Podróż życia
Tytuł dostępny przedpremierowo od dnia 01.12.2022 r. w Booktime.pl
Tuż przed ceremonią ślubną Lacey znalazła narzeczonego w niedwuznacznej sytuacji z przyjaciółką. Nie skomentowała tego, nie zrobiła awantury, lecz wsiadła do taksówki i ruszyła na nabrzeże, gdzie stał wycieczkowiec mający wkrótce wypłynąć w morze. Wiedziała, że poszukiwano tam pielęgniarki. Gdy doktor Thatcher Bell ujrzał swą przyszłą asystentkę w sukni ślubnej, pełen był najgorszych przeczuć. Okazało się, że Lacey to nie tylko atrakcyjna kobieta, lecz także świetna pielęgniarka. Podzielała także jego miłość do Jukonu, gdzie zamierzał wkrótce osiąść. Podczas rejsu zbliżyli się do siebie. Spędzili razem ostatnią noc, ale potem każde ruszyło swoją drogą. On miał plan na przyszłość, ona nie...
Fragment książki
- No cóż, potrzebujemy pielęgniarki.
Lacey uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Wiedziała, że rekruterka ją ocenia, ale nie mogła mieć tego za złe. Starała się myśleć pozytywnie. Nawet dla niej sytuacja była trochę dziwna. Nie bardzo lubiła podejmować ryzyko. Nie lubiła zmian i związanych z tym strat. W jej życiu zwykle wszystko gładko się układało, zwłaszcza jeśli chodzi o pracę. Wszystko, co mogła, planowała. Na przykład swój ślub i tort, za który wybuliła mnóstwo kasy.
Co za strata. Nawet go nie spróbowała.
To dlatego, że uciekła z własnego ślubu. Odsunęła tę myśl i uśmiechnęła się, wygładzając tiulowy dół sukni. Dotyk materiału działał kojąco i przestała nerwowo przytupywać pod stołem nogą.
- Wiem, że moja suknia jest zaskoczeniem.
Pracownica działu personalnego poprawiła okulary i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Powiem szczerze, to niespodzianka. Nieczęsto zdarza się, żeby kandydatki do pracy przychodziły na rozmowę kwalifikacyjną w sukni ślubnej.
Lacey się zaczerwieniła.
- To długa historia. Spieszyłam się, żeby tu zdążyć.
To niedopowiedzenie. Gdy przyłapała narzeczonego w niedwuznacznej pozycji z druhną, musiała rzucić się do biegu. Więc to zrobiła, nie mając pojęcia, co dalej, a to było zupełnie nie w jej stylu.
- Widzę. – Rekruterka o imieniu Deb odchrząknęła. – Ma pani doskonałe kwalifikacje, a my jesteśmy w trudnym położeniu, bo potrzebujemy pielęgniarki na trzytygodniowy rejs, chociaż załoga jest zatrudniana na cztery, bo wraca tu ze statkiem. Nie wiem, czy przyda się pani jako położna, ale kto wie.
Lacey uśmiechnęła się nerwowo.
- Cóż, kocham dzieci.
To prawda, ale kiedy pięć lat temu przeprowadziła się do Vancouveru, była tu tylko praca na oddziale ratunkowym, więc odłożyła swoją karierę położnej na później. Bardzo za tym tęskniła. To na ratunkowym poznała Willa. Powiedział, że jest świetną pielęgniarką, że oddział ratunkowy jej potrzebował. Że on jej potrzebował.
- Witamy na pokładzie, pani Greenwood. Bardzo się cieszę, że może pani z nami dziś wyruszyć, choć mam nadzieję, że nie będziemy przyjmować porodów na pokładzie – powiedziała Deb, przerywając myśli Lacey.
- Dziękuję. – Lacey odetchnęła z ulgą.
- Pokażę pani gabinet. Mamy stroje służbowe i ochronne, ale zakładam, że ma pani jakieś prywatne ubrania. Wiem, że jest lato, ale na Alasce może być chłodno.
Lacey zerknęła na walizkę – włożyła do niej rzeczy na podróż poślubną. Zamiast czuć smutek, że się w nią nie wybierze, czuła złość. A przede wszystkim rozczarowanie, że została oszukana. Po raz kolejny.
Jeśli chodzi o miłość, była przeklęta. Zawsze wybierała nieodpowiednich mężczyzn. Takich, którzy ją rzucali, oszukiwali, a jeden z nich ukradł jej większość ubrań. Trudno zaufać mężczyznom, jeśli mają zwyczaj łamać jej serce. Tak jak jej narzeczony. Były narzeczony.
Była na siebie zła, że wcześniej nie dostrzegła znaków, które to zapowiadały. Nie chciała wierzyć, że znów się pomyliła. Will wydawał się statecznym człowiekiem, kimś, z kim można związać się na stałe. Był takim samym pracoholikiem jak ona.
Myślała, że przy nim poczuje się bezpieczna. I co? Wiedziała, że nie rozwija się w pracy, ale uległa planowi Willa, by zostać w Vancouverze. Zawsze jednak jakaś jej część pragnęła zmiany.
Najwyraźniej nie było jej to przeznaczone.
Przed Vancouverem przez wiele lat tak często zmieniała miejsce zamieszkania, aż zatęskniła za stabilnością. Tak jej się w każdym razie wydawało.
Polubiła Willa wystarczająco, by pomyśleć, że to, co ich łączy, wystarczy do stworzenia szczęśliwego małżeństwa. Czuła się w tym związku komfortowo. Oboje zgodzili się, że praca jest na pierwszym miejscu. No i poprosiła Willa, by się z nią ożenił. Wydawało się to logicznym krokiem w ich relacji. Żaden z jej poprzednich związków nie przetrwał aż tak długo. Nigdy nie mieszkała w jednym miejscu tyle czasu.
Czy małżeństwo nie jest krokiem, na który wszyscy prędzej czy później się decydują?
Z Willem czuła się bezpieczna i spokojna pierwszy raz od czasu, gdy z rodzicami mieszkała w Yellowknife. Tam miała prawdziwą najlepszą przyjaciółkę. Carol.
Zamrugała. Carol była dla niej jak siostra. Zmarła w minionym roku, zanim Lacey się zaręczyła. Lacey była zdruzgotana. Cieszyła się, że może skupić się na przygotowaniach do ślubu, licząc, że pomogą jej przetrwać trudne chwile żałoby. Poza tym miała Willa.
Ale to już przeszłość.
Pod wpływem impulsu postanowiła zobaczyć się z Willem przed samą ceremonią, bo nie wierzyła w przesąd, że pan młody nie powinien widzieć panny młodej przed ślubem. I wtedy go przyłapała z Beth.
Natychmiast przypomniała sobie wszystkie znaki ostrzegawcze, które ignorowała, bo myślała, że Will jest dla niej idealny. Że Will to stabilizacja, o której marzyła.
Była ślepa, a widok Willa z Beth nią wstrząsnął.
Zamiast czekać, aż usłyszy te same wyjaśnienia, które słyszała dawniej, wymaszerowała z pokoju, chwyciła walizkę i złapała pierwszą wolną taksówkę.
Taksówkarz woził ją przez godzinę, a ona zastanawiała się, co począć. Gdy taksówka mijała port, zobaczyła białe statki wycieczkowe. Pamiętała, że na jednym z nich potrzebowali pielęgniarki. Z przyzwyczajenia przeglądała ogłoszenia o pracy, i to akurat przyciągnęło jej wzrok.
Kiedy pokazała je Willowi, zadrwił. Nie rozumiał.
- Czemu chciałabyś to zrobić?
- Czemu nie? To przygoda. Zrobilibyśmy sobie przerwę, a rejs na północ byłby fantastyczny.
- Północ? Fantastyczny? Te słowa do siebie nie pasują.
- Pasują. Mieszkałam w Yellowknife. Tam jest cudownie.
Will potrząsnął głową i zakończył dyskusję.
- Nie. Jesteśmy zajęci. A tu wszystko dobrze się układa.
Zgodziła się z nim. W Vancouverze było bezpieczniej, ale jakaś jej część, którą starała się spacyfikować, nadal chciała popłynąć. Chciała znów pojechać na północ. W dzieciństwie czuła się naprawdę w domu tylko wtedy, gdy ojciec stacjonował w Yellowknife. Nigdy wcześniej nie mieszkała dość długo w jednym miejscu, by się z kimś zaprzyjaźnić. Tym razem tak się stało, gdy poznała Carol. To był najszczęśliwszy okres w jej życiu.
Alaska była daleko od Yellowknife, ale teraz chciała uciec. Potrzebowała czasu dla siebie, by się zastanowić, czego naprawdę chce. Miała wrażenie, że zawodowo się nie rozwija. Tęskniła za pracą położnej. Na ratunkowym nie brakowało zajęć, ale zdawało się jej, że popadła w rutynę. Już nie była pewna, czego chce, ale wiedziała, czego potrzebuje.
Przygody, i to szybko.
W takiej sytuacji praca na statku wycieczkowym, który płynął w rejs na Alaskę, wydawała się właściwym posunięciem. Teoretycznie.
Wróciła myślą do tu i teraz, uświadamiając sobie, że Deb czeka na odpowiedź.
- Mam coś do ubrania, proszę się nie martwić. – Nie było sensu mówić o odwołanej podróży poślubnej. Miała wszystko, co niezbędne. Napisała już esemesa do ojca z prośbą, by zabrał jej rzeczy od Willa, by mogła spokojnie na kilka tygodni zniknąć.
Była wolna i trochę ją to przestraszyło. Prawdę mówiąc drżała, serce jej waliło, i zaczęła się zastanawiać, czy na pewno podjęła słuszną decyzję.
- To dobrze, bo muszę panią uprzedzić, że doktor Bell raczej nie zaakceptowałby tego stroju.
Lacey zauważyła, że Deb jakby się skrzywiła, choć na jej twarzy wciąż widniał uśmiech. Wyciągnęła z tego jeden wniosek: pewnie doktor Bell jest nieznośnym kaszalotem.
Ale da sobie z nim radę. Miała spore doświadczenie w radzeniu sobie z gderliwymi chirurgami.
Jej ojciec był oficerem Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej. Nauczył ją być silną. Kiedy w związku z jego służbą przenosili się z miejsca na miejsca po całej Kanadzie, Lacey stwardniała. Nauczyła się też żyć w najbardziej oddalonych na północ miejscach i jeśli nie przeszkadzało jej to w dzieciństwie, nie będzie przeszkadzać teraz. Poradzi sobie.
Nie ma się czym denerwować. Ta tymczasowa praca to szansa, by oczyścić głowę i zdecydować, co robić po powrocie do Vancouveru. Wiedziała, że nie wyniesie się z miasta tylko dlatego, że Will ją zdradził.
Mieszkali tu jej rodzice.
Wychodząc za Deb z biura, ciągnęła walizkę. Weszły na statek trapem. To było wejście dla załogi, nie tak okazałe jak to dla pasażerów. Nikt jej tu nie witał, nie było darmowych drinków, tylko wąskie przejście i zabiegani członkowie załogi szykujący się do wyjścia z portu.
Wiedziała, że dla niej ten rejs to praca – ucieczka od rzeczywistości i tego, że w jej życiu coś się zawaliło. Musiała jednak przyznać, że darmowy drink bardzo by jej się teraz przydał.
- Zaprowadzę panią do gabinetu, żeby poznała pani doktora. Ja muszę jeszcze zająć się pani pokojem i zdobyć identyfikator, żeby mogła pani otwierać drzwi tylko dla personelu – rzuciła Deb przez ramię, kiedy szły labiryntem korytarzy.
Lacey chciała wypłynąć jak najszybciej, chciała zabrać się do pracy i zapomnieć, że ten dzień w ogóle się wydarzył. Zapomnieć o tej chwili, kiedy znalazła Willa i Beth razem. O swoim szoku. O tym, jak głupio się poczuła, myśląc, że lekceważyła sygnały mówiące, że właściwie nie pasują do siebie z Willem. Była zraniona, zła i odrętwiała.
W końcu dotarły do lecznicy.
- Tu będzie pani pracować. – Deb zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. – Doktorze Bell, mam dla pana nową pielęgniarkę.
Doktor Bell wyszedł z gabinetu, pochylając głowę, bo miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a drzwi były niskie. Ciemne szare oczy patrzyły gniewnie, a rude włosy były zmierzwione, jakby zirytowany przeczesywał je palcami. Dobrze wyglądał w białym uniformie.
Lacey przyłapała się na tym, że lustruje go wzrokiem. Policzki paliły ją ze wstydu. Nie miała pojęcia, co w nią wstąpiło. Myślała tylko o tym, jaka jest zmordowana. Serce jej waliło. Właśnie uciekła sprzed ołtarza. Nie pora podziwiać nowego szefa.
Mimo to czuła coś, czego nie doświadczyła od dawna. Prawdę mówiąc, chyba nigdy tak instynktownie nie zareagowała na mężczyznę. I ta reakcja wydawała się właściwa. Towarzyszyło jej przeświadczenie, że kiedyś już go widziała. Nie mogła tylko dojść, gdzie.
To nieważne, zgłosiła się tu do pracy, a przy okazji ma się zastanowić, czemu wciąż wiąże się z mężczyznami, którzy ją zdradzają. Więc jeśli przez moment doktor Bell wzbudził jej zainteresowanie, to nie było ono właściwe.
Był jej szefem, a ona była niedoszłą panną młodą.
To przepis na katastrofę.
- Najwyższy czas, do cholery. – Na jej widok urwał. – Prosiłem o pielęgniarkę, Deb, nie o żonę.
Nie tego się spodziewał. Martwił się, że podczas tego rejsu będzie pozbawiony pomocy pielęgniarki. Był tak zirytowany ewentualnością braku wsparcia, że odebrał telefon od brata. Nigdy tego nie robił.
Był na siebie zły, zwłaszcza gdy Michael oświadczył, że musiał zatrudnić prywatnego detektywa, by go odnaleźć. To Thatchera rozwścieczyło.
Michael przez pół godziny usiłował wywołać w nim poczucie winy, przypominając, że porzucił rodzinę i swoje dziedzictwo. Stwierdził, że ojciec jest chory, więc teraz tym bardziej Thatcher powinien się ożenić i zadbać o dziedzica. Thatcher raz próbował. Nie wyszło.
Nie chciał tytułu księcia. I choć brzmi to źle, nie chciał widzieć ojca. Jedyne, czego pragnął, to kontynuować pracę lekarza i osiedlić się w Kanadzie.
Zawsze chciał osiągnąć coś samemu, pójść własną drogą, kupić kawałek ziemi w Jukon i założyć praktykę w małej społeczności, gdzie nikt nie będzie wiedział, że jego ojcem jest Książę Weymouth i że jest następny w kolejności do odziedziczenia tytułu i majątku.
Gdzie nikt nigdy nie zwróci się do niego per Wasza książęca wysokość. Takie miał marzenie.
Praca na statku pozwoliła mu zarobić dość pieniędzy na zakup ziemi. Po tym rejsie będzie miał już wszystko, czego potrzebuje, by zrealizować swe marzenie.
I wtedy zadzwonił Michael, by obsypać go zarzutami, że się nie żeni i nie korzysta ze swojego przyrodzonego prawa. Jakby w oczach rodziny nadawał się tylko do małżeństwa i płodzenia dzieci. Czy oni wciąż żyją w przeszłości?
Thatcher nie był żonaty nie dlatego, że nie chciał i nie próbował. Zawsze pragnął mieć żonę i dzieci. Chciał mieć kochającą rodzinę, bo dorastając, sam tego nie zaznał.
Kiedyś był blisko ślubu, ale okazało się, że Kathleen nie chodziło o niego, a wyłącznie o to, by zostać księżną.
A on nie zamierzał być księciem, bo to oznaczało, że może upodobnić się do ojca.
Zdystansowanego. Zimnego. Obojętnego.
Gdy matka zachorowała, najbardziej współczującą i troskliwą osobą był jej lekarz. Był przy niej, w przeciwieństwie do jej męża. Właśnie dlatego Thatcher postanowił zostać lekarzem. Chciał ratować ludzkie życie.
Tyle że Kathleen nie dzieliła z nim tego marzenia.
Zależało jej na tytule i związanych z nim pieniądzach.
Kiedy stało się jasne, że Thatcher poważnie rozważa przeprowadzkę do Kanady, zostawiła go. Wtedy zmienił miejsce zamieszkania, przyjął panieńskie nazwisko matki i unikał kobiet.
Zakochał się w Jukon i Kanadzie i przekonywał sam siebie, że o wiele lepiej jest urzeczywistniać swoje marzenie w pojedynkę. Tyle że czuł się samotny.
Odsunął tę myśl od siebie. Choć zawsze tęsknił za rodziną, już nie ufał, że jakaś kobieta zechce go dla niego samego. Więc porzucił myśl o rodzinie.
Tymczasem teraz stała przed nim panna młoda. I to piękna. To jakaś ironia losu, karma?
- Lacey Greenwood – przedstawiła się. – Jestem pana nową pielęgniarką. – Z uśmiechem wyciągnęła rękę.
Thatcher zlustrował ją z góry na dół.
Była czarująca. Włosy o barwie miodu miała upięte w kok, parę luźnych kosmyków okalało twarz. Niebieskie oczy połyskiwały, wargi były pełne, różowe. Stworzone do całowania.
Stała przed nim w sukni ślubnej. Był zszokowany. Jest porzuconą panną młodą?
Nie wyglądała jednak, jakby cierpiała. Na kremowej skórze nie dostrzegł czerwonych plam, nie widział podpuchniętych oczu. Choć na jej palcu błyszczał pierścionek, nie było obrączki.
Może to ona porzuciła narzeczonego?
- Naprawdę? – rzekł w końcu, przerywając ciszę, ale nie ujął jej dłoni. – Jakie ma pani kwalifikacje?
Jej uśmiech zgasł, przymrużyła oczy. Wiedział, że Deb też poczuła się skrępowana. Nie lubił zachowywać się jak stary zrzęda, lecz nie pozwoli, by cokolwiek zepsuło jego ostatni rejs. Chciał, by wszystko przebiegło gładko i spokojnie. Nie potrzebował lekkomyślnej uciekającej panny młodej. Zwłaszcza tak atrakcyjnej. Już zaczął się zastanawiać, co jest pod tym tiulem…
- Jestem pielęgniarką dyplomowaną i certyfikowaną położną. Deb ma moje dokumenty.
Uniósł brwi. Ma charakter. Spodobało mu się to.
- Doktorze Bell, sprawdziłam wszystko jak należy – zaczęła Deb zdenerwowana. – Siostra Greenwood ma znakomite kwalifikacje.
Poczuł wyrzuty sumienia, że potraktował Deb lekceważąco. Właściwie o niej zapomniał, widział tylko Lacey, która teraz zmarszczyła czoło.
- Mam niezłe kwalifikacje, doktorze. Chyba nie będzie pan uparty i pozwoli, żeby coś tak głupiego jak suknia ślubna opóźniło rejs. Nie będę wchodzić w szczegóły i wyjaśniać, czemu mam ją na sobie, bo to moja sprawa, ale zapewniam, że nie ma to wpływu na moją pracę.
- Wygłasza mi pani kazanie? – spytał rozbawiony.
Nikt mu się nie przeciwstawiał i jej zachowanie nawet mu się spodobało. Nie, nieprawda, powiedział jakiś głos w jego głowie.
- Tak – odparła.
- Świetnie. – Westchnął z rezygnacją. Nie chciał opóźniać rejsu i ufał opinii Deb. – Chyba może pani zostać.
Deb wyraźnie odetchnęła.
- Cóż, skoro tak, przedstawię Lacey kapitanowi, załatwię jej identyfikator i pokażę, gdzie będzie mieszkać.
- Oczekuję, że o siedemnastej zgłosi się pani do pracy, siostro Greenwood.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się, salutując.
- Tak jest!
Kiedy Deb wyprowadziła Lacey z gabinetu, zaśmiał się pod nosem. Wyjrzał przez drzwi i zobaczył, jak Lacey ciągnie walizkę. Tiulowa suknia zajmowała całą szerokość korytarza. Znów się uśmiechnął. To komiczne.
To twój ostatni rejs, zapomniałeś? Skup się na tym.
Pokręcił głową i zamknął drzwi. Miał nadzieję na spokojną podróż, ale z siostrą Greenwood u boku to mógł być rejs po wzburzonych wodach.