Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Sekrety rodu Sinclairów
Zajrzyj do książki

Sekrety rodu Sinclairów

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-276-9355-6
Wysokość170
Szerokość107
TłumaczAnna Pietraszewska
Tytuł oryginalnyThe Rake's Enticing Proposal
Język oryginałuangielski
EAN9788327693556
Data premiery2023-03-22
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Chase Sinclair uwielbia zagadki, a właśnie ma jedną do rozwiązania. Zaintrygowany tajemniczym listem od kuzyna, lorda Huxleya, który przed śmiercią zamierzał mu wyjawić rodzinny sekret, przybywa do jego posiadłości. W przeglądaniu dokumentów i zbiorów pomaga mu Eleanor, narzeczona spadkobiercy Huxleya. Ta bystra i niezależna kobieta coraz bardziej imponuje Chase’owi. Podziwia jej determinację w walce o zachowanie rodzinnego majątku i rozległą wiedzę. Eleanor jest co prawda narzeczoną kuzyna, ale to tylko związek na pokaz. Chase składa jej propozycję, która byłaby spełnieniem jej marzeń, a jemu ułatwiła walkę o jej serce.

 

Fragment książki

Mam dla ciebie jeszcze jedno, ostatnie zadanie…
Chase Sinclair ściągnął wodze i zatrzymał Brutusa na dziedzińcu.
Kiedy widzieli się po raz ostatni, George Whelford, baron Huxley, stał w drzwiach prowadzących na wieżę, a jego cienkie siwe włosy powiewały na wietrze niczym podwodne rośliny. Właśnie wtedy leciwy kuzyn postanowił pierwszy i jedyny raz wygłosić komentarz na temat zajęcia Sinclaira.
– Mam nadzieję, że to, co robisz dla Oswalda, nie naraża cię na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Tessa byłaby niepocieszona, gdybyś przedwcześnie do niej dołączył.
Nie wiedzieć czemu Huxley mówił o matce Chase’a, jakby ta wybrała się w daleką podróż, a nie w zaświaty. Jakby był przekonany, że jej nieobecność jest jedynie chwilową niedogodnością, a nie stratą, z którą wypadałoby się pogodzić. Między innymi dlatego wizyty w posiadłości krewnego nieodmiennie wyprowadzały Sinclaira z równowagi, co oczywiście nie usprawiedliwiało jego postępowania. Zaniedbywał kuzyna przez kilka lat. I to nie z powodu nadmiaru obowiązków. Chodziło wyłącznie o jego dobre samopoczucie.
– Zawiodłem, Brutusie – wymamrotał pod nosem, poklepując konia po czarnej grzywie. – Powinienem był przyjeżdżać częściej. Szkoda, że nie zdążyłem się z nim pożegnać…
Brutus parsknął, wypuszczając przez nozdrza kłęby pary.
– Racja, za późno na daremne żale – skwitował Charles, zeskakując z siodła. Pobyt w Huxley Manor zawsze nadwyrężał jego nerwy. Teraz, bez towarzystwa Huxleya, będzie zapewne jeszcze gorzej. Czekała go wycieczka do czyśćca i z powrotem. Nie zaszkodzi odrobinę to odwlec… Westchnął i spojrzał z niechęcią na imitację zamku. Nadgryziona zębem czasu wieża wyglądała jak ruina. Z każdą kolejną wizytą wydawała się coraz mniejsza. Aż dziw, że jeszcze trzymała się w pionie. Kiedy bywał tu w dzieciństwie, razem z rodzeństwem, wszyscy troje uwielbiali się tu bawić. On, Lucas i Sam zwiedzili każdy zakamarek tego miejsca. Bez przerwy snuli przy tym niestworzone fantazje o księżniczkach, smokach oraz innych bestiach nie z tego świata.
Dobre stare dzieje, pomyślał z melancholią, podchodząc do muru. Uniósłszy poluzowaną cegłę, pod którą kuzyn trzymał klucze, znieruchomiał i zmarszczył brwi. Drzwi były lekko uchylone. Od ponad dekady pracował jako emisariusz z ramienia Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wysyłano go w najprzeróżniejsze zakątki świata, żeby łagodził spory i usuwał skutki niefortunnych posunięć brytyjskich oficjeli. Tego rodzaju działalność przysporzyła mu tyluż wrogów, ilu przyjaciół. W związku z tym o każdej porze dnia i nocy zawsze i wszędzie towarzyszyła mu wzmożona czujność. Ale w tym przypadku prawdopodobnie nie było powodu do niepokoju. To pewnie tylko jego kuzyn Henry, nowy baron Huxley, albo Mallory, zaufany sekretarz George’a...
Pomylił się. Gdy dotarł na piętro, stanął w progu jak wryty. Księżniczka uwięziona w wieży, przemknęło mu przez myśl. Uśmiechnął się i przyjrzał dokładniej odzieniu nieznajomej. Nie, z pewnością nie miał do czynienia z księżniczką.
Siedziała przy biurku, które ustawiono przy oknie. Widział tylko zarys jej policzka i brązowe włosy ściągnięte w ciasny kok u nasady delikatnego, smukłego karku. Miała na sobie prosty szarobury płaszcz i pochylała się w skupieniu nad jakimiś dokumentami.
Widok papierów przypomniał mu pierwszy akapit tajemniczego listu Huxleya.
Dokonałem ostatnio pewnego ważnego odkrycia. Muszę je z Tobą omówić, ale proszę, nie wspominaj o mojej prośbie nikomu z wyjątkiem Lucasa. Sprawa jest poważna i może wyrządzić więcej szkód niż pożytku…
Wiadomość, z datą sprzed blisko miesiąca, czekała na niego, kiedy dwa dni temu wrócił z Petersburga. Wraz z późniejszym pismem od pełnomocnika Huxleya zawiadamiającym o jego śmierci i terminie odczytania testamentu.
Chase nie miał pojęcia, czego dotyczyło owo ważne odkrycie kuzyna, ale zamierzał to zgłębić. Przodkowie Sinclairów niestety zniszczyli doszczętnie reputację całej rodziny. Ich nazwisko od kilku pokoleń kojarzono wyłącznie z wszelkiej maści skandalami. Starszy brat Charlesa, Lucas, był teraz szczęśliwie żonaty, a siostra Sam została szanowaną wdową. Chase postanowił dołożyć wszelkich starań, aby utrzymać ich dobre imię jak najdalej od rynsztoka. Nie zasłużyli na to, żeby cierpieć za grzechy ojców. Jeśli George wygrzebał z tutejszych szaf jakiegoś trupa, to należało czym prędzej upchnąć go z powrotem w czeluściach niepamięci. Dyskretnie, ale głęboko.
Obecność obcej kobiety w gabinecie Huxleya nie nastrajała go zatem zbyt przyjaźnie.
Musiała wyczuć jego obecność, bo nagle wyprostowała plecy, a potem poderwała się i odwróciła w jego stronę, przewracając krzesło.
W jej oczach odmalował się lęk, lecz trwało to ledwie sekundę. Niemal natychmiast przywołała się do porządku i zareagowała zupełnie inaczej niż większość znanych mu kobiet. Zdusiła emocje i pokazała mu pozbawioną wyrazu maskę. Pustą i nijaką.
Przez chwilę mierzyli się nawzajem wzrokiem. Wyglądała równie nieciekawie i bezbarwnie, jak jej ubranie. Była nieco więcej niż przeciętnego wzrostu, poza tym nie wyróżniała się niczym szczególnym. Szpetna i bezkształtna pelisa wisiała na niej jak worek. Z tego, co udało mu się dostrzec wydawała się zdecydowanie za szczupła jak na obecnie panujące standardy. Co gorsza kolor owej szpetnej pelisy – wyblakłe połączenie szarości i brązu – urągał elementarnym zasadom estetyki i nadawał jej cerze niezdrowego ziemistego odcienia. Jedynym co przykuło jego uwagę, były wielkie miodowobrązowe oczy. Nawet ogołocone z emocji nie straciły swego naturalnego blasku.
– Kim pan jest? I co tu robi? – zapytała zaskakująco głębokim głosem. Szkoda, że użyła tak irytująco apodyktycznego tonu. Odkąd wstąpił do wojska, ktoś nieustannie czegoś od niego żądał. Nie znosił, gdy traktowano go z góry, więc z miejsca się nastroszył. I nabrał podejrzeń.
– Mógłbym pani zadać dokładnie to samo pytanie. Czyżbym miał do czynienia z kolejną siostrzenicą lady Ermintrude? Wydawało mi się, że poznałem je wszystkie.
Kiedy podszedł bliżej, przesunęła się na drugą stronę biurka, żeby zachować dystans. Niepotrzebnie. Chase chwilowo nie zwracał na nią uwagi. Zamiast tego skoncentrował się na piętrzącej się na blacie stercie papierów i książek. Dziwne… Pamiętał, że jego kuzyn był wielkim miłośnikiem porządku…
Zerknął na kartkę, w którą wpatrywała się przed chwilą i zmarszczył brwi. Miał przed sobą całkiem udaną karykaturę. Obrazek przedstawiał wielbłąda studiującego przez lupę imbryk – wielbłąda z siwymi włosami i rysami wypisz wymaluj jak Philip „Poppy” Carmichael – antykwariusz i bliski przyjaciel George’a. Podobieństwo było uderzające. Ten niewinny rysunek rzecz jasna nie miał nic wspólnego z wiadomością, którą Huxley wysłał mu przed śmiercią, ale rozwiązanie zagadki mogło się kryć w innych dokumentach.
Spojrzał ponowie na nieznajomą i doszedł do wniosku, że jest znacznie młodsza, niż mu się wydawało. Miała nie więcej niż dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć lat. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że spogląda na niego jak na mało rozgarniętego ucznia, który jest krnąbrny, żeby zrobić jej na złość.
O tak, z pewnością warto mieć się przy niej na baczności… Wiedział z doświadczenia, że nie należy oceniać ludzi po wyglądzie.
Oparł się o blat i posłał jej najbardziej urzekający ze swoich uśmiechów.
– Nie wypada czytać cudzej korespondencji. Nawet jeśli jej adresat odszedł z tego świata.
– Nie zamierzałam do niej zaglądać… – Pozwoliła, by w jej głos wkradła się skrucha, ale tylko na chwilę. – Jestem po słowie z lordem Huxleyem – oznajmiła hardo. – Mam prawo tu przebywać. Może pan powiedzieć to samo o sobie?
– Niestety, mnie Henry raczej by tu nie zechciał.
Zaśmiała się mimo woli. Jej twarz rozluźniła się przy tym i zmieniła nie do poznania.
– Powinnam była się domyślić. Mam przyjemność z jednym z braci Sinclairów, prawda? Henry wspominał, że któryś z was pojawi się tu w związku z odczytaniem ostatniej woli barona.
– Któryś z nas? Jest nas tylko dwóch. A właściwie troje.
– Panna Fenella twierdzi, że dostarczacie rodzinie wyjątkowo dużo rozrywki.
– Proszę nie dawać jej wiary. Kuzynka Fen to nieuleczalna plotkarka. Zauważyłem, że przesuwa się pani coraz bliżej wyjścia. Nie musi pani przede mną uciekać. Cokolwiek pani o nas naopowiadano, nie ma powodu do obaw. Nie zamierzam nastawać na narzeczoną kuzyna, choć jestem nieco zaskoczony. Nie słyszałem, że Harry się zaręczył.
– Uznaliśmy… To znaczy… postanowiliśmy na razie trzymać to w tajemnicy. Ze względu na żałobę. Wiedzą tylko lady Ermintrude i panny Ames. Zdradziłam się przed panem niechcący. Mam nadzieję, że mogę liczyć na pańską dyskrecję. Lepiej, żeby to nie wyszło na jaw, kiedy Henry wciąż opłakuje…
– Naturalnie – wszedł jej w słowo. – To w pełni zrozumiałe. – Nie mówiła już tak pewnym tonem jak wcześniej. Być może poczuła się dotknięta tym, że Henry nie chciał ogłosić ich zaręczyn. – Ale wciąż nie rozumiem, czemu siedzi pani sama w starej wieży, przeglądając papiery Huxleya. Nie wolałaby pani dołączyć do lady Ermintrude i pozostałych dam? Albo flirtować z Henrym?
– Henry jest bardzo zajęty. Omawia interesy z rządcą. A lady Ermintrude i panny Ames przygotowują się do dorocznego zjazdu Klubu Kobiet. Zdaje się, że to arcyważne wydarzenie. Jako że nie mam talentu do haftu, za bardzo odstawałabym od towarzystwa. Zostałam persona non grata i musiałam znaleźć sobie inne zajęcie.
– Wykluczyły panią, bo nie umie pani wyszywać? Wierzyć się nie chce… Ale to nie tłumaczy pani obecności w wieży.
– Henry pokazał mi wczoraj, gdzie leży klucz. Szukałam jakiegoś miejsca, w którym mogłabym spokojnie poczytać.
– Poczytać cudze listy… – wypomniał bezlitośnie.
Zarumieniła się, ale nie odpowiedziała na zaczepkę, a on zbeształ się w duchu. Nie musiał potraktować jej aż tak surowo. Robił się za bardzo podobny do Oswalda. Podejrzewał wszystkich o najgorsze. Pewnie zwyczajnie jej się nudziło.
– Domyślam się, lady Ermintrude postawiła sobie za cel uprzykrzać pani życie. Nie powiem, żebym był zdziwiony. Zawsze chciała, żeby Harry ożenił się z jedną z jej siostrzenic.
– Tak, nie omieszkała dać mi tego do zrozumienia. Sądziłam, że Henry nieco przesadza, ale okazało się, że… – urwała i odchrząknęła.
– Tak czy owak radziłbym, żeby nie przychodziła tu pani w pojedynkę. Wieża jest dość solidna, więc jakoś się jeszcze trzyma, ale te pudła, sterty książek i inne rupiecie to zagrożenie dla życia i zdrowia. Odkąd pamiętam, panował tu spory nieład, ale takiego bałaganu jeszcze nie widziałem. Jakby przez budynek przetoczył się tajfun. Gabinet we wschodnim skrzydle wygląda równie fatalnie?
– Nie wiem. Henry mówi, że baron zapisał całą wschodnią część domu pańskiej rodzinie, a skoro tak, to nie należy tam wchodzić. Zgodził się pokazać mi wieżę, bo byłam ciekawa, jak jest w środku. Nigdy wcześniej nie widziałam imitacji zamku, ale ma pan rację. Nie powinnam była nalegać.
Z jakiegoś powodu Chase odczuwał w jej obecności coraz większy dyskomfort. Miała w sobie coś… dziwnego, coś niepokojącego... Nie potrafił tego nazwać, a niepewność wyprowadzała go z równowagi.
– Cóż, Harry zawsze był potulny jak cielę – skwitował z rozdrażnieniem.
– Liczy się z innymi i szanuje ich uczucia. To nie znaczy, że jest słaby.
– Oczywiście. Proszę wybaczyć, że go oczerniłem.
Prychnęła szyderczo, żeby zaznaczyć, co myśli o jego przeprosinach. Jeszcze przed chwilą sprawiała wrażenie zagubionej, a teraz znów stała się czujna. Pragnęła uchodzić za silną i niewzruszoną, ale wyczuwał, że to jedynie zasłona, za którą skrywa lęki i zahamowania. Przemknęło mu przez głowę, że wypadałoby się przesunąć, żeby nie zagradzać jej drogi, ale nadal tkwił przed nią jak zamurowany.
– Przepraszam, panie Sinclair. – Podniosła wzrok i znów spojrzała na niego wzrokiem surowej nauczycielki.
– Za co? – zapytał, ani myśląc ruszyć się z miejsca.
– Za nic – odparła zniecierpliwiona. – Proszę, żeby mnie pan przepuścił. Chciałabym wyjść.
– Naturalnie. Za momencik. Zapomniałem pani pogratulować zaręczyn. Winszuję. Jak pani poznała Harry’ego?
– Jesteśmy sąsiadami. Mieszkamy obok siebie w Nettleton.
– Jak miło… Nie przypuszczałem, że w Nettleton można znaleźć takie ukryte skarby. Jak się pani podoba w Huxley?
– Cóż, przyjechaliśmy zaledwie dwa dni temu…
– Doskonała odpowiedź. Dyplomatyczna, ale jakże wymowna…
Gdy się roześmiała, w kącikach jej oczu pojawiły się drobne zmarszczki. A zatem śmiała się często, pomyślał nie bez zdumienia.
– Sądząc po tym, jak niepochlebnie lady Ermintrude wypowiada się o Sinclairach, zgotuje panu jeszcze chłodniejsze powitanie niż mnie.
– Raczej nie powinna pani tego mówić z takim zadowoleniem. Ładnie to tak? Śmiać się z cudzego nieszczęścia?
– Racja. To bardzo nie po chrześcijańsku. Oby przyjęła pana z otwartymi ramionami.
– Oby nie. Obawiam się, że to znacznie gorsza perspektywa. A gdyby ten nieprawdopodobny scenariusz się ziścił, jaka płynęłaby z tego korzyść dla pani?
– Może wreszcie by się uśmiechnęła. Byłaby to przyjemna odmiana.
– Przyjemna albo wstrząsająca. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek widziałem, jak ciotka się uśmiecha. Poza tym jeśli stanie się cud i Ermi kiedyś się uśmiechnie, to ręczę, że nie z mojego powodu.
– Zawsze taka była? Posągowa i oschła? Czy to tylko maska, którą przywdziała na znak żałoby po szwagrze?
– Pod maską zwykle coś się kryje. Nie w tym przypadku. W jej wnętrzu na próżno by szukać głęboko skrywanych pokładów ciepła i życzliwości, proszę zatem nie próbować się do nich dokopać. Daremny trud i strata czasu. Ermi jest pozbawiona emocji i poczucia humoru.
– To samo powiedział Henry… Ale każdy ma przecież jakieś dobre strony. Lady Ermintrude wydaje się bardzo oddana swoim siostrzenicom.
– O tak, biedna Dru i biedna Fen. Byłoby dla nich obu o wiele lepiej, gdyby Ermi nie była im aż tak oddana. Choć nie jestem pewien, czy „oddana” to najtrafniejsze określenie.
– Nie? Więc jakiego słowa by pan użył?
– Domyśla się pani, że w maleńkim i cokolwiek ograniczonym światku ciotki Ermi małżeństwo Harry’ego z którąś z jej siostrzenic wydawało się sprawą przesądzoną, jak to, że dwa i dwa to cztery, a słońce wschodzi na wschodzie.
– Mój brat rzekłby, że owszem, dwa i dwa zawsze daje cztery, ale kto powiedział, że słońce musi za każdym razem wschodzić na wschodzie?
– Dobry Boże, mam nadzieję, że nie próbowała pani przekonać Ermintrude do idei Hume’a ? Uznałaby je za niebezpieczne herezje. A może to właśnie z tego powodu, w akcie skruchy, skazała się pani na dobrowolną banicję w wieży?
Błysnęła zębami w szerokim uśmiechu.
– Powinnam już iść. Do widzenia panu.
Zrobiła zaledwie krok do przodu i zatrzymała się. Nie mogła podejść do drzwi, bo Chase nadal stał jej na drodze. Zdawał sobie sprawę, że to dziecinada, ale nie potrafił oprzeć się pokusie. Był zwyczajnie ciekawy. Chciał nieco lepiej poznać przyszłą żonę Henry’ego. Zapamiętał kuzyna jako nieco niezdarnego, acz dobrodusznego młodego człowieka. Taka bystra i interesująca kobieta jakoś do niego nie pasowała…
– Proszę poświęcić mi jeszcze chwilkę. Proponuję, żebyśmy zapomnieli o konwenansach i przedstawili się sobie sami. Charles Sinclair, do usług. Dla rodziny i przyjaciół Chase. Nazywają mnie tak nawet niektórzy moi wrogowie. Więc jak? Zdradzi mi pani, jak się nazywa?
– Czy potem pozwoli mi pan przejść?
– Daję pani uroczyste słowo honoru.
– Panna Walsh.
– Walsh… Z Walshów z Nettleton. – Nie powinien był powiedzieć tego na głos, a już na pewno nie tak nieprzyjaznym tonem. Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki, a potem posłała mu lodowate spojrzenie.
Nie dostrzegał w niej ani odrobiny podobieństwa do Fergusa Walsha, którego poznał swego czasu w Londynie. Stary Walsh był typowym Celtem z rudymi włosami i ognistym temperamentem. Choć miał opinię utracjusza i nałogowo przepuszczał pieniądze w szulerniach, potrafił być uroczy. W związku z tym wiele uchodziło mu na sucho. Do czasu, aż doprowadziwszy rodzinę do skraju ruiny, wyzionął ducha w rynsztoku przy Fleet Street, w pobliżu pewnego przybytku o wątpliwej reputacji.
A teraz córka starego hulaki miała zostać żoną nowego lorda Huxleya.
– Droga wolna, panno Walsh. Proszę iść. Nie wypada mi narażać pani na długą rozłąkę z narzeczonym.
– Och, jak to miło z pańskiej strony… – zadrwiła, nie kryjąc urazy.
Kiedy ruszyła do wyjścia, dostrzegł w jej dłoni zwinięty skrawek papieru. W jednej chwili odezwała się w nim wyćwiczona podejrzliwość. Poderwał się z miejsca i wyrwał jej z ręki kartkę.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel