Przyszłość właśnie się zaczyna / Wyspa szczęścia
Przedstawiamy "Przyszłość właśnie się zaczyna" oraz "Wyspa szczęścia", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Ariana Killane chce uratować kuzynkę przed niechcianym małżeństwem. Z tego powodu wywołuje skandal, oświadczając, że jest w ciąży z panem młodym Lucą Farnesem. Bierze na siebie złość Luki za zrujnowanie jego życiowych planów. Nie przewidziała jednak, jakie będą konsekwencje jej szalonego pomysłu…
Harry Finn zawsze wiedział, że Elizabeth Flippence jest kobietą dla niego, ale ona jest ślepo zakochana w swoim szefie. Harry wpada na pomysł, by przez miesiąc poprowadziła z nim hotel na tropikalnej wyspie. Jest przekonany, że miesiąc wystarczy, by ją przekonać, że to on jest mężczyzną jej życia…
Fragment książki
Romański kościół skąpany był w promieniach słońca, które docierały w każdy zakątek placu niedużego miasteczka w środkowych Włoszech. Był ciepły dzień, ale Ariana wcale tego nie czuła. Dygotała z zimna i strachu przed tym, co miała zamiar zrobić.
Z twarzą ukrytą za woalką, wpiętą w strojny i szalenie drogi kapelusz, pasujący do eleganckiego i równie drogiego kostiumu, który opinał jej kształtną figurę, wbiegła po schodach, trzymając w dłoni zaproszenie.
Msza już się zaczęła i przywitał ją śpiew chóru. Usiadła w ostatniej ławce, uważając, by nie zwracać na siebie uwagi. Było jej niedobrze z nerwów, a marzyła tylko o tym, by uciec z kościoła. Tego jednak nie mogła zrobić.
Schyliła głowę, udając, że jest pogrążona w modlitwie, ale tak naprawdę nie chciała patrzeć na elegancko ubranych gości zgromadzonych w kościele ani tym bardziej na parę przy ołtarzu.
Psalm zakończył się i zastąpił go szelest wykwintnych kreacji. Duchowny rozpoczął ceremonię. Arianie zakręciło się w głowie, serce trzepotało jej w piersi.
Nadchodził moment, którego najbardziej się bała. i słowa, po których zazwyczaj panowała cisza.
Pytanie duchownego wybrzmiało w pełnym ludzi kościele.
Ariana wstała i wyszła na środek. Słyszała swoje kroki i dźwięk własnego głosu wypowiadającego słowa, których wcześniej nauczyła się na pamięć. Słowa, które zabrzmiały jak świętokradztwo. Słowa, których nie powinno się mówić w tej sytuacji.
– Ja znam powód, dla którego to małżeństwo nie może dojść do skutku!
Zobaczyła odwracające się w jej stronę głowy. Obcasy wystukiwały upiorny rytm na kamiennej podłodze. W kościele podniósł się szum. Nie powstrzymało jej to. Zmierzała w stronę narzeczonych stojących przed ołtarzem.
Panna młoda, cała w bieli, nie poruszyła się nawet. Jej twarz była ukryta za welonem. Za to pan młody obrócił się powoli ruchem czujnego drapieżnika spodziewającego się ataku.
Ariana poczuła lodowaty chłód, który wypełniał ją od środka. Jedynym jej życzeniem było zawrócić i uciec. Ale musiała odegrać swoją rolę do końca.
Zwężone gniewem oczy zmierzyły ją od stóp do głów. Tylko je teraz widziała.
Nie mężczyznę, który prowadził pannę młodą do ołtarza. Nie samą pannę młodą, która zastygła w bezruchu, przypominając posąg. Nie drużbę i sześć druhen, dziewczynki z kwiatkami i towarzyszących im chłopców ubranych w odświętne stroje. Nawet nie duchownego, który udzielał ślubu i który wyszedł do przodu z zafrasowaną miną, ponieważ to on musiał podjąć decyzję, co dalej. Ani tłumu, który zaczynał się burzyć wobec tak skandalicznego faux pas.
Duchowny otworzył usta, by zażądać wytłumaczenia, ale zdążyła go uprzedzić. Zatrzymała się przy pierwszym rzędzie ławek i odrzuciła do tyłu krótką woalkę.
Zwężone dotąd oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
Rozpoznał ją.
Przez ułamek sekundy w jego oczach pojawił się płomień, czarny jak rozszerzone źrenice. I zaraz zgasł, zastąpiony przez ostre jak brzytwa spojrzenie pełne wściekłości. Ruszył do przodu, ale Ariana znów zaczęła mówić, a jej mocny głos niósł się po świątyni niczym dzwony w samo w południe.
Wyciągnęła przed siebie dłoń, modląc się w duchu, by nikt nie widział, jak drży. Skierowała palec wskazujący na pana młodego, by ostatecznie powstrzymać to szaleństwo.
– On nie może się z nią ożenić! – krzyknęła. – Jestem z nim w ciąży!
Trzy miesiące wcześniej…
Stojąc w łazience eleganckiego hotelu na Manhattanie, Ariana uważnie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Oczy, które odziedziczyła po dziadku, miały kolor ciemnego brązu, pogłębionego intensywnym cieniem na powiekach i mocno wytuszowanymi rzęsami. Wydatne usta pociągnęła błyszczącą szminką.
Dziadek powiedziałby zapewne, że wygląda jak ladacznica, ale co ją to obchodziło? Zawsze myślał o niej jak najgorzej. Nawet gdy ubierała się skromnie, zawsze znalazł powód, by ją skrytykować. Była zbyt wysoka, zbyt pulchna i zbyt głośna. A najgorsze ze wszystkiego było to, że była zbyt szczera. Z tego powodu zawsze ściągała na siebie uwagę, często w nie taki sposób, jak by chciała.
Zupełnie inaczej niż jej kuzynka Mia.
Mia była ulubienicą dziadka. Drobna, szczupła, z jasnymi długimi włosami. Do tego miała spokojne usposobienie i nigdy nie podnosiła głosu. Po prostu ideał. Tak uważał dziadek i nie wahał się dzielić tym z każdym, kto akurat był pod ręką.
Ariana przez całe dzieciństwo, a potem wiek nastoletni, musiała wysłuchiwać tych porównań. Zdarzało się, że ją to uwierało, ale nie dziś! Dziś znajdowała się cztery tysiące mil od palazzo dziadka w Umbrii i miała zamiar dobrze się bawić. Właśnie zakończyła remont w nowym domu na Florydzie, który jej matka kupiła z piątym już mężem. Potem poleciała do Nowego Jorku, aby spotkać się z innymi swoimi klientami w Ameryce, w tym także z dzisiejszą gospodynią: bogatą celebrytką Marnie van Huren, która należała do grona przyjaciół matki Ariany. Była to żywiołowa i towarzyska osoba, a jej ulubionym zajęciem było swatanie znajomych.
– Wpadnij koniecznie na przyjęcie, złotko. Znajdziesz sobie jakiegoś przystojniaka. Wy, kobiety biznesu, zawsze macie za mało czasu na romanse!
Ariana uśmiechnęła się tylko. Koncentrowała się na karierze z konkretnego powodu, ale nie było nim rekompensowanie sobie braku sukcesów w życiu miłosnym. Musiała po prostu wyrwać się spod finansowej kontroli dziadka.
Zwłaszcza że kontrola ta obejmowała prawie wszystkie aspekty jej życia, w tym emocjonalny. Dziadek lubił trzymać wszystko i wszystkich w garści. Tak postąpił z jej wujem, ojcem Mii, który aż do dnia śmierci nigdy mu się nie postawił, podobnie jak jego córka – słodka i grzeczna Mia. Tamtego strasznego dnia wuj Ariany z żoną zginęli w wypadku samochodowym. Mia miała wtedy siedem lat, Ariana dziewięć. Tragedia naznaczyła je piętnem i sprawiła, że tyrania dziadka stała się jeszcze trudniejsza do wytrzymania. Dziadek bowiem uparł się, by zmienić Arianę w kogoś podobnego do Mii. Do tego chciał je przywiązać do siebie finansowo, tak by nie miały żadnych pieniędzy poza tymi, które dostaną od niego.
Ariana miała tak serdecznie dość tej kontroli, że zdecydowała jak najszybciej wydostać się spod jego kurateli na wolność. Nie chciała, by ją zdominował tak jak cichą i pokorną Mię. Nie chciała także reagować w taki sposób jak jej matka, która w wieku dziewiętnastu lat uciekła z domu z facetem, który co prawda był przystojny, ale nie miał grosza przy duszy, i który rzucił ją niedługo po ślubie, gdy się dowiedział, że jest w ciąży. Po tej pierwszej wpadce pojawili się kolejni mężowie, już zamożniejsi, ale i tak żaden nie zyskał aprobaty dziadka.
Ariana nie miała zamiaru kopiować sposobów matki na radzenie sobie z tyranią dziadka. Nigdy też nie chciała być zależna od męskiej hojności i nie marzyła o bogatym mężu. Chciała zarabiać własne pieniądze i wierzyła, że jest w stanie to zrobić, wykorzystując do tego swój talent i wykształcenie.
Początki wcale nie były łatwe, a jej wysiłki, by choć utrzymać się na powierzchni tłocznego rynku projektowania wnętrz, szybko stały się powodem dalszych kpin dziadka. Z determinacją parła jednak do przodu, by teraz, w wieku dwudziestu siedmiu lat, uznać, że jednak odniosła sukces.
Nie był to, rzecz jasna, sukces, który zadowoliłby dziadka, ale przynosił wystarczająco duże dochody, by mogła prowadzić dostatnie życie. Minus był taki, że jej życie wypełniały głównie obowiązki związane z pracą i choć od czasu do czasu chadzała na randki, nigdy nie było to dla niej priorytetem.
Podchodziła do tego spokojnie. Kiedyś w końcu znajdzie w swoim życiu czas na romans, będzie to coś spektakularnego, a nie seria przelotnych przygód i jeden mąż po drugim jak w przypadku matki. Ona była inna. Któregoś dnia spotka mężczyznę, który wznieci w niej płomień wiecznej miłości, a w międzyczasie i tak miała co robić. Dziś przykładowo zamierzała się zabawić.
Jeszcze raz zerknęła do lustra. Opinająca ciało sukienka pokazywała wszystkie jej walory w sposób, od którego dziadek zapewne dostałby zawału. Z pewnością siebie potrząsnęła głową na boki i kasztanowe włosy zatańczyły wokół jej ramion. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i stukając pięciocalowymi obcasami ruszyła na przyjęcie.
Luca Farnese stał na skraju zatłoczonej sali, wypełnionej rozmowami, śmiechem, brzęczeniem kieliszków i bransolet. Nie zamierzał zostać tu długo. Chciał jedynie porozmawiać z gospodarzem przyjęcia i zaraz potem się wymknąć.
Widział pełne zainteresowania spojrzenia kobiet, co zawdzięczał typowo włoskiej urodzie. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szczupłe, wysportowane ciało i zero chęci na flirt. Znalazł już kobietę swoich marzeń i właśnie z nią zamierzał spędzić życie.
Czekała na niego za oceanem. Wystarczyło wrócić, oświadczyć się i wziąć ślub. Wspominał teraz jej anielskie piękno, jasne włosy, oczy w kolorze błękitu nieba, śliczne usta i łagodny, melodyjny głos. Była trochę małomówna, ale odkąd ją poznał, był zauroczony. Słodycz jej charakteru przebijała na zewnątrz, otaczała ją zawsze aura spokoju, który udzielał się także jemu. A on od zawsze marzył o spokoju.
Sięgnął teraz w otchłań przeszłości, kilka dekad wstecz. Nie były to przyjemne wspomnienia. Pamiętał podniesione głosy rodziców, krzyki, trzaskanie drzwiami. Głos ojca dążący do zawarcia rozejmu i bezustanne pretensje matki. Na koniec jeszcze jedno trzaśnięcie drzwiami i cisza. Opresyjna, odciskająca piętno na jego psychice cisza.
Pamiętał, jak będąc młodym chłopakiem, stał na korytarzu, zaciskając spocone dłonie na balustradzie. Jego twarz wyrażała napięcie i strach. Potem szedł do siebie. Mijało dużo czasu, zanim w końcu zasypiał. Jego ciało było zesztywniałe ze stresu, w uszach brzęczały krzyki i przekleństwa.
Tak bardzo chciał, by matka nie kłóciła się ciągle z ojcem, nie wybiegała z domu i nie robiła scen. Nigdy nie dbała o to, kto ją słyszy albo widzi. Nie obchodziło jej, że Luca tak strasznie się jej wstydzi. Niezależnie od tego, jak okropnie się zachowywała, ojciec nigdy nie podnosił na nią głosu, dlatego te wszystkie wybryki uchodziły jej na sucho.
Będąc dzieckiem, nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje, dopiero dorosłość przyniosła wiedzę o tym, dlaczego ojciec był tak uległy. Po prostu nie był w stanie oprzeć się jej urokowi. To wtedy Luca postanowił, że jego małżeństwo będzie zupełnie inne. Nie chciał tak jak ojciec być niewolnikiem własnej żony. Nie chciał żyć z egoistką, która pomiatałaby nim, tak jak matka pomiatała ojcem.
Kobieta, w której kiedyś się zakocha – jego ideał od czasów nastoletnich – byłaby jej zupełnym przeciwieństwem. Cicha i łagodna, kochająca i wyrozumiała. Wszystko, czego chciał, to zapewnić takiej kobiecie szczęście, obdarowując ją w zamian swoim oddaniem i bogactwem.
I tak był zamożny, a zamierzał mieć jeszcze więcej. Dlatego teraz stał ze znudzonym wyrazem twarzy, poszukując wzrokiem znanego finansisty Charlesa van Hurena, z którym miał się dziś spotkać.
Terminarz Charlesa był równie wypełniony licznymi zobowiązaniami jak jego własny, a ponieważ Luca wracał następnego ranka do Włoch, dzisiejsze przyjęcie urodzinowe żony Charlesa było jedyną okazją, kiedy mogli zamienić parę słów o planowanej wspólnie inwestycji.
Odepchnął się plecami od ściany, zdecydowany ruszyć na poszukiwanie gospodarza. Rzucił okiem w lewą stronę, skąd dobiegały dźwięki muzyki, i przystanął zaskoczony widokiem tańczącej kobiety. Była sama…
Ariana kołysała się powoli w takt muzyki. Był to starszy przebój, którego słowa znała na pamięć. Podśpiewując pod nosem, ruszyła na parkiet. Nie przeszkadzało jej, że nie ma z kim tańczyć. Chciała po prostu przymknąć oczy i rozkoszować się wpadającą w ucho melodią.
Rozpuszczone włosy tańczyły razem z nią, gdy potrząsała głową, poruszała ramionami i kołysała biodrami w rytmie muzyki uwodzącej ją niczym wytrawny kochanek. Szybko straciła poczucie czasu i miejsca. Gdy utwór się skończył, powoli otworzyła oczy i natknęła się na spojrzenie mężczyzny stojącego na skraju parkietu. Patrzył prosto na nią.
Luca stał nieruchomo, wpatrzony w kobietę. Dlaczego, do diabła, się zatrzymał? Pytanie było bez sensu. Wiedział przecież dlaczego.
Kobieta była wysoka, ale wydawała się jeszcze wyższa dzięki obcasom. Ubrana w obcisłą sukienkę, która podkreślała bujne kształty i wydłużała kształtne nogi. Rozpuszczone włosy opadały kaskadą na plecy, luźne pasma okalały twarz równie fascynującą jak jej ciało. Miała duże ciemne oczy i kuszące usta w kolorze karminowym.
Zwróciłaby uwagę nawet świętego, a on do świętych nie należał.
Nagłe podniecenie postawiło jego ciało w stan alertu. Zdusił je w sobie. Nie potrzebował romansów, już nie. A już na pewno nie z kobietą, na którą teraz patrzył.
Był bardzo wybredny. Jego wybranka musiała być kimś, z kim można było zjeść kolację, porozmawiać o polityce, biznesie czy finansach, a na koniec zabrać do łóżka. Zwykle były to kobiety z jego branży, ponieważ uważał, że z takimi łatwiej będzie nawiązać kontakt. Szczupłe, eleganckie, takie, które potrafiły nosić suknię wieczorową jak kostium biznesowy. Z krótkimi, świetnie ułożonymi włosami, dyskretnym makijażem. Piękne, to było oczywiste, ale też sprawujące kontrolę nad swoim życiem. Czyli podobne do niego.
Kobieta, która dziś przykuła jego spojrzenie, chyba w ogóle nie miała kontroli nad swoim życiem. Przez ostatnie parę chwil jej ciałem rządziła muzyka. To ona rozkołysała jej biodra, kazała zamknąć oczy i płynąć wraz z pulsującym rytmem. Luca był pewien, że zapomniała o istnieniu ludzi dookoła.
Teraz wróciła do rzeczywistości i znieruchomiała. Przez ułamek sekundy jej ciemne, mocno podkreślone makijażem oczy patrzyły na niego. Potem uciekła spojrzeniem w bok, a jej dłonie powędrowały ku ciemnym jak czekolada włosom. Uniosła je wyżej w naturalnym i bardzo zmysłowym geście, jakby potrzebowała ochłody.
Luca przymrużył oczy, obserwując jej piersi, które uniosły się pod obcisłym materiałem sukienki. Uroczy rowek pomiędzy nimi pobudził jego wyobraźnię i to go rozzłościło. Nigdy nie folgował takim fantazjom.
Odwrócił się i nareszcie namierzył Charlesa van Hurena, który akurat skończył rozmawiać z jednym z gości. Nawiązali kontakt wzrokowy i Luca ruszył do przodu, zachęcony lekkim skinieniem głowy. Parę chwil później obaj zniknęli w pustym pomieszczeniu obok głównej sali, w której trwało przyjęcie.
Rozmowa o interesach tak pochłonęła Lucę, że zapomniał o zmysłowej brunetce, jej pełnych piersiach, budzącym erotyczne ciągoty tańcu i włosach podskakujących przy każdym poruszeniu głową.
Ariana opuściła dłonie i włosy opadły szeroką falą na jej ramiona. Skierowała spojrzenie w stronę wejścia na parkiet i odetchnęła z ulgą. Mężczyzna zniknął.
Ten moment, w którym ich spojrzenia się spotkały, był dla niej niemal fizycznym doznaniem. Wiedziała, że szybszy puls nie ma nic wspólnego z muzyką. Mężczyzna obserwował ją od dłuższej chwili. Z taką intensywnością, że aż to poczuła.
Była przyzwyczajona do tego, że mężczyźni zwracali na nią uwagę. Ale nigdy tacy jak on…
Schodząc z parkietu, poczuła, że musi oprzeć się o ścianę, ochłonąć. Jego twarz, którą widziała przez krótką chwilę, utkwiła jej w pamięci. Orli nos, wysokie kości policzkowe, szalenie przystojny. I te oczy, niemal czarne… wpatrzone właśnie w nią. Wzięła głębszy oddech, próbując usunąć obraz mężczyzny z pamięci. Nie przyszła tutaj na podryw.
Wróciła do głównej sali, by wmieszać się w tłum i robić to, co wszyscy, czyli prowadzić niezobowiązujące rozmowy. Jakieś czterdzieści minut później gawędziła z parą w średnim wieku, gdy do rozmowy dołączyła ich znajoma, która usłyszawszy, że Ariana zajmuje się projektowaniem wnętrz, powiedziała, że od dawna myśli o zmianie wystroju swojego apartamentu w mieście. Ariana wręczyła jej swoją wizytówkę, po czym taktownie pożegnała się i odeszła, biorąc w drodze kieliszek szampana. W tym momencie jak spod ziemi wyrosła przed nią Marnie.
– Ariano, musisz mi pomóc. Jeden z gości próbuje się ewakuować!
Marnie złapała ją za ramię i pociągnęła za sobą. Zmierzały w stronę męża Marnie, który rozmawiał z kimś odwróconym do nich plecami. Miała ledwo parę sekund, by zorientować się w sytuacji, a kiedy to zrobiła, omal nie stanęła jak wryta.
Mężczyzna stojący tyłem odwrócił się. Ciemne jak noc oczy wpatrywały się w nią tak samo uporczywie jak poprzednio. Ariana wstrzymała oddech, jej żołądek skurczył się ze stresu. Usłyszała głos Marnie, która skarciła męża za to, że zajmuje się interesami w czasie jej urodzin. Potem Marnie zwróciła się do Ariany.
– Powiedz swojemu rodakowi, że nie może jeszcze wyjść!
– Rodakowi? – powtórzyła Ariana zaskoczona.
Fragment książki
Trzydziestka.
Dostojna trójka i okrągłe zero. Czy urodziny mogą się stać inspiracją dla zasadniczych zmian w życiu? Jeśli tak, to muszą to być te i żadne inne.
Elizabeth Flippence przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze z miną wyrażającą nadzieję i obawę. Długie brązowe włosy miała teraz przycięte tuż poniżej ucha i wycieniowane. Niesforne fale burzyły się wokół twarzy, a ukośne pasma grzywki lekko przesłaniały czoło. Fryzura była nowoczesna, ale też bardziej kobieca, nawet nieco frywolna. Nie była przekonana, czy dobrze zrobiła, decydując się na żywy kasztanowy odcień.
Z pewnością rzucał się w oczy, a tego przecież potrzebowała. Michael Finn miał ją w końcu zauważyć. Nie jako perfekcyjną asystentkę, lecz jako kobietę. Marzyła o tym, by platoniczne dotąd uczucie zmieniło się w namiętny romans. Dwa lata wodzenia wzrokiem za mężczyzną, który miał wyraźną obsesję na punkcie oddzielania pracy od przyjemności, to stanowczo za długo.
A przecież idealnie do siebie pasowali i w głębi serca Michael musiał o tym wiedzieć. Od miesięcy przeżywała katusze, którym dziś miała zamiar położyć kres. Nowy wizerunek powinien co najmniej przykuć uwagę Michaela. A co potem, zobaczymy.
Fryzjer miał jednak rację co do odcienia. Ciemnobrązowe oczy jaśniały przy nim wyjątkowym blaskiem. Dzięki grzywce twarz z nieco przydługim nosem nabrała lepszych proporcji. Lekko ukośne, wyraziste kości policzkowe dodawały egzotycznego uroku, a pełne, miękkie usta prezentowały się wręcz zniewalająco.
W każdym razie była gotowa i miała ogromną nadzieję, że w końcu osiągnie upragniony rezultat. Kiedy Michael skomentuje jej wygląd, powie mu, że to prezent urodzinowy, a może wtedy – och, błagała los, żeby tak się stało – wtedy może zaprosi ją na lunch albo jeszcze lepiej na romantyczną kolację.
Nie chciała już być jego asystentką. Chciała być jego dziewczyną, przyjaciółką, kochanką, jego całym światem. Z rozmarzenia wyrwało ją nagłe ukłucie. Trzydziestka. Przecież dla kobiety to ostatni lub przedostatni moment, żeby znaleźć partnera i myśleć o założeniu rodziny. Michael Finn był jej wybrankiem, ale jeśli dziś nie spojrzy na nią inaczej niż zwykle, będzie musiała pogrzebać swoje plany, ruszyć z miejsca i poszukać kogoś innego.
Szybko odpędziła od siebie te dołujące rozważania. Dziś musiała myśleć pozytywnie. Jak to mówią, uśmiechaj się, a świat odpowie ci tym samym. Była to jedna z życiowych zasad jej siostry, Lucy, która szła przez życie z uśmiechem na ustach, a uśmiech ten już nieraz wybawił ją z kłopotów.
Wychodząc z łazienki, Elizabeth przećwiczyła różne warianty uśmiechu. Gotowa do wyjścia, zdążyła wrzucić do torebki telefon, kiedy rozległ się dźwięk melodyjki. Błyskawicznie wyjęła komórkę i przyłożyła ją do ucha, mając nadzieję, że to Lucy, która spędzała weekend z przyjaciółmi w Port Douglas. Radosne paplanie siostry zawsze wprawiało ją w doskonały humor.
– Hej, Ellie! Wszystkiego naj z okazji urodzin! Mam nadzieję, że założyłaś ciuchy, które dla ciebie kupiłam.
– Dzięki, Lucy. Mam je na sobie.
– Doskonale! W trzydzieste urodziny każda kobieta powinna wyglądać absolutnie bosko.
Elizabeth roześmiała się. Efektowna bluzka w intensywnych odcieniach niebieskiego i zieleni z rozkloszowanymi rękawami obramowanymi na brązowo i jaskrawym wzorem w odcieniach czerwieni, zieleni i żółtego zdecydowanie przyciągała wzrok, szczególnie w zestawieniu z ołówkową spódnicą w kolorze morskiej zieleni. Dzisiejszy strój mocno odbiegał od stylu, który prezentowała na co dzień, ale zwyciężyły namowy Lucy. Siostra uważała, że Elizabeth powinna spróbować bardziej wyrazistych barw.
– Ścięłam też włosy i ufarbowałam na kasztanowo.
– Nie mogę się doczekać, kiedy to zobaczę! Wracam do Cairns koło południa. Wpadnę do ciebie do biura. A teraz muszę już znikać!
Lucy rozłączyła się, zanim Elizabeth zdążyła cokolwiek powiedzieć. Może było to dziwne, ale czuła się nieswojo, kiedy Lucy odwiedzała ją w pracy. Oczywiście, z powodu Michaela. Uwielbiała swoją młodszą siostrę, ale wiedziała też, jak działa na mężczyzn. Inna sprawa, że żaden ze związków Lucy nie trwał długo. Była krótkodystansowcem. W jej życiu zawsze było miejsce na kolejnego mężczyznę, kolejną pracę i kolejne miasta, które można odwiedzić.
Przez chwilę Elizabeth korciło, żeby wybrać numer siostry i odwieść ją od pomysłu wizyty w biurze. Nie chciała, żeby dziś cokolwiek rozpraszało uwagę Michaela. Z drugiej strony, może niepotrzebnie zaprzątała sobie tym głowę. Była szansa, że Michael nawet nie zauważy najścia Lucy. Drzwi pomiędzy biurem i jego gabinetem zwykle były zamknięte.
Miała wyrzuty sumienia. W końcu dziś są jej urodziny, a Lucy bardzo chciała się z nią zobaczyć. Odkąd matka umarła na raka, kiedy były jeszcze nastolatkami, miały tylko siebie. Ojciec osiedlił się w Mount Isa, gdzie żył z nową kobietą. Nie utrzymywał kontaktów z córkami. Pewnie nawet nie pamiętał o urodzinach Elizabeth.
Wracając myślami do dnia dzisiejszego, Elizabeth stwierdziła, że gdyby ziściło się jej marzenie, Michael i tak poznałby Lucy. Pogodziwszy się z tym co nieuniknione, podniosła torebkę, wsunęła do niej telefon i zamknęła za sobą drzwi.
Sierpień w Far North Queensland był bardzo przyjemny. Temperatura zachęcała do przechadzki. Od The Esplanade, gdzie mieściło się biuro Finn’s Fisheries, dzieliło ją pięć przecznic. Zwykle przyjeżdżała do pracy swoim małym samochodem, ale dziś wolała nie mieć na głowie dodatkowego kłopotu. Na samą myśl, że po pracy będzie wolna, uśmiechnęła się do siebie po raz kolejny. Nie mogła przestać myśleć o Michaelu.
Finn’s Fisheries była ogromną siecią handlową ze sklepami w całej Australii. Sprzedawali nie tylko sprzęt do połowów – w tym sporo produktów z importu – ale także odzież: pianki, kostiumy kąpielowe, szorty, T-shirty, kapelusze. Oferta imponowała, a Michael świetnie nad wszystkim panował. Uwielbiała obserwować, jak załatwia interesy, negocjuje kontrakty i zawsze trzyma rękę na pulsie. Marzyła o tym, żeby mu dorównać. Razem stanowili doskonały zespół, o czym zresztą często wspominał.
Gdyby tylko zechciał uczynić kolejny krok, mogliby być także doskonałą parą. Michael miał trzydzieści pięć lat i, podobnie jak Elizabeth, był w wieku, kiedy należy pomyśleć, co dalej. Nie wierzyła, że ktoś taki jak on chciałby być wiecznym kawalerem.
W ciągu tych dwóch lat, odkąd się poznali, Michael bywał w związkach, ale nigdy nie trwały one długo. Elizabeth uznała, że to z powodu ewidentnego pracoholizmu. Przy niej by się zmienił, bo ona rozumiała go jak nikt inny na świecie.
Mimo całego optymizmu, jakim tryskała od samego rana, po wejściu do biura poczuła nieprzyjemne kołatanie serca. Drzwi do gabinetu Michaela były otwarte, co oznaczało, że przyszedł wcześniej. Był poniedziałek, początek nowego tygodnia, a być może także początek ich nowego wspólnego życia.
Odetchnęła głęboko, by uspokoić nerwy, i stanęła w otwartych drzwiach. Michael siedział przy biurku i długopisem odhaczał kolejne pozycje na niewidocznej dla niej liście. Był tak pogrążony w pracy, że nawet nie zauważył jej wejścia. Przez parę chwil Elizabeth przyglądała mu się, podziwiając schludność i elegancję. Gęste czarne włosy miał krótko przycięte i zawsze perfekcyjnie uczesane. Proste brwi podkreślały inteligentne spojrzenie srebrnoszarych oczu. Kształtny nos, zdecydowanie zarysowane usta i męski kontur podbródka dopełniały wizerunku samca alfa.
Miał na sobie śnieżnobiałą koszulę doskonałej jakości. Rozpięty kołnierzyk odsłaniał fragment kusząco oliwkowej skóry. Na dole miał zapewne eleganckie czarne spodnie oraz czarne buty z błyszczącymi noskami. Wyglądał zawsze jak spod igły, co według Elizabeth było dużym atutem.
Stojąc w progu, chrząknęła, żeby dać o sobie znać:
– Dzień dobry.
– Dzień… – Michael podniósł głowę, ale powitanie uwięzło mu w gardle, a oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Elizabeth wstrzymała oddech, nie chcąc zepsuć chwili, w której zainteresowanie Michaela jej osobą miało przenieść się na zupełnie inny poziom. Drżała w oczekiwaniu jego reakcji. Uśmiechnij się, podpowiedział jej wewnętrzny głos. Pokaż, że jego spojrzenie rozpala twoje zmysły.
Uśmiechnęła się więc. W jego oczach błysnęło uznanie.
– No, no! Świetna fryzura i strój. Czyżby w twoim życiu pojawił się nowy mężczyzna?
Zachwyt, w jaki wprawiły ją jego pierwsze słowa, uleciał w jednej chwili jak powietrze z pękniętego balonika. Skojarzenie jej wyglądu z innym mężczyzną mogło oznaczać tylko dystans, którego nie zamierzał pokonać. Chociaż… Może po prostu badał grunt.
– Nie, nie – pospieszyła z odpowiedzią – Nie jestem z nikim związana. Po prostu uznałam, że przyszła pora na zmiany.
– Doskonała decyzja! – pochwalił ją.
– Miło mi, że ci się podoba. Ubrania dostałam w prezencie od siostry. Dziś są moje urodziny i uparła się, że tego dnia mam wyglądać absolutnie zjawiskowo.
Michael roześmiał się.
– I miała rację. Powinniśmy jakoś to uczcić. Może wyskoczymy do Mariner’s Bar na lunch, jak tylko uporamy się z inwentaryzacją?
Elizabeth odzyskała nadzieję. Lunch tylko we dwoje, w jednej z najdroższych restauracji w Cairns, z widokiem na przystań pełną jachtów wartych miliony dolarów… Jej serce śpiewało z radości.
– Byłoby cudownie, dziękuję za zaproszenie.
– Zarezerwuj nam stolik. Do pierwszej powinniśmy się wyrobić. A tymczasem gdybyś mogła zająć się tym… – Podniósł z biurka pokaźny plik dokumentów.
– Oczywiście.
Trzeba było zabrać się do codziennych żmudnych zadań, ale dziś na ich końcu jaśniała kolorowa tęcza. Elizabeth miała ochotę tańczyć z radości i zapewne ruszyłaby w stronę biurka w pląsach, gdyby nie profesjonalne badawcze spojrzenie szefa.
– Absolutnie zjawiskowo – powtórzył Michael, wręczając jej papiery. – Twoja siostra musi być wyjątkową osobą.
Znowu udało mu się zgasić pieśń radości rozbrzmiewającą w sercu. Och, miał się interesować nią, a nie Lucy. Sama sobie była winna, trzeba było o niej nie wspominać. Ale stało się.
– Jest strasznie postrzelona. Nie umie zająć się czymś dłużej niż przez dwie minuty.
To była prawda i chciała, żeby Michael o tym wiedział. Na samą myśl, że mógłby być w jakikolwiek sposób zainteresowany jej siostrą, drżała ze strachu.
– To zupełnie inaczej niż ty.
– Ogień i woda. Prawie jak ty i twój brat. – Słowa wymsknęły się szybciej, niż chciała. Nie powinna pozwalać sobie na takie komentarze wobec szefa. W normalnych warunkach trzymałaby buzię na kłódkę, mimo że Harry Finn i jego zagrywki playboya przyprawiały ją o mdłości. Nie cierpiała, kiedy pojawiał się w biurze.
Michael oparł się o fotel i popatrzył na nią uważnie.
– No cóż, praca za biurkiem zdecydowanie mu nie wychodzi, ale myślę, że źle go oceniasz, Elizabeth.
– Przepraszam… Nie miałam zamiaru… – W popłochu szukała właściwych słów, ale w głowie miała kompletną pustkę.
– Ależ nic się nie stało. – Michael machnął ręką. – Wiem, że pozuje na luzaka, ale ma umysł ostry jak brzytwa i pewną ręką trzyma swoją część firmy.
Wynajem łodzi do połowów dalekomorskich, łodzie dla turystów nurkujących przy Wielkiej Rafie Koralowej, nadzorowanie budowy ośrodka wypoczynkowego, który powstawał na jednej z wysp, to wszystko były zadania w sam raz dla urodzonego playboya. Michael zajmował się o wiele poważniejszą pracą. Nie było szansy, żeby zmieniła swoją opinię.
– Postaram się o tym pamiętać.
Michael zaśmiał się. Z roześmianą twarzą był jeszcze przystojniejszy. Aż trudno było oderwać od niego wzrok.
– Jestem pewien, że i z tobą flirtował. Ale nie daj się nabrać. Zachowuje się tak przy wszystkich. To tylko zabawa.
– Zabawa! Chyba tylko dla Harry’ego Finna. – Elizabeth mierziły tego rodzaju gierki. Mimo to przywołała na twarz uśmiech. – Zajmę się teraz tymi dokumentami i zarezerwuję stolik w Mariner’s Bar.
– Zrób to. O braciach i siostrach poplotkujemy przy lunchu.
Co to, to nie, pomyślała Elizabeth, wychodząc z gabinetu i zamykając drzwi, żeby Michael nie zauważył przyjścia Lucy. Nie miała zamiaru rozmawiać o swojej siostrze ani tym bardziej o jego oślizgłym bracie. Lunch miał ich do siebie zbliżyć. Od tego zależała cała przyszłość.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dziesiąta trzydzieści osiem.
Elizabeth rzuciła okiem na zegar. Na dziesiątą trzydzieści zamówiła z kawiarni na parterze espresso i czekoladową babeczkę dla Michaela oraz cappuccino i babeczkę truskawkową z białą czekoladą dla siebie. Rano nie zjadła śniadania, żeby zacząć od czegoś wyjątkowo pysznego, i jej żołądek domagał się pożywienia. Dostawca nigdy się nie spóźniał. Michael nie znosił niepunktualności i pracownicy kawiarni doskonale o tym wiedzieli. Słysząc pukanie do drzwi, zerwała się z fotela i pobiegła otworzyć.
– Spóźnili się państwo – powiedziała z wyrzutem, zanim dostrzegła, że tacę trzyma nie kto inny, jak Harry Finn.
Niebieskie oczy patrzyły na nią figlarnie.
– Małe opóźnienie. Czekałem, aż zrobią kawę dla mnie – powiedział bez skruchy.
– Świetnie, wytłumaczysz to Michaelowi – warknęła przez zaciśnięte zęby.
– Oczywiście. Nigdy bym nie splamił twojej nieskazitelnej opinii asystentki, która zawsze zdąża na czas – powiedział Harry zaczepnym tonem.
Miała ochotę go zabić, chociaż na co dzień nie było w niej grama agresji. Harry Finn miał jednak w sobie coś potwornie irytującego.
– Jeśli wolno mi coś powiedzieć, wyglądasz dziś oszałamiająco. Wręcz rewelacyjnie. – Wszedł dalej, mierząc ją łakomym spojrzeniem od stóp do głów i zatrzymując wzrok wymownie w miejscu, gdzie skrzydła motyla na bluzce okalały kształtne piersi. Elizabeth wzdrygnęła się, czując jak twardnieją jej sutki. Jaka szkoda, że nie mogła z nich odpalić pocisków. Jego biały T-shirt nie wyglądałby tak seksownie z dwiema czarnymi i dymiącymi dziurami.
– Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o cudownym uczesaniu.
Przełknęła kolejny komplement w milczeniu.
– Michael już na ciebie czeka – powiedziała oficjalnym tonem i wskazała mu drzwi.
Uśmiechnął się beztrosko.
– Nic się nie stanie, jak poczeka chwilę dłużej.
Elizabeth z niecierpliwością skrzyżowała ręce na piersi. Harry podszedł do biurka i ustawił na nim tacę, następnie sam usiadł na brzegu, całkowicie ignorując umówioną godzinę spotkania. Oprócz zdecydowanie wakacyjnej koszulki, miał na sobie białe szorty do kolan, uwidaczniające muskularne i opalone nogi. Jedną z nich kołysał teraz beztrosko, drażniąc ją niepomiernie impertynencją.
– Poczwarka, która zmieniła się w motyla. Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie. Dlatego pozwolisz, że nacieszę się teraz twoim widokiem.
Elizabeth przewróciła oczami. Nie zamierzała dłużej tego znosić. Poczwarka? Nigdy nie była żadną poczwarką! Po prostu ubierała się klasycznie, może trochę zbyt konserwatywnie, ale żeby skojarzyć to z poczwarką?
– Kawa wystygnie – przypomniała najbardziej oziębłym tonem, na jaki było ją stać.
– Bardzo mi się podoba twoja spódnica. Kolorem przypomina wodę przy rafie. I jest doskonale dopasowana. Prawie jak druga skóra. Wyobrażam sobie ciebie jako syrenę. Pomachałabyś mi ogonem – uśmiechnął się dwuznacznie.
– Tylko na pożegnanie. – Niechętnie ruszyła w stronę biurka z zamiarem zajęcia się kawą. Harry ani drgnął, żeby pomóc. Musiała stanąć tuż obok niego. Zazwyczaj tego unikała. Myślała o nim ze wstrętem, ale jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że jest wręcz zwierzęco męski. Nawet jej hormony od tego wariowały, co było podwójnie irytujące.
Nie był aż tak klasycznym przystojniakiem jak Michael, ale miał w sobie coś surowego, a zarazem łobuzerskiego. Twarz okalała burza ciemnych loków, a w kącikach oczu czaiły się zmarszczki od ciągłego kontaktu z wiatrem i słońcem. Do tego nieznacznie skrzywiony nos, który musiał złamać, będąc nastolatkiem, i usta, które prawie nigdy się nie zamykały, żartując ze wszystkiego i wszystkich, tak jak w tej chwili z niej.
– Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego stale jesteś przy mnie taka spięta? – zapytał nagle.
– Niestety, nie poświęcam ci tyle uwagi, żeby się nad tym zastanawiać – powiedziała, zdejmując z tacy swoją babeczkę i kawę.
– To bolało – odparł, ale po chwili zaśmiał się, pokazując, że ani trochę go to nie obeszło.
Spojrzała na niego znacząco:
– Przyszedłeś spotkać się z Michaelem. Zaprowadzę cię.
W jego oczach zatańczyły diabelskie ogniki.
– Tylko jeśli pomachasz swoim syrenim ogonem.
Odwróciła się do niego.
– Przestań ze mną pogrywać. Nie jestem zainteresowana i nie będę. Nigdy! – dodała może nieco zbyt pompatycznie.
Na Harrym nie zrobiło to wrażenia.
– Ciągła praca i zero zabawy. Muszę cię chyba uprzedzić, że z Michaelem masz to jak w banku.
Jak w banku? Co to miało niby znaczyć? Skąd Harry miał pewność, że Michael myśli o niej tylko w kontekście pracy? Nie chciała, żeby tak było.
Harry minął ją, otworzył szeroko drzwi i powiedział:
– Cześć, Mickey! Po drodze zatrzymałem pociąg z kawą, żeby zamówić dla siebie. Mam do omówienia parę rzeczy. A oto Elizabeth.
– Jasne, wchodźcie – odpowiedział, uśmiechając się do Elizabeth, która odnotowała to z przyjemnością. Michael był jak szczere złoto, a Harry jak brokat.