Po tamtej stronie lasu
Porządkując rzeczy po zmarłej matce, Ewa natrafia na starą szkatułkę należącą kiedyś do jej babki. Jest tam kilka pamiątek i stary album, który pamięta z dzieciństwa, a w nim tajemnicze zdjęcia. Przeszłość babki zawsze była niejasna i pełna niedomówień, matka Ewy miała tylko mgliste wspomnienia z wczesnego dzieciństwa.
Ewa postanawia pojechać do niewielkiej miejscowości, do której prowadzą znalezione przez nią wskazówki. Chce odnaleźć chatę w lesie, w której babka i matka spędziły kiedyś kilka lat. Jej przyjazd uruchamia ciąg zdarzeń, które powoli przybliżają ją do przeszłości. Co odkryje po tamtej stronie lasu? Jak bardzo zaskoczy ją to, czego się dowie o przeszłości babki i matki? Czy poznanie długo skrywanej prawdy pomoże jej lepiej zrozumieć siebie samą?
Fragment tekstu
PROLOG
Lucyna, 1959
Z lasu wychodzą na piaszczystą drogę, prowadzącą do miasteczka. Lucyna poprawia torbę, która zsunęła się jej z ramienia. Przeszły spory kawałek i zarówno plecak, jak i torba trochę jej już ciążą. Zwłaszcza, że musi jeszcze nieść małą. Na szczęście ta jest spokojna. Wypoczęła i nieco odżyła, bo przespała całą noc, a zanim wyszły z chaty, zjadły jeszcze resztki jedzenia. Teraz dziewczynka rozgląda się zaciekawiona, obejmując jej szyję rączkami. Lucyna oddycha głęboko. Patrzy w stronę miasteczka. Czuje, jak jej żołądek zaciska się boleśnie, oddech przyspiesza. Kilka razy chciała zawrócić, po prostu uciec. Znów skryć się, jak dzikie zwierzę, w bezpiecznej i znajomej leśnej gęstwinie. Wtedy wtulała twarz w delikatne jasne włoski dziewczynki i to dodawało jej siły. Musi to zrobić. Nie ma wyjścia. Musi tam pójść i wszystko powiedzieć.
Miasteczko jest jeszcze puste o tej porze. Dopiero zaczyna wracać do życia po nocy. Lucyna mija kolejne budynki – domy, sklepiki, stragany, osiedle szarych bloków. Kiedy przechodzi obok sklepu spożywczego, zapach pieczywa, który się stamtąd wydobywa, zatrzymuje ją na chwilę. Nagle czuje ochotę, żeby zjeść świeżą, chrupiącą bułkę, taką, jaką kupowała kiedyś zawsze rano z mamą. Jedną zjadała jeszcze po drodze do domu. Z drugiej mama robiła jej kanapkę do szkoły i pakowała w szary papier śniadaniowy. Ta druga nigdy nie smakowała tak dobrze jak pierwsza, kiedy rankiem przemierzały drogę ze sklepu do domu. Teraz nie może się powstrzymać i wchodzi do sklepiku, choć wie, że nie powinna tego robić. Musi jak najszybciej iść do tego szarego ponurego budynku, który czeka na nią przy końcu drogi. Wie, że to będzie w pewnym sensie jej koniec. Kiedy tam wejdzie, nie będzie już odwrotu. Ale tak naprawdę przecież koniec nastąpił kilka dni wcześniej. Wszystko skończyło się już wtedy. To, co wydarzy się teraz, będzie tylko ostatecznym potwierdzeniem, czegoś, co już nastąpiło.
Sklepik jest nieduży, ale nieźle zaopatrzony. Lucyna kupuje dwie bułki – dla siebie i małej. Po namyśle prosi jeszcze o butelkę mleka i gazetę. Potem idą na skwerek kawałek dalej i siadają na ławce. Od czasu do czasu ktoś je mija, ale nikt nie zwraca na nie większej uwagi. Lucyna bierze kilka głębokich oddechów. Jeszcze tylko ta chwila, chwila spokoju, a potem… Zerka na małą. Dziewczynka z zapałem pałaszuje bułkę, ściskając ją w pulchnej rączce. Lucyna odgryza kawałek swojej, starając skupić się na tej chwili i nie myśleć, o tym, co ma niedługo zrobić, o tym wszystkim, co ją zaraz czeka. Przeżuwa powoli, przeglądając gazetę. Ma nadzieję, że na coś natrafi i dowie się czegoś więcej. I rzeczywiście na coś w końcu trafia. Wpatruje się przez chwilę w wytłuszczony nagłówek i przebiega wzrokiem krótki artykuł. Przełyka z trudem kęs bułki, próbując przyswoić sobie to, co właśnie przeczytała.
– Niam? – pyta mała, wyciągając w jej stronę rączkę z kawałkiem bułki. Wpatruje się w nią tymi pięknymi wielkimi oczami. Lucyna uśmiecha się blado.
– Dziękuję. – Wsuwa kawałek bułki do ust. – Mniam, mniam, mniam! – mówi grubym głosem, udając wygłodniałego potwora. Basię zawsze to rozśmieszało. Dziewczynka natychmiast chichocze radośnie, a Lucynie robi się przez chwilę cieplej na sercu. Co teraz z nią będzie? – przemyka jej przez głowę. Co z nimi będzie? Znów zerknęła na budynek w oddali. W jej głowie pojawia się szalona myśl, a potem ta myśl zaczyna się coraz bardziej rozrastać. Może ma jeszcze szansę? Może to wszystko nie musi się tak kończyć? Może zrobić coś innego. Spogląda w drugą stronę, gdzie w oddali majaczy budynek dworca. „Nie, to zbyt szalone, to się nie uda” – podpowiada jej rozsądek. Chwilę później podejmuje jednak decyzję. Wstaje, chowa butelkę z mlekiem i gazetę do plecaka, a potem bierze dziewczynkę na ręce. Ta wtula się w nią ufnie, a Lucyna czuje znów znajome ciepło w środku, jakby jej serce, wcześniej zmrożone na lód, odtajało i znowu zaczęło bić. Rusza szybkim krokiem w stronę dworca. Po dworcu kręci się sporo ludzi i Lucyna bardzo się stara, żeby nie rzucać się w oczy. Boi się, że spotka kogoś znajomego, że ktoś je rozpozna i wszystko wyda się w ostatniej chwili. Jeszcze chwilę wcześniej nie miałoby to aż takiego znaczenia, ale teraz, kiedy podjęła już decyzję, kiedy pojawiła się w niej iskierka nadziei, że to nie musi być koniec, nie zniosłaby tego. Staje przed kasą biletową, starając się zachować spokój. Kolejka przesuwa się bardzo wolno. Zbyt wolno. Lucyna czuje, jak łomocze jej serce, jak pocą jej się dłonie. Ma wrażenie, że wszyscy jej się przypatrują, że wszystko wiedzą. Nie, wydaje jej się. Bierze głęboki oddech. Musi zachować spokój. Jeszcze chwila, jeszcze trochę… Uda się. W końcu kupuje bilet do pierwszej lepszej miejscowości. Byle szybciej. Byle stąd zniknąć. Pociąg nadjeżdża niedługo potem.
W środku nie ma zbyt wielu ludzi, co Lucyna przyjmuje z ulgą. Zdaje sobie sprawę, że im mniej ludzi ją zobaczy i zapamięta, tym lepiej. Wsiadają do wolnego przedziału. Kiedy pociąg w końcu rusza, czuje ulgę, jakby zostawiała za sobą wszystko, co złe. Wszystko, co nie powinno było nigdy się wydarzyć.
– Piciu – mówi dziewczynka.
Lucyna wyjmuje kubek z plecaka i nalewa do niego trochę mleka z butelki. Mała wypija je łapczywie.
Lucyna bierze ją na kolana i przytula. Przez dłuższy czas patrzą na obrazy przesuwające się za oknem.
– Tiam! – Dziewczynka zafascynowana wskazuje co chwilę coś za szybą. W końcu znużona zasypia.
Na kolejnej stacji do przedziału wsiada jakaś starsza kobieta. Lucyna czuje, jak jej serce bije niespokojnie, choć stara się zachować pozory. Kobieta zerka na nie i obdarza ją ciepłym uśmiechem.
– Jakie śliczne maleństwo… – mówi przyciszonym głosem. – Urocza ta pani córeczka. Jak ma na imię?
– Basia – odpowiada Lucyna, przyciskając mocniej do siebie ciepłe od snu dziecięce ciało. Wtula policzek w miękkie włoski i przymyka oczy.
– Ładnie. – Kobieta uśmiecha się serdecznie.
Lucyna odwzajemnia uśmiech i udaje, że przysypia. Nie chce rozmawiać z tą kobietą – i tak już zbytnio zwróciły jej uwagę. Żałuje, że nie mogą po prostu zniknąć, stać się niewidzialne. Kobieta na szczęście wysiada na kolejnej stacji.
Znów zostają same. Pociąg turkocze miarowo, obrazy przesuwają się za szybą. Kolejny i kolejny. Coraz dalej i dalej. Z każdą mijającą minutą Lucyna czuje, jak oddala się od tego wszystkiego, co było, od dawnego życia. Teraz czeka je coś nowego. Zaczną wszystko od początku. Razem.
Mała śpi, ściskając w rączce jej palec. Oddycha spokojnie, miarowo. Wdech – wydech. Tak niewiele, a zarazem wszystko – przemyka Lucynie przez głowę. Wdech – wydech. Usta ma lekko otwarte, pucaty, zaróżowiony policzek, wtula w jej szyję.
– Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa – szepcze Lucyna, gładząc delikatnie dziecko po jasnych włoskach. – Obiecuję.
ROZDZIAŁ 1
Ewa, 2019
Zerknęłam na kalendarz i uświadomiłam sobie, że już miesiąc tkwię w stanie tego dziwnego zawieszenia, swego rodzaju półżycia. Wyczekiwania na jakieś bliżej nieokreślone „coś”. Chyba powinnam „coś” w końcu postanowić, ruszyć z miejsca, ale nadal nie miałam na to najmniejszej ochoty. Przez ten miesiąc porządkowałam i przeglądałam rzeczy mamy, czytałam jej książki, słuchałam jej ulubionych piosenek. Przeczytałam na nowo jej artykuły i prace naukowe. Cieszyłam się, że mogę to zrobić, że to mam – jej przemyślenia i fascynacje, jej głos zachowany w literach. Chyba łudziłam się, że ją w ten sposób zatrzymam. Chwilami wydawało mi się, że to się udaje, a chwilami wręcz przeciwnie – tylko jeszcze bardziej podsycało jej brak. Nie da się zamknąć całej istoty człowieka w słowach. Nigdy nie wypełnią do końca powstałej pustki. Co nie znaczy, że zamierzałam kiedykolwiek przestać próbować. Minęło pół roku, odkąd mama odeszła, i to była moja odroczona żałoba, na którą wcześniej nie chciałam sobie w pełni pozwolić. Zagłuszałam ją pracą, byle tylko nie myśleć i nie czuć zbyt wiele. Tak naprawdę jednak nie da się przed tym uciec. Wszystko i tak mnie dopadło parę miesięcy później, kiedy wydarzyło się tamto z Weroniką, a ja niedługo później zostałam bez pracy. Wtedy nie miałam wyjścia. Musiałam się zatrzymać.
Wracałam też ostatnio często myślami do Natalii, do tych wakacji kilkanaście lat temu, kiedy po raz pierwszy mój świat się rozsypał. Chyba dopadł mnie jakiś kryzys, jeden z takich, gdy nagle uświadamiamy sobie, że nie do końca jesteśmy w swoim życiu tam, gdzie chcielibyśmy być. Problem jednak stanowi to, że właściwie naprawdę nie wiemy też, gdzie chcemy być. Czułam wyraźnie, że trzeba coś zmienić, że coś jest nie tak. Doświadczyłam tego parę razy, jednak jeszcze nigdy tak intensywnie, jak teraz. Może to dobry czas, żeby wrócić do terapii. Zdecydowałam, że pomyślę o tym, jeśli to wszystko nie minie. Na razie postanowiłam, że dam sobie jeszcze trochę czasu. Szukałam jakiegoś drogowskazu, czegoś, czego mogłabym się chwycić.
Uruchomiłam komputer i zerknęłam na Facebooka. Paru znajomych pytało, co u mnie. Zazwyczaj odpisywałam dość szybko, ostatnio jednak prawie nie korzystałam z internetu i czułam, że dobrze mi to robi. Wiedziałam tylko, że powinnam w końcu odpisać. Nie chciałam, żeby się martwili. Tych kilka najbliższych osób wie, że miałam ostatnio kiepski czas, więc tym bardziej może niepokoić ich moje milczenie. Właśnie wysyłałam kolejną wiadomość, kiedy mignęło powiadomienie. Ktoś skomentował mój post, który zamieściłam na jednej z dużych grup związanych z fotografią. Kliknęłam, nie robiąc sobie większych nadziei. Wcześniej pojawiło się już kilka komentarzy, ale nic z nich nie wynikało. Ten mnie jednak zaskoczył.
Wiem, gdzie jest to miejsce – pisał ktoś. – To na rynku to Lipowice, miasteczko na północnym wschodzie. Poznaję ten kościół. A to w lesie – to Kamienna Polana w Błękitnych Brzegach, wiosce leżącej kawałek dalej. Te kamienie są dość charakterystyczne.
Wpisałam w wyszukiwarce nazwy miejscowości. Lipowice okazały się niewielkim miastem w północno-wschodniej Polsce, a Błękitne Brzegi – wsią znajdującą się niedaleko. Odnalazłam parę zdjęć placyku i kościoła. Miejsce w lesie też było na kilku fotografiach. Kamienną Polanę opisywano jako jedno z tak zwanych miejsc mocy.
Dzięki, to chyba rzeczywiście to – odpisałam na komentarz. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Naprawdę znalazłam to miejsce? Tak po prostu? Pożałowałam trochę, że nie zrobiłam tego wcześniej, kiedy mama zaczęła się tym bardziej interesować, jeszcze przed chorobą. Teraz myślę, że może coś przeczuwała i w jakiś sposób chciała wrócić do początków. Wtedy nic nie znalazła, a jakiś czas później zachorowała i obie musiałyśmy się skupić na leczeniu i na tym, żeby jakoś ją z tego wyciągnąć.
To podczas przeglądania rzeczy mamy jakiś czas temu natrafiłam na starą szkatułkę. Należała do mojej babci. Wyglądała na ręcznie wykonaną; starannie wyrzeźbiono na niej roślinne motywy. Babcia trzymała w niej kilka pamiątek. Był tam stary aparat fotograficzny i zegarek z paskiem, też stary. Nie działał, wskazówki od lat pokazywały tę samą godzinę. W szkatułce było też kilka drewnianych figurek zwierząt, którymi czasami bawiłam się jako dziecko. Główną pamiątkę stanowił jednak stary album ze zdjęciami. Widziałam go wcześniej parę razy i zawsze oglądałam zafascynowana te czarno-białe, nieco tajemnicze, zdjęcia. Często pojawiała się tam nieduża drewniana chata otoczona lasem. Na kilku zdjęciach widziałam jej wnętrze, które przywodziło na myśl mały skansen. Piec kaflowy, obok kobieta przy kołowrotku. Haftowane serwetki na starym drewnianym stole. Na wielu z tych zdjęć była też kilkuletnia jasnowłosa dziewczynka. Wiedziałam, że to moja mama. Wszystkie fotografie miały taki sam podpis – „Las” i data – lata sześćdziesiąte. Tylko tyle. Wiedziałam, że te wszystkie zdjęcia zrobiła prawdopodobne moja babka. Całe życie pracowała jako bibliotekarka, ale miała dwie pasje. Książki i fotografię. Szczególnie lubiła fotografować przyrodę. W starym albumie było dużo zdjęć przyrodniczych. Las grał tu pierwsze skrzypce. Zwierzęta, rośliny, tajemnicze ścieżki i zakątki. Aż chciało się wniknąć w zdjęcia i znaleźć tam, w tej leśnej gęstwinie. Pójść jedną z tych ścieżek, wejść do starej chaty. Ciekawe, czy jeszcze istniała? Pewno nie. Ale kto wie? Babcia niewątpliwie miała talent, chociaż nigdy nie zabiegała o rozgłos. Mówiła, że robi to bardziej dla siebie, by jakoś zapisać to, co widzi, utrwalić w kadrze to, co ją fascynuje. Zawsze powtarzała, że życie jest bardzo ulotne, a pamięć zawodna. Miała jednak trochę lokalnych wystaw i powstało kilka albumów, do których włączono jej prace. Fotografią fascynowała się już od młodości, ale dopiero jako starsza kobieta pozwoliła innym pokazać trochę z tego, co przez lata stworzyła.
Wśród fotografii w albumie było też kilka zdjęć zrobionych w jakimś miasteczku. Tam podpis stanowiła tylko jedna litera „L.” i data. Tym razem nie mogło chodzić o las, to musiała być pierwsza litera nazwy miejscowości. Wszystkie zdjęcia z albumu zrobiono na początku lat sześćdziesiątych. Mama opowiadała, że pamięta, jak kiedyś, gdy była mała, mieszkały w tym domu ze zdjęć. Pozostały jej niejasne wspomnienia z tamtego okresu. Nie były to wyraźne obrazy, jedyne ulotne przebłyski, migawki. „To przypomina trochę bajkę. Może dlatego, że byłam dzieckiem, a tamto miejsce miało w sobie jakąś magię – mawiała. – Pamiętam zapach lasu, wszechobecny śpiew leśnych ptaków, lisa przemykającego tuż za oknem, zapach suszących się ziół, stukot kołowrotka, zapach chleba z pieca i świeżego ciasta. I pamiętam też ją”. „Kogo?” – pytałam. „Tamtą kobietę. Mówiłam na nią ciocia, ale tak naprawdę nią nie była”. Babcia nie lubiła podobno rozmawiać o czasach sprzed przyjazdu do miasteczka, w którym później spędziła większość życia. Mama próbowała kiedyś podpytać, gdzie wtedy mieszkały, i odnaleźć to miejsce, ale nie udało jej się niczego dowiedzieć. Wiedziałyśmy obie, że babcia miała trudną przeszłość. Szybko straciła oboje rodziców, później została samotną, bardzo młodą matką. Musiało jej być bardzo ciężko, zwłaszcza w tamtych czasach. Może dlatego nie chciała wracać do przeszłości. Moja mama nigdy nie poznała własnego ojca, a ja dziadka. Nasza historia zaczyna się od mojej babki – małej samotnej wyspy. Wokół niej jest tylko wielka pustka oceanu.
Te zdjęcia wrzuciłam do sieci właściwie tylko po to, żeby czymś się zająć. Jakaś część mnie chciała odnaleźć tamto miejsce, dowiedzieć się czegoś więcej. Nie robiłam jednak sobie wielkich nadziei, że natrafię na jakiś ślad. Właściwie czego ślad? Nawet tego nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, czego tak naprawdę szukam, co z założenia czyniło całą sprawę jeszcze bardziej beznadziejną. A jednak coś miałam. I musiałam zdecydować, co dalej.
Z rozmyślań wyrwał mnie głośny dźwięk dzwonka telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz. Iwona. Dzwoniła już wcześniej, ale nie odbierałam. Mogłam się założyć, że jest wkurzona.
– Cześć.
– No, wreszcie. – W jej głosie słychać było zdenerwowanie. – Czemu się nie odzywasz? Wszystko w porządku?
– W porządku – uspokoiłam ją. – Musiałam po prostu przemyśleć parę rzeczy.
– Mogłaś napisać chociaż dwa słowa. Martwiłam się, do cholery! – zawołała z wyrzutem. – Już nawet zaczęłam się pakować. Jeszcze raz tak zrobisz, a nie ręczę za siebie…
Westchnęłam.
– Przepraszam – powiedziałam ze skruchą.
– Co u ciebie?
– Poza tym, że wyleciałam z pracy? – rzuciłam lekko. – Chyba w miarę okej.
– Wywalili cię? – zapytała z niedowierzaniem.
– W sumie to i tak zastanawiałam się, czy nie odejść. To raczej nie dla mnie. Wkurzyli mnie tylko tym, jaki był nieoficjalny i, zdaje się, główny powód.
– To znaczy?
Opowiedziałam jej wszystko. Wciąż czułam złość, kiedy sobie to przypominałam, tamte emocje. Wróciła do mnie scena z ostatniego dnia w szkole.
– Pani Ewo… – słyszę za sobą głos wicedyrektorki, kiedy wychodzę z gabinetu.
Odwracam się i patrzę na nią uważnie.
– Przykro mi. – Mówi to takim tonem, jakby wcale nie było jej przykro. Z jakąś nieumiejętnie skrywaną satysfakcją. – Ale to po prostu chyba nie jest dla pani dobre miejsce. Od początku nie było.
– Nie wiem, czy dla kogokolwiek jest to dobre miejsce – odpowiadam sucho. – I nigdy nie było.
– Co pani sugeruje? – marszczy brwi.
– Historia lubi się powtarzać, prawda? – mówię. – Ale pani akurat powinna to wiedzieć, w końcu jej pani uczy.
– Niech pani da spokój, przecież to nie ma nic wspólnego z tamtym, co kiedyś… – wtrąca szybko, jakby chciała zamknąć mi usta. – Takie rzeczy po prostu się dzieją. Zresztą nic się w końcu nie stało.
– Naprawdę pani tak sądzi? – Nie mogę uwierzyć własnym uszom. – Nic się nie stało?