Pojadę z tobą wszędzie
Przedstawiamy "Pojadę z tobą wszędzie" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Lex Satchell czeka na lotnisku na swojego nowego szefa Cole’a Thorpe’a. Ma być jego kierowcą w czasie jego pobytu w Kapsztadzie. Cieszy się, bo dzięki temu zarobi więcej pieniędzy, których bardzo potrzebuje na utrzymanie sióstr. Gdy jednak staje przed nią najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała, i w dodatku patrzy na nią z zachwytem, Lex zaczyna się obawiać kłopotów. Romans z szefem to ostatnie, czego jej potrzeba. Nie potrafi jednak odmówić prośbie Cole’a, by pojechała z nim na tydzień do ośrodka narciarskiego daleko za miastem…
Fragment książki
Lex czekała w hali przylotów międzynarodowego lotniska w Kapsztadzie. W jednej ręce trzymała mrożoną kawę, a w drugiej wysłużoną tabliczkę z napisem Thorpe Industries. Od dawna myślała o zrobieniu nowej, ale poza pracą, odwożeniem sióstr na zajęcia pozalekcyjne, pomaganiem im w odrabianiu lekcji, gotowaniem obiadów i pisaniem pracy magisterskiej, czasu miała naprawdę mało.
Zdmuchnęła z czoła niesforny lok w kolorze miedzi. Zbyt długie włosy splotła w warkocz, ale zdążył się już rozpaść. Pilnie potrzebowała fryzjera, kosmetyczki, masażu i dwóch milionów dolarów… Spojrzała na tablicę przylotów i sprawdziła godzinę na telefonie. Samolot z Londynu wylądował piętnaście minut temu, więc pasażerowie powinni za chwilę opuścić terminal.
Przez ostatnie kilka lat odebrała z lotniska wielu pracowników Thorpe Industries i ciekawa była, kto to będzie tym razem. Czasem była to zarzucająca ją pytaniami gaduła, z szeroko otwartymi z ekscytacji oczami. Innym razem był to przyklejony do telefonu lub wpatrujący się w tablet milczek. W takich przypadkach miała nieodpartą ochotę zasugerować, by zamiast na ekran telefonu spojrzał przez okno, by podziwiać pokrytą często chmurami jak obrusem Górę Stołową. Chciała pokazać sięgające horyzontu, dzikie zimą, a spokojne latem morze. Pragnęła przypomnieć, że są w jednym z najpiękniejszych miast na świecie i szkoda czasu na wpatrywanie się w smartfon. Zamiast tego jednak w milczeniu prowadziła samochód. Była to jej pracą, której bardzo potrzebowała.
Sącząc kawę, miała nadzieję, że dodatkowa porcja kofeiny w podwójnym espresso postawi ją na nogi. Zasnęła wczoraj na blacie kuchennego stole około drugiej w nocy. Gdy w końcu położyła do łóżka Nixi i Snow, była wykończona. Studiowała psychologię sądową. Usiadła do nauki, zrobiła obowiązkowe moduły, ale żałowała, że nie ma czasu, by zagłębić się w temat. Nie lubiła być przeciętna i nie wykorzystywać swojego potencjału, ale doba miała tylko dwadzieścia cztery godziny.
Lex zauważyła pasażerów lotu z Londynu wchodzących do hali przylotów. Unosząc tabliczkę, zastanawiała się, czy czeka na zbliżającą się wysoką blondynkę w białych lnianych spodniach, czy może na idącego obok dziwacznie wyglądającego faceta w okularach w rogowych oprawkach. To jednak byli pasażerowie pierwszej klasy. Ona zazwyczaj odbierała pasażerów klasy ekonomicznej.
Lotnisko jak zawsze pełne było ludzi. Nagle jej uwagę przykuł wyższy niż reszta pasażerów mężczyzna. Lex natychmiast zwróciła uwagę na jego charakterystyczne dla pływaków szerokie ramiona i wąskie biodra. Rękawy kaszmirowej koszulki w serek opinały opalone, muskularne ramiona. Delikatny materiał otulał jego szeroki tors. Czarne spodnie podkreślały długie i silne nogi. Modne czarno-białe buty zakrywały duże stopy, a eleganckiego wyglądu dopełniała trzymana w ręku wyglądająca na drogą torba i elegancka aktówka na laptopa.
Lex odebrało na chwilę mowę, a nogi zatrzęsły jej się z podniecenia. Była singielką i nic nie wskazywało, by w bliższej lub dalszej przyszłości miało się to zmienić. Nawet gdyby miała czas na romans, a przecież go nie miała, większość kandydatów zrezygnowałaby natychmiast na wieść, że jej życie miłosne musiałoby być podporządkowane obowiązkom wobec przyrodnich sióstr.
Nawet gdyby chciała związku, a przecież go nie chciała. Jej mama często zmieniała mężczyzn, miała cyniczne podejście do miłości i ludzkiej zdolności do poświęceń. To zraziło Lex. Poza tym posiadanie faceta byłoby dla niej niepraktyczne i niewykonalne. Nawet krótki romans byłby kłopotliwy, ale dla takiego kogoś jak ten Pan Przepiękny byłaby w stanie się poświęcić i wcisnąć go w swój napięty plan dnia, a raczej nocy.
Zatrzymał się, wyjął telefon z tylnej kieszeni spodni i spojrzał na ekran. Miał gęste, kruczoczarne włosy. Nie widziała koloru jego oczu. Miał długi nos, mocno zarysowaną szczękę i wysokie kości policzkowe. Nie był typowym przystojniakiem o banalnej urodzie ładnego chłopca, ale bijąca od niego męskość mogła zatrzymać ruch uliczny. Lex uśmiechnęła się, obserwując kobietę, która tak się w niego zapatrzyła, że aż wpadła na wózek bagażowy. Nie dziwiła jej się. Pan Przepiękny zdecydowanie zasługiwał na uwagę.
Nie mogąc oderwać od niego wzroku, patrzyła, jak wyraźnie sfrustrowany przeczesuje włosy dłonią i podnosi do ucha telefon. Wyglądał na Włocha, może Greka lub Araba. Jego narodowość nie miała znaczenia, bo pod każdą szerokością uważany byłby za przystojniaka.
Musiała przestać się na niego gapić, zanim zauważy jej otwarte usta i szkliste oczy. Chyba powinna częściej wychodzić z domu, skoro przypadkowy przystojny facet robi na niej aż takie wrażenie.
Niestety oderwanie od niego wzroku okazało się trudniejsze, niż myślała. Kiedy właśnie miała przestać się w niego wpatrywać, odwrócił głowę w jej kierunku i ich spojrzenia się spotkały. Pomimo dzielącej ich odległości poczuła gorąco, gdy jego spojrzenie lustrowało jej wysoką sylwetkę. Nietrudno było się domyśleć, o czym myśli: jasnorude, długie kręcone włosy układające się w kosmyki wokół twarzy w kształcie serca. Skóra gęsto pokryta piegami, mały nos, szerokie usta i zielone oczy. Wysoki, zbyt chudy rudzielec ubrany w czarne dżinsy, buty motocyklowe, zniszczoną, czarną dżinsową kurtkę i białą koszulkę z długim rękawem.
Nie odwrócił wzroku ani nie odszedł. Jego atrakcyjność spowodowała, że ziemia się zatrzęsła i poczuła, jak miliony maleńkich igieł uderzają w jej bardzo wrażliwą nagle skórę. Była oszołomiona, a otaczające ją dźwięki i kolory zdawały się być wyjątkowo intensywne. Może dostała wylewu, bo wszystkie zakończenia jej nerwów wydawały się płonąć.
Mężczyzna podniósł niewielką torbę podróżną i zaczął iść w jej kierunku. Była przerażona, że naprawdę może zechcieć z nią porozmawiać. Nie miała doświadczenia we flirtowaniu. Przesępowała z nogi na nogę, a jej serce dudniło głośno. Nie mogła złapać tchu, a – pomimo wypitej kawy – czuła w ustach taką suchość, jakby nie piła nic od tygodni. Jak ma zareagować, jeśli coś do niej powie? Lex szybko odwróciła się za siebie. Może jego zainteresowanie wzbudził ktoś stojący za nią, a ona źle zinterpretowała tę sytuację? Nie, zdecydowanie szedł w jej kierunku.
Stojąc na zatłoczonym lotnisku, czuła się zupełnie naga. Czuła się tak, jakby znał ją i jej sekrety. Jakby wiedział, że pod maską beztroskiej powierzchowności była zagubiona i poddawała w wątpliwość wszystko, co robiła.
Kiedy się zbliżał, bezskutecznie próbowała odwrócić wzrok. Co się z nią działo? Gdy był już całkiem blisko, Lex zauważyła, że jego oczy mają brązowy kolor topazu. Błyszczały doskonałą mieszaniną złota, bursztynu i odcieni zieleni. Gdy był zaledwie kilka kroków od niej poczuła się zupełnie wytrącona z równowagi, a trzymana dotąd w rękach tabliczka upadła na ziemię. Dotarł do niej zapach jego wody kolońskiej, męskiej kombinacji drzewa sandałowego, limonki i czegoś ziołowego. Musiał niedawno wziąć prysznic, bo końcówki jego falowanych włosów wciąż były mokre. Nie zadał sobie trudu, by się ogolić, i zarost pokrywał jego policzki i brodę. Z bliska wyglądał jeszcze lepiej.
– Jestem Cole Thorpe.
Zanim zdążył dokończyć zdanie, w tylnej kieszeni dżinsów Lex rozległ się dzwonek tak donośny, że aż podskoczyła. Dzwonek wył jak syrena okrętowa. Specjalnie był tak głośny, by mogła go usłyszeć z każdego zakątka domu. Na jego dźwięk Lex ścisnęła trzymany w dłoni kubek z kawą tak mocno, że pokrywka odskoczyła, a ona z przerażeniem patrzyła, jak strumień zimnej kawy leci w kierunku jego twarzy i szerokiego, ukrytego pod kaszmirem torsu.
Cole był przyzwyczajony, że prosto z prywatnego odrzutowca przesiada się do samochodu, który natychmiast zawozi go do miejsca przeznaczenia. Podróż do Kapsztadu niewiele miała wspólnego z tymi standardami. Gdyby wszystkim zajął się jego wieloletni asystent, już byłby w drodze do Thorpe Industries. Gary był jednak na urlopie rodzicielskim, więc Cole musiał się zdać na asystentkę, którą znalazł przez agencję pośrednictwa pracy. Okazało się, że daleko jej do profesjonalizmu. Postanowił, że do wieczora się jej pozbędzie. Miał zbyt wiele na głowie i potrzebował kogoś, kto ułatwi mu życie, a nie je utrudni.
Po tym, jak stracił piętnaście minut, bezcelowo krążąc po lotnisku, w końcu udało mu się dodzwonić do kogoś w Thorpe Industries. Powiedziano mu, że kierowca kobieta będzie czekać na niego w hali przylotów. Będzie miała tabliczkę i trudno będzie jej nie zauważyć. Usłyszał, że prawdopodobnie będzie ubrana w czarną sukienkę i ma rude włosy.
Gdy tylko zaczął szukać jej wzrokiem, natychmiast ją rozpoznał i dostrzegł, że mu się przygląda. Po raz pierwszy jego stopy wydały się przykleić do podłogi, a w płucach zabrakło powietrza.
Była wysoka. W masywnych, brzydkich butach mogła mieć ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. Powiedzieć, że jest ruda, to jakby powiedzieć, że słońce jest w żółtym kolorze. Jej długie, kręcone włosy nie były rude, pomarańczowe, czy kasztanowe. Była to kakofonia barw, przypominająca mu opadłe liście pod koniec jesieni w Parku Narodowym Bukhansan w Korei Południowej. I te piegi… Nie były zaledwie śladem na nosie lub policzkach. Cała jej twarz pokryta była Drogą Mleczną maleńkich gwiazdek w kolorze cynamonu.
Jego uwagę przykuły nie tylko włosy i piegi. Była szczupła i zgrabna. Miała idealnie zakrzywione brwi nad jasnymi, zielonymi, a może niebieskimi oczami oraz szerokie, seksowne usta. Zdecydowanie zwracała na siebie uwagę.
Cole spojrzał na trzymaną przez nią do góry nogami tabliczkę. Poczuł ukłucie zawodu. Była pierwszą od miesięcy kobietą, która go zainteresowała. Ostatnie pół roku było dla niego bardzo intensywne, a życie seksualne spadło na sam dół jego listy priorytetów. I to właśnie ona musiała okazać się pracującą dla Thorpe Industries kierowcą. A on miał zasadę, że nie romansował w pracy.
Wsunął telefon do tylnej kieszeni dżinsów, przerzucił torbę przez ramię i zaczął przeciskać się przez tłum ludzi. Jej nieufny wzrok i lekko rozchylone usta wyraźnie wskazywały, że jego zainteresowanie jej osobą było odwzajemnione. Po wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnie kilka miesięcy, nie tego jednak potrzebował.
Zwalniając, upomniał się w duchu, by wziąć głęboki oddech i nie tracić nad sobą kontroli. Był zmęczony, zestresowany, przepracowany i reagował zbyt emocjonalnie. Była przecież jedną z wielu kobiet, nikim szczególnym. Nie miał czasu na romanse. Miał fundusz do zarządzania, firmę, której nie chciał sprzedać, i życie do uporządkowania. W Kapsztadzie spędzi zaledwie tydzień lub dwa.
Targany niespodziewanymi emocjami, Cole z trudem zbliżał się do swojego kierowcy. Nie mógł dać po sobie poznać, jak bardzo jest dla niego atrakcyjna. Zwykle chłodny i całkowicie opanowany, nigdy wcześniej nie czuł się tak niepewnie w towarzystwie kobiety.
Podszedł i zaledwie zdążył się przywitać, gdy rozległ się upiorny dźwięk syreny okrętowej. Zamarł na chwilę, a rudowłosa kobieta ścisnęła swój kubek z kawą tak mocno, że strumień lepkiego, zimnego płynu najpierw uderzył go w twarz, by po chwili spłynąć na koszulkę i podłogę.
Stał mokry i w szoku i zastanawiał się, co jeszcze może pójść nie tak. Nagle na policzkach kobiety zobaczył łzy. Mógł znieść długi lot, niewygody z nim związane, konieczność szukania samochodu, a nawet bycie oblanym kawą, ale kobiece łzy to było zbyt wiele. Te naprawdę mogły powalić go na ziemię.
Gdy jej telefon zamilkł, Lex zamknęła oczy, modląc się, by był to tylko zły sen. Nie mogła uwierzyć, że właśnie rozpłakała się przed swoim nowym szefem, świeżo upieczonym właścicielem Thorpe Industries. Przed człowiekiem, który podpisywał czeki z jej wypłatą.
Co było z nią nie tak? Nigdy nie płakała. Dlaczego więc zrobiła to teraz i to do tego w jego towarzystwie?
Lex wyszperała z torby paczkę chusteczek higienicznych, ale roztrzęsiona nie była w stanie żadnej wyciągnąć. Pomogła jej w tym jego opalona dłoń. Wytarła oczy, wdzięczna, że rzadko nosi makijaż. Smugi tuszu do rzęs na policzkach nie komponowałyby się z mokrymi oczami i zaczerwienioną skórą. Chciała się zapaść pod ziemię. Wszystko było lepsze od stania tutaj z poczuciem, że się jest jak rozhisteryzowany wrak człowieka. Ostatni raz płakała, kiedy Joelle rozjaśniła jej włosy i wyglądała jak na wpół dojrzała morela. Tyle że wtedy miała trzynaście lat. Teraz była ponad dwukrotnie starsza i powinna panować nad swoimi emocjami.
Problem w tym, że zwykle panowała. Była kobietą przed trzydziestką próbującą, z pomocą siostry Addi, wychowywać przyrodnie siostry, studiować i spinać domowy budżet, by utrzymać rodzinę. Studiowała psychologię, więc wiedziała, że stres zawsze znajdzie ujście, czasem w najmniej odpowiednim momencie. Dlaczego jednak musiała wybuchnąć płaczem przed Cole’em Thorpem, swoim szefem? Czy stało się to dlatego, że podświadomie obudził w niej pożądanie, z którym nic nie mogła zrobić, nawet gdyby chciała? Czy dlatego, że wiedziała, że nie mogłaby przyjąć zaproszenia na drinka czy kolację, gdyż poświęcała cały swój czas siostrom? Czy może dlatego, że uświadomiła sobie, że nie jest zwykłą kobietą i ma więcej obowiązków niż większość z nich? Czuła się czasem uwięziona przez obowiązki wobec sióstr, co wywoływało w niej poczucie winy, że śmie czuć się w ten sposób.
Długo mogłaby jeszcze snuć kolejne hipotezy, ale teraz należało ratować sytuację, zanim Cole Thorpe zwolni ją z pracy. Gdyby to zrobił, miałaby prawdziwy powód do płaczu. Desperacko potrzebowała tej pracy, by móc wypełniać obowiązki matki zastępczej.
Lex pociągnęła nosem i podniosła wzrok. Zobaczyła podwiniętą czarną koszulkę, która odsłaniała twardy jak skała brzuch i umięśniony tors. Otworzyła bezwiednie usta, a między nogami poczuła miarowe pulsowanie, powodujące, że z każdą sekundą temperatura jej ciała była coraz wyższa.
Zdjął sweter i niecierpliwie ściągnął czarną koszulkę, odsłaniając imponujące mięśnie. Gdy próbował wytrzeć koszulką twarz i tors, nie sposób było nie zwrócić uwagi na jego ogromne bicepsy. Następnie pochylił się i ze skórzanej torby wyjął czysty bladoszary sweter. Założył go, wepchnął czarną koszulkę w róg torby i wstał.
Cała operacja zmiany stroju trwała mniej niż minutę, ale Lex czuła się, jakby oglądała najdłuższy w swoim życiu film erotyczny. Miała ochotę przewinąć go do początku.
Był jednak jej szefem, a ona nie chciała stracić pracy, więc zamiast się w niego wpatrywać, powinna go przeprosić i spróbować się zachowywać tak profesjonalnie, jak tylko potrafiła. Lex wyciągnęła więc dłoń, uśmiechnęła się z zakłopotaniem, odchrząknęła i powiedziała:
– Bardzo przepraszam, że wylałam na pana kawę i że się rozpłakałam.
Podał jej rękę i uścisnął tak krótko, jakby dotykał jadowitego węża.
– A ty jesteś…?
Zapominając się przedstawić, miała na koncie kolejną gafę.
– Nazywam się Lex Satchell.
Skinął głową, podniósł z ziemi i zarzucił na ramię torbę, dodając:
– Wystarczająco dużo czasu straciłem na tym lotnisku, więc może już chodźmy. Gdzie jest samochód?
– Musimy zejść na dół. To niedaleko, ale jeśli pan woli, to może pan poczekać w strefie odbioru pasażerów. Wezmę pańską torbę – powiedziała Lex.
– Mam nogi, więc możemy się przejść.
O tak, nogi miał wyjątkowo długie, piękne i nad wyraz silne.
– Chodźmy – dodał szorstko. – Chcę się zameldować w hotelu i wpaść do centrali Thorpe w Kapsztadzie.
Czyżby to oznaczało, że nie jest zwolniona? A może chciał, by najpierw zawiozła go, gdzie sobie tego życzy, a później ją zwolni? Nie zdążyła jednak o to zapytać, ponieważ szybko ruszył w kierunku windy.
Cole usiadł na tylnej kanapie firmowego SUV-a, tuż za swoim seksownym kierowcą. Próbował nie patrzeć w jej kierunku, ale trudno mu było się powstrzymać. Prowadziła pewnie, z łatwością manewrując sporym autem w godzinach szczytu. Z uwagą śledziła, co dzieję się wokół samochodu, raz po raz zerkając w boczne i wsteczne lusterko. Trudno mu było uwierzyć, że to ta sama osoba, która dwadzieścia minut temu szlochała na lotnisku.
W jej zielonych oczach widział zmartwienie. Czego się obawiała? Czy tego, co pomyśli o niej, gdy wylała na niego kawę? Czy może się bała, że ją zwolni? Ciekawość aż ściskała go w żołądku, ale szybko upomniał się w duchu, że Lex jest jego pracownicą i nie ma prawa do odpowiedzi na swoje pytania. Jedyne, co mógł zrobić, by okazać jej szacunek, to zachować milczenie i udawać, że nic się nie stało.
Żałował, że nie może wziąć jej w ramiona i mocno przytulić, by ugasić emocje. Sam nigdy nie doświadczył podobnej ochrony. Nawet gdy był dzieckiem, oczekiwano od niego, by w samotności radził sobie z przeciwnościami losu, rozczarowaniami i niesprawiedliwością.