Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Serce żeglarza / To tylko miłość
Zajrzyj do książki

Serce żeglarza / To tylko miłość

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-276-7955-0
Wysokość170
Szerokość107
Oprawamiękka
Tytuł oryginalnyChosen for His Desert ThroneWhat the Greek’s Wife Needs
TłumaczKarol NowosielskiIzabela Siwek
Język oryginałuangielski
EAN9788327679550
Data premiery2022-05-26
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Serce żeglarza

Tanja Melha zawsze marzyła o wspólniku swojego brata, Leonie Petrakisie. Uwiodła go, lecz nie spodziewała się, że ten przystojny żeglarz, milioner, zechce się z nią ożenić. Ich małżeńskie szczęście nie trwało jednak długo, bo Leon wypłynął w rejs. Kiedy spotykają się po kilku latach, Leon pomaga jej wydostać się z tajskiej wyspy. Tanja, rozżalona, że ją porzucił, chce się z nim rozwieść, lecz Leon nadal kocha żonę…

Fragment książki

Pięć lat wcześniej…

Tanja Melha była nowoczesną kobietą, zdecydowaną zdobyć to, czego pragnie.
Tak się złożyło, że chodziło akurat o mężczyznę, co umacniało ją w przekonaniu o tym, jaka jest postępowa, ale była też pełna ludzkich uczuć. Przystojny Leon Petrakis nie miał dziewczyny, a Tanja zamierzała wrócić na uniwersytet za kilka tygodni. To była więc jej jedyna okazja na krótką letnią przygodę i nadzieja na wyleczenie się z zadurzenia, z którego nie potrafiła się dotąd otrząsnąć.
Szła wzdłuż nabrzeża, ostrożnie omijając zwoje lin oraz inne przeszkody, żeby się nie potknąć. Sierpniowy wieczór wydawał się tutaj, nad wodą, nieco chłodniejszy, przesycony zapachem wodorostów z terenu zalewanego w czasie przypływu. Ta woń kojarzyła jej się z domem.
Przyjaciele z dzieciństwa nie zdołali dostatecznie szybko opuścić wyspy i wyjechać do Vancouveru, Calgary lub Toronto. Tanja dostała się na Uniwersytet Wiktorii i nawet to miejsce wydawało jej się dalekie od Tofino, niewielkiego miasteczka na zachodnim wybrzeżu Wyspy Vancouver, gdzie się wychowała.
Był to kolejny powód, dla którego musiała zdobyć tego mężczyznę i to właśnie teraz, kierując się maksymą carpe diem, nakazującą chwytać dzień i cieszyć się chwilą obecną. Leon był Grekiem, a także obywatelem świata, żyjącym ze swojej żaglówki. Zmierzał zostać tu przez resztę lata, pomagając jej bratu rozbudować przystań ojca. Był jednak typem kawalera bez stałego miejsca zamieszkania, który mógłby w każdej chwili zniknąć z horyzontu.
Gdy doszła do jego rampy, zobaczyła, jak Leon układa coś w luku kokpitu na rufie. Miał na sobie tylko postrzępione dżinsowe szorty i nic więcej poza opalenizną. Wyglądał doskonale. Przyglądała się z lubością jego szerokim ramionom i muskularnym udom, podziwiając, jak stoi pewnie na jachcie, rozkołysanym przez fale.
– Cześć, żeglarzu – powiedziała. Powitanie miało zabrzmieć swobodnie, ale zdradzało podniecenie, jakie ją ogarnęło.
Odwrócił się powoli z uśmiechem na twarzy.
– Cześć, Buchalterko.
Miała wrażenie, że umyślnie posłużył się przezwiskiem wymyślonym przez jej brata, by zakwalifikować ją jako młodszą siostrą najlepszego przyjaciela. Jego czarne, przydługie włosy skręcały się naturalnie, a ciemne oczy wpatrywały się z uznaniem w niebieską sukienkę na cienkich ramiączkach. Tanja spoglądała na niego z podobnym wyrazem twarzy, nie mogąc się powstrzymać od zerkania na mosiężny guzik, utrzymujący jego szorty nisko na biodrach.
– Opłaciłem już wszystkie należności za cumowanie. Czemu więc zawdzięczam tę wizytę?
Spojrzała ponownie na jego uśmiechniętą twarz. Dobrze wiedział, co przyciągało jej uwagę, i bardzo mu się to spodobało.
– Zastanawiałam się, czy nie potrzebujesz przypadkiem towarzystwa na wieczór. – Uniosła butelkę białego wina pokrytą kropelkami rosy, która zebrała się podczas krótkiego przejścia od samochodu na przystań.
– Jak mógłbym odmówić takiej propozycji. Wejdź na pokład.
Wziął od niej butelkę i podał rękę, pomagając przejść. Nie odsunął się jednak, by zrobić jej miejsce, gdy zeszła do kokpitu, i stanęli tuż obok siebie, niemal się dotykając.
– Wiesz, że jestem dla ciebie za stary.
– Och, przestań. Masz przecież dwadzieścia dziewięć lat, a ja dwadzieścia dwa. Poza tym nie przyszłam tutaj stracić dziewictwo.
Ale przyszła, żeby się kochać i nie zamierzała tego ukrywać. Kąciki jego ust uniosły się powoli.
– Otworzyć to wino teraz czy później? – spytał, wskazując na butelkę.
Był gładki w obyciu, co bardzo się jej podobało. Chciała zobaczyć, jak to jest być z mężczyzną, który zna się na uwodzeniu i dobrze się rozeznaje w zakamarkach kobiecego ciała.
– Później – odparła, nie mogąc oderwać wzroku od jego ust.
– W takim razie zejdźmy do kabiny – zaproponował.
Powinna się denerwować i w pewnym sensie czuła się niespokojna. Dotąd nie nawiązywała przelotnych znajomości. Miała wcześniej kilku chłopaków i umawiała się na randki od czasu rozpoczęcia studiów na uniwersytecie. Ale jej dwa związki, na tyle poważne, by doprowadzić do seksu, okazały się trudnymi przypadkami szczenięcej miłości i przysporzyły jej wiele bólu, kiedy się rozpadły. Seks z pierwszym z tych mężczyzn był mocno frustrujący, a z drugim nieco lepszy, ale i tak ostatecznie doszło do rozstania. Tak czy siak, nie była ekspertem w sztuce uwodzenia.
– Miło tutaj – powiedziała, rozglądając się po wnętrzu. W kabinie panował większy porządek, niż się spodziewała. Przez zaskakująco duże okna wpadało jasne światło, podkreślające blask wypolerowanego drewna i stali. Tapicerka w kolorze kasztanowym, szare zasłony oraz zielone i rdzawe poduszki stanowiły kolorowe akcenty.
– Dzięki. – Wstawił wino do lodówki i umył ręce, a potem osuszył je papierowym ręcznikiem, opierając się biodrami o zlew. – Nie spodziewałem się gości.
– Naprawdę?
Flirtowała z nim bezwstydnie od czasu powrotu do domu w czerwcu. Wreszcie tego ranka gwizdnął cicho na jej widok i zawołał: „Świetnie wyglądasz, Buchalterko”. Teraz wcale nie udawał nieśmiałego.
– Uwielbiam minisukienki – oznajmił, po czym zerknął na jej sandały. – Długie nogi i piegi. Podobają mi się też rude włosy.
– Czemu nie powiedziałeś? Przyszłabym tu wcześniej.
– Wiesz dlaczego. – Rozstawił nieco stopy, zapraszając ją gestem, by podeszła bliżej.
– Nie mam pojęcia – odparła, podchodząc do niego z udawaną nonszalancją. – Jesteśmy dorośli i wiemy, co robimy.
Dreszcz oczekiwania, jaki poczuła, zaprzeczał dojrzałości, którą miała na myśli. Zawahała się lekko, czując ciepło jego ciała, po czym delikatnie oparła dłonie o jego muskularną pierś. Objął ją w pasie. Nie pocałował jej od razu, tylko spojrzał głęboko w oczy.
– Łączenie pracy z przyjemnościami często przynosi kłopoty i wprowadza bałagan. A, jak widzisz, lubię porządek.
– Pracujesz z moim bratem, a nie ze mną.
– Hm… – Ściągnął usta, nie do końca przekonany. Zacisnął mocniej palce na jej biodrach, jakby toczył walkę z samym sobą. – A więc przyszłaś tutaj dla przyjemności.
– Tak, ale, jak widać, chyba masz ochotę zagadać mnie na śmierć – odparła kokieteryjnie.
– Wcale nie o to mi chodzi. – Musnął wargami jej usta, jakby chciał sprawdzić, czy jest pewna tego, czego chce, a potem pocałował ją niespiesznie.
Poczuła, że z nim będzie inaczej. Mocniej. Bardziej ekscytująco. Objęła go, napawając się jego męskością i siłą. Przyciągnął ją do siebie, a wtedy poczuła zapach słonego powietrza i kremu do opalania.
Zaczęła odwzajemniać jego pocałunki, podniecając się coraz bardziej. Wsunął dłonie pod sukienkę i objął jej pośladki. Naparł na nią biodrami i wyczuła twardą wypukłość za jego rozporkiem. Spleceni ze sobą całowali się jak szaleni. Nagle oderwał się od niej i powiedział coś cicho po grecku, jakby zaklął.
– Naprawdę się tego nie spodziewałem – wyszeptał z ustami przy jej szyi. – Jesteś pewna, że tego chcesz?
Skinęła głową. Opuścił zasłony. Tanja zsunęła ramiączka i minisukienka opadła na podłogę. Pozostała w jasnoniebieskich stringach, które założyła w nadziei, że Leon je zobaczy i mu się spodobają.
Patrzył na nią, przytrzymując się jedną ręką sufitu, gdy jacht nagle się zakołysał. Drugą dłonią rozpiął guzik przy szortach i suwak, a potem je zdjął. Był teraz zupełnie nagi i bardzo podniecony… Położył się na szerokim materacu, zajmującym całą przestrzeń między ścianami kabiny.
– Chodź do mnie – powiedział.
Podeszła do koi i usiadła na nim okrakiem. Pogładził ją pieszczotliwie po plecach.
– Chcę całować twoje piersi.
Podsunęła się wyżej, siadając mu na brzuchu i opierając dłonie na materacu ponad jego głową tak, że jej piersi zakołysały nad jego rozchylonymi ustami. Zaczął je ssać. Wyprężyła się. Nie czuła zawstydzenia, gdy gładził jej pośladki i uda, a potem dotknął wilgotnego miejsca pod stringami.
Marzyła o tym od tygodni, a nawet od miesięcy, przez całe dnie. Nic dziwnego, że poczuła się teraz taka podniecona. Zaczęła dyszeć, wyginając się w jego ramionach. W ciągu kilku chwil doprowadził ją do orgazmu, zamieniając w drżącą masę płomieni. Wtedy, wypuszczając z ust jej sutek, spojrzał na nią z niekłamanym zachwytem i taką zmysłowością, że znowu poczuła ogień w brzuchu.
– Chcę to poczuć, kiedy będę w tobie – szepnął.
– Ja też.
Zmienili pozycję. Kiedy zakładał prezerwatywę, Tanja szybko ściągnęła stringi. Położył się z powrotem na plecach, a ona usiadła na nim okrakiem, by mógł w nią wejść. Dawno nie czuł się tak bardzo podniecony.
– Też na to czekałeś – zauważyła.
– Tak.
– Czemu więc…?
– Jesteśmy teraz razem – odezwał się gardłowym głosem, unosząc biodra wraz z nią. – Daj znać, jeśli coś będzie nie tak.
– Jest wspaniale – wydusiła. Przyciskając dłonie do niskiego sufitu ponad głową, zaczęła kołysać biodrami w rytmie falowania łodzi.
Gładził jej piersi, a potem znowu objął ją za biodra, przytrzymując mocno, kiedy zaczął wykonywać mocniejsze pchnięcia. Nigdy w życiu się tak nie czuła. Jak prawdziwa kobieta, stworzona właśnie dla niego. Miała wrażenie, jakby byli jedynymi istotami na ziemi, ale nie z tego świata: bogiem i boginią, stwarzającymi wszechświat na nowo dzięki zjednoczeniu swoich ciał.
Wsunął dłoń między jej uda i zaczął ją pieścić kciukiem.
– Jesteś piękna. – Jego głos ledwie do niej docierał. – Powiedz mi, kiedy…
– Nigdy. Zostańmy w takim stanie na zawsze… Och…
Przytrzymał ją za biodra, nieruchomiejąc na chwilę.
– A więc prawie już – odparł z wyraźnym zadowoleniem. – Poczekaj jeszcze chwilę, aż ci powiem…
Zatoczył palcem kolejne kółeczko, stając się całym jej światem. Znowu zaczął wsuwać się w nią rytmicznie. Gdy rozkosz stała się nie do wytrzymania, Tanja odchyliła do tyłu głowę, nie potrafiąc znaleźć słów na opisanie tego, co czuje. A potem znieruchomiała, czekając na jego następne pchnięcie, kolejną pieszczotę… na rozkaz.
– Teraz… – nakazał i po chwili rozpadli się oboje na milion kawałków.

Tego dnia…

W chwili gdy Tanja kładła się do łóżka, rozległo się głośne pukanie do drzwi. Zamarła. A więc przyszli po nią. Była cudzoziemką i pewnie chcieli ją przesłuchać. A może chodziło o coś jeszcze gorszego.
Roztrzęsiona, wciągnęła dżinsy. Niemal spadały jej z bioder, ale wcisnęła w nie koszulkę i pomogło. Miała ochotę uciec. Ale jak i dokąd? Nie mogła wyjechać z Istuval od czasu, gdy ta niewielka wyspa u wybrzeża Tunezji została przejęta przez rebeliantów. Wzięli wszystkich mieszkańców wyspy za zakładników, a więc i ją również, żeby jakiś autokrata z dalekiego kraju mógł zyskać wpływy na szlaki żeglugowe Morza Śródziemnego.
Usłyszała, jak jej współlokatorka, Kahina, woła, że idzie otworzyć, a jej brat, Aksil, oznajmił cierpkim głosem:
– Jacyś ludzie przyszli po Tanję.
Poczuła, że nogi się pod nią uginają, ale nie chciała narażać Kahiny, która okazała jej tyle życzliwości. Postanowiła zmierzyć się ze wszystkiemu, co ją czekało, ale cała się trzęsła.
Dotknęła śpiącej małej Illi, dla której była teraz matką. Ogarnęła ją rozpacz na myśl, że może to ich ostatnie wspólne chwile. Nie mogła jednak pozwolić sobie teraz na wpadanie w histerię i zastanawianie się nad tym, co by było, gdyby… Nie miała na to czasu. W parterowym domu rozległ się odgłos ciężkich kroków. Zbliżyła usta do policzka czteromiesięcznej dziewczynki, wdychając jej słodki zapach. Oczy piekły ją od łez, a gardło miała tak zaciśnięte, że ledwo oddychała.
W końcu się wyprostowała i niepewnym krokiem wyszła z sypialni na spotkanie swojego losu. Na korytarzu stało czterech mężczyzn. Aksil przybiegł z własnego domu po drugiej stronie ulicy, kiedy zobaczył na ganku żołnierzy. Bez butów, z odkrytą głową, obejmował opiekuńczo Kahinę.
Dwaj z przybyszów mieli na sobie oliwkowozielone mundury, a w rękach karabiny automatyczne. Ostatni człowiek, który pojawił się za nimi, był wysoki, postawny i tak samo śniady jak żołnierze, ale ubrany w granatowy pulower, czarne spodnie i buty przypominające żeglarskie obuwie. Zerknęła ponownie na jego nieogoloną twarz i groźne spojrzenie pod zmierzwioną czupryną i poczuła, jakby ziemia usuwała jej się spod stóp.
– Mój Boże! – Zakryła ręką usta, bojąc się, że wypowiadając te słowa, popełnia jakieś bluźnierstwo, jakby tych najemników rzeczywiście obchodziło przestrzeganie religijnych przykazań. Swoje restrykcyjne prawa narzucali raczej po to, żeby utrzymać władzę, a nie z powodu troski o zachowanie skromności i wiary.
Ale co, u diabła, robił tu jej mąż? Czy w ogóle tak właśnie mogłaby nazwać Leona Petrakisa? Nie widzieli się przecież od pięciu lat. Od chwili, gdy wyjechał nagle wkrótce po ich cichym ślubie, gdy jego ojciec nieoczekiwanie zmarł.
Chcesz jechać ze mną? – spytał wtedy. Nie chciała.
Zupełnie przestał być czarującym uwodzicielem, którego poślubiła. Tydzień później odpowiedział w końcu na jedną z wielu wiadomości, jakie mu wysłała z pytaniem, kiedy wróci.
Nie wrócę.
Niewiele więcej wyjawił też jej bratu, Zacharemu. Podobno czekał na otwarcie funduszu powierniczego w swoją trzydziestą rocznicę urodzin. Obiecał wtedy zasilić kapitałem przystań, ale się wycofał, pozostawiając jej brata i ojca emeryta w trudnej sytuacji finansowej. Tanja poświęciła swoje szkolne oszczędności na wyciągnięcie Zacha z tarapatów i wciąż jeszcze nie spłaciła pożyczki zaciągniętej na studia.
To wszystko sprawiało, że miałaby raczej ochotę zabić Leona Petrakisa niż pozwolić wyciągać się z łóżka, żeby go zobaczyć. Jednak on otworzył przed nią ramiona, mówiąc czule:
– Agape mou, nareszcie. Przyjechałem zabrać cię do domu.
Podszedł do niej pewnym krokiem niczym lew i ją objął. Zupełnie zapomniała o jego uroku, którym kiedyś ją oczarował, a teraz przypomniała sobie tę jego dynamiczną energię i nagle poczuła się bezpieczna i otoczona opieką.
To oczywiście była fikcja. Z pewnością udawał. Ale mimo to zadrżała i przytuliła się do niego odruchowo, jakby wciąż należał do jej dawnego życia, za którym tak bardzo tęskniła. Wtedy ujął jej twarz, gładząc kciukiem po policzku, i ją pocałował.
Miała wrażenie, jakby uzbrojeni mężczyźni nagle znikli, i ogarnęło ją przyjemne oszołomienie, gdy jej mąż dotknął ciepłymi ustami jej warg. Nie spodziewała się takiej reakcji. Byli kochankami zaledwie przez kilka krótkich tygodni, a teraz poczuła się znowu tak, jak przed pięcioma laty.
Zachwiała się nagle, odzyskując poczucie rzeczywistości. Nic z tego nie miało sensu. Ani jego obecność tutaj, ani jej przyspieszony z wrażenia puls i dłonie zaciśnięte na jego miękkim swetrze, którego nie miała ochoty puścić.
Wciąż ją obejmując, zwrócił się do żołnierzy po francusku, w języku bardziej popularnym na tym terenie od angielskiego, oczywiście poza lokalnym dialektem:
– Widzicie? Mówiłem wam, że to moja żona. Przyjechała tutaj uczyć w szkole, ale kiedy nastąpił przewrót, nie była w stanie wyjechać, bo nie towarzyszył jej żaden mężczyzna z rodziny. Teraz zabiorę ją do domu.
Przewrót, pomyślała. Tak eufemistycznie określił najazd obcych wojsk. Przystała jednak na jego pomysł. Objęła go w pasie i przytuliła się do jego boku. Wciąż zaciskając dłoń na pulowerze, spojrzała mu w oczy, szukając wskazówek. Skąd wiedział, gdzie ją znaleźć? Dlaczego przyjechał? Była pewna, że zapomniał o jej istnieniu.
Żołnierze poruszyli się niespokojnie, wymieniając podejrzliwe spojrzenia.
– Mieszkasz tutaj? Bez żadnego mężczyzny z rodziny? – spytał Tanję jeden z nich.
– Moja siostra i pani Melha… – odezwał się nagle Aksil, przysłuchujący się całej scenie.
– Pani Petrakis – wtrącił Leon.
– Tak, oczywiście – przyznał Aksil – pani Petrakis uczyła razem z moją siostrą w szkole dla dziewcząt, zanim została zamknięta. Chodzę z siostrą na zakupy, kiedy potrzebują jedzenia, ale teraz Kahina ma zamieszkać z moją rodziną.
Leon skinął głową tak, jakby to wszystko zostało ustalone. Chciał poprowadzić Tanję do drzwi, ale się zaparła. Jak powiedzieć mu o Illi?
Spojrzał na nią ponaglająco, dając do zrozumienia, że nie powinna się sprzeciwiać. W tym momencie rozległo się ciche kwilenie dziecka, najwyraźniej rozdrażnionego, jak gdyby chciało spać, ale głód mu na to nie pozwalał.
Słysząc płacz Illi, wszyscy znieruchomieli. Tanja zerknęła na Kahinę. Przyjaciółka miała zamieszkać w domu Aksila, pełnym baranic i bratanków. Tanja nie mogła więc jej prosić o zabranie Illi. To byłoby nadużycie jej uprzejmości. Od dawna brakowało odżywek dla niemowląt, a Aksil nie mógł przecież odbierać jedzenia od ust własnym dzieciom.
Tanja nie urodziła Illi sama, ale teraz była jej matką. Nie miała zamiaru jej zostawiać i dlatego utknęła na wyspie. Zdawała sobie teraz sprawę, że o wszystkim zadecydują następne sekundy. To była jedyna szansa na zabranie dziecka do domu.
– Kochanie. – Spojrzała błagalnie na Leona. – Pewnie nie możesz się doczekać, kiedy zobaczysz swoją córkę.
Gniew błysnął w głębi jego oczu i twarz na moment zastygła, zanim lekko się uśmiechnął.
– Właśnie o tym myślałem.
– Zaraz ją przyniosę – zawołała Kahina i pobiegła do sypialni Tanji.

To tylko miłość

Szejk Tarek bin Alzalam po roku walki z rebelią wszczętą przez brata obejmuje władzę. Najbardziej zależy mu na pokoju, rozwoju kraju i dobrych kontaktach międzynarodowych. Tymczasem dowiaduje się, że w jego pałacu od miesięcy przetrzymywana jest amerykańska lekarka z misji charytatywnej, Anya Turner. Tarek natychmiast ją uwalnia, lecz trudno będzie wytłumaczyć i jej, i całemu światu, że była więziona bez jego wiedzy. Nieoczekiwanie z pomocą przychodzi mu sama Anya, która wcale nie chce wracać do domu…

Fragment książki

Szejk Tarek bin Alzalam stał w oknie sypialni swojego pałacu i spoglądał na starożytne mury stolicy. Był władcą już od roku. Walczył o to zaciekle, a ostatnia z tych walk pozostawiła na jego ciele przerażające blizny. Nie tak dawno pulsujące bólem, obecnie zagoiły się i zbladły. Podobnego uleczenia pragnął dla swojego ludu.
Ojciec Tareka długo chorował, zanim odszedł z tego świata, i jego śmierć spowodowała wielki smutek w państwie. Tarek jako najstarszy syn miał zastąpić ojca na tronie, po upłynięciu tradycyjnego okresu żałoby. Lecz wówczas ujawniły się ukryte ambicje jego młodszego brata, Rafika, który postanowił siłą przejąć władzę w kraju. Tarek musiał rozpocząć swoje panowanie od stłumienia rebelii. To było niemal wpisane w los przywódcy narodu. Zawsze pojawiali się zdrajcy, w których bliskość tronu wywoływała szaleńcze pragnienie władzy.
Tarek rozumiał to jako król, lecz rzadko powracał myślami do tej zdrady. Powodowała zbyt duży ból.
Matka zawsze powtarzała mu, że miłość jest oznaką słabości. Bezgraniczne uczucie, jakie żywił do brata, niemal kosztowało go utratę królestwa. A nawet własnego życia. Nie mógł nigdy o tym zapomnieć.
Po stłumieniu buntu umocnił swoją władzę oraz zdobył w kraju powszechną akceptację i szacunek. Okazał również miłosierdzie Rafikowi, któremu za zdradę stanu groziła kara śmierci. Tarek miał jednak ponurą świadomość tego, że gdyby role się odwróciły, jego własne ciało zawisłoby na najwyższym minarecie w mieście.
Mógł się zemścić, ale pomimo całego targającego nim gniewu postanowił postąpić, jak przystało na króla. Proces Rafika był szybki i przejrzysty. Tak, by cały naród miał świadomość przestępstw, które ten popełnił wobec Tareka, a także wobec ludu.
Pomimo że próbował go zabić, nie trafił do celi śmierci.
– Znaj moją łaskę – mówił Tarek, ogłaszając wyrok na zdrajcy. – Nie pragnę twojej krwi, bracie. Jedynie pokuty.
Wszystkie gazety w kraju z zachwytem podchwyciły te słowa. Nad królestwem nastał jasny dzień.
Sam Tarek także zaczynał już w to wierzyć. Zasiany przez Rafika chaos został opanowany. Przyszła pora, by odłożyć miecz i zająć się sprawami państwa.
Po nieudanym zamachu uświadomił sobie jedną ważną rzecz. Nie miał następcy tronu. To był najwyższy czas, aby zadbać o ciągłość dynastii.
W tym celu musiał się ożenić.
Podczas swojego zwyczajowego codziennego spaceru po pałacu, zatrzymał się na chwilę przed pięknym szesnastowiecznym tronem. Przypomniał sobie słowa mądrego ojca: „Ten pałac jest symbolem tego, jak dobrze może być. Aspiracją. Król też musi reprezentować taką postawę, najlepiej jak potrafi. Nie zapominaj o tym”.
Kraj Tareka był klasycznym przykładem państwa z Półwyspu Arabskiego. Niewielki, z bogatymi złożami ropy naftowej, z której jedna część ludności czerpała niezwykle wysokie profity, podczas gdy druga żyła nadal zgodnie z tradycyjnymi, plemiennymi zwyczajami na niegościnnej i surowej, lecz pięknej pustyni.
Rolą króla było połączenie tych dwóch światów, tradycji i nowoczesności. Ojciec przygotował go do tego, aranżując małżeństwo, które jednak nie zostało jeszcze ostatecznie zawarte. Tarek nie umiał już przywołać w pamięci nawet wyglądu przyszłej panny młodej.
Zaprzątnięty myślami minął dziedziniec z piękną, bujną roślinnością i udał się do swojego gabinetu. Tam przestawał być władcą państwa, a zaczynał pełnić rolę jego dyrektora generalnego, w czym bardzo pomagało wykształcenie ekonomiczne zdobyte w słynnym London School of Economics. Lubił obie te strony swojego życia, lecz z satysfakcją przyjmował fakt, że po okresie walki mógł wreszcie zająć się czymś pożytecznym dla kraju. I dla swojego przyszłego potomstwa.
Wchodząc, przywitał skinieniem głowy swój dwór oraz uśmiechnął się do Ahmeda, bliskiego doradcy, który podczas ostatnich burzliwych wydarzeń wielokrotnie udowodnił niezwykłą lojalność wobec Tareka.
– Witaj, panie. Królestwo obudziło się dziś spokojne. Wszystko biegnie pomyślnym torem. – Ahmed skłonił się nisko i zreferował wszystkie nowe wydarzenia.
– Dobrze to słyszeć – odparł Tarek po krótkiej przerwie. – Ahmedzie, myślę, że nadeszła już odpowiednia pora.
– Pora, panie?
– Pora przekazać ojcu mojej narzeczonej, że spotkam się z nim dziś po południu. Ustalimy warunki.
– Jak sobie życzysz, panie – mruknął Ahmed i kłaniając się, opuścił gabinet.
Tarek przysiągłby, że u zwykle opanowanego doradcy ujrzał cień… strachu? Zdziwiło go to spostrzeżenie.
Na ogromnym biurku, które stało w tym pomieszczeniu, odkąd sięgał pamięcią, zalegał spory stos dokumentów. Przekartkował je i podszedł do drzwi, prowadzących na tak zwany królewski punkt widokowy. Był to pałacowy balkon, z którego rozpościerał się widok na całe otoczone murami obronnymi miasto. Jego przodkowie bronili go od wieków i to nie mogło ulec zmianie przez kolejne stulecia.
Z zadowoleniem pokiwał głową.
Wiedział, że tu właśnie wychowa synów i przekaże im mądrość, otrzymaną od swojego ojca. Pokaże im to, co jest ważne. Pradawne mury miasta, jego mieszkańców… Nauczy ich, by byli dobrymi ludźmi, jeszcze lepszymi władcami, wspaniałymi wojownikami i biznesmenami. Oraz jak być dla siebie braćmi. Tak, by jeden nie stawał przeciwko drugiemu.
– Tak będzie – powiedział głośno w stronę pustynnego słońca świecącego nad krainą, której bardziej chciał służyć, niż nią władać.
Lecz później, tego samego dnia, wpatrywał się w twarz swojego przyszłego teścia, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
– Powtórz, co powiedziałeś. – Wbił w rozmówcę przenikliwy wzrok, siedząc za biurkiem, rozparty władczo w fotelu. – Chyba zawodzi mnie słuch…
Słowa te skierowane były do Mahmouda Al Jazeera, jednego z najbogatszych i najpotężniejszych ludzi w królestwie. Pochodził on z bardzo starej i dostojnej rodziny, przejawiającej niegdyś nawet królewskie aspiracje. Sam Mahmoud był bliskim przyjacielem zmarłego ojca Tareka i nie należał do ludzi, którzy korzyliby się przed kimkolwiek.
W tej chwili, ten dumny człowiek zaciskał nerwowo dłonie i pochylał się w niskich ukłonach.
– Nie umiem wyjaśnić tego nieszczęśliwego splotu wydarzeń, panie – głos mężczyzny drżał. – Okryłem się hańbą. Moja rodzina już zawsze będzie nosiła piętno wstydu.
Tarek w ciszy obserwował starszego mężczyznę, wciąż trawiąc jego słowa.
– Mówisz mi, że nie potrafisz zapanować nad tym, co dzieje się pod twoim własnym dachem? – W jego spokojnym głosie można było wyczuć niebezpieczną nutę. – Nie jesteś w stanie wywiązać się ze złożonych obietnic? Twoje słowo jest nic niewarte? Czy to właśnie chcesz powiedzieć swojemu królowi?
Mahmoud zbladł.
– Nabeeha zawsze była upartą dziewczyną. Zepsułem ją, bo jej matka była moją ulubioną żoną. Synowie ostrzegali mnie, lecz ich nie słuchałem. Ponoszę za to odpowiedzialność.
– Zaręczyny zostały uzgodnione – przypominał Tarek. – Słowa przysięgi złożone w obecności świadków, jeszcze za życia mojego ojca.
Wszystko odbyło się w tym samym gabinecie, w którym obecnie się znajdowali. Tarek doskonale to pamiętał. Jego ojciec, choć bardzo słaby, był szczęśliwy, a Mahmoud wręcz wniebowzięty tym, że pozycja jego rodziny w królestwie miała znacznie wzrosnąć. Dziewczyna nie była obecna przy spotkaniu.
– Dopilnowałbym, by się z nich wywiązała – zapewnił pospiesznie Mahmoud. – Miała tylko trochę się wyedukować. Nabrać ogłady, by lepiej prezentować się u twojego boku, panie. Dlatego zezwoliłem jej na tę zamorską podróż.
– To piękne słowa, lecz tylko słowa. W tym czasie moja narzeczona jest… gdzie? Gdzieś w Północnej Ameryce?
– Jej zachowanie mnie hańbi – załkał załamany Mahmoud. – Poprosiła o azyl w Kanadzie. I co gorsza, dostała go.
– Coraz lepiej. – Potrząsnął głową Tarek i zaśmiał się. Starszy mężczyzna zesztywniał, jak trafiony kulą. – Na jakiej podstawie rozpieszczona córka międzynarodowego biznesmena i narzeczona króla domaga się azylu?
– Nie rozumiem działania zachodnich rządów – kapitulował Mahmoud. – Czy ktokolwiek może pojąć ich motywy?
Tarek wykrzywił usta. W tym grymasie nie było zbyt wiele z uśmiechu.
– Zdajesz sobie sprawę, że zaręczyłem się z twoją córką, aby uszczęśliwić mojego ojca? By uhonorować przyjaźń, która was łączyła? Między nami nie ma już takiej więzi, więc jeśli twoja córka nie potrafiła tego uszanować…
Wzdrygnął się, a starszy mężczyzna struchlał.
– Panie, błagam…
– Skoro nie chciała poślubić swojego króla, nie będę jej do tego zmuszał. – Tarek nie spuszczał wzroku z rozmówcy. – Znajdę dziewczynę, która z wdzięcznością przyjmie ten honor, Mahmoudzie. Nabeeha niech cieszy się swoim azylem politycznym, skoro tak bardzo jej odpowiada.
Mężczyzna jęknął przygnębiony, a Tarek gestem nakazał mu odejść, zanim poczucie doznanej zniewagi zdołałoby rozpalić go do czerwoności. Ojciec zawsze napominał go, że uczucia nie mają znaczenia, kiedy na szali położone jest dobro kraju.
Był wstrząśnięty. Dziewczyna tak bardzo nie chciała wychodzić za niego za mąż, że oddała się pod opiekę obcego rządu.
Wezwał do siebie Ahmeda.
– Dlaczego nie zostałem poinformowany o tym, że moja narzeczona poprosiła o azyl polityczny na Zachodzie i go otrzymała? – warknął.
– Sytuacja była dynamiczna. Chcieliśmy to wszystko rozwiązać, nie dokładając ci zmartwień, panie.
– Jestem aż tak nieudolnym władcą, że trzyma się przede mną w tajemnicy sprawy mojego królestwa?
Zapadła martwa cisza.
– Mieliśmy nadzieję na zażegnanie tego kryzysu – mówił Ahmed wprost, nie szukając wymówek. – Nie zamierzaliśmy cię okłamywać, panie. Jeśli wolno mi powiedzieć, miałeś znacznie ważniejsze rzeczy na głowie w tym roku. Czym jest histeria rozpuszczonej dziewczyny wobec próby dokonania zamachu stanu?
Tarek musiał przyznać mu rację. Poczucie doznanej zniewagi zaczęło powoli słabnąć w jego sercu.
– Więc może ty będziesz umiał mi to wyjaśnić? Jakim cudem dostała status uchodźcy politycznego? Opuściła legalnie kraj, żeby studiować. Wszystko przy poparciu moim i rządu. Po powrocie nie doznałaby żadnych represji… Jak mogło zatem dojść do czegoś takiego?
Ahmed naprężył się. Tarek wiedział. Czekały go nieprzyjemne wieści.
– Pewne osoby na zachodzie uważają, że… złamałeś prawo, panie.
Tarek zaskoczony uniósł brwi.
– To ja stanowię tu prawo. Z definicji nie mogę więc go złamać.
– Nie twoje prawa, panie – Ahmed pokłonił się. – Są oskarżenia o pogwałcenie praw człowieka.
– Przeciwko mnie? Chyba mają na myśli mojego brata.
– Nie. Skarga jest przeciwko tobie, panie.
– Przecież mogłem skazać go na śmierć. Okazałem łaskę i dobrą wolę. Czy to nie jest jasne?
– Tu nie chodzi o tę sprawę. – Ahmed spojrzał królowi w oczy. – Tylko o lekarzy.
– Słucham? – Tarek był kompletnie zaskoczony.
– Lekarze, panie. Zostali pochwyceni osiem miesięcy temu po nielegalnym przekroczeniu północnej granicy.
– Co to za ludzie? – zapytał Tarek, lecz po chwili zaczynał sobie przypominać. – Poczekaj, już wiem. To lekarze podróżujący z pomocą humanitarną po strefach objętych działaniami wojennymi?
– Są uważani za bohaterów.
– Zwolnić tych bohaterów – westchnął Tarek. – W czym problem?
– Mężczyźni zostali zwolnieni zaraz po odzyskaniu twojej władzy, panie. Sam to wówczas nakazałeś. Lecz w tej grupie znajdowała się jedna kobieta. Nie mieliśmy w stolicy więzienia dla kobiet, więc została umieszczona w lochu.
Tarek pochylił się w stronę doradcy.
– W lochu? Tu, w pałacu?
– Tak, panie. Wiesz oczywiście, że więźniowie mogą być uwolnieni z pałacowego lochu wyłącznie na podstawie twojego osobistego polecenia.
Tarek powoli wstał. Czuł pulsującą w żyłach krew, jakby właśnie odbył kolejną poważną bitwę.
– Ahmedzie! – Jego głos był jak uderzenie batem. Każdy człowiek na miejscu doradcy króla padłby zapewne w tym momencie na kolana. Jednak Ahmed trzymał się dzielnie. – Czy mam rozumieć, że przez cały ten czas, podczas którego starałem się pokazać światu swoją wyrozumiałość i sprawiedliwość, miałem w swoim lochu uwięzioną kobietę z Zachodu? W dodatku taką, która jeździ po świecie i niesie pomoc potrzebującym?
– Niestety tak, panie.
– Równie dobrze mógłbym nakazać zamknąć anioła. Nic dziwnego, że Nabeeha postanowiła uciec przede mną. Sam na jej miejscu prosiłbym Kanadyjczyków o azyl.
– To niedopatrzenie, panie. Było potworne zamieszanie w kraju, następnie ten proces… Myślałem, że jesteś zadowolony z utrzymania rzeczy w takim stanie.
Tarek musiał zaakceptować fakt, że to on jako władca ponosił odpowiedzialność. Może nie nakazał więzienia tej kobiety, lecz po utrwaleniu swojej władzy nie sprawdził liczby i statusu więźniów, którzy przebywali na terenie jego pałacu. Blizny na ciele zapiekły go. Taki błąd mógł wywołać dramatyczne konsekwencje.
Wstał i w ponurym nastroju ruszył przez marmurowe wnętrza pałacu, jego główny dziedziniec, aż do prywatnej, najstarszej części budowli, której kamienie pamiętały jeszcze czasy średniowiecza. Tam znajdował się loch.
Strażnicy zupełnie nie spodziewali się tam jego obecności i nie od razu zareagowali na widok władcy. Otworzyli ciężkie drzwi. Tarek zamaszystym krokiem ruszył w głąb lochów. Za nim podążał Ahmed i część królewskiej świty.
Znał to miejsce. Bawił się tam w dzieciństwie. Było to co prawda surowo wzbronione, ale nigdy za jego życia nie przebywał tam żaden więzień.
Płonące pochodnie oświetlały grube kamienne ściany. Szedł wzdłuż nich, zastanawiając się, w jaki sposób przekuć tę wizerunkową katastrofę w coś pozytywnego.
Lecz najpierw musiał się zająć uwięzioną, zaopiekować się nią i dopilnować, by doszła do siebie. Nie miał bladego pojęcia, co go tam czekało. Po raz pierwszy w życiu nie był także pewien tego, co mogli zrobić jego ludzie.
– Gdzie ona jest? – wychrypiał w kierunku kłaniającego się nisko oficera.
– W Celi Królowej, panie.
Był to loch przygotowany przed setkami lat dla niewiernej żony szejka, która nie mogła zostać wówczas skazana na śmierć, ze względu na zbyt duże wpływy jej rodziny. Tarek pamiętał, że cela ta wyposażona była w wiele maleńkich okienek. Skazana mogła widzieć świat, do którego nie miała już nigdy powrócić.
Poczuł znów gniew na całą sytuację. Może i bez własnej wiedzy, ale więził w lochach lekarkę z zachodniego świata. Nie zwlekając, przekroczył drzwi celi.
I zamarł.
Spodziewał się zastać tam kupkę ludzkiego nieszczęścia w fatalnych warunkach i kondycji, lecz ujrzał… coś innego.
Cela nie wyglądała tak, jak zapamiętał to z dzieciństwa. Na kamiennej posadzce rozłożono dywan, a ściany pokrywały półki z książkami. W miejscu dawnego twardego legowiska stało łóżko polowe, nakryte grubymi warstwami lnianej pościeli, może nie luksusowej, ale miękkiej i wygodnej. Na łóżku, zwinięta w kłębek i nie skuta żadnymi łańcuchami, leżała kobieta.
Miała na sobie długą tunikę i spodnie, typowy ubiór kobiet w tym rejonie świata. Ubranie było luźne, lecz czyste i schludne. Długie, ciemne, zadbane i wyszczotkowane włosy kobiety opadały na jej ramiona. Sama lekarka była szczupła, lecz w zdrowy sposób. W żadnym wypadku nie wyglądała na kogoś głodzonego.
Tarek dwukrotnie przebiegł wzrokiem po jej sylwetce, próbując dostrzec jakieś ślady uszkodzenia ciała lub choćby siniaków i nie zauważył niczego podobnego. Wreszcie jego wzrok zatrzymał się na oczach kobiety. Były ciemne, inteligentne i zdziwione. Im dłużej w nie patrzył, tym wyraźniej widział, że nie wyrażały uczuć, jakie zwykle wzbudzał wśród ludzi.
Była znacznie młodsza, niż się tego spodziewał. Słowo „lekarz” nasunęło mu od razu wyobrażenie starszej, siwej kobiety. Lecz ta była młoda i… ładna.
– Wyglądasz na kogoś ważnego – odezwała się w jego ojczystym języku.
– Sądziłem, że będziemy rozmawiać po angielsku – odparł.
– Możemy – przeszła na angielski z wyraźnie amerykańskim akcentem.
Wciąż leżała.
– Nie wyglądasz na strażnika. Jesteś zbyt lśniący.
Członkowie świty wlewający się za Tarekiem do celi wydali zszokowane westchnienia. Uniósł palec wskazujący i zapadła cisza.
Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
– I do tego z zaczarowanym palcem.
Nie spodziewał się takiej bezczelności wobec siebie. Zwłaszcza od kobiety. Zwykle w jego obecności były usłużne i miłe.
Czekał, ale ona również wpatrywała się w niego. Niecierpliwie. Jakby na coś czekała. Po chwili pomyślał gorzko, że nie po to walczył na śmierć i życie z własnym bratem, by teraz dać się niesprawiedliwie osądzić całemu światu.
Przynajmniej nie za to, czego nie uczynił świadomie.
– Jestem Tarek bin Alzalam – powiedział, a wszyscy wokół pochylili z szacunkiem głowy. – Jestem władcą tego królestwa.
Kobieta mrugnęła. I nawet jeśli mignęła w jej oczach iskra szacunku i uległości, była zbyt krótka, by ją zauważył.
– Jesteś szejkiem?
– Tak.
Usiadła i odgarnęła z twarzy kosmyk włosów. Nie wstała jednak ani nie padła przed nim na kolana, z pochwałami jego królewskiego majestatu na ustach. Wręcz przeciwnie, ponownie zagościł na nich złośliwy uśmieszek.
– Czekałam całe osiem miesięcy, by cię poznać.
Tarek z niedowierzania otworzył szeroko oczy. Ludzie za nim zaszemrali, więc ponownie uciszył gwar gestem.
– I wreszcie ci się udało.
Nie było w niej ani odrobiny poddaństwa. Nic też nie wskazywało na to, by zamierzała błagać go o wolność.
– Nazywam się Anya Turner. Jestem lekarzem medycyny ratunkowej i pomagam ludziom, podczas gdy ty jesteś małym człowieczkiem, któremu się wydaje, że te lochy oraz uzbrojona straż uczynią z niego kogoś więcej niż zwykłą świnię.

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel