Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Sekretna misja panny Lucy
Zajrzyj do książki

Sekretna misja panny Lucy

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-8342-057-8
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383420578
Tytuł oryginalnyThe Earl's Reluctant Proposal
TłumaczHanna Dalewska
Język oryginałuangielski
Data premiery2023-11-22
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Sekretna misja panny Lucy" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Lucy zarabia na życie, ucząc muzyki. Poznany w niezwykłych okolicznościach lord Max Burnham składa jej korzystną ofertę. Chce, by Lucy dyskretnie ustaliła, z kim potajemnie flirtuje jego przyrodnia siostra Sophia. Oferuje sowitą zapłatę i wspólny wyjazd do wiejskiej rezydencji, w której przebywa Sophia. Na miejscu Lucy i Max, coraz bardziej zaprzyjaźnieni, stają się obiektem plotek. Zaręczyny pozwoliłyby im uniknąć skandalu, ale Lucy nie chce wymuszonego małżeństwa. Wypełniła misję, teraz marzy, by jak najszybciej zapomnieć o sprawie. Max musi ją przekonać, że oświadczył się nie tylko dlatego, by ratować jej reputację…

 

Fragment książki

 

Lucy ocknęła się bardzo wystraszona. Usta już otwierały się do krzyku, ale głos uwiązł w gardle i przede wszystkim spojrzała na przyciśnięte do piersi dłonie. Nie zauważyła niczego niepokojącego. Żadnych śladów krwi, nic też jej nie bolało, a więc może to tylko zły sen.
Żaden sen, bo znów słychać to samo, co przedtem, i na pewno nie jest to ten dźwięk, gdy raptem opadnie wieko fortepianu. Teraz ktoś łomocze do drzwi.
Wstała z sofy, ostrożnie, bo w głowie jakoś dziwnie się kręciło. Powoli podeszła do drzwi, jeszcze nieświadoma, gdzie jest, ale kiedy przekręcała klucz, nagle ją olśniło. Przecież miała udzielić lady Sophii lekcji gry na fortepianie i dlatego jest właśnie tutaj….
Nagle zachwiała się, bo drzwi raptem się otworzyły.
- Sophio! Co ty wyrabiasz? Zamknęłaś się tu na pół dnia! – zawołał ktoś, kto od razu przekroczył próg i równie szybko się zatrzymał. – A pani to kto? I gdzie jest moja siostra?
- Jestem Lucy Lambert – odparła, siadając na sofie tak jakoś ciężko, nieelegancko. Co, u licha, się z nią dzieje? – A pańska siostra powiedziała mi, że wezwano ją do jej dawnej guwernantki i proszono, by pojawiła się tam jak najszybciej. Na pewno długo tam nie zabawi, najwyżej dwie, trzy godziny. Miałam tu na nią czekać. Napić się czegoś, poczytać którąś z książek. Pokazała mi, gdzie stoi coś do picia i gdzie jest regał z książkami I wyszła, tak około dziesiątej… - I w tym momencie stojący na gzymsie kominka zegar wybił godzinę. Cztery razy! - Nie, to niemożliwe – wyjąkała Lucy. Niestety, możliwe, ponieważ zegar w holu, o wiele głośniejszy, również odezwał się cztery razy. - Wyszła tymi drugimi drzwiami. A mnie bardzo chciało się pić, więc napiłam się lemoniady. Całą szklankę, a potem zaczęłam przeglądać swoje notatki odnośnie tej lekcji i… I niczego więcej nie pamiętam.
Mężczyzna nachylił się, by podnieść coś z podłogi.
- Czy to należy do pani? – spytał, podając jej mały notes.
- Tak, tak. Dziękuję. – Odebrała od niego notes i wtedy, po raz kolejny, raptem ją olśniło. – Lemoniada! Tak! W tej lemoniadzie musiało być coś odurzającego i dlatego czuję się teraz tak dziwnie.
Mężczyzna podszedł do stołu, wziął do ręki szklankę, powąchał, potem chwycił stojący nieopodal dzbanek z lemoniadą. Nalał lemoniady do szklanki, niewiele. Wypił i spytał:
- Pani piła tę właśnie lemoniadę, tak?
- Tak. Nie bardzo mi smakowała. Jakaś taka gorzka, ale okropnie chciało mi się pić, bo na dworze gorąco.
- A kim pani jest?
On tego nie wiedział, natomiast ona miała już pewien pomysł odnośnie jego tożsamości. Samotna kobieta, której nie brakuje zdrowego rozsądku, kiedy wybiera się do kogoś, kogo nie zna, stara się jednak czegoś o nim dowiedzieć. I dlatego Lucy, gdy dostała zaproszenie od lady Sophii Harker, zajrzała do księgi genealogicznej parów, a więc wiedziała, że lady Sophia mieszka na placu Cavendish, razem z przyrodnim bratem, Maxem Fentonem, czyli lordem Burnhamem. Czyli hrabią. Jej ojcem jest drugi mąż matki lady Sophii.
A ten mężczyzna to zapewne lord Burnham.
- Jestem nauczycielką muzyki. Proszę, milordzie.
Wyjęła z woreczka bilet wizytowy, podała mu i lord Burnham wlepił w niego oczy, a ona pozwoliła sobie teraz wlepić oczy w niego. Jej przyjaciółka Melissa, znana z tego, że potrafi mówić wprost, bez żadnego owijania w bawełnę, na pewno by teraz wypaliła, że ten lord Burnham to uosobienie męskości. Może i tak, choć wcale nie taki nadzwyczaj wysoki, co Lucy się spodobało, ponieważ była średniego wzrostu i nie lubiła, gdy ktoś nad nią górował. Z tym że lord Burnham był rzeczywiście bardzo męski i pełen powagi. I zdecydowanie wiało od niego chłodem.
Inna jej przyjaciółka, Jane, czyli lady Kendall, która była artystką, chyba nie miałaby ochoty namalować jego portretu, ponieważ nie było w nim niczego, co przyciągało uwagę. Po prostu mężczyzna około trzydziestki, wzrost około sześciu stóp. Szczupły, sprężysty, ale na pewno wcale nie jakoś tam nadzwyczajnie umięśniony. Twarz o regularnych rysach, z mocno zarysowaną szczęką. Oczy ciemnoszare, a modnie przystrzyżone włosy brązowe. I nic poza tym. Żadnych niedoskonałości, na przykład jakichś blizn, piegów, albo dołeczka w policzku, z którego on, mężczyzna, na pewno nie byłby zadowolony…
Nagle drgnęła, bo on raptem wycedził:
- Chce pani zachować mnie w pamięci?
Wtedy uzmysłowiła sobie, że po prostu się na niego gapi. Czyli powinna być teraz speszona, ale o dziwo, okazało się, że ją, nieśmiałą, niepozorną nauczycielkę gry na fortepianie stać jednak na ciętą odpowiedź.
- Zdrowy rozsądek nakazuje, że kiedy natrafi się na swej drodze na zagniewanego mężczyznę, warto, jak pan to ładnie powiedział, zachować go w pamięci, by w razie potrzeby móc potem podać jego rysopis odpowiednim władzom.
- Podejrzewa pani, że mogę użyć siły? – rzucił przez ramię, podchodząc do tych drugich drzwi, przez które wyszła jego przyrodnia siostra.
- Tego nie powiedziałam. Ale jest pan niewątpliwie wzburzony, a ja nie raz widziałam, jak wzburzony dżentelmen wyładowuje złość na kimś, kto przypadkiem stanął mu na drodze.
Hrabia podszedł do drzwi, otworzył je i wyjrzał, jakby jednak miał jeszcze nadzieję, że kogoś za nimi zobaczy. Ale nadzieja była płonna, więc westchnął i z powrotem podszedł do Lucy.
- Zapewniam panią, panno Lambert, że kobiet, dzieci, służących i zwierząt na katuję. Z mojej strony nic pani nie grozi.
- Miło usłyszeć, że nie wyładowuje pan gniewu na tych, którzy stoją od pana niżej – odparła i sięgnęła po kapelusz. - Może więc pan będzie tak uprzejmy i zapłaci mi, a ja już sobie pójdę.
- A za co miałbym pani zapłacić? – spytał, marszcząc brwi. A kiedy usłyszał odpowiedź, jego usta zacisnęły się w wąską kreskę.
- Za zmarnowany czas. Miałam dziś udzielić lady Sophii lekcji gry na fortepianie, a nie zostać otumaniona naszpikowaną narkotykami lemoniadą i na sześć godzin stracić przytomność. Co wiąże się też z dodatkowymi kosztami, bo po takim przeżyciu boję się wracać do domu na piechotę i będę musiała wziąć dorożkę.
- A więc ile jestem pani winien?
Lucy obliczyła to bardzo szybko, doliczając też pięć szylingów za to, że milord tak ją zdenerwował. Czemu nie?
Kiedy przekazała, ile jej się należy, hrabia znów zmarszczył brwi, a ona wtedy pozwoliła sobie zacytować św. Łukasza.
- Robotnik godzien jest swojej zapłaty, milordzie.
- Oczywiście. Ale zanim pani zapłacę, chciałbym, by pani opowiedziała mi dokładnie, co tu się wydarzyło. Chcę to wiedzieć, ponieważ żadna dawna guwernantka mojej siostry nie mieszka w pobliżu.
- Czyżby pan podejrzewał, że pańska siostra uciekła?
- Przede wszystkim, jak powiedziałem, chcę wiedzieć dokładnie, co tu się wydarzyło.
- Tak, już mówię. Lady Sophii zarekomendowała mnie księżna Aylsham, z którą jestem zaprzyjaźniona. Lady Sophia napisała do mnie, że ma ochotę nauczyć się grać na fortepianie i prosi, bym przyjechała tu dziś rano na dwie godziny i udzieliła jej pierwszej lekcji.
- O! I to jest co najmniej dziwne, ponieważ Sophia gra na fortepianie od dziecka i to znakomicie.
- Nie ukrywam, że ja też byłam zdziwiona, skoro panny z jej sfery uczone są tego od małego. Przyjechałam, tak jak prosiła lady Sophia, o wpół do dziewiątej. Lady Sophia powiedziała kamerdynerowi, że ma zadbać, by nikt nam nie przeszkadzał. I rzeczywiście nikt tu nie zajrzał, choć kamerdyner wiedział przecież, że mam uczyć muzyki, a żadnej muzyki nie było słychać. Też dziwne, prawda?
- Raczej nie. Kiedy tu przyjechałem, kamerdyner powiedział mi, że moja siostra miała lekcję francuskiego przez wiele godzin, ponieważ nauka tego języka sprawia jej trudność. Dlatego nie wolno było jej przeszkadzać, nie trzeba było podawać lunchu. Wystarczyło, żeby było coś do popicia. Tak mu powiedziała, a więc nikt tu nie zaglądał… Tak… A to jest jej bawialnia. Za tymi drzwiami są jej sypialna i garderoba.
- I są schody na tyłach domu, którymi można zejść na parter?
- Tak. Schody dla służby. Proszę, niech pani dalej opowiada, co dokładnie się wydarzyło.
- Kiedy tu weszłam, lady Sophia natychmiast włożyła kapelusz i, jak już panu mówiłam, powiedziała, że musi natychmiast jechać do swojej dawnej guwernantki, która bardzo niedomaga. A wróci niebawem, więc bardzo prosi, bym na nią poczekała. Naturalnie zapłaci mi więcej za te niedogodności. Pokazała, gdzie stoją napoje, potem zamknęła drzwi na klucz, który mi potem dała. Powiedziała, że lepiej, by drzwi były zamknięte, bo wtedy będę czuła się pewniej w obcym dla mnie miejscu. I wyszła, tak szybko, tymi drzwiami do sypialni. Bardzo podekscytowana.
- Nie wątpię – sarknął hrabia, siadając na krześle tuż przed nią.
- Czyli sądzi pan, że lady Sophia uciekła?
- Pewności jeszcze nie mam.. A proszę mi powiedzieć, czy pani jest bliską znajomą żony Aylshama?
- Tak. Znam Variety od wielu lat, jeszcze kiedy nie była żoną Willa – powiedziała Lucy i zamilkła na moment, trochę jednak speszona, że mówi o nich po imieniu. - Ja zdecydowałam się usamodzielnić. Wyprowadziłam się z domu rodziców, podjęłam pracę, ale to wcale nie znaczy, że nie mogę bywać w towarzystwie, prawda?
- Naturalnie, że nie – przytaknął lord Burnham, mierząc ją teraz wzrokiem tak uważnym, jakby była koniem na sprzedaż, a on podejrzewał, że ma jakieś ukryte wady. – A posiada pani jakieś stosowne suknie?
Tak! Zapytał właśnie o to i nic dziwnego, że Lucy była tym tak zdziwiona, że otworzyła usta. Oczywiście zamknęła je natychmiast, po czym znów otworzyła, by zapewnić milorda:
- Mam suknie na różne okazje, milordzie. I na proszony obiad u księcia, i na przyjęcie w ogrodzie, i na wieczorek taneczny.
Naturalnie nie zdradziła, że są to suknie od jej przyjaciółek, które po wyjściu za mąż podarowały jej kilka, uznając, że nie są stosowne dla mężatek.
Hrabia teraz coś tam wymamrotał, a potem zamilkł na dłuższą chwilę, wyraźnie nad czymś się zastanawiając, a Lucy czekała cierpliwie. Póki nie zapytał:
- Panno Lambert, czy w przyszłym tygodniu jest pani bardzo zajęta?
Dziwne pytanie. Ale wypada odpowiedzieć.
- Mam oczywiście lekcje…
- Ale czy oprócz tego dysponuje pani wolnym czasem? Chciałbym, by pani towarzyszyła mi podczas przyjęć w przyszłym tygodniu. Naturalnie zapłacę pani za to.
- Co? Czyżby pan był libertynem?!
Lucy chwyciła swój woreczek, wstała z krzesła i już ruszyła do drzwi. Bo wiadomo, co to za indywiduum. Na pewno hulaka. I ta biedna lady Sophia musi z kimś takim mieszkać po jednym dachem!
- Ależ panno Lambert! Pani mnie źle zrozumiała – zaprotestował lord Burnham, zrywając się na równe nogi. – Chcę, by pani mi towarzyszyła! Tylko to, i zapłacę pani za poświęcony mi czas. Proszę, niech pani mnie wysłucha.
Ta dawna Lucy na pewno by się nie zorientowała, co może kryć się za tą propozycją. Ale ta obecna Lucy, której dane było coś niecoś przeżyć, nie była już taka naiwna. I dlatego teraz szybko wyjęła z kapelusza długą spinkę przytrzymującą kapelusz. Dłoń, w której trzymała szpilkę, wsunęła pod woalkę i dopiero teraz przystanęła. Prawie tuż przed progiem.
- Dobrze, milordzie. Ale ostrzegam, odnoszę wrażenie, że jest pan albo hulaką, albo z pana głową coś nie tak.
- Coś nie tak? Bo martwię się o moją siostrę? Która ma lat osiemnaście, jest urodziwą, posażną panną, lecz zdrowego rozsądku ma tyle, co nornica! Która upodobała sobie przyjęcia, zakupy i romanse. Przede wszystkim romanse!
Hrabia potrząsnął głową i podszedł do okna w wykuszu na końcu pokoju.
- Proszę, niech pani tu usiądzie. I niech przysunie sobie ten stołek, to w razie czego będzie pani miała czym zdzielić mnie po głowie, gdybym raptem zmienił się w krwiożerczą bestię, której nie udało się powstrzymać, wbijając w nią tę szpilę.
Czyli trzeba przyznać, że chociaż ideałem na pewno nie był, wzrok miał sokoli, skoro dostrzegł, jak wyciągała szpilkę.
Lucy, nadal trzymając szpilkę w ręku, przysiadła na poręczy sofy.
- Cała zamieniam się w słuch, milordzie.
- Świetnie. A więc najpierw chciałbym pani przekazać coś o naszej rodzinie, ponieważ dzięki temu może pani jakoś szybciej dojdzie, o co w tym wszystkim chodzi. A więc… Gdy miałem dziesięć lat, moja matka zmarła. Gdy miałem lat dwadzieścia, ojciec ożenił się powtórnie. Podejrzewam, że po prostu po to, by mieć kogoś u swego boku. Poślubił Amandę Harker, wdowę po hrabim Longdale’u, która miała dziesięcioletnią córkę. Ojciec zmarł przed czterema laty. Po jego śmierci macocha wraz z córką pozostały w naszym domu. Jestem kawalerem, a więc nie musiały się wyprowadzać. Przed trzema laty macocha zaczęła niedomagać. Może i udawała, w każdym razie sprowadziła tu swoją daleką kuzynkę, która została przyzwoitką Sophii, a sama wyjechała do Bath, gdzie poznała jakiegoś znachora, który ma na nią wielki wpływ. Jest nadal w Bath i przysyła stamtąd Sophii przedziwne traktaty o wewnętrznym uzdrowieniu i pieniądze. Zadziwiająco duże kwoty. I w każdym liście podkreśla, że bardzo chce, by Sophia jak najszybciej wyszła za mąż.
- A ta kuzynka jest dobrą przyzwoitką?
- Panna Hathaway? Ona przede wszystkim jest zawsze rozmarzona.
- A powinna być zawsze przytomna, prawda? Może więc lepiej by było, gdyby pan najął inną przyzwoitkę. Jest wiele samotnych dam, znakomicie ułożonych, energicznych, które byłyby zachwycone, gdyby ktoś zaproponował im taką pracę.
- Niestety tę kuzynkę najęła matka Sophii, trudno więc, żebym raptem jej wypowiedział. Ale ponieważ jestem teraz głową rodziny, a więc opiekunem Sophii, staram się jakoś na nią wpłynąć. Jednak nie zmuszę jej siłą, by raptem stała się osobą rozsądną. A teraz jej matka chrzestna zaprosiła ją do siebie, na przyjęcie, ale ja nie pozwoliłem Sophii jechać. Powiedziałem, że nie dostanie ani powozu, ani pokojówki. Ale co z tego, skoro i tak wymknęła się z domu. Nie bez kozery wysłała pannę Hathaway do apteki. Kiedy wchodziłem do domu, natknąłem się na nią. Wracała właśnie z apteki.
- A gdzie mieszka ta matka chrzestna?
- W Dorset, w Staining Waterless. Nazywa się…
- To na pewno lady Hopewell!
- Tak. Zna ją pani?
- Nie, ale wiem, kto to jest, ponieważ przez jakiś czas mieszkałam w Great Staining, a stamtąd do Staining Waterless jest blisko.
Przecież mieszkała tam od urodzenia, a wyjechała dopiero przed trzema tygodniami, kiedy z jej dłońmi było już o wiele lepiej. Jej przyjaciółki bardzo nie chciały, by wyjeżdżała. Każda z nich, i księżna Aylsham, i księżna Kendall, i markiza Cranford, proponowała, by zamieszkała u niej, ale Lucy uparła się, że pojedzie do Londynu. Z tym że oczywiście nie była taka zarozumiała, by nie skorzystać z ich pomocy. Mogły być pomocne w znalezieniu odpowiedniego lokum w Londynie, także w znalezieniu uczniów. A bardzo przecież chciała, by powiodło jej się w nowym życiu, by nie musiała schować dumy do kieszeni i z nosem spuszczonym na kwintę wrócić do domu.
Lady Hopewell nigdy nie widziała na oczy. Nie bywała w arystokratycznych kręgach, ale nie raz słyszała, jak jej z innymi parafiankami rozprawiała o grzeszkach pewnej wdowy. A wdową tą była właśnie lady Hopewell. Matka Lucy nastawiona była do niej bardzo krytycznie. Może była aż tak bardzo oburzona, ponieważ i ona, i ojciec Lucy mieli wręcz obsesję na punkcie obowiązujących zasad, konwenansów, dobrego wychowania. Może i tak, ale przecież takie złośliwe plotkowanie nie należy do dobrego tonu. Ale plotkowały, i Lucy, kiedy przypadkiem coś tam podsłuchała, tą frywolną wdowa była o prostu rozbawiona.
- Jeśli pojechała do lady Hopewell, to po prostu można ją stamtąd zabrać, milordzie, prawda? A dlaczego tak bardzo jej zależało, żeby tam być?
- Podejrzewam, że głupie dziewczę zadurzyło się w jakimś chłystku i to właśnie z nim tak bardzo chce się spotkać. Na pewno nie ze swoją matką chrzestną.
- A któż to taki? Ten chłystek?
- Nie mam pojęcia, panno Lambert. Może to być jakiś nieopierzony młodzik albo doświadczony hulaka. A moje podejrzenia wzięły się stąd, że jedna z przyjaciółek Sophii podejrzewa dokładnie to samo i bardzo tym zaniepokojona powiedziała o tym pannie Hathaway, która z kolei przekazała to mnie. Sophia naturalnie nie powiedziała mi o nim ani słowa, a więc muszę sam dojść, o kogo chodzi. Trzeba więc pojechać do Waterless Manor. Dorothea Hopewell na pewno powita mnie miło, Sophia tylko spiorunuje mnie wzrokiem, a potem zachowywać się będzie tak, bym się nie zorientował, kto jest obiektem jej uczuć Ale może pewna młoda dama, która będzie mi towarzyszyć, zauważy coś istotnego i zagadka zostanie rozwiązana.
- Co?! Mam szpiegować pańską przyrodnią siostrę? Ależ…
- Przecież to dla jej dobra, prawda? – przerwał milord, chyba trochę zniecierpliwiony. – Moja siostra ma dopiero osiemnaście lat. Jest niewinna, poza tym posażna. I z temperamentem. I może wyjść nieodpowiednio za mąż. Zrujnować sobie życie.
- Tak, tak. Ja to wszystko rozumiem, ale jestem przecież obcą osobą… – zaczęła protestować Lucy, ale zamilkła. Powinna pomóc. Wiedziała doskonale, czym to może się skończyć. Jej przyjaciółka Prudence zakochała się w pozbawionym skrupułów hulace. Straciła z nim dziewictwo i w rezultacie musiała szybko wyjść za kogoś innego. Na szczęście jej małżeństwo okazało się bardzo udane. Ale mogło być przecież inaczej. – Doskonale rozumiem, że ma pan prawo być teraz pełen obaw.
- I jestem. Zapłacę pani pięć gwinei za jeden dzień. Nieważne, ile tych dni się nazbiera. Będzie pani podróżować wygodnie i na pewno miło spędzi pani tam czas. Słyszałem, że lady Hopewell ma nowy fortepian, podobno nadzwyczajny.
- Ale ja już nie gram, milordzie.
- Co? Nie pojmuję. Przecież udziela pani lekcji gry na fortepianie.
Lucy nie odezwała się, tylko wstała i wyciągnęła przed siebie ręce. Dłonie schowane były w czarnych rękawiczkach z koźlej skóry, ale przecież widać było, że palce lewej ręki są dziwnie powykręcane, a środkowy palec drugiej ręki o wiele za krótki.
- Uczyć mogę. Z tym kłopotu nie ma. Ale grać już nie mogę.
- Ale co się stało?! – Lord Burnham zerwał się z krzesła i podszedł bliżej. – Co się stało?
- Pokrywa fortepianu nagle opadła, a ja nie zdążyłam cofnąć rąk. Ale wolałabym o tym nie mówić, milordzie.
Bo to było coś, o czym nie była w stanie rozmawiać.





***

Max wpatrywał się w długie, smukłe palce, tak teraz poturbowane. Jak to możliwe? Owszem, może się zdarzyć, że wieko samo opadnie na klawiaturę, ale przecież niemożliwe, żeby z taką siłą. Czyli ktoś musiał pchnąć pokrywę. Bardzo mocno. Ktoś, kto chciał, by panna Lambert miała połamane palce.
Ta młodziutka kobieta padła ofiarą czyjejś przemocy. Ale mogło być też inaczej. Sama jest sobie winna, bo tego kogoś sprowokowała… Bzdura! Max potrząsnął głową. To niemożliwe. Chociażby dlatego, że panna Lambert przebywa w najlepszym towarzystwie. Przyjaźni się z księżną Aylsham, żoną księcia, o którym wszyscy są najlepszego zdania. Może porozmawiać z księciem… Tak, ale nie teraz, bo czas nagli. Teraz najważniejsze to ratować to szalone dziewczę.
I już więcej nie zadręczać panny Lambert pytaniami. Na pewno czuje się zakłopotana.
Więc powiedział już tylko uprzejmie:
- Bardzo mi przykro, że to panią spotkało. A więc co ostatecznie pani sądzi o mojej propozycji?
- O tym, że chce pan nająć mnie jako szpiega?
- Chcę panią nająć po to, by pani mnie wspierała, kiedy będę starał się uchronić moją siostrę przed popełnieniem błędu. Pani jest niezamężna, a więc zapewne nie zdaje sobie sprawy, w jak trudnej sytuacji może znaleźć się Sophia, jeśli zaufa niewłaściwemu mężczyźnie.
I raptem usłyszał coś, czego na pewno się nie spodziewał.
- Zdaję sobie sprawę – powiedziała panna Lambert, wcale się nie rumieniąc, czyli nie brakowało jej pewności siebie. Może jednak nie doświadczyła czegoś takiego na własnej skórze, ponieważ libertyni zwykle pragną uciech z kobietami ładniejszymi od niej. I bogatszymi.
Panna Lambert miała jasnobrązowe włosy, figurę taką sobie, twarz też taką sobie, natomiast jej oczy były bardzo ładne. Oczy teraz zmrużone, a więc chyba była poirytowana. Oczywiście miała do tego prawo, skoro została tu dziś zwabiona, potem odurzona narkotykiem. Ale młode damy niemal od urodzenia uczy się, że niezależnie od nastroju należy być zawsze miłą. A panna Lambert taka bardzo miła wcale nie była.
- Czy te ręce panią bolą, panno Lambert? Kiedy to się wydarzyło?
Panna Lambert drgnęła, może i zdziwiona tym zbyt osobistym pytaniem, ale odpowiedzi udzieliła.
- Przed dwoma miesiącami. Palce bolą mnie, kiedy je rozprostuję albo próbuję coś złapać. Albo nimi o coś uderzę.
Kiedy mówiła, niby spokojnie, wyczuwał w niej gniew. I chyba nie chodziło już tylko o te zmaltretowane palce. Ale już się więcej nie dopytywał, chociażby dlatego, że jednak nie wypadało. A poza tym najważniejsze teraz, czy owa panna zgodzi się wykonać zadanie, które zamierzał jej powierzyć.
- Powiedział pan, że zapłaci pięć gwinei za każdy dzień i pokryje moje wydatki? – spytała teraz.
- Oczywiście.
Przecież gotów był zapłacić dwa razy więcej. Bo na pewno łatwo nie będzie. Przecież wiadomo, że kiedy pojawi się u Dorothei, jego droga siostra natychmiast zacznie zachowywać się jak wzór wszelkich cnót, a emablujący ją mężczyzna zniknie jak kamfora.
- To może na początek, za ten pierwszy dzień, niech będzie dziesięć – powiedziała teraz panna Lambert. Czym jednak był zaskoczony, a ona musiała to wyczuć, bo dodała szybko: - Pan chyba nie musiał nigdy płacić czynszu, żeby mieć dach nad głową. Nie musiał też martwić się, że trzeba będzie wymówić pokojówce, bo nie ma już czym jej zapłacić. A przecież nie wypada nie mieć pokojówki!
- Nie. Tego rodzaju kłopotów nigdy nie miałem – przyznał uczciwie. – A więc dobrze. Dzisiaj dziesięć. A jutro o szóstej rano podjadę po panią. Pod adres, jaki jest na pani bilecie wizytowym. Najmuję panią na dwa tygodnie.
- Tak, milordzie. Dziękuję.
Sięgnął po pulares i przekazał uzgodnioną kwotę. Panna Lambert włożyła pieniądze do woreczka, włożyła kapelusz i zanim Max zdążył coś jeszcze dodać, znikła za progiem. A on czuł się teraz jednak trochę dziwnie. Przecież ta niepozorna panna nic dla niego nie znaczy. Ma tylko przez krótki czas pomóc mu w czuwaniu na Sophią i nic poza tym. A on ma wrażenie, jakby to był początek czegoś, co wcale nie jest błahe. I co to niby ma być? Przecież przed nimi teraz tylko i wyłącznie podróż do Dorset, długa i na pewno nieskończenie nudna.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel