Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Rakel
Rakel
Rakel
Rakel
Zajrzyj do książki
Liczba stron352
Seria/cyklHildur
ISBN978-83-2912-046-3
Wysokość215
Szerokość145
EAN9788329120463
Język oryginałufiński
Tytuł oryginalnyRakel, seria HILDUR, tom 4
TłumaczKarolina Wojciechowska
Data premiery2025-11-26
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Rakel, Satu Rämö

„Rakel” – czwarty tom serii z islandzką policjantką Hildur w roli głównej to gwarancja emocji na najwyższym poziomie nordic noir! Autorka tym razem wciąga nas w tajemnicę wokół kolejnej postaci z uniwersum. Akcja ponownie wraca na Islandię, tam gdzie wszystko się zaczęło. Chłód, pustka Północy, poczucie osamotnienia bohaterki i kurczący się czas jakim ona dysponuje by schwytać brutalnego mordercę – tego się spodziewajcie w tym doskonałym thrillerze! 

OPIS Z OKŁADKI: 
Detektyw Hildur Rúnarsdóttir właśnie spędziła wakacje na Hawajach. 
Jej partner Jakob Johanson jest zadowolony z powrotu syna Jakoba na Islandię. Wszystko wskazuje, że na Fiordach Zachodnich zapanował spokój. 
Hildur regularnie odwiedza dom opieki, gdzie mieszka jej przyjaciółka Helga. Jednak wspominając dawne czasy, zaczyna odkrywać nowe, zaskakujące rzeczy dotyczące swojej matki, Rakel.
Przybycie statku wycieczkowego do Ísafjörður z tłumem turystów, niesie ze sobą problemy, które wystawiają na próbę poczucie sprawiedliwości Hildur.
Wygląda na to, że po chwilach spokoju w życiu policjantki szykuje się kolejny sztorm.

Fragment tekstu

Prolog

Kotsdalur, Fiordy Zachodnie, marzec 1995

Zmiana nie zrodziła się w głębi duszy Rúnara. Pozostanie tajemnicą, czy w ogóle by tam kiedykolwiek dotarła, bo był to jego ostatni dzień.
Klnąc pod nosem, Rúnar walił łopatą w zamarzniętą ziemię na tyłach domu. Gdy trafiło się coś do zrobienia, trzeba było się tym od razu zająć. Podwórko było puste, tylko gdzieniegdzie leżały kupki kamieni. Jedyne, co się tu zmieniało, to kolejne pory roku. Śnieg padał, śnieg topniał. Wiatr chłostał codziennie, dzisiaj też. Na przedwiośniu promienie słońca docierały już do doliny Kotsdalur, ale Rúnar ich nie widział.
Był pracowity i nie poddawał się łatwo. Gdy nie pływał na kutrze, łapał się dorywczych prac. Przerzucał, woził, wnosił, układał, kopał. Teraz rozbolały go ramiona, więc musiał zrobić sobie przerwę. Często kopał w tym miejscu, również zimą, ale teraz ziemia odbierała mu siły. Wprawdzie w dolinie przez ostatnie dwa tygodnie cieszono się już temperaturą na plusie, jednak grunt tuż pod powierzchnią był całkiem zmarznięty.
Przez chwilę Rúnar się rozglądał. Latem trzeba by pomalować płot otaczający dom. Wilgotny wiatr od morza rozmiękczył drewno i sprawił, że farba odpadała dużymi płatami. Na suficie w salonie po jesiennych deszczach pojawiły się wybrzuszenia. Zardzewiały dach też powinno się niebawem odnowić. Niech to szlag. Zawsze znalazło się coś, co pochłaniało pieniądze.
Rúnar wrócił dziś z morza, a teraz był tutaj, na swoim podwórku, i robił przegląd licznych prac do wykonania. Spojrzał na zwłoki leżące na mokrym trawniku i wyjął z kieszeni piersiówkę. Zakrętka szybko puściła. Palący napój rozlał się po ciele pokrzepiającym ciepłem.
Jeśli na tym świecie było coś do zrobienia, należało to wykonać samemu. Bez sensu było liczyć na pomoc innych. Rúnar zawsze chciał robić wszystko po swojemu. Któż inny zrozumiałby trapiące mężczyznę trudności lepiej niż on sam? W każdym razie żadna kobieta. One przynosiły wyłącznie kłopoty. Poza jego matką, która zresztą nie żyła już od wielu lat. Zmarła godnie, ze starości.
Za to nieboszczka leżąca z rozrzuconymi kończynami pod ścianą zmarła z głupoty. Trzeba było siedzieć cicho i robić swoje bez narzekania, wtedy Rúnar nie musiałby walić łopatą w lód.
Po godzinie harówki musiał odsapnąć nieco dłużej. Zakrył sianem płytki zaczątek grobu. Niczego nie pozostawiał przypadkowi i nigdy nie zostawiał narzędzi byle gdzie. I zawsze kończył to, co zaczął.
Wszedł do domu, wytarł buty o wycieraczkę w przedpokoju i pomaszerował do kuchni. Wkrótce zabulgotał ekspres.
Rúnar wyjął z lodówki kawałek tłustej baraniny, posmarował masłem podpłomyk i odkroił gruby plaster mięsa. W kuchni panował nieporządek. Stare okruchy na stole, zlew pełen brudnych naczyń. W lodówce poza przyniesionymi przez Rúnara baraniną i pieczywem leżało wyłącznie opakowanie masła.
Mężczyzna dziwił się nieobecności żony. Od kiedy Rósa i Björk zaginęły zeszłej jesieni, Rakel stała się bardziej odległa. Gdzież ta kobieta mogła się podziewać? Dom wyglądał, jakby od wielu dni nikt w nim nie mieszkał. Był dzień powszedni. Hildur powinna być w szkole. Rúnar pomyślał, że przydałoby się zadzwonić do Tinny i spytać, co się stało z jego żoną i córką. Najpierw dopił kawę i wyłączył ekspres.
Nagle z zewnątrz dobiegły go jakieś odgłosy. Wyszedł na podwórko i chwycił za szpadel. Rakel z widocznym ociąganiem wysiadła z samochodu.
– Cześć. Czyli już wróciłeś – powiedziała cicho.
Rúnar poczuł mrowienie w opuszkach palców. Czerwony, pulsujący świąd zalał go jak fala od nóg po szyję.
– Gdzie się szlajałaś? – Cisnął łopatę na ziemię.
Rakel wyjaśniła, że była na terapii. Przecież o tym rozmawiali: musi jeździć do Reykjavíku na wizyty u terapeuty, żeby poradzić sobie z traumą po zaginięciu dzieci. 
– Na ten czas zostawiłam Hildur u Tinny. – Dodała też, że pod jej nieobecność sąsiedzi karmili konie. Jej głos był przesadnie spokojny, ale urywane końcówki słów zdradzały buzującą pod powierzchnią panikę.
– Nie kłam – syknął Rúnar i popchnął żonę. – Byłaś u sąsiadów, u Hallgrímura.
Zaprzeczyła, chociaż wiedziała z doświadczenia, że słowa nie mają tu żadnego znaczenia. Mąż był w niebezpiecznym nastroju. Zamknął się we własnej rzeczywistości. Przez zasłonę wściekłości nie da się przebić za pomocą słów. Rakel nie mogła jednak przewidzieć, jak bardzo sytuacja się pogorszy tym razem.
Rúnar otworzył drzwi samochodu gwałtownym szarpnięciem. Złapał leżącą na tylnym siedzeniu torbę podróżną, zaczął wszystko z niej wyciągać i wyrzucać na ziemię. Bieliznę, kapcie i słoik maści zrobionej przez Rakel. Reklamówkę z brudami, którą rozerwał jak drapieżny ptak i rozrzucił zawartość po całym podwórku. Z bocznej kieszonki wyjął kartonik złożony na pół. Spojrzawszy na swoje znalezisko, Rúnar uśmiechnął się triumfalnie. Miał dowód, że Rakel kłamie. Trzymał w dłoni bilet na prom Smyril Line. Była na rejsie! Mężczyzna wziął zamach i kopnął żonę w bok.
– Tyś była na Wyspach Owczych.
Potem na chwilę zamilkł. Jego wydatny brzuch poruszał się w rytm oddechu. Rúnar aż dyszał z wściekłości. Złapał łopatę, którą przed chwilą rzucił na ziemię, chwycił ją oburącz i podniósł wysoko. Rozległ się głuchy trzask, gdy ostra krawędź szpadla trafiła Rakel w ramię. Kobieta zwinęła się w kłębek jak ślimak w skorupce i próbowała chronić głowę przed ciosami.
Kasłała krwią i mamrotała coś, czego Rúnar nie zrozumiał. Kopnął ją po raz kolejny. To pomogło.
Rakel przepraszała, że jest taką złą żoną. Mężczyzna złapał ją za ramiona i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. Jęknęła.
– Już rozumiem, że musiałeś mnie nauczyć. Należało mi się. Nie powinnam była na ciebie naciskać. Wiem, że się starałeś, jak mogłeś.
Zaskomlała z bólu. Strużka krwi z czoła dotarła do brody i pociekła wzdłuż szyi pod jedwabną chustkę. Kobieta powiedziała, że zabrała Rósę i Björk w bezpieczne miejsce na Wyspach Owczych, ale teraz pojęła swój błąd i chce go skorygować.
– Chcę, żebyś pojechał to naprawić. Jeśli wyruszymy od razu, zdążymy na jutrzejszy prom.
Następnego dnia nie było żadnego promu. Rakel to wiedziała, ale jej mąż nie znał rozkładu rejsów. Kłamstwo stanowiło dla niej jedyne wyjście z sytuacji. Nie pozwoliłaby, żeby mąż odnalazł dzieci.
Rúnar przez chwilę stał bez ruchu, z zaskoczeniem patrząc pod nogi na szlochającą żonę. Opowieść brzmiała tak dziwnie, że musiał ją zweryfikować. Jednak on zawsze kończył to, co zaczął. Poza tym nie mógł zostawić dowodów na własnym podwórku. Trzeba było pozbyć się zwłok. Nakazał żonie, żeby wsiadła do auta.
Brezent i łopata bez problemu zmieściły się na tylnym siedzeniu. Robotę da się dokończyć po drodze.
Rúnar otworzył drzwi po stronie pasażera i ciężko opadł na siedzenie. Rakel patrzyła przed siebie szklistym wzrokiem. Dopiero gdy mąż plasnął ręką w deskę rozdzielczą, ocknęła się z zamyślenia i ruszyła. Samochodem szarpało na nierównej drodze.
Czuła mdłości. Nienawidziła męża. Nienawidziła siebie, że wybrała sobie takiego złego małżonka. Mężczyznę zamarynowanego we wściekłości podszytej rozczarowaniem, który podejrzewał, że ojcem dwóch młodszych córek jest ich sąsiad, a nie on sam. Rakel miała zakrwawioną twarz i złamany ząb, a mimo to zdawała się być pewna siebie. Miała plan.
Samochód przyspieszył. Droga pięła się pod górę i kierowczyni dodała gazu. Na szczycie wzniesienia jezdnia skręcała w prawo. W miarę jak rozpędzało się auto, wzbierały w Rakel pewność siebie i bunt. Jej głos zabrzmiał miękko, wręcz miodowo, co zaskoczyło Rúnara.
– Owszem, dzieci były twoje, ale ja nigdy nie byłam. Kochałam kogoś innego. Kogoś, kto potajemnie naprawiał to, co ty wciąż rozwalałeś. Żeby nie ranić Hallgrímura, wszystko odbywało się w sekrecie. – Spojrzała na męża. Osłupiała mina świadczyła o tym, że słowa dotarły do jego świadomości. Rakel rozkoszowała się sytuacją. – Helga była dla mnie tym, czym ty nigdy nie byłeś. Naprawdę ją kochałam.
Z radia popłynął łagodny męski głos – jedna z ulubionych piosenek Rakel. Jakby samo przeznaczenie chciało zagrać dla niej ten utwór.
Zakręt się zbliżał, ale kobieta nie ruszyła kierownicą nawet o milimetr. Tylko dodała gazu. Na horyzoncie lśniło morze. Rakel jeszcze przyspieszyła, jeszcze przez chwilę oburącz ściskała kierownicę, aż wreszcie ją puściła.
U styku zimy i wiosny pogoda była nieprzewidywalna. Kolejnej nocy ścisnął mróz i spadło trochę śniegu. Rolnik, który wczesnym rankiem mijał miejsce wypadku, zobaczył na ośnieżonej jezdni ślady opon prowadzące do morza i z najbliższego domu zadzwonił na numer alarmowy.
Przedstawiciele służb ratowniczych przybyli na miejsce ponad godzinę później. Zauważyli samochód, który zatonął na głębokości trzech metrów. Dwóch policjantów trzęsło się z zimna na szczycie klifu i w chłodną, wilgotną pogodę obserwowało operację wydobycia pojazdu. Warkot silnika dźwigu mieszał się z hukiem morza.
Gdy dach samochodu wreszcie wychynął na powierzchnię, skotłowana granatowa woda zamieniła się w jasną pianę. Przód auta był całkowicie zmiażdżony. Lewy bok załamał się do środka, a otwarte drzwi po stronie kierowcy zwisały na jednym zawiasie, przez co samochód wyglądał jak ptak z przetrąconym skrzydłem.
Funkcjonariusze z krawędzi występu przeszli bliżej radiowozu, obok którego opuszczono wrak. Opony zetknęły się z ośnieżoną ziemią i pasy można było odczepić. Policjanci zbliżyli się i zajrzeli do wnętrza pojazdu. Dostrzegli dwa zmasakrowane ciała. Zwłoki mężczyzny utknęły pod zapadniętą maską samochodu. Druga ofiara była tak zmiażdżona, że trudno się na nią patrzyło. Jej twarz zamieniła się w krwawą masę, z którą rudobrązowe włosy mieszały się jak taśmowate wodorosty.


Rozdział 1

15 kwietnia

Cześć!
Wczoraj wreszcie dotarłam na miejsce. Podróż przebiegła dobrze.
To miłe, że nikt mnie tu nie zna. Mam wrażenie, że jestem jak płótno, na którym nie pojawiło się jeszcze ani jedno pociągnięcie pędzla. Że zaczynam coś nowego.
Mój adres jest na odwrocie. Napisz, jeśli zmienisz plany i zechcesz się ze mną zobaczyć.

PS Bardzo przepraszam, że nie zdążyłam się z Tobą pożegnać.

Pozdrowienia znad morza
R.

Rozdział 2

Ísafjörður, czerwiec 2022

Oficer śledcza Hildur Rúnarsdóttir otrzymała zgłoszenie o piątej trzydzieści pięć. Zapamiętała dokładną godzinę, bo gdy zadzwonił telefon, leżała zapatrzona w czerwone cyfry zegara. Około piątej letnie słońce przedostało się do sypialni. Poza tym Hildur i tak źle spała. Wieczorem przez wiele godzin przewracała się z boku na bok, zanim udało się jej zasnąć.
Jej partner, posterunkowy Jakob Johanson, mieszkał z rodziną w tym samym budynku, w drugiej części należącego do Hildur bliźniaka. Rozłączywszy się, śledcza zadzwoniła do niego, szybko się ubrała i opłukała twarz zimną wodą. Miętowa guma do żucia zagłuszyła pozostały po nocy nieprzyjemny smak w ustach. Policjanci szybko się zebrali. Dotarli pod właściwy adres za pięć szósta.
Jakob miał na twarzy dwudniowy zarost, a pod oczami poranną opuchliznę. Stali przed parterowym szeregowcem na obrzeżach wioski.
– Czy już kiedyś odpowiadałeś na takie zgłoszenie? – Hildur chwyciła klamkę. Furtka otworzyła się ze skrzypnięciem. Ścieżka wyłożona gładkimi kamieniami rozgałęziała się w trzy strony.
Jakob odparł, że to jego pierwszy raz.
– Ja mam za sobą dwa. Na szczęście rzadko się zdarzają.
Ustalili, że to Jakob będzie mówił.
Hildur wiedziała, że w budynku jest czworo dorosłych: właściciele i para ich znajomych z Reykjavíku.
Matka, która przyjechała w odwiedziny, obudziła się za piętnaście piąta i zajrzała do składanego łóżeczka, żeby sprawdzić, czy jej trzymiesięczna córeczka jest głodna. Kobieta wyjaśniła, że niemowlę jadło po raz ostatni o dziesiątej wieczorem, kiedy rodzina szła spać. Matka pogłaskała śpiące na brzuchu dziecko i wystraszyła się, bo jego ciałko było zimne. Operator numeru alarmowego nie był w stanie przekazać nic więcej – dzwoniący ojciec pod koniec rozmowy powtarzał tylko dwa słowa: zimne i nieruchome.
W przestronnym holu panował mrok. Na środku pokoju stała kobieta w białej długiej koszulce i szortach do kolan. Obejmowała się ramionami. Czarne splątane włosy opadały jej luźno po obu stronach głowy, ale Hildur nie widziała twarzy, słyszała tylko płacz. Wysoki szczupły mężczyzna tulił kobietę i patrzył prosto na śledczą. Przed przybyciem funkcjonariuszy zdążył zarzucić na piżamę luźny sweter. Można by się pomylić i wyczytać z jego miny wściekłość, śledcza wiedziała jednak lepiej. Ostre spojrzenie brało się ze smutku.
– Kristína i Óskar, jak się domyślam?
– Tak.
– Moje kondolencje – powiedziała cicho Hildur.
Z ust mężczyzny wydobył się cichy pomruk. Płacz kobiety stał się głośniejszy. Jej ramiona drgały. W górę i w dół jak pulsująca fala.
Drzwi na końcu korytarza były uchylone. Hildur kiwnęła głową w ich stronę, a wysoki mężczyzna odpowiedział tym samym gestem. Policjanci nie zdjęli butów. Było najlepiej dla wszystkich, żeby funkcjonariusze jak najszybciej weszli i wyszli.
Droga przez korytarz się ciągnęła. Hildur czuła w sercu ołowiany ciężar. Po raz pierwszy od miesięcy w jej piersi narastał ucisk. Wiosna była udana. Śledcza spędziła długi urlop na Hawajach z Finem Antonem. Surfowali, wylegiwali się na plaży i pili koktajle z kolorowymi parasolkami. Dobrze się razem bawili, chociaż żadne z nich szczególnie nie przepadało za słońcem i upałem. Po wyjeździe pozostali w kontakcie. W pracy również panował spokój. Nie licząc zatrzymania kilku pijanych kierowców, na Fiordach Zachodnich od dawna nie wydarzyło się nic interesującego.
Mijał dzień za dniem, a Hildur żyła sobie bez większych zmartwień. Czuła się lekka, choć zwykle nie lubiła lata. Przeszkadzało jej wszechobecne jaskrawe światło, które nie odpuszczało nawet w nocy. Mimo wszystko spała jak kamień – poza tą ostatnią nocą, kiedy dręczona nieprzyjemnym samopoczuciem zasnęła zbyt późno i obudziła się zbyt wcześnie.
W sypialni unosił się silny zapach. Nie był to tradycyjny odór śmierci, do którego śledcza przywykła w pracy. Zwłoki wydzielały mocny smród, jeśli za długo czekały na odnalezienie. Niemowlę zmarło zaledwie przed chwilą. Zapach unoszący się w pokoju pochodził z mieszanki potu i przerażenia. Hildur zemdliło.
Rozkładana sofa była niepościelona, na podłodze leżała walizka, a obok niej stał wózek. Po prawej stronie kanapy rozstawiono składane łóżeczko.
– Gondolę można odczepić od stelaża, bierzemy ją? – spytał Jakob. Śledcza skinęła głową.
Jakob położył gondolę na kanapie i otworzył ją.
Hildur odsunęła kocyk w kropki, odsłaniając nóżki dziewczynki, i wzięła ją na ręce, żeby umieścić w siedzisku. Tuląc do siebie ciałko, zdała sobie sprawę, że nawet nie pamięta, kiedy ostatni raz miała w objęciach żywe niemowlę. To musiało być lata temu.
Jakob odwrócił wzrok, a Hildur rozumiała dlaczego. Na twarzy dziecka wykwitły sine placki wielkości opuszki palca – plamy opadowe – bo dziewczynka zmarła, śpiąc na brzuchu. Rodzice nie mogliby nic poradzić, nawet gdyby obudzili się kilka godzin wcześniej. Śmierć łóżeczkowa w żaden sposób nie ostrzega przed swoim nadejściem. Podkrada się z zaskoczenia. Śledcza nie spostrzegła żadnych oznak przemocy. Lekarz sądowy miał jeszcze dokładniej zbadać zwłoki. W końcu Hildur okryła niemowlę kocykiem i szybko rozejrzała się po sypialni. Policja musiała się upewnić, że do zgonu nie doszło w wyniku przestępstwa.
Śmierć łóżeczkowa stanowi obecnie rzadkość. Dziś rzadkość stała się częścią życia tej rodziny, pomyślała Hildur, łapiąc za uchwyt gondoli. Rodzice wciąż czekali w przedpokoju, oparci o siebie. Obok nich stała inna para w podobnym wieku, przypuszczalnie około trzydziestki. Krótkowłosa kobieta w czerwonym szlafroku przedstawiła się jako Elín i powiedziała, że mieszkają w tym domu. Ona pracowała w miejscowej aptece, a jej mąż Páll – w gminnym ośrodku pomocy społecznej. Wyjaśnili, że Kristína i Óskar przyjechali z wizytą.
– Po piątej obudził nas krzyk… Nie potrafię zrozumieć… Nie pojmuję, że to się wydarzyło – ciągnęła Elín.
Hildur zauważyła, że koszulka Kristíny jest mokra na wysokości piersi.
– Pracownicy opieki społecznej są już w drodze. Przyjadą, żeby państwu pomóc w tej trudnej sytuacji. Jeśli państwo zechcą, mogą państwo zobaczyć się z lekarzem.
Śledcza wiedziała, że kobieta będzie potrzebować chociażby leku na zahamowanie laktacji.
– Dokąd ją zabieracie? – spytał Óskar i jeszcze mocniej objął przygarbioną żonę.
Hildur zdawała sobie sprawę, że w takiej sytuacji powinno się odpowiadać na pytania wprost i zrozumiale. Nie wolno owijać w bawełnę.
– Do szpitala w Ísafjörður. Później zwłoki zostaną zabrane samolotem do Reykjavíku. Po sądowej sekcji zwłok otrzymają państwo pozwolenie na pogrzeb.
Kristína wciąż miała zwieszoną głowę i nie patrzyła nikomu w oczy, ale jej płacz na moment ustał. Spokojnie, lecz stanowczo zaprotestowała:
– Moje dziecko nie będzie leciało z walizkami.
Zwłoki na ogół przewozi się w specjalnej trumnie w luku bagażowym. Hildur dobrze rozumiała, jak koszmarna jest myśl o malutkiej trumnie pośród walizek. Ciała nie można było jednak oddać do pogrzebania, zanim nie zbada go lekarz sądowy. Poza tym pogrzeb prawdopodobnie zostałby zorganizowany w Reykjavíku, gdzie mieszkali Kristína i Óskar. Śledcza spojrzała pytająco na Jakoba, który nieznacznie skinął głową.
– Nie wydaje mi się, żeby byli państwo w stanie prowadzić samochód. Mój kolega może się zająć państwa samochodem, a ja przewiozę dziecko. Będą mogli państwo zdecydować, do którego auta wsiądą.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel