Portret damy
Przedstawiamy "Portret damy" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Panna Amethyst Dalby podczas swojego pierwszego sezonu doznała bolesnego zawodu. Narzeczony Nathan Harcourt niesłusznie oskarżył ją o zdradę i zerwał zaręczyny. Poprzysięgła sobie wówczas, że nigdy nie wyjdzie za mąż i nie będzie zależna od żadnego mężczyzny. Po dziesięciu latach jako właścicielka posiadłości i kilku przedsiębiorstw cieszy się upragnioną wolnością. Pewnego razu spotyka w Paryżu dawnego narzeczonego. Nathan popadł w niełaskę ojca i jest zmuszony zarabiać na życie jako malarz. Amethyst postanawia go upokorzyć i zamawia portret…
Fragment książki
– Madame, je vous assure… Zapewniam, że nie ma potrzeby sprawdzać pomieszczeń kuchennych.
– Mademoiselle – poprawiła stanowczo Amethyst, która pomimo zapewnień monsieur Le Bruna ruszyła w stronę kuchni.
– Czy apartament pani nie odpowiada?
– Pokoje, które dotychczas obejrzałam, są zadowalające… – Przechyliła czujnie głowę, nasłuchując. Do jej uszu zza kuchennych drzwi dobiegały odgłosy tłuczonej zastawy.
– To – wyjaśnił monsieur Le Brun, prostując plecy, jakby postawa ciała miała dodać wiarygodności jego słowom – jest całkiem błahy problem.
Amethyst otworzyła drzwi i zobaczyła pomywaczkę, która płaczliwie zawodziła nad stertą potłuczonych talerzy, i dwóch mężczyzn w trakcie gwałtownej kłótni.
– Ten w fartuchu to szef naszej kuchni – powiedział jej do ucha monsieur Le Brun. – Ma opinię artysty w swoim fachu, a kazała mi pani zatrudniać tylko najlepszych. Ten drugi zaś to awanturnik, którego moim zdaniem należy wyrzucić. Jeżeli pani pozwoli – dodał z naciskiem – załatwię tę sprawę. Do tego przecież mademoiselle mnie zatrudniła.
– Świetnie, monsieur, proszę się tym zająć – odrzekła, z odrazą patrząc na zwaśnionych mężczyzn. – Teraz udam się do swojego pokoju i dopilnuję rozpakowywania bagaży.
– Przyjdę później i złożę pani sprawozdanie, gdy już uporam się z tym problemem – oznajmił Le Brun i skłonił się… ale w tym ukłonie wyczuła szyderstwo.
– Mógł równie dobrze pokazać mi język – powiedziała gniewnie Amethyst, gdy już znalazła się w pokoju swej towarzyszki podróży, Fenelli Mountsorrel.
– Nie sądzę, by chciał to zrobić, bo straciłby pracę – odrzekła pani Mountsorrel. – Może nie powinnaś go tak prowokować.
– Gdybym go nie prowokowała – obruszyła się Amethyst, zdejmując porywczym gestem kapelusz – zapewne byłby jeszcze bardziej nieznośny. Rozkazywałby nam tak, jakbyśmy to my były jego służącymi, a nie na odwrót. Jest jednym z tych mężczyzn, którzy sądzą, że kobiety nie potrafią się niczego nauczyć.
– Niektóre z nas – rzekła ze smutkiem jej towarzyszka – chętnie widziałyby koło siebie dużego silnego mężczyznę, ale nie po to, by mówił jej, co ma robić… Ale by mogła się na jego ramieniu wesprzeć.
Amethyst powstrzymała się od złośliwości. Miała ochotę zapytać Fenelli, co dobrego dała jej taka postawa. Odpowiedź była prosta: nic. Została na świecie sama i na dodatek bez grosza.
– Trudności sprawiają – powiedziała, zdjąwszy rękawiczki i poprawiwszy włosy – że dowiadujemy się, z jakiej gliny nas ulepiono… A ty i ja, Fenello, jesteśmy ulepione z takiej gliny, że nie potrzebujemy żadnego dominującego, nieodpowiedzialnego i nieznośnego mężczyzny, który by nam dyktował, jak mamy żyć.
– A mimo to – upierała się Fenella – nigdy byśmy nie wyruszyły w tak daleką podróż, gdyby nie…
– Gdybyśmy nie zatrudniły mężczyzny, by zajął się najbardziej męczącymi stronami wojażu.
– Nie wszyscy mężczyźni są źli – upierała się Fenella z westchnieniem.
– Sądzę, że mówiąc tak, masz na myśli swojego ukochanego zmarłego Fredericka. No cóż, śmiem twierdzić, że skoro tak bardzo go kochałaś, musiałaś dostrzegać w nim coś dobrego.
– Miał swoje wady, nie mogę zaprzeczyć. Ale brakuje mi go i żałuję, że nie żyje i nie może zobaczyć, jak rośnie nasza Sophie.
– A jak teraz Sophie się czuje? – zapytała Amethyst.
Zmieniła temat, bo nie chciała sprawiać przykrości Fenelli. Prawda bowiem była taka, że jej mąż roztrwonił spadek, żyjąc ponad stan i lekkomyślnie inwestując. Po jego śmierci została bez grosza, ale nigdy nie pozwalała powiedzieć na świętej pamięci męża złego słowa. Co więcej, sama musiała wychowywać córkę.
– Sophie była bardzo blada, gdy Francine ją kładła do łóżka – odrzekła Fenella, marszcząc brwi.
– Jestem pewna, że zaraz po drzemce i lekkim posiłku będzie pełna energii i wesoła. Tak jak zwykle.
Gdy wyruszyły w drogę ze Stanton Basset, po dziesięciu milach zorientowały się, że Sophie cierpi na nudności spowodowane kołysaniem powozu. Siadała raz tyłem, raz przodem, otwierały okienko, ale nic nie pomagało. W związku z tym podróż trwała dwa razy dłużej, niż zaplanowały, gdyż po każdym dniu jazdy musieli się zatrzymywać na dzień odpoczynku. Bardzo to niepokoiło monsieur Le Bruna, który był odpowiedzialny za organizację przedsięwzięcia, a także miał we Francji prowadzić negocjacje handlowe. Obawiał się, że wskutek spóźnienia panna Amethyst Dalby straci niejedną okazję ekspansji na rynek francuski. Jednak nie przejmowała się tym zbytnio, zwłaszcza że dostała już sporo listów od francuskich kupców.
Pogrążona w myślach, usłyszała wyjątkowo natarczywe pukanie. Zaraz potem drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczył monsieur Le Brun, informując ją, że problem w kuchni jest poważniejszy, niż się spodziewał. Szef kuchni bowiem oświadczył, że nie mając odpowiednich produktów, nie może przygotować posiłku godnego gości, którzy spędzają właśnie swój pierwszy wieczór w Paryżu.
– Jednakże – oznajmił Le Brun – mam pewną propozycję, która pozwoli pokonać tę przeszkodę, a mianowicie wieczór w restauracji.
Ustalono, że udadzą się do Le Caveau. Obie z Fenellą natychmiast zapomniały o zmęczeniu podróżą i pobiegły się przebrać.
W chwili gdy Bonaparte został pokonany i zesłany na niewielką wysepkę noszącą nazwę Elba, Francję zalała fala angielskich turystów, którzy po powrocie do Anglii publikowali w gazetach i czasopismach sprawozdania ze swoich podróży.
Im bardziej ci podróżnicy zachwycali się urokami Paryża, tym bardziej Amethyst pragnęła pojechać i zobaczyć miasto na własne oczy. Poinformowała dyrektora swych fabryk, pana Jobbingsa, że ponieważ zostało zniesione embargo, zamierza osobiście sprawdzić, czy znajdzie nowe rynki zbytu. A ponieważ sądziła, że francuscy kupcy, podobnie jak angielscy, nie będą chętnie negocjowali z kobietą, zatrudniła do pomocy monsieur Le Bruna, który także odgrywał rolę organizatora podróży i przewodnika.
Wkrótce po tym, jak ona i Fenella przebrały się i ucałowały na dobranoc rozespaną Sophie, znalazły się na słabo oświetlonych ulicach Paryża.
Paryż! Naprawdę była w Paryżu! – zachwycała się w duchu. Trudno o lepszy dowód, że jest kobietą niezależną, może próbować nowości i dokonywać samodzielnych wyborów. Zapłaciła za szaleństwa młodości i nie zamierza już żyć w zamknięciu, jakby wstydziła się siebie.
Na kolację w dość skromnej wedle słów monsieur Le Bruna restauracji noszącej nazwę Le Caveau ubrała się tak, jak poradziłaby jej ciotka. Mianowicie w suknię, w jakiej odwiedza się bankierów. Na jej widok monsieur Le Brun omal się nie wzdrygnął, uznawszy zapewne kreację za prowincjonalną.
Jednak Amethyst uważała, że jest znacznie lepiej, gdy ludzie nas nie doceniają, niż gdy przeceniają. Gdyby wyruszyła w podróż na kontynent w karecie, której towarzyszyłyby cztery powozy służby i bagaży, mogłaby równie dobrze zawiesić na szyi tabliczkę z napisem: „Jestem bogata. Obrabuj mnie!”.
A tak, wyglądając skromnie i nie zwracając na siebie uwagi swoim zachowaniem, wraz z Fenellą narażone były tylko na nieuprzejmość i niewygody.
Gdy przekroczyły w towarzystwie Le Bruna próg restauracji, zdumionym oczom Amethyst ukazały się lustra, umieszczone w niszach posągi, a także stoły, na których znajdowały się lśniące sztućce i kryształy. Goście ubrani byli w stroje wieczorowe i obsługiwani przez rzeszę tańczących wokół nich kelnerów. Potrawy odpowiadały wystrojowi, bowiem okazały się przepyszne. Smakowały jak na przyjęciu u angielskiego arystokraty.
Jednak największą satysfakcję sprawił Amethyst fakt, że restauracją zarządzała kobieta. Zajmowała miejsce w pobliżu wejścia i kierowała gości do stolików, inkasowała pieniądze i wpisywała wpłaty do wielkiej księgi leżącej przed nią na stole o granitowym blacie.
I nikt nie sądził, że jest w tym cokolwiek niestosownego.
Skończyli właśnie deser, kiedy na twarzy monsieur Le Bruna pojawił się wyraz niezadowolenia. Podążając wzrokiem za jego spojrzeniem, Amethyst zamarła w bezruchu, ponieważ zorientowała się, że wywołał je mężczyzna, który wkroczył właśnie na salę.
Mężczyzną tym był Nathan Harcourt. Na jego widok poczuła, że jej twarz oblewa gorący rumieniec, i niewiele brakowało, by z jej ust wyrwało się głośne i dręczące ją przez lata pytanie: „Jak mogłeś mi to zrobić, Nathanie? Jak mogłeś?”.
Miała ochotę wstać, przemaszerować przez salę i spoliczkować go na oczach gości, ale zdawała sobie sprawę, że taka reakcja byłaby spóźniona o jakieś dziesięć lat. Powinna była to zrobić tamtego wieczoru, gdy on, udając, że jej nie zauważa, tańczył ze wszystkimi dziewczętami w sali balowej prócz niej.
– Ten człowiek – odezwał się, patrząc w jego stronę monsieur Le Brun – nie powinien być tutaj wpuszczony. Ale cóż, jak pani widzi, jest w łaskach madame i dlatego goście muszą znosić jego impertynencje. Ale proszę się nie obawiać, nie pozwolę, by zakłócił paniom spokój.
Jednak było już na to za późno. Tak czy inaczej, słowa monsieur Le Bruna zaciekawiły Amethyst, która spytała:
– Co ma pan na myśli, nazywając go impertynentem?
– Ku uciesze odwiedzających miasto gości robi portrety, a mówiąc dokładnej, wykonane na poczekaniu ołówkowe szkice – wyjaśnił.
W tym czasie Nathan Harcourt, jakby na dowód prawdziwości tych słów, z przewieszonej przez ramię torby wyjął niewielkie sztalugę, ukucnął w pobliżu jednego ze znajdujących się przy drzwiach stolików i węglem zaczął szkicować zbiorowy portret gości.
– Portrety? Nathan Harcourt?
– Pani zna tego człowieka? – Monsieur Le Brun zrobił wielkie oczy. – Nigdy bym nie pomyślał… to znaczy… choć z drugiej strony to pani rodak. Ale nigdy bym nie pomyślał, że obracaliście się państwo w tych samych kręgach.
– Ostatnio nie – przyznała. – Choć przyznaję, że kiedyś tak było.
A mówiąc ściśle, dziesięć lat temu, gdy kompletnie nie znała się na ludziach i nie potrafiła się strzec przed mężczyznami pokroju Harcourta. Pochodziła z ubogiej rodziny i w tamtych czasach nie miała nikogo, kto by nad nią czuwał i w razie potrzeby ją ochronił.
Teraz jednak rzeczy miały się całkiem inaczej.
Zarówno dla niej, jak i najwidoczniej dla niego.
Jego twarz stała się bardziej pociągła, a wśród kruczoczarnych włosów pobłyskiwały srebrne nici siwizny. Jednak to ubiór dobitnie potwierdzał plotki głoszące, że jego ojciec w końcu odciął się od najmłodszego syna. Frak Harcourta był wytarty i źle leżał, słomkowy kapelusz o szerokim rondzie był podniszczony, a spodnie workowate i wypchane na kolanach. Krótko mówiąc, wyglądał na obdartusa.
No, no, pomyślała Amethyst, usiadła wygodniej i z rosnącą przyjemnością obserwowała Nathana przy pracy. Nie słyszała o nim od momentu, kiedy osławiony licznymi skandalami wyjechał na kontynent, i aż do dziś sądziła, że wiódł życie w luksusach i lenistwie, podobnie jak inni rozkapryszeni synowie znakomitych rodów.
Teraz jednak wyglądało na to, że jego ojciec, hrabia Finchingfield, rzeczywiście wpadł w tak wielki gniew, o jakim pisano w plotkarskich kolumnach gazet, i okazał się równie nieskory do wybaczenia jak jej ojciec. Przed sobą miała oto wyniosłego Nathana Harcourta zmuszonego do pracy.
– Raczej nie będę niezadowolona, jeżeli podejdzie do naszego stolika – powiedziała do monsieur Le Bruna i poczuła lekki dreszcz. – A nawet przeciwnie, chętnie zamówię swój portret.
O, co za słodka zemsta! Oto miała przed sobą człowieka, który dziesięć lat temu był zbyt dumny, zbyt wpływowy i… zbyt ambitny, by się z nią związać. Teraz żebrał o skromny zarobek, podczas gdy ona stała się niewiarygodnie bogata.
***
Nathan wstał, wręczył ukończony szkic pierwszemu tego wieczoru klientowi i wyciągnął rękę po zapłatę. Następnie podziękował za komplementy i odpowiedział na nie tak dowcipnie, że całe towarzystwo się roześmiało. Wszystko to uczynił jednak machinalnie, ponieważ aż do tej chwili nie ochłonął z piorunującego wrażenia, jakie na nim zrobił widok Amethyst Dalby.
Nie widzieli się od dziesięciu lat i w ciągu tego czasu diametralnie zmieniła się ich życiowa pozycja. Było po niej widać, że los wyniósł ją w górę, a jego zepchnął w dół. Jednak nie ma to większego znaczenia, pomyślał. I zaraz jej to udowodnię.
Skoro ona ma czelność pojawiać się w miejscu publicznym z kochankiem, pora zdjąć białe rękawiczki i dać jej prawdziwą nauczkę. Dawno już minął czas, gdy po rycersku odnosił się do słabszej płci i robił wszystko, by oszczędzić damie wstydu.
Słabej płci! Aż prychnął z niesmakiem pod nosem. Należałoby raczej powiedzieć: płci jak wąż przebiegłej! Nie spotkał nigdy w życiu kobiety, która nie skrywałaby jakichś sekretów, choćby tych najmniejszych, dotyczących wieku.
A już na pewno żadna nie miała sekretów okropniejszych niż ona!
– Panno Dalby – powiedział, gdy dotarł do jej stolika. – Co za niespodzianka widzieć panią tutaj!
– Tutaj? To znaczy w Paryżu? – zapytała.
– To znaczy gdziekolwiek – odrzekł z lodowatym uśmiechem. – Gotów byłbym pomyśleć…
Urwał. Dobrze wiedziała, co o niej myślał, dał jej to jasno do zrozumienia, gdy dziesięć lat temu odkrył, że go okłamuje. Wtedy miała na tyle przyzwoitości, że przestała bywać w towarzystwie i powróciła na wieś.
Spojrzał na jej dłoń. Nie nosiła obrączki. I nie poprawiła go, gdy zwrócił się do niej per panno Dalby.
– Nie przedstawi mnie pani? – Wskazał wzrokiem jej towarzysza o ziemistej cerze, zastanawiając się, gdzie go poprzednio widział.
– Nie widzę potrzeby – odparła z wymuszonym uśmiechem.
Nie widziała potrzeby? Oczywiście, sytuacja mogłaby się wydać do niezręczna, gdyby dawnego ukochanego przedstawiła aktualnemu. Zwłaszcza gdyby ten aktualny należał do zazdrosnych. Nathan uważnie przyjrzał się mężczyźnie i napotkał jego nieprzyjazne spojrzenie. Czyżby miał do czynienia z zazdrośnikiem?
– Przecież – mówiła dalej wyniosłym tonem – nie podszedł pan do nas, by odnowić naszą znajomość. Poszukuje pan klienteli. Nie mylę się, prawda?
Miała oczywiście rację. Zaskoczyła go jej pewność siebie i mocny, zdecydowany ton głosu.
– Wyjaśniłem madame – włączył się mężczyzna, akcentem zdradzając swoją narodowość – że żyje pan ze sprzedaży portretów.
Nie było to do końca prawdą, ale Nathan nie sprostował. Ta opinia o nim czyniła życie prostszym, a także dostarczała znakomitego pretekstu do nawiązywania kontaktów.
– Madame życzy sobie, żeby pan szybko narysował jej portret – powiedział Francuz.
Panna Dalby posłała francuskiemu kochankowi karcące spojrzenie, a on odwzajemnił się spojrzeniem niezdradzającym ani odrobiny skruchy.
Interesujące. Francuz czuł potrzebę górowania nad nią. Przypominania, kto tu rządzi. Albo też już odkrył, jaka potrafi być zmienna, i nie zamierzał pozwolić jej na flirt z potencjalnym kochankiem.
Mądry człowiek, pomyślał z uznaniem Nathan. Tak właśnie należy postępować z panną, która zapomniała, gdzie jej miejsce.
Mimowolnie oczami wyobraźni zobaczył półnagą pannę Dalby w jego sypialni…
Potrząsnął głową. Nic więcej nie powiedział i zaczął się przygotowywać do szkicowania, zły, że po zaledwie paru minutach spędzonych w jej obecności już był gotów ulec jej czarowi i marzył o czymś takim.
Spojrzał na nią okiem artysty i zobaczył, że mimo niemodnego stroju wygląda urzekająco. Pamiętał ją sprzed lat jako młodą, prześliczną dziewczynę, i uznał, że lata, które upłynęły, okazały się dla niej łaskawe. Twarz Amethyst o wydatnych kościach policzkowych i brzoskwiniowej cerze była równie piękna jak kiedyś, a piwne oczy wciąż tak samo błyszczące i tajemnicze.
Od razu pożałował, że do dyspozycji ma jedynie węgiel. Chętnie dodałby kolory… Pomyślał, że być może później uwieczni to spotkanie, sporządzając z pamięci portret namalowany farbami.
Tymczasem jego palce wykonywały nad arkuszem papieru wyszukany taniec z wielką łatwością i wprawą. Być może dlatego, że od dawna znał jej twarz i miał ją utrwalona w pamięci. Przed laty spędzał długie godziny, rysując twarz Amethyst, jej ręce, szyję i dekolt. Nie czynił tego oczywiście w jej obecności, bowiem udawała niewinną debiutantkę, a on był zbyt młody i niedoświadczony, by odważyć się na złamanie konwenansów. Czynił to nocą, gdy z tęsknoty za nią nie mógł zasnąć.
Jakimże okropnym był wtedy głupcem! Godzinami mieszał farby i próbował oddać kolor jej zachwycających włosów…
Do osiągnięcia celu nie starczyło mu jednak umiejętności, a na lekcje malarstwa nie pozwalał mu ojciec.
– To dobre dla kobiet albo dla synów kupców – powiedział hrabia podczas jednej z dyskusji na temat jego przyszłości. – Dla potomka hrabiowskiego rodu nie jest to odpowiednie zajęcie.
Teraz jednak w Paryżu mógł się temu zajęciu oddawać całkiem swobodnie. Wiedział już, co to światło i cień. Wiedział, co to kolor i perspektywa.
Jego pracujące nad portretem palce zatrzymały się w bezruchu. Amethyst nie była po prostu brunetką. Patrząc na jej włosy, widział nasycone barwą ciepłe błyski, przywodzące na myśl dobre porto oglądane pod światło migoczącego płomienia świecy. Nie mógł dopatrzyć się choćby jednej siwej nitki. Wydawały się równie miękkie jak dawniej. Aż zapragnął ponownie zanurzyć w nich palce…

