Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Razem możemy więcej / Jak uwieść żonę
Zajrzyj do książki

Razem możemy więcej / Jak uwieść żonę

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-8342-407-1
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383424071
Tytuł oryginalnyStranded with His Runaway BrideThe Marriage That Made Her Queen
TłumaczPaula RżyskoPiotr Błoch
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-02-15
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Razem możemy więcej" oraz "Jak uwieść żonę", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Książę Leopold Friedrich ma zawrzeć korzystny politycznie związek małżeński z księżniczką Violettą Della Torres. Nie wie, że Violetta zgodziła się na ślub pod presją rodziny, a tak naprawdę wolałaby zostać królową w swoim kraju. Dlatego ucieka tuż przed ślubem. Leopold odnajduje ją i przekonuje, by za niego wyszła. Violetta kocha Leopolda, jednak ma dylemat, ponieważ jeśli zostanie jego żoną, będzie musiała zrezygnować ze swoich politycznych planów…

Księżniczka Lise chętnie spotyka się z milionerem Rafe’em de Villiers, ale tylko do czasu, kiedy dowiaduje się, że jej ojciec zaaranżował ich małżeństwo. Lise czuje się potraktowana przedmiotowo i odmawia. Mimo to po śmierci ojca postanawia spełnić jego ostatnią wolę i proponuje Rafe’owi białe małżeństwo. Nie wie, że Rafe naprawdę ją kocha i tylko pozornie zgadza się na ten warunek. Po ślubie zamierza uwieść żonę i przekonać ją o swoich uczuciach…

 

Fragment książki

 

Katedra Świętego Piotra prezentowała się wspaniale. Barkowy styl podkreślały idealnie dobrane kwiaty. Dostojni goście, koronowane głowy połowy Europy, siedziały w pierwszym rzędzie, oczekując na uroczystość. Dołączyli do nich prezydenci, premierzy oraz wyżsi urzędnicy księstwa Grimentz. Wszyscy zgromadzili się, aby zobaczyć ślub swojego władcy.
Dla Jego Najjaśniejszej Wysokości Księcia Leopolda Friedricha von Frohburga wiadomość wyszeptana przez kuzyna nie była tym, co chciał usłyszeć.
– Wygląda na to, że panna młoda uciekła.
Leo odwrócił się od lustra, w którym dokonywał ostatnich poprawek przed wielką chwilą.
– Chociaż… – dodał od niechcenia Seb, zupełnie nie zważając na powagę sytuacji – właściwiej byłoby powiedzieć, że zniknęła. W jednej chwili księżniczka Violetta była w swoim pokoju na zamku, a potem… – pstryknął w powietrzu palcami dla podkreślenia efektu – i już jej nie było.
Leo spojrzał na kuzyna. Książę Sebastian von Frohburg był jedyną osobą, której ufał, co oznaczało, że pozwalał mu zwracać się do siebie w sposób, na jaki nikt inny nie mógł sobie pozwolić.
– Chcesz mi powiedzieć, że młoda kobieta w sukni ślubnej, z naszą bezcenną tiarą Elżbiety, tak po prostu zniknęła?
Seb wzruszył ramionami.
– Mniej więcej tak to wygląda.
– Kto, do cholery, na to pozwolił?!
– No cóż, sam do tego dopuściłeś, dobrze o tym wiesz.
Leo zignorował sugestię.
„Poznaj ją najpierw – błagał go Seb. – Nie ryzykuj”.
Zapewniono go jednak, że ta siostra Della Torre była inna – posłuszna, ugodowa i przyzwoita. Podczas kilku wspólnych przyjęć odgrywała bezbłędnie rolę jego przyszłej małżonki.
Była w tym lepsza od starszej siostry, która uciekła ze swoim ochroniarzem na miesiąc przed tym, jak miała wypełnić dziesięcioletnie zaręczyny i poślubić księcia Leonarda, monarchę najstarszego i najbogatszego księstwa w Europie. Jak mogła dokonać takiego wyboru i przynieść wstyd ich rodzinie?
Żadna kobieta nie mogła więcej zbezcześcić wielkiego imienia von Frohburga. Zwłaszcza nie z rodu Della Torre, który był cierniem w oku von Frohburgów przez czterysta lat! To miało być bezkrwawe zjednoczenie po latach waśni.
Leo był gotowy powziąć kolejną próbę wżenienia się w rodzinę Della Torre, pomimo buntowniczej natury kobiet tego rodu. Wujek, a zarazem regent Violetty, zapewnił go, że została starannie wychowana i nigdy nie powtórzyłaby błędu siostry.
Leo nie widział potrzeby lepszego poznania przyszłej żony poza kilkoma wspólnymi uroczystościami, w których uczestniczyli jako narzeczeni. Przeszedł już przez wszystkie istotne prace przygotowawcze, gdy był zaręczony z jej siostrą. Znał kluczowych członków rodu oraz najważniejszych urzędników w księstwie. Zasadniczo chodziło tylko o zastąpienie jednej siostry drugą w istniejących już układach.
Leo był zadowolony, że na kilku pierwszych spotkaniach wydała mu się nijaka i mało wymagająca. To dobrze wróżyło formalnemu związkowi. Nie musiał się obawiać, że jego małżonka będzie miała wobec niego romantyczne oczekiwania lub, broń Boże, że wzbudzi w nim nagłe emocje. Życie już dawno nauczyło go, by nie poddawać się miłości.
Chociaż nie była pięknością, jak jej siostra, był przekonany, że będzie w stanie dopełnić swoich obowiązków również w łóżku, dzięki czemu zdobędzie syna i spadkobiercę, którego potrzebował. To od niego zależała przyszłość kraju i narodu.
Czy historia znowu się powtarza? Czy ta dziewczyna również uciekła? Gniew przeszył mu wnętrzności.
– Była sama? – warknął Leo.
– O ile mi wiadomo, tak. To była kwestia chwili. Było tylko dziesięć minut między wyjściem pokojówek a pojawieniem się jej wujka. – Seb przerwał, by wyjąć telefon z kieszeni. – Ciekawe, jedna z furgonetek z kwiatami została skradziona w tym samym czasie z zamkowego dziedzińca.
– A więc miała transport…
– Na to wygląda. Ale dokąd mogła pojechać? Jak dobrze zna Grimentz?
Prawie w ogóle. Historycznie rzecz biorąc, obie rodziny utrzymywały dystans, odkąd zdradziecka rodzina Della Torres, wówczas rodzina wasali, ukradła dla siebie Wielkie Księstwo od jego przodków, cztery wieki temu. O ile nie przekupiła przewoźnika, który mógłby zabrać ją za granicę, było tylko jedno miejsce, do którego mogła się udać. Niestety było to też ostatnie miejsce, które Leo miał ochotę odwiedzać.
Książę ruszył w kierunku bocznego wyjścia z katedry, wzywając esemesem kierowcę.
– Powiedz wszystkim, że panna młoda zachorowała. Ceremonia zostaje przełożona. Żadna panna młoda nie chce, by jej ślub był zepsuty przez chorobę jelitową.
– Chcesz, żeby wszyscy myśleli, że twoja narzeczona nie dotarła na ślub, ponieważ utknęła w łazience? Prasa nie zostawi na was suchej nitki – rzucił przez ramię Seb.
– Nie obchodzi mnie to. To już jej problem. To ona uciekła sprzed ołtarza, nie ja – odpowiedział Leo, stając w drzwiach katedry, pod które podjechało właśnie czerwone ferrari.
Jeśli jego panna młoda udała się tam, gdzie zakładał, miała nad nim tylko dwadzieścia minut przewagi. Furgonetka przeznaczona do przewozu kwiatów nie miała szans ze sportowym silnikiem sportowego potwora.
– Co zrobisz z dziennikarzami? – rzucił Seb, dopóki jeszcze widział kuzyna.
– Nie wiem. Zostawiam to tobie. Powiedz personelowi, że wszyscy dostaną premię za milczenie, a jeśli ktoś zdecyduje się na rozmowę z prasą o tym, co tu dziś zaszło, nie tylko straci pracę, ale również zostanie wydalony wraz z rodziną z księstwa.
– Powiedz chociaż, dokąd się wybierasz. – Seb wyglądał na zszokowanego.
– Zamek babci. Violetta jeździła tam każdego lata, aż do jej śmierci cztery lata temu.
– Ale przecież kazałeś go zamknąć.
– Owszem, a to czyni go jeszcze lepszą kryjówką, nie sądzisz?
Seb zmarszczył czoło.
– Czekaj, a czy to nie tam…?
– Tak. I nie pozwolę, by to się powtórzyło.
Leo opuścił szybę samochodu, by udzielić kuzynowi kilku ostatnich wskazówek.
– Daj arcybiskupowi niebieski apartament w zamku. Powiedz, że sprowadzę narzeczoną przed północą, a on udzieli nam ślubu w kaplicy. Przygotuj komunikat prasowy, żebyśmy mogli rano ogłosić ślub.
– Jesteś aż tak pewny siebie, że uda ci się ją tu sprowadzić?
– Ona nie jest jak jej siostra. To musiały być nerwy. Małżeństwo ze mną ma wiele zalet. Musi je po prostu dostrzec. Seb, zrozum, jesteśmy tak blisko odzyskania Wielkiego Księstwa, że prawie czuję smak zwycięstwa. Ta dziewczyna nie pokrzyżuje mi planów.
To prawda, żaden z jego przodków nie był tak blisko odzyskania utraconych niegdyś ziem. Nawet jego ojciec. Leo był gotów ożenić się z kochanką diabła, by udowodnić temu draniowi o zimnym sercu, że jest lepszy od niego i wszystkich przodków razem wziętych.
Odpalił silnik i wyjechał na puste ulice, które były zamknięte na czas uroczystości weselnych, kierując się na północ, poza stolicę. W miejsce, gdzie Grimentz poddawało się górom strzegącym jego granic.
Gdy jechał przed siebie górzystymi terpentynami dróg, obserwował spowite w słońcu jezioro Serenite. Jak na ironię, jezioro, którego nazwa oznacza spokój, dzieliło dwie skłócone od lat rodziny. Ten ślub miał położyć temu kres. Za jego spokojnymi wodami leżało księstwo San Nicolo, bujne i zielone, ozdobione winnicami pnącymi się po horyzont. Nie było bogate jak Grimentz, nie świadczyło usług finansowych, które zapewniały jego księstwu niewyobrażalne bogactwo i globalne wpływy, ale miało w sobie niedościgniony urok, niespotykany w żadnym innym zakątku świata.
Jego przodkowie przedzierali się przez szczyty, znajdując skaliste zbocze na zachodnim brzegu jeziora, na którym zbudowali swój zamek. Był równie zimny i majestatyczny, jak skały, z których wyrastał. Poprzedni książęta próbowali upiększyć go strzelistymi wieżyczkami i ogrodami, ale w głębi serca to miejsce zawsze pozostawało bezduszną fortecą.
Della Torres nie żyli w zimnych, odstraszających murach. Mieszkali w palladiańskiej elegancji. Przodkowie księżniczki Violetty zakochali się w renesansie i przerobili San Nicolo na jego podobieństwo, pełne wdzięku i wyrafinowania. Turyści przybywali tu, by zajadać się serami i pić wina, z których słynęła okolica.
Od śmierci rodziców Violetty w katastrofie lotniczej, zaledwie kilka miesięcy po ucieczce jej starszej siostry, krążyły pogłoski, że rodzina Della Torres nie nadaje się już do rządzenia.
Wujek Violetty, a zarazem jej regent, nie cieszył się najlepszą opinią wśród ludu. Był staroświecki i zamknięty w sobie. Leo wiedział, że im szybciej przejmie władzę, oczywiście w imieniu swojej żony, tym większe zdobędzie poparcie wśród poddanych.
Miał na to tylko około trzynaście godzin, później sprawy się skomplikują. Wraz z wybiciem północy jego płochliwa narzeczona skończy dwadzieścia jeden lat i nie będzie już tylko księżniczką z San Nicolo, podlegającą rządom wuja, ale przemieni się w Najjaśniejszą Wysokość, Wielką Księżną Violettę Della Torre, monarchinię absolutną.
Leo rozwiązał ten problem, organizując ślub w wigilię urodzin księżniczki, inaczej musiałby zbyt długo podlegać władzy wuja Violetty. Byłby niezwykle sfrustrowany, parząc, jak jej wujek dzierży wciąż władzę, mimo że to on byłby prawowitym władcą.
Zacisnął mocniej ręce na kierownicy. Wszystko, co stało mu na drodze do osiągnięcia życiowego celu, to chwiejna emocjonalnie dziewczyna. Przed czym tak uciekała? U jego boku prowadziłaby uprzywilejowane, łatwe życie. To on miał wziąć na siebie wszystkie obowiązki monarchy. Nigdy nie musiałaby dokonywać trudnych wyborów ani pracować ponad siły.
– Violetta nie nadaje się na monarchinię – powiedział mu jakiś czas temu jej wuj. – Lepiej, żebyś ty się wszystkim zajął.
Leo czuł się z tym dobrze. Cieszył się, że jego decyzje nie będą podważane przez członka rodu Della Torres. Co takiego osiągnęli dzięki swojemu księciu? Najlepsze sery i wino? To była ambicja władcy? Uwięzić ludzi w muzeum rolnictwa?
Przez chwilę zrobiło mu się żal narzeczonej. Jej ojciec był szczęśliwy, oddając najstarszą córkę wrogowi, a wujek był jeszcze bardziej zadowolony z przekazania drugiej. Nie miała nawet szans, by spróbować rządzić swoim księstwem. Mężczyźni w tym rodzie robili wszystko, by odsunąć kobiety od władzy.
Później przypomniał sobie miny gości i ukłucie zawodu, gdy nie pojawiła się przed ołtarzem, i natychmiast opuściło go współczucie. Wrzucił wyższy bieg i wcisnął pedał gazu. Miał nadzieję, że dobrze wytypował jej kryjówkę.
Musiał reagować szybko; w końcu to wpajano mu od urodzenia.
„Nigdy się nie wahaj. Lepiej działać zdecydowanie! Niezdecydowanie jest dla słabych” – brzmiała mantra jego ojca. Nauczył się jej na pamięć, wraz z kilkoma innymi:
Życzliwość to słabość, na którą nie możesz sobie pozwolić.
Współczucie jest dla głupców.
Miłość jest kłamstwem.
Kobiety są do zabaw łóżkowych i rodzenia dzieci, poza tym nie należy im ufać.
Szkoda, że jego ojciec nie miał mantry, która pozwoliłaby mu poradzić sobie z podwójnym porzuceniem! Mimo to Leo doskonale wiedział, co usłyszałby od ojca.
„Ożeń się z nią, spłodź syna i wreszcie odzyskamy księstwo”.
Nigdy nie pragnął niczego bardziej, niż stać się von Frohburgiem, który odzyskałby księstwo. Chciał udowodnić swojemu ojcu, mimo że od dawna już go tu nie było, że jest w stanie to zrobić.
Wyobrażał sobie, że gdy już ją odnajdzie, wytłumaczy jej, że rozumie jej stres, a ona będzie mu dozgonnie wdzięczna i wpatrzona w niego drżącymi od łez, sarnimi oczami. Paparazzi uwiecznią ich miłość i wszyscy zapomną o nieudanej ceremonii zaślubin.
Jeśli mu się nie uda, nie tylko straci szansę na odzyskanie księstwa, ale również skaże ludzi na rządy Maxa, przyrodniego brata Sebastiana. Trudno było wyobrazić sobie człowieka mniej odpowiedniego do pełnienia tego zadania. Pozbawiony inteligencji i lojalności Max dbał tylko o dwie rzeczy: siebie i swoje przyjemności. Był oddany gnuśności i życiu pełnemu ekscesów. Leo był zupełnie inny. Miał już trzydzieści lat i dojrzał nie tylko do małżeństwa, ale też do wzięcia odpowiedzialności za los setek poddanych. Odzyskanie San Nicolo było jego priorytetem.
W ciągu kolejnych dwudziestu minut minął stróżówkę i znalazł się na placu przed posiadłością babki. Było to ostatnie miejsce, które zamierzał ponownie odwiedzić. Po tym, jak zostawiła mu to w testamencie, kazał je zamknąć. Poza comiesięcznymi odwiedzinami pokojówki, złotej rączki i ogrodnika, nie chciał mieć z tym miejscem nic wspólnego.
To właśnie tu zabierał swoją pierwszą narzeczoną. Francesca była pięknością. Odziedziczyła po matce nie tylko niebieskie oczy i złote włosy, ale również wzrost i gibkość. Oczarowała go i schlebiała mu na każdym kroku, nie spodziewał się, że wykorzysta go do swojej ucieczki.
– Chodźmy do zamku twojej babci – powiedziała. – Będziemy wreszcie sami, z dala od wszystkich wścibskich oczu. Ta noc będzie nasza.
Kiedy zapytała, czy mogą zaczekać, żeby przyszła do niego jako dziewica w noc poślubną, zgodził się bez namysłu. Kiedy następnego ranka odkrył, że uciekła, był w szoku. Miesiąc później wyszła za mąż za swojego ochroniarza. Pójście z nim do zamku było jedynym sposobem na ucieczkę przed czujnym okiem ojca i ochrony królewskiej.
Upokorzenie Lea było druzgoczące, a ojciec płonął wściekłością. W tamtej chwili poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie zaufa kobiecie.
Ostatni odcinek drogi prowadził w górę do samego zamku. Droga pokryła się koleinami, zima dała jej się we znaki. Leo tak mocno skupił się na celu, że nie zauważył dziury, która pokonała niskie zawieszenie jego sportowego auta. Zrozumiał, że będzie musiał pokonać resztę trasy pieszo.
Lepiej, by Violetta była tam, gdzie zakładał.
Babcia Lea, Mari, nazywała swój pałac domkiem letniskowym, chociaż zamek w niczym go nie przypominał. Posiadłość nazywana Elizabettą, miała trzy piętra, dziewięć pokoi gościnnych, salę balową wyłożoną lustrami, pięć sypialni i trzy kuchnie. Elegancki pałac z białego wapienia, położony w zielonej dolinie, rozległymi ogrodami, własną przystanią i pomostem na jeziorze zapierał dech w piersi.
Leo nie spodziewał się nagłego przypływu wspomnień, jednak nie mógł się przed nimi opędzić. Zanim skończył czternaście lat, jego życie nagle zmieniło tor, a wakacje z babcią natychmiast się skończyły.
Przypomniał sobie dzikie ogrody babci Mari, która uwielbiała dawać schronienie wszystkiemu co niechciane, nawet jeśli były to rośliny. Oczami wyobraźni zobaczył ją siedzącą na tarasie, popijającą sznapsa i zasłuchaną w Buena Vista Social Club. Obok niej leżały jej ukochane psy, znajdy bez oka, nogi lub ucha. Wszystkie niekochane i porzucone stworzenia znajdowały tu najlepszy dom.
Czasami dołączali do nich inni goście, zupełnie jak w to ostatnie lato, które tam spędził. Babcia zaprosiła do siebie wnuczki swojej najlepszej przyjaciółki. Dwie dziewczynki. Dla trzynastoletniego chłopca chodząca za nim krok w krok dziewczynka była ujmą na honorze. Szybko znalazł sposób, by się jej pozbyć.
Trzy lata temu pojawił się tu ponownie, ze starszą z sióstr, która stała się jego narzeczoną. Pomimo że Francesca sprawiła, że wszystkie dobre wspomnienia związane z tym miejscem wyparowały, nadal uważał, że pozostało tu trochę magii.
Leo zwalczył w sobie wszystkie sentymenty, teraz nie był czas na bezsensowne rozmyślania. Musiał odnaleźć narzeczoną. Kiedy zobaczył porzuconą za drzewami furgonetkę, odetchnął z ulgą. Intuicja go nie zawiodła. Podszedł bliżej. Na desce rozdzielczej leżał słomkowy kapelusz i okrągłe okulary przeciwsłoneczne, prawdopodobnie należące do właścicielki furgonetki. Teraz rozumiał, w jaki sposób jego narzeczona opuściła zamek niezauważona. Przebrała się za dostawczynię kwiatów.
Idąc dalej, jego determinacja rosła z każdym kolejnym krokiem. Dogonił ją. Czas położyć kres temu nonsensowi i przekonać ją, by wróciła z nim do zamku.

Violetta usłyszała ryk silnika przedzierający się przez ciszę. Odłożyła telefon na stół. Nie miała czasu czekać, aż Luisa odbierze telefon. Zobaczyła z okna lśniący, czerwony sportowy samochód zaparkowany pod drzwiami. Ktokolwiek z niego wyszedł, dawno już zniknął z jej pola widzenia.
Jakim cudem znaleźli ją tak szybko?
Pośpiesznie usiadła na brzegu szezlonga, mając nadzieję, że wygląda dostojnie i królewsko. Wiedziała, że jeśli natychmiast nie usiądzie, zdradzi ją drżenie ciała. Z bijącym sercem czekała na dalszy rozwój sytuacji. Najpierw usłyszała chrzęst butów na żwirowym podjeździe, potem ciężkie uderzenia podeszw o marmurową podłogę korytarza. Wyprostowała kręgosłup i zdecydowanie patrzyła przed siebie. Ktokolwiek po nią przyszedł, była zdecydowana, że nie wróci do zamku. Kiedy zobaczyła narzeczonego, walczyła z całych sił, by ukryć szok. Nigdy by nie pomyślała, że jej nieprzystępny narzeczony zada sobie trud, by po nią przyjechać.
Violetta wpatrywała się w mężczyznę stojącego w drzwiach. Mężczyznę, którego zdradziła i porzuciła tuż przed ślubem jej siostra. Jak opisała go Francesca? Jest jak na wpół oswojony wilk, wiecznie czujny i gotowy do polowania.
Niewątpliwie był to jego atut, pasujący idealnie do jego wzrostu i potężnej budowy ciała. Wyglądała przy nim jak filigranowa, porcelanowa lalka, co, musiała przyznać, wyglądało świetnie na wspólnych zdjęciach w prasie.

 

Fragment książki

 

– Wasza wysokość, najgłębsze wyrazy współczucia…
Te słowa powtarzane po tysiąckroć przez ostatnie dni wywracały do góry nogami uczucia i życie Lise, do niedawna dla nikogo nieistotne i niezauważalne. Dziewczyna oparła się o stare mahoniowe biurko, zawalone gazetami z wielkimi, „wrzeszczącymi” nagłówkami w stylu: „Gotowa do rządzenia?”. Nawet jeśli nie była, to nie miała wyboru. Musiała rzucić wyzwanie rzeczywistości, choć media najwyraźniej z niej szydziły. „Oszustka!” – sugerowały.
Znajdowała się w gabinecie, który przez grubo ponad sześć wieków stanowił siedzibę władzy i ośrodek dowodzenia jej rodziny. Starała się nauczyć panować nad strachem, który dławił ją od tamtej okropnej chwili, trzynaście dni wcześniej, kiedy prywatny sekretarz króla, Albert, przekazał jej wieści zwiastujące koniec ich dotychczasowego świata.
– Wasza wysokość, doszło do tragicznego wypadku…
Odtąd codziennie powtarzała w myślach swoją mantrę. Przypomnienie, kim jest.
„Nazywam się Annalise Marie Betencourt. Jestem waszą wysokością. Obrończynią tego Królestwa. Wkrótce zostanę ukoronowana. Będę królową, a przy okazji najmłodszym monarchą lauretańskim od trzystu lat”.
Ale oszustwo. Ale szopka.
Powoli przeniosła wzrok na człowieka siedzącego na krześle naprzeciw niej. Nie wyglądał wcale na tak zmartwionego, jak sugerowały jego słowa. Jego ciemne oczy błyszczały, jakby był głodny. Poczuła dreszcze i otuliła się ciaśniej żakietem, podświadomie chcąc się od niego odgrodzić, by móc się oprzeć wspomnieniom, które wciąż ją prześladowały.
Kiedyś stanowiła dla tego mężczyzny centrum wszechświata, albo przynajmniej pozwolił jej tak myśleć. Pławiła się w ich flircie, jak kociak wylizując śmietankę z zakazanego wiaderka. To wszystko sprawiło, że kurczowo trzymała się złudzeń, że ma w życiu jakiś wybór. Słowa, które szeptał, potrafiły odurzyć ją jak narkotyk i przekonać, że naprawdę coś dla niego znaczy.
Rafe de Villiers. Biznesmen. Miliarder. Porażająco przystojny. Zawsze z kilkudniowym zarostem. Wyglądający na rozpustnego. Haniebnie pociągający.
Nieodpowiedni.
Jednak jakże pragnęła każdej chwili w jego towarzystwie, chętnie ulegając iluzji, że ten błyskotliwy, charyzmatyczny człowiek naprawdę jej pragnie. Jak ochoczo pozwoliła sobie na rozbudzenie potrzeb, które idealnie wyłączały zdrowy rozsądek. Gdyby go zachowała, ostrzegłby ją, że pozornie potajemne spotkania za każdym razem, gdy Rafe odwiedzał pałac, nie mogły być całkowicie przypadkowe. Musiały być zaaranżowane przez jej ojca.
– Dziękuję, panie de Villiers.
Wcześniej mówili do siebie po imieniu. Myślała, że to… uczucie. Nie. Stop. To wszystko było złudzeniem i nie ma mu za co dziękować. Gdy obserwowała go teraz, siedzącego naprzeciw, ubranego w nienaganny, trzyczęściowy szary garnitur, obojętnego na otoczenie, bolesna prawda docierała do niej po raz kolejny. Jak wcześniej podczas ostatniej najgorszej kłótni z rodziną. W rzeczywistości nie znaczyła dla niego nic, miała jedynie zagwarantować dostęp do władzy dzięki przeklętemu spiskowi uknutemu wspólnie przez niego i przez ojca. A ona wierzyła, że mogą się pobrać z miłości.
Kolejne upokorzenie, które powinna dodać do długiej listy krzywd wyrządzonych jej w ciągu ostatnich kilku tygodni. To cud, że jeszcze się nie poddała.
Rafe zerknął na zegarek, a potem znów utkwił w niej swoje wilcze, ciemne oczy. Spróbowała odwzajemnić mu się władczym spojrzeniem.
– Czy zatrzymuję pana tutaj wbrew woli? – zapytała.
Kącik jego ust drgnął. W niedalekiej przeszłości fascynowały ją te usta. Bardzo ich pragnęła. Dwadzieścia dwa lata i nigdy się nawet nie całowała. A teraz straciła szansę i na to. Niedojrzałe, naiwne marzenia. A on był cwaniakiem i intrygantem, i taki pozostał. Porażająco przystojny, kuszący jak Lucyfer, ale kombinator.
– Ależ mam dla pani cały dzień! – Jego głos brzmiał mrocznie i słodko. Seksownie. Można się było zatracić w każdej wypowiadanej przez niego sylabie. – Zastanawiałem się tylko, kiedy…
Przerwało mu pukanie do drzwi.
– Och, właśnie! Poranna kawa… – westchnął, przeczesując dłonią przydługie czarne loki. Niesforne kosmyki, niby wbrew woli opadające mu na czoło. Lecz nawet ten gest wydawał się wystudiowany. Bo właśnie taki był.
Studium męskiej doskonałości.
Zupełnie zapomniała, że dobrze znał rytuały monarchy, podczas gdy ona nieporadnie się ich uczyła. Kiedy znajdował się w swoim gabinecie, jego wysokość dokładnie o wpół do dziesiątej robił przerwę na kawę. Nikt nawet nie zapytał, czy jej wysokość chce tego samego. Tempo zmian w małej monarchii, istniejącej bez większej zawieruchy praktycznie od czternastego stulecia, przywodziło na myśl cykl zlodowaceń.
Ubrana na czarno kobieta w białych rękawiczkach wwiozła do środka elegancki wózek, na którym znajdowały się drobne przekąski, srebrny dzbanek do kawy z królewskimi wytłoczeniami oraz maleńkie filiżanki, rozmiarem przypominające skorupki od jajek. Bez pytania nalała Rafe’owi kawy, uświadamiając tym samym Lise, jak dobrze go znała. Nic dziwnego. Spędził tu mnóstwo czasu z jej ojcem, królem, zaangażowany w podejmowanie decyzji dotyczących innych ludzi, których nie mieli prawa podejmować. Tak jak się to stało w jej przypadku.
Rafe natychmiast napił się gorącego, aromatycznego płynu i westchnął z rozkoszą. Ten dźwięk niemal cielesnej przyjemności poruszył Lise do żywego.
– Sprzedałbym duszę za tę kawę. Nie spałem od dwudziestu czterech godzin, odkąd zostałem przez panią zawezwany.
Starała się nie myśleć o tym, co robił w nocy, kiedy nie spał. Wśród wysoko postawionych kobiet na balach krążyły plotki o jego niesamowitych… talentach. Zaczerwieniła się i zacisnęła zęby, zażenowana tym, jak bardzo nadal na niego reagowała.
Kiedy zaczęła się ta jej obsesja? Kiedy zaczęto knuć wokół niej? Na balu wydanym z okazji zakończenia przez nią oficjalnej edukacji i wejścia w dorosłe życie?
To właśnie wtedy powiedziano jej, że nie może wziąć udziału w mistrzostwach w narciarstwie zjazdowym, a zamiast tego zostanie wysłana do elitarnej szkoły dla dam, gdzie nauczy się specjalnej etykiety dla kobiet z arystokracji.
Podczas tamtej imprezy ledwo trzymała się na nogach, czuła się jak jakiś sztuczny przedmiot i to w dodatku kiepskiej jakości, bo wymagający obróbki i „specjalnej etykiety”. Nie chciała już świętować, bo przypominało to bardziej celebrowanie uwięzienia niż wolności i dorosłości. Aż nagle w niekończącej się kolejce gości paradujących w dół po szerokich marmurowych schodach do lśniącej sali balowej zobaczyła Rafe’a, zamyślonego i górującego nad tłumem, jakby był jego właścicielem. Miał na sobie idealnie skrojony smoking, w fascynujący sposób kontrastujący z jego niesfornymi ciemnymi włosami. Wydawał się dziki i nieposkromiony, lecz doskonale ukrywał się pod ucywilizowaną fasadą. Gdy przypadkiem odwzajemnił jej spojrzenie, jego prorocze, czarne oczy spowodowały, że wszystko wokół zniknęło, po prostu przestało istnieć. Liczył się tylko on. Czy od razu dojrzał jej wygłodniałą wręcz nadzieję i pragnienie, aby ktoś docenił ją za to, kim jest, a nie za instytucję, którą reprezentuje? By ktokolwiek zainteresował się nią i tym, czego naprawdę chciałaby dla siebie?
Od tamtej imprezy zawsze zauważał ją i poświęcał jej uwagę, z dystansu, ostrożnie, choć w tych krótkich chwilach, kiedy ich ścieżki przecinały się podczas oficjalnych uroczystości, nie zabrakło między nimi oczywistego, subtelnego flirtu.
Potem skończyła dwadzieścia dwa lata.
Jego ulotne zainteresowanie stało się intensywne. Prywatne. Pojawiły się czułe słówka i delikatny, niby przypadkowy kontakt fizyczny. Sporadyczny dotyk. Czuła się piękna i pożądana. Jak prawdziwa kobieta z wachlarzem potrzeb i pragnień, które w końcu mogą zostać zaspokojone. Lecz jakimś cudem, choć nie zdawała sobie sprawy, że jest ofiarą spisku, nie zdążyła utonąć.
Westchnęła teraz i przygładziła czarną spódnicę, swój strój żałobny. Pozostało siedemdziesiąt siedem dni do końca oficjalnej żałoby, lecz ona nigdy się z niej nie uwolni. To przez nią rodzina znalazła się w grobie.
– Na wezwania jego wysokości nigdy pan nie narzekał – podniosła głos, chcąc zabrzmieć władczo, lecz zamiast tego zabrzmiała uszczypliwie jak osa.
– I wcale nie narzekam na pani.
Rafe pił kawę z wytłaczanej porcelanowej filiżanki, która w jego masywnych dłoniach wydawała się absurdalnie krucha. Wzrok utkwił w gazecie, gdzie znajdowały się zdjęcia orszaku pogrzebowego i jej idącej samotnie, ze spuszczoną głową.
– Nieważne, jaki ma pani do mnie interes – dodał – wszystko może poczekać. Każdy ma prawo do żałoby.
Jego głos był niski i z pozoru miły, o ile tym razem mogła zaufać honorowym intencjom. Ale żeby miała przeżywać żałobę? Żałowała raczej, że nie wypada jej się wściekać, wrzeszczeć ani płakać. Niestety ostatni czas przypominał bardziej brodzenie w błocie czy w śniegu po kolana, z zasłoniętymi oczami. Dalsze tkwienie w bezwładzie sparaliżuje ją do końca.
– Konstytucja nie czeka na nikogo – odparła.
– Jesteś, pani, pierwszą królową od…
– …od stu pięćdziesięciu lat. Owszem!
Naprawdę nie potrzebowała, żeby jej o tym przypominać. Parlamentarzyści i premier Hasselbeck robili to codziennie, odkąd zamknięto grobowiec rodzinny. Wyliczali jak mantrę jej przyszłe obowiązki oraz podkreślali niedociągnięcia, jako osoby bardzo młodej, w dodatku kobiety.
– Ten kraj czekał tyle lat na kogoś tak wyjątkowego jak pani, to może zaczekać jeszcze chwilę.
„Wyjątkowa, piękna, cenna”. Już wcześniej słyszała z jego ust te kuszące słowa. Słodkie błyskotki, które przemawiały do jej duszy, spragnionej bycia kochaną. Dopóki nie przekonała się, jak żałosne są puste słowa. Więc teraz nie zamierzała ich słuchać. Bo prawda była brutalna: jej kraj jej nie chciał, ale nie miał wyjścia. Bycie zupełnie nieplanowaną następczynią tronu i w dodatku płci pięknej nieuchronnie oznaczało jedno: wkrótce zamieni się w urodziwą kartę przetargową, na co absolutnie nie czuje się gotowa. Choć rzeczywistą ocenę swej urody i wnętrza pragnęła pozostawić siłom wyższym, plotkarskie media wychwalały pod niebiosa jej wszelkiego rodzaju cnoty fizyczne: sportową sylwetkę, blond włosy i niebieskie oczy.
Bycie kartą przetargową było czymś oczywistym dla większości żeńskiej części arystokracji w ich tragicznie zacofanym królestwie. A zatem bycie przydatną przy zawieraniu korzystnych sojuszy, układów i małżeństw. Ale bezwzględne posłuszeństwo? Nie. Gdyby potrafiła się całkowicie podporządkować, może jej rodzice i brat nadal by żyli?
– Czas jest moim wrogiem – oznajmiła.
I właśnie dobiegł końca!
Ślub dla następcy tronu został przygotowany na długo przed jego nieoczekiwaną śmiercią. Teraz premier uznał za celowe dotrzymanie terminu i związanych z nim ustaleń. W każdym razie zapowiedział, że na pewno nie potrzeba zmieniać listy zaproszonych gości, a następczymi tronu brakuje przecież „tylko”… pana młodego. Przełknęła nerwowo, żeby zagłuszyć drwiący, wewnętrzny głos i jego nieubłagany, podstępny szept: „Nie mogę tak… nie nadaję się do tego…”.
Niestety pozostało jej tylko ignorowanie owego głosu i obaw. Do jednego nie mogła bowiem dopuścić: kraj nie może się pogrążyć w chaosie z powodu sukcesji. I do tego właśnie potrzebowała Rafe’a, bo każdy, kto choć trochę poznał historię i ustrój ich małego, ukrytego w Alpach królestwa, wiedział, że kobieta może zasiąść na tronie Lauretanii, tylko jeżeli jest mężatką.
Kiedy była jeszcze pionkiem w grze politycznej i nikt nie brał jej na poważnie pod uwagę, ojciec wybrał sobie Rafe’a na przyszłego zięcia. Po miesiącach życia w ułudzie, że to Rafe sam z siebie się nią zainteresował, w trakcie ostatecznej, straszliwej awantury z rodziną, dowiedziała się całej prawdy. No i kazano jej wtedy wyjść za niego za mąż. Odmówiła. Tak samo jak odmówiła udziału w corocznym rodzinnym wyjeździe wakacyjnym, bo wiedziała, że będzie na nią wywierana nieznośna presja w kwestii ślubu. Przez króla, królową i księcia, zgodnie ignorujących fakt, że Lise jest nie tylko księżniczką Lauretanii, ale przede wszystkim kobietą z krwi i kości, która marzy o tym, by zakochać się z wzajemnością i znaczyć coś dla przyszłego partnera.
A potem los potraktował ich rodzinę z brutalną ironią. Rodzice i brat zginęli w wypadku na tymże wyjeździe, ona została sama i musiała przejąć koronę, co oznaczało konieczność zamążpójścia, a Rafe stał się jej jedynym, dostępnym tak szybko „wyborem”. Warunkiem koniecznym. Obowiązkiem. Pokutą.
De Villiers musiał doskonale wiedzieć, co się święci. Jednakże tkwili tu oboje w milczeniu, udając, że nie wiadomo, o co chodzi. Nie umiała się zmusić do zadania mu konkretnego pytania, ale winna to była nieżyjącym rodzicom, którzy nigdy nie zobaczą wnuków, i bratu, który nie poślubi swojej narzeczonej ani nie zostanie królem.
Zdecydowała już przecież, że poślubi ostatecznie mężczyznę, którego wcześniej wybrał dla niej ojciec.

Lise wstała, więc Rafe również wstał.
Przeklęty protokół!
Ciągle o nim zapominała i kończyło się na tym, że ludzie wokół niej podskakiwali jak zabawkowe pajacyki na sprężynie po otwarciu ich pudełka.
Rafe natomiast wszystko robił idealnie. Nienagannie. Nie wykonywał żadnych zbędnych gestów ani ruchów, nie zapominał o niezbędnych. Wszystko, co robił, było wykalkulowane. Wystudiowane. Wyrachowane. Tych słów sama będzie się musiała nauczyć. I ich znaczenia. Bo wkrótce też się taka stanie.
– Proszę usiąść, panie de Villiers – powiedziała.
Usiadł z ociąganiem, bo Rafe nie wykonywał niczyich poleceń. W miejscu wykreowanym na protokole i restrykcjach zdołał wytyczyć własną ścieżkę. Dlatego była zaszokowana, gdy ojciec zdradził jej, jaką umowę zawarł z człowiekiem, któremu nikt nie mógł podyktować niczego. Nawet król.
Podeszła do okna i zapatrzyła się przed siebie na wysokie szczyty Alp. Ujrzała także krążące i szybujące na prądach powietrza ptaki. Jak bardzo im zazdrościła! Jak okrutnie pragnęła do nich dołączyć! Złapać wiatr w żagle i odfrunąć stąd w siną dal. Ale nie miała takiej możliwości, jak i wszyscy ci, którzy utknęli w małym, hermetycznym królestwie.
– Potrzebuję… męża.
– Ale przecież nie chce pani męża. – Nie mogła nie zauważyć goryczy w jego głosie. Kiedy próbował się z nią zobaczyć po awanturze z rodziną, odmówiła mu audiencji, mimo że ojciec tego od niej żądał. – Niech pani zmieni zapis w konstytucji.
– Próbowano już. Bez powodzenia.
– W tysiąc osiemset sześćdziesiątym trzecim i w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym. Czas nie stoi w miejscu.
– W Lauretanii owszem.
Jej kraj jest konserwatywny do szpiku kości. Co gorsza, naród jej nie ufa, o czym świadczą te okropne nagłówki w piekielnych gazetach. Dziecko spłodzone w charakterze polisy ubezpieczeniowej na wypadek najgorszego, „niemożliwego” scenariusza, który jednak się zdarzył. „Nagroda pocieszenia” na „najczarniejszą godzinę” królestwa. Niechciane dziecko i to w dodatku dziewczynka.
Rafe wiedział o tym aż za dobrze, bo nie szczędziła mu zwierzeń, kiedy jeszcze darzyła go zaufaniem. Po co więc mówił do niej, jakby miała wybór?
– Wie pan doskonale, dlaczego pana zaprosiłam. Proszę przestać udawać.
– Proszę mówić do mnie wielkimi literami. Nigdy bym się nie ośmielił uważać, że znam i rozumiem zawiłości kobiecego umysłu.
Ta jego elokwencja, kwiecisty styl. Niedawno uwielbiała słuchać, jak się wypowiada. Cóż. To wszystko kłamstwo.
Postanowiła przejść prosto do rzeczy.
– Chciałabym, żeby został pan moim mężem.
Wypowiedzenie tych słów prawie ją zabiło. Natomiast w jego oczach natychmiast dostrzegła błysk wyrachowania, który wcześniej głupio myliła z pożądaniem.
Rafe splótł przed sobą dłonie.
– Czyli pani mnie pragnie? – wyszeptał cicho i delikatnie.
Jego głos był jak pieszczota. Jeszcze niedawno chciała desperacko wierzyć w każde słowo. Usiłowała w ten sposób wmówić sobie, że nawet po tym, jak zmuszono ją do porzucenia sportu, który kochała, i utracie normalnej, wymarzonej wolności, jej istnienie nadal ma jakiś sens. W głębi serca zaś żyło w niej sekretne pragnienie, by w jej obłudnym świecie, gdzie otaczały ją same nieszczerze, wdzięczące się imitacje prawdziwych ludzi, ten osobnik zechciał ją pokochać naprawdę.
Ale przyznanie się do tego wszystkiego oznaczałoby okazanie fatalnej słabości. Mimo zaczerwienionych policzków, wyprostowała się więc z całą wyniosłością, na jaką potrafiła się zdobyć. Na załamanie pozwoli sobie potem. Nie dzisiaj i nigdy przy nim.
– Spełniam ostatnie życzenie mojego ojca.
Rafe uśmiechnął się szyderczo.
– Stosowny hołd dla wielkiego człowieka.
Zadrżała mimo woli. Nie tak bardzo wielkiego, jeśli wierzyć docierającym do niej ostatnio plotkom. Powoli zaczynała nawet podejrzewać, że członkowie jej rodziny byli bardziej ludzcy niż pozy, które całe życie przybierali. Niestety nigdy nie zdradzili się z tym przy niej i konsekwentnie wymagali od córki i siostry wyłącznie „najwyższych standardów”.
– Cieszę się, że odbiera to pan tak samo jak ja – odparła.
Wiedziała, że do końca życia przyjdzie jej płacić za wszystko, co się stało. Ale miała parę asów w rękawie. Musiała zawrzeć pakt z diabłem, lecz nie zamierzała całkowicie zaprzedać mu duszy. Poczekała, aż Rafe usadowi się z powrotem na krześle i przybierze znajomy wyraz samozadowolenia.
– Czy wie pan, co to jest białe małżeństwo? – zapytała.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel