Rozważny i romantyczna / Zakochani na Karaibach
Przedstawiamy "Rozważny i romantyczna" oraz "Zakochani na Karaibach", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Millie Evans i Benedict Harrow byli małżeństwem, w którym zabrakło miejsca na miłość. Teraz, po latach, Millie wraca do Reykjaviku, by poprosić Bena o rozwód. Jej marzeniem jest dziecko, jego największym lękiem – bliskość. Niespodziewana propozycja Millie zmusza ich do spędzenia razem dwóch tygodni w zasypanej śniegiem stolicy Islandii. Uwięzieni przez śnieżycę muszą zmierzyć się ze swoimi uczuciami i obawami. Czy odważą się otworzyć serca na prawdziwą miłość?
Emily Edison jest najlepszą sekretarką, z jaką Leandro Perez kiedykolwiek pracował. Gdy pewnego dnia składa na biurku szefa wymówienie, Leandro nie ma zamiaru go przyjąć. Wykorzystuje okres wypowiedzenia i oczekuje, że Emily pojedzie z nim w podróż służbową na Karaiby. Ma nadzieję, że uda mu się wpłynąć na zmianę jej decyzji. Emily, która jako jedyna kobieta na świecie pozostaje obojętna na urok swojego szefa, zaczyna Leandra coraz bardziej intrygować…
Fragment książki
Dwanaście lat temu
– Proszę wybaczyć, że przeszkadzam, ale jest tutaj Millie Magnúsdottir.
Benedict Jónsson podniósł głowę, by zobaczyć córkę swojej zmarłej niedawno wspólniczki, zmierzającą w jego stronę energicznym krokiem.
Kruczoczarne włosy Millie splecione w dwa grube warkocze żywo podskakiwały na ramionach, w jasnozielonych oczach podkreślonych ciemną kredką kipiało wzburzenie.
– On chce mnie wsadzić do więzienia, będę miała zniszczoną reputację do końca życia!
Benedict znał już sprawę od swojego prawnika, który poświęcił wybrykom Millie o wiele więcej czasu, niż powinien. Według Larsa Millie „pożyczyła” ferrari ojca, by w środku nocy wybrać się na przejażdżkę ze znajomymi.
Wolałby, żeby nastolatka w końcu przestała prosić się o kłopoty, ale na razie nic nie zapowiadało poprawy. Tylko w tym miesiącu paparazzi sfotografowali ją trzy razy, gdy opuszczała klub bladym świtem. Raz „zapomniała” zapłacić w ekskluzywnym butiku za złotą bluzkę i podobno miała romans ze słynnym duńskim perkusistą, starszym od niej o dwadzieścia lat.
W każdym artykule wspominano, że jest córką Magnúsa Gunnarssona, wdowca po Jacqui Piper, założycielce PR Reliance – firmy, w której połowę udziałów miał Ben. Za każdym razem, gdy zdjęcia Millie trafiały na pierwsze strony serwisów plotkarskich, firma obrywała rykoszetem, a jej konkurenci śmiali się w kułak. Millie była utrapieniem całego działu Public Relations firmy.
Ben wskazał Millie fotel, ale zignorowała go całkowicie. Przechadzała się teraz od ściany do ściany, co było jeszcze bardziej irytujące.
– Nie powinnaś brać tego samochodu, Millie. To był głupi pomysł.
Nie mógł zrozumieć, po co to zrobiła. Czyżby chciała nadepnąć ojcu na odcisk? Jeśli tak, po co akurat do niego przyszła? Nieczęsto mieli ze sobą do czynienia. Owszem, był kiedyś wspólnikiem jej matki, ale z Millie widział się zaledwie kilka razy na przestrzeni kilku lat. Jacqui dbała o to, by nie mieszać pracy z życiem osobistym i Ben zawsze to szanował.
– Usiądź, proszę – odezwał się z naciskiem i Millie spełniła jego polecenie, wzdychając teatralnie. Przycupnęła na krawędzi fotela, jak wystraszony ptak, gotów w każdej chwili czmychnąć.
– Jak mogę ci pomóc? – spytał.
Mógłby co prawda spróbować przekonać Magnúsa, żeby odstąpił od ścigania własnej córki, ale było to zadanie z gatunku niewykonalnych. Magnús szczerze go nie cierpiał z powodu zażyłości, jaka łączyła go z jego zmarłą żoną. Każdy ich kontakt, odkąd Jacqui zmarła, czyli przez ostatnie trzy lata, był dla Bena torturą. Co gorsza, wzajemna niechęć negatywnie wpływała na funkcjonowanie PR Reliance, a przeprowadzenie jakiegokolwiek projektu było dla Benedicta drogą przez mękę.
Ben był skazany na ojca Millie jeszcze przez siedem lat. Dopiero po tym czasie Millie mogłaby objąć przypadającą jej część spadku, którą teraz zarządzał ojciec. Ben nie mógł sobie wyobrazić kolejnych siedmiu tygodni z Magnúsem w roli zastępczego wspólnika, a co dopiero siedmiu lat.
Popatrzył na Millie i ich spojrzenia skrzyżowały się. W jej oczach dostrzegł determinację i desperację. Minęły już trzy lata od śmierci Jacqui, a wciąż mu jej brakowało. Jednak to był zupełnie inny rodzaj żałoby niż ta, która dotknęła Millie. Dziewczyna straciła mamę w wieku piętnastu lat, a jej obecne zachowanie, było zapewne próbą poradzenia sobie ze stratą i zwrócenia na siebie uwagi ojca. Nie wiedział zbyt wiele o rozterkach nastolatek, potrafił sobie jednak wyobrazić ładunek emocjonalny, jaki niosły ze sobą takie zdarzenia. Nie zmieniało to jednak faktu, że każdy skandal z jej udziałem spędzał sen z powiek.
– Przyszłam tu, ponieważ mam propozycję – powiedziała Millie.
Ben westchnął w duchu. Przeczuwał, że będzie musiał odmówić. Może gdyby nie była córką Jacqui…
– Chcę wyjść za mąż.
Benedict zafrasował się. Miała dopiero osiemnaście lat. Co jej strzeliło do głowy?
Millie odsunęła czarną grzywkę na bok.
– Chcesz wiedzieć dlaczego?
Benedict powoli kiwnął głową, zaniepokojony kierunkiem, w jakim zmierzała ich rozmowa.
– Magnús nie jest moim prawdziwym ojcem – wypaliła i spuściła głowę, wpatrując się w pomalowane na czarno paznokcie.
– Skąd o tym wiesz? – spytał, próbując ukryć ciekawość.
– Wygadał się podczas jednej z ostatnich kłótni. Powiedział, że na szczęście nie mam w sobie jego DNA, bo inaczej musiałby się mnie wstydzić. Podobno obiecał mamie, że nigdy mi nie powie, ale zmienił zdanie z powodu mojego zachowania.
Ben potarł podbródek wierzchem dłoni. Nie był pewien, co powiedzieć. Nie rozumiał też, jak te rewelacje miały się do zamiaru wyjścia za mąż.
– To wyjaśnia, dlaczego nigdy nie mogłam się z Magnúsem dogadać – stwierdziła Millie.
Ben zerknął na monitor komputera. Najchętniej wróciłby do pracy. Nie wiedział, dlaczego Millie akurat jego wybrała sobie na powiernika.
– Szkoda, że mama nigdy mi o tym nie powiedziała sama. Teraz pewnie nigdy się nie dowiem, kto jest moim prawdziwym ojcem.
Ból w jej spojrzeniu był tak wielki, że Benedict prawie się zerwał, by objąć ją i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Tego jednak też nie mógł zrobić. Nie byli bliskimi znajomymi, więc takie zachowanie byłoby po prostu nietaktem. Dla Millie był tylko dawnym wspólnikiem matki, który teraz zajmował się sprawami firmy.
– Magnús byłby przeszczęśliwy, gdyby mógł się mnie pozbyć – powiedziała tonem, który na pewno nie należał do nastolatki. Czuć w nim było przekonanie, że ich stosunki nigdy nie ulegną poprawie.
Ben też byłby przeszczęśliwy, gdyby Magnús zniknął z jego życia, ale to marzenie nie miało szansy się ziścić, pomyślał, dostrzegając kątem oka roziskrzone nagle oczy Millie. Wyglądały tak samo jak oczy jej matki, gdy opracowywała nowy plan…
– Magnús ma kochankę. Nie jestem pewna, czy zaczęli romans przed chorobą mamy. W każdym razie nie może bez tej kobiety żyć. Albo bez jej forsy – dodała z przekąsem. – Najchętniej przeprowadziłby się z nią do Włoch, ale zgodnie z wolą mamy nie może opuścić Islandii, dopóki nie skończę dwudziestu pięciu lat. Co innego, gdyby zrezygnował z funkcji kuratora spadku.
– Ale to będzie możliwe dopiero za siedem lat – zauważył Benedict, który oczywiście wiedział o romansie Magnúsa.
Millie ze spokojem wpatrywała się w niego, jakby chcąc go zmusić do większego wysiłku umysłowego.
– Albo wcześniej, jeśli wyjdę za mąż. Wtedy zastąpi go mój mąż.
Benedict wyobraził sobie nagłówki w prasie po czymś takim i lód ściął jego żyły.
– To niedorzeczny pomysł, Millie!
Potrząsnęła buńczucznie głową.
– Wcale nie! To się może udać, jeśli tylko wybiorę właściwego faceta i zawrę z nim umowę.
Benedict z trudem poruszył zesztywniałymi barkami. Nie wierzył, że w ogóle o czymś takim rozmawiają. Postanowił jednak dotrwać do końca. Zaintrygował go poważny ton. Musiała mieć to już dobrze przemyślane.
– Fikcyjne małżeństwo to idealne wyjście. Potrzebuję jedynie aktu ślubu. Potem wyjadę do Wielkiej Brytanii, by zacząć studia. Pozbędę się kurateli Magnúsa, a on z dziką radością pozbędzie się mnie. Może nawet daruje mi ten wyskok z ferrari.
– I tak by to pewnie zrobił – odparł, mając nadzieję, że tak właśnie się stanie.
– Możliwe, ale będą inne skandale.
– Powiedziałaś, że małżeństwo byłoby idealnym wyjściem dla ciebie i Magnúsa, a co z twoim małżonkiem? Co on będzie z tego mieć?
Millie uśmiechnęła się szelmowsko. Była teraz bardzo podobna do matki. Benedict z doświadczenia wiedział, że taki uśmiech może oznaczać wyłącznie kłopoty.
– On też wyjdzie na tym dobrze. Zależy mu na pozbyciu się Magnúsa. Będzie mógł nareszcie zarządzać firmą sam. Będzie także mógł wieść takie życie jak do tej pory. Nic się nie zmieni poza jego stanem cywilnym.
Benedict siedział przez chwilę w milczeniu, powoli trawiąc jej słowa. Więc to jego sobie upatrzyła? Takiego zwrotu akcji się nie spodziewał.
– Chcę studiować historię sztuki. Zamierzam zająć się w przyszłości projektowaniem biżuterii. Za siedem lat sprzedam ci moją połowę udziałów. Wszystko, co musisz zrobić, to pozostać moim mężem aż do tego czasu.
Benedict zamyślił się. Może to, co mówiła, miało jakiś sens? Biorąc ślub z Millie, odzyskałby kontrolę nad firmą, a to oznaczało realizację tych wszystkich projektów, którym Magnús się sprzeciwiał. Mógłby też rozszerzyć działalność, zaryzykować tam, gdzie widział największe szanse powodzenia. Byłby nareszcie wolny i tchnąłby nowe życie w firmę, która podupadła po śmierci Jacqui. Co się zaś tyczyło jego życia osobistego… Po zerwaniu zaręczyn z Margrét nie zamierzał pakować się w nowy związek. Fikcyjny ślub z Millie pozwoliłby mu odetchnąć również od niewygodnych pytań o życie prywatne i być może wpłynął pozytywnie na jego wizerunek w biznesie.
Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, musiał przyznać, że plan Millie jest w zasadzie pozbawiony wad. Nie miała znaczenia nawet spora różnica wieku między nimi. Nie będą się widywać, skoro i tak zamierzała wyjechać na studia do Anglii.
– Co sądzisz o mojej propozycji? – spytała po paru minutach ciszy.
Benedict potarł dłonią podbródek.
– Mam dwa warunki – odrzekł.
Zamknęła na chwilę oczy i westchnęła.
– Spodziewałam się tego. Słucham…
– Po pierwsze, przestaniesz być tematem numer jeden dla mediów, a po drugie, nie będziesz się wtrącać do tego, jak zarządzam firmą PR Reliance.
– Nie jestem zainteresowana firmą mamy, więc zgadzam się. Ale musisz mi obiecać, że nigdy mnie nie okłamiesz. Gdyby coś się stało z firmą… cokolwiek… Powiesz mi o tym.
Benedict zawsze wolał prawdę, niezależnie od tego, jak trudna byłaby do zniesienia. Złożenie obietnicy przyszło mu łatwo. Potem sięgnął po notatnik i pióro.
– Wygląda na to, że możemy przejść do szczegółów.
Dziś…
Millie wysiadła z taksówki przed hotelem w Reykjaviku i lodowate powietrze z impetem wdarło się w jej nozdrza i gardło. Ależ było zimno! Rozejrzała się wokół. Mimo że na zegarku była dopiero trzecia, dzień powoli przygasał. Uśmiechnęła się do kierowcy, jeszcze raz dziękując za odebranie jej z lotniska, i zwróciła się do portiera, który właśnie wyjmował walizkę z bagażnika auta. Zrobiła krok w stronę schodów, żałując, że nie ma na sobie jeszcze ze czterech dodatkowych warstw ubrań. Trzęsła się z zimna, mimo że spędziła na powietrzu niecałą minutę. Przez sztywniejące usta wymamrotała kilka słów na powitanie.
Gdy tylko znalazła się w przytulnym lobby, podeszła do kominka i wyciągnęła dłonie, by trochę się ogrzać. Zapomniała już, jak daleko na północy leży Islandia i jak niskie są tutaj temperatury. Londyn zbytnio ją rozpieścił.
Gdy zrobiło jej się nieco cieplej, zsunęła szal owinięty wokół szyi i rozpięła guziki krótkiego płaszcza. Miała na sobie obcisłe dżinsy, skórzane kozaki do kolan na wąskim obcasie i bordowy sweter otulający biodra. Przygładziła dłonią długie włosy zebrane w niski kucyk.
Dałaby wszystko za filiżankę mocnej, gorącej kawy…
Przerzuciła płaszcz i szal przez ramię i rozejrzała się po niewielkim lobby. Hotel przypominał raczej nowoczesny dom na wsi, z wygodnymi sofami i obrazami na ścianach, które natychmiast wzbudziły jej zainteresowanie. Nie było recepcji i Millie zaczęła się zastanawiać, jak tu się zameldować…
– Pani Piper?
Millie odwróciła się w stronę wysokiego, szczupłego i najwyraźniej zestresowanego mężczyzny.
– Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem, ale mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby potrzebował czegoś na uspokojenie.
– Nie spodziewałem się pani tutaj.
Millie skupiła spojrzenie na tabliczce z imieniem. Stefán, główny menedżer. Nie rozumiała, co go tak zaskoczyło. Zrobiła rezerwację i przyjechała w ustalonym terminie. Tak przecież działają hotele.
Chwilę stali w milczeniu, gdy obok pojawiła się młoda kobieta i dotknęła lekko ramienia Stefána.
– Proszę wybaczyć, ale jest pan pilnie potrzebny.
– Zaraz do pani wrócę, proszę tymczasem spocząć – zwrócił się do Millie, wskazując najbliższą sofę.
Millie kiwnęła głową i patrzyła jeszcze chwilę za odchodzącą w pośpiechu parą, potem dostrzegła swoją walizkę stojącą pod wysoką rośliną doniczkową i skrzywiła się. Miała nadzieję, że nie było żadnego problemu z rezerwacją. Nie miała ochoty szukać kolejnego hotelu w tak paskudną pogodę.
Przysiadła na brzegu sofy i zerknęła na choinkę w rogu przystrojoną jedynie białymi światełkami. Jeszcze trzy tygodnie i święta, pomyślała, choć bez szczególnej ekscytacji.
Święta bez rodziny były czymś w rodzaju atrapy. Millie oparła brodę na dłoni i westchnęła. Ostatnie udane święta spędziła, mając czternaście lat. Było to na rok przed śmiercią mamy. Pamiętała, jak razem dekorowały dom w Reykjaviku zielonymi gałązkami, lampkami i wieńcem, który zawisł na drzwiach frontowych. W przerwach popijały gorącą czekoladę i śpiewały kolędy, przygrywając sobie na pianinie. Za oknem padał śnieg, przykrywając miasto grubą białą pierzyną. To były szczęśliwe czasy.
Była wtedy nastolatką i kiedy mama mówiła, że tata pracuje albo nie może zadzwonić z powodu innej strefy czasowej, po prostu jej wierzyła. Wierzyła także w to, że Magnús ją kochał, choć nie był tak uczuciowy jak mama. Nigdy jej nie przytulał, nie przekomarzał się, nie patrzył na nią z dumą jak ojcowie jej koleżanek. To wszystko sprawiało, że doszukiwała się niedociągnięć po swojej stronie. Może była zbyt uparta, niegrzeczna i po prostu nie zasługiwała na miłość…
Śmierć mamy wstrząsnęła całym światem Millie, tymczasem Magnús, zamiast być dla niej oparciem, stał się jeszcze bardziej nieobecny w jej życiu. Miała wrażenie, że mieszka z kimś zupełnie obcym. Tak bardzo pragnęła zwrócić na siebie jego uwagę. Próbowała być jeszcze milsza i grzeczniejsza, ale to nie działało. Zaczęła więc chodzić na wagary, ubierać się w dziwne ciuchy i malować oczy na czarno. Wszczynała kłótnie i awantury tylko po to, by zetrzeć z twarzy ojca obojętność, której nienawidziła. Trwało to parę lat, ale w końcu Magnús pękł. Gdy zabrała jego samochód z garażu, wściekł się, nazwał ją wariatką i pasożytem. Powiedział, że jej nie znosi, i toleruje ją tylko przez wzgląd na Jacqui.
– Jestem także twoim dzieckiem! – krzyczała, dusząc w sobie łzy.
– Na szczęście nie! Nie zniósłbym, gdyby ktoś tak żałosny jak ty miał moje geny!
Te dwa zdania uświadomiły Millie, dlaczego Magnús nigdy się nią nie interesował. Była wtedy wściekła i rozżalona, ale ponieważ odziedziczyła charakter po matce, miała w sobie dość dumy, by wynaleźć rozwiązanie i usunąć Magnúsa ze swojego życia. I ten plan zrealizowała.
Magnús był teraz odległym wspomnieniem i kimś, o kim starała się nie myśleć. Dręczyło ją tylko jedno. Dlaczego matka ją okłamywała. Były sobie tak bliskie, a mimo to Millie nigdy nie poznałaby prawdy, gdyby Magnús nie stracił w końcu panowania nad sobą. Millie często się zastanawiała, kto jest jej prawdziwym ojcem i dlaczego mama uznała, że córka nie powinna go znać. Czy ojciec o niej wiedział? Czy była do niego podobna? A może miała rodzeństwo?
Bardzo kochała matkę, ale nie mogła znieść tego, że zmarła, pozostawiając ją z tyloma pytaniami, na które zapewne nigdy nie znajdzie odpowiedzi. Śmierć matki, jej sekrety i kłamstwa oraz brak zainteresowania ze strony Magnúsa odbiły się na dalszym życiu Millie. Była nieufna, nie miała przyjaciół ani żadnych bliższych znajomych. Nikt nie podejrzewał, że za fasadą znanej projektantki biżuterii kryje się kobieta z taką traumą.
Mogła wskazać tylko jedną osobę w życiu, która jak dotąd nigdy jej nie zawiodła ani nie okłamała. Był nią mąż, z którym wzięła ślub dwanaście lat temu i do którego przyleciała teraz do Reykjaviku z niezapowiedzianą wizytą.
Na pewno będzie tym zaskoczony, tak jak za pierwszym razem. Mimo to Millie miała nadzieję, że także to spotkanie pójdzie gładko.
Propozycja małżeństwa, którą złożyła Benedictowi, była trochę strzałem na oślep, ale ku jej zaskoczeniu Benedict ją zaakceptował. W ciągu paru dni jego prawnik przygotował projekt intercyzy. Spisali jeszcze jedną umowę, prywatną, która miała o wiele większe znaczenie. Millie przypomniała sobie teraz te warunki. Ich związek miał być małżeństwem tylko z nazwy, a Benedict nie sprawował nad nią żadnej kontroli, pod warunkiem, że będzie się trzymać z dala od problemów i skandali. Jako jej mąż i kurator zgodził się, by wykorzystała swoje pieniądze na studia, pod warunkiem, że je ukończy. A także, że będzie spełniał jej wszystkie potrzeby finansowe w rozsądnych granicach. Mieli porozumiewać się przez e-mail, a każde z nich mogło prowadzić osobne życie. Po ukończeniu przez nią dwudziestego piątego roku życia mieli przedyskutować warunki rozwodu, a Millie zgodziła się odsprzedać Benowi swoje udziały w firmie PR Reliance International.
Fragment książki
Emily Edison patrzyła przed siebie pewnym wzrokiem, kiedy winda wjeżdżała na dwudzieste piętro. Była godzina szczytu w szklanym biurowcu przy Piccadilly Circus, gdzie pracowała.
Zacisnęła szczupłe palce na skórzanej torbie, w której kryło się podanie o zwolnienie, niczym ładunek, który może w każdej chwili wybuchnąć. Poczuła mdłości, wyobrażając sobie, jak zareaguje jej szef.
Wiedziała, że Leandro Perez nie będzie zadowolony. Kiedy zaczęła dla niego pracować przed ponad półtora rokiem, miał już do czynienia z niezliczonymi sekretarkami; najlepsza wytrwała dwa tygodnie.
„Wystarczy, że na niego spojrzą, a coś niedobrego zaczyna się dziać z ich umysłami – powiedziała jego asystentka, osoba starsza, kiedy Emily zjawiła się w firmie. – Ty jednak wydajesz się twardsza”.
Emily od razu rzuciła się w wir pracy. W wieku dwudziestu siedmiu lat miała prawo ulec urokom nieprawdopodobnie przystojnego mężczyzny, ale nie działał na nią. Podobnie jak jego głęboki, aksamitny głos obdarzony uwodzicielskim argentyńskim akcentem. Gdy zaglądał jej przez ramię, by spojrzeć na ekran komputera na jej biurku, zachowywała niewzruszony spokój. Rzeczywiście, była twarda.
Teraz jednak, w windzie, zjadały ją nerwy, choć tłumaczyła sobie, że nic nie może jej zrobić. Wyrzuci ją przez okno? Skaże na zesłanie w jakimś zakątku świata?
Nie. Najwyżej się zirytuje... co nie ulegało wątpliwości, skoro zaledwie przed dwoma tygodniami pochwalił ją i dał podwyżkę, za co była niezwykle wdzięczna.
Odetchnęła głęboko i wysiadła z windy na ekskluzywnym piętrze działu kierowniczego przedsiębiorstwa, którego jej szef był właścicielem i którym zarządzał z bezwzględną skutecznością.
Była to zaledwie jedna z jego firm. Niedawno zaczął inwestować w hotele usytuowane w dalekich i egzotycznych miejscach. Był tak bogaty, że mógł sobie pozwolić na ryzyko strat, choć sądząc po wstępnych zyskach z tego przedsięwzięcia, należało uznać go za Midasa.
Rozglądając się wokoło, pomyślała, że będzie jej tego brakować. Sekretarki pracujące w boksach oddzielonych przyciemnianymi szybami pomachały do niej.
Przyszło jej do głowy, że zatęskni do wspólnych posiłków w biurowej stołówce, tak jak i do niezwykłego otoczenia budynku, stanowiącego atrakcję turystyczną. Do pobudzającej adrenalinę pracy, jej różnorodności i swoich obowiązków.
Czy zatęskni też za Leandrem?
Patrzyła przez chwilę w głąb korytarza prowadzącego do jego gabinetu.
Serce zabiło jej żywiej. Nie śliniła się na jego widok jak inne dziewczyny, ale nie była całkiem odporna na jego urok. Musiałaby być ślepa, by nie dostrzegać, jak grzesznie pociągający jest ten mężczyzna. Nie podważało tej prawdy to, że uosabiał wszystko, czym pogardzała.
Musiała przyznać, że będzie tęsknić za wspólną pracą. Był bez wątpienia wymagającym szefem – na dobrą sprawę najgenialniejszym i najbardziej energicznym człowiekiem, z jakim się kiedykolwiek zetknęła.
Otrząsnęła się z tych myśli i wygładziła drżącymi rękami ubranie. Jak zawsze, miała na sobie swój profesjonalny strój: ciemnoszarą wąską spódnicę, czarne czółenka, białą bluzkę i ciemnoszarą marynarkę. Blond włosy upięła starannie w kok.
Zostawiła torebkę i walizeczkę na biurku w swoim pokoju i zapukała do drzwi gabinetu.
Leandro oderwał wzrok od komputera. Jego sekretarka spóźniła się po raz pierwszy, on zaś stracił zbyt dużo czasu, zastanawiając się, co ją zatrzymało. Co prawda nie było jeszcze dziewiątej. Miała zacząć pracę dopiero... za dziesięć minut.
– Spóźniłaś się – oznajmił, gdy tylko weszła do gabinetu.
Jak na zawołanie, obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Była zimna niczym królowa lodu. Patrzyła na niego bez cienia zainteresowania. Chwilami podejrzewał, że go nawet nie lubi, ale może tak mu się tylko zdawało.
Podobał się kobietom. Przypisywał to swemu wyglądowi i koncie bankowemu. Coś takiego zawsze gwarantowało powodzenie u płci przeciwnej.
– Na dobrą sprawę mam jeszcze osiem minut – odparła spokojnie.
Teraz, wiedząc, że zamierza odejść z pracy, widziała swego szefa w innym świetle. Musiała przyznać, że jest zabójczo przystojny. Czarne włosy i doskonale wyrzeźbione rysy. Rzęsy, za które dałaby się zabić każda kobieta. I ta zwodnicza głębia ciemnych oczu, jednocześnie ekscytujących i niepokojących. Nieraz dostrzegała, że patrzy na nią z łagodną ciekawością i męskim uznaniem; rozumiała wtedy, dlaczego kobiety tak na niego reagują.
Był wysoki i nawet widząc go w garniturze, można było się domyślić ukrytej pod spodem muskularnej fizyczności.
Tak, kobiety szalały za nim, ona zaś wiedziała o tym, mając dostęp do jego prywatnego życia. To ona wybierała prezenty dla jego dziewczyn – pięciu w ciągu ostatniego półtora roku. Zamawiała wyszukane bukiety, kiedy był gotów je porzucić i znaleźć sobie nowy obiekt zainteresowania.
Nieodmiennie umawiał się z atrakcyjnymi kobietami o zmysłowych kształtach, dużych piersiach i pociągających oczach.
Wiedziała, że nie będzie tęsknić za uczestnictwem w jego życiu prywatnym; przypominało jej, dlaczego pomimo jego atrakcyjnego wyglądu i bystrego umysłu nie lubi tego człowieka.
Teraz zmarszczył tylko czoło, choć jej odpowiedź miała w sobie buntowniczą nutę.
– Mam się spodziewać, że praca z zegarkiem w ręku przerodzi się u ciebie w nawyk? – Rozsiadł się wygodnie. – Biorąc pod uwagę to, ile ci płacę, mogę stracić cierpliwość...
– Nie obawiaj się, nie zamierzam tak pracować. Mam ci przynieść kawy? I jeśli zechcesz zapoznać mnie z warunkami umowy z Reynoldsem, to mogę zacząć...
Jednak przez resztę dnia Emily patrzyła na zegarek i z każdą minutą denerwowała się coraz bardziej.
Czy postępowała słusznie? Wymówienie oznaczało rezygnację z hojnego wynagrodzenia, ale czy miała inne wyjście?
Tuż przed piątą trzydzieści zaczęła rozważać opcje. Oczywiście, że je miała. Któż nie miał? Lecz wszystkie prócz jednej prowadziły donikąd.
Posprzątała biurko ze świadomością, że patrzy na nie po raz ostatni. Wiedziała, że każe jej od razu odejść. Miała przede wszystkim dostęp do poufnych informacji. Musiałaby podpisać jakieś zobowiązanie do milczenia? Jako biznesmen, Leandro nigdy nie zdawał się na przypadek.
Podniósł wzrok, kiedy weszła do gabinetu, i zauważył, że jest ubrana do wyjścia. Popatrzył wymownie na zegarek.
– Jest dwadzieścia pięć po piątej – uprzedziła Emily. – Obawiam się, że muszę... zająć się czymś wieczorem. – Zwykle pracowała jeszcze po szóstej, a czasem nawet dłużej. Wyjęła z torebki wymówienie. – Jeszcze jedno...
Leandro dosłyszał niepewność w jej głosie. Popatrzył na nią i wskazał krzesło.
– Usiądź.
– Trochę się spieszę...
– O co chodzi?
Było to bardziej żądanie niż prośba. Tego dnia jego sekretarka wyraźnie go zaskakiwała. Przyszła do pracy późno, przez cały czas wydawała się rozkojarzona, niemal podskakiwała na jego widok i unikała jego wzroku, gdy się do niej zwracał.
Ktoś inny by tego nie zauważył, on jednak potrafił dostrzegać niuanse, zwłaszcza u kobiety, z którą przepracował półtora roku. Była tylko jego sekretarką, ale spędził z nią więcej czasu niż z jakąkolwiek kochanką.
Więc... o co chodziło?
Był zaintrygowany, a jego niepokój budził fakt, że tak było już od dłuższego czasu... jej powściągliwość, dystans, niemal chorobliwe pragnienie prywatności. I to, że jako jedyna ledwie reagowała na jego obecność.
Była doskonałą profesjonalistką i nawet gdy zostawali w pracy po godzinach, nie dawała się wciągnąć w niezobowiązującą pogawędkę. Ograniczała się wyłącznie do dyskusji o tym, czym się akurat zajmowali.
– Co masz na myśli?
– Dziwnie się zachowywałaś przez cały dzień.
– Naprawdę? Uporałam się ze wszystkim, co mi zleciłeś.
Usiadła, czując się nieswojo pod jego spojrzeniem. Początkowo zamierzała wręczyć mu swoją rezygnację i wyjść, zanim zdążyłby ją przeczytać. Miała wrażenie, że została pozbawiona tej możliwości.
Wiedząc teraz, że więcej go nie zobaczy, była dziwnie świadoma jego silnej męskości. Jakby patrzyła na niego bez pogardy, którą żywiła wobec tego rodzaju mężczyzn.
Poczuła nagle coś mrocznego i zakazanego. Te oczy były takie... groźne... takie przenikliwie.
Spuściła szybko wzrok, zastanawiając się, dlaczego tak reaguje. Wyjęła ukradkiem z torby wymówienie i oblizała wargi.
– Nigdy się nie zwierzasz, ale dzisiaj coś jest z tobą nie tak. – Rozsiadł się wygodnie w fotelu. – Zachowywałaś się nerwowo i chcę wiedzieć dlaczego. Trudno pracować, kiedy atmosfera w biurze nie jest właściwa.
Zaczął bawić się wiecznym piórem, a Emily była dziwnie zafascynowana ruchem jego smukłych palców.
– Być może to tłumaczy moje zachowanie – odparła sztywno, pokazując białą kopertę.
Nigdy się nie zwierzała? Uważał, że jest nudna i pozbawiona osobowości? Jak robot? Owszem, zachowywała swoje opinie dla siebie, ale przecież to nie zbrodnia.
Leandro spojrzał na kopertę.
– A to jest...?
– Przeczytaj. Możemy to omówić rano.
Chciała wstać, ale kazał jej usiąść z powrotem.
– Jeśli wymaga to omówienia, to zrobimy to tutaj i teraz.
Otworzył kopertę i kilkakrotnie przeczytał krótką notatkę.
Emily próbowała zachować kamienną twarz, ale czuła, jak serce jej wali.
– Co to jest, u diabła? – spytał.
Rzucił jej kartkę, a ona ją złapała, zanim papier wylądował na podłodze. Spojrzała na swój własny tekst. Napisała, że lubi z nim pracować, ale uważa, że powinna się zająć czymś innym. Styl był suchy i pozbawiony emocji.
– Wiesz doskonale. Moja rezygnacja.
– Dobrze się bawiłaś, a teraz uważasz, że nadszedł czas na coś innego... właściwie zrozumiałem?
– Tak jest tam napisane.
– Przykro mi. Nie kupuję tego. – Leandro był zszokowany. Zaskoczyła go i był wściekły. Poza tym to on zazwyczaj decydował, kiedy pracownikowi pokazać drzwi. – O ile sobie przypominam, dostałaś ostatnio znaczną podwyżkę i powiedziałaś mi wtedy, że jesteś bardzo zadowolona z warunków pracy.
– Tak. Nie... nie myślałam wtedy o rezygnacji.
– I niespełna po miesiącu pomyślałaś? Nagłe olśnienie? Czy może cały czas czekałaś, aż trafi ci się coś lepszego?
Świadomość, że znów będzie miał do czynienia z głupiutkimi dziewczętami, nie sprawiała mu radości. Emily Edison była świetną sekretarką, inteligentną i zrównoważoną. Przywykł do niej. Myśl, że nie będzie jej w biurze, wydawała się niedorzeczna.
Czy za bardzo ją wykorzystywał? Jej gotowość, by robić więcej, niż powinna? Odrzucił takie przypuszczenie. Płacił jej za to, by robiła więcej, niż powinna. Był przekonany, że niełatwo jej będzie znaleźć w Londynie równie lukratywną posadę.
– No? Ktoś złożył ci ofertę nie do odrzucenia? Bo jeśli tak, to dam dwa razy tyle, ile ci zaproponowano.
– Zrobiłbyś to?
Była zdumiona. Cenił ją i choć domyślała się tego, poczuła się zadowolona, że wyraził to bez ogródek.
– Dobrze się nam pracuje – oznajmił po prostu. – Wiem, że nie zawsze jestem łatwym szefem... – Spodziewał się standardowego zaprzeczenia, ale niczego takiego się nie doczekał. – Masz powody do narzekań?
Nie potrafił ukryć niedowierzania w głosie i Emily po raz pierwszy spojrzała na niego z cyniczną otwartością. Leandro Perez nigdy by nawet nie pomyślał, że jakaś kobieta może nie być szczęśliwa w jego obecności. Ona sama mogłaby się wyłamać z tego trendu, ale i tak by zakładał, że robi na niej wrażenie, bo takim właśnie był człowiekiem.
Graczem. Kimś tak świadomym swej siły przyciągania, że wydawało się niemożliwe, że może ona nie działać na pewne kobiety.
– Nie wobec ciebie – odparła Emily.
Poczuła, że może sobie pozwolić na nieostrożność i że wolno jej powiedzieć, co myśli. Miała odejść stąd na zawsze, nie biorąc od niego nawet referencji, choć wiedziała, że może się spodziewać znakomitych, gdyż Leandro, pomimo swych wad, był człowiekiem na wskroś sprawiedliwym.
Przechylił głowę, nie spuszczając z niej wzroku. Czyżby się zarumieniła? Nie spodziewał się po niej tak dziewczęcej reakcji. Zawsze taka opanowana... a jednak...
Spojrzał na jej usta, pełne i miękkie; nawet jeśli wcześniej je widział, teraz miał wrażenie, że patrzy na nie po raz pierwszy. Być może pozbyła się tej swojej zimnej skorupy, gdyż pojawiły się w niej pęknięcia, a on chciał sprawdzić, co się pod nimi kryje.
Wyczuła jego przemianę – nie był już szefem próbującym ustalić powody jej rezygnacji, tylko mężczyzną, który obdarza ją męskim zainteresowaniem. Mrowiła ją skóra, jak pod dotykiem niezliczonych szpilek i igieł.
– Nie? – spytał przeciągle. – Bo twoja mina mówi coś innego.
Emily, przyzwyczajona do swej roli nieskazitelnej i skrywającej uczucia sekretarki, zesztywniała.
– Jeśli chcesz wiedzieć, nigdy nie lubiłam wykonywać za ciebie brudnej roboty.
– Możesz to powtórzyć?
Sama nie wierzyła, że to powiedziała. Miała świadomość, że czerwieni się jak burak. Fasada chłodu i wyniosłości zniknęła bez śladu. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie i odetchnęła głęboko.
– Prezenty dla tych kobiet, które porzucasz... pożegnalne podarki, którymi nawet nie zawracasz sobie głowy... zamawianie biletów do opery i teatru... stolików w drogich restauracjach dla wybranek, którym za kilka tygodni będę przesyłała te pożegnalne prezenty... to nigdy nie powinno należeć do moich obowiązków.
– Nie wierzę własnym uszom.
– Dlatego, że nikt ci nie mówi tego, czego nie chcesz słuchać.
Leandro westchnął gwałtownie i popatrzył na nią. Jej twarz zdradzała niekłamane emocje, ona sama zaś siedziała pochylona do przodu. Jego wzrok powędrował ku sztywnej bluzce.
Zastanawiał się, jak Emily wygląda bez niej. Jak by to było kochać się z tą lodowatą sekretarką, która okazywała teraz pasję mogącą rozpalić każdego zdrowego mężczyznę. Jak wyglądałyby te włosy, gdyby je rozpuściła. Do diabła, nie wiedział nawet, jak są długie! Jego ciekawość stłumił gniew wywołany jej słowami. Było jednak prawdą, że nie przywykł do krytyki.
– Nie podobało ci się to, że uczestniczysz w moim życiu prywatnym? – mruknął.
– Może moja poprzedniczka, Marjorie, przywykła do tego, ale powinieneś był najpierw ustalić, czy tego chcę...
– Jeśli ci to tak przeszkadzało, to trzeba było powiedzieć wcześniej...
Miał rację. Dlaczego tego nie zrobiła? Bo potrzebowała pieniędzy i nie chciała się narazić.
– Nie ma nic bardziej irytującego niż męczennica, która znosi to, czego nie akceptuje, a pretensje zgłasza, składając rezygnację... co każe mi powtórzyć: dlaczego? – ciągnął.
– Tak jak mówiłam, czuję, że czas zająć się czymś innym. Chcesz pewnie, żebym odeszła od razu, więc pomyślałam, że się spakuję...
– Odejść od razu? Skąd ten pomysł?
– To jasne, że powinnam to zrobić. Tak jak inni, którzy rezygnowali. Sam mówiłeś, że nie powinni mieć dostępu do ważnych informacji.
W gruncie rzeczy znała tylko dwa przypadki, kiedy pracownicy sami odeszli z pracy, z powodu ciąży i emigracji. Większość trzymała się firmy ze względu na płace i doskonałe warunku zatrudnienia.
– Marjorie została jeszcze przez jakiś czas, zanim odeszła, co przeczy twojej teorii o ważnych informacjach.
– Tak, ale... mój zakres obowiązków był znacznie szerszy – tłumaczyła niezręcznie, zastanawiając się, jak zdoła przetrwać okres wypowiedzenia, kiedy oznajmiła mu bez ogródek, co myśli o niektórych aspektach swej pracy.
– Prawda – przyznał Leandro. – I mówisz mi to, ponieważ...
– Po co miałbyś mnie tu trzymać, skoro uważasz, że jestem irytującą męczennicą?