Randka w Paryżu / Urodziny księcia
Przedstawiamy "Randka w Paryżu" oraz "Urodziny księcia", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Gdy Carrie Miller poznaje w Paryżu Damona Meyera, od razu ulega jego urokowi i pragnie spędzić z nim noc. Wie jednak, że on nie chciałby jej znać, gdyby wiedział, kim Carrie jest naprawdę. Dlatego nic mu nie mówi…
Nastoletnia gwiazda muzyki pop Roxanne Carmichael miała setki tysięcy fanów. Jej zespół się jednak rozpadł, a ona została bez grosza. Na domiar złego Titus Alexander, książę Torchester, wyrzuca ją z mieszkania…
Fragment książki
Samochód odbierze Cię z hotelu o godzinie siódmej trzydzieści i zawiezie na uroczystość otwarcia Chateau Margaux. Tam będę na Ciebie czekał. Damon.
Carrie Miller wpatrywała się w słowa napisane eleganckim męskim charakterem, po czym zerknęła na zegar.
Dwadzieścia pięć po siódmej.
Przełknęła wzbierające w niej emocje. Jeszcze tylko pięć minut. Pod wykwintną jedwabną sukienką, którą dostarczono do jej pokoju wraz z odręcznie napisaną notatką, serce Carrie waliło jak oszalałe.
Damon był wszystkim, o czym mogła myśleć od czasu rozstania poprzedniej nocy. Leżała w łóżku, roztrzęsiona, udręczona bezsennością, odtwarzając w myślach każdy szczegół jego ciała i osobowości – hipnotyzujące brązowe oczy, niską, elegancką barwę głosu, obezwładniający zapach, którym się otuliła, kiedy pochylił się, by złożyć na jej policzku czuły pocałunek…
Wyobrażała go sobie również w tej właśnie chwili, oczekującego na jej przybycie przed zamkiem w Paryżu, jednym z najbardziej magicznych miast świata. Ta wizja sprawiała, że krew płynęła szybciej, a serce biło milionem gorączkowych uderzeń. Jednak gdy odwróciła się, by dokonać ostatecznej kontroli własnego wyglądu w wielkim lustrze, w swoich ciemnozielonych oczach dostrzegła niepokój.
Wszystko z powodu jego nazwiska.
Meyer. Damon Meyer.
Nazwisko było jej znane i kojarzyło się z bólem.
Jako młody chłopak Damon stracił ojca z powodu działań… jej ojca.
Skandal Meyer-Randolph, tak media nazwały szokujące wydarzenia, gdy biznesowe partnerstwo obu panów zakończyło się tragedią. Cyniczna zdrada jej ojca doprowadziła do śmierci Jacoba Meyera. Dlatego, zanim cokolwiek ich połączy, Carrie wiedziała, że powinna powiedzieć Damonowi, kim była. To, że wychowała się bez ojca i nigdy nie była częścią rodzinnego imperium, nie miało znaczenia, podobnie jak fakt, że dawno temu pozbyła się hańbiącego nazwiska. Sterling Randolph nadal był jej ojcem, a Carrie zawsze stawiała na szczerość. Po tym, jak Nathan ją oszukał, uczciwość stała się jej drogowskazem. Tylko że tym razem myśl o reakcji Damona wypełniała ją strachem przed powiedzeniem prawdy.
Istniało prawdopodobieństwo, że odejdzie bez słowa, bo chociaż osoba bezpośrednio odpowiedzialna za śmierć Jacoba została skazana, w oczach Damona prawdziwym winowajcą był jej ojciec.
Carrie wiedziała, że jest w tym sporo racji. Poczynania jej ojca sprawiały ludziom wiele bólu i Carrie będzie wiecznie żyła z wyniszczającymi atakami paniki, wywoływanymi przez bezlitosne media, które wyolbrzymiły skandal do niebotycznych rozmiarów.
Wprawdzie sama nigdy nie uważała ojca za jedynego odpowiedzialnego za tamtą tragedię, ale nie oczekiwała, że Damon podzieli jej zdanie.
Z czystej ciekawości spędziła godziny, szukając, co o Damonie mówi internet. Czytała o jego pięknych partnerkach, znajomych celebrytach, domach, których był właścicielem, i to na pięciu kontynentach… Z setek artykułów wylewała się niechęć Damona do jej ojca, frustracja, że Sterling nie został ukarany, przekonanie, a raczej pewność, że tylko on jest wszystkiemu winien.
Czytając, czuła ucisk w żołądku, przenikał ją żal zmieszany ze wstydem – gdyby wiedział, kim była, nawet by na nią nie spojrzał. Tymczasem… To było cudowne i ekscytujące. Od tak dawna nie czuła niczego do przedstawiciela płci przeciwnej. Żaden mężczyzna, którego poznała, nie pokonał strachu i nieufności, którymi otoczyła się po zdradzie Nathana – aż do ostatniej nocy w towarzystwie Damona.
Gorące spojrzenia i uśmiechy wstrząsnęły nią, zawładnął jej sercem, rozpalił marzenia, wzburzył krew.
Przedstawił się i wyciągnął rękę. Kiedy jego długie palce zacisnęły się na jej dłoni, poczuła, że nagle stała się kimś innym, że coś się w niej odrodziło. Każdy centymetr jej ciała pragnął go, instynktownie wiedziała, że tylko on może ją ukoić, pozwolić zapomnieć.
Nawet teraz, wspominając tamtą chwilę, czuła, jak przenikają ją ciepłe dreszcze.
Westchnęła i podeszła do drzwi, z nadzieją, że skoro już Damon ją odnalazł, będzie chciał ją zatrzymać, nawet gdy wyzna mu, kim jest.
Damon Meyer powstrzymał chęć ponownego spojrzenia na zegarek. Carrie się spóźniała i głos w jego głowie zaczął pytać, czy zamierzała w ogóle się pojawić. Potem szybko odrzucał tę myśl. Każdy sygnał, który wysłała poprzedniej nocy, mówił, że chce się z nim spotkać jeszcze raz i być może kontynuować to, co rozpoczęli. W przeciwnym wypadku nie dałaby się pocałować, prawda? Przecież nie pomylił się, odczytując sygnały, które mu wysyłała.
Dziś wieczorem pozwoli sobie działać pod wpływem gorących impulsów – pod warunkiem, że takie będzie również jej życzenie. Oczywiście na krótko, żeby było jasne. Nie miał ani czasu, ani ochoty, by angażować się w prawdziwy związek, od kiedy wyznaczył sobie inne priorytety. Już dawno temu poprzysiągł całym sercem i duszą zemścić się na Sterlingu Randolphie i nie poprzestanie, póki Randolph nie zapłaci za przedwczesną śmierć jego ojca.
Cel wydawał się coraz bliższy… A kiedy sfinalizuje Projekt Caldwell, zemsta się dopełni. Jednakże nadchodzący wieczór chciał poświęcić wyłącznie przyjemnościom…
Otaczający go szum rozmów ucichł, a wszystkie myśli zniknęły, gdy zatrzymał wzrok na zapierającej dech w piersiach kobiecie, która właśnie przekroczyła próg zamku. Czekał, a gdy oczy Carrie odnalazły go w tłumie, podniecenie, które połączyło ich poprzedniego wieczoru, przyćmiło wszelkie życiowe doświadczenia.
– Przepraszam – powiedział swoim gościom, kończąc rozmowę w połowie zdania.
Nie odrywając wzroku od Carrie, przeciskał się przez tłum do miejsca, gdzie stała, na górnym tarasie. Zatrzymał się tuż przed nią, zahipnotyzowany tym, jak purpurowy jedwab delikatnie muskał jej ciało. W momencie, gdy zobaczył tę sukienkę na wystawie, wiedział, że chce podarować ją Carrie i zaprosić ją na dzisiejszą ceremonię. Strój, który miała na sobie poprzedniej nocy, był stylowy, ale wyciszony. Ciemny kolor i skromny krój, owszem, schlebiał jej ciału, ale ubranie zostało zaprojektowane tak, by pomóc kobiecie wtopić się w otoczenie i pewnie właśnie dlatego je wybrała.
Jego wybór sukni nie dawał szans na ukrywanie się. Kreacja odsłaniała delikatną skórę, głęboki dekolt, a dzięki rozcięciom – również zgrabne nogi. Proste włosy uczesała tak, by opadały na wąskie ramiona i odkryte plecy, cienie na powiekach podkreślały blask oczu. I te usta… Boże, te usta…
Damon pragnął ją pocałować. To pragnienie stało się jedyną myślą w jego głowie. Chciał pozbyć się przestrzeni pomiędzy ich ciałami, wziąć ją w ramiona, przytulić i zatopić się w głębokim pocałunku, by w końcu poznać jej smak.
Oszołomiony siłą pożądania, Damon długą chwilę milczał, próbując odblokować głos.
– Wyglądasz jeszcze bardziej niesamowicie niż to możliwe – powiedział zafascynowany różowym rumieńcem na jej policzkach.
– Ty też – odpowiedziała Carrie, choć jej przepiękne oliwkowozielone oczy wcale nie zatrzymały się na dopasowanym czarnym garniturze i nieskazitelnej białej koszuli, którą miał na sobie. – A zamek jest niezwykły. Nigdy nie widziałam tak pięknego miejsca.
– Dziękuję – wymamrotał, choć w tej chwili nawet nie pamiętał o zamku.
Minęły zaledwie dwadzieścia cztery godziny, od kiedy się poznali, lecz Damon miał wrażenie, że od zawsze czekał, by jej dotknąć. Pragnienie nakrycia jej swoim ciałem było głębokie i gwałtowne, niemal bolesne. Burzyło mu krew.
Zauroczony, dopiero po długiej chwili zauważył, że jest zdenerwowana – zacisnęła usta, a torebkę trzymała tak mocno, że pobielały jej palce. Chciał, żeby czuła się dobrze i swobodnie, ale rozumiał, że tak ekstrawagancki wieczór może być przytłaczający dla dziewczyny z małej, zaprzyjaźnionej społeczności w Santa Barbara.
Wszystko wokół było oszałamiające: budowla została zaprojektowana, by przypominać bajkowy zamek, nie szczędzono pieniędzy na wytworny wystrój, a niezliczeni goście bezwstydnie demonstrowali własne bogactwo w postaci diamentów, rubinów i szmaragdów, które lśniły na szyjach, w uszach i na palcach kobiet.
Jednakże najbardziej przytłaczające z tego wszystkiego było ich wzajemne przyciąganie. Damon nawet uznał tę dziką chemię za zbyt intensywną. Mimo to zrobił krok do przodu, by zlikwidować dystans między nimi. Widział, jak drżały jej ramiona, a długie, ciemne rzęsy skrywały błysk niepewności w oczach.
– Cieszę się, że tu jesteś – powiedział niskim, miękkim głosem.
Carrie odetchnęła głęboko.
– Ja… – próbowała coś powiedzieć.
Nie mógł znieść tej niepewności. Łagodnie położył palec pod jej brodą i uniósł jej głowę do góry, by cała siła spojrzenia spoczęła na nim. Teraz mocniej odczuł wewnętrzny konflikt i niepokój, z którymi walczyła.
– Ja też – odpowiedziała cicho. – Jestem szczęśliwa, że mam okazję znowu cię zobaczyć.
– Naprawdę myślałaś, że nie zrobię wszystkiego, co w mojej mocy, żeby taka okazja się nadarzyła? – zapytał z uśmiechem, czując się znacznie swobodniej, choć rozpraszało go ciepło bijące od jej ciała. – W zasadzie spędziłem cały dzień, nie mogąc myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że zobaczę cię dziś wieczorem.
– Ja też dużo o tobie myślałam.
– Doskonale – odpowiedział, z trudem kontrolując dreszcze przepełniającej go euforii.
Wtedy, nieoczekiwanie, zrobiła coś, co go zaniepokoiło. Widział, jak zmienia się wyraz jej twarzy, jak próbuje równo oddychać, jak wyraźnie zbiera się na odwagę.
– Jest coś, co powinnam ci powiedzieć, zanim…
Kątem oka dostrzegł dziesiątki zaciekawionych spojrzeń. Rozmowy wokół ucichły.
Bycie w centrum uwagi nie było dla Damona niczym nowym. Od czasu pierwszego sukcesu architektonicznego, stał się bohaterem niezliczonych programów i wywiadów, w których pojawiał się zarówno jako syn znanego ojca, jak i piekielnie zdolny artysta z wieloma osiągnięciami na koncie.
Sława nigdy nie była czymś, czego pragnął, ale szybko zdał sobie sprawę, że może czerpać z niej korzyści. Im większy rozgłos, tym pewniejsze wydawało się obalenie Randolpha – a Damon chciał, żeby cały świat był świadkiem jego upadku! Dlatego cierpliwie uśmiechał się do kamer, zgadzał na wywiady i przyjmował zaproszenia na najważniejsze imprezy w kalendarzu wyższych sfer. To wszystko sprawiło, że ostatecznie cieszył się jeszcze większą renomą niż jego ojciec, co z kolei pozbawiało go prywatności. Rozpoznawalność była błogosławieństwem, ale i koszmarem. Sądząc po pełnych ekscytacji spojrzeniach gości, którzy mieli szczęście dostać się na listę zaproszonych, dzisiejszy wieczór nie będzie wyjątkiem.
Ale Carrie również przyciągała uwagę, co nie było zaskoczeniem, biorąc pod uwagę jej oszałamiający wygląd. Oszacował, że za dziewięćdziesiąt sekund zostaną osaczeni. To była ostatnia rzecz, której chciał. Nie był w nastroju do dzielenia się nią.
– Chodźmy na spacer – przerwał jej, delikatnie odciągając ją od ciekawskich tłumów. – Pokażę ci zamek.
– Czy to może chwilę poczekać? Naprawdę muszę coś powiedzieć – zaprotestowała, gdy wyciągnął klucz z wewnętrznej kieszeni marynarki, włożył go do zamka i otworzył wysokie, wyłożone drewnem drzwi.
– Możemy porozmawiać w środku.
Carrie przyjrzała mu się z niepewnością.
– Jesteś pewien, że to dozwolone?
Damon beztrosko wzruszył ramionami.
– Mam klucze. Jestem architektem. Myślę, że ujdzie nam to na sucho.
– Nie chcę, żebyś wpakował się w jakieś kłopoty.
Damon nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją. – Poza tym, po co miałabyś znać architekta, gdybyś nie mogła tego wykorzystać? – Gestem zaprosił ją do środka. – Co chciałaś mi powiedzieć?
Carrie go nie słuchała. Zamarła, podziwiając pokój, w którym się znaleźli, z szeroko otwartymi oczami i ustami rozchylonymi z podziwu.
– Damon, to jest piękne – wyszeptała. – To jak cofnięcie się w inne czasy.
– Zalecenie, jakie dał mi właściciel, dotyczyło przywrócenia zamkowi dawnej świetności i dodanie kilku współczesnych akcentów.
– Wszystko to jest niesamowite!
Jej szczery podziw sprawił, że jego własne osiągnięcie wydało mu się jeszcze większe niż wtedy, gdy zadowolony ogłosił ukończenie projektu.
Gdy Carrie podziwiała pokój, on podziwiał kształt jej ciała, pełne gracji ruchy, gładką skórę w blasku przyćmionych świateł.
– Czy właściciel będzie tu mieszkał? – spytała.
– Nie jestem pewien. Być może. Rozważa wynajmowanie zamku na imprezy. Za kilka miesięcy organizuje tu wesele swojej córki. Myślę, że dopiero potem podejmie decyzję.
– To spektakularne miejsce na wesele – potwierdziła, przechadzając się po pokoju. – Czy właśnie takie projekty sprawiły, że zapragnąłeś zostać architektem?
Niezadowolony, że oddaliła się od niego, Damon podszedł bliżej, by odpowiedzieć na jej pytanie.
– Nieszczególnie, nie. Takie budynki są wyjątkowe i lubię nad nimi pracować, ale nie. Postanowiłem zostać architektem, bo mój tata nim był.
Mówił o tym już setki razy wcześniej, ale wyznanie tego Carrie w jakiś sposób sprawiło, że czuł się, jakby wkładał stary klucz do nowego zamka, otwierając go.
Zawahał się, bo to uczucie wywołało jakiś wewnętrzny niepokój, ale sposób, w jaki na niego patrzyła swoimi pięknymi oczami, zniewalał go.
– Ojciec specjalizował się w planowaniu, zagospodarowywaniu i rewitalizacji miast, dużo współpracował z samorządami, ale był przede wszystkim architektem – kontynuował. – Kochał budynki, zwłaszcza takie stare, okazałe, z bogatą, inspirującą przeszłością. Lubił zagłębiać się w historię obiektu i wykorzystywać ją w swoich projektach. Zabierał mnie do każdego miejsca, nad którym pracował, oprowadzał po budowie, pokazywał plany i pytał, co myślę. Kiedyś powiedziałem, że według mnie ściana była w złym miejscu. Wrócił do planów i zmienił projekt, twierdząc, że jestem naturalnym talentem, może nawet lepszym od niego, a on był najlepszy! Wybór kariery nigdy nie był tak naprawdę moją decyzją, bo zawsze wiedziałem, że chcę iść w jego ślady. Tym bardziej po jego śmierci…
Wypowiadając te słowa, zdał sobie sprawę, ile prawdy ze sobą niosą. Damon w pewnym momencie uwierzył, że to pragnienie zemsty pokierowało jego przyszłością, że to zemsta dyktowała, jakich projektów szukał i jakie kontakty uważał za priorytetowe. Ale tak naprawdę urodził się, by zostać architektem. Miał to we krwi, w sercu.
– Ile miałeś lat, kiedy umarł? – zapytała.
Wyraz jej twarzy zmienił się, obserwowała go z niepewnością, bólem. Ale Damon nie odczuwał bólu. Śmierć ojca złamała mu serce i rozbiła rodzinę, ale to go tylko ukształtowało, wzmocniło.
– Dwanaście.
Jego twarz nie pokazywała emocji, był niewzruszony, nawet gdy rozdzierające wspomnienia przedzierały się na powierzchnię. Tłumy. Gniew. A potem wystrzał.
Poczuł w ustach gorzki smak rozpaczy, słyszał przerażające dudnienie serca, gdy leżał na ziemi i nie wiedział, co się działo. A potem krzyk wyrywający się z gardła, kiedy zdał sobie sprawę z tragedii.
Oczy Carrie rozbłysły łzami, pokręciła głową.
– Bardzo mi przykro, Damonie.
Nie kłamała. To było niepokojące, usłyszeć szczere współczucie. Przyzwyczaił się do banałów i fałszywej sympatii, jaką zwykle mu okazywano, ale żal Carrie był autentyczny. Usłyszał to w jej słowach, widział to w jej oczach. Znała jego ból, choć go skrywał, choć z nim walczył. Miał wrażenie, że trzymała w dłoniach jego serce i wiedziała, jak krwawiło. Co było możliwe, bo od śmierci ojca nikomu nie oddał swego serca.
– Dziękuję.
Nagle głęboka rozpacz dopadła go ponownie, ból wywołał drżenie, przez które nie był w stanie utrzymać się na nogach. Nie mógł oddychać, jakby ta śmierć wydarzyła się wczoraj.
Odwrócił się, zmiażdżony napływem niechcianego smutku, daremnego bólu, który stanowił jedynie ciężar dla jego duszy. Właśnie dlatego wybrał gniew, złość, którymi żywił się na co dzień.
Koncentrował się na przywoływaniu w myślach twarzy Sterlinga Randolpha, wspomnieniu jego arogancji, chcąc poczuć jeszcze większą wściekłość, która stłumiłaby udrękę łamiącą mu serce. Ale zanim zdążył przywołać jakikolwiek obraz swojego wroga, poczuł ciepłą dłoń obejmującą jego ramię. W ciągu kilku sekund jej delikatny dotyk sprowadził go z powrotem do świata żywych, odciągnął od krawędzi czarnej rozpaczy.
Jej głęboko zielone oczy były pierwszą rzeczą, którą zobaczył, jasnością, której trzymał się, aż ból zaczął ustępować, do tego stopnia, że znowu mógł oddychać, że nie potrzebował już gniewu.
Carrie rozchyliła usta, jakby chciała zaoferować mu słowa pocieszenia, ale zamiast tego lekko potrząsnęła głową. Nie istniały takie słowa, już to wiedział, od dawna. Nie ma słów, którymi można by odpowiednio współczuć z powodu strzału, który zmienił jego życie, unicestwiając teraźniejszość, rzucając przyszłość na wiatr, zmieniając obraz rodziny, pozbawiając go miłości i zaufania do kogokolwiek.
Fakt, że to zrozumiała, tworzył między nimi więź głębszą niż to, co już do niej czuł. Wystarczyło, że stała obok niego z dłonią na jego ramieniu. Nie czuł bólu. Nie potrzebował złości. Tylko ona była mu potrzebna.
Musnął ustami jej nadgarstek i poczuł dreszcz, który ją przeszył. Uśmiechnął się na widok pożądania w jej oczach, jej usta go wzywały, wszystko w niej go nawoływało. Prosty akt patrzenia na nią, delektowania się oliwkowozielonym spojrzeniem, wywoływał erekcję. O tak, Damon wiedział, że nie wytrzyma dłużej. Zresztą wcale tego nie chciał.
Nagłe dźwięki muzyki wyrwały ich z zamyślenia.
– To orkiestra w sali balowej – poinformował.
– Jest tu sala balowa?
Jej uśmiech był pełen zdumienia.
Fragment książki
To był najobskurniejszy klub nocny, jaki kiedykolwiek widział. Titus Alexander nie mógł ukryć dreszczu obrzydzenia. Nie zważając na zaciekawione spojrzenia, które przyciągał swym arystokratycznym wyglądem, usadowił swe pięknie zbudowane ciało na rozchybotanym krześle i rozejrzał się wokół. Miejsce było pełne ludzi, na których raczej nie chciałoby się wpaść w środku nocy, a kelnerki nosiły stroje, które można by uznać za seksowne, gdyby nie to, że noszące je osoby miały około piętnastu kilo nadwagi. Zamarł, zauważywszy gigantyczną parę piersi falujących niebezpiecznie blisko jego twarzy, gdy odbierał podawanego mu drinka, którego zresztą nie zamierzał tknąć. Nie po raz pierwszy zastanawiał się, kto przy zdrowych zmysłach chciałby z własnej woli pracować w takiej spelunie.
Oparłszy się o krzesło, wpatrzył się w scenę i przypomniał sobie w myślach, że nie był tu po to, żeby podziwiać otoczenie, ale by zobaczyć pewną kobietą. Kobietę, która… Jego rozmyślania przerwało kilka próbnych tonów zagranych na pianinie i lekko bełkotliwy głos konferansjera, który przedstawiał harmonogram występów:
– Panie i panowie! Dzisiejszego wieczoru mam przyjemność przedstawić śpiewającą legendę. Kobietę, która nagrała przeboje numer jeden na listach przebojów w trzynastu różnych krajach. Która ze swoim girlsbandem Lollipops zaznała sławy, o której większość z nas może jedynie marzyć. Zna polityków i koronowane głowy – ale dziś zaśpiewa tylko dla nas. Proszę więc państwa o oklaski dla pięknej i utalentowanej panny… Roxanne… Carmichael!
Oklaski w pustawym klubie były sporadyczne. Titus też klasnął parę razy od niechcenia, patrząc, jak z jednego krańca sceny wychodzi „legenda piosenki”.
Roxanne Carmichael.
Oczy Titusa zwęziły się. Czy to naprawdę ona?
Słyszał o niej wiele. Czytał o niej wiele. Wpatrywała się w niego z okładek starych magazynów, ze swoimi kocimi oczami i gładkim ciałem, reklamując diamenty, płaszcze przeciwdeszczowe czy cokolwiek. Uosabiała wszystko, czym pogardzał, ze swoim głośnym, bijącym po oczach pięknem i długą listą kochanków, którzy go po prostu przerażali. Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać, gdy zobaczy ją na żywo, ale to, co przeżywał teraz, nie było żadnym wzniosłym uczuciem czy choćby początkiem pożądania.
Może to dlatego, że nie wyglądała zupełnie tak, jak to zniewalające stworzenie, którego girlsband podbił międzynarodowe sceny lata temu. Wtedy celowo zakładała podarte podkolanówki do zbyt krótkiego szkolnego mundurka i zawsze zalotnie ssała lizaka, który stał się wizytówką jej zespołu. Gdy sukces rósł, pozbyła się klejących lizaków razem z seksownymi wdziankami, ale media nadal przedstawiały Lollipops jako bandę seksownych, niegrzecznych dziewczyn. Takich, których raczej nie przyprowadza się do domu, by przedstawić matce. A Roxanne Carmichael zdecydowanie zasłużyła na swą reputację szalonej nastolatki.
Pozwolił spojrzeniu prześlizgnąć się po jej ciele. Mijające lata, o dziwo, nie dodały kilogramów jej sylwetce. Pomijając ponętne krągłości piersi wyglądała wręcz przeraźliwie szczupło. Jej kości policzkowe były podkreślone ciemnymi cieniami poniżej, a szczęka ostro zarysowana. Grzywa włosów nie miała już, jak kiedyś, tysięcy odcieni, od miodowego po brąz. Spływały teraz naturalną falą koloru ciemnoblond na ramiona.
Ale oczy nadal miały ten sam niesamowity błękitny odcień, a usta nadal kusiły do grzechu. Pomimo wyblakłych dżinsów i cekinowej bluzki nosiła się z naturalną gracją, choć wyglądała na zmęczoną. I osłabioną. Jak kobieta, która widziała zbyt wiele jak na swe młode jeszcze życie.
– Witam wszystkich. – Rzęsy dziewczyny zatrzepotały, gdy omiatała spojrzeniem całe pomieszczenie. – Nazywam się Roxy Carmichael i jestem tu dzisiejszego wieczoru, by was zabawić.
– Bawisz mnie zawsze, Roxy, nie tylko dziś! – odezwał się jakiś podpity męski głos z tyłu ciemnego klubu. Ktoś inny się roześmiał.
Nastąpiła cisza. Titus pomyślał nawet, że Roxy, wytrącona z równowagi, ucieknie ze sceny. Wyglądała w końcu tak bezbronnie – jak gdyby ktoś postawił ją na scenie przez przypadek, a ona nie wiedziała, co robić. Ale potem otworzyła usta i zaczęła śpiewać. I wówczas, jak zawsze, gdy słyszał jej głos, odczuł miły dreszcz podniecenia. Rozparł się wygodnie na krześle i rozkoszował się, słuchając, jak wznoszący się dźwięk ulatuje z jej smukłego gardła. Reputacja Roxy oparta była na prawdziwym talencie, a nie reklamie, skonstatował, patrząc z niezamierzonym podziwem na ruchy jej warg, które idealnie wpasowywały się w muzykę.
Występ minął w mgnieniu oka. Śpiewała o miłości i stracie. Odchyliła głowę jakby w cichej ekstazie i raz jeszcze Titus poczuł miły ucisk w dołku. Jej niski głos zaczął nagle zanikać, aż przeszedł w ciche westchnienie. Po niemrawych brawach Titus zorientował się, że to koniec ostatniej piosenki. Musiał na siłę otrząsnąć się z uroku, jaki na niego rzuciła. Przestać wyobrażać sobie te niesamowite usta grające na jego zmysłach słodkie melodie i przypomnieć sobie, kim naprawdę była. Niszczycielką małżeństw, zagrabiającą pieniądze małą zdzirą. Jak można być kimś tak bezwzględnym jak Roxy Carmichael?
Ona też, wydawało się, musiała obudzić się z ekstazy, w jaką wpadła, śpiewając, i odnaleźć się na powrót w tym małym, dusznym klubie. Mrugając powiekami, dziękowała za nieliczne oklaski. Parę osób, w tym Titus, klaskało wytrwale i zmusiło ją nawet do zaśpiewania krótkiego bisu, który jednak wypadł trochę sztucznie. Potem ukłoniła się raz jeszcze, zafurkotała jej błyszcząca bluzka i mignęły wyblakłe dżinsy opięte na pupie. I już jej nie było.
Pianista zszedł ze sceny, kierując się do baru, zakurzona pluszowa kurtyna opadła, a Titus wstał i włożył płaszcz, czując się dziwnie... brudny. Czuł na ciele obślizgły dym tej speluny. Odetchnął z wyraźną ulgą, gdy znalazł się na zewnątrz i mógł wciągnąć głęboko zimne, orzeźwiające powietrze nocy. Obszedł klub, kierując się do drzwi na jego tyłach. Zapukał. Po dłuższej chwili drzwi otworzyła ociężała kobieta w średnim wieku.
– Czy mogę panu pomóc?
– Mam taką nadzieję. Przyszedłem zobaczyć się z Roxy Carmichael.
– Oczekuje pana?
Potrząsnął głową.
– Nie do końca.
Twarz kobiety, przypominająca trochę pysk buldoga, stężała, a jej spojrzenie stało się badawcze.
– Czy jest pan z prasy?
Titus uśmiechnął się. Moi zacni przodkowie przewróciliby się w grobie, gdyby przyszło mi do głowy zostać dziennikarzem.
Potrząsnął głową.
– Nie, nie jestem z prasy.
– Cóż, Roxy powiedziała, że nie przyjmuje dziś żadnych gości...
– Czy jest pani pewna? – spytał Titus, wyjmując z kieszeni elegancki skórzany portfel, z którego wyłuskał banknot i wcisnął go w dłoń niestawiającą oporu. – Może pójdzie się pani upewnić?
Kobieta zdawała się przez chwilę wahać, w końcu złożyła jednak banknot na pół i wcisnęła go sobie do kieszeni sukienki.
– Nie mogę panu nic obiecać – powiedziała, pokazując gestem, by udał się za nią.
Weszli do środka, Titus zamknął za sobą drzwi i otoczył go półmrok przestrzeni za kulisami. Wiedział, że może to rozegrać inaczej. Zobaczyć się z Roxanne Carmichael rano i zadać jej druzgoczący cios w zimnym świetle dnia, na swoim własnym terytorium. Ale krew w nim wrzała i chciał to zakończyć już teraz, tego wieczoru. Poza tym był mężczyzną, który nigdy nie lubił czekać – tym bardziej teraz, kiedy przejął kontrolę nad rodzinnym majątkiem.
Kobieta o twarzy buldoga zatrzymała się i zapukała do drzwi garderoby.
– Kto tam? – zawołał chropawy głos, który Titus natychmiast rozpoznał jako należący do Roxy Carmichael; ponownie wbrew jego woli przeszyły go ciarki nagłego podniecenia. Ale pozostał ukryty w cieniu, gdy drzwi otworzyły się i wylała się z nich smuga światła.
– To ja, Margaret – powiedziała kobieta, a jej ręka poruszyła się w kieszeni, jakby sprawdzała, czy banknot wciąż tam jest.
Siedząc przy lustrze, przy którym zmywała z twarzy resztki lepkiego makijażu, Roxanne odwróciła się na krześle, starając się nie wyglądać na załamaną. Ale to nie było łatwe. Nienawidziła przecież takich wieczorów. Nie było nic gorszego od występowania w do połowy zapełnionym klubie dla pijanej widowni. Co więcej, widać było, że jej czar średnio bawi bywalców tego miejsca i właściciel klubu KitKat coraz dobitniej dawał jej do zrozumienia, że jeśli jej występy nie zaczną napędzać publiki, to zrezygnują z tych koncertów.
Wmawiała sobie, że to nie dotyczyło jej samej i jej talentu, tylko że przemysł muzyczny po prostu działa w ten sposób. Miała szczęście na początku i nie powinna o tym zapominać. Ale była już tym wszystkim zmęczona, zmęczona do szpiku kości. Czuła w sobie coraz bardziej rozpierającą pierś pustkę.
Udając ziewnięcie, spojrzała na kobietę stojącą w progu i zmusiła się do uśmiechu.
– Cześć, Margaret. O co chodzi?
– Jest tu pewien dżentelmen, który mówi, że chciałby się z tobą widzieć.
Dżentelmen? Roxanne umieściła zużyty wacik na brzegu stolika i uśmiechnęła się krzywo. Kiedyś całe tłumy dobijały się do jej garderoby: mężczyźni, którzy chcieli z nią iść do łóżka i młode dziewczęta pragnące śpiewać tak jak ona. Do trzymania ich na dystans zatrudniano brygadę ochroniarzy – ale to wszystko było dawno temu. Obecnie bardzo rzadko pojawiał się tu ktokolwiek, zatem każdego z gości witała z podejrzliwością. Przez moment pomyślała, czy to przypadkiem nie jej ojciec. Nie, jego zdecydowanie tutaj by nie chciała, nawet jeśli zaklinałby się, że pragnie jej pomóc. Pomyślała o kurczącej się publiczności i obskurnych lokalach, na które była skazana; serce ścisnęło jej się boleśnie w piersi.
– Ktoś z prasy?
Margaret wzruszyła ramionami.
– Powiedział, że nie. I nie wygląda na dziennikarza. – Kobieta mówiła tak, jak gdyby Titus ich nie słyszał. – Ale... jest przystojny.
Roxanne wstrząsnął dreszcz wstrętu. Była tylko jedna rzecz gorsza od pismaków piszących artykuły o gasnących gwiazdach estrady pod roboczym tytułem Gdzie one są dzisiaj? – tą rzeczą byli młodzi mężczyźni, których przemijająca sława piosenkarki składnia do przekonania, że mieliby u niej szanse w łóżku. Potrząsnęła głową.
– Nie jestem zainteresowana ładnymi chłopcami, Margaret.
– Bogatymi też nie? – spytała, mrucząc starsza kobieta, najwyraźniej robiąc dla Titusa więcej, niż otrzymany od niego banknot by wymagał.
Roxy znieruchomiała. Niektóre fantazje były jednak zbyt głęboko w niej zakorzenione, by się ich szybko pozbyć, nieważne, jak szalone by się wydawały. Czy to możliwe, że jej marzenia się wreszcie ziszczają? Że jakiś bogaty impresario siedział na tej sali, słuchając, jak śpiewa, i zadecydował, że chce dać jej jeszcze jedną szansę? Ktoś, kto dostrzegł, że wciąż ma talent, który nie może się, ot tak, zmarnować?
Przygładziwszy włosy, dodała do swego głosu szczyptę ciepła.
– Wpuść go zatem tutaj – powiedziała.
Titus słyszał każde słowo z tej krótkiej wymiany zdań i, choć nie powinien być zaskoczony tym, co usłyszał, odruchowo zacisnął w złości usta. Było tak, jak się spodziewał: Roxanne była na tyle dumna, by odpędzić jakiegoś nieznanego gościa, który przyszedł do niej po występie, ale kiedy okazało się, że w grę mogą wchodzić pieniądze, natychmiast zmiękła.
– Może pan we… – zaczęła mówić Margaret, ale Titus już ją minął i wszedł do maleńkiej garderoby.
Wciąż siedząc, Roxy otworzyła szerzej oczy, gdy do garderoby wkroczyła wysoka postać, jakby zbyt duża dla tego niewielkiego pomieszczenia. Setki sprzecznych przekazów szalało w jej głowie, gdy cicho zamknął za sobą drzwi. Była doskonale świadoma wielkiej, elektryzującej siły, która zdawała się od niego emanować. I jeszcze czegoś. Czegoś, czego nie potrafiła określić, dopóki nie dojrzała zgłodniałego spojrzenia jego oczu.
Pożądanie. Zwierzęca żądza, wobec której nie mogła pozostać obojętna.
Przełknęła ślinę. Pożądanie, którego ani nie chciała, ani nie potrzebowała, zaczęło palić ją w żyłach i nagle ten tyci pokój wydał jej się wręcz klaustrofobiczny. Pragnęła się stamtąd jak najprędzej wydostać i znaleźć w miejscu, w którym byłaby bezpieczna od sideł, które od wejścia zarzucał na nią ten mężczyzna. Spojrzenie jego szarych oczu wwiercało się w nią i sprawiało, że serce Roxanne wykonywało gwałtowny taniec.
– Nie pamiętam, żebym prosiła, by zamknął pan drzwi... – powiedziała ostro, gdy zdołała się jako tako opanować.
Titus spojrzał na nią z góry. Cyniczny uśmiech pojawił się na jego wargach, gdy zarejestrował, jak jej oczy ciemnieją w odpowiedzi na jego pożądliwe spojrzenie, co było całkowicie do przewidzenia. Wiedział, że posiada to coś, co sprawia, że kobiety padają mu do stóp. Nie wykorzystywał tego często, ale to była przecież wyjątkowa okazja.
– Na pewno chce pani, żeby cały klub usłyszał, co mam do powiedzenia? – spytał delikatnie.
Roxy chciała powiedzieć, że nie toleruje zawoalowanych gróźb od nieznajomych, ale okazało się, że nie może wymówić ani słowa. Nie wiedziała, czy powodował to jego wygląd, czy maniery, czy też ten zimny, wyniosły akcent, który wskazywał na arystokratyczne pochodzenie. Ale cokolwiek to było, było na tyle potężne, że słowa uwięzły jej w gardle. Przez chwilę patrzyła więc na niego, nic nie mówiąc. Musi mieć chyba z metr dziewięćdziesiąt, powiedziała do siebie, a jego sztywna postawa sprawiała, że wydawał się jeszcze wyższy. Ubrany w ciemny kaszmirowy płaszcz idealny na taką mroźną noc... Uświadomiła sobie, że nigdy nie spotkała mężczyzny z tak ostro zarysowaną osobowością, którą podkreślało w nim wszystko: wzrost, sylwetka, rysy twarzy, ubiór i głos. A przecież od lat pracowała w branży, gdzie charyzma była codzienną walutą, i widziała w tej pracy wielu mężczyzn…
Jego ciało, a także drogie ubrania, które leżały na nim tak doskonale, wszystko to sprawiało, że każda mijająca go kobieta pragnęła ponownie na niego spojrzeć. Najbardziej jednak intrygowała kobiety jego twarz – była to najbardziej przykuwającą uwagę twarz, jaką Roxanne kiedykolwiek widziała. Wysokie kości policzkowe wyglądały niczym wyrzeźbione przez doskonałego artystę. Ich twarde rysy kontrastowały z seksowną linią ust pozbawionych uśmiechu. Gęste włosy płowego koloru przypominały grzywę lwa.
Próbowała się za wszelką cenę opanować. Jej serce wprawdzie zaczęło szaleńczo galopować w obecności tego modelowego samca alfa, ale on nie mógł się o tym dowiedzieć! Była dobra w ukrywaniu swoich emocji. Dobra to nawet za mało powiedziane – była w tym doskonała. Miała do czynienia w przeszłości z wystarczającą liczbą mężczyzn, by wiedzieć, że wszyscy są tacy sami. Zawsze mają tylko jedno w głowie – a gdy już to dostają, przerzucają się na inny obiekt zainteresowania.
Celowo odwróciła się do niego plecami i wpatrzyła w lustro, zmywając szkarłatną szminkę z ust wacikiem. Wiedziała już też, że to nie żaden bogaty impresario.
– To niegrzeczne nie przedstawić się, wchodząc do garderoby damy... – zauważyła.
Titus nie przywykł do ludzi odwracających się od niego, zwłaszcza zaraz po tym, gdy oczy takiej osoby zdawały się pożerać go od stóp do głów. Zamarł.
– Nazywam się Titus Alexander – powiedział, wpatrując się w jej odbicie w lustrze, by z całą pewnością stwierdzić, czy jego nazwisko coś jej mówi. Ale nie, nie zareagowała w żaden szczególny sposób. Po prostu kontynuowała spokojne usuwanie krzykliwej szminki z ust. I nagle Titus odkrył, że zastanawia się, jak mogą smakować jej usta skrywane pod pomadką. Czy oddziaływałyby na jego ciało, tak jak robił to jej głos, gdy tylko zaczynała śpiewać?
– Co mogę dla pana zrobić, panie Alexander? – zapytała znudzonym głosem.
– Chcę z panią porozmawiać.
– Rozmawiajmy więc.
– Wolałbym prowadzić tę rozmowę twarzą w twarz.
Jej oczy spotkały jego wzrok w odbiciu w lustrze.
– Dlaczego?
Dlatego, że twoje oczy są tak niesamowicie ponętne, że chciałbym godzinami patrzeć w nie z bliska, odpowiedział odruchowo w myślach, ale natychmiast się za to skarcił. Była przecież upadłą gwiazdą, złodziejką mężów i naciągaczką, a on przyszedł tu po to, by położyć kres jej ostatniemu skandalikowi.
– Może jestem staroświecki, ale wolałbym nie przemawiać do pani pleców.
Gdy tylko oczyściła do końca usta z jaskrawej szminki, odwróciła się do niego przodem.
– Teraz lepiej? – spytała sarkastycznie.
Titus poczuł to samo co wcześniej twarde mrowienie w kroczu i teraz to on na moment zaniemówił. Całą jego uwagę przyciągały w tej chwili jej piersi. Napierały zachęcająco na cekinową, błyszczącą bluzkę w sposób, który wydawał się potajemnie błagać go, by ich dotknął. Najwyższym wysiłkiem woli oderwał od nich wzrok i wpatrzył się teraz w skrzące od blasku, szafirowe oczy.
– Jak sądzę, zna pani Martina Murraya?
Roxy wzruszyła ramionami.
– Znam całe mnóstwo ludzi.
– Ale jego znasz szczególnie dobrze... – zasugerował Titus.
Wzruszyła ramionami. Nie musiała się przecież usprawiedliwiać przed bogatymi ludźmi, którzy przychodzili bez zaproszenia do jej garderoby.
– To nie pański interes.
– No cóż, wychodzi na to, że jednak mój.