Pragnę, żebyś wrócił
Przedstawiamy "Pragnę, żebyś wrócił" nowy romans Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS.
Quinton Kingsley, właściciel firmy technologicznej w Dolinie Krzemowej, przybywa na Alaskę, by spotkać się z przyrodnim bratem Clayem. W domu brata zastaje piękną McKennę, która prowadzi jego bar, jeździ jego autem, pływa jego łodzią, mieszka w jego domu, lecz nie chce zdradzić, gdzie Clay przebywa. Podczas burzy i awarii zasilania McKenna i Quinton spędzają razem noc. Ona jednak okazuje mu nad ranem chłód – z obawy, że dla niego była to jedna z wielu przygód. Rozstają się, ale Quinton śni jej się każdej nocy...
Fragment książki
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Quinton Kingsley nie zdziwił się, gdy na alaskańskiej wyspie Amaknak kierowca zatrzymał auto przynajmniej sto metrów od celu podróży. Na dodatek w deszczu.
- Niestety dalej nie mogę, bo nie wygrzebię się z tego błocka.
No jasne, pomyślał Quinton, chowając telefon głęboko do skórzanej torby, żeby mu nie zamókł.
- Już wysiadam, tylko zgarnę swoje rzeczy.
- Okej. – Młodzieniec pochylił się nad własnym telefonem. Długie włosy zasłoniły jego twarz.
Quinton wyjrzał przez szybę. Od siedemdziesięciu dwóch godzin prześladował go pech. Najpierw utknął w Anchorage: musiał czekać na sprzyjający wiatr, by samolot mógł bezpiecznie dolecieć na Aleuty. W samolocie trzęsło nim jak workiem kartofli. Następnie, z powodu opóźnienia w Anchorage, przepadł mu zamówiony transport z lotniska; na szczęście ubłagał miejscowego kierowcę, by podrzucił go do hotelu. Tak więc nie oczekiwał, że ostatni etap jego liczącej niemal cztery tysiące kilometrów odysei przebiegnie gładko.
Nic jednak nie mogło go powstrzymać przed spotkaniem z Claytonem Reynoldsem, jego bratem przyrodnim, a zarazem właścicielem widocznego sto metrów dalej baru, w oknie którego wisiała tabliczka „Otwarte”. Clayton kupił Cyclone Shack trzy lata temu, gdy po awanturze z ojcem opuścił Silent Spring w Montanie.
Bracia nie znali się zbyt dobrze; ich ojciec, Duke Kingsley, nigdy oficjalnie nie uznał swego najstarszego syna, którego spłodził poza małżeństwem. Clay pojawiał się w ich życiu na tydzień lub dwa, potem znikał i znów się pojawiał, ale większość czasu spędzał z matką na zachodnim wybrzeżu. Trzy lata temu przyjechał na dłużej, by wyjaśnić sobie wszystko ze swoim biologicznym ojcem. Próba naprawy stosunków spełzła na niczym.
W owym czasie Quinton mieszkał już w Dolinie Krzemowej, toteż nie wiedział, co dokładnie się wydarzyło. Nikt nie wiedział poza Claytonem i ojcem, który zmarł ostatniej zimy.
Deszcz walił w dach samochodu. Quinton zacisnął palce na klamce. Wcześniej wstąpił do hotelu, by się przebrać: zamienił skórzane półbuty na solidne trekkingi, włożył ciepłą kurtkę.
Powinien był odbyć tę podróż kilka miesięcy temu, od razu po śmierci ojca, ale nie potrafił zlokalizować Claytona. W testamencie Duke całkowicie pominął syna z nieprawego łoża. Quinton nie zamierzał pozwolić na taką niesprawiedliwość.
Chciał naprawić sytuację.
Jedną ręką otworzył drzwi, drugą naciągnął na głowę kaptur, po czym wysiadł z auta. Lało jak z cebra. Przyciskając do piersi torbę z dokumentami, na których brakowało tylko podpisu Claya, ruszył przed siebie.
Bar mieścił się w starym parterowym budynku obitym aluminiowymi panelami. Obok schodów prowadzących do metalowych drzwi znajdowała się drewniana rampa dla wózków inwalidzkich.
Samochód odjechał. Mimo zacinającego deszczu Quinton słyszał oddalający się warkot silnika; słyszał też chlupot błota pod nogami i ryk fal. Według przewodników, które przeglądał w samolocie, Morze Beringa o tej porze roku powinno być spokojne, dziś jednak fale rozbijały się na skałach, a huk niósł się aż na szczyt wzgórza.
Była połowa września, początek pory deszczowej. A to oznaczało powodzie, układy niskiego ciśnienia, niekiedy pojawienie się cyklonów.
Może przy odrobinie szczęścia, pomyślał, będzie daleko od Amaknak, kiedy pogoda całkiem się załamie.
Nie wiedział, dlaczego Clayton nie odpowiadał na jego listy i nie odbierał telefonu, ale miał nadzieję, że podczas rozmowy twarzą w twarz wszystko sobie wyjaśnią.
Walcząc z wiatrem, z trudem otworzył drzwi.
Kiedy oczy przyzwyczaiły mu się do panującego wewnątrz półmroku, zobaczył wpatrzone w siebie spojrzenia. W czwartkowy wieczór w lokalu siedziało mniej więcej dwudziestu klientów. Z niewidocznego źródła leciała współczesna muzyka country. Przy jednej ścianie mieścił się długi bar oświetlony metalowymi lampami w stylu industrialnym, a przy drugiej stały drewniane stoły oddzielone od siebie przepierzeniami.
Główną dekorację stanowiły półki z alkoholem oraz przybita do ściany przy kasie tablica informacyjna ze zdjęciami.
Quinton przystanął, by wytrzeć buty z błota, kiedy nagle rozległ się niski melodyjnym głos:
- Jeśli przyszedłeś coś zjeść, to rozgość się! Za chwilę do ciebie podejdę.
Rozejrzał się z zaciekawieniem.
W końcu sali mignęła mu ogniście ruda fryzura. Ponieważ nie przyszedł do Cyclone Shack na kolację, skierował się do baru. Zastanawiał się, jakie zmiany brat wprowadzi, kiedy otrzyma należną mu część spadku. Oby tylko zgodził się ją przyjąć!
Ze wzmożoną energią człowieka, który po długiej podróży wreszcie dotarł do celu, uderzał palcami o blat, czekając, aż właścicielka rudych włosów znów się pojawi. Chyba była jedyną osobą, która tu dziś pracowała.
A gdzie jest, do diabła, Clay?
- Co podać?
Rudowłosa piękność zmarszczyła czoło, jakby był przedmiotem wyrzuconym przez fale na okoliczne skały. Miała jasną cerę, pokryty piegami nos oraz długie włosy, mocno potargane, jakby stoczyła walkę z cyklonem. Albo nie dbała o to, jakie wywrze wrażenie.
Utkwił wzrok w jej ustach: były pełne, idealnie wykrojone, w kolorze intensywnego różu.
Ubrana w grubą polarową bluzę z kapturem i pomarańczowe wodery, w jednej ręce trzymała laminowane karty dań, a w drugiej wielką metalową skrzynkę. Zmrużywszy niebieskie oczy, przyjrzała się przybyszowi: jego dżinsom, butom i mokrej kurtce.
- Witam na Alasce – powiedziała z rozbawieniem, kiedy nie odpowiedział na jej pytanie.
Poczuł irytację. Sam nie rozumiał dlaczego.
Zanim zdołał poinformować ją, że jest bratem właściciela baru i przyjechał w interesach, a nie na drinka, dziewczyna postawiła skrzynkę na ladzie i pchnęła ją na koniec, gdzie siedział potężnie zbudowany gość, którego Quinton wcześniej nie zauważył – pewnie dlatego, że zajęty był gapieniem się na seksowną barmankę.
- Dzięki, Ryker, za sprzęt – powiedziała do olbrzyma. – W ciągu godziny złowiłam sześć łososi srebrzystych. Szybko w czwórkę zapełniliśmy lodówki.
Wręczyła Quintonowi kartę dań, resztę wetknęła do drewnianego stojaka i czystą ścierką przetarła blat.
Quinton zdjął kurtkę, położył ją na sąsiednim stołku, po czym usiadł. Chwyciwszy nóż, dziewczyna zaczęła kroić limonki. Ostrze lśniło przy każdym ruchu.
- Pewnie wyczuły nadciągającą burzę; wtedy najlepiej biorą – odrzekł Ryker. – A moją skrzynię możesz pożyczać, kiedy chcesz. Założyłem się z Fletcherem o dwie dychy, że będziesz mieć udany połów.
- Fletch nie wierzył we mnie? – Parsknęła śmiechem. – Zapamiętam to!
Skończywszy kroić limonki, zsunęła z ramion szelki i obwiązała się nimi w talii. Mimo polarowej bluzy widać było, że ma zgrabną figurę.
Oczywiście Quinton nie powinien zwracać uwagi na takie rzeczy. Przyjechał naprawić krzywdę, jaką Claytonowi wyrządził ich ojciec. Tylko to się liczyło.
- Przepraszam bardzo… - Pochylił się do przodu. – Szukam Claytona Reynoldsa. Gdzie go znajdę?
Dziewczyna opuściła ręce wzdłuż ciała i skierowała na niego wzrok.
- Kto pyta?
Uniosła dumnie brodę, a jemu serce zabiło mocniej.
- Jego brat. Quinton Kingsley.
Kąciki ust jej zadrżały, po czym odrzuciła w tył głowę i się roześmiała.
- Powiedziałem coś śmiesznego? – spytał, kiedy w końcu zapadła cisza.
- A owszem. – Stanąwszy naprzeciwko niego, oparła łokcie na ladzie. – Od miesięcy odbieram telefony od ciebie i twojej rodziny. Mówię wam, że Clayton nie chce mieć z wami do czynienia. Najwyraźniej to za mało, bo oto ranczer z Montany osobiście przybywa na Alaskę, żeby usłyszeć to na własne uszy.
Przysunęła się bliżej, tak blisko, że widział każdą cętkę na jej tęczówkach.
- W porządku, zatem słuchaj. Clayton… - stuknęła palcem w blat – nie chce… - ponownie stuknęła – być odnaleziony. Jasne?
Jej stanowczy, pewny siebie ton wywołał w nim niepokój. Sprawiała wrażenie, jakby świetnie znała Claytona. Wcale mu się to nie podobało.
Kim była? Żoną Claya? Narzeczoną?
Oczywiście Clayton nie informował rodziny o swoim prywatnym życiu.
- Skąd wiesz? Co cię z nim łączy? – spytał ostro.
Dziewczyna wyprostowała się i ponownie wybuchnęła śmiechem.
- I to pytanie najlepiej świadczy o was, Kingsleyach. – Potrząsając głową, chwyciła ścierkę i znów zaczęła szorować blat. – Naprawdę się dziwisz, że Clayton nie ma ochoty z wami rozmawiać ani się widzieć, skoro nic o nim nie wiecie? Palant! – mruknęła, przerywając pracę. – Jestem McKenna O’Brien, siostra Claya.
No dobra, jest jego przybraną siostrą. Nie łączą jej z Clayem więzy krwi. Ale i tak była wściekła, że jeden z przyrodnich braci Claytona przyleciał na Aleuty.
Kingsleyowie nie uznawali Claya za członka rodziny, toteż dał im jasno do zrozumienia, że więcej nie chce mieć z nimi nic wspólnego. To już ona była mu bliższa niż jego rodzeństwo biologiczne.
Zawsze stała po stronie Claytona. Była mu dozgonnie wdzięczna za to, jak on i jego mama potraktowali ją, kiedy jej ojciec poślubił Denę. Miała wtedy dwanaście lat i była świeżo po śmierci swojej mamy, która zginęła od kuli.
Dwudziestoletni Clay pracował na platformie wiertniczej na Alasce. W trójkę – ona, jej ojciec i Dena Reynolds – zamieszkali w Seattle. Nawet kiedy ojciec zaczął zdradzać Denę, ta obiecała McKennie, że zawsze będzie się nią opiekować.
I opiekowała się do czasu swojej śmierci trzy lata temu. Wówczas Clayton przejął pałeczkę; zawsze może na niego liczyć, powiedział. I dotrzymał słowa.
Po studiach zamieszkała w San Francisco. Kiedy półtora roku temu rozpadł się jej związek, przeniosła się do Dutch Harbor pomóc Claytonowi prowadzić Cyclone Shack. Clay dał jej dach nad głową i o nic nie pytał. Kiedy wyjeżdżał z miasta, ona pilnowała jego domu i biznesu.
Była lojalna wobec niego, toteż nie zamierzała dzielić się informacjami na jego temat z wysokim ranczerem o torsie jak ze stali i oczach w kolorze miodu.
Jakie to niesprawiedliwe, pomyślała, że jej ciało, erotycznie uśpione od osiemnastu miesięcy, zareagowało podnieceniem na widok mężczyzny, który był zdrajcą i palantem. Z gazet wiedziała, że Duke Kingsley zapisał cały majątek dwóm synom, a inne dzieci pominął.
Ponieważ jednak Clay zerwał kontakty z Kingsleyami, wydziedziczenie nie zabolało go tak bardzo, jak by mogło, gdyby wciąż liczył, że chociaż na łożu śmierci ojciec uzna go za swego prawowitego potomka.
- Clayton nie ma siostry. – Ciemnowłosy ranczer łypnął na nią, jakby była oszustką.
Nie mogła oderwać od niego oczu. Był taki… taki jak spod igły: wszystko na nim idealnie leżało, koszula, dżinsy.
Nie żeby teraz widziała jego dżinsy, ale pamiętała, jak opinały jego biodra i uda, gdy wszedł do baru.
- A ty masz tupet, nazywając siebie bratem Claya. Nic o nim nie wiesz!
Nie chcąc wdawać się w dyskusję z człowiekiem, który od pół roku wydzwaniał do Cyclone Shack i z którym rozłączała się, gdy tylko słyszała jego głos, McKenna przeszła na koniec lady, by obsłużyć innych gości.
Jeśli ten arogant z Montany chce sobie tu siedzieć, niech siedzi, ale z niej na pewno nie wyciągnie żadnych informacji. I w ogóle jak śmie twierdzić, że Clayton nie ma siostry?
Dwadzieścia minut później nadal wszystko w niej kipiało. Oczywiście starała się niczego po sobie nie okazać. Rozmawiała z Rykerem, który uznał, że skoro dzięki niej wygrał zakład, to wygraną powinien wydać w jej barze.
To znaczy, bar jeszcze do niej nie należał, ale to się zmieni, gdy spłaci Claytona.
Bo Clay chciał jej bar podarować, kiedy półtora roku temu przyjechała załamana do Dutch Harbor. Właśnie tak postępują członkowie rodziny, troszczą się o siebie.
Zerknęła na Quintona, który siedział tam, gdzie go zostawiła, tyle że już nie sam; towarzystwa dotrzymywała mu Angela Forrest, wdowa po kapitanie kutra, który utonął pięć sezonów temu. Atrakcyjna, wysportowana pięćdziesięciokilkulatka popijała piwo imbirowe, raz po raz kiwając z uśmiechem głową.
Miejscowi uwielbiali Angelę, która robiła, co mogła, by każdy przybysz do Dutch Harbor czuł się jak w domu. McKenna podejrzewała, że w podobny sposób witała załogantów męża. Przypuszczalnie połowa gości Cyclone Shack pływała z kapitanem Forrestem. Kapitan opiekował się nimi na morzu, a jego żona członkami rodzin pozostającymi na lądzie.
Ale Quintonem nie musiała się zajmować. Po pierwsze, Kingsley nie zamierzał tu długo zabawić, a po drugie, nie pasował do lokalnej społeczności.
Rozmyślania McKenny przerwał Ryker.
- Podoba ci się ten nowy, co?
- Chyba żartujesz! – oburzyła się i odrywając wzrok od Quintona, zaczęła zbierać puste butelki. – Dlaczego miałabym interesować się obcymi, kiedy najlepsi faceci pod słońcem mieszkają tutaj?
Ryker ryknął śmiechem.
- Najlepsi? Za takiego uważasz młodego Jenkinsa, którego tydzień temu wywaliłaś na zbity pysk?
McKenna wzdrygnęła się na wspomnienie piątkowego wieczoru. W barze panował tłok. Grupka podpitych młodych mężczyzn zaczepiała turystki.
McKenna straciła cierpliwość. Ich zachowanie było nie do przyjęcia, poza wszystkim innym obrażało ją jako kobietę. W dodatku odżyły w niej dawne traumy.
- Bez przesady, Ryker. – Wrzuciła butelki do pojemnika na szkło. – Billy i jego kumple to niedojrzałe młokosy. Zmężnieją po pierwszym sezonie połowowym na morzu.
Ryker spoważniał.
- Fakt. Morze nabije im rozumu do głowy i nauczy ich strachu przed Bogiem.
Zgarniając brudne naczynia, McKenna starała się nie patrzeć w stronę Kingsleya. Skoro Ryker był w stanie wyczytać coś z jej spojrzenia, powinna lepiej kontrolować emocje.
Kingsley budził jej zaciekawienie. Ale po osiemnastu miesiącach życia i pracy w miejscu, gdzie panował ziąb, gdzie ciągle padało, gdzie słońce nigdy nie wschodziło przed dziesiątą, a zmrok zapadał już siedem i pół godziny później, nauczyła się być silna, harda.
Psychicznie, emocjonalnie i fizycznie.
Potrafiła się opancerzyć i oprzeć pokusie, jaką stanowił przystojny ranczer. O to się nie martwiła. Znała takich jak on, więc poradzi sobie. Musi sobie poradzić po tym, jak poprzedni zarozumiały dupek złamał jej serce.
Minęła jedna godzina, druga, trzecia; Quinton nadal siedział przy barze. Deszcz przestał padać, ale wiatr wciąż hulał, a ziąb wdzierał się do środka, ilekroć ktoś otwierał drzwi. W pewnym momencie podeszła do Quintona i spytała, czy wybrał sobie coś z menu. W końcu prowadziła bar, a nie poczekalnię.
Lokal powoli pustoszał. Sprzątając po gościach, widziała, że Kingsley wcale nie szykuje się do wyjścia. Wcześniej rozmawiał z dwoma tubylcami, ale na pewno niczego się nie dowiedział, bo tylko ona znała miejsce pobytu Claya.
Myliła się, sądząc, że nie uzyskawszy odpowiedzi, Quinton wróci do Montany.
Był uparty i nie zamierzał się poddać. Z opowieści Claya jasno wynikało, że Kingsleyowie uważali, że z racji urodzenia wszystko im się należy.
Gdy ostatni goście wyszli, McKenna udała się za bar, wyłączyła muzykę i po raz pierwszy, odkąd Ryker rzucił uwagę, że Quinton się jej podoba, skierowała wzrok na niechcianego gościa.
- Zamykam – oznajmiła, ściągając z nadgarstka elastyczną opaskę.
Związała nią swoje potargane włosy. Odkąd wróciła z porannego połowu, nie miała chwili, by odpocząć, nie mówiąc już o zadbaniu o fryzurę. Nie żeby na gościu z Montany chciała wywrzeć jakiekolwiek wrażenie.
- A to znaczy, że nawet bogaci ranczerzy muszą stąd wyjść na ziąb.
Zgasiła światła nad półkami z alkoholem, po czym sięgnęła po wiszącą na wieszaku kurtkę. Wcześniej przy niej zostawiła wadery.
Quinton zagwizdał pod nosem.
- Zawsze jesteś taka zołzowata? – spytał, wstając.
Wysoki i barczysty, wydał jej się znacznie większy niż kilka godzin temu.
- Przepraszam, powinienem był pamiętać, że Clay ma przybraną siostrę, ale chyba nie możesz mnie winić, zważywszy na to, że prawie go nie widywałem. Zaraz po szkole wyjechałem z domu, a Clay, jak skończył osiemnaście lat, też rzadko wpadał do Silent Spring.
Więc czyja to wina, że bracia się nie znali? Bo przecież nie jej. Przypomniała sobie, co mówił Clay: że po maturze Quinton osiadł w Dolinie Krzemowej i jako student założył własną firmę technologiczną. A zatem byli niemal sąsiadami, kiedy ona mieszkała w San Francisco.
Nie lubiła myśleć o tamtym okresie swojego życia. I nie chciała kłócić się z Quintonem.
Spoglądając na niego, nagle poczuła suchość w ustach. Oraz złość na siebie.
Wzdychając ciężko, wciągnęła kurtkę.
- Nie winię. Ale nie podoba mi się, że nie potrafisz przyjąć odmowy do wiadomości. – Zaciągnęła suwak pod szyję. – Po swoich licznych telefonach powinieneś wiedzieć, że nie zdradzę ci adresu Claya. Więc po co przyleciałeś na Alaskę? Żeby usłyszeć to samo prosto w twarz?
- Czyli przyznajesz, że wiesz, gdzie Clayton przebywa? – Quint postąpił krok w jej stronę. W zgięciu jednej ręki trzymał kurtkę, w drugiej skórzaną torbę.
- Co za różnica, czy wiem, czy nie? Nigdy go nie znajdziesz, chyba że sam zechce być znaleziony.
Z kieszeni kurtki wyjęła czerwony wełniany szalik i owinęła go wokół szyi.
- Mówisz, że nie chce być znaleziony? Jesteś pewna, że to jego życzenie? – Quinton uniósł pytająco brwi. – A nie twoje?
Dreszcz przebiegł jej po krzyżu. Nikogo poza nimi w barze nie było, a stali zdecydowanie za blisko siebie.
Zmusiła usta do uśmiechu, ale udało jej się jedynie obnażyć zęby.
- Wszystko jedno czyje. Bo i tak go nie znajdziesz.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej uważnie.
- Szkoda – rzekł, przerywając ciszę. Włożył kurtkę. – Ale skoro tylko ty wiesz, gdzie Clay przebywa, to będziemy się codziennie widywać, dopóki mi nie powiesz.
Nagle doleciał ją jego zapach, który na moment rozproszył jej uwagę.
- Słucham? – Nie mając czym zająć dłoni, wsunęła ręce do kieszeni. Ogarnął ją dziwny niepokój.
- Nie wyjadę bez rozmowy z bratem – oznajmił Quinton. – Będę cię odwiedzał codziennie, dopóki Clay się ze mną nie skontaktuje albo ty mi nie powiesz, gdzie się ukrywa.
Poczuła ucisk w brzuchu.
Nie, nie bała się Quintona. Po prostu miała za sobą ciężki i stresujący dzień. Ale nie wyobrażała sobie, jak to będzie, jeśli zrobi to, co zapowiedział.
Jeśli codziennie będzie musiała na niego patrzeć.
- Nie licz na to – mruknęła i wyminąwszy go, skierowała się do wyjścia.
Jakimś cudem zdołał ją wyprzedzić.
Otworzył drzwi. Zawahała się, po czym lekko się schyliła i przeszła pod jego ramieniem. Dzięki Bogu nie padało.
- Do jutra, McKenno O’Brien. – Skinął na pożegnanie głową.
Przez moment z kamienną miną patrzyła na jego oddalającą się sylwetkę, potem obróciła się, by przekręcić klucz w zamku. Kiedy ponownie obejrzała się za siebie, na zabłocony parking wjechała furgonetka.
- To po mnie – wyjaśnił Quinton, chowając telefon do kieszeni. – Podrzucić cię?
- Nie trzeba. – Energicznym krokiem skierowała się do swojego samochodu.
Tu, na Aleutach, z dala od swojej bogatej rodziny i wypasionego domu, Quinton Kingsley nie wytrwa tygodnia. Tyle to ona z nim wytrzyma.
- W porządku. Dobranoc! – zawołał z nutą rozbawienia w głosie. – Do jutra.
A idź do diabła, pomyślała.
Najwyraźniej Quinton poprosił kierowcę furgonetki, aby zaczekał, aż ona wsiądzie bezpiecznie do swojego auta. Okej, może zachował się jak dżentelmen, ale to niczego nie zmieniało. Przywykł do tego, że zawsze osiąga cel. Tym razem jednak mu się nie uda.
Zamierzała mu pokazać, że nikt ani siłą, ani pieniędzmi nie zmusi jej, aby zdradziła jedynego człowieka, którego uważała za członka swojej rodziny.