Romantyczny weekend
Przedstawiamy "Romantyczny weekend" nowy romans Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS.
Indy chce zrewitalizować zapuszczone Gilbert Corners. Aby zyskać rozgłos, proponuje pojedynek kulinarny pochodzącemu stąd szefowi kuchni i celebrycie, Conradowi Gilbertowi. Przyjmuje on wyzwania z całych Stanów i w swym programie telewizyjnym wygrywa wszystkie rywalizacje. Conrad nie chce wracać do rodzinnego miasta, ale zmienia decyzję, gdy widzi Indy w jej filmiku na YouTubie. Zaintrygowała go, wzbudziła w nim ciekawość. Zgadza się na konkurs, ale pod warunkiem, że jeśli wygra, Indy spędzi z nim romantyczny weekend...
Fragment książki
Conrad Gilbert w niczym nie przypominał bestii. Podwinięte rękawy białej kurty odsłaniały umięśnione przedramiona pokryte tatuażem, który wyglądał jak cierniste pnącza. Ręce wykonywały szybkie precyzyjne ruchy. Kiedy podniósł wzrok, by spojrzeć widzom w oczy, Indy Belmont poczuła ciarki na całym ciele. Dawno nie była na randce i dawno nie uprawiała seksu. Teraz w dodatku nie słyszała ani jednego słowa, które wypływało z tych idealnie skrojonych ust.
Chciała je całować. Chciała być w objęciach mężczyzny, który swoim niskim zmysłowym głosem mruczałby: Indy, Indy…
- Jak myślisz? – Lilith Montgomery, szefowa Stowarzyszenia Przedsiębiorców Main Street, wcisnęła pauzę, zostawiając na ekranie twarz Conrada.
- Co, co? – spytała Indy półprzytomna. Jej program „Hometown, Home Again” zdobywał coraz większą popularność i producenci nalegali, by kolejne miasteczko wzięła na tapetę i spróbowała je zrewitalizować. – Przepraszam. Zapatrzyłam się.
- Tak, trudno od niego oderwać wzrok – przyznał Jeff Hamilton, radny miejski. – To co, zdołasz go przekonać, żeby przyjechał i zdjął z nas klątwę?
Indy skinęła z uśmiechem głową. Pracowała z Conradem dla jednej stacji, toteż namówienie go, aby odwiedził Gilbert Corners, nie powinno nastręczać trudności.
- Na pewno – odparła. – O co chodzi z tą klątwą?
- To smutna historia. Tydzień po zamknięciu fabryki przez Gilbert International trójka spadkobierców starego Gilberta uczestniczyła w koszmarnym wypadku samochodowym.
- Dwoje walczyło o życie. Od tego dnia miasto zaczęło wymierać.
- Kiedy był ten wypadek? – spytała Indy, nie bardzo wierząc w klątwę.
- Dziesięć lat temu.
Akurat wtedy na skutek inflacji i spowolnienia gospodarczego wielu firmom w małych miastach, z których młodzież wyjeżdżała na studia, a potem nie wracała, niełatwo było utrzymać się na powierzchni. Indy podejrzewała, że to jest przyczyną pozamykanych sklepów, a nie klątwa. Ale klątwa to dobry temat dla telewizji.
- Kawał czasu. Uważacie, że konkurs kulinarny pomoże miasteczku?
Ona sama przeprowadziła się do Gilbert Corners półtora roku temu, kiedy kupiła upadającą księgarnię i wymagający remontu wiktoriański dom przy rynku. Po studiach rozpoczęła działalność jako youtuberka z niewielkim gronem obserwujących; opowiadała o remoncie domu w Lansdowne, który dostała w spadku. Kiedy dwa lata temu ludzie z kanału Home Living zaproponowali jej współpracę, miała już ogromną rzeszę fanów. Remont domu zakończyła i potrzebowała nowego projektu, zwłaszcza że mężczyzna, w którym od zawsze się podkochiwała, ożenił się z inną.
Rewitalizacja Main Street, złamanie klątwy i uporanie się z własną przeszłością to spore wyzwanie, którego jednak chciała się podjąć.
Miasteczko Gilbert Corners znajdowało się blisko Bostonu; mogło być prężnie rozwijającą się suburbią…
- Od czegoś trzeba zacząć. – Lilith wzruszyła ramionami. – Dasz radę?
- Na sto procent. – Indy nie miała wątpliwości.
Opuściła ratusz i skierowała się w stronę parku, w którym chwasty zajęły miejsce kwiatów. Minęła pokryty bazgrołami pomnik czterech ojców założycieli i po chwili była w swojej księgarni, Indy’s Treasures. W gabinecie na zapleczu usiadła przy komputerze.
Conrad Gilbert, sławny szef kuchni zwany Bestią, miał ciemne kręcone włosy, gęste brwi i oczy w kolorze nieba. Długa blizna przecinała jego lewy policzek. Na zdjęciu stał w kucharskiej bluzie, ze skrzyżowanymi na piersi rękami i widocznym na szyi tatuażem.
Kto rzuci Bestii wyzwanie? – głosił napis pod zdjęciem. Indy czytała dalej: Conrad przyjmował wyzwania kulinarne z całych Stanów, przyjeżdżał do miasta, nagrywał „pojedynek”, następnie puszczał go w swoim programie. Chętni mieli wypełnić formularz i zaproponować lokalną potrawę.
- Super!
- Podobno zgodziłaś się ściągnąć Bestię?
Podniósłszy głowę, Indy ujrzała swoją przyjaciółkę i dawną współlokatorkę, Nolę Weston. Nola, stolarz samouk, dołączyła do zespołu Indy, kiedy ta zaczynała przygodę z YouTube’em.
- Owszem. W ratuszu uważają, że jego wizyta pomoże miastu.
- Nie wolałaś Dasha? On stale przyjeżdża do ośrodka opiekuńczego, w którym leży jego siostra.
- Conrad ma własny program „The Beast’s Lair”, miasto zyska rozgłos. Zresztą Lilith uznała, że z Dashem trudniej by mi poszło.
- Trudniej niż z Bestią? W telewizji podkręcają jego „zły” charakter, ale facet jest piekielnie arogancki i z nikim się nie liczy. Nie wiem, czy zechce ci pomóc.
- Myślę, że zechce.
W „The Beast’s Lair” kucharz amator stawał do walki z Bestią. Jeśli wygrywał, dostawał trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Taka suma bardzo przydałaby się Gilbert Corners. Indy wypełniła formularz, proponując tradycyjną południową potrawę jednogarnkową – Low Country Boil – którą robiła według przepisu babki. Kilka razy częstowała nią swoją ekipę i wszyscy piali z zachwytu.
Dwa dni później nadeszła odpowiedź: zgłoszenie zostało przyjęte. Indy usiadła w skórzanym fotelu należącym niegdyś do jej dziadka i zaczęła snuć plany, na co przeznaczy wygraną. Należy oczyścić park, pozbyć się graffiti z pomnika… Była podniecona! Nie, wcale nie perspektywą spotkania z Bestią.
- Nie. – Conrad Gilbert nie lubił się powtarzać. Odstawił butelkę oliwy czosnkowej i obróciwszy się, popatrzył na producentkę swojego programu kulinarnego, Ophelię Burnetti.
- Już napisałam, że przyjedziesz.
- To napisz jeszcze raz, że się pomyliłaś. – Ponownie skupił się na pracy. Psiakrew, zwolni tę asystentkę! Nienawidził, jak mu przeszkadzano, gdy w kuchni eksperymentalnej opracowywał nowe receptury.
- Nie wygłupiaj się, Con. Gilbert Corners jest blisko, a my musimy zapełnić dziurę po filmie, który nakręciliśmy na Kentucky Derby, a którego nie możemy udostępnić.
- Możemy.
- Zawodnik przeżył załamanie nerwowe. Rzucił w ciebie butelką burbona. Gdybyśmy to puścili, facet byłby skończony. A do Gilbert Corners możemy jechać już za trzy tygodnie.
Conrad wyprostował swoją prawie dwumetrową sylwetkę i utkwił spojrzenie w producentce. Cholera jasna! Przysiągł sobie, że więcej nie pokaże się w GC, chyba że z wizytą u Rory. Nie znosił tego miejsca.
- Jeśli się zgodzę, to przyjadę tuż przed konkursem i wyjadę, jak tylko skończymy nagrywać.
- W porządku. Potrzebuję czterdzieści minut materiału.
Obiecując, że prześle szczegóły jego asystentce, Ophelia ruszyła do drzwi. Conrad wyszedł z nią do części biurowej, gdzie asystentka siedziała wpatrzona w telefon.
- Mnie przyślij – rzekł, po czym zwrócił się do asystentki. – A ciebie zwalniam.
Wrócił do kuchni, lecz nie mógł się skupić na daniu, które tworzył. Myślał o Gilbert Corners, miejscu nazwanym tak na cześć jego rodziny, z którym jednak nie łączyły go żadne miłe wspomnienia. Dziadek był apodyktycznym człowiekiem, który opiekował się Conradem oraz jego kuzynem i kuzynką, odkąd ich rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. Conrad miał wtedy dziesięć lat.
W Gilbert Manor nigdy nie czuł się jak u siebie. Tęsknił za domem, w którym mieszkał z rodzicami. Ojciec z mamą go kochali; był ich małym księciem. Po ich śmierci dziadek zmierzył wzrokiem troje wnucząt i od razu wysłał je do szkół z internatem – Rory do jednej, a jego z Dashem, który był dla niego jak brat, do drugiej.
Wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił do Dasha.
- Gilbert, słucham.
- Tu też Gilbert.
- Jak leci, Con?
- Muszę jechać do GC.
- Musisz? Myślałem, że nikt ci nic nie może kazać.
- Też tak myślałem. Ale Ophelia się mnie nie boi, a musimy nagrać odcinek, bo zrobiła nam się luka. Powiedz, co komu strzeliło do głowy, żeby mnie zaprosić?
- Nie wiem. Wszyscy tam uważają, że przynosimy pecha.
- No właśnie. Masz ochotę mi towarzyszyć?
- Żartujesz? Raz w tygodniu bywam tam w ośrodku opiekuńczym. Wystarczy.
- Co u Rory? – spytał Conrad, pocierając twarz. Blizna była pamiątką, z którą nauczył się żyć. Tamtej nocy wiele stracił, ale zdawał sobie sprawę, że był szczęściarzem w porównaniu z Rory i Dashem.
Dziadek chciał, by chirurg plastyczny usunął mu bliznę, lecz Conrad się nie zgodził, bo się jej nie wstydził.
- Bez zmian. Jej lekarz przechodzi ma emeryturę. Przy najbliższej okazji muszę pogadać z nowym. To kiedy się tam wybierasz?
- Przyślę ci wiadomość, jak będę wiedział.
Rozłączyli się. Conrad ponownie stanął przy stole. Na myśl o powrocie do Gilbert Corners miał ochotę coś roztrzaskać. Nieważne, że dziadek nie żył od ośmiu lat; GC zawsze będzie mu się kojarzyło z apodyktycznym starcem.
Ophelia przysłała nazwisko osoby, która rzuciła mu wyzwanie: Rosalinda Belmont. Sprawdził ją w sieci: okazało się, że od niedawna mieszka w GC i ma własny program telewizyjny „Hometown, Home Again” w tej samej stacji co on.
Włączył krótki filmik zapowiadający odcinek w Gilbert Corners. Rosalinda miała ciemne włosy, twarz w kształcie serca oraz okulary. Zdjęcie przedstawiało ją, jak wchodzi do księgarni Indy’s Treasures na Main Street. Niżej widniał napis: Każda książka to przygoda.
Nigdy nie przystępował do konkursu nieprzygotowany, dlatego przesłał informacje do prywatnego detektywa. Patrząc w duże brązowe oczy dziewczyny poczuł ciekawość, a może podniecenie; nie umiał tego określić. Chciałby wiedzieć, co ona knuje.
- Ktoś wczoraj o ciebie wypytywał – powiedziała Nola, kiedy Indy wstąpiła do Java Juice.
- Może jakiś bajecznie bogaty król z królową przypomnieli sobie, gdzie mnie zostawili. – Indy podała przyjaciółce termiczny kubek na kawę. Nie przejęła się wiadomością; nie miała nic do ukrycia.
- Twoi cudowni rodzice byliby zdruzgotani, gdyby cię słyszeli.
- Co ty! Obiecałam im, że jak zostanę odnaleziona, to podzielę się z nimi moją fortuną.
Poranny szczyt minął, przy stolikach siedzieli stali bywalcy: Simone, która pracowała nad doktoratem; Pete, który planował kolejne gry dla grupy; oraz młode mamy, które rozmawiały, podczas gdy dzieci bawiły się w kąciku.
Nola nalała przyjaciółce kawę z odtłuszczonym mlekiem.
- Mogę powiesić ogłoszenie z prośbą o pomoc przy wyrywaniu chwastów? Trzeba doprowadzić park do lepszego stanu. Wiem, że ratusz powinien się tym zająć, ale…
- Na razie zajmuje się naprawą dróg.
Obejrzawszy się, Indy zobaczyła Jeffa Hamiltona.
- No wiem, ale chciałabym, żeby miasto było zadbane.
- Park figuruje na ratuszowej liście. O, mam pomysł. Moja żona June jest właścicielką szkółki roślin. Poproszę ją, żeby przywiozła kwiaty. Znalazłaś już sponsora?
- Jeszcze nie. Ale w maju przyjeżdża Conrad Gilbert. Kiedy z nim wygram, dostaniemy całkiem ładną sumkę.
- Jestem pod wrażeniem. Jak zdołałaś go namówić?
- Zgłosiłam się do jego programu na pojedynek kulinarny.
Chciała wszystkim pokazać urodę Gilbert Corners. Uwielbiała tutejszą architekturę, piękne wiktoriańskie domy na Main Street. Miasto miało ogromny potencjał.
Omówiła z Nolą i Jeffem, który sklep warto wyremontować jako następny, zapisała w notesie kilka uwag, po czym z kubkiem kawy przeszła do swojej księgarni. Kochała zapach książek i rozmowy z klientami o ich ulubionych tytułach. Z kilkoma klientami poruszyła temat Conrada Gilberta. Wszyscy twierdzili, że przed wypadkiem był niesamowicie przystojny i piekielnie arogancki. Jedna osoba powiedziała, że zachowywał się tak, jakby nie cierpiał Gilbert Corners. Ciekawe.
Czas konkursu nadszedł niespodziewanie szybko. Pierwszego maja Indy spakowała potrzebne składniki i brukowaną drogą, która prowadziła przez kamienny most łączący brzegi rzeki, ruszyła do Gilbert Manor.
Na miejscu skierowano ją do rozstawionego w ogrodzie namiotu. Denerwowała się; czuła, że ktoś ją obserwuje. Na tle słońca zobaczyła postać mężczyzny ubranego w skórzaną kurtkę. Kiedy skierował się w jej stronę, wstrzymała oddech. Rozpoznała Bestię.
- Dzień dobry, panie Gilbert. Miło mi pana poznać.
- Dzień dobry, Rosalindo.
Skrzywiła się w duchu, słysząc swoje imię.
- Nikt tak do mnie nie mówi. – Uśmiechnęła się. – Jestem Indy Belmont. Dlaczego mi się pan tak przygląda?
- Dlaczego zgłosiłaś się do mojego programu?
- Bo… - zawahała się, po czym zrezygnowała z formy „pan” – mieszkańcy Gilbert Corners wierzą, że na mieście ciąży klątwa związana z twoją rodziną. Z powodu tej klątwy miasto się nie rozwija, niemal zamiera. Prowadzę program...
- Wiem.
- Oglądasz go? – Już się nie denerwowała.
Na żywo Conrad Gilbert był przystojniejszy niż w telewizji czy na zdjęciach i wyższy, niż się spodziewała – sama miała metr sześćdziesiąt pięć i sięgała mu zaledwie do ramienia – a blizna na policzku jedynie dodawała mu seksapilu. Emanował siłą. Sprawiał wrażenie człowieka, który wie, czego chce i to bierze, nie oglądając się na nikogo. Nie żeby ktoś śmiał się mu sprzeciwić.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że ciarki chodziły jej po skórze. Dawno nikt się jej tak nie przyglądał. Poprawiła okulary i rozciągnęła usta w uśmiechu.
- Może zanim zaczniemy kręcić, napijemy się kawy i…
- Nie – warknął, nie odrywając od niej wzroku. – Co wiesz o klątwie?
- Zawsze jesteś takim ponurym dupkiem?
- Dupkiem? Raczej człowiekiem skupionym na zadaniu.
- To twoja subiektywna ocena. – Po tych słowach okręciła się na pięcie i odeszła.