Powtórka z miłości
Przedstawiamy "Powtórka z miłości" nowy romans Harlequin z cyklu HQN POWIEŚĆ HISTORYCZNA.
Megan i Josh zawsze się kochali, ale los pokrzyżował ich plany. Megan, nie mogąc się pogodzić ze zdradą Josha, wstąpiła do Lekarzy bez Granic i wyjechała do Afryki, by tam się otrząsnąć po przeżyciach ostatniego roku. Po dwóch latach ciężko zachorowała i wróciła do Anglii. Niespodziewane spotkanie z Joshem uświadamia jej, że dalej go kocha. Co z tego, skoro nie potrafi mu wybaczyć…
Fragment książki
Po co tu w ogóle wróciła?
Penhally w Kornwalii w ten listopadowy dzień wydawało się ponure, szare i nijakie. W dodatku było zimno. Megan podejrzewała, że temperatura jest jednocyfrowa, więc po powrocie z Afryki, gdzie latem nawet w chłodny dzień słupek rtęci sięgał trzydziestu stopni, czuła się jak w zamrażarce.
Oczywiście nie pomagało, że w ostatnich tygodniach znacznie schudła. Denga wyrządziła ogromne spustoszenie w jej organizmie, zwłaszcza przy nawrocie. Stary płaszcz tak luźno na niej wisiał, że mogła się nim owinąć jak kocem.
Co zresztą zrobiła, gdy wysiadłszy z taksówki, stała drżąc z walizką u nóg, i patrzyła w stronę zatoki.
Niebo było ciemne, wyglądało na to, że lada chwila nastąpi oberwanie chmury. Morze wydawało się równie groźne z białymi grzywaczami na stalowej wodzie. Zacumowane jachty kołysały się na falach, a ogromne bałwany uderzały w ciemny piasek plaży. W górze krążyły mewy, a ich żałosne piski doskonale odzwierciedlały nastrój Megan.
Było za zimno, by stać na ulicy, ale gdy odwróciła się w stronę domu, jego widok nie zachęcał do wejścia.
Brama była ledwo widoczna wśród czegoś, co kiedyś stanowiło porządnie przycięty żywopłot. Mały ogród zdziczał i zarósł, ale nie na tyle wysoko, by zasłonić zwoje wyschniętych roślin w koszach wiszących po obu stronach drzwi czy wybite szyby w ołowianych ramkach, w miejsce których wstawiono kawałki kartonu.
Ile czasu upłynęło od wyprowadzki ostatniego lokatora? Co najmniej sześć miesięcy, ale Megan znajdowała się za daleko i była zbyt zajęta, by zawracać sobie głowę nową umową i negocjacjami z deweloperami, którzy tylko czekali, by położyć łapę na tak atrakcyjnej nieruchomości. A potem zachorowała na dengę.
Z niewyobrażalnym trudem pchnęła bramę i pociągnęła walizkę po wyłożonej kamiennymi płytami ścieżce, teraz zarośniętej krzakami, jakby nikt nie przycinał ich gałęzi od czasu jej wyjazdu.
Poczuła łzy napływające jej do oczu. Kiedyś było tu tak pięknie. Oczywiście, nie potrafiła utrzymać posiadłości w takim stanie jak jej babcia, ale starała się ze wszystkich sił, by wszystko przynajmniej podobnie wyglądało.
Zachowała wspomnienia z dzieciństwa, kiedy dom i ukochana babcia były najcenniejszymi dobrami w jej życiu. I właśnie dlatego teraz wróciła.
Tutaj znajdowały się jej korzenie, choć właściwie nie tu się wychowywała. Po tragicznej śmierci rodziców w wypadku samochodowym zamieszkała z babcią w Londynie. Ale babcia dorastała w Penhally i tam zabierała ją co roku na letnie wakacje.
Wynajmowały ten dom i spędzone tu tygodnie były w jej wspomnieniach najlepszym okresem w najlepszym miejscu na świecie.
Tu był jej prawdziwy dom.
Kiedy była bardzo chora, bliska śmierci po stracie dziecka, wyznała wreszcie babci prawdę. Choć starsza pani bardzo już osłabła, zebrała wszystkie siły i całą swoją miłość do ukochanej wnuczki i oświadczyła, że potrzebny im nowy początek, a punktem wyjścia będą wakacje nad morzem.
Gdy okazało się, że ich ukochany dom jest wystawiony na sprzedaż, nie wahała się ani chwili. Kupiła go i przeniosły się na stałe do jej rodzinnej miejscowości, co pozwoliło Megan jakoś się pozbierać i na nowo ułożyć sobie życie.
Ta posiadłość, wspomnienia z nią związane, morze i tutejsze okolice – wszystko to składało się na dom. A dom to miejsce, które cię przyciąga, gdy potrzebujesz ukojenia. Bezpieczny azyl, w którym możesz dojść do siebie i dokonać obrachunku życia.
Poza tym nieruchomość wymagała gruntownych porządków. Byłoby niewybaczalne pozwolić jej popaść w ruinę. Megan wyobrażała sobie, co by powiedziała babcia, gdyby mogła to zobaczyć.
Otworzyła z trudem drzwi i weszła do środka. Panował tam chłód taki jak na dworze. W powietrzu unosiła się woń wilgoci, pleśni oraz myszy.
Było znacznie gorzej, niż się spodziewała.
Nie chodziło nawet o ogólny stan zaniedbania, w jakim znajdował się dom, o potworny smród śmieci pozostawionych przez ostatnich lokatorów w korytarzu czy złowieszczy odgłos kapiącej wody dochodzący z kuchni. A może z łazienki na górze? Zapewne z obu tych miejsc. Nie chodziło też o to, że nie ma tu jeszcze prądu i że włączenie go może być niebezpieczne, zanim ktoś nie sprawdzi przewodów.
Nie chodziło również o niewyobrażalne znużenie, kiedy zastanawiała się, ile energii będzie wymagało choćby pobieżne uporządkowanie tego miejsca.
Nie. Najgorsze było dojmujące uczucie samotności, skutek wspomnień przypominających czas, kiedy nie była w tym domu sama.
Josh wprawdzie nigdy tu nie zamieszkał, ale to tutaj ich historia się zakończyła, prawda?
Stopy Megan zdawały się iść ścieżką pamięci. Prowadziły ją wzdłuż korytarza i do kuchni, gdy tymczasem głowa i serce wyczarowywały postać Josha idącego za nią.
Usłyszała pod nogami brzęk rozbitego szkła.
Jej serce zostało rozbite dawno temu. Jak to się dzieje, że wciąż tak bardzo boli? Czy dlatego, że to tutaj Josh wyjął jej z rąk ten dzbanek wody na chwilę przed tym, jak ją pocałował, i to tak, jakby miał nastąpić koniec świata, a ona była jedyną rzeczą, która się dla niego liczyła? Czy dlatego, że to tutaj wyznał, jak bardzo ją kocha?
A potem powiedział, że nie może z nią zostać, ponieważ jego żona jest w ciąży.
Wciąż jeszcze te słowa pobrzmiewały echem w jej uszach.
Tak bardzo cię kocham i dlatego to najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek musiałem zrobić... To była tylko jedna noc, tygodnie przed tym, zanim ty i ja... Kocham cię, Megan, ale żadne moje dziecko nie będzie się wychowywało tak jak ja, bez ojca. Nie dopuszczę do tego. Muszę to zrobić...
Tak. To wtedy jej serce ostatecznie pękło. Gdy uświadomiła sobie, że Josh kłamał, mówiąc, że jego małżeństwo jest skończone. Gdy sobie uzmysłowiła, że wciąż sypiał z żoną, dzieląc równocześnie łóżko z nią.
Wtedy wiedziała już, że wszystko jest skończone. Nadzieja wygasła. Zdawała sobie sprawę, że mimo wzajemnej miłości, która ich łączyła, nigdy nie będą razem. Jeśli śmierć Rebeki niczego nie zmieniła, to jej powrót do Penhally też niczego nie zmieni.
Wciąż silnie odczuwała zdradę. Myślała, że już się z tym uporała, ale ból, który teraz ją nękał, świadczył o tym, że tylko starała się stłumić w sobie żal.
Sygnał telefonu przerwał jej posępne rozmyślania. Odebrała wiadomość tekstową. Pochodziła od Tashy, jedynej przyjaciółki, z którą utrzymywała kontakt przez ostatnie dwa lata. Może dlatego, że Tasha również opuściła Penhally, a może dlatego, że przyjaciółka ją rozumiała.
Jak na ironię Tasha była siostrą Josha.
Gdzie jesteś? Jak sytuacja?
Megan ściągnęła wełnianą rękawiczkę i wystukała odpowiedź.
Już na miejscu. W pewnym nieładzie.
Czy Tasha będzie się zastanawiać, do czego odnoszą się te słowa? Do domu? Jej stanu emocjonalnego? Życia?
Ściskam. Okej?
Mam nadzieję. Dzięki. Wkrótce zadzwonię.
Tasha będzie się o nią martwić. Dziwiła się jej decyzji powrotu do Kornwalii. Dlaczego nie uda się w jakieś bardziej słoneczne miejsce, by wrócić do zdrowia? Na przykład do San Savarre? Albo do Londynu, który jest dostatecznie blisko Penhally i gdzie nie byłaby sama, bo będzie tam Charles?
Przebywanie z dobrym przyjacielem, który zna jej historię, najlepiej chroniłoby ją przed upiorami przeszłości.
Poradzi sobie, uspokoiła Tashę. Nie zostanie tu długo. Tak, wiedziała, że Josh wyprowadził się z niewielkiego domu, który dzielił z Rebeką, i mieszka teraz bliżej Penhally. Oczywiście, że się wyprowadził. Potrzebował większego lokum i ogrodu dla dzieci i dla matki, która po śmierci żony przeniosła się do niego na stałe.
Ona i Tasha rzadko rozmawiały o Joshu, ale z początku Megan chciała wiedzieć, czy dzieci przeżyły i prawidłowo się rozwijają. Docierały do niej również wyrywkowe informacje o tym, że Josh jest doskonałym ojcem dla małego Maxa i Brenny i że prowadzony przez niego oddział ratunkowy w St. Piran’s ma opinię najlepszego w hrabstwie. W jego życiu nie ma żadnej liczącej się kobiety, bo złożył swego rodzaju ślubowanie, że nie będzie już wprowadzał chaosu w niczyje życie.
Dla Josha liczyły się teraz tylko dzieci i praca zawodowa. Pewnie nawet nie zainteresowałaby go wiadomość, że Megan znajduje się w pobliżu.
Nie było żadnego powodu, by ich drogi się skrzyżowały, chyba że przypadkowo.
Stanęła przy oknie wychodzącym na zatokę i zamknęła oczy. Może nadszedł czas, by definitywnie pożegnać się z przeszłością? Sprzedać posiadłość po babci i wyprowadzić się stąd na zawsze? Jeśli wspomnienia wciąż nie dają jej spokoju, to co będzie, jeśli znowu spotka Josha?
Im prędzej opuści Penhally, tym lepiej.
Może nawet nie warto przystępować do porządków. Chyba że wpłynęłoby to na cenę oferowaną przez pośrednika.
Teraz jednak musi znaleźć jakieś miejsce na nocleg, a nie miała ochoty kontaktować się z żadnym z dawnych przyjaciół ze szpitala, choć wiedziała, że każdy chętnie by jej pomógł. Ośrodek informacji miejskiej na pewno poda jej adresy pokoi do wynajęcia.
Zbyt zmęczona fizycznie i psychicznie, by zmagać się z walizką, zostawiła ją w domu, wzięła tylko torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i ruszyła w dół wzgórza.
Nie mogła jednak się oprzeć chęci, by po wyjściu za bramę nie spojrzeć w stronę ścieżki prowadzącej na plażę.
Tylko jeden rzut oka, powiedziała sobie.
Zerknięcie we fragment przeszłości, która nie miała nic wspólnego z Joshem. Jeśli mogłaby poczuć piasek pod stopami, zamknąć oczy i wciągnąć w płuca pachnące solą powietrze, może przypomniałoby się jej coś radośniejszego, choćby jakiś letni dzień, kiedy budowała zamki z piasku i zbierała muszelki oraz wodorosty. Kiedy siedziała na wilgotnym piasku z wyciągniętymi przed siebie nogami, czekając, aż omyją je rozbijające się o brzeg fale. A potem biegła do domu, by pochwalić się babci swoimi nowymi skarbami.
Może powinna się przygotować na nieoczekiwane spotkanie z Joshem, którego nie sposób wykluczyć.
Pies na plaży był na tyle duży, że mógł ją przestraszyć, gdy pędził w jej stronę susami. Kątem oka Megan widziała jednak kobietę z dziećmi, która musiała być właścicielką zwierzaka, bo poza nimi nikogo na plaży nie dostrzegła.
Ale przecież żadna rodzina z dziećmi nie trzymałaby groźnego psa. Poza tym w zębach trzymał kawałek drewna i wymachiwał przyjaźnie ogonem.
- Łoskot! – zawołała kobieta. – Natychmiast wracaj!
Łoskot? To imię było tak nietypowe, że od razu wydało się Megan znajome.
Wtedy pies był jeszcze puszystym szczeniakiem, ale pamiętała, że miał na szyi dużą białą wstążkę podczas wesela na plaży. Ślub brali Luke i Anna Davenport. Ale to nie Anna szła teraz w jej stronę.
- Przepraszam. – Kobieta otulona ciepłym płaszczem, w kapeluszu, z szalikiem na szyi, zaczęła się tłumaczyć. – On jest trochę za bardzo przyjazny, ale nie skrzywdziłby muchy.
Mówiła z silnym akcentem irlandzkim i ta intonacja natychmiast skierowała myśli Megan na tory, których wolałaby uniknąć.
Czy wszystko i wszyscy tutaj muszą jej nieustannie przypominać Josha?
- Nic się nie stało – powiedziała. – Proszę się nie przejmować. – I na potwierdzenie swoich słów podrapała psa za uszami, co nie było trudne, bo ocierał się o jej nogi. – Czy to przypadkiem nie jest pies Davenportów?
- Ależ tak. Zajmujemy się nim w ciągu dnia, kiedy są w pracy – wyjaśniła kobieta. – Dzieci go uwielbiają.
Dzieci były częściowo ukryte za płaszczem kobiety, która trzymała je za ręce.
Megan widziała zabawne czapeczki z dużymi uszami i jasne plastikowe kalosze. Parę różowych w czerwone kwiatki i parę zielonych z oczami, co sprawiało, że wyglądały jak żaby. Posiadacz zielonych kaloszy zerkał na nią zza fałdów płaszcza.
- Przywitajcie się z panią, dzieci. – Kobieta popatrzyła z uśmiechem na dwójkę maluchów.
Dzieci nie odezwały się. Megan spojrzała w dół i zauważyła, że dopiero zaczynają chodzić i że są tego samego wzrostu, co wskazywało, że mogą być bliźniakami.
I... o Boże... zawadiacki uśmiech na twarzy chłopczyka miał wprost niewiarygodny urok. Oczy były zbyt ciemne, by określić ich kolor, ale były takie... żywe. Miał figlarny wyraz twarzy i coś niezwykle pociągającego, czemu trudno było się oprzeć.
Był to taki rodzaj magnetyzmu, któremu ulegało się bez reszty. W którym można było się zakochać, ale który mógł również zniszczyć życie.
Megan wstrzymała oddech. Przecież to śmieszne, bać się dziecka? Podniosła z powrotem wzrok i popatrzyła na twarz stojącej przed nią kobiety.
Wyglądała na sześćdziesiąt parę lat, ale mogła być i młodsza, bo twarz znaczyły zmarszczki świadczące o niełatwym życiu. Za okularami dostrzegła kolor oczu i serce zabiło jej mocniej. Wiedziała, kto odziedziczył ten odcień błękitu indygo.
- Och, pani jest matką Josha... Claire O’Hara?
- Tak, to ja. – Kobieta nie kryła zdziwienia. – Czy my się już spotkałyśmy?
- Raz, w szpitalu – odparła Megan. – Kiedy bliźniaki były jeszcze na intensywnej terapii. Dzień przed...
Claire O’Hara skierowała na Megan przenikliwe spojrzenie, które po sekundzie zmieniło się w ostrożne i czujne.
- Aha. Pani jest Megan Phillips – powiedziała. – Lekarka. Proszę mi wybaczyć, nie poznałam pani. To był straszny okres, na dzień przed pogrzebem biednej Rebeki i...
- Ależ nie ma nic do wybaczania. – Megan wciąż była zaskoczona wyrazem oczu starszej pani. Było w nim coś więcej niż tylko rozpoznanie jej osoby. Czyżby Josh wtajemniczył ją w swoje intymne sprawy?
Niemożliwe. Znajdowali się jednak w małej miejscowości, a poczta pantoflowa w szpitalu działała doskonale dzięki osobom, które kochały plotki, jak ta okropna sekretarka z oddziału intensywnej terapii noworodków. Jak też ona miała na imię? Ruth?
Nie... Rita.
O Boże, czyżby matka Josha słyszała, w jaki sposób się poznali, gdy Megan była na ostatnim roku medycyny? I że zaszła w ciążę po jednej nocy spędzonej z Joshem, który nie był wtedy ani trochę zainteresowany kontynuowaniem tej znajomości? I że potem uratował jej życie, ale ich syn urodził się na tyle przedwcześnie, że nie mógł przeżyć? To dziecko, Stephen, było wnukiem Claire.
Nawet jeśli Claire nie znała tej historii, to musiała słyszeć o skandalu, jaki wywołało ich ponowne zbliżenie, kiedy Josh przeniósł się do St. Piran’s.
- Biedna Rebeka – westchnęła starsza pani.
Czy powiedziała tak dlatego, że synowa była źle traktowana przez męża, który był bardziej zainteresowany inną kobietą? A może było jej żal Rebeki, ponieważ zmarła, wiedząc, że Josh nie rozwiódł się z nią tylko ze względu na dobro dzieci?
Megan poczuła się niezręcznie. Było jej wstyd. Powrót tu był błędem.
Tyle że Claire nie patrzyła na nią jak na sprawczynię wszystkich kłopotów syna.
- Zmieniła się pani. – Wyraz czujności znikł z jej twarzy, ustępując miejsca zaniepokojeniu. – Jest pani taka blada, dziecko. Nic pani nie jest?
- Nie... wszystko dobrze – wyjąkała Megan, starając się zamaskować zakłopotanie tą niezasłużoną sympatią.
Uśmiechnęła się do dzieci, które patrzyły na nią szeroko otwartymi oczami, wciąż onieśmielone.
- To Max – Claire wskazała chłopczyka – a to Brenna.
Dzieciaki były słodkie. Malutkie twarzyczki o doskonałych rysach i oczach tak niebieskich jak oczy ich babci i ojca.
Megan zastanawiała się, czy włosy pod ciepłymi czapkami są równie czarne jak włosy Josha. A może odziedziczyły jasne włosy po matce?
- Na rączki – zażądała Brenna, puszczając rękę babci i wyciągając w górę ramionka. – Baba, na rączki.
Claire puściła Maxa i podniosła dziewczynkę.
Chłopiec natychmiast ruszył niezdarnie w stronę morza. Łoskot pobiegł za nim.
- Max, wracaj. Musimy iść do domu! – zawołała Claire.
- Pójdę po niego – zaofiarowała się Megan.
Dojście na brzeg zajęło jej tylko parę sekund, ale kosztowało ją tyle energii, że poczuła się słabo. Naprawdę nie jest z nią dobrze.
Wyglądało na to, że małe nóżki Maxa też wyczerpały cały zapas energii.
Uśmiechał się do Megan. Wzięła go na ręce i zaniosła do Claire, ledwo utrzymując się na nogach.
Trzyma w ramionach dziecko Josha. Dotyk małego ciałka przytulonego do niej był czymś cudownym. Kiedy Max objął ją za szyję, poczuła nagły ból w piersi, jakby serce miało jej pęknąć.
Może rozjątrzyła się dawna rana?
Na szczęście padał deszcz, więc nikt nie zobaczy łez. Pragnęła teraz tylko jednego – chwycić torbę i uciec, ale jak mogłaby zostawić Claire? Deszcz się wzmagał, a ona była na plaży z dwójką małych dzieci oraz bardzo dużym psem i musiała załadować całe towarzystwo do samochodu. A może Josh mieszkał blisko plaży w Penhally?
Blisko jej domu…?