Przyjęcie na greckiej wyspie / Nagroda za marzenia
Przedstawiamy "Przyjęcie na greckiej wyspie" oraz "Nagroda za marzenia", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Mary Jones w zastępstwie swojej szefowej idzie na kolację biznesową z Erikiem Ridgemontem. Żałuje, że się zgodziła, bo Ridgemont od pierwszej chwili budzi w niej niechęć i lęk. Zupełnie inne wrażenie wywiera na niej jego partner w interesach, niezwykle przystojny i charyzmatyczny Costa Leventis. Mary wie, że Costa to nie jej liga, lecz gdy nazajutrz prosi ją, by pojechała z nim na weekend na jego rodzinną grecką wyspę, nie potrafi mu odmówić…
Fragment książki
– Musimy porozmawiać.
Costa Leventis nawet nie podniósł głowy znad komputera, gdy Galen stanął przy biurku.
– Nie teraz.
Był sobotni poranek, ale obaj od rana siedzieli w pracy.
– Dlaczego nadal nie zatrudniłeś asystentki? – Galen nie zamierzał ustąpić.
– Twoja mi w zupełności wystarcza.
Obiegowy żart od jakiegoś czasu był także kością niezgody pomiędzy mężczyznami. Obaj dzielili biurowiec w Kolonaki, stylowej dzielnicy Aten. Galen prowadził firmę technologiczną, a Costa imperium nieruchomości. Nie byli nawet przyjaciółmi, za to obaj pochodzili z wyspy Anapliró i mieli pomysł oraz plan, jak się dorobić.
Na początku zrzucili się na niewielkie biuro w zamożnej okolicy. Dobry adres pozwolił zwiększyć wiarygodność ich firm i napędził nowych klientów. Układ funkcjonował na tyle dobrze, że teraz byli współwłaścicielami biurowca w stylowej dzielnicy Aten, Kolonaki, a każdy z nich dysponował o wiele większym majątkiem, niż mogli sobie wyobrazić w czasach, gdy zakładali działalność.
– Dlatego właśnie musimy porozmawiać. Niedługo Kristina idzie na urlop macierzyński i…
– Jest w ciąży? – przerwał mu Costa.
– W siódmym miesiącu! – huknął oburzony Galen.
– Jak będziesz zatrudniał nową asystentkę, wybierz kogoś o milszym usposobieniu.
– Nie prosiłem o radę – zirytował się Galen. – Rozmawiałem z Kristiną o tym, jak będzie wyglądać jej praca po powrocie z urlopu, i niestety ty jesteś największym problemem. Powiedziała, że ma dość obsługiwania długiej listy twoich kochanek.
– Bardzo rzadko ją proszę, żeby wysłała komuś kwiaty albo odwołała rezerwację stolika.
– Zadzwoniłeś do niej w zeszłą sobotę i zleciłeś kupno biletów na samolot, zarezerwowanie pokoju w twoim ulubionym hotelu w Londynie oraz załatwienie prywatnego stolika w barze.
– Przykro mi, ale czasami coś się pojawia w ostatniej chwili. W każdym razie nie miało to związku z moimi kochankami – odparł z przekąsem.
– Kristina pracuje dla mnie. Nie płacisz jej ani grosza! Zatrudnij wreszcie asystentkę, zamiast ciągle się nią wyręczać! Wszędzie tylko te wirtualne boty i ani jednego żywego człowieka, przez którego można się z tobą skontaktować.
– To ja wybieram, z kim chcę się kontaktować – odparł Costa, który niezwykle cenił sobie prywatność. Dlatego nie chciał zatrudniać na stałe kogoś, kto grzebałby w jego prywatnych sprawach, wiedział, gdzie aktualnie przebywa i tak dalej. – A tak przy okazji, dlaczego Kristina nie zgłaszała tych wszystkich problemów, kiedy szukała miejsca na swoje przyjęcie zaręczynowe?
Galen milczał, więc Costa sam odpowiedział.
– A dlatego, że urządziła je w moim hotelu w Paryżu, i to ja za to przyjęcie zapłaciłem. Potem, kiedy ci powiedziała, że zamierza się zwolnić z powodu stresu spowodowanego ślubem oraz rzekomo nadmiernym obciążeniem pracą z mojego powodu, to również ja zaproponowałem, że moi ludzie w Liechtensteinie pomogą jej w zorganizowaniu uroczystości.
Owszem, Costa czasami zlecał jej do zrobienia to czy tamto, ale zawsze pamiętał, by jej to sowicie wynagrodzić.
Galen zamknął oczy i policzył do dziesięciu.
– Kristina wcale nie jest taka przeciążona, jak ci się zdaje. Dobrze wie, jak wyjść na swoje – stwierdził na zakończenie. Wprawdzie Galen był lepszy w liczeniu, za to Costa umiał przejrzeć prawdziwe zamiary ludzi.
– Po prostu przestań jej zlecać swoje sprawy i tyle.
– Wyślę jej kwiaty i przeprosiny – obiecał.
– Co będziesz teraz robił? Spotykasz się z Ridgemontem? – spytał Galen, zmieniając temat.
Costa zmarszczył brwi, bo Galen nie należał do osób prowadzących gadki szmatki. Zwykle rzadko rozmawiali o bieżących sprawach.
– Prosiłem Kristinę, żeby nie roznosiła plotek.
– To była oficjalna skarga, a nie plotki – odparł Galen. – Podpisujecie w przyszłym tygodniu kontrakt inwestycyjny na Bliskim Wschodzie?
Costa nic nie odpowiedział.
– Po prostu jestem ciekaw, dlaczego spotykasz się z nim dziś wieczorem, skoro negocjacje od tygodni tkwią w martwym punkcie.
– Jesteśmy Grekami – stwierdził Costa obojętnym tonem. – A to oznacza, że robimy biznes, spotykając się twarzą w twarz.
– Ridgemont nie jest Grekiem – zauważył Galen. – A ty od dawna nie spotykałeś się z nim w celach towarzyskich.
– Niektóre tematy lepiej omawia się poza biurem.
– Costa – ostrzegł go Galen. – Nie wiem, co zamierzasz…
– I niech tak pozostanie – przerwał mu, zamykając komputer. Musiał się przygotować do lotu.
– Ostatnia sprzedaż gruntu na Anapliró… Związane z tym opóźnienia… – kontynuował Galen. – Jeśli ja się domyślam, o co w tym wszystkim chodzi, to zaręczam, że Ridgemont też już na to wpadł.
Costa milczał.
– To nieobliczalny szaleniec! – przypomniał Galen.
– Myślisz, że o tym nie wiem?
– Posłuchaj, nie wątpię, że zabezpieczyłeś się od strony prawnej, ale weź pod uwagę, że Ridgemont to rozwydrzony dzieciak w ciele dorosłego, w dodatku furiat. Jeśli zamierzasz go wykiwać…
O masz, nawet Galen się domyślił!
– Wychowałem się na ulicy. Nie musisz się o mnie martwić.
– Mówię tylko, żebyś uważał, co robisz, Costa.
Ale Costa nie potrzebował ostrzeżeń. Od bardzo dawna na siebie uważał i nie zamierzał opuszczać gardy. Costa szczerze nienawidził Erica Ridgemonta, odkąd skończył dziesięć lat. Nikt zresztą o tym nie wiedział. Teraz zaś wybierał się do Londynu, by nareszcie zakończyć z nim porachunki.
Dawno, dawno temu Mary była odważna. Miała to nawet na piśmie!
Zamiatając podłogę w salonie, rozmyślała o uwagach w starym dzienniczku szkolnym, który wczoraj wpadł jej w ręce.
Mary potrafi być bardzo lekkomyślna…
Mary wydaje się mieć skłonności do psocenia…
O tak, dawniej nie brakowało jej animuszu…
– Mary! – Głos Coral, która była jej szefową, wyrwał Mary z zamyślenia. – Chcę z tobą porozmawiać.
– Idę.
Oparła szczotkę o ścianę i ściągnęła frotkę, by poprawić niechlujnie wyglądający blond kucyk. Była niemal pewna, o czym szefowa chce z nią porozmawiać.
Dziś były jej dwudzieste pierwsze urodziny i zwykle przy takich okazjach szefowa organizowała drobny poczęstunek. Ale jak na razie dzień nie zapowiadał się dobrze. Nikt nie złożył jej życzeń. Nawet ojciec nie przysłał jej kartki urodzinowej.
– Bez obaw, nie mam o nic pretensji – zaznaczyła na wstępie Coral, co było pewną nowiną. Zwykle za wszelkie niedociągnięcia w małym londyńskim salonie fryzjerskim wina spadała właśnie na Mary. – Czy masz jakieś plany na dziś wieczór? – spytała Coral, gdy szły zagraconym korytarzem w stronę zaplecza.
– Nie – odpowiedziała Mary w nadziei, że wreszcie zostanie zaproszona do pubu, gdzie po pracy spotykały się fryzjerki, oczywiście te, które cieszyły się względami szefowej. Mary jak na razie nie zaliczała się do tej grupy.
– To świetnie się składa, bo chciałam cię poprosić o przysługę – powiedziała Coral, popychając drzwi prowadzące do pomieszczeń pracowniczych na tyłach salonu.
– Przysługę? – powtórzyła jak echo Mary, spodziewając, że za chwilę zobaczy tort, baloniki i resztę pracowników wykrzykujących „Sto lat”.
Jednak pomieszczenie było puste, a pozostawione na stole brudne kubki przypomniały Mary o czekającym ją jeszcze zmywaniu.
– Jaką przysługę? – zapytała ponownie.
– Jestem wieczorem umówiona na randkę i nie mogłam się z niej wykręcić, choć próbowałam… Chodzi o to, że Costa Leventis przylatuje dziś z Aten. – Zerknęła na Mary i widząc jej zakłopotanie spytała: – Nie mów, że nigdy o nim nie słyszałaś?
– Niestety nie.
Coral westchnęła.
– To ważna, a nawet bardzo ważna persona. Będzie wieczorem na kolacji w… – Tu Coral wymieniła bardzo elegancki hotel w Mayfair i oczy Mary otworzyły się jeszcze szerzej. – Problem polega na tym, że mam już kli… to znaczy inną randkę. Dlatego musisz mnie zastąpić.
– Mam iść na kolację z Costą Le…
– Nie, nie! – Coral zaśmiała się. – Gdyby to był Costa, rzuciłabym wszystko, żeby tam być. Pójdziesz na kolację z Erikiem Ridgemontem, który ma się spotkać z Costą Leventisem.
Mary nie miała pojęcia, kim był Eric Ridgemont, ale zaświeciły jej się oczy, gdy Coral powiedziała, ile dostanie za to pieniędzy. Kwota przekraczała jej tygodniowe zarobki.
Mary co prawda nie miała wielu doświadczeń z mężczyznami, ale nie była naiwna. Jako dziecko kilkakrotnie trafiała do sierocińca i rodzin zastępczych, gdy ojca skazano i zamknięto w więzieniu. To ją nauczyło całkiem sporo o życiu. Stąd zdawała sobie sprawę, że sportowe auto i modne ciuchy Coral nie pochodziły z przychodów salonu.
– To ma być tylko kolacja? – spytała Mary z powątpiewaniem.
– Cokolwiek zechcesz, kochana, Ridgemont ma forsy jak lodu – odpowiedziała Coral. – Słuchaj, wiem, że mówię ci o tym w ostatniej chwili, ale skoro jesteś wieczorem wolna…
– Przykro mi, ale muszę odmówić – powiedziała Mary, potrząsając głową.
– To naprawdę ważne! – Głos Coral zabrzmiał jak groźba.
Nie dla mnie. Mary kusiło, by to właśnie powiedzieć, ale nie chciała kłótni z szefową ani w ogóle z nikim. Miała siedem lat, gdy zmarła jej matka i od tamtej pory miewała napady lęku. Przez większość czasu czuła się, jakby stąpała po cienkiej linie zawieszonej na wysokości, a każdy nieostrożny ruch groził upadkiem. Na dole zaś nie było nikogo, kto mógłby ją złapać i uratować.
Była zupełnie sama.
Salon był nie tylko jej miejscem pracy, ale także domem. Praca tymczasowa przerodziła się w stałą z dodatkowym bonusem w postaci zamieszkania. Zgodziła się, zwłaszcza że skusiła ją także obietnica praktyk, choć tej Coral nigdy nie dotrzymała. Twierdziła, że Mary buja w obłokach i w ogóle nie umie rozmawiać z klientami, a jak już rozmawia, zawsze mówi nie to, co trzeba. Generalnie według szefowej Mary do niczego się nie nadawała.
Nie było to nic nowego dla Mary Jones. Jeszcze gdy była dzieckiem, określano ją jako trudną i dziwną. Po śmierci matki, gdy wpadła w depresję, mówiono, że jest ponurakiem, a kiedy znowu próbowała być przyjazna, nazywano ją zdesperowaną i osaczającą.
Teraz w wieku dwudziestu jeden lat nie miała przyjaciół, kariery ani nawet własnego domu. Mieszkała kątem w salonie fryzjerskim.
– Masz szansę zarobić spore pieniądze – przypomniała Coral. – Pamiętaj też, ile dla ciebie zrobiłam. Dopiero co wczoraj musiałam cię bronić przed dziewczynami, kiedy zginął słoik z napiwkami.
– Nie wzięłam tego słoika.
– Cóż, tego już się pewnie nie dowiemy – stwierdziła Carol. – Zresztą ostatnio dużo rzeczy ginie. Gdyby ktoś się dowiedział o twoim ojcu…
Mary aż się wzdrygnęła i głos Coral złagodniał.
– Jeśli wyświadczysz mi tę przysługę, zapłacę ci dwa razy więcej i dorzucę darmowe strzyżenie.
Ta ostatnia propozycja wydała się Mary nawet kusząca. Mimo że pracowała w salonie fryzjerskim, sama nigdy w życiu nie siedziała w fotelu jako klientka. Jasne, lekko faliste włosy skracała sama i spinała frotką w niski kucyk.
– Naprawdę nie mogę – powiedziała, znowu potrząsając głową.
Coral zignorowała ją całkowicie.
– Przemyśl to jeszcze – powiedziała, wychodząc.
Mary została sama i pierwszą jej myślą było to, że powinna ostrzej zareagować, gdy Coral zarzuciła jej kradzież. Ale zawsze, kiedy ktoś wspominał o kryminalnej przeszłości jej ojca, po prostu zastygała z przerażenia, że na jaw wyjdzie cała prawda. Poza przestępstwami fiskalnymi William Jones miał na koncie jazdę pod wpływem alkoholu i spowodowanie wypadku, w którym zginęła matka Mary.
Mary westchnęła ciężko i zaczęła zbierać ze stołu brudne kubki. Zaniosła je do małej kuchni tuż obok swojej sypialni. Wstawiła do lodówki mleko, które ktoś znów zostawił na blacie. Zamyśliła się na chwilę, patrząc na magnesy przyczepione do drzwi lodówki. Jeden z nich miał dla niej szczególną wartość. Przedstawiał plażę w Kornwalii i miał nawet mały termometr, który wciąż działał. Mary każdego ranka sprawdzała na nim temperaturę. To był jej prezent dla matki, który kupiła podczas ostatnich rodzinnych wakacji. Tamtego szczęśliwego lata nawet nie przypuszczała, że za kilka tygodni jej życie legnie w gruzach.
Przesunęła palcem po magnesie, dotykając słupka rtęci. Tutaj, z dala od ogrzewanego salonu, termometr wskazywał chłód dorównujący samotności Mary. Pod magnesem przyczepiony był skrawek papieru – horoskop wydarty z jakiegoś magazynu.
Jeśli dziś są twoje urodziny…
Przeczytała go. Według horoskopu czekały ją w życiu wspaniałe przygody, jeśli tylko skorzysta z nadarzającej się szansy… Może to znak? Może nareszcie powinna przestać bać się życia i w sobotni wieczór robić to co inni ludzie? Pójść na kolację, tańczyć, śmiać się i rozmawiać?
– I jak, przemyślałaś naszą rozmowę? – spytała Coral, gdy irytujący dźwięk dzwonka rozbrzmiał w salonie po wyjściu ostatniej klientki.
– Nie mogę tam iść.
– Leventis na pewno pojawi się z jakąś wystrzałową laską. Eric będzie się czuł głupio, siedząc tam zupełnie sam…
Mary zawahała się. Ona też czuła się samotna. Jej jedynymi rozrywkami do tej pory były pobliska kawiarnia oraz biblioteka.
– Eric to przemiły facet – namawiała ją dalej Coral. – Jeśli nie masz odpowiednich ciuchów, mogę ci nawet pożyczyć sukienkę…
– Coś znajdę – mruknęła nieostrożnie Mary, myśląc o stylowej sukience, którą niedawno kupiła. Był to zakup zupełnie niepraktyczny, bo przecież i tak nie chadzała na żadne imprezy. Mimo to nie mogła sobie odmówić przyjemności.
– Jesteś pewna? – spytała Coral. – To elegancki hotel.
– Mam sukienkę – zapewniła Mary. – Zostawiłam ją na wyjątkową okazję.
– Świetnie! – Coral spojrzała na nią rozpromieniona. – W takim razie siadaj na fotel. Zajmiemy się twoimi włosami.
– Nie trzeba ich najpierw umyć? – spytała Mary, myśląc o nakładaniu wygładzających odżywek i przyjemnym masażu głowy, które były częścią usługi fryzjerskiej.
Coral pokręciła głową.
– Jeśli mają być upięte, lepiej nie. Zresztą mamy za mało czasu na strzyżenie i układanie.
Mary usiadła przed lustrem i patrzyła, jak Coral wygładza jej włosy prostownicą, a potem podwija z przodu lokówką. Pochyliła się lekko w przód, by ułatwić upięcie włosów, a gdy znowu popatrzyła w lustro, zobaczyła siebie w wieku siedmiu lat.
Lekkomyślna, psotna, nieokiełznana…
Mary musi się nauczyć, że złe zachowanie oznacza konsekwencje…
– Głowa wyżej – powiedziała Coral.
Popatrzyła na odbicie niebieskich oczu w lustrze i zamknęła je, gdy Coral rozpyliła wokół jej głowy chmurę lakieru do włosów.
Przez wiele lat Mary nie robiła nic innego, tylko zastanawiała się nad możliwymi konsekwencjami. W efekcie bała się wszystkiego. Ludzie dookoła niej bawili się, a ona cały czas musiała się powstrzymywać. Była zwyczajnie zmęczona swoją samotnością.
Może ten cały Eric czuł się tak samo jak ona?
– Gotowe! – oznajmiła Coral. – Umaluj się jeszcze, ja muszę już lecieć. Do zobaczenia we wtorek. – Wtedy salon ponownie otwierał swoje podwoje. – I pamiętaj, żeby odkurzyć i wymienić ręczniki.
– Oczywiście.
Dzwonek zadźwięczał ponownie, gdy Coral zniknęła w drzwiach, ale nie zwróciła już na to uwagi. W swoje dwudzieste pierwsze urodziny Mary Jones po raz pierwszy miała się wybrać na randkę.
– Ty jesteś Mary?
Słysząc wyraźną kpinę w głosie czekającego na nią przy szatni mężczyzny, Mary zrozumiała, jak straszny błąd popełniła. Eric Ridgemont z całą pewnością nie był „przemiłym facetem”. Nie był też sam. Stało za nim trzech mężczyzn o dość ponurych minach, co wprawiło Mary w jeszcze większy niepokój.
Portier zabrał już jej płaszcz i parasolkę, inaczej wzięłaby nogi za pas. Oczy Ridgemonta prześlizgnęły się po szarej, tweedowej sukience z dezaprobatą.
Z przodu suknia wydawała się skromna i jedynie udrapowanie w talii zwracało uwagę. Za to z tyłu znajdowało się głębokie rozcięcie zakończone kolumną powlekanych materiałem guziczków, poniżej których rozpoczynała się plisowana spódnica przypominająca welon.
Naprawdę szkoda było tak pięknej sukienki na wieczór z kimś takim jak Ridgemont.
– Spóźniłaś się – skarcił ją.
– Przepraszam, po prostu autobus… – zaczęła, ale on wcale jej nie słuchał. Mierzył ją spojrzeniem od góry do dołu, jakby była cielakiem na targu. Mary poczuła, że się czerwieni.
– Idź do łazienki i umaluj się – rozkazał, wpatrując się w jej twarz.
– Nie maluję się.
Eric prychnął poirytowany, po czym zerknął na zegarek.
– Musimy iść.
– Może lepiej nie? – powiedziała i odchrząknęła. – Widzę, że spodziewał się pan kogoś innego.
Odwróciła się na pożyczonych od Coral i odrobinę za dużych szpilkach, żałując błędu, jakim było przyjście tutaj. Kiedy jednak zrobiła krok do przodu, poczuła, że mężczyzna bierze ją pod rękę.
– Rzeczywiście, nie wyglądasz jak… – odpowiedział na pytanie, o którym Mary zdążyła już zapomnieć i urwał w pół zdania. – Niestety nic już z tym teraz nie zrobimy.
Eric przesunął dłoń, łapiąc Mary za łokieć, po czym pchnął ją lekko w stronę stolików. Restauracja naprawdę robiła wrażenie i gdyby Mary była sama, pewnie zatrzymałaby się na chwilę, by patrzeć z zachwytem na zwieszające się z sufitów kryształowe żyrandole, w których odbijało się światło, rzucając cienie na ścianach.
– Czy Coral powiedziała ci, kto będzie na kolacji? – spytał Eric, gdy usiedli.
Fragment książki
– Martwię się o Lolę. Widzę, że coś jest nie tak, ale nie powie mi o tym.
Niall mógł zbyć Eda żartem i spytać, skąd w ogóle pomysł, że jest jakiś problem, skoro siostra nie chce zdradzić żadnych szczegółów. Ufał jednak ocenie najlepszego przyjaciela. Ed nie martwił się z byle powodu.
Niall odsunął na chwilę telefon i odwrócił głowę, żeby lepiej usłyszeć komunikat na lotnisku.
– W jakim sensie nie tak? – spytał po chwili.
– Nie wiem. Wydaje się zdenerwowana. Wiesz, jaka jest. Nigdy nie potrafiła kłamać. Twierdzi, że ma dużo pracy, ale to nie to. Ostatnio usłyszałem w tle policyjne syreny i od razu się rozłączyła. Kiedy później o to zapytałem, stwierdziła, że było jakieś zamieszanie na jej ulicy, ale głos ją zdradził. Naprawdę coś jest nie tak.
Niall zmarszczył brwi.
– Policja? Chyba nie sądzisz, że Lola mogłaby mieć problemy z policją? – Młodsza siostra Eda była chyba ostatnią osobą, która mogłaby popełnić przestępstwo.
Pamiętał, kiedy po raz pierwszy przyszedł do Suarezów po szkole, z nowym przyjacielem Edem. Mała Lola z powagą zlustrowała go wielkimi oczami, jakby nie była pewna, czy może mu zaufać. Miał wtedy rozciętą wargę, a siniak pod okiem zaczął mu właśnie wychodzić po ostatniej bójce na ulicy. Miał wrażenie, że siostrzyczka Eda przejrzała go na wylot, dostrzegając ciemną pustkę kryjącą się pod nastoletnią brawurą.
Dopiero później odkrył, że Lola wcale go nie oceniała. Z czasem zaczęła go traktować jak drugiego brata. Po prostu nie lubiła zmian, a on, zupełnie nowy i zbuntowany, zdecydowanie był inny.
– Może powiedziałaby ci, o co chodzi, gdybyś nie pracował teraz poza domem, tylko był Melbourne. – Między Edem i Lolą było sześć lat różnicy, ale byli sobie bliscy. Nie znał rodzeństwa tak zżytego ze sobą.
Niall ścisnął nasadę nosa, ignorując nagły przypływ emocji.
– W tym problem – parsknął Ed. – Nie mogę wyjechać, muszę zostać w Antarktyce jeszcze parę miesięcy. Dlatego chcę, żebyś sprawdził, o co chodzi. Lecisz do Melbourne, prawda?
– Jestem właśnie na lotnisku. – Niall patrzył przez okno na stojące na płycie samoloty. – Mam dziś parę spotkań, ale wpadnę do niej wieczorem.
Niall nie zastanawiał się, gdy Ed prosił go o pomoc. Miał wobec rodziny Suarezów dług, którego nigdy nie uda mu się spłacić. Odmienili jego życie, gdy jako nastolatek powoli zmierzał w kierunku autodestrukcji. Gdyby nie oni, prawdopodobnie szybko skończyłby jako członek jakiegoś gangu.
Przypomnieli mu, że życie może być dobre, i zachęcali, by sięgał po marzenia.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, stary. Dzięki. Po prostu… zrób, co trzeba, żeby o nią zadbać. Jest swoim największym wrogiem. Uważa, że musi być silna i na nikim nie może polegać – usłyszał w słuchawce westchnienie Eda.
– Nie martw się. Zadbam o jej bezpieczeństwo. Mam do niej słabość.
Nie widział jej od lat, ale zrobił w głowie szybką kalkulację. Ostatni raz spotkał ją na pogrzebie jej matki. Lola miała wtedy szesnaście lat. Ponure ubranie, prawdopodobnie kupione na tę okazję, oraz ponura mina sprawiały, że wydawała się starsza.
Niall robił, co mógł, żeby ją pocieszyć, ona jednak odsunęła się od niego, jakby była zbyt zakłopotana, żeby choćby go dotknąć. Na jej twarzy, której rysy zatrzymały się gdzieś pomiędzy dzieckiem a młodą kobietą, widać było niechęć.
Rozumiał to. Taka chwila należy do rodziny, a nie chłopaka znikąd, nieformalnie adoptowanego przez ich rodziców. Przecież tak naprawdę nie był jednym z Suarezów. Jego przeszłość i środowisko, z którego się wywodził, były szemrane, choć od tego czasu bardzo się zmienił.
Niall potarł kark dłonią, słysząc wezwanie do odprawy. Rzadko latał na południe, z Melbourne wiązało się za dużo wspomnień. Większość czasu spędzał w Brisbane lub za oceanem.
Ruszył do bramki.
– Zostaw to mnie, Ed. Obiecuję, że się nią zajmę – zamilkł na chwilę. – Lola pewnie ma nowego chłopaka i nie chce, żebyś o tym wiedział. – Niall uśmiechnął się, zastanawiając się, jak teraz wygląda ten dzieciak. Jej matka była piękną kobietą.
– W takim razie sam go wybadaj. Zostawię to tobie, w końcu znasz się na tym. Tylko nie daj jej się zbyć.
Mała Lola miałaby go zbyć? Uśmiechnął się na samą myśl. Czekająca na niego stewardessa zamrugała, po czym odwzajemniła uśmiech.
Wyciągasz pochopne wnioski. Uspokój się.
Serce Loli waliło jednak tak mocno, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi.
Była pewna.
Ktoś był w jej mieszkaniu.
Poczuła to, gdy tylko przekroczyła próg. Włączyła światło i zatrzymała się w drzwiach, próbując dociec, co było nie tak. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się na swoim miejscu. Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, ale wyczuła coś. Nieznany, chemiczny zapach.
Cofnęła się na klatkę schodową i rozejrzała wokół, ale nie widziała żadnych oznak sprzątania czy prac serwisowych. Zawahała się, zastanawiając się, czy nie zadzwonić znów na policję. To w końcu skłoniło ją, żeby wejść do środka – przyjadą i znów nic nie znajdą. Im częściej będzie dzwonić, tym jej zgłoszenia będą się wydawać mniej pilne.
To właśnie przytrafiło się Therese.
Lola zadrżała, wspominając dawną sąsiadkę.
Stała więc w służbowych ciuchach, drżąc pomimo włączonego ogrzewania, i próbowała wykalkulować, w jak poważnym niebezpieczeństwie się znalazła. Czy Braithwaite widział, jak wchodziła do bloku? Była pewna, że widziała go kilka razy na ulicy, ale od razu znikał. Objęła się ramiona i pocierała dłońmi o rękawy, próbując się trochę rozgrzać.
Chodziła od pokoju do pokoju, sprawdzając większe szafki, i zajrzała pod łóżko, ale była sama. Wciąż jednak czuła się rozbita.
Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, podskoczyła. Było wpół do ósmej i nie spodziewała się nikogo. Nowi sąsiedzi pilnowali swojego nosa, nie wpadali na pogaduchy. Znów rozległ się dźwięk dzwonka, tym razem dłuższy, jakby ten, kto dzwonił, wiedział, że jest w środku.
Braithwaite?
Lola zamarła i wstrzymała oddech, czując, jak strach chwyta ją za gardło. Czy zamknęła drzwi na klucz? Oczywiście, że tak. Zawsze to robi. Umysł jednak podsuwał jej przerażające wizje otwierających się drzwi i wchodzącego do środka Braithwaite’a.
Chwyciła telefon i na wszelki wypadek wpisała numer alarmowy, po czym zmusiła się, żeby podejść do drzwi. Ostrożnie wyjrzała przez judasza.
To nie był on.
Odetchnęła z ulgą.
Zobaczyła szerokie ramiona, ciemny garnitur, błysk jasnej koszuli i tył głowy. Czarne lśniące włosy, ostrzyżone na krótko, nie jak u Braithwaite’a, który zresztą nie był tak wysoki ani postawny.
Mężczyzna odwrócił się. Miał przekrzywiony krawat, jakby poluzował go po ciężkim dniu. Był zbyt wysoki, żeby mogła zobaczyć jego oczy, ale zauważyła wyraźnie zarysowaną szczękę i zmysłowe usta.
Lola dotknęła szyi. Miała wrażenie, że serce wyskoczyło jej z piersi, zostawiając tam wyrwę.
Nie, to nie był Braithwaite.
Za to inny mężczyzna, którego również naprawdę nie chciała widzieć.
Niall Pedersen.
Co on tu robił?
Zjawiał się zawsze wtedy, gdy była najbardziej rozbita. Ostatnim razem na pogrzebie matki.
Lola uśmiechnęła się ponuro, choć żołądek ścisnął jej się boleśnie. Zamknęła oczy i policzyła do pięciu, starając się odsunąć od siebie nieprzyjemne uczucie, jakby wszystko wymykało jej się spod kontroli. Otworzyła drzwi w momencie, gdy dzwonek zadzwonił po raz trzeci.
W progu stał Niall, wypełniając sobą całą przestrzeń. Czy osiem lat temu też był taki postawny? Niestety, pamiętała doskonale.
Dlaczego gapiła się na niego, jakby widziała go po raz pierwszy? Te osiem lat zamieniło przystojnego młodzieńca w niebezpiecznie charyzmatycznego mężczyznę, emanującego pewnością siebie i władczością. Lola czuła, że zaraz ugną się pod nią kolana.
Nie miał o tym pojęcia, ale zmarnował jej życie. To akurat doskonale pamiętała.
– Niall, nie spodziewałam się ciebie. – Jej głos był lekko zachrypnięty i głębszy, niż się spodziewał. Poczuł w żołądku dziwną, przyjemną falę.
Gapił się na nią przez chwilę, miał pustkę w głowie, podczas gdy hormony oszalały. W końcu rozum w końcu doszedł do głosu.
To Lola. Młodsza siostra Eda. Dziewczyna, której przyjechał pomóc.
Choć już nie mała dziewczynka. Teraz była kobietą.
Niall przełknął ślinę i z zaskoczeniem stwierdził, że ma ściśnięte gardło. Spodziewał się, że się zmieniła, po prostu nie wiedział, w jaki sposób.
– Lola – wydusił, starając się, żeby nie zabrzmiało to jak pytanie, jakby nie mógł rozpoznać w tej kobiecie tamtego uroczego, poważnego dziecka, choć przecież wiedział, że to ona. – Miło cię widzieć.
Spojrzał na szarą ołówkową spódnicę, długie nogi w połyskujących rajstopach i wysokie szpilki. Przesunął wzrokiem po jej kuszących krągłościach i z uśmiechem powrócił do twarzy.
Była naprawdę piękną kobietą. Wyglądała na jednocześnie poważną i seksowną, jakby gładko zaczesane włosy i służbowy mundurek skrywały zmysłową kobietę, która…
Niall zamarł z przerażeniem. Przecież to Lola! Nie mógł myśleć w ten sposób o siostrze Eda. W każdym razie wolałby, żeby przyjaciel go ostrzegł. Przez te wszystkie lata ani razu się nie zająknął, że dziewczyna wyrosła na taką piękność. Oczywiście, że się zmieniła, przecież minęło prawie dziesięć lat.
Niall był wyraźnie poruszony.
– Co tutaj… – zaczęła.
– Nie zaprosisz mnie do środka? – zapytał w tym samym momencie.
Zdziwił się, gdy zacisnęła usta. Przecież cała ich rodzina była zawsze bardzo gościnna. Wyraz jej twarzy zaraz jednak się zmienił, uśmiechnęła się lekko i cofnęła się.
– Wejdź, proszę.
Gdy ją mijał, zauważył, że trzymała w dłoni telefon, jakby w gotowości.
– Przyszedłem nie w porę?
Znów się zawahała, ale pokręciła głową. Unikała jednak jego wzroku i pospiesznie zaryglowała drzwi.
– Nie. Przed chwilą wróciłam i nie spodziewałam się nikogo.
– Pracujesz do późna – zauważył, starając się nie patrzeć na jej biodra w obcisłej spódnicy, gdy prowadziła go do salonu.
Niall rozejrzał się z ciekawością. Pokój urządzony był w przyjemnej tonacji bieli i jasnych zieleni, z jednym wyraźnym akcentem kolorystycznym – jaskrawopomarańczowe i brązowe poduszki leżące na sofie. Półki były szczelnie wypełnione książkami, w tym poważnie wyglądającymi pozycjami na temat zarządzania i finansów stojącymi na dole i powieściami w wyższych partiach.
– Mam teraz poważny projekt. Na pewno wiesz, jak to jest. Nie doszedłbyś do tego, co masz, gdybyś pracował od dziewiątej do siedemnastej.
Niall skinął głową.
– To prawda. – Ciężko pracował na swój sukces. W wieku trzydziestu lat stał już na czele potężnej, wartej miliardy firmy.
Czekał, aż Lola usiądzie, ona jednak stała w progu, spięta i niepewna, co zrobić.
Dziwne. Jej strój i zdecydowanie, z jakim się poruszała, sugerowały pewną siebie i profesjonalną kobietę, jednak emanowało z niej coś zupełnie innego. Zmrużył oczy. Czyżby przygryzła wargę? Robiła tak zawsze, gdy była zdenerwowana.
Nagle miał wrażenie, jakby cofnął się w czasie i znalazł się w kuchni w domu Suarezów, patrząc na małą Lolę zdenerwowaną z powodu pracy domowej. Była pewna, że obleje, aż Niall wziął ją za rękę i zapewnił, że na pewno zaliczy zadanie, do tego na szóstkę.
– Przyleciałem do Melbourne w interesach i zastanawiałem się, czy nie miałabyś ochoty wyskoczyć na kolację. Rzadko tu bywam i pomyślałem, że miło byłoby się spotkać.
– Na kolację? – Patrzyła na niego tak, jakby pierwszy raz słyszała to słowo. Kobiety zwykle reagowały zupełnie inaczej, gdy je gdzieś zapraszał.
– Wiem, że zjawiam się bez zapowiedzi.
– Ja… to bardzo miło z twojej strony. – Uśmiechnęła się, choć oczy miała wciąż poważne. – Innym razem bardzo chętnie, ale miałam ciężki dzień, a jutro muszę wcześnie wstać.
– Rozumiem. – Jednak przeczucie, zaalarmowane rozmową z Edem, podpowiadało mu, że chodziło o coś więcej niż zmęczenie. Dlatego nie wyszedł. W końcu byli prawie rodziną. – W takim razie może coś zamówimy? Przygotuję wszystko, a ty będziesz mogła się w tym czasie przebrać.
– Hm… – Widział, że szuka wymówki.
– Szybka kolacja – zapewnił. – Też mam jutro ciężki dzień. – Uśmiechnął się i przyglądał jej się uważnie. Jej zaciśnięte usta lekko się rozluźniły.
Zalała go fala ciepła. Nie chodziło tylko o wyświadczenie przysługi Edowi. Dawno się nie widzieli, ale wciąż mu na niej zależało. Zauważył, że miała podkrążone oczy i jego niepokój się wzmógł.
– Dziękuję, ale…
– Chyba że czekasz na kogoś. Może na chłopaka?
– Nie, nie mam chłopaka. – Spojrzała na niego, jakby zdziwiona, że w ogóle powiedziała to na głos.
Niall poczuł coś na kształt satysfakcji. Przynajmniej będzie mógł przekazać Edowi, że nie ma żadnego faceta, który wywrócił życie Loli do góry nogami.
– Chciałbym się dowiedzieć, co u ciebie słychać – przerwał na chwilę – i przydałoby mi się towarzystwo. Powrót tutaj przywołuje wiele wspomnień. – To była prawda. Duchy przeszłości prześladowały go cały dzień.
Uśmiechnął się smutno. Nie znała całej jego historii, ale wiedziała, że jego dzieciństwo było dość ponure. Nawet Ed nie znał wszystkich szczegółów. Niall widział, że się wahała. Pragnienie, by zostać samą, walczyło z jej miękkim sercem. Nagle skinęła głową.
– Byłoby… miło. Mnie też przyda mi się towarzystwo. – Uśmiechnęła się i ten szczery uśmiech na chwilę pozbawił go tchu.
Niall ciągle przyzwyczajał się do nowej Loli, potem znów będzie patrzył na nią tak jak dawniej. Mała Lola.
Niepokojąco atrakcyjna kobieta.
– Świetnie. Na co masz ochotę?
– Na końcu ulicy jest świetna knajpa z tajskim jedzeniem. Na lodówce wisi menu. Nie krępuj się. – Obróciła się na pięcie i ruszyła do sypialni.
W kuchni paliło się światło. Niall stanął w drzwiach, myśląc, że choć pod jednym względem Lola w ogóle się nie zmieniła. Pomieszczenie lśniło czystością. Ed uwielbiał rozgardiasz, podczas gdy siostra lubiła mieć wszystko schludnie ułożone, a ich odmienne podejście było tematem wielu rodzinnych żartów. Zawsze była zorganizowana i zdeterminowana. Gdy sobie coś postanowiła, nie poddawała się i wytrwale dążyła do celu.
Kuchnia lśniła, a dominującą tu biel przełamywały zioła rosnące w doniczkach i ustawione w rządku na parapecie. Niall wszedł do środka i zatrzymał się. Poczuł jakiś dziwny zapach.
Cofnął się i wychylił, wdychając powietrze. Powoli obrócił pierwszą doniczkę, potem kolejne. Wszystkie rośliny z jednej strony martwe. Nie było to naturalne obumieranie związane ze wzrostem, po prostu z jednej strony były zielone i żywe, a z drugiej, od okna, całkowicie martwe i zwiędłe. Różnica była tak wyraźna, jakby ktoś przeciął rośliny na pół. Pochylił się i poczuł ostry, cierpki odór. Skrzywił się i cofnął.
Do doniczek wlano jakąś truciznę – z taką precyzją, jakby ktoś zrobił to przy pomocy linijki.
Niall zmarszczył czoło. Lola nie popełniłaby takiego błędu. Zawsze miała rękę do roślin i pomagała matce w ogrodzie. Poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. Prawdopodobnie czuł truciznę – w kuchni unosiła się woń kwasu.
Nie miał pojęcia, po co Lola miałaby otruć swoje rośliny, zwłaszcza zioła, które wykorzystywała podczas gotowania.
Miał złe przeczucia, a intuicja rzadko go zawodziła. Gdy był nastolatkiem, to ona podpowiedziała mu, żeby trzymał się z chłopakami, którzy byli bardziej niebezpieczni i brutalni od niego. Instynkt nie jeden raz uratował mu życie. Obecnie podpowiadał mu zwykle, w jakie nowinki technologiczne warto zainwestować albo jaki biznes gwarantował powodzenie.
Teraz stał nieruchomo, rozglądając się po kuchni.
Wszystko wokół lśniło, nawet ulotka na lodówce wisiała równiutko. Niebiesko-biała ściereczka była starannie złożona i przewieszona przez rączkę piekarnika. Blat był pusty, z wyjątkiem niebieskiej miski z zimowymi pomarańczami, lśniącym stalowym czajnikiem elektrycznym i pustym szklanym dzbankiem na herbatę.
Niall odwrócił się, dostrzegając kątem oka jakiś błysk.
Cofnął się i zobaczył, że się pomylił. Dzbanek na herbatę był pusty, a jednak ciągle czuł, że coś jest nie tak. Obrzucił wzrokiem kuchnię, potem sięgnął po dzbanek i podniósł pokrywkę. Podszedł z nim do lampy i dokładnie obejrzał go pod światłem. Poczuł mrowienie na karku, widząc w środku jakieś maleńkie ziarenka. Dotknął ich palcem, żeby przyjrzeć im się z bliska.
Zdecydowanie nie był to cukier.
Zmielone szkło.
Ktoś dopuścił się tu okrutnego sabotażu. Jeśli Lola zrobiłaby herbatę, nie zwracając zbytniej uwagi na dzbanek, nalałaby sobie potem filiżankę pełną drobinek szkła.
Niall się wzdrygnął. Ktokolwiek to zrobił, nie chciał jej tylko nastraszyć. Prześladowca naprawdę chciał jej zrobić krzywdę. Nieważne, że prawdopodobnie nie byłoby to śmiertelne, liczył się zamiar. Ktoś planował coś naprawdę niebezpiecznego.
Niall odstawił dzbanek i zapukał gwałtownie do drzwi sypialni.