Sekrety księcia Leopolda (ebook)
O rękę Caroline ubiegało się wielu kawalerów, jednak piękna arystokratka odprawiła wszystkich z kwitkiem. Przyzwyczajona do powszechnego uwielbienia, jest oburzona, że książę Leopold jej nie pamięta. Jak to, przecież została mu przedstawiona, a nawet z nią tańczył! Kiedy o księciu zaczynają krążyć bulwersujące plotki, urażona Caroline dba, by ukazały się w prasie. Mimo to nie umie odmówić, gdy Leopold prosi ją o pomoc w prowadzonym przez siebie śledztwie. Działają zbyt pochopnie i wywołują szereg skandali, ale im bardziej narażają się na potępienie, tym bardziej się jednoczą. Stają się sobie bliscy, niestety w ich świecie uczucia to luksus, bo związków nie zawiera się z miłości. Na szczęście oboje dochodzą do wniosku, że niektóre zasady są po to, by je łamać.
Fragment książki
Ten ślub był chyba najdłuższą ceremonią w historii ludzkości. Nawet greckie bachanalia na pewno nie trwały tak długo. Książę Leopold już czuł, że jego fular zawiązany jest stanowczo zbyt mocno, a medale, przypięte na piersi, bardzo uwierają. A o której to dziś Kadro, jego strażnik, zataszczył go do łóżka? Chyba gdzieś tak o czwartej nad ranem. Niestety pamiętał to jak przez mgłę, ale całą winę za to ponosi nie on, lecz to, co wlał sobie do gardła. Co ambasador Szwecji nazwał tak ładnie „la fée verte”. Czyli po prostu absynt.
Po przejściu główną nawą kościoła świeżo upieczeni małżonkowie wkroczyli do małego westybulu, gdzie miał być dokonany zapis w księdze kościelnej. Leo, pani Honeycutt i arcybiskup także tam weszli, jako świadkowie. Pierwszy złożył podpis Sebastian. Pootem przyszła kolej na Elizę, której, jak zauważył Leo, ręka się trzęsła i nie obyło się bez kleksa. Ale pismo bardzo ładne, bo litery duże, okrągłe. Eliza Tricklebank Chartier. Napisała co trzeba, odłożyła pióro, po czym ona i pani Honeycutt rzuciły się sobie w ramiona. Przytuliły się głowami i śmiały się jak szalone.
Leo odruchowo spojrzał na Basa, potem nieco wyżej, na zegar widoczny nad ramieniem brata. Spojrzał tam też mimo woli, przecież absolutnie nie chciał być nieuprzejmy i dawać bratu do zrozumienia, że ma już tego wszystkiego dość. A niestety tak było, skoro od dwóch tygodni nie miał ani chwili spokoju. Bez przerwy coś się działo, a to przyjęcie, a to jakaś uroczystość, na której musiał się pokazać. Więc naturalnie pojawiał się tam, gdzie wypadało, nudząc się jak mops i marząc o tym, by wreszcie odprężyć w gronie ludzi, z którymi miał wspólny język. Bo z tym nudnymi alucjańskimi arystokratami wcale się nie dogadywał. I stanowczo wolałby mieszkać gdzieś daleko stąd. Najlepiej w Anglii.
Jako trzecia z kolei złożyła podpis Hollis, pod tym ozdobionym kleksem podpisem Elizy, potem Leo, a potem wszyscy na moment znieruchomieli, ponieważ arcybiskup udzielał młodej parze jeszcze jednego błogosławieństwa. Na co Leo popatrywał prawie z niesmakiem. Bo i ileż tych błogosławieństw potrzeba młodej parze? Chyba już wystarczy!
I wreszcie nadeszła ta upragniona chwila, gdy wszyscy wyszli z katedry. Eliza i Bas wsiedli do odkrytego powozu, który miał ich zawieźć do pałacu. Eskortowani przez straż pałacową mieli przejechać długą, szeroką aleją, gdzie po obu stronach naturalnie czekały już tłumy. Eliza, kiedy przyjechała do Alucji, bardzo szybko stała się osobą niezwykle popularną. W oczach Alucjan, tych żyjących z pracy rąk, była jedną z nich, kobietę z gminu, której udało się oczarować następcę tronu. Co nie było do końca zgodne z prawdą, ale ludziom ta wersja bardzo się podobała. Czemu Leo się nie dziwił. Przecież wiedział, że większość ludzi pracuje bardzo ciężko, by zarobić na chleb, a o życiu w przepychu, takim jak jego, mogą tylko pomarzyć. On natomiast czuł się jak w pozłacanej klatce i musiał zważać na każdy krok. Z kim rozmawia, co mówi, gdzie siada i tak dalej. W Anglii, owszem, wiedziano, że jest księciem, ale tylko w tak zwanych wyższych sferach. Zwyczajni ludzie nie byli tego świadomi. Był po prostu kimś, kto ma wypchany pugilares i za kim chodzi zawsze dwóch strażników. A chodził, dokąd chciał, polował, kiedy miał na to ochotę. Nie stronił od hulanek w wesołej kompanii, jeździł konno, zalecał się do dam.
Żył tam beztrosko, niczym nieskrępowany, dopóki do Londynu nie przyjechał jego brat, by negocjować umowę handlową. Zamordowano wtedy jego sekretarza i nagle cała Anglia już wiedziała, że w Anglii jest jeszcze jeden alucjański książę. Niestety Leo stał się wówczas osobą powszechnie znaną. Jego życie się zmieniło, ale miał nadzieję, że kiedy teraz wróci do Anglii, będzie jak dawniej. Z tym że niestety na szybki powrót raczej się nie zanosiło. Ale tego dnia udało mu się wymyślić coś, dzięki czemu będzie miał chwilę wytchnienia. Po przyjęciu, na którym mieli być obecni tylko członkowie rodziny i osoby najbardziej zaprzyjaźnione, zamierzał spotkać się ze w swymi przyjaciółmi, których znał od lat. Pobyć z nimi, odprężyć się i nabrać sił przed wieczornym balem.
Razem z panią Honeycutt wsiedli do złoconego powozu, w którym siedziała już królewska para, czyli rodzice Leopolda. Powóz ruszył w ślad za nowożeńcami i Leo zauważył, że pani Honeycutt sprawia wrażenie bardzo onieśmielonej. Siedziała prosto jak świeca, ręce miała złożone na podołku, a palce zaciśnięte tak mocno, że można się było obawiać, że te palce w końcu sobie połamie. Bardzo chciał jakoś podtrzymać ją na duchu. Jego rodzice zamienili z nią tylko kilka uprzejmych słów, a potem popatrywali przez okna powozu na wiwatujących ludzi tłoczących się po obu stronach alei. Dla nich była po prostu cudzoziemką, która niebawem wróci do Anglii, a więc nie ma co zawracać sobie nią głowy. Ale jemu było jej po prostu żal. Przecież ten ślub na pewno był dla niej wielkim przeżyciem. Oczywiście na pewno o wiele większym przeżyciem był dla jej siostry, czyli panny młodej. Elizie nie będzie łatwo, chociażby dlatego, że alucjańska arystokracja wyraźnie patrzy na nią z góry. Nie szkodzi, ważne, że Bas kocha ją nad życie.
Natomiast druga dama, która przyjechała tu z Elizą, czyli siostra lorda Hawke’a, wcale nie sprawiała wrażenia speszonej. Ta jasnowłosa istota o wyjątkowo pociągającej powierzchowności musiała mieć nerwy jak postronki, bo wyglądało na to, że jest tylko i wyłącznie wszystkim podekscytowana. Promienny uśmiech prawie nie znikał z jej twarzy. Pogodna i bardzo otwarta, gotowa z każdym, kto stanął na jej drodze, zamienić kilka słów. I z księciem, i z kamerdynerem, i z pokojówką. Nic dziwnego więc, że zwracała na siebie uwagę, co ją ośmielało. Przecież przed dwoma dniami, podczas bankietu wydanego przez parę królewską sama do niego podeszła. Jakby nie dbała o to, że do księcia nie podchodzi się samemu, tylko trzeba czekać, aż zostanie się owemu księciu przedstawionym. Mało tego, podeszła, kiedy on zajęty był rozmową z kimś innym. A w głowie już mu trochę szumiało, bo trunków sobie nie żałował. Pojawiła się znienacka u jego boku i wlepiając w niego zielone, błyszczące oczy, zagadnęła:
– Dobry wieczór! Bo naprawdę dobry! Wspaniały bankiet! Trzeba przyznać, że naszej Elizie zgotowano naprawdę wspaniałe przyjęcie.
– Eliza cieszy się już powszechną sympatią – powiedział spokojnie. W końcu to, że dama ma dworską etykietę za nic, to jeszcze nie koniec świata. Natomiast jego rozmówcy, wszyscy z najwyższych alucjańskich sfer, byli jej zachowaniem bardziej niż zaskoczeni. Patrzyli na nią jak na jakiś niezwykły okaz. A siostra lorda Hawke’a, wcale niespeszona, odwróciła się do służącego z tacą, który właśnie przechodził obok i wzięła kieliszek z szampanem.
– Czy warto to wypić? – spytała go żartobliwie. – Próbowaliście?
– Ależ nie, milady – odparł lokaj skwapliwie, ale czystego sumienia chyba nie miał, bo był czerwony jak piwonia.
Siostra lorda Hawke’a ostrożnie wypiła łyczek, po czym uśmiechnęła się promiennie, ogłaszając wszem i wobec, że ten szampan jest boski. Zaproponowała lady Brunelli, by też uraczyła się trunkiem, ale lady Brunella skrzywiła się, dając do zrozumienia, że nie ma ochoty ani na szampana, ani na rozmowę z ową damą. Dama ta zwróciła się następnie do Leopolda, dalej zachwalając szampana i namawiając księcia do wypicia, ale on również nie wyraził ochoty.
– Poczekam z tym, kiedy pojawią się nowożeńcy.
I wtedy jasnowłosa dama zaśmiała się perliście.
– Będzie pan musiał długo poczekać. Wczoraj wieczorem na przyjęciu też pojawili się naprawdę późno, wcale nie sprawiając wrażenia rześkich i wypoczętych.
Leo szybko dał ręką znak, żeby służący sobie poszedł i wtedy spytał, zniżając głos.
– Przepraszam, ale co pani ma na myśli?
– Ależ nic! – odparła z uśmiechem. – Tylko tak sobie zażartowałam. Chyba mogę, skoro z Waszą Wysokością miałam już przyjemność zawrzeć znajomość.
– Czyżby? – spytał Leo z wyraźnym niedowierzaniem.
– Oczywiście! Zostaliśmy sobie przedstawieni w Anglii. Wasza Wysokość nie pamięta?
– Może i tak – mruknął, bo faktycznie, mógł ją poznać na przyjęciu w Chichester. Całkiem możliwe, ale szkopuł w tym, że wypił wtedy niemało, a więc wszystko, co tam się działo, pamiętał jak przez mgłę.
A poza tym to był już trochę podirytowany tą rozmową i dlatego dyskretnie skinął na kamerdynera, który od razu podszedł. Doskonale wiedząc, co powinien teraz zrobić.
– Milady? Pani pozwoli – powiedział, wskazując na krzesło. Siostra lorda Hawke’a posłusznie usiadła przy stole i dzięki temu irytująca rozmowa dobiegła końca.
A teraz orszak ślubny zajeżdżał już przed pałac, witany dźwiękami trąb i przez wojskowych w pełnym umundurowaniu. Członkowie rodziny królewskiej i ich przyjaciele zostali poproszeni do salonu, gdzie Bas i Eliza mieli powitać dygnitarzy z obcych krajów. Leo zauważył, że Eliza, kiedy składała ukłon przed królewską parą, uczyniła to bardzo zręcznie. A kiedy przyjechała do Alucji, nie bardzo jej to wychodziło. Zawsze przechylała się za bardzo na bok i Leo miał wrażenie, że skończy się na tym, że Eliza po prostu osunie się na podłogę.
Bas był rozpromieniony. Leo nigdy dotąd nie widział brata tak rozradowanego. Bas zawsze był bardzo powściągliwy. Może i dlatego, że będzie przecież królem, a więc od małego uczono go, jak panować nad emocjami.
Teraz wcale nie panował nad sobą, bo szeroko uśmiechnięty ścisnął brata za ramię i wygłosił:
– Od dziś jestem mężczyzną żonatym, Leo!
– Jestem tego świadomy, bracie! – odparł Leo, również z uśmiechem. – Widziałem przecież na własne oczy, jak ulegałeś tej metamorfozie!
Obaj zaśmiali się już bardzo głośno, jak kiedyś, kiedy byli chłopcami. Dwóch braci, którzy rośli pod czujnym okiem guwernerów i nauczycieli, rodziców widując z rzadka. I tyle mieli wspólnych przeżyć. Kiedyś znaleźli w stercie śmieci worek, w którym coś się ruszało. Okazało się, że to czarno-brązowe szczeniaczki z obwisłymi uszami, których ktoś chciał się pozbyć. Naturalnie natychmiast wydobyli je z worka i Leo pamiętał doskonale, jak zachwycony Sebastian leżał na ziemi i pozwolił szczeniaczkom kłębić się koło niego i przepychać, bo każdy z nich koniecznie chciał polizać go po twarzy. Naturalnie całą tę gromadkę zabrali do pałacu. Dla wszystkich szczeniaczków znaleziono dom, a jeden z nich, który został nazwany Pontu, przez czternaście lat był wiernym przyjacielem Basa. Bas go po prostu kochał.
– Spójrz na nią – powiedział teraz Bas, ruchem głowy wskazując na Elizę, która stała nieopodal w towarzystwie kilku dam. – Ona jest taka piękna! Jakoś trudno mi uwierzyć, że los mi podarował właśnie ją!
Prawdę mówiąc, to Leo też jakoś trudno było w to uwierzyć. Że jego brat, następca tronu, wybrał właśnie Elizę. Leo nigdy nie zapomni, jak to było, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. W domu bardzo skromnym, w towarzystwie ujadających psów, rozzuchwalonego kota i wielu, naprawdę bardzo wielu zegarów.
– Ciekawe, jakaż to dama przypadnie tobie w udziale, drogi bracie – dodał Bas z uśmiechem.
– Daj spokój… – mruknął Leo. – Ja tam w ogóle o tym nie myślę. Jestem bardzo zadowolony z mojego kawalerskiego życia. Powiem szczerze. Nie mogę się doczekać, kiedy ta feta się skończy i znów będę mógł żyć po swojemu.
Bas, nadal uśmiechnięty, nagle zrobił coś, czego nigdy dotąd nie robił nie robił. Objął młodszego brata ramieniem, przygarnął do siebie i teraz odezwał się po prostu rubasznie:
– Wytrzymaj jeszcze dwa dni, drogi bracie. A my z Elizą umykamy do Tannymeade, gdzie zamierzam pozwolić dojść do głosu moim najdzikszym instynktom.
Szturchnął jeszcze brata w bok, a potem wybuchnął głośnym śmiechem.
– O proszę! Czyli małżeństwo rzeczywiście rozpala zmysły – powiedział Leo, po czym obaj zaśmiali się już tak głośno, że bardzo wiele osób spojrzało teraz w ich stronę. A niech sobie patrzą! Leo nie posiadał się z radości, że brat znalazł swoje szczęście. A poza tym wszystko ma swój kres, a więc te ceremonie niebawem się skończą i wreszcie będzie mógł przestać paradować w tym przeklętym fularze, z medalami na piersi i opędzać się od tych natarczywych rodziców, którzy pragną desperacko, by ich córka zdobyła to samo, co Elizie udało się zdobyć bez niczyjej pomocy. Czyli wyjść za królewskiego syna.
Eliza, wraz z towarzyszącymi jej damami, pojawiła się przy nich.
– Koniecznie musisz napić się szampana, Bas! Jest wspaniały! – powiedziała z uśmiechem, podając mu kieliszek.
– To ten podarek od ambasadora Francji? – spytał Sebastian, skwapliwie odbierając kieliszek.
– Tak! Bardzo miły dżentelmen i powinniśmy się z nim zaprzyjaźnić – odparła Eliza z tak wielkim entuzjazmem, że chyba nie był to pierwszy kieliszek szampana, który tego wieczoru pojawił się w jej dłoni.
– A my stoimy tu jak gromadka wesołych trubadurów! – zawołała siostra Hawke’a, obejmując Elizę ramieniem. Rozbawiona, zielone oczy roziskrzone, czyli zapewne wypiła co najmniej tyle szampana, co Eliza. – Wasza Wysokość? – zagadnęła Leopolda. – Co Wasza Książęca Mość sądzi o ceremonii? Wspaniała, prawda?
– Oczywiście! – przytaknął zgodnie, ale też i zły, że wciągają go jeszcze w jakieś pogaduszki, kiedy stanowczo wolałby być już za progiem.
– Bardzo się cieszę, że takie jest pańskie zdanie. Obawiałam się, że jest inaczej, bo jest pan jakiś… posępny.
– Jego Wysokość po prostu zachowuje powagę – powiedziała pani Honeycutt. – W końcu tyle tu znamienitych osób.
– Leo! Ty zachowujesz powagę? Ty?!– zawołał rozbawiony Bas.
– Oczywiście.
– A po co? – zapytała siostra Hawke’a. Oczywiście roześmiana. – Przecież to, co dziś się wydarzyło, to powód do największej radości. Nigdy dotąd nie widziałam Elizy tak szczęśliwej i wcale nie ukrywam, że patrząc na nią, nagle zapragnęłam znaleźć się w podobnej sytuacji. Też mieć na sobie tak cudowną suknię i przejść główną nawą kościoła. Pod rękę z tak przystojnym mężczyzną. – I po raz kolejny wlepiła zielone oczy w Leo. – A druhenki były urocze, prawda?
– Może i tak… – odparł wymijająco, spoglądając gdzieś w bok.
A siostra Hawke’a naturalnie paplała dalej:
– Mówiłam Elizie, że powinna mieć druhny, ale ona powiedziała, że tu, w Alucji, są tylko druhenki. Żadnych druhen…
I zamilkła, przykucając w dworskim ukłonie przed kimś, kto raptem koło nich się pojawił. Nie byle kto, bo król Alucji we własnej osobie.
– Wasza Królewska Mość…
– Nie chcę przeszkadzać. Chciałem tylko zamienić kilka słów z moim synem.
– Oczywiście, ojcze – powiedział Bas.
– Nie, nie z tobą, Sebastianie, lecz z moim drugim synem.
Król uśmiechnął się do Leopolda, który bardzo teraz żałował, że nie udało mu się stąd wcześniej wymknąć. Poczuł się jednak niepewnie. Ojciec bardzo rzadko rozmawiał z nim na osobności, a teraz raptem tego zapragnął. Czyli nie wiadomo, co się za tym kryje.
Może nie ma się czego obawiać, bo ojciec wcale nie ma surowej miny. Przeciwnie, jest uśmiechnięty, a więc w dobrym humorze.
– Ten dzień jest bardzo udany. Pod każdym względem. Twoja matka i ja jesteśmy bardzo szczęśliwi, że nasz Bas wreszcie się ożenił – powiedział ojciec. Skinął na Leo i razem odeszli na bok. Stanęli koło jednego z wielkich okien i tam ojciec niestety powiedział to, czego Leo tak się obawiał: – Następca tronu ma już małżonkę, a więc teraz kolej na ciebie.
– Ale przecież ja za dwa dni wyjeżdżam do Anglii!
A ojciec, nadal uśmiechnięty, skinął na lokaja, który natychmiast podszedł. Król wziął z tacy dwa kieliszki z szampanem, jeden z nich podał synowi, po czym powiedział:
– Posłuchaj, Leopoldzie. Bardzo chciałbym, żebyś nie czuł się tak, jakby ktoś cię do czegoś zmuszał. Żebyś był po prostu zadowolony. Zostały przeprowadzone pewne rozmowy…
Zadowolony? Niby z czego? Że zakują go w małżeńskie kajdany, w których będzie tkwił do końca życia? Ożenią go z kobietą, której na pewno nie zna. I już rozmawiali? Ciekawe, z kim, bo na pewno nie z nim.
– Ojcze, chciałbym…
– Chodzi o Weslorię. Ostatnio zaczynamy dochodzić do porozumienia…
Z Weslorią? Właśnie z nimi? Przecież nie dalej jak rok temu kilku Weslorianów i zdrajców alucjańskich zmówiło się, by porwać Basa. Te dwa narody od dawien dawna toczyły ze sobą wojny. Z tym że ojcu zapewne chodziło o to, że ostatnio podjęto próbę naprawy stosunków między królestwami. Nie najlepszych z powodu waśni między dwoma przyrodnimi braćmi z królewskiego rodu. Kiedy Karl, ojciec Leo, przed czterdziestoma laty zasiadł na tronie, wuja Felixa, jego przyrodniego brata, skazano na banicję, ponieważ uważał, że to on ma większe prawa do tronu.