Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Podaruj mi szczęście / Awaryjne lądowanie
Zajrzyj do książki

Podaruj mi szczęście / Awaryjne lądowanie

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-8342-432-3
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383424323
Tytuł oryginalnyThe Prince’s Pregnant SecretaryHer Christmas Baby Confession
TłumaczDorota Viwegier-JóźwiakZbigniew Mach
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-02-29
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Podaruj mi szczęście" oraz "Awaryjne lądowanie", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Clara Stephenson od siedmiu lat jest asystentką króla Alarica. Ich relacje są profesjonalne, ale gdy Clara próbuje go pocieszyć po jego zerwanych zaręczynach, daje się uwieść jej wdziękom i urodzie. Po miesiącu okazuje się, że będą mieli dziecko. Alaric decyduje, że się pobiorą. Clara zaczyna żyć jak królowa, lecz nie potrafi być szczęśliwa, żyjąc w sposób narzucony przez Alarica. A on wkrótce zaczyna tęsknić za dawną Clarą – przyjacielską, pełną energii, mającą własne zdanie. Bardzo chciałby uszczęśliwić swoją żonę…

Po ślubie siostry Bianca Forrester wraca prywatnym samolotem z amerykańskim milionerem Xanthosem Antoniou, drużbą pana młodego. Podczas burzy śnieżnej samolot ulega awarii i ląduje na odludziu. Muszą przeczekać w zimnej chacie, zanim nadejdzie pomoc. Bianca jest zmuszona przystać na propozycję Xanthosa, by spali razem w jedynym łóżku. Próbują zachować dystans, ale nagle ta zimna noc staje się coraz gorętsza…

 

Fragment książki 

Furia, która błyskawicznie rozprzestrzeniła się w żyłach księcia Alarica Van Ambrose, zaskoczyła nawet jego samego. Nie sądził, że ktokolwiek poza jego beznadziejnym ojcem, będzie w stanie doprowadzić go do białej gorączki.
Ale to nie ojciec spoglądał teraz na niego ze zdjęcia wyświetlonego na tablecie Clary, lecz jego była już narzeczona, Celestine Osborne, w ramionach nie jednego, a dwóch mężczyzn, przyłapana przez paparazzich w którymś z modnych nowojorskich klubów. Jeden z mężczyzn trzymał ją dłońmi w talii, lubieżnie przytulony do ledwo przykrytych kusą spódniczką pośladków. Dłonie drugiego mężczyzny spoczywały tuż pod jej piersiami, które omalże wylewały się z wydekoltowanej bluzki na ramiączkach.
Większość kobiet przyłapanych in flagranti zapewne zasłoniłaby się przed błyskiem flesza, ale nie Celestine, która patrzyła prosto na fotografa. Dobrze znał to jej wyzywające spojrzenie i bezczelny uśmiech. Niektórym mogłaby się wydać pewna siebie i seksowna. Alaricowi te oślepiająco białe zęby kojarzyły się z piranią.
Powoli rozprostował palce zaciśnięte na telefonie i odłożył go na biurko. Gdy wybierał numer Celestine, pozostawił zdjęcie otwarte – miało mu przypominać, że nie może już dłużej tolerować jej skandalicznych wybryków. Trwające od dziewięciu lat zaręczyny były co prawda efektem umowy biznesowej zawartej przez ich ojców, jednak Alaric zawsze był przekonany, że ten układ pasuje także Celestine.
Dopiero podczas ostatniej rozmowy, a właściwie awantury zakończonej zerwaniem, Celestine wyjawiła, że nigdy nie chciała tego ślubu. Był teraz zły nie z powodu rozstania, lecz dlatego, że zmarnował tyle czasu, czekając na Celestine i znosząc wszystkie jej wyskoki.
– Przykro mi, Wasza Wysokość.
Spokojny głos Clary pomógł mu odzyskać równowagę. Była jego asystentką przez ostatnie siedem lat. Niezawodna, profesjonalna, biegła w mowie oraz piśmie, szybko stała się kimś, bez kogo nie umiałby funkcjonować. Cechowała ją skuteczność, obojętne, czy chodziło o niwelowanie napięć na linii ojciec-syn, reagowanie na coraz bardziej zuchwałe zachowania Celestine czy dyskretne zakończenie jego ostatniego romansu z córką hiszpańskiego potentata olejowego.
W ostatnim czasie Alaric zauważył, że coraz częściej zwraca się do niej, prosząc o opinie na tematy polityczne, a jej towarzystwo sprawia mu przyjemność. Oczywiście, dostrzegał czerwone flagi. Clara była zatrudniona w jego kancelarii, a on jeszcze do niedawna był zaręczony.
Ale już nie jesteś, usłyszał diabelski podszept. Zerknął teraz na Clarę zbliżającą się do jego biurka. Była bardzo atrakcyjną kobietą. Zwykle nosiła kostiumy składające się z żakietu i spodni lub spódnicy, dopasowane do figury na tyle, by podkreślać walory sylwetki, ale nie wodzić go na pokuszenie.
Jednak dzisiejszego wieczora… miała na sobie suknię w kolorze kobaltu, który przypominał mu Morze Północne tuż przed wschodem słońca. Sposób, w jaki delikatny materiał spowijał jej szczupłe ciało, podkreślając wszystkie krągłości i opadając kaskadą aż do samej ziemi, wprawił go w podekscytowanie. Jasne blond włosy, upięte zazwyczaj w skromny kok tuż nad karkiem, były dziś wysoko zaczesane i fantazyjnie skręcone, a pojedyncze loki okalały jej anielską twarz.
Gdy dotknęła tabletu, arogancka mina Celestine zniknęła z ekranu.
– Mnie natomiast jest przykro, że nie zerwała zaręczyn wcześniej. Linnaea zasługuje na lepszą królową.
Usta Clary rozchyliły się na moment i z powrotem zacisnęły.
Alaric uniósł brwi.
– Co takiego?
– Nie jest moją rolą to oceniać.
Zaśmiał się. Rzadko zdarzało mu się opuszczać gardę, ale przy Clarze nie miał z tym problemu. Należała do osób szczerych i wiedział, że leżało jej na sercu dobro kraju, którym w zastępstwie ojca rządził.
– Możesz powiedzieć to, co myślisz. Nie pogniewam się.
Jeden z kącików ust uniósł się lekko w górę. W oczach zatańczyły wesołe ogniki.
Wesołe ogniki? Co też mu przyszło do głowy?
– Wasza Wysokość też zasługuje na kogoś lepszego.
Zmrużył oczy, przypomniawszy sobie, że wypowiedziała już kiedyś podobne słowa. Pewnego wieczora jedenaście miesięcy temu. Wtedy właśnie sprawy między nimi przybrały nieco inny obrót. Przynajmniej z jego perspektywy.
Alaric wstał z fotela i przeszedł kilka kroków w stronę okien sięgających od sufitu do podłogi. Jezioro połyskiwało w blasku zimowego księżyca. Śnieg przykrył ziemię już w październiku, tworząc spektakularną scenerię, która jak magnes przyciągała turystów.
W całym swoim życiu Alaric kochał jedynie swoją zmarłą matkę Marianne oraz kraj, w którym się urodził. Z miłości do ojczyzny zgodził się na zaręczyny z Celestine.
Jakiś ptak zerwał się do lotu. Sądząc po białych skrzydłach rozpostartych na tle nocnego nieba, był to puchacz śnieżny. Zniżył lot, ocierając się prawie o taflę jeziora, i wzbił się ponownie ku gwiazdom. Zawsze zazdrościł ptakom wolności. Żadnych terminarzy, zobowiązań, komisji i zgłębiania dokumentów piętrzących się na biurku. A także żadnych narzeczonych, których eskapady stanowiły wizerunkową katastrofę dla królestwa. Mając szesnaście lat, zrozumiał, że jeśli ktokolwiek miał uratować Linnaeę, to na pewno nie był to jego ojciec, Daxon Van Ambrose. Lubił on bowiem nosić koronę, ale pogardzał pracą i odpowiedzialnością. Nie znał umiaru w wydawaniu pieniędzy. To był główny powód, dla którego Alaric zdecydował się zaręczyć z kobietą, której nigdy wcześniej nie widział na oczy.
Dziewięć lat. Tyle czasu upłynęło, odkąd poznał Celestine i jej bajecznie bogatego ojca oraz podpisał umowę, w której zgodził się dać Maxowi Osborne’owi tytuł królewski – jedyną rzecz, jakiej ten nie mógł kupić za swoje miliardy. Umowa zakładała, że ślub odbędzie się w ciągu maksymalnie dziesięciu lat. W tym czasie Max miał wpompować w gospodarkę Linnaei potężne pieniądze za pośrednictwem różnych projektów. Potem Celestine miała oficjalnie wejść do rodziny Van Ambrose, wnosząc dodatkowo posag wart kilka miliardów dolarów.
Mówiąc w uproszczeniu, Daxon Van Ambrose sprzedał rolę królowej Linnaei temu, kto zaoferował najwięcej.
Na celowniku złości, którą Alaric wciąż kipiał, nie była już Celestine, ale on sam. On, który wyraził zgodę na idiotyczną umowę zawartą przez jego ojca i Maxa. Miał wtedy dwadzieścia sześć lat i był zaangażowany w sprawy monarchii na tyle, na ile pozwolił mu ojciec. Dziewiętnastoletnia Celestine dopiero co ukończyła szkołę i zapewne zaświeciły jej się oczy, gdy usłyszała, że zostanie żoną przyszłego króla. Od chwili, gdy się poznali, co miało miejsce w sali tronowej, eleganckiej, choć mniej uczęszczanej – Daxon wybrał ją, by zaimponować zaproszonym z tej okazji gościom – wiedział, że dziewczyna była za młoda, by w pełni rozumieć, na co się zgodziła.
Podpisał jednak dokument i tym samym sprzedał nie tylko swoją duszę, ale także duszę młodej kobiety, dwóm starym wyjadaczom, którzy troszczyli się wyłącznie o swoje interesy, a nie o kondycję Linnaei.
Odebrała telefon i usłyszał zamulony głos, który szybko nabrał zjadliwości. Spytała, czy dzwoni, żeby jak zwykle prawić jej kazania. Oświadczył, że albo zaprzestanie imprezowania i wyznaczy wreszcie datę ślubu, albo on zadzwoni do jej ojca, by renegocjować umowę. Odpowiedź była krótka:
– Droga wolna, ja z tobą skończyłam.
Alaric omiótł spojrzeniem górskie szczyty po drugiej stronie jeziora, czując w ciele inny rodzaj napięcia. Skoncentrował się na dobrze znanym widoku. Lepsze to, niż wpatrywać się w asystentkę.
– Jestem księciem, Claro. Nie rycerzem z baśni. Te zaręczyny nigdy nie miały nic wspólnego z miłością, zawsze chodziło tylko o pieniądze.
Ostatnie słowo wypowiedział z pogardą. Przez całe życie walczył o to, by nie kojarzono go ojcem, jego romansami, piciem i rozrzutnością. A jednak stał tutaj, rozmyślając właśnie o pieniądzach. O tym, że pierwszą jego reakcją była satysfakcja. Ponieważ to Celestine zerwała zaręczyny, Linnaea i tak dostanie sporą sumkę od Osborne Construction. To mówiło aż nazbyt wiele o tym, kim stał się Alaric z biegiem lat. Omal nie przymusił do ślubu krnąbrnej narzeczonej, byle dobrać się do fortuny jej ojca.
Wzdrygnął się z obrzydzenia na samego siebie.
– Przygotowałam wstępne oświadczenie do akceptacji Waszej Wysokości.
– Wyślij je.
Westchnęła poirytowana, co bardziej wyczuł, niż usłyszał.
– Potrzebuję akceptacji.
– Akceptuję.
Ponownie westchnęła, tym razem głośniej.
– To niestety tak nie działa, Wasza Wysokość.
Obejrzał się przez ramię, ale to nie powstrzymało Clary, która zdecydowanym krokiem szła w jego stronę. Im bliżej była, tym bardziej się robił spięty. Zatrzymała się tuż obok i podała mu tablet, na którym zamiast zdjęcia Celestine widniał teraz dokument do podpisu. Przebiegł wzrokiem tekst, choć słodki zapach perfum Clary wcale mu tego nie ułatwiał.
Książę Alaric Van Ambrose i pani Celestine Osborne ogłosili, że nie są już zaręczeni. Życzą sobie nawzajem jak najlepiej…
Skrzywił lekko usta, przypominając sobie wrzaski Celestine podczas ich ostatniego spotkania.
– Może być.
Tablet zniknął sprzed jego oczu, ale nie Clara. Kątem oka dostrzegł, jak pochyla głowę nad ekranem i dotyka go palcami. Blask ekranu oświetlał jej delikatny profil.
Dobrze pamiętał moment, w którym Clara przestała być godną zaufania asystentką, a stała się kimś więcej. Kimś, na kim mógł polegać. Kimś, z kim lubił przebywać.
Przez pierwsze lata narzeczeństwa Alaric zachowywał dystans wobec Celestine, która wydawała mu się za młoda. Żadnemu z nich nie spieszyło się do ołtarza, przynajmniej dopóki realizowane były inwestycje Maxa, które pozwoliły Linnaei trochę odetchnąć finansowo. Po podpisaniu umowy Celestine powiedziała mu, że przez kilka kolejnych lat nie zamierza zmieniać stylu życia, w tym rezygnować z randek. Wyraził na to zgodę, co okazało się później szczytem głupoty.
I kiedy on zajęty był odbudowywaniem kraju, a w wolnych chwilach zdarzało mu się miewać ściśle tajne romanse, Celestine zaczęła dokazywać, co z roku na rok przybierało coraz bardziej spektakularną formę. Parę lat temu Alaric całkowicie zrezygnował z romansów na boku i uznał, że najwyższa pora lepiej poznać swoją przyszłą żonę, ale to, co zobaczył, wcale mu się nie spodobało. Celestine była do szpiku kości zepsutą dziedziczką fortuny, która miała nieograniczone możliwości, a wybrała hulaszczy tryb życia tak jak ojciec Alarica.
Mimo to nie zamierzał wycofać się z umowy.
Rok temu, w przeddzień dorocznego Balu Bożonarodzeniowego, ukrył się w swojej prywatnej siłowni w podziemiach pałacu po tym, jak Celestine przybyła na kolację z udziałem najważniejszych osób w państwie ewidentnie podpita i ubrana w sukienkę, którą najlepiej można było opisać jako halkę, tak niewiele zasłaniała.
Z trudem wytrwał do końca wieczoru. Po deserze polecił odprowadzić Celestine do jej pokoju, nie pozwalając jej zostać podczas dalszej części przyjęcia. Sam został nieco dłużej, a potem wymówił się złym samopoczuciem i zszedł na dół. Był właśnie w trakcie okładania pięściami worka treningowego, by wyładować z siebie frustrację, gdy do środka weszła Clara. Miał wtedy na sobie jedynie spodnie dresowe. Pot ściekał mu po plecach. Nie przerwał ćwiczeń, po raz pierwszy w życiu nie zawracając sobie głowy swoim wyglądem. Dlaczego miał się przejmować tym, jak go postrzegano, jeśli ledwie kilka pięter wyżej przyszła królowa Linnaei robiła z siebie pośmiewisko?
Clara nie wybiegła z siłowni z krzykiem. Nie zganiła go też za to, że wyszedł z kolacji. W eleganckiej wieczorowej sukni usiadła na ławeczce do ćwiczeń z obciążeniem. Splotła palce i oparła dłonie na udach, po czym zapytała, czy Alaric chce o tym porozmawiać.
Nie chciał. Dlatego wyładował swoją frustrację na worku treningowym. Było mu jednak miło, że ktoś zainteresował się tym, co czuje. Kiedy odburknął, że woli zostać sam, Clara posłała mu uśmiech zaprawiony smutkiem, a następnie wstała i ruszyła do drzwi. Wkurzyło go to. Nie chciał jej współczucia i nawet to powiedział.
Do dziś słyszał łagodny, dźwięczny śmiech.
„Nie myślałam o współczuciu. Wasza Wysokość zasługuje po prostu na kogoś lepszego”.

– Wysłałam.
– Dziękuję, Claro.
Podniosła głowę. Jej spojrzenie śledziło teraz puchacza lecącego w stronę ciemnego lasu po południowej stronie jeziora.
– Czasami trudno mi uwierzyć, że tu mieszkam.
Zachwyt w jej głosie wzruszył go. Nie poznał jeszcze nikogo, kto kochałby Linnaeę równie mocno jak on.
– Ach tak?
– Linnaea to kraina jak z baśni.
Głos przepełniony tęsknotą, której nigdy u niej nie słyszał, rozgrzał jego krew. Starał się nie dać po sobie poznać poruszenia, jakie w nim wywołała.
Ale kiedy mówiła takie rzeczy jak teraz głosem pełnym podziwu, a zachwyt w jej oczach łagodził poważny na ogół wyraz twarzy, miał kłopot z utrzymaniem rąk przy sobie.
– Baśnie zwykle mają szczęśliwe zakończenie.
– Nie w oryginalnych wersjach. Te były często dość upiorne. Krew, kaci, egzekucje, brrr – powiedziała i zaśmiała się.
Alaric uniósł lekko brwi. Zazwyczaj ich rozmowy dotyczyły zupełnie innych tematów.
– Kiedy ojciec dowie się, że kontrakt z Maxem Osborne’em został zerwany, być może i w Linnaei będziemy oglądać egzekucje – rzucił sarkastycznie.
– Ślub siostry Waszej Wysokości będzie wielkim wydarzeniem dla Linnaei i korzystnym finansowo. Ambasador Szwajcarii już zapowiedział, że będzie apelował o sojusz. – Clara delikatnie trąciła Alarica ramieniem, co było złamaniem protokołu, ale przede wszystkim zelektryzowało go. – To efekt pracy Waszej Wysokości.
Chciałby wierzyć w optymistyczny rozwój wypadków, jaki przedstawiała Clara. Odkrycie, że ma przyrodnią siostrę, było dla niego niespodzianką, ale nie szokiem, wziąwszy pod uwagę liczne romanse ojca. Briony miała poślubić Cassiusa Adamę, rodowitego Linnaeańczyka, który pomimo wygnania z ojczyzny zdołał zgromadzić spory majątek, a teraz dołoży do niego tytuł królewski. Alaric początkowo sprzeciwiał się temu zaaranżowanemu małżeństwu. Budziło ono zbyt wiele skojarzeń z umową, którą ojciec zawarł z Maxem Osborne’em. Nadal też nie ufał w pełni młodemu mężczyźnie, choć na podstawie własnych obserwacji w ciągu ostatnich kilku tygodni musiał przyznać, że Cass wydawał się naprawdę dbać o jego siostrę. Briony też mu zaimponowała. Bardzo szybko dostosowała się do wcale niełatwego życia na dworze królewskim oraz ujęła się za zwykłymi obywatelami jej nowej ojczyzny i zaangażowała w projekty edukacyjne.
Ostatni czas obfitował w niespodziewanie pozytywne wydarzenia, ale to nie oznaczało, że da się uniknąć kłopotów, zwłaszcza z królem Daxonem Van Ambrose i ojcem Celestine, Maxem Osborne’em. Małżeństwo Briony i Cassa w połączeniu z międzynarodowym wsparciem mogłoby przybliżyć Linnaeę do niezależności finansowej, na czym najbardziej mu zależało. Pieniądze Celestine znacznie by ten proces przyspieszyły.
– Zawsze byłaś taką optymistką, czy sytuacja wygląda aż tak źle, że postanowiłaś podnieść mnie na duchu?
Zaśmiała się znowu, ale już nie tak pogodnie.
– Zdecydowanie nie jestem optymistką. Staram się podchodzić do wszystkiego realistycznie. Ale nawet realistka może się zachwycić takimi widokami – dodała, wskazując dłonią w kierunku okna.
Kwiatowy zapach perfum, w którym wyczuł słodką i cierpką nutę, otulił go, rzucając na niego zaklęcie. Ono z kolei, niczym płonąca zapałka spowodowało w jego wnętrzu pożar, który kazał mu unieść loki wokół smukłego karku, przycisnąć usta do alabastrowej skóry i posmakować jej, zanim do reszty oszaleje.
Powinien odejść. Zaczął się obracać, ale położyła dłoń na jego ramieniu. Stopy wrosły mu w podłogę, ciało stężało w oczekiwaniu.
Tylko na nią nie patrz!
Nie myślał logicznie. Ani teraz, ani wcześniej. Był tak tym wszystkim rozdrażniony, że wszystko mogło spowodować jego wybuch albo… skłonić do robienia rzeczy, których nie powinien.
– Wszystko będzie dobrze, Alaricu.
Spojrzał na nią, usłyszawszy po raz pierwszy, jak wymawia jego imię. Brzmienie jej głosu wypełniło przestrzeń między nimi. Cały świat skurczył się do widoku szczupłej dłoni spoczywającej na czarnym rękawie.
– Claro…
Zabrzmiało to jak groźny pomruk i było zapowiedzią zachowania, które nie przystoi księciu. Wtedy właśnie powinna cofnąć rękę i pobiec do drzwi. Zamiast tego jej palce zacisnęły się mocniej. Gwałtowny świst powietrza, które wciągnęła do płuc, zabrzmiał jak wystrzał z broni palnej. Uniósł nieco głowę, natykając się na spojrzenie oczu w odcieniu arktycznego błękitu, i świat zawirował mu przed oczami.
Czy to on zrobił pierwszy krok? A może ona? W jednej chwili mierzyli się wzrokiem, jakby wiedząc, co się za chwilę stanie. W następnej zatonęli w pożądaniu, które obmywało ich jak wysoka fala. Zatopił palce w jej jedwabistych włosach i sięgnął ustami jej warg.
To nie był czuły i delikatny pocałunek. Nie był też romantyczny. Był gwałtowny, zaborczy, jakby chciał jej pokazać to dzikie zwierzę ukryte pod fasadą opanowania i dobrych manier, które prezentował światu.
Objęła jego twarz dłońmi, kojąc częściowo furię, którą podszyta była jego namiętność.

 

Fragment książki 

 

Ceremonia ślubna dobiegła końca. Chociaż wszyscy goście zachwycali się, jak ochrzciły go media – „najwspanialszym ślubem w historii świata” – Bianca nareszcie odetchnęła z ulgą. Lepszej okazji nie mogli sobie wymarzyć najstarsi nadworni fotografowie i paparazzi. Ślub tuż przed świętami Bożego Narodzenia w ociekającym złotem pałacu! Prawdziwa gratka. Wielka okazja zarobienia na unikalnych zdjęciach. I zarobienia wielkich pieniędzy.

Bajecznie bogaty i uwielbiany przez kobiety król Corso żeni się ze zwykłą kobietą i czyni ją swoją królową.
Taki ślub zdarza się raz na całe życie.
Skąd więc u Bianki uczucie ulgi?
Rzuciła okiem na uroczyście przystrojony hol wejściowy pałacu. Druhną została trochę z przymusu, bo wcale o tym nie marzyła, choć panna młoda była jej siostrą. Miała na imię Rosie. Bianca nie chciała też wracać do Monterosso, bogatego górskiego królestwa, gdzie spędziła wiele swoich dziecięcych wakacji.
Ślub odbył się dwa dni przed Bożym Narodzeniem. Wielka stołeczna katedra była już przystrojona na święta. Potężne filary ozdobiono zielonymi ostrokrzewami i winoroślą. Bianca wciśnięta w wąską purpurową suknię druhny na siłę próbowała wchłaniać obecne wśród gości poczucie radości i szczęścia.
Uważnie śledziła wzrokiem długi szeleszczący biały welon siostry lekkim krokiem sunącej wśród ław katedry do ołtarza. Jednak myśli Bianki nie biegły w stronę siostry. Tak, kochała ją całym sercem i była szczęśliwa, że Rosie znalazła mężczyznę swoich marzeń. Ale Bianca była starszą siostrą i wciąż nie miała męża. A uboga historia jej związków i miłości mówiła jej, że sytuacja szybko się nie zmieni.
Jeśli w ogóle.
Gdyby nie nagła zmiana planu powrotu do domu, pewnie zamyśliłaby się nad tym, czemu jej życie nie potoczyło się zgodnie z planem. I marzeniami.
Miała zamiar wrócić rejsowym samolotem do Anglii i spędzić święta w domowym zaciszu. Z dala od wszechobecnego na londyńskich ulicach rejwachu i wrzawy. Po gorączkowych dniach przygotowań do królewskiego ślubu marzyła o ciszy i spokoju. Jednak Rosie uprosiła ją, by wróciła prywatnym samolotem człowieka, z którym nigdy nie chciałaby spędzić ani minuty.
Na samą myśl o nim przechodził ją dreszcz, ciało przeszywały dziwne ciarki, a wargi nagle schły.
Xanthos Antoniou.
Podczas ślubu i wesela Rosie ten wpływowy amerykański miliarder greckiego pochodzenia przyciągał zachłanny wzrok wszystkich obecnych kobiet. Zabójczo przystojny i z mięśniami atlety był jak mroczny meteor, który nagle z ogromną siłą zderzył się z kapiącym złotem splendorem królewskiego ślubu. Nikt nie odwracał oczu od tego mężczyzny. Przyciągał wzrok jak magnes.
Bianca, choć walczyła ze sobą, nie była wyjątkiem.
Nie miała pojęcia, dlaczego siostra tak naciska, by przyjęła ofertę Xanthosa.
„Proszę, zrób to dla mojego męża, Xanthos jest świetnym pilotem”, dźwięczały jej w głowie słowa Rosie.
Przez chwilę Bianca zastanawiała się, dlaczego królowi Corso, tak na tym zależy. Ale zanim zdążyła zapytać, siostrę otoczyła już kolejna grupa rozradowanych gości weselnych.
Xanthos pewnym krokiem szedł w jej stronę po marmurowej posadzce holu. Bianca usiłowała na niego nie patrzeć, ale było to nie lada wyzwanie. Nie wiedziała, co w czarnych oczach miliardera sprawia, że tak gwałtownie reaguje na jego obecność. Wiedziała jednak, że na próżno stara się kontrolować własne przedziwne reakcje. Pierwsza pojawiła się już w chwili, gdy ich sobie przedstawiono. Poczuła, że jej policzki z wolna pąsowieją.
Dlaczego? Xanthos uosabiał przecież wszystko, czego w mężczyznach szczerze nie znosiła. Emanował twardą męską siłą i miękką zmysłową groźbą. Był uosobieniem samca alfa. A takie cechy nigdy jej nie podniecały. Lubiła mężczyzn spokojnych, kochających książki i dających poczucie bezpieczeństwa.
Xanthos znajdował się na przeciwnym biegunie.
– Bianca?
Jego niski głos brzmiał jak żwir sypany na miód. Zmysłowo i przenikliwie. Pewnie dlatego serce Bianki biło tak, jakby w pośpiechu biegła za odjeżdżającym pociągiem. Wciągnęła powietrze i przywołała na wargi uśmiech, jaki zwykła przywoływać wobec nowego klienta przychodzącego do jej kancelarii po poradę prawną.
– Tak. Bianca Forrester – odparła bez wahania. – Nie byłam pewna, czy zapamiętał pan moje nazwisko, gdy nas sobie przedstawiano, panie Antoniou.
– Nie zapomniałem. Jak pewnie i pani mojego, ale prościej jest być na ty – dodał miękko ściszonym głosem.
Jednak towarzyszący tym słowom ironiczny uśmieszek sprawił, że Bianca poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Bajeczny majątek Xanthosa ani prywatny samolot nie robiły na niej wrażenia. Siostra promowała miliardera, jak mogła, ale Bianca nie chciała brać udziału w tej grze.
– Wiem, że wymuszono na tobie tę propozycję. Miło z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby. Mogę sama wrócić do Londynu.
– Czemu? – zapytał.
– Bo już mam bilet na zwykły rejs. Nawet wolę taki lot. Mogę w tym czasie pracować zamiast rozmawiać o wszystkim i o niczym.
Xanthos poczuł nagłą irytację, bo właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. Nie, nie dlatego, że nigdy nie widział tak pięknej kobiety jak Bianca. Fascynowały go jej kruczoczarne włosy i szmaragdowe oczy. Ale irytował charakter, którego u kobiet nigdy nie lubił. Zimny, oceniający i protekcjonalny. Jak gdyby Bianca już wyrobiła sobie zdanie na jego temat i wiedziała, że nie jest mu obojętna. Czy jej postawa nie przypominała, mu skąd pochodzi i dlaczego tu jest?
– Ale twoja siostra osobiście prosiła, żebym zapewnił ci bezpieczny powrót do domu – odparł chłodnym tonem. – Nie mogłem przejść obojętnie wobec takiej prośby. Odmówiłabyś nowej królowej?
Nie wymienił jednak innego powodu. Najważniejszego – własnych najgłębszych z możliwych więzów z panem młodym.
Więzów krwi.
Złączyły one ich obu, choć żaden z nich nie chciał. Był to mroczny sekret wciąż tlący się w sercu Xanthosa. Przypominał mu o tym, jakiej zdrady padł kiedyś ofiarą. To on kazał mu przysiąc, że nigdy nie zaufa żadnej kobiecie. Xanthos był bowiem przyrodnim bratem króla Corso. Nikt nie znał tej tajemnicy.
Oprócz Rosie.
I obaj chcieli, by tak zostało.
Xanthos nie wiedział, dlaczego brat tak bardzo pragnął jego obecności na swoim ślubie. Początkowo odrzucił zaproszenie, za które dałaby się pokroić połowa możnych tego świata. Corso jednak nie ustępował i naciskał, aż w końcu Xanthos się zgodził. Podejrzewał, że król pragnie go zmiękczyć i w ten sposób upewnić się, że nigdy nie wpadnie mu do głowy walka o tron. Ale Xanthos nie tylko był dzieckiem z nieprawego łoża. Nie miał też najmniejszej chęci walczyć o koronę czy królestwo. Nigdy nie pragnął zostać osobą publiczną. Kochał swoją wolność i to, że odpowiadał tylko sam przed sobą. Zawsze też dotrzymywał danego słowa, a obiecał Rosie, że Bianca bezpiecznie dotrze do domu. Choćby na każdym kroku okazywała mu niechęć.
Jednak gdy teraz patrzył w jej ocienione długimi czarnymi rzęsami oczy, wbrew sobie myślał tylko o ich niezwykłej zieleni, która kojarzyła mu się ze szmaragdowym kolorem morza, który widywał w dzieciństwie. Przez chwilę stał jak zahipnotyzowany. Nie tylko nimi, ale i różowością jej pełnych warg i miękko falistymi liniami ciała.
– Gotowa? – spytał niepewnym głosem.
– Chyba nie zrozumiałeś? – odparła z nieco protekcjonalnym uśmiechem. – Właśnie się wykręciłam.
– Nie przyjmuję wymówek. Na stołecznym lotnisku czeka tłum paparazzich. Rosie mówiła, że chcesz ich uniknąć – powiedział, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Większość ludzi przyjęłaby taką ofertę w dobrej wierze, a może i z wdzięcznością. Więc jeśli nie chcesz wkurzać siostry w czasie jej miodowego miesiąca i doczekać się scen, przyjmij moją propozycję. Limuzyna czeka. Lepiej mieć to już za sobą.
– A co to? Wizyta u dentysty?
– Twoje słowa, Bianco. Nie moje – odparł z lekkim uśmiechem.
Przeszli obok wielkiej świątecznej choinki obwieszonej srebrnymi gwiazdkami i setkami lampek. W pałacu wciąż panował nastrój radosnego podniecenia. Część gości przerwała pogawędki i z ciekawością w oczach patrzyła na przechodzących obok nich Biancę i Xanthosa.
– Piękna para – dobiegł ją czyjś głos. – Kim jest ten mężczyzna?
– Nie wiem – odpowiedział inny. – Ale dziewczyna to szczęściara.
Jednak siedząc w limuzynie w pełnej napięcia ciszy, Bianca była daleka od szczęścia. Miała poczucie, że straciła kontrolę nad sobą.
Gdy wysiadła z auta, zerwał się wiatr. Wirujące płatki śniegu spadały na ich włosy i twarze. Jeden z nich osiadł na wargach Bianki i od razu stopniał. Kątem oka zauważyła jednak, że Xanthos go dostrzegł, bo patrzył wtedy na jej usta.
Szaleństwo. Podobało jej się, jak wolno przesuwał wzrokiem po jej wargach. I zwlekał z oderwaniem go od nich.
Nie wiedziała dlaczego.
Jak można pragnąć mężczyzny, który sprawia, że czujesz się tak niezręcznie skrępowana?
Bianca mocniej owinęła się płaszczem i weszła po schodkach do samolotu. Wnętrze głównej kabiny pachniało przepychem, ale ręka projektanta zadbała, by zachowało dyskretną klasę elegancji. W wazonach umieszczono świeżo ścięte róże. Na stoliku, obok którego stały wygodne obite skórą fotele, rozłożono kolorowe magazyny. Wszystko miało tu sprzyjać wygodzie podróżujących.
– A gdzie załoga? – spytała zdziwiona Bianca.
– Nie ma. Zawsze latam sam. To krótki lot. Wszystko co potrzebne znajdziesz na pokładzie. Chyba że życie w pałacu nauczyło cię czekać na obsługę – powiedział z uśmiechem Xanthos.
– Nie mieszkam tam – zaprzeczyła gwałtownie. – I nigdy nie mieszkałam. Spędzałam w nim tylko szkolne wakacje, bo mój ojciec pracował dla zmarłego króla, ojca Corso.
– Więc z pewnością potrafisz sama nalać sobie szampana.
Z twarzy Xanthosa nie znikał uśmiech. Czy wiedział, jak ten uśmiech na nią wpływa? I sprawia, że pragnie rozpaść się na kawałki, które on pozbiera z powrotem?
– Piję szampana jedynie wtedy, gdy coś świętuję. A świętować będę chwilę, w której wylądujemy.
– Mówił ci ktoś, jaka z ciebie niewdzięcznica?
– Ty. A tobie, że się powtarzasz? – fuknęła jak kotka Bianca.
– Nie. Ale jesteś fanką złośliwych uwag. Lepiej zapnij pasy. Zaraz startujemy.
Xanthos spodziewał się większej niechęci z jej strony, bo Bianca zdawała się robić wszystko, by uprzykrzyć mu lot. Ale ku swojemu zdziwieniu od razu posłuchała jego polecenia. Usiadła w fotelu i z uwagą zaczęła się rozglądać po wnętrzu kabiny.
Choć robił, co mógł, Xanthos nie potrafił ukryć przed sobą, że Bianca Forrester pociąga go coraz bardziej. Było w tej kobiecie coś, co nie dawało mu spokoju. Jakaś uśpiona zmysłowość, która sprawiała wrażenie, że zaraz wybuchnie z siłą wulkanu.
Wczoraj pojawiła się jako druhna panny młodej. Miała na sobie długą do kostek, obcisłą czerwoną suknię podkreślającą jej wąską jak osa talię i drobną figurę, ale i zmysłowe krągłości ciała. W czarne włosy wpięła szkarłatne róże. Taką samą szminką umalowała usta. Wyglądała jak bohaterka niedzisiejszych bajek dla dzieci. Xanthos zauważył, że gdy szła kamienną posadzką między ławkami katedry, przyciąga wzrok wszystkich mężczyzn. Ona sama jednak nie widziała tych spojrzeń, bo była skupiona na podtrzymywaniu ciężkiego trenu panny młodej. Lub może była jedną z tych kobiet, które udają, że nie wiedzą, jak na mężczyzn działa ich widok.
Dziś jednak nie miała w sobie nic z bohaterek starych bajek. Była ubrana w proste i przylegające do jej kształtów dżinsy oraz miękki zielony sweterek. Ciężką falę gęstych włosów spięła w koński ogon. Nie miała makijażu, ale Xanthos uznał, że z tak długimi czarnymi rzęsami Bianca w ogóle nie potrzebuje się malować. Jedyną jej ozdobę stanowiły okrągłe złote kolczyki. Nie nosiła żadnych pierścionków ani bransoletek. Sprawiała wrażenie kobiety nieprzystępnej. Z tych, których cała mowa ciała ostrzega: nie zbliżaj się do mnie.
Xanthos przymrużył oczy. Czy to ten niski wzrost czynił ją tak prowokacyjnie kobiecą? Bianca miała ledwie ponad metr sześćdziesiąt. A może Xanthosa pociągał jej zadziorny charakter?
Serce na chwilę zabiło mu mocniej. Nie znosił kobiet z charakterem. Choć właściwie bardziej podejrzewał się o taką niechęć, bo nigdy takich nie wybierał. Przywykł do podziwu i uwielbienia z ich strony. Nie musiał nawet zdobywać kobiet, bo same robiły wszystko, by zwrócił na nie uwagę. Czasem nawet myślał, jak to jest starać się o względy kobiety, bo sam nigdy tego nie doświadczył. Ale myśli te pierzchały równie szybko, jak się pojawiały.
Człowiek łatwo się nie zmienia, choć czasem zdarza mu się wyściubić nos poza własne schematy. Tak było teraz z Xanthosem. Chwilowe zainteresowanie Biancą szybko ustąpiło miejsca zniecierpliwieniu. Nie chciał o niej myśleć w ten sposób. W ogóle nie chciał poświęcać jej żadnej myśli. Była szwagierką jego brata. Nikt zresztą nie wiedział, że Corso jest jego bratem. Jej pojawienie się w życiu Xanthosa tylko je komplikowało. Miał jedynie przetrwać kilka kolejnych godzin. Później będzie wolny jak ptak i poleci do Szwajcarii, gdzie już czeka paczka starych znajomych. Jak on miłośników nart i hazardu. I supermodelka Kiki, która od dawna robiła wszystko, by go uwieść.
Siedząc w kokpicie, czekał na pozwolenie na start, ale jego myśli krążyły gdzie indziej. Dopiero po dłuższej chwili doszedł do niego głos z wieży kontroli lotów. Dostał pozwolenie na start. Powoli rozpędził maszynę i wzniósł ją w błękitne zimowe niebo. Pilotując, zawsze czuł się wolny. Bezkres nieba dawał mu swobodę, której potrzebował jak ryba wody. Odetchnął głęboko i spojrzał w dół na słynne, czerwone wulkaniczne góry Monterosso, które powoli malały w oczach. Pomyślał, że pewnie nigdy nie wróci już do królestwa, choćby Corso stawał na głowie, próbując przekonać go do odwiedzin. Xanthos nie miał żadnej ochoty pogłębiać więzi z bratem. Nie chciał związków z rodziną, o istnieniu której przedtem nie miał pojęcia. Bo rodzina zawsze oznaczała problemy, wysysała energię i siły. Kojarzyła mu się z bólem, zawodem i złamanym sercem. W każdej chwili mogła wywrócić do góry nogami całe czyjeś życie.
Kto o zdrowych zmysłach mógł pragnąć rodziny?
Xanthos porzucił te myśli i skupił się na pilotowaniu. Ta czynność zawsze sprawiała mu przyjemność i satysfakcję. Spodziewał się zwykłego lotu bez przeszkód. Jednak coś nagle zaczęło się zmieniać. Kontroler lotu przekazał, że nie ma odczytów maszyny, a ona sama zniknęła z radarów. Xanthos spojrzał na wysokościomierz. Znajdowali się na wysokości dziewięciu kilometrów. Z rosnącym niedowierzaniem patrzył, jak jeden po drugim wysiadają oba transpondery. Poczuł nagły przypływ adrenaliny, ale mimo napięcia, które czuł w całym ciele, był dziwnie spokojny. Jak każdy doświadczony pilot miał za sobą długie godziny szkoleń. Wiedział, jak reagować w sytuacjach zagrożenia. Dlatego widok smugi dymu wydobywającego się spod jednego ze skrzydeł nie przestraszył go bardziej niż tupot nóg Bianki, która z przerażeniem na twarzy nagle wpadła do kokpitu.
– Dym! – krzyknęła. – Pali się!
Xanthos szybko obrócił się przez ramię. Smuga dymu stawała się coraz gęstsza. Nie była już szarego, lecz czarnego jak noc koloru. Głośno rozdzwoniły się wszystkie systemy bezpieczeństwa. Na tablicy rozdzielczej złowrogo zaczęły błyskać czerwone lampki. Rzucił okiem na mapę. Do najbliższego lotniska były trzy kwadranse lotu, ale Xanthos wiedział, że najpóźniej za dwadzieścia minut cały samolot stanie w ogniu.
Poczuł suchość w ustach.
Dwadzieścia minut!
Spojrzał na Biancę i dostrzegł w jej oczach przerażenie. Wysłał sygnał ratowniczy i w milczeniu czekał na odpowiedź. Odetchnął z ulgą, gdy na ekranie wyświetliła się informacja o pobliskim nieużywanym lotnisku położonym w małej górskiej dolinie.
– Musimy lądować awaryjnie. Wróć do kabiny i zapnij pasy! – krzyknął. – Rób, co mówię, i nie zadawaj pytań. Będzie dobrze. Zrozumiałaś?
Bianca posłusznie kiwnęła głową i ruszyła do kabiny. Xanthos myślał tylko o tym, by bezpiecznie wylądować. Dokładnie tak jak szkolono go na kursach. Był tak skoncentrowany, że nie miał w głowie ani jednej myśli. Liczyło się tylko lądowanie. Szybko spiralnym lotem schodził w stronę lotniska. Tuż przed uderzeniem o zlodowaciały pas startowy krzyknął do Bianki, by pochyliła się i mono objęła ramionami nogi. Samolot ślizgał się i tańczył na lodzie, tocząc się w stronę wysokiej zaspy śnieżnej. Wreszcie zarył w nią dziobem i trzęsąc się, stanął w miejscu.
Xanthos natychmiast rzucił się do kabiny, jednym ruchem odpiął pasy Bianki i, wziąwszy ją na ręce, wyskoczył z samolotu. Wokół unosiły się już gęste kłęby dymu, przez które nie było nic widać.
Nigdy nie czuł się tak szczęśliwy jak teraz, gdy dotknął stopami ziemi, chociaż lód był twardy jak żelazo. Przez chwilę myślał, że nie utrzyma się na nogach. Dobiegł go szloch Bianki.

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel