Serce ma inne plany / Upojny miesiąc w Rzymie
Przedstawiamy "Serce ma inne plany" oraz "Upojny miesiąc w Rzymie", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Lysjasz Balaskas żyje pragnieniem, by wziąć odwet na królu, który zamordował jego rodziców. Prosi o pomoc Al, która zarabia na życie zdobywaniem tajnych informacji. Al zgadza się pojechać z nim do pałacu i udawać jego narzeczoną. Lysjasz nie może się skupić na zrealizowaniu planu, ponieważ piękna Al coraz bardziej przyciąga jego uwagę. Zadziwia go też i niepokoi fakt, że Al, choć jest w pałacu pierwszy raz, zachowuje się tak, jakby dobrze znała to miejsce…
Sławny architekt Emilio Andreoni oskarżył swoją narzeczoną Gisele o zdradę i odwołał ślub. Nigdy nie dał jej prawa do obrony. Dwa lata później dowiaduje się, że jego podejrzenia były niesłuszne. Jedzie do Gisele, by przeprosić i odbudować związek. Ona nie chce o tym słyszeć, lecz Emilio zrobi wszystko, by naprawić swój błąd. Proponuje jej milion dolarów, by pojechała z nim na miesiąc do Rzymu. Liczy, że tam Gisele zmieni zdanie…
Fragment książki
Al podejrzewała, że kiedyś miała prawdziwe imię i nazwisko, ale w sumie nie była tego pewna. I nigdy nie będzie. Jej wspomnienia były zatarte. Pamiętała tylko małą dziewczynkę, na którą wołano Alexandra i która uczyła się od obcych, jak przetrwać na ulicy. Niektórzy byli mili, inni okrutni, inni znów obojętni, ale najważniejsze było, żeby przetrwać. Nie pamiętała nic więcej. Rozmawiając z innymi, też samodzielnie walczącymi o przetrwanie, o ich przeszłości, doszła do wniosku, że pewnie jej rodzice także nie żyją albo jest im zupełnie obojętna. Zresztą to było bez znaczenia. Nie było ich ani nikogo, kto chciałby się nią opiekować, więc musiała liczyć tylko na siebie.
Dość szybko zorientowała się, że jednym z najprostszych i najlepszych sposobów przetrwania na niebezpiecznych ulicach Aten było udawać chłopca. Tak było bezpieczniej. Dlatego nawet teraz, gdy miała już dwadzieścia cztery lata, nie zrezygnowała z tej roli. Miała szczęście, bo szczupła, drobna sylwetka bardziej wskazywała na nastolatka niż na dorosłą kobietę, szczególnie, gdy umiała ukryć to pod ubraniem. Nosiła więc szerokie spodnie, które maskowały kształt kobiecych bioder. A na koszulę zakładała zawsze za duży płaszcz, który sprawiał, że wydawała się szersza w ramionach. Wtedy nikt nie zwracał na nią uwagi.
Oparta o ścianę budynku przy jednej z głównych ulic Aten wpatrywała się w tłum. Miała zaplanowane spotkanie z klientem i wybrała to pełne ludzi, tętniące życiem miejsce na wypadek, gdyby musiała szybko zapewnić sobie bezpieczną drogę wyjścia z sytuacji, która mogła się skomplikować. Niektórzy potrafili być bardzo natrętni.
Al zwykle nie brała pracy od ludzi, którzy nie byli poleceni albo porządnie sprawdzeni. Starała się być zawsze bardzo ostrożna, jeśli chodziło o to, z kim się spotykała. Zawsze upewniała się, że wie wszystko o kliencie, zanim zaczęła z nim rozmawiać. Ale akurat tego popołudnia nie miała pojęcia, z kim się spotka. Wiedziała tylko tyle, że oferowana zapłata była tak duża, że nie mogła się oprzeć. Może będzie mogła wreszcie zrezygnować z tego szpiegowskiego zajęcia? Początkowo było to nawet ekscytujące. Zdać sobie sprawę, że skoro nikt nie zwracał uwagi na małego żebraka na ulicy, mogła usłyszeć i zobaczyć coś, co było cenne dla innych. Na tyle, że byli gotowi za to zapłacić.
Ale nie wszystkie sytuacje były proste. Dużo ryzykowała, gdy była świadkiem czegoś, czego nie powinna widzieć, albo gdy dostawała zlecenie od kogoś nieznanego. Wtedy mogło się stać wyjątkowo niebezpieczne. I tak właśnie mogło być dziś. Możliwe, że całe to spotkanie było pułapką. W jednej chwili sprawy mogły przybrać nieoczekiwany obrót. Ktoś mógłby chcieć pozbyć się biednego chłopaka, który węszył na ulicach. Nikt nie wiedział, że Al to w rzeczywistości kobieta. Tylko dla bezpieczeństwa udawała kogoś, kim nie była.
Była już zmęczona takim życiem. Od kiedy pamiętała, musiała walczyć o przetrwanie. Ciągłe tajemnice, kłamstwa, niebezpieczeństwo i niekończące się napięcie. Wciąż musiała być czujna jak dzikie zwierzątko. Rozpaczliwie tęskniła za normalnością, za odrobiną szczęścia, a przede wszystkim za poczuciem bezpieczeństwa. Wiedziała, że pieniądze, które jej zaoferowano za nowe zadanie, mogą jej pomóc to osiągnąć. Była więc gotowa nagiąć niektóre swoje zasady, zaryzykować i spotkać się z tajemniczym mężczyzną. Nic o nim nie wiedziała, a pośrednik, małomówny i ponury, kazał jej po prostu czekać przy starym posągu Aresa, więc o umówionej porze czekała. Uważnie obserwowała przechodzących obok ludzi. Niektóre kobiety, zerkając w jej stronę, nerwowo ściskały torebki, zwłaszcza że Al robiła swoją najbardziej ponurą minę. Wiedziała, jak skutecznie zniechęca to do wszelkiego kontaktu. Większość jednak widziała w niej jedynie niepozornego małego żebraka. Turyści omijali ją wzrokiem skupieni na podziwianiu zabytków albo pochłanianiu kolejnych porcji lodów.
Al nie widziała sensu w tym, by wpatrywać się w ruiny – ślady dawno minionego życia. Ona od przeszłości wolała teraźniejszość, od marmurowych pomników wolała zwykłych ludzi. Lubiła przysłuchiwać się, w jakich językach mówią, czy są zadowoleni, czy zmartwieni. Była ich ciekawa, choć skrzętnie to ukrywała.
Zaczęła nerwowo spacerować w tę i z powrotem, bo ustalony czas minął, a tajemniczy zleceniodawca wciąż się nie pojawiał. Marszcząc brwi, rozejrzała się wokoło i właśnie wtedy dostrzegła wysokiego mężczyznę w jasnym garniturze. Na tle innych wyglądał jak Archanioł Gabriel – surowy strażnik prawości. Ludzie schodzili mu z drogi, a kobiety patrzyły na niego z zainteresowaniem i zachwytem. Nie prosił się o uwagę. Tacy jak on o nic nigdy nie prosili. Był naprawdę… oszałamiający. Właśnie to słowo przyszło jej do głowy. Muskularny i postawny jak starożytny gladiator, z piękną twarzą, niczym wyrzeźbioną przez renesansowego artystę, ciemną karnacją i bystrym spojrzeniem, w którym czaiła się groźba.
Al starała się zachować spokój, ale z każdym jego krokiem odczuwała coraz większy strach. Podszedł bliżej, niemal zupełnie przesłaniając promienie słońca, które padały jej na twarz. A więc to on jest tym tajemniczym zleceniodawcą! Wiedziała, kim jest. Nie było osoby w Atenach, która by nie wiedziała. Lysjasz Balaskas. Milioner, który do wszystkiego doszedł sam. Opowiadano, że wychowywał się na ulicy, ale dzięki determinacji, inteligencji i szczęściu zdołał wspiąć się na sam szczyt. Jedni mówili, że to czarujący i bardzo pracowity człowiek, inni zaś, że lepiej nie wchodzić mu w drogę. Al wiedziała, że sukces zależy od wielu czynników. Gdyby ona dostała szansę, żeby wyrwać się z tej dramatycznej sytuacji… Niestety, mogła tylko o tym pomarzyć.
Spojrzenie mężczyzny przesunęło się po niej. Al pragnęła jeszcze bardziej się przygarbić, niemal zniknąć pod swoimi zbyt luźnymi ubraniami. Coś dziwnego i niepożądanego stało się z jej ciałem, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Chciała uciec, jak nakazywał jej instynkt samozachowawczy, ale nie potrafiła ruszyć się z miejsca przyszpilona wzrokiem nieznajomego.
– Przypuszczam, że to ty jesteś Al? – spytał mężczyzna dziwnie rozbawionym głosem.
Dziewczyna nie rozumiała, co w tej sytuacji jest zabawnego. Miała wrażenie, że dobrowolnie składa swoje życie w jego ręce. Dała sobie sekundę na złapanie oddechu. Czuła się uwięziona przez jego oczy w kolorze morskiej skały ze złotymi błyskami odbijającego się słońca. Starała się mówić niskim, swobodnym głosem, ale pod wpływem emocji nie wyszło, jak chciała.
– Tak, jestem Al – odparła, słysząc swój własny wysoki ton.
– Doskonale. – Usta mężczyzny rozchyliły się w uśmiechu.
Lysjasz Balaskas zdziwił się na widok tego drobnego chłopaczka. Słyszał o nim wiele dobrego, podobno potrafił zdobyć cenne informacje, ale wyglądał naprawdę niepozornie. Może właśnie dlatego był taki skuteczny? Lysjaszowi właśnie o to chodziło. Długo czekał na sprawiedliwość. Tylko zemsta mogła przynieść mu spokój.
– Może się przejdziemy? – zaproponował. Widział, że chłopak jest jakiś nieswój. Czy to możliwe, by takie chuchro potrafiło mu pomóc? Zaczynał wątpić.
– Ma pan dla mnie zlecenie, czy tak?
Lysjasz zwrócił uwagę, że Al taksuje wzrokiem ludzi, nieustannie zachowując czujność. Znał to spojrzenie i znał ten stan.
– Tak. Chciałbym, żebyś zdobył dla mnie pewną informację. Jest taka stara plotka… To dotyczy królestwa Kalyvy.
Chłopak wzruszył obojętnie ramionami.
– Nie słyszałem o takim królestwie.
– Znajduje się na jednej z małych wysp, które utrzymały niepodległość od Grecji. Władzę sprawuje tam król. – Lysjasz zamierzał zniszczyć go od dawna, choćby gołymi rękami. To jednak nie było takie proste, więc musiał sięgnąć po inne sposoby. Żeby się zemścić, zdecydował się na podstęp. Musiał zrobić wszystko, żeby ukarać króla Djamandisa.
– I czego chcesz od tego króla?
– To nie twój problem. Ty masz dowiedzieć się wszystkiego na temat morderstwa księżniczki Zandry Agonas dwadzieścia lat temu.
– Mam zdobyć informacje o jakiejś starej sprawie, która rozegrała się na wyspie, o której nic nie wiem? – zapytała Al podejrzliwie. Spojrzała w oczy mężczyźnie, ale speszona szybko spuściła wzrok. – Trochę to naciągane – burknęła.
– Dwadzieścia lat temu cała rodzina królewska została zamordowana w krwawym zamachu. Przeżył tylko młody następca tronu, który jest obecnie panującym królem. Plotka głosi, że nie odnaleziono ciała jego siostry, księżniczki Zandry, a to pozwala mieć nadzieję, że przeżyła zamach. Muszę dowiedzieć się prawdy, którą może znać tylko król. Będziesz musiał w jakiś sposób znaleźć się w jego otoczeniu. Pokryję wszelkie koszty i oczywiście hojnie cię wynagrodzę. Zgodnie z umową.
Patrzył na niego badawczo, ale chłopak wciąż unikał jego wzroku. Lysjasz zwrócił uwagę na jego delikatne, zupełnie niemęskie usta i cerę. Coś było nie tak, ale nie rozumiał, co. W każdym razie wierzył w tego chłopaka. Swego czasu był taki sam jak on. Choć teraz sytuacja się zmieniła. Miał pieniądze i możliwości, żeby zemścić się na królu Djamandisie. Bez względu na to, co odkryje Al, Lysjasz się nie podda. To przez Djamandisa zginęli jego rodzice, to dlatego musiał się tułać po zaułkach Aten, to dlatego po wygnaniu z królestwa nie miał dzieciństwa. Król zapłaci za to. Zapłaci za wszystko.
– Udasz się na Kalyvę z jednym z moich ludzi jeszcze dziś wieczorem. Jak będziesz na miejscu, przez kilka dni powęszysz. Będziesz się kontaktować z Mychalisem, który mi podlega. Nikt nie może się dowiedzieć o naszej znajomości. Zaufaj mi, gdyby ktoś się dowiedział, że pracujesz dla mnie, i ty miałbyś kłopoty, i ja.
Chłopak zacisnął usta, ale nie zwolnił kroku. Rozglądał się ukradkiem. Lysjasz wyczuwał jego nerwowość. Czyżby bał się, że ktoś ich śledzi?
– Podróż będzie kosztowała dodatkowo – rzuciła Al.
– Czy moja oferta nie była dość hojna? – spytał Lysjasz tonem przyzwyczajonym do negocjacji.
– To nie hojność, tylko wynagrodzenie za pracę. Poza tym wiem, że pana stać – odparła Al hardym głosem. Nauczyła się, że musi być twarda i zdecydowanie negocjować stawki. Od tego zależało jej przetrwanie.
– Nie wierz we wszystko, co się o mnie mówi.
– Chyba nie zaprzeczy pan, że pieniądze to coś, czego panu nie brakuje – stwierdziła rzeczowo, patrząc na jego drogi zegarek.
– Nie zaprzeczam.
– W takim razie chciałbym dostać zaliczkę.
– Zamierzasz uciec?
– Zamierzam się zabezpieczyć.
Al przyspieszyła, ale Lysjasz złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie blisko. To nie był brutalny uścisk. Nie musiał się posuwać do takich metod.
– Posłuchaj, chłopcze, jeśli spróbujesz mnie oszukać, pożałujesz. Znajdę cię i odbiorę, co moje. Nie ukryjesz się przede mną nawet na końcu świata.
Patrzyły na niego duże, ciemne oczy. Chłopiec był drobny i miał delikatne rysy twarzy. Lysjasz nie rozumiał, jak ten chuderlak przetrwał na ulicy, nie mówiąc już o innych rzeczach. On sam w przeszłości dał radę, bo był silny i tak wściekły, że nikt nie ośmielił się wchodzić mu w drogę. Al wyglądał na tak słabego, że mógłby go przewrócić byle podmuch wiatru. Wyszarpnął się stanowczo. Może wcale nie był taki chuderlawy, jak się wydawał. Lysjasz sam nie rozumiał dlaczego, ale nie ufał mu.
– Nie oszukam pana, ale chcę płatności z góry. – Al skinęła głową na nadgarstek Lysjasza. – To wystarczy.
– Czy ty masz pojęcie, ile ten zegarek jest wart?
– Zapewne wart jest moich usług.
– Twardy z ciebie zawodnik.
– To jak będzie?
Lysjasz odpiął zegarek i wręczył chłopcu. Al rozejrzała się znów czujnie.
– Gdzie i kiedy mam się stawić?
– O północy na przystani. Oczywiście masz być sam.
– Wiadomo.
– Będę tam czekał ze swoim człowiekiem. Muszę mieć pewność, że znajdziesz się na właściwej łodzi. Michalis będzie twoim punktem kontaktowym ze mną. Jeśli w ciągu tygodnia nie dotrzesz do ważnych dla mnie informacji, będziemy musieli renegocjować umowę.
– W porządku – usłyszał ciche mruknięcie. Chłopak nie uścisnął mu dłoni, tylko ruszył szybkim krokiem przed siebie, pozostawiając go w tyle. Lysjasz obserwował go, wciąż z tym samym dziwnym uczuciem, że coś tu jest nie tak. Instynkt go nigdy nie zawodził, więc ostrożnie ruszył w ślad za chłopakiem.
Al szybko zakończyła spotkanie i ulotniła się z kilku powodów. Po pierwsze, wiedziała, że jest obserwowana i to nie przez magnetyczny wzrok Lysjasza, chociaż on również się w nią wpatrywał. Nie, to ktoś z tłumu ją śledził i chciał skrzywdzić. Widywała tę nieprzyjemną postać od jakiegoś czasu wszędzie tam, gdzie się pojawiała. Musiała się pozbyć natręta. Ale to nie był jedyny powód. Uciekła, bo Lysjasz Balaks był… problematyczny. Pod jego czujnym spojrzeniem wciąż się rumieniła. Była bardziej zainteresowana kształtem jego pięknych ust niż tym, co mówił, a to było karygodne. Przetrwała na ulicy tylko dlatego, że nie pozwalała sobie na żadne słabości i głupie zauroczenia, a tym razem wystarczyło krótkie spotkanie, by poczuła się dziwnie. Wiedziała, że ten mężczyzna był całkowicie poza jej zasięgiem. Przystojny, bogaty, wpływowy… Poza tym było w nim coś niebezpiecznego. Nie chciałaby mieć w nim wroga. To ją przerażało. Gorzej. Ekscytowało.
Dlatego zwiała. Miała w kieszeni jego zegarek, a to oznaczało, że będzie musiała wywiązać się z umowy. Miała udać się przed północą na przystań. Nie podobał jej się ten pomysł podróżowania z jakimś obcym facetem. Ona i on, sami na morzu… To nie brzmiało dobrze. Al nie ufała nikomu.
Szybkim krokiem weszła w ciasną alejkę. Miała wrażenie, że tajemniczy prześladowca wciąż podąża za nią. Wiele razy już próbowała, ale nie mogła go zgubić. Może wyjazd na wyspę to dobry pomysł? Przynajmniej przez jakiś czas byłaby bezpieczna. Uciekłaby od wszystkiego i wszystkich. Skręciła w szerszą ulicę, przeszła na drugą stronę, rozglądając się uważnie. Prześladowca nadal podążał jej śladem. Zaczęła ogarniać ją panika, choć ze wszystkich sił starała się zachować spokój. Naraz wpadła z impetem na jakiegoś osobnika. Mężczyzna zaklął głośno i fuknął, żeby uważała, jak chodzi. Coraz bardziej zdenerwowana skręciła w jedną z uliczek i dopiero po chwili zorientowała się, że przejście na końcu zasłaniał wysoki mur. Podeszła bliżej, sprawdzając, czy nie ma szczelin, w które mogłaby wsunąć stopy i ręce. Musiała zmierzyć się z prawdą, że to ślepa uliczka, a ona znalazła się w potrzasku. Krople potu zaczęły spływać jej po czole i plecach. Tak ma wyglądać jej koniec? Oblizała spierzchnięte wargi. Nie chciała umierać. Całe jej życie było walką i strachem. Nigdy nie doświadczyła miłości, dobra, i tych wszystkich pięknych uczuć, o których marzyła, a które przypomniał jej Lysjasz, mężczyzna o pięknych oczach.
Odwróciła się z nadzieją, że zdąży jeszcze uciec, ale prześladowca właśnie zmierzał w jej stronę. W ręku trzymał długi nóż. Wyglądał dość niepozornie, ale uwagę przykuwała blizna na policzku ciągnąca się przez szyję i znikająca pod koszulą.
– Źle to wygląda – odezwała się, nadrabiając miną i wskazując ruchem głowy na jego bliznę. – Zamierzasz mnie też tak ozdobić?
Pewnością siebie starała się zamaskować paraliżujący strach. Nóż w ręku napastnika przyprawiał ją o zimne dreszcze. Jeśli już miała zginąć, wolała od strzału. Przynajmniej byłaby to szybka śmierć. Ciosy nożem oznaczały długie umieranie w cierpieniu. Nogi miała jak z waty. Nie zamierzała się jeszcze poddawać. Postanowiła zaskoczyć napastnika i z impetem ruszyła biegiem w jego stronę. Potrąciła go, wytrącając mu nóż z ręki. Mężczyzna zachwiał się i upadł na kolana, klnąc. Tak niewiele brakowało, żeby Al opuściła felerną uliczkę i wybiegła w tłum, co oznaczało wolność i bezpieczeństwo. Niestety agresor zdążył chwycić ją za nogę i szarpnął. Al runęła na ziemię. Szarpała się i kopała. Panika nie pozwalała jej na złapanie oddechu. Mężczyzna odwrócił ją na plecy i przytrzymał. Po chwili jego twarz wykrzywił paskudny uśmiech.
– Jesteś kobietą! W innych okolicznościach chętnie bym się z tobą zabawił, ale nie mamy na to czasu. Rozkaz to rozkaz. Potraktuj to jak prezent od pana Pangali.
Wymienił nazwisko człowieka, którego Al szybko zdemaskowała jako kłamcę, oszusta i mordercę.
Napastnik powoli, jakby delektował się jej strachem, przeciął nożem jej koszulę. Po chwili Al poczuła ostrze na skórze. Ból na chwilę ją zamroczył, ale chwilę potem ktoś oderwał od niej agresora i rzucił nim o ścianę. Nie rozumiała, co się dzieje, ale nagle ją olśniło. Lysjasz tu był. Przybył na ratunek! Ból promieniował z klatki piersiowej i rozlewał się po ciele. Odór sączącej się krwi przyprawiał ją zawroty głowy. Musiała wstać i uciekać! Musiała… Opadła z powrotem na plecy, jęcząc cicho.
Lysjasz przyklęknął przy niej.
Fragment książki
Emilio siedział w rzymskiej kafejce w pobliżu swego biura, gdy w końcu zdołał pojąć, jak wygląda prawda. Czytając artykuł o bliźniaczkach, które w wyniku nielegalnej adopcji rozdzielono tuż po narodzinach, poczuł, że brak mu tchu. Zręcznie napisany tekst przedstawiał intrygującą, a zarazem gorzką historię bliźniaczek połączonych po latach przypadkowym zrządzeniem losu. Stało się to w jednym z domów handlowych w Sydney, gdzie sprzedawca wziął jedną z nich za drugą.
– Jedną za drugą… – powtórzył półgłosem.
Odsunął kawę i odchylony na oparcie krzesła zapatrzył się na tłum przechodniów. Turyści i robotnicy, młodzi i starzy, żonaci i samotni – wszyscy obojętnie go mijali, nie wiedząc o tym, że ziemia usuwa mu się spod stóp.
Czyli to nie Gisele była bohaterką tego wyuzdanego nagrania…
Oślepiony gniewem nie chciał nawet słuchać jej protestów. Błagała, szlochając, by uwierzył w jej niewinność, ale on był twardy jak głaz.
Jakże się mylił.
Zalana łzami, uderzała go w pierś swymi drobnymi pięściami, apelując do jego sumienia, on jednak tylko się odwrócił i odszedł bez słowa. Zerwał z nią wszelkie kontakty i przysiągł sobie, że nic tego nigdy nie zmieni.
Skandal, który wybuchł po ujawnieniu sekstaśmy, omal nie doprowadził jego firmy do ruiny. Z trudem przywrócił jej dawną opinię za cenę osiemnastogodzinnej, a czasem całodobowej pracy, bezsennych nocy, niekończących się podróży i rozregulowanego zegara biologicznego. Ale bez względu na stopień wyczerpania nie potrafił już spokojnie spać. Niczym automat finalizował projekt po projekcie i podpisywał kolejne umowy, aż w końcu, sterowany nieokiełznaną ambicją i żądzą sukcesu zdobył milionową fortunę.
I przez cały ten czas trwał w niezłomnym przekonaniu, że Gisele zdradzała go i oszukiwała.
Straszliwe poczucie winy ścisnęło go za gardło. Chełpił się zawsze słusznością swych osądów. Zmierzał, zdaniem niektórych bezwzględnie, do perfekcji we wszystkich dziedzinach życia. Omyłkę traktował jak klęskę.
A przecież się pomylił.
Spojrzał na swój telefon. Wciąż miał w „kontaktach” jej numer. Traktował go jako ostrzeżenie, by nikomu nie ufać i nigdy nie tracić czujności. Nie posądzał się o sentymenty, ale gdy na ekranie pojawiło się jej imię, poczuł, że palce mu drżą. Przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz, lecz w końcu stwierdził, że telefonując ni z tego, ni z owego, by wymamrotać „przepraszam”, nie wystawi sobie najlepszego świadectwa. Winien jej jest osobiste przeprosiny. Tyle przynajmniej mógł zrobić. Pragnął naprawić swój błąd i dalej spokojnie żyć.
Wcisnął klawisz szybkiego łączenia.
– Carla, odwołaj wszystkie moje spotkania w przyszłym tygodniu – polecił sekretarce – i zabukuj mi bilet do Sydney najszybciej, jak się da. Muszę załatwić coś ważnego.
W chwili gdy wszedł, Gisele pokazywała jakiejś młodej matce ręcznie haftowaną pelerynkę do chrztu. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy ujrzała w drzwiach jego wysoką, zgrabną sylwetkę, tak bardzo nieprzystającą do tego małego butiku z dziecięcymi ubrankami.
Czuła, że to nastąpi, od momentu, gdy dowiedziała się o istnieniu swojej siostry bliźniaczki. Wyobrażała sobie, jak zatriumfuje, gdy Emilio Andreoni pojawi się, by wyznać, jak bardzo się mylił. Wierzyła, że patrząc na niego, nie poczuje nic, absolutnie nic poza nienawiścią, na którą po stokroć zasługiwał za okrutną bezwzględność, z jaką ją potraktował, a także za to, że odmówił jej nawet prawa do obrony.
Tymczasem na jego widok podłoga zaczęła wirować jej przed oczami, a emocje, które dotąd hamowała z gorzką determinacją, nagle wymknęły się spod kontroli. Jak to możliwe, by jego widok mógł spowodować fizyczny ból? I że gardło ściska jej żelazna pięść, gdy objęło ją spojrzenie jego czarnych jak węgiel oczu?
Od czasu zerwania zaręczyn widziała go w prasie wiele razy, ale choć zawsze sprawiało jej to ból, był on niczym w porównaniu z przenikającym ją teraz cierpieniem.
Wciąż był taki sam ze swą opaloną, oliwkową skórą, prostym rzymskim nosem i przenikliwym spojrzeniem przepastnych oczu. Tylko jego silnie zarysowana szczęka wyglądała w tej chwili tak, jakby przez ostatnie dwie doby nie oglądała maszynki do golenia, a lekko falujące kruczoczarne włosy były nieco dłuższe niż wtedy, gdy widziała go po raz ostatni. Wiły się wokół kołnierzyka koszuli i trudno było nie odnieść wrażenia, że przeczesał je tylko palcami. Oczy przesłonięte długimi, gęstymi rzęsami, zaczerwienione i podbite, wskazywały, jak uznała, na nieprzespaną noc spędzoną zapewne z jedną z jego wielu przygodnych kochanek.
– Proszę mi wybaczyć – zwróciła się do klientki. – Muszę panią na chwilę zostawić.
Zbliżyła się do niego. Stał obok gabloty z ubrankami dla wcześniaków, dotykając dłonią maleńkiej kamizelki z wyhaftowaną na kołnierzyku różową różyczką o zielonych listkach. Patrząc na to, jak miniaturowa się wydaje na tle tej silnej dłoni, pomyślała, że bez trudu mógłby utrzymać w niej Lily.
– Czym mogę służyć? – spytała, patrząc na niego niepewnie.
Objął ją spojrzeniem swoich ciemnych oczu i długo nie spuszczał z niej wzroku.
– Myślę, że wiesz, dlaczego tu jestem, Gisele – odparł głębokim, aksamitnym głosem, za którym tak długo tęskniła. Miała wrażenie, że pieszczotliwie głaszcze jej skórę, że spływa niczym miód od podstawy czaszki w dół.
Z trudem panowała nad swymi odruchami. Nie mógł zauważyć, że wciąż na nią działa, nawet jeśli była to tylko reakcja fizyczna. Musiała udowodnić, że nie zdołał zrujnować jej życia, że dała sobie radę, że jest samodzielna i odnosi sukcesy. I że teraz on już nic dla niej nie znaczy. Wciągnęła powietrze i uniosła podbródek, usiłując nadać głosowi chłodny, rzeczowy ton.
– Oczywiście – odparła z zawodowym półuśmiechem. – Jak mogłabym nie wiedzieć. Mamy przecież pięćdziesięcioprocentową przecenę na wszystkie śpioszki. Dysponujemy błękitnymi, różowymi i żółtymi. Niestety, zabrakło nam już białych.
Jego spojrzenie nie drgnęło nawet na moment. Działało jak dawniej z obezwładniającą siłą.
– Czy moglibyśmy porozmawiać gdzieś prywatnie? – spytał.
Wyprostowała ramiona.
– Jak widzisz, mam teraz klientkę – odparła, wskazując ręką młodą kobietę, która przeglądała wieszaki.
– To może będziesz wolna w porze lunchu? – spytał, przyglądając jej się z uwagą.
Gisele zastanawiała się, czy nie zauważył, że jej kremowa cera straciła dawny blask, a cienie pod oczyma są zbyt ciemne, by mogła je ukryć nawet pod najgrubszą warstwą make-upu. Zawsze najwyżej cenił sobie doskonałość. Nie tylko w pracy, ale w każdej dziedzinie. Ona zaś, niestety, ją utraciła, choć odzyskała w końcu dobre imię i oczyściła reputację.
– Jestem sprzedawcą i właścicielką tego sklepu – odpowiedziała hardo. – I nie miewam przerw na lunch.
Krytycznym spojrzeniem objął maleńki butik z ubrankami dla dzieci. Kupiła go kilka tygodni po tym, jak brutalnie usunął ją ze swojego życia zaledwie kilka dni przed ich ślubem. Bez reszty zaangażowała się wtedy w przekształcenie podupadłego sklepiku w ekskluzywny butik, a wytężona praca pomogła jej przetrwać okres załamania, jaki przeżywała przed dwoma laty.
Po utracie Lily starzy przyjaciele, a także jej matka, sugerowali, by sprzedała ten sklep. Ona jednak miała wrażenie, że spędzając w nim całe dni, zatrzymuje na nieco dłużej swoją małą, kruchą córeczkę. Pośród ręcznie haftowanych kocyków, kapturków i buciczków, które wykonywała dla innych dzieci, czuła się bliżej niej. Nie umiała z tego zrezygnować pomimo bólu, jaki sprawiał jej widok nowiutkich wózków, które świeżo upieczone matki wprowadzały tu codziennie. Żadna z nich nie wiedziała, jak trudno było jej się powstrzymać od dotknięcia bezcennych małych zawiniątek leżących wewnątrz. Nikt też nie wiedział, jak podczas długich bezsennych nocy tuliła do siebie kocyk, który wyhaftowała w króliczki, by owinąć nim maleńkie ciałko Lily w ciągu kilku krótkich godzin jej życia.
Znów poczuła na sobie wzrok Emilia.
– No to kolacja – powiedział. – Nie pracujesz po szóstej, prawda?
Z irytacją patrzyła, jak młoda matka wychodzi ze sklepu, niewątpliwie speszona jego dominującą obecnością.
– Czy jesteś z kimś związana? – Spojrzał na nią badawczo.
Z trudem zachowywała spokój. Czy naprawdę sądził, że po tym, co przeżyła z jego winy, byłaby zdolna rzucić się z miejsca w czyjeś ramiona? Do diabła, nawet teraz czuła, że jej zdradzieckie ciało reaguje na jego niepokojącą obecność tak samo jak dawniej. Jej zmysły gwałtownie się ocknęły, a nogi lekko drżały, gdy przypomniała sobie, jak uczył ją wszystkiego, co wiedziała o wzajemnej fizycznej bliskości dwojga kochanków, jak on i tylko on pokazał jej, że jej ciało potrafi zarówno czerpać, jak i dawać rozkosz.
– To chyba nie twoja sprawa – odparła, unosząc głowę.
Jego wargi nieznacznie drgnęły.
– Wiem, że to dla ciebie trudne, Gisele – powiedział. – Podobnie jak i dla mnie.
– Jasne. Przecież nigdy nie pomyślałeś, że mógłbyś popełnić błąd – ucięła ostro. – Chociaż wydaje mi się, że próbowałam ci to uświadomić.
Jego twarz, zamknięta i odległa, nie wyrażała żadnych emocji.
– Nie jestem dumny ze swego postępowania – powiedział. – Ale na moim miejscu zrobiłabyś to samo.
– Mylisz się, Emilio – zaprotestowała. – Zrobiłabym wszystko, żeby wyjaśnić, skąd wzięło się to nagranie.
– Na miłość boską, Gisele – wyrzucił gwałtownie. – Sądzisz, że nie szukałem wyjaśnień? Powiedziałaś mi, że jesteś jedynaczką. Przecież nigdy nie słyszałaś o swojej siostrze bliźniaczce. Jak mogłem wpaść na równie nieprawdopodobny pomysł? Oglądając tę taśmę, widziałem na niej ciebie. Twoje srebrzyste blond włosy, szarobłękitne oczy i nawet twoje ruchy. Czy miałem jakiś wybór? Jak mogłem nie uwierzyć własnym oczom?
– Owszem, miałeś wybór. – Rzuciła mu nieprzejednane spojrzenie. – Mogłeś mi uwierzyć pomimo tego dowodu, a nie przyjmować go bez zastrzeżeń. Ale nie kochałeś mnie dość mocno. Wcale mnie nie kochałeś. Miałam odegrać rolę idealnej żony uwieszonej na twoim ramieniu. To przeklęte nagranie splamiło mój obraz, więc nie nadawałam się już do użytku. Gdyby prawda wyszła na jaw po dwu minutach lub dwu godzinach, a nie po dwu latach, nie miałoby to zapewne takiego znaczenia. Ale twoja firma zawsze stała na pierwszym miejscu, bo tylko ona się dla ciebie liczyła.
– Odwołałem wszystkie zawodowe sprawy, by tu przyjechać i cię zobaczyć – odparł, marszcząc brwi.
– No to mnie zobaczyłeś. Możesz teraz wsiąść do swojego prywatnego odrzutowca i wracać do domu. – Rzuciła mu wyniosłe spojrzenie i obróciła się na pięcie, by odejść.
– Do diabła, Gisele – mruknął, łapiąc ją za rękę i przytrzymując w miejscu.
Czując na nagim ramieniu stalowy uścisk jego palców, obróciła się, by spojrzeć mu w twarz. Jego dotyk palił jak płomień. Parzył skórę jak rozżarzona pieczęć. Gdy utkwił w niej spojrzenie swych przepastnych oczu, czuła, że obręcz ściska jej gardło. Za żadną cenę nie chciała się zatracić w ich ciemnej głębi. Nigdy więcej. Wystarczy, że zrobiła to raz. Nie można popełnić w życiu większego błędu, niż zakochać się w człowieku niezdolnym do miłości i zaufania.
Nie chciała, by aż tak się do niej zbliżył. Czuła bijące od niego ciepło, a jej nozdrza bezwiednie chłonęły zapach płynu po goleniu – ostrą, odurzającą mieszankę piżma i lemonki. Dostrzegła lekki zarost na jego nieogolonej twarzy i nagle zapragnęła poczuć pod palcami dotyk szorstkiej, męskiej skóry. Widziała surową linię jego pięknie wykrojonych ust – tych samych, które od pierwszego pocałunku zawładnęły wszystkimi jej zmysłami. Wystarczyło, by zamknęła oczy, a znów czuła je na swych wargach.
Ocknęła się nagle, przypominając sobie, że to właśnie z tych ust padły słowa, które śmiertelnie ją zraniły. Dotąd brzmiały w jej uszach i nie mogła zapomnieć ani wybaczyć oskarżeń, które niemal złamały jej życie. Brutalnie obrzucono ją stekiem fałszywych oskarżeń i pozbawiono nadziei na szczęśliwą przyszłość. Samotna, porzucona i przytłoczona ciężarem cierpienia, z najwyższym wysiłkiem brnęła przez każdy kolejny dzień.
Gdy dwa miesiące po powrocie do Sydney okazało się, że jest w ciąży, w mroku, który ją osaczał, rozbłysła nowa nadzieja. Na krótko. Jej radość zgasła kilka tygodni później wraz z wynikiem drugiego USG. Jeszcze teraz zastanawiała się nad tym, czy nie była to kara. Czy los nie zemścił się za to, że zataiła przed nim fakt, że oczekuje dziecka. Ale przecież zerwał ich zaręczyny i nie życzył sobie żadnych kontaktów, ona zaś była zbyt załamana i zraniona, by starać się je nawiązać.
A także zbyt przepełniona gniewem.
Chciała, by poniósł karę za to, że jej nie ufał, a nienawiść dodawała jej sił.
– Dlaczego utrudniasz wszystko jeszcze bardziej? – odezwał się Emilio.
Z wysiłkiem opanowała gniew.
– Myślisz, że tu wpadniesz, wybąkasz coś w rodzaju przeprosin, a ja ci wszystko wybaczę? – syknęła. – Otóż wiedz, że nigdy ci nie wybaczę. Słyszysz? Nigdy!
Oczy mu pociemniały.
– Nie oczekuję wybaczenia – powiedział. – Ale chciałbym, żebyś spróbowała się zachować jak osoba dorosła i przynajmniej mnie wysłuchała.
– Będę się zachowywać jak dorosła, jeśli przestaniesz mnie trzymać za rękę jak niesforne dziecko. – Spojrzała na niego z wściekłością. – Puść.
Ucisk jego palców osłabł, wciąż jednak nie zdejmował dłoni z jej ramienia. Z trzepotaniem serca poczuła, że przesunął opuszkiem kciuka w miejsce, gdzie uderza jej puls. Czy rozpozna jego nierówny rytm? – myślała w panice, podczas gdy krew w jej żyłach zaczęła krążyć w zawrotnym tempie.
– Spotkajmy się wieczorem na kolacji – zaproponował.
– Powiedziałam już, że jestem zajęta – odparła, spuszczając wzrok.
Emilio ujął ją pod brodę, przenikając uważnym spojrzeniem.
– A ja wiem, że to kłamstwo – stwierdził ze spokojem.
– Szkoda, że nie byłeś tak dobrym detektywem dwa lata temu – wypaliła, uwalniając się w końcu z jego uścisku. Wymownie spojrzała na zegarek.
– Przyjadę po ciebie o siódmej – oświadczył. – Gdzie mieszkasz?
Ogarnęło ją przerażenie. Nie chciała, żeby wchodził do jej mieszkania. To był jej azyl, jedyne miejsce, gdzie czuła się na tyle bezpieczna, by nie ukrywać swego cierpienia. No i jak miałaby mu wytłumaczyć wszystkie zdjęcia Lily? Nie zamierzała z nim dzielić krótkiej historii życia ich dziecka. Nie była na to gotowa. Nigdy nie będzie na to gotowa.
– Zdaje się, że nie rozumiesz, co mówię, Emilio. – Spojrzała na niego wojowniczo. – Nie chcę cię w ogóle widzieć. Ani dziś, ani jutro wieczór. Nigdy. Przeprosiłeś i na tym koniec. A teraz, proszę, wyjdź, nim zawołam ochronę.
Na jego twarzy pojawił się wyraz lekkiego rozbawienia.
– Jaką ochronę? – spytał. – Przecież każdy może tu wejść i opróżnić kasę, gdy tylko się odwrócisz, a ty nie zdołasz zrobić nic, by temu zapobiec. Nie masz tu nawet zwykłych kamer przemysłowych.
Zacisnęła usta. Była wściekła, że wytknął jej tak oczywisty brak. Zaledwie kilka dni wcześniej zwróciło to uwagę jej matki… przybranej matki, poprawiła się w myślach. Ostrzegła ją, by nie ufała zbytnio klientom. Ale nieufność nie leżała w jej charakterze. Przez to tak gorzko doświadczył ją los. Za swą naiwność i ufność wobec Emilia zapłaciła wysoką cenę.
Przez długą chwilę uważnie się jej przyglądał.
– Czy ostatnio chorowałaś? – zapytał, przerywając milczenie.
Zastygła, czując badawcze spojrzenie jego oczu, których nie odrywał od jej twarzy.
– Mhm… dlaczego pytasz?
– Jesteś blada i dużo szczuplejsza niż wtedy, gdy byliśmy razem.
– Nie odpowiadam już twoim standardom? – Twardo odparła jego spojrzenie. – Całe szczęście, że odwołałeś nasz ślub. Małżeństwo ze straszydłem nie służyłoby twojej karierze.
Zmarszczył brwi.
– Źle mnie zrozumiałaś – zaprzeczył. – Mówiłem, że jesteś blada, a nie, że zbrzydłaś. Wciąż jesteś jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałem.
Była zdumiona, jak łatwo przychodzi jej teraz sarkazm. Dawniej oblałaby się rumieńcem, wniebowzięta tym komplementem. Teraz jednak gotowała się ze złości na samą myśl, że próbuje nią manipulować, by uzyskać przebaczenie. Tracił tylko czas. Dawno wykreśliła ze swego słownika słowo „przebaczam”.
Podeszła do lady, jakby chciała się zabarykadować.
– Zachowaj swoje tanie komplementy dla kogoś, kto uwierzy w nie na tyle, by dać ci się zaciągnąć do łóżka – warknęła. – Na mnie to już nie działa.
– Myślisz, że dlatego tu jestem? – spytał spokojnie.
Atmosferę przepełniał erotyzm, który ją obezwładniał. Złapała dłońmi brzeg kontuaru, szukając oparcia, a jej serce gwałtownie przyspieszyło, gdy jego wzrok spoczął na jej ustach. Palił ją niczym żagiew, parzył swą intensywnością, ale odpowiedź nasunęła jej się niezwłocznie.
– Myślę, że jesteś tu po to, by uspokoić własne sumienie – odrzekła. – Nie przyjechałeś tu dla mnie. Przyjechałeś dla siebie.
Upłynęła długa chwila, nim się odezwał.
– Przyjechałem tu dla nas obojga – powiedział. – Oczywiście chciałbym się uwolnić od poczucia winy. Ale żadne z nas nie zdoła prowadzić normalnego życia, dopóki ta rana będzie się jątrzyć.
Gisele uniosła głowę z wyniosłą miną.