Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Sekretny związek markiza Hale'a
Zajrzyj do książki

Sekretny związek markiza Hale'a

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-291-1313-7
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329113137
Tytuł oryginalnySecretly Bound to the Marquess
TłumaczWanda Jaworska
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-11-21
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Sekretny związek markiza Hale'a" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Eliza bezgranicznie ufała mężowi, najlepszemu przyjacielowi, powiernikowi jej młodzieńczych sekretów. Dlaczego tak ją oszukał, pozbawił marzeń o miłości i szczęśliwej rodzinie? Zdesperowana, podejmuje decyzję o ucieczce. Poznany tej nocy mężczyzna, Nate Thorne, na zawsze pozostanie w jej pamięci. Oboje uważają się za życiowych rozbitków, a deszczowa noc skłania do zwierzeń. Wyjawiają sobie najbardziej wstydliwe tajemnice, przekonani, że to ich pierwsze i ostatnie spotkanie. Po siedmiu latach los ponownie krzyżuje ich ścieżki. Nate, teraz markiz Hale, próbuje zdobyć przychylność owdowiałej Elizy. Zrobi wszystko, by uwierzyła, że czasami naprawdę wystarczy jedna wspólna noc, by ktoś skradł nam serce…

 

Fragment książki

Trzewiki Elizy Varden grzęzły w błotnistej drodze. Chciała uciec. Zostawić Henry’ego, wicehrabiego Vardena, jej nowo poślubionego męża, jej najbliższego powiernika i najlepszego przyjaciela.
Po tym, co zrobiła.
I po tym, co jej powiedział.
Och, co on jej wyznał! Strach pomyśleć. Nieoczekiwana, bolesna zdrada. Nie śmiała o tym myśleć. Musi po prostu uciec i nigdy nie wracać.
Miała ochotę lamentować, szarpać ubranie, wyrywać sobie włosy z głowy, ale co by to dało? To, co Henry przed nią ukrywał, nie znikłoby. Nie znikłaby prawda, którą przed nią taił.
Płaszcz przesiąkł jej od deszczu, wiatr przenikał do szpiku kości, ale zimno niemal przynosiło ulgę emocjom – rozczarowaniu i wściekłości, dającym jej siłę do dalszego marszu. Stawiać jedną nogę przed drugą, tylko tyle musiała robić. Buty po raz kolejny zaczęły zsuwać się jej z nóg. Usiłując utrzymać równowagę, usłyszała nagle za sobą tętent końskich kopyt i męski głos.
– Madam!
Czyżby ją wytropiono? Jak zdoła wyjaśni, dlaczego brnie po grząskiej drodze w ulewnym deszczu? Naciągnęła głębiej kaptur i odwróciła się. Ze strug deszczu wyłonił się mężczyzna na koniu.
– Madam. – Dopędził ją. – Miss. Co pani tu robi? Mogę pani pomóc?
– Nie! – krzyknęła.
Nic i nikt nie może jej pomóc.
– Proszę posłuchać – perswadował. – Mój koń uniesie nas oboje. Proszę mi pozwolić, bym zawiózł panią tam, dokąd pani zmierza.
– Nie! – krzyknęła ponownie, usiłując od niego uciec, ale pośliznęła się i upadła.
– Nic się pani nie stało? – Mężczyzna błyskawicznie zeskoczył z konia i pomógł jej się podnieść.
– Nie – parsknęła. – Proszę mnie zostawić.
– Ja tylko chcę pomóc. Zawiozę panią…
Wyrwała się i odsunęła.
– Proszę się nie bać. – Mężczyzna odstąpił na krok. – Nic pani nie grozi. Jest pani przemoknięta i zmarznięta. To męczące, tak brnąć w błocie. Mój koń nas uniesie. Zawiozę panią, dokąd pani chce.
Rzuciła na niego okiem, by stwierdzić, że jest wysoki i muskularny. Nie znała go. Skłamała, że nic się jej nie stało. Po upadku miała wrażenie, że nie zdoła się utrzymać na nogach. Skinęła głową. I zanim zdążyła zrobić jakikolwiek ruch, mężczyzna chwycił ją na ręce i posadził na koniu, potem usiadł za nią.
– Skąd pani jest? – zapytał.
– Z Witley – skłamała.
Nie mogła przecież wyznać, że uciekła od dopiero co poślubionego męża i chce wrócić do rodziców.
– Witley? – powtórzył. – A gdzie to jest? Pokieruje mnie pani?
– Za Milford.
– To co najmniej dziesięć mil stąd– zdziwił się. – Zamierzała pani przebyć taki dystans?
– Jak pan widzi. – Nie zamierzała jechać do Witley, skoro dom rodziców był zaledwie trzy mile stąd. Nie chciała jednak zdradzić nieznajomemu, skąd pochodzi.
– To dla mnie właściwie po drodze – mruknął.
Jechali drogą w stronę Witley, mijając miejsce, w którym mieszkała przez całe życie, do czasu ślubu z Henrym. Przynajmniej jej towarzysz nie był rozmowny, natomiast biedny koń uginał się pod ich ciężarem. Zastanawiała się, jak przekonać mężczyznę, żeby ją zostawił gdzieś po drodze.
– Już odpoczęłam – zwróciła się do niego w końcu. – Mogę dalej iść sama.
– Czy pani oszalała? Nie zostawię pani w tej ulewie.
Mijali pola i pastwiska, ale było tak ciemno, że nie bardzo wiedziała, gdzie są. Czy opuścili już posiadłości Henry’ego i znajdują się na terenie należącym do jej rodziny? Jeśli nawet jeszcze nie, to niebawem tam dotrą. Droga z każdym krokiem stawała się bardziej grząska. Nagle koń skręcił.
– Dlaczego tędy? – spytała zaniepokojona.
– Zauważyłem chatę. W tym tempie nie dojedziemy szybko do żadnej wioski. Mój koń musi odpocząć. Przeczekamy deszcz pod dachem.
Od razu poznała budynek. To była chata na ziemiach jej ojca. Zarządca trzymał ją na wypadek, gdyby pracownicy musieli przeczekać gdzieś burzę. Mężczyzna zsiadł z konia i otworzył drzwi do niewielkiej stajni. Wiedziała, że będzie tam świeże siano. Ześliznęła się z siodła, tymczasem on zaczął wycierać konia. Podała mu szmatę, która leżała na pniaku pod ścianą.
– Może pan zdjąć siodło – powiedziała.
– Chciałem najpierw otworzyć izbę, a dopiero potem zająć się koniem.
– Nie, proszę się nim zająć. – Wzruszyła ramionami.
– Pegaz, nazywa się Pegaz. – Głos mężczyzny przybrał łagodne brzmienie.
Gdy podała mu koc, okrył konia i podrapał po karku.
– Nie bój się – powiedział. – Zaraz poszukam wody. – Zarzucił na ramię swoje torby. – Zaczeka tu pani? Sprawdzę, czy uda się otworzyć chatę.
– Pójdę z panem.
Wiedziała, gdzie jest ukryty klucz, ale nie chciała tego zdradzać. Mężczyzna wyjął nóż i zaczął majstrować przy kłódce, a ona w tym czasie napełniła wiadro wodą.
– Dla pańskiego konia – powiedziała.
Gdy uporał się z kłódką, weszli do środka. Chwilę trwało, zanim przyzwyczaiła się do panującego tu mroku. Od lat nie była w chacie, ale nic się tu nie zmieniło, nawet stół, przy którym grała z Henrym w karty, był ten sam.
Mężczyzna rzucił na podłogę juki i zdjął z głowy czako. Ściągnął pelerynę, pod którą miał czerwony płaszcz i szarfę, jaką nosili oficerowie. Wstrzymała oddech. Rzadko widywano żołnierzy w tej okolicy. Najwyraźniej tylko tędy przejeżdżał. Nie muszę już skrywać twarzy, pomyślała.
– Zaraz rozpalę ogień. – Mężczyzna podszedł do kominka.
Jak się spodziewała, obok kominka było zgromadzone drewno, podpałka i hubka. Na półce leżało też krzesiwo. Przyniosła z komórki lampę naftową i podała ją mężczyźnie, który tymczasem zdążył rozpalić ogień.
Gdy zapalił lampę i płomień rozświetlił wnętrze chaty, zobaczyła wreszcie jego twarz. Był przystojny, miał ciemne kręcone włosy, błyszczące teraz od deszczu, gęste brwi i brązowe oczy. Nos nosił ślady złamania. Wargi były wyraziste, szczęka silna. Jej siostry zemdlałyby na widok takiej twarzy. Mężczyzna był wysoki, co najmniej o pół stopy wyższy od Henry’ego. I od niej.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, gdy nagle głośno zagrzmiało.
– Chyba nieprędko stąd wyjdziemy. – Zwrócił się ku oknu.
Wciąż się zastanawiała, czy nie mogłaby jednak wrócić do rodziców. Cóż to są dwie mile, nawet w deszczu? Jednak kolejna błyskawica uświadomiła jej, że taka wyprawa mogłaby być niebezpieczna.
– Pozwoli pani, że pomogę jej zdjąć okrycie? – zapytał mężczyzna.
Zostać czy wyruszyć w drogę? Podejrzewała, że gdyby teraz opuściła chatę, podążyłby za nią, narażając na ryzyko siebie i tego pięknego konia. Naprawdę nie miała wyboru, nieprawdaż?
– Poradzę sobie. – Rozpięła płaszcz, ściągnęła go i przerzuciła przez krzesło. Rękawiczki położyła na stole. Przeniknął ją chłód, zadrżała. Suknia była niemal tak samo przemoczona jak płaszcz. Nogi jej skostniały. Podeszła do skrzyni obok pryczy i otworzyła ją. Udawała, że w niej grzebie, ale dobrze wiedziała, co tam jest.
– O, są koce. – Wyjęła je. – I suche ubrania. – Wskazała głową drugą część izby. – Tam gdzieś powinna być pompa do wody. Potrzebujemy tylko trochę deszczówki, żeby ją uruchomić. Będę mogła zaparzyć herbatę.
– Tu jest herbata? – zdziwił się.
– Herbata, czajnik i inne sprzęty kuchenne. – Och, ujawniła zdecydowanie za dużo. – Znalazłam je, kiedy pan rozpalał kominek.
– Powinniśmy ściągnąć mokre ubrania i włożyć suche. Nasze wyschną przy kominku – stwierdził.
No tak, to oznacza, że zostaną tutaj dłużej, niż zakładała.
– Musi pan rozpiąć mi guziki. – Odwróciła się do niego plecami.
Dotyk jego palców dziwnie ją podniecił, choć przecież nie raz była z Henrym sam na sam.
– Pójdę nałapać trochę wody – powiedział, rozpiąwszy jej guziki.
No i dobrze, będzie mogła się przebrać, a jego chwilowa nieobecność ostudzi jej zmysły.

Robert Nathanial Thorne, kapitan piechoty, oparł się o zamknięte drzwi chaty i wystawił twarz na chłodny deszcz, by ostudzić emocje wywołane sam na sam z piękną młodą kobietą w bardzo intymnej sytuacji.
Skrywała jakąś tajemnicę. Samotna kobieta wędrująca w taką pogodę? Przez dziesięć mil? Zwrócił uwagę na jej rękawiczki z delikatnej koźlej skóry. Płaszcz też był w najlepszym gatunku, takie nosiły damy, a nie służące czy wiejskie dziewczyny. Potem zorientował się, że ona zna się na koniach i potrafi o nie dbać, a w chacie okazała się bardzo pomocna i pomysłowa. Dlaczego dama włóczyła się sama w deszczu i błocie? A potem zdjęła płaszcz z kapturem, odsłaniając twarz. I wtedy zaparło mu dech w piersiach.
Była piękna.
Miała niewiarygodnie jasne oczy. Szare? Zielone? Nie potrafiłby powiedzieć, ale ocieniały je ciemne brwi o lekko łukowatym kształcie. Włosy były również ciemne, ale w izbie nie było na tyle widno, by mógł określić dokładnie ich kolor. Skóra, jasnokremowa, była zaróżowiona od zimna, a pełne wargi tak różowe, jakby były pomalowane.
Najbardziej jednak ujęła go otaczająca ją aura rozpaczy, tak silna, że miał ochotę wziąć ją w ramiona i ukoić. Nate wiedział, co to rozpacz. Wiedział, co to samotność i strata, a właśnie to wszystko zdawały się wyrażać jej oczy. Przynajmniej jej rozpacz pozwoliła mu zapomnieć o własnej. Był bliski pogrążenia się w niej i użalania nad sobą na tej pustej, skapanej w deszczu drodze, zwłaszcza po koniecznej i niezbyt miłej wizycie u stryja.
Spojrzał w niebo i wsłuchał się w odległe odgłosy grzmotów. Muszą tutaj spędzić noc. Razem. I niezależnie od tego, jak bardzo był rozpalony, nie przysporzy tej damie dodatkowych problemów zachowaniem niegodnym dżentelmena. Wszedł do stajni, starł resztki błota z kopyt Pegaza i dodał mu siana.
– Będzie ci tu dobrze, przyjacielu – zwrócił się do konia, na co ten otarł się o niego. – Zajrzę do ciebie później. – Napełnił wiadro deszczówką i wrócił do chaty w nadziei, że ona zdążyła się już przebrać.
– Położyłam na skrzyni ubranie dla pana – rzuciła w jego stronę.
Spojrzał na nią. Miała na sobie męską koszulę, bryczesy i grube skarpety, ubiór niestosowny dla damy, ale przynajmniej było jej ciepło. Odpowiedziała mu spojrzeniem, zatrzymując na nim wzrok nieco dłużej. Zmusił się do odwrócenia głowy, postawił wiadro obok pompy, rzucił na podłogę juki i ściągnął wierzchni płaszcz. Nie bardzo wiedział, jak się ma przy niej rozebrać. Zawahał się.
– Zajmę się herbatą – powiedziała, widząc jego wahanie, przechodząc w drugi kąt izby i odwracając się do niego plecami.
– Szczęście, że znaleźliśmy tu suche rzeczy – zauważył, gdy się przebrał.
– Ktoś o to zadbał. – Postawiła na ogniu czajnik.
– Zetrę błoto z naszych butów – powiedział Nate. – Wyschną przy kominku.

Po chwili usiedli na pryczy okryci kocami i sączyli herbatę. Wreszcie było im ciepło.
– Powinienem się pani przedstawić – powiedział Nate. – Jestem…
– Proszę, nie! – Eliza wpadła w panikę. – Ja nie zamierzam panu mówić, kim jestem, i nie chcę wiedzieć, kim pan jest.
– Proszę wyjaśnić dlaczego. – Nie był przygotowany na tak gwałtowną reakcję. – Nie chciałbym, żeby oskarżono mnie o uprowadzenie czy o inne niecne czyny, gdy tymczasem chciałem tylko pani pomóc.
– Zmusił mnie pan, bym podporządkowała się pana woli – Eliza rzuciła mu ostre spojrzenie.
– Zmusiłem? Co byłby ze mnie za mężczyzna, gdybym zostawił panią na drodze?
– Proszę wybaczyć – zmitygowała się. – Nie jestem niewdzięczna.
– Ma pani kłopoty? – Pochylił się ku niej. – Jeśli mogę coś dla pani zrobić…
– Nie mam kłopotów – odparła szybko. – Jestem tylko… nieszczęśliwa.
– Czy powinienem się bać gniewu zazdrosnego męża?
– On nie wie, że wyszłam z domu. – Natychmiast pożałowała tego wyznania, ale po sekundzie skrzywiła się. – Zazdrosny – mruknęła pogardliwie. – Raczej mało prawdopodobne.
– Dlaczego? – zdziwił się Nate.
– Nieważne.
Uniósł brwi.
– Nie powiem panu – parsknęła. – Nie mogę – dodała ciszej.
– Może przynajmniej zdradzimy swoje imiona? – zaproponował.
Eliza nie odpowiedziała.
– A więc zrobię to pierwszy. Mam na imię Nate.
Eliza z wahaniem uścisnęła wyciągniętą do niej dłoń, ale nadal milczała.
– Eliza – powiedziała w końcu.
– Eliza – powtórzył uradowany, że zrobiła, o co prosił.
Odwróciła wzrok i z ogromnym zaabsorbowaniem zajęła się herbatą. Nate nie spuszczał z niej oka, wyczuwając, że coś ją trapi. A kiedy zamrugała, chcąc ukryć łzy, powiedział:
– Myślę, że będzie lepiej, jeśli mi pani powie, co ją dręczy. Jestem w to teraz zamieszany. Oczywiście przez przypadek, ale to ja znalazłem panią na drodze. Co takiego się stanie, jeśli mi pani wszystko wyzna, skoro nie wiem, kim pani jest, a pani nie wie, kim ja jestem.
– Nie mogę o tym mówić – oświadczyła zdecydowanie. – Nie chcę.
– A ja nie mogę pani zmusić – odrzekł łagodnie. – Jednak ta sprawa bardzo panią trapi. Musi się pani z nią uporać. Ucieczka nic tu nie pomoże.
Nate nauczył się tego w wieku sześciu lat. Żadna ucieczka, żadne udawanie nie usuwają problemów. One zawsze wrócą i nie dadzą ci spokoju. Jedynym wyjściem jest stawienie im czoła.
– Skąd pan może wiedzieć? – Eliza rzuciła mu zjadliwe spojrzenie.
– Zapewniam panią, że doświadczyłem wiele bólu. Naprawdę wiem.
– Nie takiego bólu. – Zaśmiała się szyderczo.
– Cóż, może innego, ale założę się, że równie druzgocącego. – Co mogło ją spotkać? Kłótnia z mężem? Nie, coś gorszego. – Dlaczego mi pani nie powie? – nalegał. – Gdy ustanie deszcz, nigdy już mnie pani nie zobaczy. Zmierzam do Portsmouth, na statek do Portugalii.
Twarz Elizy się zmieniła. Zrozumiała, że zmierza na wojnę i Nate zobaczył w jej oczach wyraz współczucia. Upił kolejny łyk herbaty. Na kominku trzaskał ogień, napełniając izbę miłym ciepłem. Dlaczego nagle stało się dla niego ważne, by poznać powód jej rozpaczy? Ileż to razy siedział z obcymi ludźmi, czując się samotny i obojętny na wszystko wokół. Dlaczego teraz było inaczej? Dlaczego nagle ona tak bardzo zaprzątnęła jego uwagę?
Widział ciężkie walki, gdy wojska Wellingtona wypierały Francuzów z Półwyspu Iberyjskiego, ale to go nie złamało. W końcu był żołnierzem. Nikomu nie zależało na jego życiu, nawet jemu.
Więc dlaczego pragnął, żeby ta kobieta mu zaufała i powierzyła swoje sekrety? Dlaczego czuje się z nią związany, skoro zawsze szczycił się tym, że nikt nie jest mu bliski? Czy naprawdę jej nieszczęście go poruszyło?
Wiedział, że może jej pomóc, nie wiedział tylko, dlaczego chce to zrobić.


***

Kolejna błyskawica rozświetliła niebo i zaraz po niej rozległ się potężny grzmot. Nate upił łyk herbaty. Patrzył na profil Elizy i nie próbował zaprzeczać, że jej uroda pobudza jego zmysły, ale było w tym coś więcej. Coś, co sięgało głęboko w jego wnętrze. Może dlatego, że opuścił właśnie dom stryja, a stryj był zaprzeczeniem prawdziwej więzi rodzinnej.
Och, płacił za jego naukę i kupił mu patent oficerski, ale to wszystko. Nie wykraczał poza swoje zobowiązania. Nawet jako dziecko Nate miał świadomość, że był mu całkowicie obojętny. Odwzajemniał się tym samym, ograniczając się do krótkich wizyt.
Lepiej by zrobił, udając się wprost do Portugalii. Stryj przyjął go lodowato i może dlatego rozpacz tej kobiety tak go poruszyła. Choć wzniósł mury wokół swoich uczuć, był rozpaczliwie spragniony czyjejś bliskości. Miał za sobą naprawdę ciężkie przejścia, choćby na Martynice.
– Byłem ostatnio na Martynice – powiedział. – Odebraliśmy ją Francuzom i mój garnizon tam stacjonował. Bitwa to mordercza sprawa, ale to w końcu moja praca, rozumie pani?
Eliza spojrzała na niego bez zainteresowania, ale przynajmniej słuchała.
– Później jednak żołnierze zaczęli umierać na febrę. Setki mężczyzn. Jeden z nich był moim przyjacielem.
Nate rzadko nazywał kogoś przyjacielem. Kilku, których miał w szkole, w końcu wróciło do swoich rodzin albo zaprzyjaźniło się z innymi chłopcami. W wojsku przyjaciele zmieniali się od regimentu do regimentu. Albo ginęli w bitwie, albo, jak Woodman, umierali na żółtą febrę. Skóra robi się żółta, oczy czerwone, wymioty czarne. W końcu następuje delirium i nadchodzi wybawienie – śmierć. Chciał jednak oszczędzić jej takich szczegółów.
– Zapewniam panią, że śmierć z powodu żółtej febry nie jest szczególnie miła – powiedział tylko. – Człowiek okrutnie cierpi, zanim nastąpi kres. – W jego głosie słychać było emocje, których nie był w stanie opanować.
– To straszne. – Eliza spojrzała na niego ze współczuciem.
– Nikt nie mógł nic zrobić. – Zmarszczył czoło. – Mogłem tylko czekać, aż febra i mnie dopadnie. Zamiast tego objąłem dowództwo w innym regimencie i właśnie jestem w drodze, by do niego dołączyć.
– Czy to nie była ucieczka?
– Określiłbym to raczej jako wybór tego, co lepsze.
– Skąd pan wie, że ja nie dokonuję lepszego wyboru? – spytała.
Jest błyskotliwa, pomyślał z podziwem.
– Nie wiem. Jednak marsz w ulewnym deszczu raczej wskazuje na ucieczkę, nieprawdaż?

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel