Razem na Korfu (ebook)
Joe i Juliette Allegranzowie od roku są w separacji. Pobrali się, ponieważ Juliette była w ciąży, ale straciła dziecko i nie ma już powodu, by trwali w niechcianym małżeństwie. Tak przynajmniej sądzi Juliette. Zamierza wystąpić o rozwód. Będzie okazja, by wręczyć Joemu pozew rozwodowy podczas ślubu ich przyjaciół na Korfu, na którym oboje mają być świadkami. Juliette starannie opracowuje plan rozmowy z Joem. Chce, by ich kontakt był ograniczony do minimum. Tymczasem na skutek pomyłki dostają wspólny pokój…
Fragment książki
Czyż to nie ironia przybyć na ślub najlepszej przyjaciółki z dokumentami rozwodowymi w walizce? Juliette postanowiła jednak, że w żaden sposób nie zepsuje Lucy i Damonowi tego szczególnego dnia. Cóż, dokładnie rzecz biorąc, nie dnia, lecz weekendu. Na Korfu.
Miała być świadkową, a jej nieobecny mąż świadkiem.
Juliette zdusiła nieprzyjemne uczucie, starając się nie myśleć o ślubie z Joem Allegranzem. Ani o pospiesznej ceremonii w wiejskim kościółku, który był prawie pusty. Miała na sobie starą suknię ślubną matki, która gryzła ją i uwierała, podkreślając jeszcze jej zaokrąglony brzuch. Nie chciała też myśleć o rozczarowaniu, które malowało się na twarzach jej rodziców – ich jedyna córka wychodziła za mąż za praktycznie obcego mężczyznę – efekt wpadki po jednonocnej przygodzie.
Nie chciała też myśleć o dziecku – dziewczynce, której nie dane było zaczerpnąć pierwszego oddechu…
Juliette wysiadła z wynajętego autokaru i po chwili znalazła się w korytarzu luksusowej willi na Barbati. Celeste Petrakis, organizatorka wesela, umieściła gości weselnych w jednym miejscu, żeby kolacja próbna i inne aktywności przebiegały bez zakłóceń. Juliette chciała się zatrzymać w jednym z hoteli nieopodal; nie miała ochoty widzieć się z Joem częściej, niż było to konieczne. Na samą myśl o tym, że miałaby prowadzić uprzejme rozmowy z prawie byłym już mężem podczas wspólnych śniadań i obiadów, dostawała niestrawności. Nie chciała jednak burzyć zapiętego na ostatni guzik planu. Miała ochotę zrezygnować z roli świadkowej, ale wtedy wszyscy pomyśleliby, że nadal żywiła do Joego jakieś uczucia.
A przecież nic do niego nie czuła, czego dowodem były papiery rozwodowe.
– Dzień dobry – elegancko ubrana recepcjonistka powitała ją z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów. – Pani godność?
– Bancroft… to znaczy Allegranza. – Żałowała teraz, że nie została przy panieńskim nazwisku. Nadal nie wiedziała, dlaczego tego nie zrobiła. Ich związek był specyficzny. Nie było randek, zalotów, romantycznych oświadczyn. Tylko jedna noc nieziemskiego seksu, a potem pożegnanie i wspomnienia. Nie wymienili nawet numerów telefonu. Gdy odnalazła Joego i zebrała się w końcu na odwagę, żeby powiedzieć mu o ciąży, nalegał, żeby za niego wyszła. To nie były oświadczyny. Jako małżeństwo spędzili ze sobą trzy miesiące, potem ich związek dobiegł końca – tak jak ciąża.
Gdy tylko Joe podpisze dokumenty, będzie wolna i wróci do swojego nazwiska. Będzie mogła zacząć wszystko od nowa, bo tkwienie w tym bagnie było nie do zniesienia. Jeśli nie odetnie się od przeszłości, nigdy nie poradzi sobie z żałobą.
Musi zacząć wszystko od nowa.
– Zgadza się. J. Allegranza – powiedziała recepcjonistka, patrząc na ekran komputera. – A „J” jak…?
– Juliette. – Zastanawiała się, dlaczego Lucy nie powiedziała organizatorce wesela, że Juliette rozstała się z Joem? A może razem z Damonem mieli nadzieję, że jakimś cudem wrócą do siebie?
Nie ma szans. Ten związek nigdy nie miał przyszłości.
Gdyby Harvey, miłość jeszcze z czasów szkolnych, jej nie porzucił, nie wylądowałaby w ramionach przystojnego nieznajomego. Przygodny seks jako lekarstwo na złamane serce. Kto by się spodziewał, że była do tego zdolna? Z reguły nie zagadywała nieziemsko przystojnych mężczyzn w modnych londyńskich barach. Nie była dziewczyną na jedną noc, ale tamtego wieczoru stała się kimś innym.
Pamiętaj. Tylko nie myśl o jego dotyku.
Ich krótka historia nie miała mieć szczęśliwego zakończenia. W końcu powód, dla którego się pobrali, nie miał już racji bytu. Był martwy. Pochowany głęboko w małej białej trumience.
– Pani apartament jest już gotowy – oznajmiła recepcjonistka. – Kierowca przyniesie bagaże z autokaru.
– Dziękuję.
Recepcjonistka wręczyła jej klucze i wskazała drogę do windy.
– Pani apartament znajduje się na trzecim piętrze. Celeste spotka się z państwem na tarasie punkt osiemnasta, gdzie omówi dokładnie cały harmonogram na nadchodzące dni.
– Rozumiem. – Juliette poruszyła wargami, próbując ułożyć je w coś na kształt uśmiechu. Na nic więcej nie było ją stać. Wzięła klucz, przerzuciła torebkę przez ramię i ruszyła do windy. Papiery rozwodowe wystawały z torebki, przypominając, że miała tu coś do załatwienia. Za tydzień ten rozdział będzie już zamknięty.
Już nigdy nie będzie musiała myśleć o Joem Allegranzie.
Joe Allegranza bardziej niż ślubów nienawidził tylko pogrzebów. O, i jeszcze urodzin – z naciskiem na własne. Nie mógł jednak odmówić najlepszemu kumplowi, nawet jeśli oznaczało to spotkanie z prawie już byłą żoną, Juliette.
Jego żoną…
Trudno uwierzyć, że te dwa proste słowa nadal wywołują uczucie pustki – bolesna wyrwa, której nic nie jest w stanie wypełnić. Nie potrafił myśleć o niej bez poczucia, że zawiódł w każdy możliwy sposób. Jak mógł dopuścić, żeby wszystko wymknęło mu się spod kontroli?
Przede wszystkim musiał przestać o niej myśleć. Zatracił się w pracy, tak jak inni szukają zapomnienia w alkoholu lub jedzeniu. Był inżynierem i zajmował się naprawą błędów konstrukcyjnych, a międzynarodową karierę zawdzięczał niezwykłym zdolnościom analitycznym. Potrafił analizować wadliwe struktury mostów i budynków, jednak nie umiał naprawić własnego małżeństwa. Ich separacja trwała już ponad rok, a jego życie stanęło w miejscu. Miał wrażenie, że wyrosła przed nim niewidzialna ściana.
Spojrzał na obrączkę ślubną, wciąż tkwiącą na palcu. Mógł ją przecież zdjąć i zamknąć w sejfie, razem z obrączką i pierścionkiem Juliette, które zostawiła, odchodząc.
Ale tego nie zrobił.
Nie był pewny, dlaczego. Uparcie unikał myśli o rozwodzie, choć pojednanie było równie nierealne. Utknął w próżni, z której nie było wyjścia.
Joe wszedł do recepcji luksusowej willi, w której odbywało się wesele. Od progu powitał go olśniewająco biały uśmiech recepcjonistki.
– Dzień dobry. Czy mogę prosić pańską godność?
– Joe Allegranza – powiedział, zdejmując okulary przeciwsłoneczne. – Rezerwację robiła organizatorka.
Recepcjonistka pochyliła się nad monitorem, studiując coś z uwagą.
– Ach tak, zgadza się. Teraz widzę. Myślałam, że rezerwacja jest na jedną osobę. – Posłała mu śnieżnobiały uśmiech i pożałował, że zdjął okulary. – Pańska żona jest już na miejscu. Przyjechała godzinę temu.
Żona. Poczuł ciężar na piersi. Czy organizatorka nie dostała wiadomości o ich separacji? Natrętna myśl prześlizgnęła się przez szczelinę, grożąc zburzeniem równowagi. Weekend w pokoju z prawie byłą żoną. Przez chwilę miał ochotę powiedzieć, że zaszła pomyłka, ale dał się ponieść fantazji… Znowu zobaczy Juliette. Sam na sam. Będzie mógł z nią porozmawiać. Do tej pory uparcie odrzucała połączenia i nie odpowiadała na wiadomości. Gdy próbował się do niej dodzwonić po raz ostatni, operator poinformował go, że numer jest już nieaktywny. Chciał jej powiedzieć o zorganizowanej przez siebie zbiórce na rzecz fundacji opiekującej się kobietami po poronieniach. Juliette najwyraźniej nie chciała mieć z nim kontaktu.
Sumienie nie dawało mu spokoju.
Co ty sobie wyobrażałeś? Chyba dość już namieszałeś!
Wystarczy, że spotkają się na ślubie. Spędzenie z Juliette czasu sam na sam było szaleństwem. Zniszczył jej życie – tak jak swojej matce. Czasem miał wrażenie, że ciąży na nim klątwa. Matka zmarła, wydając go na świat – dzień jego narodzin był dniem jej śmierci.
Joe odchrząknął.
– Chyba zaszła jakaś pomyłka. Moja żona... Po prostu jesteśmy w separacji. – Nienawidził tego słowa. To było jak przyznanie się do porażki; wiedział, że żona odeszła z jego winy.
Recepcjonistka zmarszczyła brwi.
– Och, bardzo mi przykro. A jeśli chodzi o rezerwację, nie mamy wolnych pokoi i…
– W porządku – przerwał jej Joe, wyciągając telefon. – Znajdę coś w okolicy. – Zaczął przeglądać oferty. Na pewno jest tu pełno hoteli, zresztą prześpi się nawet na ławce w parku. Nie będzie dzielił pokoju z byłą żoną. To zbyt niebezpieczne, kuszące, po prostu złe.
– Podejrzewam, że nie znajdzie pan zbyt wielu opcji – powiedziała recepcjonistka. – W ten weekend na Korfu jest kilka wesel i większość hoteli jest pełna, poza tym Celeste nalegała, żeby wszyscy goście mieszkali w jednym miejscu, aby wesele miało bardziej kameralny i rodzinny charakter. Będzie załamana, gdy się dowie, że zrobiła błąd w pańskiej rezerwacji. Bardzo się starała, żeby wesele jej kuzyna było idealne.
Joe przypomniał sobie, co Damon mówił mu o młodszej kuzynce Celeste. To było jej pierwsze zlecenie po długiej walce z nowotworem. Chyba białaczka. Nie pamiętał dokładnie, ale nie chciał psuć jej tego wydarzenia.
– W porządku. Proszę więc o niczym jej nie mówić. Podzwonię po hotelach i zobaczę, czy uda mi się coś znaleźć.
Rozwiązywanie problemów było jego specjalnością. Zajmował się tym na co dzień. Potrafił naprawić to, z czym inni nie potrafili sobie poradzić. Ten problem też uda mu się rozwiązać.
Po godzinie jednak jego frustracja sięgnęła zenitu – najwyraźniej w okolicy nie było wolnych pokoi. Stał na słońcu, czuł pot spływający mu po szyi i plecach. Przez chwilę miał nawet ochotę kupić tu jakiś dom. Miał przecież wystarczająco pieniędzy, mógł kupić wszystko, czego potrzebował.
Oprócz szczęścia.
I spokoju.
Oprócz życia jego córeczki…
Gdy w końcu się poddał, bateria telefonu była na wyczerpaniu. W okolicy wszystko było zajęte. Fatum, przeznaczenie lub jakieś wyjątkowo złośliwe bóstwo zdecydowało, że spędzi weekend w pokoju z Juliette. Może będzie okazja, żeby porozmawiać. Dystans niczego nie naprawił. Może to szansa, żeby coś zrobić? Zakończyć jakoś tę niezdrową sytuację.
Joe wrócił na recepcję.
– Nie udało się? – spytała recepcjonistka.
– Niestety.
– Proszę. – Dziewczyna wręczyła mu klucze. – Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony z pobytu.
– Dziękuję. – Wziął klucz i ruszył do windy.
Zadowolony z pobytu? Był przerażony spotkaniem z Juliette. Wiedział, że był przyczyną wszystkich jej problemów, ale może uda im się porozmawiać bez świadków. Powie to, co trzeba, znajdzie wyjście z sytuacji, a wtedy oboje będą mogli zacząć wszystko od nowa.
Juliette wykąpała się i założyła mięciutki szlafrok, ozdobiony na prawej piersi jej inicjałami – „J.A.”. Jaka szkoda. Szlafrok był cudowny i nie chciała go wyrzucać. Może po powrocie do domu uda jej się przerobić haft na „J.B.”?
Organizatorka naprawdę pomyślała o wszystkim. Na stoliku nocnym leżała tacka z ręcznie robionymi czekoladkami z inicjałami państwa młodych oraz karafka na wodę ozdobiona zdjęciem młodej pary. Spojrzała na roześmianą twarz przyjaciółki, starając się stłumić ukłucie zazdrości.
Dlaczego nie mogła znaleźć mężczyzny, który kochałby ją tak, jak Damon kochał Lucy? Myślała kiedyś, że Harvey ją kochał. Jak mogła być tak ślepa?
Joe również jej nie kochał, ale przynajmniej był szczery. Ich związek był wygodnym wyjściem z niewygodnej sytuacji. Małżeństwo z obowiązku, które miało zapewnić dziecku dom i bezpieczną przyszłość. Wiedziała o tym od początku, a jednak za niego wyszła. Gdyby została samotną matką, jeszcze bardziej rozczarowałaby rodziców.
Mierzyła się z tym całe życie – każdy gorszy stopień w szkole, niezdany egzamin, każda chwila, gdy ich zawiodła, nie spełniając oczekiwań, była dla niej źródłem bólu. Poprzeczka została zawieszona wysoko przez utalentowanych i ambitnych braci i samych rodziców – utytułowanych pracowników naukowych. Była późnym dzieckiem. Urodziła się w momencie, gdy jej rodzice myśleli, że czasy pieluch mają dawno za sobą. I tak było, obowiązki wychowawcze spadły więc na liczne nianie.
Juliette położyła dłoń na płaskim brzuchu, a serce jej się ścisnęło na myśl o życiu, które rosło w niej przez siedem miesięcy. Ciąża była przypadkowa, ale nigdy nie myślała o Emilii jako o błędzie. Nie powinna wymawiać jej imienia, nawet w myślach. Wspomnienie drobnej, pomarszczonej twarzyczki, jej maleńkich nóżek i rączek, które nigdy jej nie obejmą, przejmowało Juliette nieopisanym bólem.
Wróciła myślami do rzeczywistości. Musiała się skupić na tym, co miała zrobić. Potrafi zapanować nad emocjami, w końcu zaczynała dochodzić do siebie. Przepracowywała żałobę najlepiej, jak potrafiła. Częścią procesu było między innymi przetrwanie tego weekendu i wręczenie Joemu papierów rozwodowych.
Wciąż nie zdecydowała, którą sukienkę założy wieczorem, rozłożyła więc wszystkie na łóżku – olbrzymim, pełnym miękkich poduszek, z pościelą z egipskiej bawełny. W podobnym łóżku spędziła z Joem tamtą pamiętną noc.
Noc, której jej umysł i ciało nie potrafiły zapomnieć.
Odwróciła się i sięgnęła po kosmetyczkę. Musiała się umalować. Potrzebowała dobrej zbroi, nie tylko w postaci kosmetyków. Wściekłość jest jej najlepszym sprzymierzeńcem, gotującym się pod powierzchnią jak lawa. Dzięki temu potrafiła pokonać rozpacz, która odebrała jej resztki chęci do życia. Szczęście stało się czymś, czego doświadczają inni, nigdy nie było i nie będzie jej udziałem. Coś w niej umarło na zawsze.
Idąc do łazienki, usłyszała pukanie do drzwi.
– Proszę wejść i zostawić na stoliku. Dziękuję – zawołała, przekonana, że to kelner, który przyniósł zamówienie.
Weszła do łazienki i zamknęła drzwi, słysząc dochodzące z salonu pobrzękiwanie naczyń; wózek z herbatą najwyraźniej wjechał do środka. Potem drzwi apartamentu się zamknęły.
Czy powinna była dać kelnerowi napiwek? Ostatnio jej się nie przelewało. Uparcie nie tykała sporej sumy, którą co miesiąc przelewał jej Joe. Wyrzuty sumienia? Wątpliwe. Raczej ulga. Gdy przyjechał do szpitala pół godziny po porodzie, nie widać było na jego twarzy rozpaczy po stracie dziecka. Ulżyło mu – widziała to wyraźnie. Stał przed nią człowiek, który czuł ulgę, że wyplątał się z niewygodnego małżeństwa i w końcu miał wymówkę, żeby odejść. Ich dziecko umarło, a z nim nadzieja, że mogą być razem.
Chyba od początku wiedziała, że do siebie nie pasowali. Joe był elegancki i błyskotliwy. Człowiek sukcesu, który wszystko zawdzięczał własnej pracy. Chłodna wyniosłość i powściągliwość przyciągały ją jak ćmę do ognia.
I w końcu się sparzyła. Minęły trzy miesiące od ślubu, a on nadal trzymał dystans, co tylko wzmagało jej niepokój. Takiego samego dystansu emocjonalnego doświadczała ze strony rodziców; prześladowało ją uczucie, że jest niewystarczająca – niewystarczająco mądra, zdolna, ładna.
Westchnęła. Joe większość czasu spędzał w podróżach służbowych, a ona zostawała sama w należącej do niego willi w Positano. Miała wrażenie, że po ślubie w ogóle nie zmienił stylu życia, jakby zapomniał, że ma żonę. Oczekiwał, że to ona się dostosuje. Przeprowadziła się do innego kraju, zostawiła rodzinę i przyjaciół i zamieszkała w dużej willi, mając do towarzystwa jedynie zatrudnionych w domu ludzi. Zmieniali się tak często, że nie zdążyła nawet zapamiętać ich imion, nie mówiąc już o nauce obcego języka.
Wzięła pędzel do makijażu i przesunęła palcami po miękkim włosiu. Zawsze czekała na jego powrót; fizycznie dogadywali się bez problemu, seks był wspaniały, ale Joe prawie nie bywał w domu. Odbierała to osobiście – jej rodzice robili przecież to samo. Ciągłe zagraniczne podróże, odczyty, konferencje, a ona zostawała sama w szkole z internatem.
Nałożyła podkład, żeby zakryć cienie pod oczami. Zdjęła ręcznik z włosów, które opadły luźno na ramiona. Spojrzała w lustro – nikt by się nie domyślił, że kiedykolwiek była w ciąży. Waga wróciła do normy… to znaczy do nowej normy, bo od dawna nie miała apetytu. Włosy, które wypadały garściami przez stres i hormony, zdążyły już zgęstnieć i odrosnąć. Wyglądała jak dawniej, ale nie była już tą samą osobą.
Wyszła z łazienki i ruszyła do stojącej pod oknem tacy z herbatą. Czuła w powietrzu aromat bergamotki – wysokiej jakości herbata Earl Grey… i coś jeszcze. Coś, co budziło wspomnienia; poczuła dreszcz.
Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła go. Joe Allegranza siedział na sofie. Miała ochotę krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle.
– Co ty tu robisz? – Miała zachrypnięty głos, a puls łomotał jej w skroniach.
Joe wstał z kanapy; jego twarz była nieodgadniona.
– Najwyraźniej to także mój pokój. – Ten znajomy, głęboki głos z wyraźnym włoskim akcentem.
Poczuła bolesny skurcz żołądka. Zmarszczyła brwi.
– Co masz na myśli?
– Pomylono rezerwacje.
Zmrużyła oczy.
– Pomylono? – Wiedziała coś na temat pomyłek. On był jej największą. Oplotła się ramionami; żałowała, że pod szlafrokiem była zupełnie naga. Potrzebowała zbroi, żeby stawić mu czoło.
Nie mogła oderwać od niego wzroku. Ostro zarysowana szczęka, wysokie, arystokratyczne kości policzkowe, atramentowo czarne brwi nad ciemnymi jak węgiel oczami. Zmysłowe usta, które zawróciły jej w głowie w chwili, gdy pierwszy raz się do niej uśmiechnął.
Nie będzie myśleć o jego pocałunkach.
Ani o nieziemskim seksie.
Przecież była na niego wściekła. Na tym musi się skupić.
– Juliette… – zaczął z powagą. – Mamy dwa wyjścia. Możemy zejść na dół, narobić zamieszania i ściągnąć na siebie uwagę albo przełknąć to jakoś i zostawić tak, jak jest.
Juliette otworzyła szerzej oczy.
– Oszalałeś? Dlaczego mamy ich nie informować, że zaszła pomyłka?