Rozterki lady Alex (ebook)
Nieśmiała Alex nie znosi przyjęć i balów. Jest córką księcia, musi uważać na każde słowo i gest, nienagannie się prezentować, udawać pewną siebie. Wie, że żądni sensacji plotkarze tylko czekają na jej potknięcie. Kiedy jej rodzina popada w niesławę i kłopoty finansowe, Alex z radością przyjmuje posadę guwernantki. Wreszcie czuje się wolna i pomału odzyskuje spokój ducha. Jednak los ma dla niej kolejną niespodziankę – o rękę prosi ją Malcolm Gordston, najbogatszy kupiec w Anglii. Kiedyś się przyjaźnili, teraz są sobą zauroczeni, ale Alex boi się poślubić człowieka, który nienawidzi jej rodziny. Malcolm zrobi wszystko, by rozwiać jej obawy.
Fragment książki
Atak lodowatej paniki był tak silny, że Alex zdusiła krzyk. Przekrzywiony kapelusz zsuwał się z głowy. Przytrzymała go i w tym momencie ktoś wpadł na nią z tyłu, aż się potknęła i poleciała na ludzi stojących przed nią. Ci się odsunęli się i nagle przed Alex otworzyła się wolna przestrzeń. Nic nie chroniło jej przed upadkiem.
Miała wrażenie, jakby czas nagle spowolnił. W zwolnionym tempie wysunęła przed siebie ręce, gotowa na zderzenie z ostrym żwirem parkowej alei.
Wtem ktoś chwycił ją w pasie i poderwał w górę, aż stopy oderwały się od ziemi. Świat zawirował Alex w głowie kolorowym zamętem zielonych drzew, żółtych kwiatów, czerwonych, niebieskich i brązowych kapeluszy kobiet.
Kiedy znów stanęła na nogach, zobaczyła, że stoi przed nią najbardziej niezwykły mężczyzna, jakiego widziała. Przeleciała jej przez głowę szalona myśl, że upadła, tracąc przytomność i ocknęła się w świecie nordyckich sag.
Był bardzo wysoki – tak wysoki, że zasłaniał jej słońce, które obramowało jego postać złocistą aureolą. Idealnie skrojony surdut w kolorze myśliwskiej zieleni uwydatniał potężne bary. Włosy, dłuższe niż nakazywała moda, wymykające się spod kapelusza obszytego jedwabiem, miały piękny kolor czerwonego złota. Nos mężczyzny był lekko skrzywiony, jakby został kiedyś złamany i źle się zrósł, mimo to nie szpecił wyrazistych rysów i mocnej szczęki. Nieznajomy wpatrywał się w nią spojrzeniem bladoniebieskich oczu, które wyglądały jak jarzący się lód.
Alex wciąż niepewnie stała na nogach, podtrzymywana w pasie przez mężczyznę. Było to tyleż niestosowne, co intrygujące. Nie odrywając od niej wzroku, zmarszczył brwi. Nie wiadomo, czy w namyśle, czy z irytacji?
– Nic się pani nie stało, młoda damo? – zapytał głębokim, dźwięcznym głosem z lekkim echem szkockiego akcentu, co jeszcze dodawało mu uroku.
Jego widok coś jej przypominał, ale co? Już, już miała skojarzyć, lecz wspomnienie w ostatniej chwili umknęło.
– Ja… ja… – zająknęła się ze wstydem, bo brzmiała, jakby zapomniała języka w gębie.
– Nie możesz oddychać. Nic dziwnego, bo ci ludzie tłoczą się jak bydło – powiedział. – Ej! – krzyknął. – Odsuńcie się i pozwólcie damie złapać oddech!
Tłum momentalnie zrobił im miejsce. Trudno, żeby nie posłuchano tego głosu. Władczy i groźny, brzmiał, jakby Hyde Park był polem bitwy tego Thora ze szkockim akcentem. Alex chciało się śmiać, ale bała się, że w tym śmiechu zabrzmi histeria.
– Usiądźmy gdzieś z boku – zaproponował nieznajomy, delikatnie biorąc ją pod rękę. Dłoń bez rękawiczki była duża, ciepła i opiekuńcza.
– Moje przyjaciółki… – zaczęła, nagle przypomniawszy sobie o Emily i Dianie. Gdzie one się podziały? Obejrzała się, ale nigdzie nie było ich widać. Tłum się za nimi zamknął.
– Zaraz je znajdziemy – powiedział mężczyzna. Spojrzenie Alex powędrowało ku jego ustom, dziwnie miękkim i zmysłowym. Czoło miał zmarszczone, jakby coś go martwiło. – Jesteś bardzo blada.
– Czuję się trochę… nieswojo – przyznała. Mężczyzna delikatnie posadził ją na ławce w cieniu drzewa, z dala od zatłoczonych alejek. – Nie myślałam, że przyjdzie aż tylu ludzi.
– Ach, słoneczny dzień i muzyka za darmo wystarczą, żeby ludzie z tego zgniłego miasta zlecieli się jak muchy. Pozwól, że przyniosę ci coś do picia.
Zanim Alex zdążyła zaprotestować, odwrócił się na pięcie i zamaszystym krokiem ruszył w stronę najbliższego straganu, gdzie sprzedawano piwo imbirowe. Alex wzięła głęboki oddech, usiłując się uspokoić. W życiu nie była tak podekscytowana! Jeszcze niedawno miała ponurą pewność, że nic się w jej życiu nie zmieni i będzie tkwiła w rodzinnym domu jak w więzieniu, a tymczasem omal nie została zadeptana i uratował ją nordycki bóg ze szkockim akcentem! Nic dziwnego, że ciągle nie mogła dojść do siebie.
Z daleka przyglądała się nieznajomemu stojącemu w kolejce do straganu. Niewątpliwie był przystojny. Na pewno go nie znała, ani też nikogo, z kim mógłby się jej kojarzyć. Wysoki, władczy, złotowłosy, w niczym nie przypominał mydłkowatych kawalerów, którzy obtańcowywali ją na balach i zanudzali rozmowami o krykiecie. Alex była pewna, że Thor nigdy nie rozmawia o krykiecie – a jeśli to robił, wolała nic o tym nie wiedzieć, aby nie psuć fantazji na jego temat.
Nosił się modnie. Surdut z ciemnozielonej wełny z aksamitnymi klapami musiał wyjść spod ręki drogiego krawca, z kieszonki atłasowej kamizelki koloru kości słoniowej zwisała złota dewizka zegarka, wypolerowane buty lśniły jak lustro. Widać było, że dobrze się czuje w tym ubraniu, a jednak Alex nie mogła się pozbyć wrażenia, że w głębi duszy jest skrępowany, jakby jego prawdziwa natura nie do końca odpowiadała modnemu wcieleniu. Bardziej przemawiałby do niej jako mężczyzna wędrujący przez szkockie wrzosowiska, w koszuli z podwiniętymi rękawami, w tweedowych spodniach i wysokich butach, z rozwianą czupryną jaśniejącą w słońcu.
Tak, wyraźnie nie był synem wielkiego miasta. Jak je nazwał? Zgniłym…
Wrócił ze szklanicą imbirowego piwa i Alex przyjęła ją z wdzięcznością. Rześki, pieniący się napój podziałał na nią kojąco.
– Dziękuję – powiedziała, nie ośmielając się spojrzeć na swojego wybawcę z obawy, że znów ją zauroczy. – Tak mi głupio.
– Niepotrzebnie – odparł tym swoim głębokim, ciepłym głosem. – Każdy mógłby zemdleć w tym ścisku. Gdybym wiedział, że zwalą się takie tłumy, nie wszedłbym do parku.
– Więc nie przyszedł pan tutaj, żeby posłuchać muzyki?
– Nie, szedłem do pracy. Lubię się przejść, jeśli dzień jest ładny.
Alex umierała z ciekawości, co to może być za praca, lecz nie wypadało pytać. Kto, nie będąc biednym, chodzi piechotą do pracy? Może on jest poetą? Albo szpiegiem? Nie, to Stuart, walczący o odzyskanie tronu! Romantyczna historia!
Szpilka znów się obluzowała i kapelusz jął się zsuwać z głowy. Alex zdjęła go i miękkie kędziory jasnych włosów opadły na skronie i kark. Z troską obróciła w dłoniach zmaltretowane nakrycie głowy z niebieskiego aksamitu, z naderwaną woalką.
– Nie nadaje się do noszenia – stwierdziła z rezygnacją.
Jej wybawca uważnie przyjrzał się kapeluszowi. Przekrzywił głowę, a na jego czole pojawił się lekki mars. Pachniał bosko, jak letni zielony las.
– Nie ma czego żałować, ten fason jest już niemodny – ocenił. – Powinna pani sobie sprawić kapelusz o większym rondzie, może nawet opuszczonym nad okiem, zdobiony pękiem piór. Natomiast kolor jest dobry, pasuje do pani oczu.
Zaskoczona Alex zaśmiała się lekko.
– Pan się zna na damskich kapeluszach?
Usiadł obok niej na ławce i skrzyżował ramiona na piersi.
– To mój zawód.
Kapelusznik? Była równie zaskoczona, jakby jej oświadczył, że zamierza zamieszkać na Księżycu. Dziwny zawód jak na kogoś tak męskiego i władczego.
– Co w takim razie pan myśli o moim wyjściowym kostiumie? – zapytała. W przypływie nagłej śmiałości wyprostowała się na ławce i obdarzyła mężczyznę uśmiechem. Co w nią wstąpiło? Normalnie próbowałaby się wtopić w oparcie. – Czy też jest rozpaczliwie niemodny?
Odpowiedział jej taksującym spojrzeniem oczu, błękitnych jak lód. Alex momentalnie pożałowała pytania. Była pewna, że zaraz rumieniec zabarwi mocno jej policzki. Szybko dopiła napój.
– I w tym przypadku kolor jest dobry – ocenił mężczyzna. – Oraz krój. Materiał dobrej jakości, a jedwab i aksamit pasują do siebie. Natomiast nie podoba mi się obramowanie. Lepszy byłby futrzany kołnierz albo błyszczący szamerunek, jaki nosi teraz księżniczka Alexandra.
– Księżniczka Alexandra? – powtórzyła Alex, myśląc o swojej matce chrzestnej, która ubierała się perfekcyjnie.
– Wszyscy ją dzisiaj naśladują.
– Tak, wiem. Zawsze nosi się elegancko. Ale ja mało ją przypominam. Jest pan pewien, że ten styl by mi pasował?
Mężczyzna obrzucił ją spojrzeniem od zmierzwionych włosów po czubki spacerowych trzewików. Alex musiała odwrócić wzrok, żeby serce nie wyskoczyło jej z piersi.
– Ma pani inną karnację niż księżniczka, ale jest w pani ta sama delikatność. I… dystans.
Alex wcale nie czuła do niego dystansu. Wręcz przeciwnie, zbytnią bliskość.
– Dystans?
Przeszył ją spojrzeniem spod zmrużonych powiek.
– Tak, dystans, jakby pani nie była z tego świata. Moja babcia powiedziałaby, że jest pani jak zimowa wróżką z bajki.
– Zimowa wróżka? – Alex była coraz bardziej zaintrygowana.
– Tak. Blada i delikatna na zewnątrz, a w środku pełna lodu, zamieci, klątw i furii.
Alex parsknęła śmiechem.
– Kto jak kto, ale ja z pewnością nie jestem osobą niebezpieczną.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nie wypada sprzeczać się z kobietą, ale myślę, że pani się myli. Jest pani wróżką z zimowej bajki.
Nie miała ochoty się przyznać, że siedzenie z nim na ławce jest aktem odwagi, na jaki nigdy dotąd się nie zdobyła. Wyobrażała sobie, że jest magiczną zimową wróżką, która może wszystko. O nim zaś myślała jak o nordyckim bogu. Wszystko było lepsze niż nudne życie, w którym ciągle jej czegoś brakowało i bez przerwy za czymś tęskniła. Dzięki marzeniom mogła choć na chwilę przerwać nudę i uciec od bycia lady Alexandrą.
– W takim razie muszę natychmiast sobie kupić nowy kapelusz – rzekła. – Zimowa wróżka musi dbać o prezencję. Co by pan mi radził? Może coś takiego? Wygląda wytwornie. – Dyskretnie pokazała na przechodzącą kobietę w sukni z jedwabiu w fioletowo-kremowe prążki, pięknie dopasowanej do figury. Ukoronowaniem kreacji był kapelusz wielki jak koło powozu, udekorowany sztucznymi owocami.
Nawet nie spojrzał w tym kierunku, tylko dalej chłonął Alex wzrokiem i jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej intensywne. Nie drgnął, a jednak miała wrażenie, że przysunął się bliżej, bo poczuła żar i moc emanujące z potężnego ciała.
– Gdybyś, pani, dała się dzisiaj zaprosić na kolację w Criterionie, kupiłbym pani najmodniejszy kapelusz.
Radosny nastrój prysnął, jakby szara chmura zasłoniła słońce. Alex stłumiła drżenie. Nawet ona wiedziała o Criterionie. Był to luksusowy lokal ze ścianami obitymi jedwabiem, serwujący francuskiego szampana w dyskretnych salonikach, do których dżentelmeni zapraszali swoje metresy – zwykle aktoreczki i baletnice. Plotkowano o tym po kątach na balach i rautach, ale towarzystwo zawsze cichło, kiedy zaczynała słuchać. Czyżby ten przystojny nieznajomy wziął ją za aktorkę?
Rozśmieszyło ją to i zarazem rozgniewało.
– Pan… pan myśli, że ja… – wyjąkała bez tchu.
Było widać, że dopiero teraz pojął, jaki błąd popełnił. I znów, choć się nie poruszył, Alex miała wrażenie, jakby nagle się oddalił. Zdjął kapelusz i przeczesał palcami swoje bursztynowe włosy.
– Proszę mi wybaczyć, absolutnie nie powinienem…
– Tam w tłumie na moment zostałam sama i uznał mnie pan za kobietę o swobodnych obyczajach? – wyszeptała, ciągle niepewna, co naprawdę czuje. Bez wątpienia zakłopotanie, ale też zaskakującą, niemal histeryczną ekscytację. I żal, że ulotne marzenie o tym mężczyźnie tak szybko wyparowało. – Otóż zapewniam pana, że nie należę do takich kobiet. Nie przypuszczałam, że pańska chęć pomocy wzięła się z takiego przekonania. – Szybko wstała i z zadowoleniem stwierdziła, że już nie musi się opierać na tym mężczyźnie.
On również wstał i Alex cofnęła się odruchowo.
– Oczywiście, że nie – zaprzeczył żywo. Szkocki akcent stał się jeszcze wyraźniejszy. – Po prostu chodzi o to, że pani jest taka…
– No, jaka? – podchwyciła. Nie poznawała siebie. Skąd ta śmiałość?
– Piękna – wyrzucił z siebie.
Alex znów poczuła zdradziecki rumieniec. Uważał, że jest piękna?
– Muszę już iść – powiedziała.
– Pomogę pani odnaleźć przyjaciół.
– Nie! – krzyknęła. Kusiło ją, żeby jeszcze z nim zostać, choć wiedziała, że powinna od niego uciec. Odwróciła się i popędziła w tłum, nie ośmielając się obejrzeć za siebie. Znów otoczyli ją ludzie, słyszała żwawą wojskową muzykę, głosy i śmiechy. To tylko pogłębiło w niej wrażenie, że znalazła się w bajce, porzucając swoje zwykłe życie.
Nagle usłyszała, że Chris ją woła i spostrzegła, że zgubiła kapelusz. Odwróciła się w nadziei, że ostatni raz zobaczy swego wybawcę, choć nie wypadało się oglądać za mężczyzną. I nagle wspomnienie przebiło przez barierę pamięci. Nie wymarzyła sobie tego człowieka. On istniał. Och, jak mogła od razu nie skojarzyć!
Spotkała Malcolma, swojego Malcolma! Uroczego, przystojnego chłopaka, który kiedyś uczył ją łowić ryby. Ale ten chłopak gdzieś zniknął. Zastąpił go właściciel domu towarowego Gordston’s – arogancki, pewny siebie człowiek interesu, uważający, że wszystko do niego należy, łącznie z pięknymi kobietami u jego boku opisywanymi w prasie.
W pamięci Alex z całą siłą wróciło wspomnienie upokorzenia, jakiego doznała wtedy, przy rozstaniu. Jak mogła go uważać za przyjaciela? Nigdy nie był nim dawniej, a tym bardziej nie mógłby być teraz. Należeli do dwóch różnych światów.
A jednak chciało się jej płakać na myśl, że kiedyś był taki uroczy, nawet jeśli idealizowała go w swoich dziewczęcych marzeniach.
– Ty głupku! – mruknął do siebie Malcom Gordston, patrząc, jak jego zimowa wróżka znika w tłumie. Ciężko opadł na ławkę, przeklinając się w myśli. Zachował się jak skończony idiota! Każdy, kto ma oczy, zobaczyłby, że ma do czynienia z arystokratką. Z damą przez duże D. Jej sposób bycia, głos, strój, wytworny, lecz dyskretny, oraz subtelność - wszystko aż krzyczało, kim ona jest.
A jednak w chwili, kiedy jej dotknął, ogarnęła go fala tęsknoty tak silnej, jakiej nie zaznał nigdy dotąd. Przemożnego pragnienia jej łagodności i słodyczy. Rzecz niezwykła u twardego chłopskiego syna ze szkockiej ziemskiej posiadłości Wavertonów, nawet jeśli ten chłopak tęsknił za bajkową zimową wróżką. Wytrwale piął się w górę, zaczynając od łowienia ryb dla dworu, a kończąc na pozycji jednego z najbogatszych ludzi w Anglii, a wszelką subtelność czy wyrafinowanie traktował jako zbyteczne słabości.
Co nie znaczy, że nie był świadom zawiłości ludzkiej natury. Nauczył się, jak odczytywać każde jej drgnienie, każdy przejaw. Wiedział, czego ludzie pragną, zanim oni sami zdążyli się zorientować i dostarczał im to – oczywiście nie za darmo. Mężczyźni i kobiety nie zdawali sobie sprawy, że są dla niego jak otwarta książka, w której zapisano ich pragnienia, marzenia, potrzeby i najbardziej skrywane lęki. W ten sposób Malcolm próbował na zawsze odciąć się od swego ubogiego dzieciństwa, gdzie jeden gest pana potrafił zrujnować czyjeś życie.
Było to nieocenione narzędzie, którym się posługiwał w życiu zawodowym, a także osobistym, choć prawie nie miał na nie czasu. Lubił kobiety. Podziwiał sposób, w jaki pracowały ich umysły – subtelny, trudno uchwytny, fascynujący i dużo bardziej złożony niż u mężczyzn, często bardziej pokrętny, ale i przenikliwy. Podobnie jak on musiały walczyć o swoją pozycję w świecie, który im nie sprzyjał, i wpychać się tam tylnymi drzwiami. One również go lubiły, jakby wyczuwały w nim bratnią duszę. Nie sprawiało mu trudności znalezienie kobiecego towarzystwa.
A jednak wszystkie te mądrości i osądy wyparowały mu z głowy, kiedy spojrzał w oczy koloru wrzosu. Oczy jak z bajki, olbrzymie w tej bladej twarzy czarodziejki, mieniące się niebiesko-fioletowo-zielonymi odcieniami, ocienione przez długie, czarne, delikatne rzęsy. Nigdy dotąd nie spotkał tak niezwykłej istoty. Tak drobnej i delikatnej, z jasnymi lokami, wymykającymi się spod niemodnego kapelusza, skłonnej do nagłego, wesołego śmiechu, brzmiącego jak srebrne dzwoneczki. Niezwykłe było wrażenie, kiedy jej dotykał – czegoś subtelnego, lekkiego, kruchego i drżącego, jakby miała zaraz rozwinąć skrzydełka, skrzące się magicznym pyłkiem i odlecieć.
Padł na niego czar, w czysto bajkowym sensie, i przestał był sobą. Wszak wiadomo, że wróżki to niebezpieczne istoty! Odlatują, gdy tylko ich dotkniesz, no i zawsze mogą rzucić zaklęcie.
Kiedy był małym chłopcem, osieroconym przez mamę, z ojcem, który upijał się każdego wieczoru, niania przyrządzała mu kolację, a potem opowiadała o wróżkach, letnich i zimowych. I dzisiaj, trzymając za rękę tę młodą damę, wdychając lekką woń jej konwaliowych perfum, miał nieodparte wrażenie, że zimowa wróżka zstąpiła do Hyde Parku.
A przecież był twardym mężczyzną, stąpającym mocno po ziemi i niewierzącym w bajki. Człowiekiem o skrytym sercu. Któremu obce były słabości.
Niepotrzebnie zrobił ten krok i jak nigdy pomylił się w ocenie człowieka. Pragnął tej kobiety i uwierzył, że nawiąże znajomość, lecz go odrzuciła. W sprawach miłosnych trzymał się żelaznej zasady – nigdy nie zadawaj się z niewinną, bo to oznacza kłopoty. Wiązał się z kobietami podobnymi do siebie, znającymi niepisane zasady. Na swój sukces zarobił ciężką pracą i nie mógł pozwolić, aby cokolwiek przeszkodziło mu w karierze. Ktoś taki jak wróżka z Hyde Parku jest niedostępny dla Malcolma Gordstona.
A jednak, kiedy siedział obok niej i patrzył, jak się uśmiecha, w pewnej chwili pomyślał, że mógłby dla niej poświęcić swoje królestwo.
Całe szczęście, że od niego uciekła. Szczęście? Czemu w takim razie czuje się nieszczęśliwy?
Malcolm z gorzkim uśmiechem założył kapelusz i zaczął się przepychać przez tłum w kierunku bramy. Zwykle parł przed siebie długimi krokami, nie zauważając ludzi, skupiony na swoich biznesowych strategiach. Dzisiaj przeszukiwał wzrokiem ludzką ciżbę, wypatrując kobiety w niebieskim kostiumie. Wiedział, że jej nie zobaczy, ale nie przestawał się rozglądać.
Wyjście z parku na ruchliwą ulicę przywróciło go do rzeczywistości. Ma sprawy do załatwienia. Zawsze są jakieś sprawy.