy wie. – Artur popatrzył na niego z politowaniem. – W mediach było o tym głośno, już kiedy zjarała się tężnia. I co pewien czas pokazują się nowe artykuły, że dzielnica boksuje się z magistratem o założenie monitoringu.


Podkomisarz Sulima stał na mostku nad Dłubnią; w zagajniku, który oddzielał zalew od osiedla domków i willi ulokowanych przy Wańkowicza, w pobliżu dworku Matejki w Krzesławicach i tego zabytkowego drewnianego kościoła. To był jeden z problemów – zalew ze wszystkich stron przesłaniały zarośla, więc z otaczających go mieszkań i skupisk ludzkich, w środku nocy, raczej nikt nie mógł niczego zauważyć. A jednocześnie istniało sporo miejsc, gdzie ten bydlak mógł oporządzić dzieciaka. Pod kątem prostym do tego minilasku i Dłubni ciągnęła się aleja Solidarności, a za nią ogródki działkowe. Dopiero dalej i po skosie zaczynały się stare bloki osiedla Stalowego. Podobnie za Bulwarową: dwie szkoły i boisko z szatniami – opustoszałe nocą, pełne zakamarków – odgradzały od zalewu bloki osiedla Szkolnego. Krótszy bok za parkiem linowym zamykały nieczynne jeszcze baseny Krakowianki czy tej, jak jej tam teraz, Wandzianki. Za nią był jeszcze hotel – najbliższy budynek z funkcjonującą kamerą monitoringu, jednak na nagraniach nie zobaczyli nic podejrzanego. W ogóle niemal niczego tam nie było, poza dwoma samochodami z imprezującymi nastolatkami i kilkoma hotelowymi gośćmi, którzy ściągnęli do Krakowa na majówkę. Jedna para wybrała się na noc do dwóch klubów przy Szewskiej, wrócili taksówką o piątej nad ranem. Artek właśnie niedawno obudził ich i przepytał, Lewy znalazł w śródmieściu widocznego na nagraniu złotówkarza, ale żadne z nich nie dostrzegło niczego niepokojącego.


Robiło się coraz cieplej, w nosie wierciły mu nierozpoznane zapachy albo i pyłki roślin. Wszędzie pełno drzew, na nich liści, co wszystko zasłaniają, krzaków. Zielona Nowa Huta, kurwa mać!
I jak na ironię, słyszał dźwięki muzyki i rosnący nad zalewem gwar rozpoczynanego z opóźnieniem pikniku. Od Wielkanocy, zwłaszcza w weekendy, przewijały się tu zawsze za dnia gromady ludzi zostawiających pierdyliard śladów, więc oni nie mieli czego szukać na alejkach, ławkach i trawnikach.
Czekał na retuszowane przez technika na komendzie zdjęcie tego dzieciaka, które po wydrukowaniu w paru egzemplarzach miał przywieźć Bartek. Przejdą się z Lewym po mieszkaniach najbliższych bloków, on weźmie na siebie domy za zagajnikiem. Lepiej nie zostawiać tego niepociumanym krawężnikom z ósmego komisariatu.
Szymański, który był prokuratorem dyżurującym, przyjechał z opóźnieniem, pokiwał zafrasowany głową, zlecił im śledztwo, stwierdził, że poprowadzi sprawę, zwołał zebranie na osiemnastą i się zwinął. Pewnie ma zaplanowaną wycieczkę z dziećmi albo co najmniej rodzinny obiad.
Przejrzał neta na smartfonie. Sprawa zamordowanego dzieciaka nad Zalewem Nowohuckim żyła już od paru godzin, serwisy opublikowały informacje z zastrzeżeniami rzecznika komendy, że morderstwo nie zostało jeszcze potwierdzone. W mediach społecznościowych musiały się pojawiać prywatne zdjęcia i filmiki, bo parę portali wrzuciło próbki.
To sprawa, na którą czekał, która może dać mu sławę. Chuj ze sławą. Najważniejsze, że dzięki niej pokaże, na co go stać. To dobrze, że jest taka trudna, jest do niej przygotowany lepiej niż matoły, z którymi ma styczność na komendzie. Nie ma możliwości, żeby jej nie rozwiązał.

4

Mucha przedtem brzęczała na szybie, ale teraz ośmieliła się ich bezruchem i łaziła po stole konferencyjnym. Ani naczelnikowi wydziału kryminalnego komendy wojewódzkiej, Sławomirowi Mani, ani prokuratorowi Łukaszowi Szymańskiemu nie wypadało się poderwać i zabić owada.
Nie ma zresztą odpowiedniego sprzętu, żadnej gazety w polu widzenia, pomyślał ten drugi. No, on mógłby ewentualnie zdjąć klapek z nogi, bo podinspektor nawet do tego nie jest przygotowany – ubrał się formalnie i do długich spodni założył półbuty. Czekali na Sulimę i jego współpracowników, którzy spóźniali się trochę, bo przytrzymał ich wciąż powstający wstępny raport z sekcji.
– Słuchaj, Sławek, to może być syfiasta sprawa. Sulima sobie poradzi? – zagadnął Manię.
– Uważam, że akurat do niej świetnie się nadaje, bo jest zdolny, bardzo skrupulatny, uparty – odparł podinspektor.
– Tutaj może być potrzebna współpraca różnych jednostek, a on nie jest zbyt lubiany, ludzie uważają go za buca.
– Bo on uważa ich za niedorozwiniętych umysłowo i to czują – westchnął Mania. – Nie mamy na tyle dużo kandydatów zdatnych do tej pracy, żeby dobierać ich charakterologicznie. W ogóle nie da się grymasić; masz przykład Witka Nawrockiego, którego trzeba było znowu wziąć do służby. Artek jest chorobliwie ambitny, ale ma wyniki, po trochu właśnie dzięki temu. Nikt nie odmówi mu pomocy w sytuacji, kiedy szukamy zabójcy dziecka. Zresztą po to tu przyszedłem, żeby wiedział, że będzie miał moje wsparcie.
– Byłbym jednak spokojniejszy, gdyby właśnie Nawrocki się tym zajął – obstawał przy swoim prokurator.
– Nie będę go ściągał z urlopu, nie wiem, gdzie się podziewa.
Szymański przypuszczał, że Wit siedzi w Krakowie i w komendzie wojewódzkiej są tego świadomi, ale nie chciał zarzucać policjantowi kłamstwa.
– Gdybym odsunął teraz Sulimę, być może straciłbym go – kontynuował podinspektor. – A Nawrocki wróci po niedzieli do roboty i w razie konieczności zawsze może dołączyć do śledztwa.


– Ślady na szyi i karku wskazują, że chłopiec został uduszony garotą, którą morderca zarzucił od tyłu. O duszeniu świadczy również krwotok punkcikowaty, powstający w naczyniach krwionośnych wokół oczu. – Podkomisarz Sulima referował wstępny protokół patologa. Prokurator przyglądał się jego wymuskanej fryzurze, brodzie, opaleniźnie widocznej na odsłoniętych częściach twarzy. Tamten musiał się przebrać w ciągu dnia, bo rano występował w skórzanej kurtce, a teraz miał luźną koszulę, zmienił też podkoszulek. Było tak ciepło, że wystarczyłby T-shirt, ale pod koszulą ukrywał kaburę z pistoletem. To typ człowieka, który zawsze musi mieć przy sobie broń, pomyślał Szymański.
– Siła była dość duża, stwierdzono naruszenie kości gnykowej, chroniącej grdykę. Moim zdaniem jednak morderca nie użył drutu, struny fortepianowej, nic w tym rodzaju, bo poderżnąłby gardło – kontynuował obiekt jego obserwacji. – Nie była to także lina, ślad na szyi jest zbyt cienki. Z krwawymi podbiegnięciami, ale skóra nie została przecięta. To musiał być jakiś kabel, może telefoniczny lub taki, jakiego używają do montażu internetu…
– Koncentryk – wtrącił Andrzej, którego nazywali chyba Lewym. Otworzył usta, ale nie powiedział nic więcej, bo zdał sobie sprawę z niezadowolenia przełożonego.
– Właśnie – uciął podkomisarz. – Ale nic grubszego, w rodzaju sznura od żelazka czy kabla do lodówki.
– Ofiara stawiała opór, są ślady szarpaniny? – spytał prokurator.
– Żadnych.
– Chłopiec bez najmniejszych zastrzeżeń poszedł za zabójcą i spokojnie czekał, aż ten od tyłu zarzuci mu garotę? Trudno też przypuszczać, że go zaskoczył w środku nocy nad zalewem. Może to ktoś mu bliski?
– Niewykluczone, ale niech pan pozwoli mi skończyć. – Sulima popatrzył na Szymańskiego niechętnie. – Dzieciak miał we krwi zero i dwa promila alkoholu. Obolewicz, jak to on, unika konkretnych twierdzeń, ale sądzi, że przyjęta ilość była większa.
– Przede wszystkim nie wiadomo, jak zareagował na tę dawkę tak młody organizm – poparł go naczelnik, po raz pierwszy zabierając głos. – Dzieciak mógł być na rauszu, zupełnie bezwolny.
– Dokładnie. – Sulima kiwnął energicznie głową. – To wszystko jednak mały pikuś. Mamy pierdolonego zboczeńca, pedofila albo i nekrofila.
Szymański odniósł wrażenie, że w głosie tamtego zabrzmiała nutka triumfu. Miał swoją wymarzoną głośną sprawę. Podkomisarz zrobił pauzę, by informacja głęboko wniknęła w świadomość słuchaczy, po czym podjął:
– Są ślady penetracji analnej dokonanej już po śmierci chłopca!
– Jesteś pewny?!
– Obolewicz tak to ocenia: w odbycie znalazł znikome podbiegnięcia krwawe, więc w ciele nie było już krążenia. Zabójca zrobił to w prezerwatywie, na co wskazują pozostałości lubrykantu i substancji powlekających. Prawdopodobnie po to, by nie zostawić swojego DNA. Choć nie można wykluczyć kolejnej aberracji seksualnej – współżyje w gumce z trupem.
– Może bał się, czy nie złapie czegoś od dziecka – wtrącił Lewy. Szymański i Mania popatrzyli na niego z uznaniem, a Sulima z irytacją.
– A czy to nie mógł być wypadek: podduszał go, zaczynając stosunek, i go udusił? Albo chciał go poddusić na tyle, by pozbawić przytomności, żeby chłopak był zupełnie bezbronny, i niechcący udusił? – ośmielił się milczący dotychczas aspirant Gomułka.
– Słuszna uwaga. – Szymański nieco teatralnie wskazał na niego palcem, żeby podrażnić Sulimę. – To nie musi być nekrofil, choć na pewno jest ciężko zaburzony seksualnie. Pewnie normalnie mu nie staje, nawet do dziecka.
– Są jakieś ślady w tym rowerze wodnym, na nabrzeżu, świadkowie, a przede wszystkim: czy wiadomo coś o ofierze? – Naczelnik wydziału kryminalnego przywrócił podkomisarza do rozmowy.
– Niestety, nie mamy prawie nic.

 

Recenzje książki Piekło-niebo

Podziel się swoją opinią
4.20
Liczba wystawionych opinii: 5
5
2
4
2
3
1
2
0
1
0
Kliknij ocenę aby filtrować opinie
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Maj 2019 roku, Kraków. Nad zalewem zostały odnalezione zwłoki chłopca. Został on uduszony i zgwałcony. Niedługo później znów dochodzi do podobnej zbrodni. Celem ataku są dzieci, które w tym roku mają przyjąć Komunię. Policja musi działać, zanim morderca znów uderzy. Ta powieść zabiła mi niezłego ćwieka i nie do końca wiem, co mam o niej myśleć. Z jednej strony - pod względem narracyjnym nie mam się do czego przyczepić. Owszem, pojawiają się krakowskie zwroty, ale mieszkam w tych okolicach, więc nie były dla mnie one niezrozumiałe. Co więcej, dzięki nim książka zyskuje na autentyczności. Wierzyłam w to, że akcja ma miejsce w Krakowie, co zaliczam na plus. Przerażające było dla mnie to, co działo się z chłopcami i z jakich rodzin pochodzili. Było mi ich żal. Tylko że mam ogromny problem z dialogami. Spora część z nich wydawała mi się nierzeczywista. Rzuciłam nawet jednym wersem z książki do męża i popatrzył na mnie jak na kosmitę, pytając, skąd to wzięłam. Nie do końca jestem też usatysfakcjonowana z tego, w jaki sposób rozwiązano zagadkę kryminalną. Moje podejrzenia sprawdziły się, nakierowało mnie jedno zdanie, chociaż nie potrafiłam rozgryźć motywacji mordercy. Kiedy już ją poznałam, nie wiedziałam, co o niej myśleć. Bo z jednej strony ona daje do myślenia, pokazuje, do czego mogą doprowadzić pewne zachowania, ale z drugiej strony nie do końca mnie ona przekonuje. Jeszcze będę musiała to wszystko przetrawić. To nie była zła książka. Paweł Fleszar ma lekkie pióro i w narracji radzi sobie bardzo dobrze. Tylko te nieszczęsne dialogi nieco kuleją. Mimo wszystko trzymam za autora kciuki, bo ma potencjał.
2023-08-15
Czytelnia Mola Książkowego
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Szukając wciągającego kryminału postawiłam na propozycję od Pawła Fleszara, ale nie spodziewałam się aż tylu atrakcji czekających na mnie po drodze. Założyłam, że książka pozwoli mi się odprężyć i to będzie jej głównym atutem a jednak wciągnęłam się na całego! Na początku wszystko działo się powoli, ale skrupulatnie dążyło do rozwinięcia akcji. Autor przemyślał fabułę, wiedział w którym kierunku ją popchnąć a następnie wokół głównego motywu zbudował kilka pobocznych, by nadać wszystkiemu wiarygodności. Muszę przyznać, że to historia zbudowana na zaskakująco wysokim poziomie. Zagadka tętni skrajnymi emocjami, bohaterowie mogą pochwalić się złożonymi profilami psychologicznymi a zwroty akcji ciekawie domykają całość. W Krakowie trwa właśnie sezon komunijny a dzieci przygotowują się do ważnego dnia. Jednak jedno z nich ginie okrutnie zamordowane i tak rozpoczyna się strach przed tym co czeka pozostałych. Wydaje się, że sprawa może być powiązana z jednym, z filmów braci Sekielskich. Czy to możliwe, że pojawił się w mieście naśladowca? Mnożą się pytania na które nikt nie potrafi udzielić odpowiedzi a prowadzący śledztwo są zagubieni we własnych problemach. To zaskakująco złożona historia, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Mocno skupiamy się na postaciach, ponieważ autor otworzył przed nami drzwi do różnorodnych charakterów, które lepiej lub gorzej radzą sobie ze śledztwem przez wzgląd na prywatne demony z którymi musza się mierzyć. To zabarwiło wydarzenia dodatkowymi emocjami a przecież sam pościg za nieuchwytnym, brutalnym mordercą dawał do myślenia. Z perspektywy wielu przeczytanych kryminałów przyznaję, że powyższy tytuł ma w sobie wszystko co najlepsze, by zaciekawić, intrygować do samego końca i budzić strach przed rozwiązaniem zagadki. "Piekło-niebo" wciąga! Nie spodziewałam się, że lektura aż tak przypadnie mi do gustu a jednak bardzo dobrze bawiłam się przerzucając kolejne strony. Paweł Fleszar pobudził naszą wyobraźnię wplątując do fabuły prawdziwe wydarzenia i tym sposobem sprawił, że czytelnikowi naprawdę trudno odłożyć powieść choćby na chwilę. Książka na pierwszy rzut oka niepozorna, ale zdecydowanie warta uwagi.
2023-08-13
Thievingbooks
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Maj 2019 r. Zaczyna się robić ciepło, to też miesiąc w którym dzieci przygotowują się do przyjęcia Pierwszej Komunii. Wtedy nad Zalewem Nowohutnickim zostają znalezione zwłoki dziewięcioletniego chłopca, przy którym leży zabawka z papieru „piekło-niebo”. Brutalne morderstwo z gwałtem wstrząsa Krakowem. Cała komenda zostaje postawiona na nogi, aby znaleźć dziecięcego pedofila. W niedługim czasie ginie kolejne dziecko i zaczynają się nerwowe poszukiwania. Czy to zbrodnie na tle religijnym? Autor od samego początku podsuwa nam kilku podejrzanych. No właśnie… wszyscy skupiają się na szukaniu mężczyzny. Czy słusznie? I co z całą sprawą ma historia sprzed lat powiązana z domem dziecka? Książka dla ludzi o mocnych nerwach. Ja sama mam ciągle problem z tym, żeby czytać jak dzieciom dzieje się krzywda, nawet jeśli to tylko fikcja literacka. Bardzo polubiłam Klaudię i Imbira, dość specyficznych śledczych, choć niezwykle sympatycznych. To co zdarzyło się pod koniec książki bardzo mną wstrząsnęło. Dynamiczna akcja, cały czas coś się działo. Momentami musiałam robić przerwy w czytaniu, bo wrażeń było aż nadto. Szczerze polecam „Piekło-niebo” Pawła Fleszara @pawelfleszar.autor . Z pewnością sięgnę po „Powódź”, bo zebrała mnóstwo dobrych opinii. Za egzemplarz książki bardzo dziękuję @harpercollinspolska
2023-08-07
justcallmeola
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
3/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Bardzo lubię czytać kryminały. Lubię sięgać po książki z tego gatunku napisane przez polskich autorów. Nie słyszałam wcześniej o kimś takim jak Paweł Fleszar, dopóki nie zobaczyłam pierwszą zapowiedź książki „Piekło-niebo”. Zaciekawił mnie opis. Zapowiadała się emocjonalna i wciągająca historia, gdyż miała tyczyć gwałtów i zabójstwa dzieci. Byłam bardzo ciekawa i przygotowana na mocny kryminał. Moje zaciekawienie książką „Piekło-niebo” utrzymało się mniej więcej do sceny oględzin pierwszej ofiary. Wtedy przeczytałam wiele nielogiczności i pomyłek. Przestraszyłam się, że reszta książki będzie wyglądała podobnie. Na szczęście przez resztę książki autor już się nie skupił na opisie oględzin i historię czytało się lepiej. Moje zaciekawienie wzrosło. Z chęcią podążałam za kolejnymi tropami, aby znaleźć mordercę i gwałciciela małych chłopców. Przyglądałam się bohaterom i snułam własne domysły. Zakończenie książki mnie zaskoczyło. Niestety niepozytywnie. Miałam wrażenie, że było w dużym stopniu nierealne, nie pasowało mi do całej historii. Lubię sięgać po kryminały napisane przez dziennikarzy. Do tej pory zawsze trafiałam na takie, w których autor był przygotowany do pisania, zrobił porządne badania. Przez to do mojej głowy się wbiło, że sięgając po książki napisane przez dziennikarzy nie znajdę tam pomyłek wynikających z niedostatecznego researchu. Niestety tym razem się to nie sprawdziło, przez co książka „Piekło-niebo” trochę mnie zawiodła. Myślałam, że jeżeli historia skupia się na morderstwach chłopców, to mnie poruszy albo obrzydzi. Jednak tak się nie stało. Książkę czytało się dobrze, ale bez większych emocji. Dobre czytadło na kilka wieczorów.
2023-07-31
Anna
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
Klaudia
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Zabawa w piekło-niebo budziła we mnie nieprzyjemne odczucia, których nie do końca potrafię określić. Podobnie jest w przypadku wyliczanek. Może ma to związek z jakąś formą przypieczętowania końca dla samego siebie, na którego nie mamy wpływu. Albo to przez horrory w których przewijały się podobne motywy... W każdym razie dzisiaj sięgamy po piekło-niebo, które w tym przypadku nie kojarzy się z niewinną zabawą. Kiedy nad zalewem w Krakowie pojawiają się zwłoki zamordowanego i wykorzystanego seksualnie dziecka, a następne znika w podobnych okolicznościach, policja wie, że na wolności jest ktoś, kto ma w planach zrobić to nieraz. Ruszają więc tropem tajemniczego pedofila, jednak wskazówki są niejednoznaczne, a podejrzanych całkiem sporo. Na ekranach pojawia się film Tylko nie mów nikomu, poruszający tematykę pedofilii w kościele katolickim, który skłania ludzi do przyglądaniu się osobom duchownym (zwłaszcza, że w książce ofiarami były zawsze dzieci przystępujące do komunii świętej). Akcja idzie wartko i nie można zarzucić pozycji przestoju. Wzbudza też mieszane uczucia, jednak może wynikać to ze względu na dzieci w rolach ofiar. Przez mnogość bohaterów ciężko było mi połapać się kto jest kim przez pierwsze rozdziały. Dopiero później przez zaznaczenie wyraźnych cech, bardziej mogłam skupić się na samej fabule, a mniej na zastanawianiu się nad rolami poszczególnych postaci. Samą treść ciężko było mi logicznie ze sobą dopasować i nie wiem czy wynika to z faktu, że było zbyt wiele wątków i postaci, czy może przez to, że czytałam ją zwykle przed snem, gdzie byłam zmęczona i po prostu umykały mi szczegóły istotne dla fabuły. Policjanci, którzy zajmowali się sprawą morderstw dzieci skupiali się na zadaniu, więc nie mogliśmy ich poznać ani się wczuwać w akcję. Od męskich postaci można było odczuć dystans, natomiast kobiety i Imbir wprowadzały odrobinę lżejszą atmosferę. Mimo ciężkich tematów śmierci, zaginięć i strachu, autor wplatał humor, dzięki czemu książka zachowała balans i nie wpadła w przesadę w żadną ze stron. Tytuł ciekawy i cieszę się, że mimo tak rzadkiego sięgania po kryminały, trafiam na takie, które mnie do nich nie zniechęcają. Tutaj jedyną trudnością była spora grupa bohaterów splątanych ze sobą przeszłością i/lub w jakichś tajemniczych konszachtach. Chociaż zrzucam to bardziej na złe pory - nie w pełni swojej koncentracji. Drugą rzeczą z której zdałam sobie sprawę, to mniejsza chęć do czytania, gdy nie ma jednego bohatera z którym śledzimy fabułę i ewentualnie pojawia się na chwilę ktoś inny. Tutaj tak naprawdę nie jesteśmy konkretnie z nikim, przez co ciężko jest wczuć się emocjonalnie w treść książki i polubić postacie. Chociaż to chyba nie tego rodzaju powieść...
2023-07-13
Klaudia
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 1

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel