Powrót do Walencji (ebook)
Marisa Lopez decyduje się wyjść za mąż, bo potrzebuje pomocy. Jej ukochany Nikos utonął, a ojciec został zamordowany przez kartel narkotykowy. Została samotną matką, a do tego musi jeszcze zarządzać rodzinnym przedsiębiorstwem. Choć najbliżsi odradzają jej związek z Raulem, Marisa wierzy, że Raul ją wesprze. Jest w szoku, gdy na przyjęciu zaręczynowym pojawia się Nikos, który jedynie sfingował swoją śmierć…
Fragment książki
Nikos Manolas zjechał na chodnik i zaparkował samochód przy podmiejskiej uliczce w Walencji, w cieniu drzewek pomarańczowych. Po drugiej stronie ulicy biegło imponująco wysokie ogrodzenie, na którym w regularnych odstępach wisiały ostrzegawcze tabliczki.
Wzrok Nika spoczął na znajdującej się w pewnej odległości bramie ze szlabanem i budką strażnika. Wiedział, że może patrzeć na nią nie dłużej niż minutę, jeśli nie chce zwrócić na siebie uwagi.
Chciał zobaczyć ją ostatni raz. Nie udało się. Czas wracać.
Włączył silnik, ale zanim zdążył zjechać na drogę, brama się otworzyła. Nikos natychmiast z powrotem wcisnął hamulec. Wielki mercedes, przypominający bardziej czołg niż samochód, powoli wynurzył się z posesji na drogę. Nikos wstrzymał oddech, kiedy samochód przejeżdżał koło niego. Przez przyciemnione szyby nie był w stanie rozpoznać, kto siedzi za kierownicą.
W tylnym lusterku obserwował, jak mercedes dojeżdża do końca ulicy i skręca w prawo. W chwili, gdy zniknął za zakrętem, Nikos wcisnął gaz i zawrócił swoim porsche.
Przedmieścia, przez które jechał mercedes były puste tego ranka, więc łatwo było za nim nadążyć. Kiedy wyjechali na V-21, Nikos pilnował, żeby były między nimi przynajmniej trzy samochody odstępu. Im głębiej wjeżdżali w miasto, tym gęstszy stawał się ruch na drodze.
Minęło ponad osiemnaście miesięcy, odkąd Nikos ostatni raz był w sercu Walencji. Większość architektury była zabytkowa, ale od czasu do czasu mijał supernowoczesny budynek. Nikos zamrugał, mijając Palau de les Arts Reina Sofia z dachem jak pióropusz. Kiedyś zabrał tam Marisę na „Tristana i Izoldę”. Gdyby wiedział, że „najbardziej rewolucyjna opera w historii” jest w istocie romansem, wykręciłby się od tego. Nikos lubił, kiedy jego rozrywka była taka, jak jego romanse: szybka, intensywna i niezapadająca w pamięć.
Nie, żeby ostatnimi czasy miał dostęp do jakichkolwiek rozrywek. Przez ostatnie półtora roku żył jak pustelnik na Alasce, mieszkając w chacie z bali, do której można się było dostać wyłącznie drogą powietrzną.
Powrót do społeczeństwa był trudniejszy, niż zakładał. Wyobrażał sobie, że wróci z przytupem i rzuci się w wir przygód, ale od jego powrotu minęły już dwa tygodnie, a on wciąż nie miał ochoty na powrót w blask fleszy.
Kiedy mercedes skręcił w stronę dużego kompleksu handlowego, upewnił się w swoich podejrzeniach. To było ulubione miejsce Marisy. Ale zanim przedostał się przez bramki na parkingu, jej samochód zdążył się zgubić wśród setek pozostałych.
Nikos skrzywił się, ale wiedział, że tak będzie najlepiej. To dziwny sentyment sprawił, że podjechał pod posiadłość rodziny Lopez, a potem śledził byłą kochankę do parkingu podziemnego. Czas, żeby wrócił do pierwotnego planu, pojechał na lotnisko i zaczął od nowa. Jego samolot był zatankowany, a załoga gotowa do odlotu.
Szukając wyjazdu, znów natknął się na wielkiego mercedesa. Dopiero kiedy się zbliżył, zauważył, że stoi na miejscu dla matek z dziećmi.
Nikos gwałtownie wcisnął hamulec, aż samochód za nim zatrąbił z oburzeniem.
Dlaczego Marisa miałaby tam zaparkować?
Klnąc pod nosem, Nikos odszukał najbliższe wolne miejsce i wyskoczył z auta. Znajdował się dość daleko, ale to, co zobaczył, sprawiło, że stanął jak wryty.
Jego była kochanka właśnie wyciągała z fotelika niemowlę.
Marisa Lopez skrzywiła się, widząc swoje odbicie w lustrze. Powinna zostawić rozpuszczone włosy czy je spiąć? Tak, powinna je rozpuścić, i tak, przydałby jej się korektor pod oczy. Jej skóra była tak blada, a sińce pod oczami tak ciemne, że wyglądała jak żywy trup. Czarna sukienka tylko potęgowała efekt.
Siostra Marisy, Elsa, musiała być tego samego zdania, bo na jej widok wybuchnęła śmiechem.
– Wyglądasz, jakbyś szła na pogrzeb – stwierdziła.
– Nie dobijaj mnie.
Elsa stanęła za Marisą, otoczyła ją ramionami w talii i położyła podbródek na jej ramieniu. Ich oczy spotkały się w lustrze.
– Wszystko w porządku? – zapytała. – Nie wyglądasz najlepiej.
Marisa odkryła, że nie potrafi jej okłamać.
– Nie dam rady – szepnęła.
Elsa zmarszczyła brwi.
– Nie mogę wyjść za Raula – jęknęła Marisa, ściskając dłoń siostry.
Proszę. Wreszcie się do tego przyznała.
– Miałaś rację – dodała, prostując się. – Nie można mu ufać. Raul nie chce być ojcem dla Nikiego. Chce tylko naszej firmy.
Marisa związała się z Raulem z czysto praktycznych powodów. Kilka miesięcy wcześniej jej świat się zawalił, kiedy jej kochanek utonął, zostawiając ją ciężarną. Niedługo potem zawalił się ponownie po tym, jak jej ociec został zamordowany, ponieważ nie chciał robić interesów z kartelem narkotykowym. Jako samotna matka i spadkobierczyni międzynarodowego biznesu, desperacko potrzebowała pomocy. Postanowiła szukać jej u Raula Torresa, dalekiego znajomego i właściciela firmy o podobnym profilu działalności do Lopez Shipping.
Wybrała Raula, bo wierzyła, że jest dobrym człowiekiem. Że ma to coś, co uczyni z nich zgraną drużynę. Że będzie dobrym ojcem dla jej syna.
Ale rzeczywistość okazała się inna.
Miesiąc wcześniej kartel odkrył, że Lopezowie współpracują z wydziałem antynarkotykowym, i uknuł spisek, żeby porwać Elsę z jej domu w Austrii. Santi, przyjaciel rodziny, którego Lopezowie niegdyś przygarnęli i wychowali jak własnego syna, ukrył ją w jednej ze swoich posiadłości. Marisa, jej syn i matka zostali w rodzinnym domu, strzeżonym jak forteca. Dwa tygodnie później i po piętnastu miesiącach piekła kartel wreszcie został rozbity, a jego rozsiani po dwunastu krajach członkowie aresztowani i postawieni pod sądem.
– Nie mogę też przestać myśleć o tym, co mówiłaś o kartelu – ciągnęła Marisa. – Raul nas nie ochronił. Nic nie zrobił, żeby zapewnić bezpieczeństwo dziecku, które obiecał pokochać jak swoje.
A to było niewybaczalne.
Marisa wysunęła rękę z dłoni Elsy i potarła czoło.
– Co ja mam teraz zrobić?
– Zakończ to.
– Tyle sama wiem. Ale jak mam to zakończyć?
– Zadzwoń do niego. Teraz – przekonywała Elsa.
Marisa uśmiechnęła się gorzko.
– Nie mogę z nim zerwać godzinę przed naszym przyjęciem zaręczynowym. To proszenie się o kłopoty. Ta rodzina nie potrzebuje więcej wrogów.
Raul nie uszkodziłby hamulców w jej aucie, jak kartel zrobił to z autem jej ojca, ale Marisa zdążyła się nauczyć, że potrafi w nieskończoność chować urazę. Wiedział dostatecznie dużo o Lopez Shipping, żeby ich zniszczyć.
– No dobrze, ale nie czekaj z tym zbyt długo – ostrzegła Elsa.
– Nie będę. – Teraz, kiedy Marisa podjęła decyzję, chciała to zrobić najszybciej, jak to możliwe.
Wyszła z garderoby i zajrzała do przylegającego pokoju dziecinnego, gdzie w kojcu smacznie spał jej syn. Jego maleńka pierś i brzuch spokojnie unosiły się i opadały. Czule dotknęła jego miękkiego policzka.
Jak ktokolwiek mógłby na niego spojrzeć i go nie pokochać?
Podniosła zdjęcie stojące na szafie obok kojca. Na widok uśmiechniętej twarzy Nikosa jej serce jak zawsze przeszył ostry ból.
Miłość jej życia. Ojciec jej dziecka.
Mruganiem odpędzając łzy, odstawiła zdjęcie z powrotem na szafkę.
Nigdy nie pogodziła się z jego stratą. Dla niej wciąż był obecny – nie było chwili, żeby o nim nie myślała. Tylko chowając ból głęboko w sobie, była w stanie funkcjonować.
Dała sobie chwilę, żeby odzyskać nad sobą panowanie, a potem wyszła z pokoju dziecinnego i zapukała do pokoju gospodyni. Estrella pracowała dla Lopezów od dwudziestu lat i chętnie zgodziła się popilnować dziecka.
– Wrócimy późnym wieczorem – powiedziała Marisa. – Możesz sprawdzić, czy elektroniczna niania na pewno działa?
Marisa nie znosiła być rozdzielana z synem. Od narodzin dziecka zostawiła je tylko kilka razy, na czas spotkań służbowych. Tym razem po raz pierwszy miała się z nim rozstać na cały wieczór.
– Działa, działa. – Estrella przyłożyła urządzenie do ucha. – Słyszę, jak oddycha.
Marisa powstrzymała odruch, by wyjąć jej nianię z ręki i sprawdzić osobiście. Wiedziała, że jest nieco nadopiekuńcza, ale biorąc pod uwagę jej doświadczenia, miała do tego pełne prawo.
– Obiecujesz, że zadzwonisz, jeśli będą jakieś problemy? – upewniła się.
– Nie będzie problemów, ale obiecuję.
– Wrócę najpóźniej o dziesiątej rano.
– Nie spiesz się. – Estrella uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Masz prawo chociaż raz się wyspać.
Na samą myśl Marisa znowu poczuła ukłucie strachu. Nie brakowało jej wylegiwania się w łóżku; lubiła poranne czułości z synem, kiedy reszta domu jeszcze spała. Powiedziała sobie w duchu, że to tylko jedna noc. Rano wróci do syna, przytuli go do piersi i wymyśli, jak zerwać zaręczyny, nie narażając się na zemstę Raula.
Obsługa hotelu spisała się na medal, zamieniając salę konferencyjną w błyszczącą, rozświetloną salę taneczną. Dwustu gości bawiło się, rozmawiało, popijało szampana i podjadało kanapeczki. Światowej sławy DJ mistrzowsko nawigował po stylach i gatunkach muzycznych, by zaspokoić nawet najbardziej wybredny gust, i sądząc po uśmiechach, wszyscy dobrze się bawili. Wszyscy oprócz Marisy.
Nie mogła przestać zerkać na Elsę i Santiego, którzy nie odstępowali od siebie na krok. Dopiero dwa dni wcześniej wyznali sobie miłość, ale Marisa od lat wiedziała, że ta dwójka jest sobie przeznaczona. Patrzenie, jak ich miłość rozkwita, było jednocześnie wzruszające i przygnębiające.
Kiedyś też miała taką miłość.
Ignorując ból, trwała u boku Raula, który chwalił się nią przed znajomymi i rodziną. Kiedy DJ skończył pierwszy set, narzeczony otoczył ją ramieniem i poprowadził w stronę podium. Chciał wygłosić przemówienie. Oczywiście, że chciał wygłosić przemówienie.
Wiedząc, że nie ma innego wyboru, niż robić dobrą minę do złej gry, Marisa złapała kieliszek szampana z tacy przechodzącego kelnera i stanęła obok niego na podium.
Muzyka ucichła. Raul podniósł mikrofon i poprosił wszystkich o ciszę. Goście zgromadzili się wokół niego, ciekawi, co ma do powiedzenia.
– Na początek chciałbym podziękować wszystkim za wyrozumiałość – zaczął. – Przepraszam, że musieliście czekać tak długo. – Przyjęcie miało się odbyć dwa tygodnie wcześniej, ale planowana operacja rozbicia kartelu była zbyt dużym niebezpieczeństwem dla Marisy i jej rodziny. Jak wiecie, ostatnie wydarzenia zmusiły nas do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. To był trudny czas dla mnie i mojej przyszłej żony i bardzo doceniamy wasze wsparcie.
Marisa prawie zachłysnęła się szampanem. W jego ustach to brzmiało, jakby przeżywali ciężki okres jako para, podczas gdy w rzeczywistości ten tchórz ukrywał się na drugim końcu świata, dopóki niebezpieczeństwo nie zostało zażegnane.
– A teraz chciałbym, żebyśmy wszyscy wznieśli toast za moją narzeczoną. Za Marisę. – Uniósł kieliszek i spojrzał wyczekująco na gości.
Ale oni nie zareagowali. Ich uwagę przyciągnął ktoś inny; ktoś, przed kim rozstąpili się jak morze przed Mojżeszem. Marisa podążyła za ich wzrokiem i ujrzała wysoką, samotną postać.
Jej serce zaczęło tłuc się jak oszalałe. Zamrugała i spróbowała złapać oddech, walcząc, by nie upaść.
To niemożliwe.
Zachwiała się. Sala zaczęła wirować jej przed oczami. Coś w oddali rozbiło się na posadzce. Marisa odniosła niejasne wrażenie, że to kieliszek wypadł jej z ręki, zanim świat pochłonęła ciemność.
Nikos w kilku krokach przemierzył salę, do miejsca, gdzie ten idiota Raul stał jak skamieniały nad nieprzytomną Marisą. Nawet nie próbował powstrzymać Nikosa, gdy ten sprawdził puls Marisy i upewniwszy się, że żyje, wziął ją na ręce.
– Przepraszam – powiedział, niosąc ją przez wciąż nieruchomy tłum. – Ona potrzebuje powietrza.
Duże brązowe oczy Marisy otworzyły się ospale, po czym zrobiły się okrągłe jak spodki, kiedy zrozumiała, kogo ma przed sobą. Zamrugała kilka razy i jęknęła cicho. Kelnerka otworzyła drzwi przed Nikosem, pozwalając mu wynieść Marisę do lobby, gdzie podbiegł do nich zaaferowany concierge.
– Czy mam zadzwonić po lekarza, sir?
– Nie, nie trzeba. Zemdlała z szoku, to wszystko. Możesz wezwać dla mnie windę? Ostatnie piętro.
– Oczywiście. – Concierge nacisnął przycisk.
Kiedy Nikos znalazł się w windzie, znów spojrzał na Marisę, która zaciskała teraz powieki jak przestraszone dziecko. Poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Nie miał zamiaru jej straszyć ani nie planował zrobić tak dramatycznego wejścia.
Kiedy dzień wcześniej przedstawiono mu akt urodzenia syna, Nikos zareagował w sposób spokojny i wyważony. Już wcześniej przygotował się w myślach, że wynik może być pozytywny. Teraz wiedział, że nie może dłużej pozostawać martwy dla Marisy. Natychmiast wyruszył do Walencji, po drodze dzwoniąc do hotelu, w którym miało się odbyć jej przyjęcie zaręczynowe. Spodziewał się, że wszystkie pokoje będą zajęte, ale ku jego zaskoczeniu penthouse wciąż był wolny. Szczęśliwa para chyba spędzałaby w nim noc?
Na ile byli ze sobą szczęśliwi?
Przed przyjazdem do Walencji zrobił mały wywiad na temat jej narzeczonego i przekonał się, że jego jedyną zaletą jest to, że jest bogaty. Jeden ze wspólnych znajomych nazwał go „zdradzieckim wężem”, a to i tak nie była najbardziej skrajna opinia.
Kiedy znalazł się w swoim apartamencie, ostrożnie położył Marisę na kanapie i cofnął się, żeby móc lepiej się przyjrzeć kobiecie, której nie widział od osiemnastu miesięcy. Co ją skłoniło, żeby założyć na własne przyjęcie zaręczynowe tak źle skrojoną sukienkę? I dlaczego nie miała makijażu? Zawsze, kiedy mówił, że go nie potrzebuje, śmiała się, dziękowała, a potem i tak starannie zamalowywała każdy pieprzyk. Teraz zaś jej skóra była czysta, a twarz wydawała się niewinna i dziewczęca. Przypomniał sobie, jak lubił się budzić obok tej twarzy, i serce ścisnęło mu się w piersi.
Marisa leżała nieruchomo pod jego wzrokiem; jej oczy były wielkie i puste. Nikos zdążył się już nauczyć, że szok wywołany jego powrotem objawia się na różne sposoby. Postanowił dać jej chwilę, żeby odzyskała nad sobą panowanie. Jeśli miał być szczery, sam też czuł się wytrącony z równowagi.
Podszedł do barku i nalał sobie osiemnastoletniej whiskey single malt. Kiedy podniósł ją do ust, wyczuł za sobą ruch.
Obrócił się i zobaczył stojącą metr od siebie Marisę.
Jej oczy były dzikie, a pierś unosiła się i opadała ciężko. Jej rude włosy sterczały na wszystkie strony. Wyglądała, jakby zaraz miała się na niego rzucić.
Marisa wpatrywała się w stojącego przed nią ducha. Bała się, że zniknie, jak tylko spuści go z oczu. Odkąd obudziła się w jego ramionach, miała w głowie tylko jedną myśl: to niemożliwe.
Nikos nie żył.
Od osiemnastu miesięcy każdego wieczora płakała w poduszkę, każdego ranka budziła się z nieznośnym bólem w sercu. Nosiła jego dziecko, urodziła jego dziecko, kochała i wychowywała jego dziecko – bez niego.
A on żył. Przez cały ten czas żył.
Emocje, które ją zalewały, wzięły nad nią górę. Wybuchnęła płaczem i rzuciła się na niego.
Nikos nie ruszył się z miejsca ani nie próbował bronić się przed bezładnymi ciosami Marisy. Stał ze wzrokiem wbitym w ścianę naprzeciwko, zdeterminowany nie reagować na jej furię. Jeśli chodzi o temperament, zawsze była jego dokładnym przeciwieństwem: on był chłodny i analityczny, ona – porywcza i pełna pasji.
Ale kiedy jej uderzenia osłabły i spojrzał w dół, jego żołądek ścisnął się nieprzyjemnie.
To nie wściekłość wykrzywiała jej piękną twarz. To nie furia sprawiła, że wreszcie osunęła się na podłogę i przytuliła kolana do piersi, łkając cicho.
Nieprzygotowany na ten wybuch emocji, Nikos przełknął ślinę. Czuł, że musi coś zrobić, więc zdjął z biurka pudełko chusteczek, wrócił do Marisy i postawił je obok niej na ziemi. Dopił swojego drinka, nalał sobie kolejnego i opróżnił go jednym haustem. Po chwili zastanowienia nalał drugą szklankę, uklęknął i podał ją Marisie.
– Proszę – powiedział cicho, klękając obok niej. – Wypij to. To pomoże.
Marisa miała ochotę zakryć uszy rękami, żeby tylko nie słyszeć głosu Nikosa. To było dla niej za dużo. Cały czas, który minął od jego śmierci, wydawał jej się teraz mrocznym koszmarem.
On żył. On naprawdę żył.
Przejechała dłońmi po twarzy, wzięła kilka głębokich oddechów i usiadła na podłodze. Starannie nie patrząc na Nikosa, wzięła kilka chusteczek i wydmuchała nos. Męska, pokryta drobnymi czarnymi włoskami dłoń podstawiła jej szklankę pod nos. Sam jej widok sprawił, że Marisa znowu zaczęła płakać.
Kiedy się uspokoiła, przyjęła szklankę i wypiła duszkiem jej zawartość. Palący płyn sprawił, że nieco otrzeźwiała.
– Jeszcze jeden? – zapytał łagodnie Nikos.
Marisa kiwnęła głową, wciąż nie ośmielając się na niego spojrzeć. Wychyliła kolejną szklankę, odetchnęła kilka razy i powoli podniosła na niego wzrok.
Nikos kucał obok niej, patrząc na nią uważnie.
– Jesteś gotowa, żeby porozmawiać?
Marisa chciała coś odpowiedzieć, ale jej gardło było zbyt ściśnięte.