Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Poza podejrzeniem
Poza podejrzeniem
Poza podejrzeniem
Poza podejrzeniem
Zajrzyj do książki

Poza podejrzeniem

Liczba stron400
ISBN978-83-2910-041-0
Wysokość215
Szerokość145
EAN9788329100410
SeriaGabriel Allon
Tytuł oryginalnyAn Inside Job
TłumaczRobert Ginalski
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-11-26
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Poza podejrzeniem, Daniel Silva

Kolejna książka mistrza Daniela Silvy. Ten amerykański autor doskonałych thrillerów to marka sama w sobie. Nikt tak jak on nie łączy wątków intrygi z elegancją, tajemnicy ze zbrodnią i świata sztuki ze szpiegostwem. Dwudziesty piąty tom z Gabrielem Allonem w roli głównej. Ponownie czeka nas wartka akcja pełna intryg. A doskonale przedstawione tło jakim jest rynek dzieł sztuki to już znak firmowy serii z tym bohaterem. Klasa, klasa i jeszcze raz klasa!

Ciało młodej kobiety unosi się na wodach Laguny Weneckiej. Kiedy włoska policja nie jest w stanie ustalić jej tożsamości, proszą znanego konserwatora sztuki Gabriela Allona o wykonanie portretu sądowego jej twarzy. 
Jeden rzut oka na szkic wystarczył, by Gabriel przypomniał sobie, że niedawno ofiara siedziała obok niego w kawiarni na Campo dei Frari. Wkrótce okazuje się, że była to młoda zdolna konserwatorka sztuki Penelope Radcliff , która niedawno ukończyła praktykę w Muzeach Watykańskich. To miejsce, które Gabriel dobrze zna. W końcu restaurował kilka obrazów dla Watykanu. 
Co kryje się za śmiercią dziewczyny i jaką rolę w tej sprawie odgrywa Watykan?

DANIEL SILVA – wielokrotnie nagradzany autor bestsellerów „New York Timesa”, ma w dorobku ponad 20 tytułów, m.in. „Zakon”, „Wiolonczelistkę” i „Portret nieznanej kobiety”. Sławę przyniosła mu długa seria thrillerów o szpiegu i konserwatorze sztuki Gabrielu Allonie. Książki Silvy stały się bestsellerami na całym świecie i zostały przetłumaczone na ponad 30 języków. Mieszka na Florydzie z żoną, dziennikarką telewizyjną Jamie Gangel, oraz dziećmi, bliźniakami Lily i Nicholasem.

Fragment książki

1

San Polo

Drewniane krzesła z prostymi oparciami w poczekalni dottoressy Saviano stanowiły narzędzia tortur. Mimo najlepszych chęci Chiara nie potrafiła usadowić się tak, by chociaż przez chwilę nie cierpieć. Siedziała wyprostowana niczym baletnica, ze splecionymi na kolanach rękami i stopami złączonymi na porysowanym drewnianym parkiecie. Sekretarka dottoressy kilkakrotnie zerknęła z podziwem na jej eleganckie szpilki… i na jej eleganckiego męża. Chiara przywykła do tego, że kobiety gapią się na Gabriela; był nieprzyzwoicie przystojny, a jako jeden z najlepszych konserwatorów sztuki na świecie miał też status lokalnego celebryty, z czego bynajmniej się nie cieszył. Zatrudniała go w swojej firmie konserwatorskiej. W rezultacie stanowili jedną z najbardziej znaczących par w Wenecji.
Ich bliźniaki – syn noszący po słynnym malarzu imię Raphael i córka Irene – chodziły do scuola primaria oddalonej o kilka minut spacerkiem od apartamentu Allonów wychodzącego na Canal Grande. Dyrektorka szkoły, dottoressa Elenora Saviano, zaprosiła Chiarę do siebie na drugą po południu w niecierpiącej zwłoki sprawie, której w żadnym razie nie zamierzała omawiać przez telefonino. Nalegała też, by na spotkanie stawił się Gabriel, jednak nie podała powodu. Sugerowało to, że ów nieujawniony problem jest poważny. Chiara była przekonana, że zna tożsamość winowajcy.
Sekretarka znów zerknęła ukradkiem na Gabriela. Udawał, że tego nie dostrzega, i przeglądał nagłówki gazet na swoim nowym iPhonie, którym zastąpił telefon zniszczony podczas niedawnej wizyty w zachodniej Anglii. Siedział na takim samym krześle co Chiara, ale sprawiał wrażenie, że jest mu wygodnie jak nigdy.
– Zdradź mi swoją tajemnicę – szepnęła.
– Spędzam całe dnie przed sztalugami. To jest miła odmiana.
– A co na to twoje plecy?
– Przed wyjściem z mieszkania połknąłem kilka moich małych zielonych przyjaciółek.
Chiara odwróciła głowę w stronę jedynego okna poczekalni. Wychodziło na centralny dziedziniec szkoły, teraz wyludniony i ciemnawy. Stał tam przyrząd do wspinaczki i było boisko do różnych gier w piłkę, ale poza tym podczas przerw uczniowie musieli organizować sobie zabawy na własną rękę. Tak upływały dni dzieciaków w Wenecji. Bawiły się na calle albo campo, a potem szły do pasticcerii na ciastko. Chiarze, urodzonej w Wenecji, nigdy nie przyszło do głowy, że dzieci mogą żyć inaczej. Już jako mała dziewczynka uwielbiała to zaczarowane miasto kanałów, mostów i pradawnych kościołów pełnych dzieł sztuki. Czasami, jeśli chciała zaznać spokoju i wytchnienia, chodziła do Giardini Pubblici. Przeważnie jednak z flory widywała tylko sześć drzew na Campo di Ghetto Nuovo – szerokim placu w dzielnicy Cannaregio, gdzie od stuleci mieszkali jej przodkowie.
Obudziła telefon i dyskretnie sprawdziła godzinę, ale zawsze czujna sekretarka i tak to zauważyła.
– To już nie potrwa długo, signora Zolli.
– Powiedziano nam…
Chiara nie dokończyła myśli, bo zadzwonił telefon sekretarki. Wyszło na to, że dottoressa jest gotowa ich przyjąć. I to tylko z piętnastominutowym opóźnieniem.
Przyjęła ich uroczyście niczym doża siedzący za biurkiem. Niska, około pięćdziesiątki, miała figurę beczułki wina. Zebrane w surowy kok włosy odsłaniały jej twarz. Olbrzymie okulary powiększały szeroko otwarte oczy.
Jej wzrok najpierw padł na Gabriela.
– Czy to prawda, signore Allon?
– Czy co jest prawdą, dottoresso Saviano?
– Że dostał pan zlecenie na renowację Tycjana w Santa Maria della Salute.
Obraz ten, „Cud zesłania Ducha Świętego”, wisiał w jednej z kaplic bazyliki. Konserwacja Zabytków Tiepolo, sprawnie zarządzana przez Chiarę, zdobyła kontrakt na mocno spóźnione czyszczenie płótna… pod warunkiem, że pracy podejmie się nie kto inny, tylko sławny dyrektor działu obrazów w tejże firmie. Tydzień wcześniej w „Il Gazzettino” ukazał się artykuł na ten temat. Oczywiście, że to prawda, pomyślała Chiara. Wszyscy w Wenecji o tym wiedzą.
Gabriel jednak zachował się dyplomatycznie.
– Rzeczywiście, wczoraj rozpocząłem pracę – odparł.
– To pański pierwszy Tycjan?
Chiara powoli policzyła do dziesięciu, a tymczasem jej mąż z godną podziwu wyrozumiałością wyjaśnił, że odnawiał wiele dzieł Tycjana oraz jego uczniów. Mógłby dodać, że odrestaurował ołtarze Belliniego w San Zaccaria i San Giovanni Crisostomo, jedno z dzieł Veronesego w San Sebastiano oraz Tintoretta w Madonna dell’Orto. A także, rzecz jasna, monumentalne „Złożenie do grobu” Caravaggia – jeden z kilku obrazów, które potajemnie odnowił dla Muzeów Watykańskich. I tak się złożyło, że jego stary przyjaciel został właśnie nowym papieżem. Nic dziwnego, że o tym również nie wspomniał.
– Czy mogę prosić pana o drobną przysługę? – spytała dottoressa.
– Zależy jak drobną.
– Pomyślałam, że może zgodziłby się pan pokazać dzieciom, w jaki sposób odnawia pan obrazy. Nie zajmiemy panu dużo czasu. Najwyżej godzinę czy dwie.
Gabriel zerknął na Chiarę, prosząc o pomoc.
– Niestety, dottoresso Saviano, mąż nikomu nie pozwala obserwować się przy pracy.
– A to czemu, signore Allon?
I znowu to Chiara udzieliła odpowiedzi.
– Jego zdaniem wielcy malarze weneckiego renesansu zasługują na to, żeby pokazywać ich dzieła w możliwie najlepszym świetle. Sprzeciwia się publicznej prezentacji uszkodzonych obrazów.
– Nie chce psuć iluzji?
Chiara zmarszczyła czoło.
– Chyba nie w tej sprawie pani nas wezwała?
– Niestety nie, a szkoda.
Na biurku dottoressy Saviano leżały teczki z aktami dzieci. Dyrektorka odłożyła na bok teczkę Raphaela – chłopiec był matematycznym geniuszem, studiował już pod opieką asystenta na uniwersytecie – i otworzyła akta Irene. Chiara nastawiła się na najgorsze.
– Pani córka to niezwykłe dziecko, signora Zolli. Jestem pod wrażeniem jej wyników w nauce, nie mówiąc o tym, jak szybko się zaaklimatyzowała.
Chiara uniosła brew.
– Miałam na myśli to, że Irene jest w Wenecji stosunkowo od niedawna.
– Ale nie jej matka. Rodzina Zollich mieszka tu od piętnastego wieku.
– Ale pani dzieci urodziły się za granicą.
– Są takimi samymi Włochami jak ich koledzy z klasy.
Dottoressa westchnęła. Sytuacja była patowa.
– Może zacznijmy od początku.
– Może. Na czym polega problem?
– Irene jest urodzoną liderką. Nawet starsi uczniowie ją podziwiają. Niestety, jak na kogoś tak młodego, prezentuje bardzo radykalne poglądy polityczne.
– Od kiedy prezentowanie własnego zdania stanowi problem?
Dottoressa Saviano otworzyła teczkę Irene i wyjęła z niej jedną kartkę.
– Trzy dni temu w całej szkole rozlepiono kopie tego tekstu. Mamy powody uważać, że to sprawka Irene.
– Co to jest?
– Proszę zobaczyć – powiedziała dottoressa, podając Chiarze dokument. Było to wezwanie do jednodniowego strajku uczniów w proteście przeciwko bierności rządu włoskiego w kwestii zmian klimatycznych. – Muszę przyznać, że jak na dziecko w jej wieku, znakomicie to napisała. A może pani jej w tym pomogła?
– Nie.
– Czy Irene ma w domu komputer?
– Tak, oczywiście.
– Może powinna pani staranniej go sprawdzać.
Chiara podała kartkę Gabrielowi. Czytając, uśmiechnął się.
– Pana to bawi, signore Allon?
– A i owszem.
– Mnie nie. Nic a nic. Pańskiej córce najwidoczniej udało się namówić prawie wszystkich uczniów do opuszczenia lekcji w przyszłą środę. Zamierzają przemaszerować przez wszystkie sześć sestieri i urządzić wiec na Piazza San Marco.
– I co w tym złego? W sumie może nawet wyjdzie z tego jakaś korzyść. Młodzi mają prawo martwić się o swoją przyszłość.
– Obecny rząd widzi to inaczej. Minister szkolnictwa jest zdania, że globalne ocieplenie to niesmaczny żart lewicy.
– Nie on jeden tak uważa.
– Jeśli te wagary dojdą do skutku, konsekwencje będą poważne.
– Dla kogo?
– Na przykład dla pańskiej córki.
Gabriel zwrócił kartkę.
– A gdybyśmy znaleźli eleganckie rozwiązanie tego problemu?
– Co ma pan na myśli?
– Nie lubię negocjować sam ze sobą.
– I tu się różnimy.
– To znaczy?
Dottoressa się uśmiechnęła.
– Ja nigdy nie negocjuję.

*  *  *

Pozycja wyjściowa Gabriela była taka: marsz protestacyjny odbędzie się w sobotę, a nie w dzień powszedni, nie dojdzie do zakłócenia lekcji, skończy się rozlepianie ulotek na terenie szkoły i nikt z uczestników, w tym organizatorka, nie poniesie kary. W zamian za to ojciec organizatorki zgodzi się, by niewielka delegacja uczniów mogła go obserwować podczas najważniejszej od lat renowacji obrazu w Wenecji.
– W skład tej delegacji wejdą wszyscy uczniowie scuola primaria – zaripostowała dottoressa Saviano.
– Nie ma mowy.
– A wizyta potrwa dwie godziny, żeby miał pan czas na wygłoszenie wykładu o weneckim renesansie, jeszcze zanim zacznie pan pokaz.
Gabriel westchnął.
– Załatwione.
– Niezupełnie.
– Cóż więc jeszcze?
– Wielu naszych uczniów wykazuje uzdolnienia artystyczne. Czuję, że przy odpowiednim szkoleniu…
Chiara już miała zaprotestować, lecz mąż położył jej dłoń na ramieniu.
– Będę zachwycony. Kiedy możemy zacząć?
– Decyzję w tej sprawie zostawiam panu, signore Allon. – Dottoressa schowała ulotkę do teczki, a po chwili namysłu wrzuciła ją do kosza na śmieci. – Wiem, że jest pan bardzo zajęty.
Chiara zdobyła się na uśmiech, życząc dyrektorce miłego dnia, ale wychodząc z mężem na ulicę, kipiała z gniewu.
– Ależ baba ma tupet!
– Muszę jednak przyznać, że godny z niej przeciwnik.
– Szantażystka. A ty z niewiadomego powodu poddałeś się bez walki.
– W tym szaleństwie była metoda.
– Starałeś się chronić córkę?
– Pewnie tak.
– I kto tu mówi o szaleństwie – mruknęła Chiara.
– Jest odważna. To co innego.
Do końca zajęć zostało trzydzieści minut, wobec tego poszli do baru Dogale na Campo dei Frari i zamówili kawę. Barman podał Gabrielowi un’ombra, mały kieliszek białego wina. Chiara poprosiła o to samo.
– I co zamierzasz z nią zrobić?
– Z dottoressą?
– Z twoją córką.
– Cieszyć się każdą chwilą, którą z nią spędzamy.
– Łatwo ci mówić.
– Co to ma znaczyć?
– To, że Irene, co zrozumiałe, owinęła sobie ciebie wokół palca. I dlatego nigdy jej nie ukarałeś, choć często jest niegrzeczna.
– A niby czemu miałbym ją karać?
– Powiedz mi coś, Gabrielu. Czy uważasz, że twoja córka jest normalnym dzieckiem?
– Oczywiście, że nie. Tak samo jak jej brat.
– I jej ojciec, skoro już o tym mowa – dodała Chiara cicho.
– Miejmy nadzieję, że dottoressa Saviano o tym się nie dowie. Inaczej mogłaby się rozmyślić i nie zatrudnić mnie jako nauczyciela plastyki na pół etatu.
– Czyś ty postradał zmysły?
– Od dawna chciałem się tym zająć.
– Nauczaniem?
Skinął głową.
– To może wykładaj na uniwersytecie?
– Nie wezmą mnie. W przeciwieństwie do ciebie nie mam dyplomu cenionej uczelni wyższej.
Prawdę mówiąc, Gabriel nie miał żadnego dyplomu. Porzucił studia na wydziale malarskim, by podjąć się misji odwetowej dla tajnych służb swojej ojczyzny. Chiara najpierw zrobiła magisterium na Uniwersytecie Padewskim, a potem również pracowała dla tej samej służby.
– Może powinnam się przedstawiać jako dottoressa Zolli – powiedziała.
– Brzmi to nieźle.
– A jak będą się do ciebie zwracać twoi uczniowie?
– Przypuszczam, że signore Allon.
– A nie lepiej maestro Allon?
– Wyobrażasz sobie coś takiego?
– A i owszem. Z dnia na dzień coraz bardziej wyglądasz jak maestro. – Czubkiem palca wskazującego przejechała po platynowych włosach męża. A potem zwróciła się do barmana z pytaniem: – Przyznasz mi rację, Paolo?
– Jak najbardziej, dottoresso Zolli. Od dzisiaj tylko tak będę się do niego zwracał. – Barman puścił oko do Gabriela. – Jeszcze kieliszek, maestro?
– Doskonały pomysł. I drugi dla dottoressy Zolli. 
– Chyba już nie powinnam… – zaprotestowała.
– Muszę słuchać maestra – oświadczył barman, stawiając na blacie dwa kolejne kieliszki wina.
Chiara przysunęła się do męża.
– Wiesz już, co powiesz swojej córce?
– Zamierzałem zostawić to na twojej mądrej głowie.
– Nie tym razem, kochany. Twoja kolej.
– Mam ją zrugać?
– Masz jej wytłumaczyć, że to, co zrobiła, jest złe. A potem zaproponuj, żeby znalazła sobie nowe hobby. Bo ratowanie świata przed nadciągającą katastrofą klimatyczną wykańcza jej matkę.
Gabriel zerknął na barmana.
– Co ty na to, Paolo? Czy twoim zdaniem powinienem ukarać córkę za to, że próbowała zorganizować marsz dla klimatu?
– Ależ skąd, maestro Allon, bardzo proszę. Irene to idealne dziecko. Chyba najbardziej idealne w całej sestiere San Polo.
– A więc nie ma o czym mówić.
Gabriel położył na ladzie dwa banknoty i odprowadził Chiarę z powrotem do szkoły. Dotarli tam w chwili, gdy z drzwi zaczęły się wylewać pierwsze dzieciaki. Irene i Raphael, jak zawsze, wyszli jednocześnie i zdziwili się na widok obojga rodziców czekających na ulicy. Irene, jak na dziecko wyjątkowo spostrzegawcza, odruchowo wzięła za rękę ojca, a nie matkę.
– Wiesz, dlaczego tu jesteśmy? – zapytał ją, kiedy szli calle dei Saoneri.
Dziewczynka kiwnęła głową i zaczęła szlochać. Gabriel bezradnie zerknął na Chiarę. Zamaszystym ruchem ręki poprosiła go, żeby wykorzystał swoją przewagę.
– Coś ty sobie wyobrażała?
– Wyobrażałam sobie, że tak należy postąpić.
– Wszystko to pięknie ładnie, ale źle się do tego zabrałaś.
– Dlaczego?
– Po pierwsze, ta ulotka. To był koszmarny błąd. – Gabriel starł łzy z twarzy córki. – Nigdy nie zdradzaj przeciwnikowi, co naprawdę myślisz.


2

Dorsoduro

Pojawiły się latem 1630 roku, zmierzając na wschód z Mediolanu, który bezskutecznie próbował powstrzymać ich inwazję. Republika, z ruchliwym portem i dużą wilgotnością powietrza, przyjęła je z otwartymi rękami, zresztą nie po raz pierwszy. Pchły najpierw wymordowały szczury, potem ludzi. Tylko od września do grudnia umarło prawie dwadzieścia jeden tysięcy osób. Zanim plaga dobiegła końca, wyginęła jedna trzecia mieszkańców. Doża i Rada Dziesięciu nie wiedzieli wówczas, że Wenecja już nigdy nie będzie taka sama.
W trakcie szalejącej zarazy wenecki senat zarządził budowę nowej bazyliki na Punta della Dogana w Dorsoduro, poświęconej Maryi Dziewicy. Co roku, w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny w Jerozolimie, doża i senatorowie mieli się tam zbierać po procesji mostem pontonowym nad Canal Grande. Nazajutrz rano Gabriel dotarł do bazyliki w dużo mniej spektakularny sposób – na pokładzie vaporetto numer 1. Wyludnionym molem przeszedł do rzadko używanego bocznego wejścia, którego strzegł kamienny wenecki lew. Po dwóch stuknięciach w ciężkie drewniane drzwi zjawił się stary ksiądz w czarnej sutannie.
– Buongiorno, signore Allon. Jak pan się miewa?
– Niestety, marnie.
– Zmogła pana choroba?
– Nie, ojcze Giovanni. Żona się chyba na mnie gniewa.
– Znowu? – Ksiądz westchnął z rezygnacją. – Co zmajstrowałeś tym razem, mój synu?
– Nazbierało się tego, ojcze. Nie mam nadziei na przebaczenie.
– Może mógłbym zamienić z nią słówko.
– Na miejscu księdza bym się nie mieszał. To może tylko pogorszyć sprawę.
Stary ksiądz poprowadził Gabriela w półmrok bazyliki. Strzelistą ośmiokątną nawę centralną otaczało osiem rozchodzących się promieniście kaplic. Widok na jedną z nich zasłaniało zakryte płachtą rusztowanie.
– Nie przeszkadzam w pracy – oświadczył ksiądz i zniknął w mroku.
Gabriel przeszedł przez szparę w brezencie i wdrapał się po rusztowaniu na swoją roboczą platformę. Na razie jego przybory ograniczały się do butelki starannie skomponowanego rozpuszczalnika, paczki drewnianych kołków oraz czterech torebek bawełnianych wacików – uznał, że to wystarczy do usunięcia brudnego werniksu z mniej więcej połowy olbrzymiego płótna. Weneckim władzom do spraw kultury określił czas tego zadania na trzy miesiące i dodał kolejne trzy na niezbędny retusz. Zapewne zdołałby ukończyć pracę w krótszym terminie, gdyby nie to, że bazylika – jedna z największych atrakcji turystycznych Wenecji – w trakcie renowacji była otwarta dla publiczności. A z wielu powodów Gabriel nie lubił pracować w takich warunkach.
Włączył dwie stojące lampy halogenowe i na powierzchnię obrazu padło ostre białe światło. Następnie owinął koniec kołka bawełnianym wacikiem. W trakcie pracy miał zwyczaj słuchać opery albo muzyki klasycznej – ze starego przenośnego odtwarzacza CD, wiernego towarzysza podczas niezliczonych prac renowacyjnych w przeszłości – jednak w obecnych okolicznościach było to niemożliwe. Zanurzył pierwszy wacik w rozpuszczalniku i delikatnie obrócił nim po skrzydle promiennego białego gołębia u szczytu płótna. Brudny werniks rozpuścił się natychmiast, odsłaniając mistrzowską fakturę Tycjana.
– Buongiorno, signore Vecellio – szepnął Gabriel. – Jak pan się miewa w ten piękny poranek? Niedobrze? Przykro mi to słyszeć. Ma pan problemy z żoną czy raczej dzieci ściągnęły na siebie gniew doży za próbę zorganizowania marszu w proteście przeciwko spalaniu paliw kopalnych? Pyta pan, czym są paliwa kopalne? Może innym razem, stary przyjacielu. To długa historia.
Odrzucił brudny wacik i przygotował następny. Wpadł w znany rytm swojego rzemiosła – zamoczyć, obrócić, wyrzucić… zamoczyć, obrócić, wyrzucić – i do dziewiątej rano, gdy otwarto drzwi bazyliki, zdołał oczyścić prostokąt płótna o wymiarach dwadzieścia na trzydzieści centymetrów. Nie minęło wiele czasu, a usłyszał skrzypienie i szuranie butów na marmurowej posadzce, o dziesiątej zaś rozbrzmiewał już nieprzerwany wielojęzyczny gwar rozmów. Wytrwał do dziesiątej trzydzieści, po czym zgasił lampy i zszedł z rusztowania. Gdy wychynął zza brezentu, jakaś kobieta mówiąca po angielsku z brytyjskim akcentem próbowała nawiązać z nim rozmowę. Udał, że nie włada jej językiem, uśmiechnął się ze skruchą i ruszył nawą.
Na dworze przystanął na schodach bazyliki, wdychając pierwsze o tej porze roku chłodne i suche powietrze. Po drugiej stronie Canal Grande, ukryte pośród luksusowych sklepów na calle Larga XXII Marzo, mieściło się biuro Konserwacji Zabytków Tiepolo. Zadzwonił do dyrektorki naczelnej i spytał, czy mogłaby się urwać na kawę.
– Przykro mi, kochany. Nie mam czasu.
– To kiedy będziesz miała?
– Nie w najbliższej przyszłości.
– A gdybym się ukorzył?
– Wówczas mogłabym rozważyć, czy nie pójść z tobą na drinka później.
Gabriel przeszedł drewnianym mostem nad Rio della Salute i ruszył do Caffè Poggi, uroczego małego baru w pobliżu Accademii. Dopiero po raz drugi zajrzał do tego lokalu, ale właściciel powitał go, jakby przychodził tu każdego ranka od lat. Podczas gdy wymieniali uprzejmości i frazesy o stanie świata, Gabriel wypił dwie kawy i spałaszował cornetto nadziane słodką pastą migdałową.
– Jak postępuje praca z Tycjanem? – zapytał nagle właściciel.
– Skąd pan o tym wie?
Właściciel wskazał stos włoskich gazet.
– Czytałem o tym w „Il Gazzettino”, signore Allon.
– Postępuje bardzo dobrze.
– Czy zobaczymy się jutro?
– Jak najbardziej – odparł Gabriel i wyszedł na ulicę.
Ruszył spacerkiem do bazyliki, a kiedy tam dotarł, przed drzwiami stała już kolejka turystów. Przed południem zawsze panował największy tłok. Na szczęście w południe drzwi się zamkną i nie otworzą przez błogosławione trzy godziny, a wtedy będzie miał bazylikę dla siebie. Uznał, że lepiej opóźnić powrót o kilka minut, niż zmagać się z zakłócającym spokój hałasem tłumu.
Szedł więc dalej wzdłuż fondamenta, w stronę punktu obserwacyjnego na szczycie Punta della Dogana. Pół kilometra dalej na wschód, za przestworem mieniącej się wody, stał wspaniały kościół San Giorgio Maggiore. Nawet tak zblazowany wenecjanin jak Gabriel mógł patrzeć na niego bez końca.
Przez kilka minut w samotności napawał się tym widokiem. W końcu pojawiło się dwoje turystów – Amerykanie, najwyraźniej nowożeńcy – i namówili go, by im zrobił zdjęcie. Ustawił ich na tle Maggiore i pstryknął fotkę. Kobieta znalazła się po lewej stronie fotografii, mężczyzna z prawej. Gabriel uznał, że zdjęcie jest całkiem udane, choć psuła je trochę ciemna masa unosząca się na powierzchni wody nad ramieniem mężczyzny.
Skadrował zdjęcie na nowo, stuknął w ikonkę migawki i oddał telefon. Młodzi Amerykanie postali jeszcze przez chwilę, po czym odeszli. Gdy znów został sam, Gabriel zlustrował wzrokiem upstrzone białymi plamkami wody laguny, szukając obiektu, który widział przed chwilą. Ale unosząca się na wodzie ciemna masa, cokolwiek to było, zniknęła.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel