Pospieszne zaręczyny lorda Aleksandra (ebook)
Aleksander i Eloise zaręczyli się – a właściwie zawarli układ – w dniu poznania. Nikt nie powinien wątpić w ich uczucie, bo grają o wysoką stawkę. Aleksander dzięki małżeństwu zachowa tytuł i majątek, Eloise zapewni bezpieczną przyszłość młodszym siostrom. Darzą się sympatią i bez trudu udają zakochanych. Wkrótce zaczynają uchodzić za wzór do naśladowania i zamykają usta plotkarzom, którzy uznali te pospieszne zaręczyny i ślub za skandal. Eloise chętnie zmieniłaby warunki ich umowy, jednak Aleksander uparcie powtarza, że mogą być jedynie przyjaciółmi i nigdy nie wolno im się w sobie zakochać. Ma ważny powód, którego nie może wyjawić, ale miłość rzadko idzie w parze ze zdrowym rozsądkiem.
Fragment książki
Kiedy zegar na kominku zaczął bić, na zewnątrz dał się słyszeć dźwięk powozu hamującego na żwirze. Eloise poczuła niepokój. Już rano obudziła się podenerwowana, a do tej chwili towarzyszyły jej mdłości. Ten dzień naprawdę mógł odmienić jej życie.
Na karku poczuła krople zimnego potu. Co będzie, jeśli lord Fearnoch okaże się odpychający? Albo to ona nie przypadnie mu do gustu? Teraz, kiedy siostry przywykły już do pomysłu jej małżeństwa z rozsądku i uznały, że potencjalne korzyści przewyższają możliwe niedostatki, nie chciała ich zawieść.
Jak to jednak będzie? Ile czasu powinna spędzać w towarzystwie męża? Czy śniadania i kolacje będą jadać wspólnie? Co lord Fearnoch powie swoim kolegom, przyjaciołom i współpracownikom? Eloise dręczyły setki pytań.
Chora ze zdenerwowania, czekała na poznanie przyszłego męża, który właśnie wysiadał z powozu.
Niespokojnie zerknęła w lustro wiszące nad kominkiem. Włosy nadal posłusznie trzymały się w eleganckim koku, na którego uczesanie poświęciła trzy razy więcej czasu niż na splecenie niedbałego węzła, który zazwyczaj nosiła. Z lustra spoglądała na nią blada twarz i niespokojne oczy, więc Eloise uszczypnęła się kilka razy w policzki, żeby wywołać rumieniec, ułożyła usta w coś na kształt powitalnego uśmiechu i poprawiła suknię.
Wybrała tę, którą doradziła jej Phoebe. Muślinowe cudo własnej roboty w kolorze kości słoniowej ze splecioną szmaragdowo-kremową tasiemką przyszytą do dekoltu. Suknię pieczołowicie ozdobioną w talii trójkącikami szmaragdowego jedwabiu, pasującymi do nieco większych trójkątów w tym samym kolorze, które zdobiły dół. Eloise wiedziała, że wygląda dobrze w zieleni.
Drgnęła, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Serce podeszło jej do gardła. Bez wątpienia Phoebe i Estelle wyglądają z okna sypialni Kate, skąd mają najlepszy widok na przybysza, pomyślała.
Dźwięk ciężkich drzwi wejściowych, zgrzytających po nierównych, kamiennych płytach w holu, jak zawsze przyprawił ją o nieprzyjemny dreszcz.
Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić i rozejrzała się po pokoju. W pierwszej chwili zamierzała siąść z gościem przy kominku, ale uznała, że to stworzy zbyt intymną atmosferę spotkania.
Rzuciła się do wnęki okiennej i swojego ulubionego miejsca, ale przyjęta poza wydała jej się zbyt wystudiowana. Zerwała się z miejsca, szukając bardziej neutralnego otoczenia, ale w tym momencie wszedł lokaj, zapowiadając przybycie lorda Fearnocha. Kandyd Woltera wypadł jej z rąk na widok mężczyzny, który w niczym nie przypominał zasuszonego gryzipiórka, którego obraz tak zabawnie odmalowały jej siostry.
Aleksander Sinclair, lord Fearnoch, miał ciemnobrązowe włosy, mocno zarysowane brwi, szeroko rozstawione orzechowe oczy otoczone niemożliwie długimi rzęsami i mocno zarysowane kości policzkowe. Ten obraz surowej męskości nieco łagodziły zmysłowe wargi. Granatowy frak opinał ramiona, których nie powstydziłby się kowal, a dopasowane pantalony sprawiały, że wzrok Eloise błądził tam, gdzie zdecydowanie nie powinien. Każda kobieta na jego widok poczułaby zawrót głowy, a ten mężczyzna stał właśnie na wprost niej i przyglądał się jej wyczekująco.
– Witam. Panna Eloise Brannagh, jak mniemam – powiedział i ucałował powietrze nad jej dłonią.
Okazało się, że lord ma własne, śnieżnobiałe zęby i pachnie świeżością. To tyle, jeśli chodzi o wybujałą wyobraźnię bliźniaczek, pomyślała.
– Lordzie Fearnoch – wykrztusiła Eloise zmieszana swoją reakcją. Była pewna, że nie należy do kobiet, które tak reagują na mężczyzn. – Bo zakładam, że jest pan lordem Fearnochem. Choć nie wygląda pan na kogoś, kto pracuje w ciemnych zakamarkach admiralicji.
– W rzeczy samej jestem lordem Fearnochem. Miło mi panią poznać, panno Brannagh. Jeśli wolno mi zauważyć, pani również nie wygląda na kwokę pielęgnującą młodsze siostry.
– Dobry Boże, to tak opisał mnie wuj? – Eloise parsknęła nerwowym śmiechem. – W takim razie dziwię się, że zdecydował się pan na spotkanie z kimś tak nieznośnie poczciwym.
– Pani z kolei musi brać mnie za desperata, skoro zamierzam odciągnąć taki wzór cnót od jej życia pełnego poświęceń – mruknął, unosząc brew.
– Zastanawiam się, dlaczego taki przystojny mężczyzna i dziedzic pokaźnej fortuny decyduje się poślubić kogoś takiego jak… Jak mnie pan sobie wyobrażał?
– Jako starszą. Surową. W okularach.
– W okularach!
– Daniel, to znaczy pani wuj, opowiadał, że jest pani najmądrzejszą z jego siostrzenic. Więc wyobraziłem sobie panią z wzrokiem osłabionym od długich godzin czytania. Stąd okulary.
Choć nie zmienił wyrazu twarzy, Eloise dostrzegła iskierki rozbawienia w jego oczach. Poczucie humoru to była kolejna rzecz, której się nie spodziewała.
– Mam nadzieję, że nie uzna mnie pan za jędzę. Muszę wyznać, że jestem wyjątkowo zrównoważona, a jeśli pan uważa, że kolor moich włosów temu przeczy, ulega pan powszechnym stereotypom. Rude włosy nie oznaczają wybuchowego temperamentu. W każdym razie nie bardziej niż wygląd greckiego herosa wiązałby się z… ze zdolnościami poetyckimi.
– Zrymowanie słów „kotek” i „płotek” wyczerpuje moje zdolności poetyckie. Usiądziemy, czy będziemy omawiać możliwe nieporozumienia na stojąco?
– Proszę wybaczyć – powiedziała Eloise, przypominając sobie o manierach. – Jak minęła pańska podróż?
– Bezboleśnie – oznajmił, siadając. – Jasnym jest, że pani bujna wyobraźnia stworzyła tak samo nieprawdziwy obraz mojej osoby, jak moja obraz pani.
– Ja nie… – zawstydzona Eloise urwała. Gdyby tylko wiedział, jaki jego obraz odmalowałyśmy, pomyślała. – Starałam się nie wyobrażać sobie zbyt wiele. W końcu przecież nie będziemy musieli… W liście pisał pan, że ma to być małżeństwo jedynie z nazwy – dokończyła niezręcznie.
– Proszę zaspokoić moją ciekawość. Jak wyobrażała sobie pani urzędnika marynarki wojennej? – zapytał ze śmiechem. – Garbusa z łupieżem, zezem i mankietami poplamionymi atramentem, na którym piętno odcisnęły godziny spędzone nad księgami rachunkowymi?
Eloise roześmiała się, a lord Fearnoch splótł dłonie, czekając na odpowiedź. Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy. Cisza przedłużała się nieznośnie, a Eloise nie nawykła do milczenia.
– Moje siostry nie mogły zrozumieć, dlaczego majętny lord chciałby mnie poślubić – wybrnęła.
– Jakie to niegrzeczne z ich strony.
– Nie, nie. Nie chodziło o mnie, tylko w ogóle o małżeństwo z kompletnie obcą osobą. Pomyślały, że musi pan być… – urwała, przerażona potokiem słów i potrząsnęła głową. Jednak Aleksander Sinclair tylko pytająco uniósł jedną brew i nadal spokojnie czekał. Eloise udało się chwilę wytrzymać, zanim się poddała. – Jeśli już musi pan wiedzieć, uznały, że musi pan żywić awersję do kąpieli albo być bezzębny. Domyślałyśmy się, że poważniejszego defektu wuj Daniel nie zataiłby w listach, więc podejrzewałyśmy coś, na co mężczyźni nie zwracają uwagi – wyznała i skrzywiła się, słysząc, co plecie. – Proszę o wybaczenie, ale sam pan pytał.
– Pytałem.
Znów zapanowała nieznośna cisza.
– Najwyraźniej regularnie korzysta pan z kąpieli – oznajmiła Eloise z wymuszonym uśmiechem, a gość jedynie twierdząco pokiwał głową. – A pańskie zęby, z tego co widzę, są…
– Wszystkie na miejscu i w doskonałym stanie – powiedział ze śmiechem. – Zabrzmiało to, jakby zamierzała pani kupić konia na targu.
Aleksander Sinclair miał przyjemny śmiech i Eloise odprężyła się nieco.
– Nie chciałabym być zbyt dosłowna, ale… Właśnie to robimy, czyż nie? Nie sądziłam… choć spodziewałam się, ale dziś rano pomyślałam… Jednak ta sytuacja jest dziwnie krępująca. Patrzy pan na mnie, ja na pana i, Bóg mi świadkiem, nie mam pojęcia, skąd wziął się pomysł aranżowania małżeństwa w ten sposób. Moje siostry mają rację. Do mężczyzny pańskiego pokroju kobiety chyba ustawiają się w kolejce? – zawołała i aż zakryła usta dłonią. – Proszę wybaczyć. Musi mnie pan uważać za idiotkę, ale nie znoszę ciszy i staram się wypełnić ją słowami.
– Odzywam się, kiedy mam coś do powiedzenia.
– Czy to oznacza, że ma mnie pan za paplającą trzpiotkę, czy też nie zna odpowiedzi na moje pytanie? A może uważa pan, że w ogóle nie powinnam go zadawać? Muszę jednak zaznaczyć, że to trafne pytanie, lordzie.
Po tej przemowie Eloise przysięgła sobie, że już się nie odezwie. Będzie siedziała w milczeniu, dopóki gość nie odpowie. Zagryzła wargę, starając się nie liczyć upływających zbyt powoli sekund. Buntowniczo skrzyżowała ramiona. Po chwili je rozplotła. W końcu nie wytrzymała.
– Nie powoduje mną wścibstwo, tylko…
– Doskonale rozumiem, panno Brannagh. Proszę mi mówić Aleksander. Kiedy słyszę lordowski tytuł, spoglądam przez ramię, szukając Waltera.
– Nie byłoby cię tu, Aleksandrze, gdyby twój brat nadal żył.
– Żałuję, że nie żyje – powiedział, zaciskając szczęki. – Wybacz, nie zamierzałem cię obrazić, ale sądzę, że powinniśmy być ze sobą szczerzy. Nie chciałem być ani lordem, ani mężem. Los zdecydował inaczej.
– Cóż, prawda jest taka, że ja również wolałabym nie wychodzić za ciebie za mąż. A w zasadzie w ogóle nie marzyłam o zamążpójściu – poprawiła się, wywołując jego uśmiech, który rozświetlił mu oczy. Eloise zabrakło tchu, kiedy przeskoczyła między nimi jakaś iskra, sprawiając, że zapłonęły jej policzki. – Jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Aleksander skinął głową, przerywając kontakt wzrokowy i potarł dłońmi o spodnie. On też się denerwuje, przemknęło jej przez myśl. A może już żałuje, że tu przyjechał? Na szczęście odezwał się, zanim zdążyła go o to zapytać.
– Myślę, że dobrze byłoby, gdybyśmy się nieco poznali, zanim przejdziemy do sprawy, z którą tu przyjechałem. Jak ci wiadomo z mojego listu do lady Elmswood, czas odgrywa kluczową rolę.
– Rozumiem, że musisz się ożenić przed trzydziestymi urodzinami, żeby zachować spadek.
– A to bardzo duży spadek, choć nie jestem nim zainteresowany ze względu na własne korzyści. Wiem, że to może brzmieć obłudnie, ale taka jest prawda.
Choć Eloise nie miała podstaw, od razu uwierzyła w jego słowa.
– Więc skoro nie jesteś zainteresowany… Nie, to niewłaściwe słowo. Skoro poświęcasz stan kawalerski dla tego dziedzictwa, musisz mieć chyba poważniejszy powód?
– Powiedzmy, że uważam małżeństwo za mój obowiązek – powiedział z lekkim uśmiechem. – Nie, nie tak. Sumienie nakazuje mi ślub.
– Dlaczego?
– Nie spodziewałem się tytułu i majątku – nie odpowiedział wprost. – Jeśli można tak powiedzieć, to śmierć mojego brata nastąpiła nie w porę. Do tego wykazał się karygodną krótkowzrocznością, bo nie postarał się o dziedzica. To dla mnie dwie bardzo nieprzyjemne niespodzianki.
Choć Aleksander rzucił te uwagi lekkim tonem, w jego oczach dostrzegła morze niewypowiedzianych emocji.
– Zatem twój brat nie miał dzieci? Skoro jednak takie są warunki dziedziczenia, musiał być żonaty, prawda? Wybacz, jeśli to bolesny temat, bo nie minął nawet rok od jego śmierci, ale…
– Nie byliśmy sobie bliscy – skwitował sucho, zaciskając usta w wąską linię. – Między nami było osiem lat różnicy. Odmiennie nas wychowywano. Walter, jako pierworodny, znał warunki dziedziczenia i ożenił się, gdy tylko osiągnął odpowiedni wiek. Pięć lat później jego żona i syn nie przeżyli porodu. Warunki dziedziczenia nie wymagały powtórnego ożenku, więc nie wątpiłem, że ponownie zdecyduje się na ślub. Jako nieodrodny Fearnoch hołdował patriarchalnej tradycji przekazywania tytułu w prostej linii z ojca na syna. Tradycji, która właśnie wygasła wraz z jego przedwczesną śmiercią. Niestety warunki dziedziczenia nadal są w mocy, co oznacza, że muszę się ożenić, żeby zostać ósmym lordem Fearnochem.
– A jeśli tego nie zrobisz?
– Dziedzicem stanie się mój kuzyn Raymond Sinclair. W przeciwieństwie do mnie zawsze miał chrapkę na tytuł i na wszelki wypadek ożenił się przed trzydziestką. Niestety Raymond jest nałogowym hazardzistą. To tylko kwestia czasu, kiedy doprowadzi ziemię Fearnochów i ludzi, którzy z niej żyją, do ruiny. Większość majątku leży w Lancashire. Oprócz dzierżawionych ziem znajdują się tam również niedawno odkryte złoża węgla. Górnictwo jest lukratywnym, ale również ogromnie niebezpiecznym zajęciem. Mam powód przypuszczać, że kuzynowi bardziej będzie zależało na zyskach niż na właściwych warunkach wydobycia.
– Mój Boże! Słyszałam przerażające historie o ludziach uwięzionych pod ziemią. I to nie tylko o mężczyznach, ale nawet o dzieciach. Podobno mali chłopcy sortują urobek. To oburzające!
– Myślę tak samo – przyznał Aleksander z lekkim uśmiechem. – Chcę dopilnować, by prace pod ziemią były prowadzone odpowiedzialnie. Chciałbym również, aby zyski z ziemi do niej wracały. Mój ojciec i brat nie dbali o zarządzanie majątkiem, o ile przynosił zyski. Byli sybarytami. Temu podejściu od pokoleń hołdują mężczyźni z mojego rodu i są z niego dumni. Ja nie podzielam ich skłonności. Na szczęście, jak się okazuje, zarządca ziem wraz z rodziną od pokoleń doskonale opiekuje się ziemiami Fearnochów.
– Zupełnie jak Kate! – wykrzyknęła Eloise. – To dlatego poślubiła wuja. Jej ojciec zarządzał posiadłością, a Daniel się na tym nie znał. Kate uwielbia Elmswood Manor i… dlatego rozumiem, jakie to dla ciebie ważne.
– Dziękuję. Jest jednak jeszcze jedna istotna rzecz, o której muszę powiedzieć – westchnął, niespokojnie kręcąc się w fotelu. – Nie mam w zwyczaju omawiać tak prywatnych spraw, ale biorąc pod uwagę okoliczności, chcę, żebyś dokładnie zrozumiała moje motywy – powiedział, marszcząc brwi.
Eloise widziała, jak niezręcznie się czuł, przez chwilę miała ochotę ukoić jego zdenerwowanie dotykiem. Na szczęście zdołała się powstrzymać.
– Zapewne nie jest łatwo zdobyć się na absolutną szczerość wobec obcej osoby, więc się nie spiesz.
– Ta sprawa dotyczy zabezpieczenia finansowego mojej matki, które, jak niedawno odkryłem, jest żenująco nieadekwatne do jej statusu.
– Twojej matki? Przecież jest wdową po lordzie, a twój ojciec był bardzo zamożny. Gdy rodzice wydawali ją za mąż, zapewne zadbali też o intercyzę.
– Nie znam pierwotnych uzgodnień. Zostały zmienione wolą szóstego lorda.
– Masz na myśli swojego ojca?
– Jej męża – skinął głową. – Jałmużna, którą otrzymała po jego śmierci, sugeruje jakąś uwłaczającą karę.
– Karę? Cóż mogła zrobić, żeby zasłużyć na tak okrutne traktowanie?
– W tej chwili powody są mniej istotne niż efekt końcowy – wycedził Aleksander, zaciskając mocno dłonie na poręczach fotela. – Moja matka musi liczyć na cudzą łaskę, a ja nie godzę się na jej ubóstwo.
– Przecież twój ojciec zmarł trzy lata temu, więc zapewne twój brat…
– Mój brat zesłał ją do wdowiej rezydencji, na którą przeznaczył jeden z domów w Lancashire. Być może planował ustanowić dla niej jakąś pensję, ale tego już nigdy się nie dowiem. Nie zrobił tego, a moje obecne zarobki nie pozwalają na jej godne utrzymanie.
– A jeśli majątek i tytuł odziedziczy twój kuzyn Raymond? – zapytała i za chwilę sama sobie odpowiedziała. – Z tego, co mówisz, nie wynika, że postąpi wobec niej uczciwie.
– Tak. Rozumiesz zatem, dlaczego uważam małżeństwo za obowiązek?
– Rozumiem. I sądzę, że to godne pochwały – oznajmiła z uznaniem, choć przecież nie wyjaśnił, skąd u niego taka niechęć do ożenku. Być może urzędnicza pensja była za niska na utrzymanie domu i rodziny, ale jego strój temu przeczył. Był synem lorda, choć nie pierworodnym, więc zapewne ojciec ustanowił dla niego jakiś fundusz. Z drugiej jednak strony ten sam człowiek zrobił żebraczkę z własnej żony. A Aleksander, jak sam powiedział, był traktowany inaczej niż jego brat. Eloise z własnego doświadczenia wiedziała, jak mogło to wyglądać. Nagle uświadomiła sobie, że błądzi myślami, więc uniosła wzrok i napotkała uważne spojrzenie Aleksandra. – Zastanawiałam się właśnie, dlaczego to mnie chcesz poślubić, skoro…
– Kobiety ustawiają się do mnie w kolejce? – dokończył z kwaśnym uśmiechem. – Może dlatego, że tak nie jest. Z kolei ja zastanawiam się, dlaczego ty rozważasz moją propozycję. Mówiąc dosadnie, panno Brannagh, choć po ślubie będziemy żyć osobno, to jednak dla świata będziemy małżeństwem. Dla zachowania pozorów będziesz musiała zamieszkać w Fearnoch House w Londynie, choć mam nadzieję, że z czasem ta rezydencja stanie się twoim prawdziwym domem. Z tych samych powodów również ja będę tam mieszkać w przerwach między zagranicznymi podróżami. Zatem nasze drogi będą się przecinać, choć nieczęsto i nieregularnie. Zresztą z tego, co mi wiadomo, ten budynek jest tak duży, że jeśli nie będziemy chcieli, nie będziemy musieli się spotykać.
– Z tego, co ci wiadomo? Myślałam, że to twój dom rodzinny?
– To od pokoleń rezydencja Fearnochów, ale nigdy nie była moim domem.
Z jego tonu Eloise wywnioskowała, że Aleksander nie ma ochoty dyskutować dłużej na ten temat, jednak nadal coś nie dawało jej spokoju.
– Ale twój brat zmarł niemal rok temu, i choć byłeś za granicą, to przecież już po powrocie do Anglii…
– Póki się nie ożenię, nie mam praw do niczego poza tytułem. Od śmierci Waltera dom stoi zamknięty, a nieruchomościami administruje nasz prawnik. Matka mieszka we wdowiej rezydencji, a ja w dawnej kwaterze.
– Nie wiedziałam.
– Bo i skąd – powiedział, wzruszając ramionami. – Zapewniam, że po ślubie, o ile do niego dojdzie, będziesz mogła żyć wedle własnego uznania. Musimy jednak koniecznie poruszyć jeszcze jedną delikatną sprawę. Skoro rozwód czy anulowanie małżeństwa nie wchodzą w grę, muszę mieć pewność, że rozumiesz. Otóż wiążąc się ze mną, rezygnujesz z posiadania potomstwa.
Eloise znów oblała się pąsem.