Pocałunek w Central Parku
Przedstawiamy "Pocałunek w Central Parku" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Podczas gali charytatywnej Damon Bradford po raz pierwszy od lat ulega emocjom. Nigdy jeszcze nie słyszał, by ktoś tak pięknie grał na wiolonczeli jak Evolet Grey. Gdy nocą odprowadza Evolet przez Central Park do domu, oboje ulegają urokowi chwili i całują się. Rano wszystko wydaje się romantycznym snem, jednak rzeczywistość szybko przynosi otrzeźwienie. W biurze Damona zjawia się bowiem zatrudniona na zastępstwo za jego osobistą asystentkę piękna wiolonczelistka Evolet Grey…
Fragment książki
Dźwięki muzyki pieściły ciało Damona Bradforda niczym dłoń kochanki. Gdy z oczami utkwionymi w wiolonczelistce popijał wystawny koktajl, w jego ustach rozchodził się aksamitny smak ginu, a w jego żyłach – rozleniwiające ciepło podniecenia.
Muzyka nigdy nie była ważnym elementem jego życia – choć potrafił oczywiście odróżnić klasykę od rocka. Nierzadko przekazywał też całkiem pokaźne kwoty na honoraria wykonawców zatrudnianych na galach, które organizowała jego firma. Jednak sama muzyka zawsze była jedynie tłem dla innych działań.
A tu nagle dzisiaj…
Przepełniona głębokim smutkiem solówka wiolonczeli – grana wolno i z mistrzowską precyzją – wyraźnie nakłaniała go do tego, by zwolnił tempo życia i zapomniał na jakiś czas o bieżących wyzwaniach.
Nigdy wcześniej nie słyszał niczego podobnego, a kobieta grająca na wiolonczeli nie przypominała żadnej innej kobiety, jaką znał.
Gdyby nie jej gra, w ogóle nie zwróciłby na nią uwagi. Bo trudno było znaleźć w niej coś szczególnie atrakcyjnego – włosy koloru blond, ciasno upięte w niski kok, czarna luźna sukienka z rękawami do łokcia, obszerna spódnica zakrywającą kolana, między którymi trzymała instrument.
Pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Damona, były jej dłonie – blade, smukłe i eleganckie. Palce jednej dłoni precyzyjnie prowadziły smyczek, palce drugiej dłoni z gracją wędrowały po strunach, zastygając po każdym ruchu z wyraźnym napięciem mięśni.
Krótka solówka wiolonczeli przebojem wdarła się do jego wnętrza. Bez trudu przebiła uszyty na miarę smoking, mącąc spokój i zakłócając równowagę, z której na co dzień słynął.
Do gry przyłączyła się teraz pozostała część orkiestry, wypełniając pomieszczenie harmonią dźwięków granych przez wiele instrumentów.
Odrywając wzrok od wiolonczelistki, Damon rozejrzał się po nowoczesnej w wystroju sali balowej wypełnionej najbogatszymi mieszkańcami Nowego Jorku.
Większość uczestników odbywającej się co roku Gali Charytatywnej Bradford Global pragnęła jak najlepiej zaprezentować się w drogiej kreacji, posmakować ekskluzywnych koktajli, znaleźć nowego kochanka czy ubić dobry interes.
Nikogo nie interesowało słuchanie muzyki.
A Damon Bradford – bardziej niż byłby skłonny się do tego przyznać – był taki sam. Nie interesowały go przyjemności chwili. Zawsze dążył do czegoś większego, próbując odhaczyć kolejną pozycję na nigdy niekończącej się liście wyzwań.
Jego firma, Bradford Global, wiodący producent różnego rodzaju wyrobów przemysłowych, doszła właśnie do ostatniego etapu przetargu na duże zamówienie z luksusowej europejskiej linii lotniczej. On sam – posiadał nieruchomości na czterech kontynentach, płynnie porozumiewał się w trzech językach i często pojawiał się na okładkach czasopism branżowych.
Edward Charles Damon Bradford miał w życiu naprawdę wszystko.
A jednak czuł w sobie jakąś olbrzymią pustkę.
I to właśnie brak przyjemności, radości i prawdziwego zadowolenia z życia przyprowadził go teraz pod samą scenę. Z czystej nudy zasiadł na wygodnym fotelu, oferującym doskonały widok na orkiestrę. Podświadomie pragnął, by wydarzyło się coś innego niż zwykle. Marzył o jakiejś zmianie – choćby najdrobniejszej.
I nagle to „coś” przybrało konkretne kształty… Siedziało pod ścianą, z przekrzywioną głową i wiolonczelą między nogami, z zamkniętymi oczami i twarzą wypełnioną smutkiem, całym sobą zaangażowane w tworzenie dźwięków.
Damon wiedział, że powinien wstać i pójść do ludzi. Ale pragnienie, by poznać i zbliżyć się do tej nieznajomej kobiety, rosło w nim z każdą chwilą, powoli zbliżając się do punktu wrzenia.
Wtem muzyka ucichła, ustępując miejsca innym odgłosom: pobrzękiwaniu naczyń, wybuchom śmiechu czy stukotowi szpilek o marmurową posadzkę. Życie toczyło się dalej, jakby nic się nie zmieniło.
Wiolonczelistka otworzyła oczy. Była trochę za daleko, żeby Damon mógł ustalić ich kolor. Patrzył, jak kobieta nachyla się w stronę innego muzyka, lekkim uśmiechem kwitując poczynioną przez niego uwagę. Na scenę weszła organizatorka gali, by ogłosić piętnastominutową przerwę przed występem kolejnego wykonawcy.
Wiolonczelistka oparła instrument na stojaku i wstała. Okazało się, że jest drobnej postury. Była trochę niższa, niż się spodziewał, jednak z ułożenia ramion i uniesionego podbródka można było odczytać siłę charakteru i pewność siebie. Podniosła wzrok – ich oczy spotkały się ze sobą w elektryzującej wymianie spojrzeń.
Gdy Evolet Grey wróciła na salę, mimowolnie skierowała oczy w to samo miejsce.
Ponowny kontakt wzrokowy z postawnym, przystojnym nieznajomym – rozłożonym niedbale w wygodnym fotelu – wywołał w jej ciele jeszcze silniejszą rekcję. Ten pozornie zrelaksowany mężczyzna przypominał jej czającego się drapieżnika, który tylko udaje spokój, by nie spłoszyć ofiary. Evolet czuła ciarki na plechach, ale nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
Był klasycznie przystojny. Miał ciemne włosy – gęste na górze i krótkie po bokach. Powściągliwy wyraz twarzy oraz lekkie dołki pod kwadratowymi kośćmi policzkowymi sprawiały wrażenie chłodu i wyobcowania.
Miał wyjątkowe oczy – z nutą dzikości, łamiącą jego ogólnie nieskazitelny wizerunek.
Evolet odwróciła wzrok, by przeciąć rozwijające się w niebezpiecznym kierunku myśli. Ruszyła w stronę baru. Niecodziennie miała szansę wypić drinka w hotelu tej klasy. Sala balowa – ze strzelistymi filarami i oknami od podłogi do sufitu, z których roztaczał się widok na znajdujący się po drugiej stronie ulicy Central Park – na jej gust była trochę zbyt nowoczesna. Na środku królował parkiet taneczny, wykonany z drewna tak ciemnego, że prawie czarnego. Na obrzeżach sali porozstawiane były białe fotele i kanapy, tworzące intymne przestrzenie, w których można było odpocząć czy znaleźć spokojne miejsce do prowadzenia interesów. Ściany były dyskretnie podświetlone na kolor niebieskofioletowy – niby drobny szczegół, zapewniający jednak w pomieszczeniu, w którym kręciło się blisko pięćset osób, dużo większą intymność.
Obok Evolet przemknęła kobieta w czerwonej sukni bez pleców, ciągnąc za sobą długi jedwabisty tren. Evolet poczuła nerwowy ścisk w żołądku – to nie był jej świat. Wśród ton biżuterii, ubrań haute couture i zapachu pieniędzy czuła się nikim. Jednak na myśl o tym, jak swoim chrypliwym głosem skomentowałaby to wydarzenie jej przybrana matka, Constanza, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Na widok szorującego po podłodze jedwabiu, Constanza uniosłaby swoje cienkie brwi, z politowaniem kiwając głową nad takim marnotrawstwem materiału. Potem jednak powiedziałaby do Evolet coś w rodzaju: „Zasłużyłaś sobie, moja droga, na to, żeby się tu znaleźć, więc przestań marudzić i dobrze się baw”.
Pokrzepiona tą myślą, Evolet poczuła się trochę pewniej. Postanowiła, że wypije drinka, pokręci się trochę po tej najbardziej eleganckiej sali, jaką w życiu widziała, i wróci do domu – by mieć czas na dłuższą kąpiel w wannie.
Mogła też sobie jeszcze chwilę pofantazjować, na przykład na temat przystojniaka, z którym dwukrotnie wymieniła już gorące spojrzenia…
Dochodziła już do baru, gdy ktoś chwycił ją za łokieć.
– Cóż za kojący widok dla moich zmęczonych oczu!
Poczuła odór alkoholu. Próbowała się odwrócić, ale nieznajomy mężczyzna chwycił ją w talii i pociągnął ku sobie, potęgując nieprzyjemny zapach.
– Jak się nazywasz, młoda damo? Nie widziałem cię jeszcze na żadnej z poprzednich gal.
– Jestem czlonkiem orkiestry – odpowiedziała najgrzeczniej, jak potrafiła, Evolet. Chwyciła rękę mężczyzny, zdjęła ją ze swojej talii i cofnęła się o krok.
– Słyszałem wiele dobrego na temat muzyków. Podobno mają bardzo sprawne ręce… – odrzekł nieznajomy, sugestywnie unosząc brwi. – Może po zakończeniu gali pomogłabyś mi zweryfikować te plotki?
Evolet ledwo powstrzymała odruch wymiotny; jednak pieniądze nie zawsze idą w parze z klasą czy urokiem osobistym. Spojrzała na ręce mężczyzny. W jednej trzymał szklankę martini. Na drugiej ręce połyskiwał luksusowy srebrny zegarek i bogato zdobiona ślubna obrączka.
Przezwyciężając obrzydzenie, odparła z zimnym uśmiechem:
– Faktycznie, mam szczęście grać u boku niezwykle utalentowanych muzyków. Ale zawsze gramy razem. Nie daję występów prywatnych.
Mężczyzna zamrugał oczami, jakby jego umysł nie mógł się przebić przez toksyczne odurzenie.
– Ale ja nie chcę muzyki – wybełkotał. – Chciałbym…
– Czy to nie twoja żona, Harry?
Nieznajomy odwrócił się gwałtownie, a przez jego twarz przebiegło coś w rodzaju strachu. Wykorzystując okazję, Evolet szybko pochyliła się do przodu, podłożyła palec pod szklankę martini i podbiła ją do góry. Brzoskwinioworóżowy napój posłusznie wytrysnął na białą koszulę mężczyzny, szklanka zaś wypadła mu z ręki i roztrzaskała się o podłogę, przyciągając spojrzenia wielu gości.
Mężczyzna poczerwieniał.
– Co… – Spojrzał na Evolet, potem na rozbitą szklankę, próbując zrozumieć, co się wydarzyło. – Sam upuściłem szklankę?
– Dokładnie tak, Harry.
Evolet zamarła. Dochodzący zza jej pleców głęboki aksamitny głos wywoływał u niej gęsią skórkę. Ale jednocześnie robiło jej się też gorąco. Zastanawiała się, czy właściciel tego uwodzicielskiego głosu mógł widzieć, co zrobiła.
Twarz Harry’ego bladła coraz mocniej.
– Hm… chyba trochę za dużo wypiłem…
– Harry!
Na widok lęku, jaki odmalował się na twarzy Harry’ego, Evolet prawie zrobiło się go żal. Podeszła do niego szczupła kobieta, z kruczoczarnymi włosami upiętymi wysoko w elegancką fryzurę i potępieniem w oczach.
– A, tu jesteś, kochanie – rzekła, chwytając go za ramię wypielęgnowanymi paznokciami, które wbiły się w jego marynarkę niczym szpony. – Pytali o ciebie Jonesowie.
Potem w groźnym uśmiechu wyszczerzyła zęby w stronę Evolet i stojącego za nią mężczyzny.
Próbując się jakoś przygotować na to, co zobaczy, Evolet odwróciła się do tyłu.
Stał za nią ów tajemniczy, wysoki, ciemny, głęboko zamyślony mężczyzna. Podniosła śmiało głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Jego lekko wygięte w geście rozbawienia wargi świadczyły o tym, że widział, co przed chwilą zrobiła.
– Dziękuję – powiedziała po prostu.
– Za co? Świetnie sobie poradziła pani sama.
Evolet oblała się rumieńcem.
– To była…
– Świetna reakcja na takiego nieznośnego dupka, który najpierw za dużo pije, a potem zaczepia każdą kobietę, która nie jest jego żoną.
– Tak czy owak… dziękuję. – Rzuciła szybkie spojrzenie dookoła, upewniając się, że ludzie nie patrzą już w tę stronę. Sprawnie działająca firma sprzątająca zdążyła już usunąć ślady rozbitego kieliszka. – Jeszcze raz dziękuję za dyskrecję.
– Nie ma za co. – Damon skinął głową w kierunku baru. – Anthony to prawdziwa gwiazda wśród barmanów. Po spotkaniu z Harrym pewnie potrzebuje pani jakiegoś dobrego drinka.
Evolet skupiła się na wydrukowanym elegancką czcionką menu, odrywając na moment wzrok od frapującego nieznajomego.
– Poproszę „Lawendowego szpiega”.
Barman podał jej szklankę wypełnioną bladofioletowym napojem, z zatkniętym kłosem lawendy. Podziękowała i podniosła ją do ust.
– O rany! – Czując na języku mieszaninę ginu, lawendy i limonki, wzięła głębszy oddech. – Przepyszne!
– Często pije pani gin?
– To mój pierwszy raz – odpowiedziała, upijając kolejny łyk. – Rzadko piję alkohol. Właściwie prawie w ogóle. Ciągle albo ćwiczę, albo występuję. – Chciała jeszcze dodać „albo pracuję jako asystentka”, ale coś ją powstrzymało od tego wyznania. – Nie mam czasu na alkohol.
– A dlaczego wiolonczela, a nie jakiś inny instrument?
– Pierwszy raz usłyszałam wiolonczelę w korytarzu metra. Szłam i nagle usłyszałam niesamowitą muzykę…
Wspomnienie tamtego wydarzenia natychmiast odżyło w jej głowie. To było w godzinach szczytu. Przez gęsty tłum ludzi korzystających z metra przepychała się wytrwale w kierunku dźwięku wiolonczeli. Wszystko inne ucichło: huk wjeżdżających pociągów, harmider ludzkich głosów, dzwonki telefonów i pikanie esemesów.
– Jakby śpiewał chór aniołów?
Evolet przypomniała sobie, że nie jest sama.
– Nie, wręcz przeciwnie. Tamta wiolonczela… – Uniosła rękę, naśladując ruchy palców, którymi po raz pierwszy zainteresowała się w tamtym dniu. Dniu, w którym przestała wegetować, a zaczęła żyć. – Tamta wiolonczela płakała.
– Płakała?
Evolet wypiła kolejny łyk drinka, żeby pokryć zmieszanie. Niezły pijar – pomyślała. – Facetom takim jak on imponuje przepych i uroda, a nie depresja.
Ale coś w jego spojrzeniu – w intensywności, z jaką na nią patrzył, jakby chciał poznać całą jej historię – sprawiało, że miała ochotę wszystko mu opowiedzieć. Żeby wiedział, w jaki sposób z małego dwupokojowego mieszkanka w East Harlem trafiła do orkiestry smyczkowej, która była na tyle dobra, by występować w jednym z najbardziej luksusowych hoteli Nowego Jorku.
Nie rób tego! – ostrzegła samą siebie.
Czy mało miała jeszcze tego rodzaju doświadczeń? Zwierzenia prowadziły do rozbudzania nadziei, a potem zawsze do zranienia. Wyjątkiem była Constanza – wspaniały dar od życia, którego nigdy się nie spodziewała – ale osoby tak godne zaufania zdarzają się bardzo rzadko.
– Muzycy używają czasami zbyt dramatycznych określeń. Po prostu, podobała mi się ta muzyka, a facet, który wtedy grał, gdy skończył, był na tyle miły, że odpowiedział na wszystkie moje pytania. Zaczęłam brać lekcje i tak się zaczęło – dokończyła opowieść.
– Nie to chciała pani powiedzieć – odparł Damon, marszcząc brwi.
– Nie bardzo rozumiem…
Damon nachylił się do niej, ale w przeciwieństwie do Harry’ego jego bliskość nie budziła w niej obrzydzenia. Wstrzymała oddech i znów poczuła w sobie falę gorąca – oddziałującą na nią znacznie bardziej, niż by sobie tego życzyła. Nie chciała żadnych zauroczeń, a już na pewno nie w odniesieniu do bogatego playboya, który pewnie umawiał się z modelkami, aktorkami i polityczkami.
Ogarnęła ją chęć ucieczki. Gdy rozejrzała się dookoła, szukając powodu, by wyjść– wokalista zespołu, który teraz występował na scenie, zaprosił wszystkich do tańca. Evolet już rozchyliła wargi, by podać jakąś głupią wymówkę, ale Damon chwycił ją mocno za rękę. Z wrażenia prawie upuściła trzymaną w drugiej ręce szklankę. Podniosła na niego oczy, a z jego twarzy wyczytała, że wie, że zamierzała uciec.
– Proszę ze mną zatańczyć – poprosił Damon.
Jej życie emocjonalne kręciło się głównie wokół wiolonczeli. Dźwięk tego instrumentu wydawał się Evolet bardzo uwodzicielski. Mężczyźni oskarżali ją o to, że jest zimna jak ryba, a ona przyjmowała tę krytykę ze spokojem. Bo nikt nie zafascynował jej jeszcze na tyle mocno, by umówić się na więcej niż dwie randki, kończące się zwykle mało ekscytującym pocałunkiem na pożegnanie.
Ale teraz, gdy opadł pierwszy szok, czuła, jakby świat zapadał jej się pod nogami. I wiedziała, że jeśli się zgodzi, to zapadnie się jeszcze bardziej.
– Dobrze.
Zanim zdążyła pożałować swojej decyzji czy choćby mrugnąć okiem, Damon wyjął jej z ręki szklankę i odstawił ją na kontuar, a potem objął ją za plecy i pociągnął na parkiet.
– Widzę, że to dla pana nie pierwszyzna.
– To, to znaczy co? – spytał z wilczym uśmiechem.
Przycisnął mocniej rękę do jej pleców, przysuwając ją odrobinę do siebie. Drugą ręką ujął jej dłoń, ale dużo delikatniej, jakby obawiając się, że jeśli ściśnie za mocno, to mu ucieknie.
– Uwodzenie kobiet, zapraszając je do tańca – odparła z zapartym tchem.
Przez moment w jego oczach pojawił się ogień.
– Czuje się pani uwodzona…? – zawiesił głos. – Nawet nie wiem, jak się pani nazywa.
– Ja też nie wiem, jak pan się nazywa – odparła radośnie, na co on zareagował salwą śmiechu.
– No, to będziemy musieli się poznać, prawda?
Wzrok Evolet powędrował do jego ust – ciekawe, jak on całuje…
– To znaczy? – wyszeptała.
Damon uśmiechnął się szeroko, a ona zamarła.
– To znaczy: wymienić się imionami.
Z przerażeniem Evolet zdała sobie sprawę, jak wielką przyjemność sprawia jej ta rozmowa. Bo przecież flirtowała z przystojnym, bogatym mężczyzną, który z jakiegoś powodu był zainteresowany tym, by z nią rozmawiać.
Gdy muzyka przyspieszyła, a ona zaczęła się potykać, Damon wzmocnił uścisk.
– Spokojnie, proszę mi zaufać.
Z seksownym uśmieszkiem wpatrywał się w nią intensywnie, jakby rzucając jej wyzwanie. Podniosła dzielnie brodę i przykazała ciału, by nie stawiało mu oporu. Gdy wypuszczał ją w obrót, posłusznie wracała, by znów do niego przylgnąć, choć w pierwszej chwili była tym przerażona.
Uśmiechali się do siebie nawzajem i widać było, że on czuje się coraz pewniej. Gdy się uśmiechał, jego zwykle zamyślona twarz stawała się zabójczo przystojna.
I świetnie tańczył.
– Czyżbym trafiła na zawodowego tancerza? – spytała Evolet, unosząc brwi, gdy skończył się utwór i zapadła cisza.
Damon zaśmiał się pod nosem.
– Skądże, wyczerpałem już cały swój repertuar.
– Było naprawdę świetnie.
– Moja matka była dobrą nauczycielką.
Nagle z jego oczu znikło rozbawienie, a pojawiło się coś, co Evolet znała aż za dobrze.
Cierpienie.
– I co się stało? – spytała cicho.
Spojrzał na nią, a ona wyczytała z jego oczu wszystko – tragedię, agonię, rozpacz.
Jednak w ułamku sekundy jego spojrzenie stało się zimne jak lód i nie można już było odczytać z niego żadnych emocji.
– Pójdę po następne drinki.
Tak bezpardonowe ucięcie sprawy było dla niej jak policzek. Zrobiła krok do tyłu.
Przez chwilę czuła się jak w bajce. I równie szybko wróciła do rzeczywistości. Nie dla psa kiełbasa… A jeszcze chwilę wcześniej chciała, żeby ich kontakt trwał znacznie dłużej niż jedna piosenka.