Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Siedem życzeń księżniczki
Zajrzyj do książki

Siedem życzeń księżniczki

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-276-9499-7
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyStolen from Her Royal Wedding
TłumaczMonika Łesyszak
Język oryginałuangielski
EAN9788327694997
Data premiery2023-07-26
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Siedem życzeń księżniczki" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE EKSTRA.
Księżniczka Marit, by uniknąć zawarcia dynastycznego małżeństwa, postanawia wyjść za mąż za przyjaciela ze studiów. Jej plany udaremnia przystojny Grek, Lykos Livas. Na zlecenie króla porywa ją z paryskiego hotelu tuż przed planowanym ślubem. Marit jednak nie zamierza łatwo zrezygnować z wolności i ucieka. Lykos odnajduje ją w drodze do Mediolanu. Kiedy Marit wyjaśnia, że chciała tylko doświadczyć kilku prostych przyjemności, Lykosowi robi się żal zbuntowanej księżniczki i postanawia spełnić jej życzenia. Zabiera ją na lody, na koncert i na randkę…

 

Fragment książki

Marit przycisnęła rękę do gorsetu białej sukni dla uspokojenia wzburzonych nerwów. Serce biło jak oszalałe, nie w radosnym oczekiwaniu na ślub, lecz ze strachu, że popełnia wielki błąd. Zwolniło rytm, kiedy przypomniała sobie, dlaczego ostatni raz pozwala sobie na lekkomyślność. Najmłodsza svardyjska księżniczka doskonale wiedziała, co robi.
Kłamczucha!
Głos rozsądku zabrzmiał zadziwiająco podobnie do głosu Frei. Obudził wyrzuty sumienia wobec starszej siostry, która lepiej pełniła rolę matki niż ich własna.
Nie, Freya zdecydowanie by jej nie pochwaliła.
Zobaczyła w lustrze, że drżą jej wargi. Czy matka nie powinna przyjechać na ślub córki? Czy rodzina i przyjaciele nie powinni uczestniczyć w uroczystości?
Wzięła głęboki oddech i obejrzała za dużą, zbyt obfitą suknię, odstającą przy dekolcie, którą kupili z Andrém poprzedniego dnia z przeceny w paryskim butiku. W śnieżnej bieli wyglądała blado.
Nie, nie z powodu sukni.
Kiedy Aleksander, jej starszy brat i król Svardii, wezwał ją do biura w pałacu przed dwoma tygodniami, myślała, że odkrył jej sekret. Podejrzewała, że któryś z pałacowych szpiegów doniósł, że Marit planuje założenie młodzieżowej orkiestry w centrum miasta.
Nie pozwolono jej wprawdzie studiować muzyki, ale nigdy jej nie porzuciła. Utrzymywała swój plan w sekrecie, bo rodzina, a zwłaszcza rodzice, wróżyliby jej porażkę.
Ciągle ich zawodziła. Jako niezdarna dziewczynka potykała się o własne stopy albo wylewała sos czekoladowy na nową sukieneczkę tuż przed świąteczną sesją fotograficzną. Później omal nie wywołała międzynarodowego skandalu, kiedy zapomniała o zasadach etykiety przy tajwańskiej delegacji.
Dwa tygodnie temu Marit zasiadła w gabinecie brata o oryginalnym barokowym wystroju, lecz wyposażonym w najnowsze urządzenia elektroniczne. Intensywnie szukała w myślach argumentów dla obrony projektu, nad którym pracowała od ośmiu miesięcy, od momentu ukończenia studiów. Dlatego z początku nie usłyszała oświadczenia Aleksandra:
– Freya rezygnuje ze swojej pozycji. Nie ma wyjścia. Zostaniesz następczynią tronu.
Serce Marit zamarło ze zgrozy, a potem mocno zabiło z przerażenia. Brat nie oczekiwał aprobaty tylko posłuszeństwa.
Spotkała Freyę przed wejściem do biura i serdecznie uściskała. Nie znała lepszej, bardziej wielkodusznej osoby niż starsza siostra. Załamała ją wiadomość, że nigdy nie donosi wymarzonej ciąży i nie dostarczy monarchii co najmniej kilku potencjalnych następców. Marit uważała, że to okrutna i niesprawiedliwa decyzja. Mogła porównać zaangażowanie Frei w sprawy państwowe tylko z własną pasją do muzyki.
Serdecznie jej współczuła. Jeszcze bardziej, aczkolwiek samolubnie, żałowała utraty własnej wolności. Od lat nie pozostawiała wątpliwości, że nie spełnia pokładanych w niej nadziei. Uczono ją wprawdzie królewskiego protokołu, ale nikt nie oczekiwał od niej spełniania monarszych obowiązków. Nie na darmo prasa ochrzciła ją „zbuntowaną księżniczką”, choć nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby nie posłuchać rozkazu królewskiego brata. Nigdy nie porzuciłaby najbliższych.
Pozwoliła sobie tylko na ostatni akt samowoli. Jako następczyni tronu musiałaby bowiem poślubić utytułowanego mężczyznę, wybranego przez brata.
Nie wyobrażała sobie intymnego związku z nieznajomym. Dlatego postanowiła wyjść za najbliższego przyjaciela ze studiów Andrégo Du Salulta, zanim odwieczne prawo zwiąże jej ręce. Dzięki niemu jakoś dotrwała do dyplomu z ekonomii, którą rodzice dla niej wybrali. André miał swoje powody, żeby wziąć z nią ślub. O resztę na razie się nie martwili.
Jej rozważania przerwał krzyk zza drzwi najlepszego apartamentu w paryskim hotelu Le Jardin Exquis:
– Nie, monsieur! Nie wolno panu tam wejść!
Chwilę później ktoś gwałtownie otworzył drzwi. W progu stanął zdeterminowany mężczyzna z zaciśniętymi zębami. Srebrzyste oczy patrzyły na nią tak, jakby ją znał.

Wbrew powszechnemu przekonaniu Lykos nie porywał nałogowo panien młodych w dniu ślubu. Owszem, czasami korzystał z towarzystwa jakiejś uciekinierki sprzed ołtarza, ale nie zaczynał dnia od wyśledzenia i schwytania zbuntowanych księżniczek na rozkaz ich braci. Sprawdził adres na ekranie telefonu i przyłożył go ponownie do ucha, wsparty o srebrnego astona martina vantage.
– Jesteś pewien, że tam jest? – zapytał.
– Namierzyłem jej telefon. Nie zawracaj mi głowy. Właśnie szpachluję ścianę w Norfolk.
– Co takiego? – Lykos nie wyobrażał sobie Therona Thiakosa, szefa firmy ochroniarskiej, światowego specjalisty od systemów zabezpieczeń, osobiście wykonującego remont. – Jeżeli uprawiacie seks...
– Daj spokój. Summer jest matką mojego dziecka.
– I idealną partnerką dla ciebie.
– Racja.
Lykosa cieszyło szczęście przyjaciela, z którym dorastał na ulicach Aten. Po surowym reżimie w sierocińcu w Pireusie sporo narozrabiali, zanim Kyros Agyros wziął ich pod swoje skrzydła. Lykos w dużym stopniu zawdzięczał swoje sukcesy mentorowi, który wiele ich nauczył, ale też zawiódł jego zaufanie. Nie wybaczył mu zdrady, ale wyciągnął wniosek z tej lekcji, którego nigdy nie zapomniał: że tylko sobie można ufać.
– Wyjaśnisz, czemu poprosiłeś mnie o wyśledzenie telefonu najmłodszej latorośli królewskiego rodu ze Svardii? – zapytał Theron.
– To pałacowy telefon. Sam król udzielił zezwolenia.
– Wiem, ale jaki brat zatrudniłby cię do odszukania dwudziestodwuletniej siostry?
– Co to ma znaczyć?
– Że dobrze cię znam.
– Nie gustuję w księżniczkach, zwłaszcza zbuntowanych – odburknął Lykos.
– Więc co będziesz z tego miał? – dopytywał Theron, pewien, że Lykos nie wyświadcza mu przysługi z dobroci serca. – Jeżeli w związku z Kozlovem…
– Wracaj do swojej ściany, czy jak ją tam nazywasz – rzucił Lykos pozornie lekkim tonem, zirytowany, że przyjaciel odgadł jego motywy, po czym wyłączył aparat, nie czekając na odpowiedź.
Wiedział, że przyjaciel go nie zrozumie.
Popatrzył na fasadę hotelu, w którym za pół godziny Marit miała wziąć ślub, przypominając sobie gorzką uwagę Iliana Kozlova: „Najelegantszy strój nie wymaże przeszłości kieszonkowca, którego nikt nie chciał, nawet jego rodzice”.
Poznał Rosjanina przed trzema laty, konkurując o udziały w firmie informatycznej, ale tylko rozwścieczył należącego do elity snoba. Kozlov prześledził jego życiorys, a kiedy nic nie zyskał, nadużył jego cierpliwości, psując mu opinię. Widział w nim zagrożenie. Lykos należał do nielicznych posiadaczy wystarczającego kapitału i dysponował wystarczającymi wpływami, żeby doprowadzić go do ruiny.
Nadszedł czas, żeby zapłacił za zniewagę.
Król Svardii wreszcie zgodził się sprzedać Lykosowi swoje udziały. Lykos potrzebował ich, żeby odsunąć Kozlova od władzy w jego własnej spółce. W tym celu wystarczyło porwać dziewczynę.
Wkraczając do hotelu, przypomniał sobie, co wyczytał w raporcie Therona o Andrém Du Saulcie.
Młodzieniec dysponował wystarczającą ilością pieniędzy z fundacji bogatych rodziców, żeby zabrać księżniczkę Marit dokądkolwiek. Wybrał uroczy, ale dość skromny hotel, poniżej swoich finansowych możliwości. Niespecjalnie uhonorował narzeczoną. Ten wniosek utwierdził Lykosa w powziętym postanowieniu. Zdecydowanym krokiem ruszył po eleganckich, kręconych schodach na górę.
– Monsieur! – krzyczał za nim portier. – Nie może pan tam wejść!
Ignorując jego protesty, Lykos dotarł do drzwi na końcu korytarza i chwycił za klamkę.
W środku ujrzał przed lustrem najpiękniejszą kobietę, jaką w życiu widział. Jasne włosy spływały na plecy niczym fale na plażę w Pireusie. Mocne, naturalne rumieńce kontrastowały z jasną cerą. Wielkie, orzechowe oczy ze złotymi i zielonymi plamkami lśniły niczym klejnoty. Bardziej zmysłowych ust nie widział nawet w latach rozpusty. Wąską talię mógłby objąć dłońmi. Z rozsianymi na nosku piegami wyglądała tak dziewczęco, że powinien unikać jej jak ognia.
Omal nie zaklął pod nosem, zaskoczony reakcją własnego ciała.
W tym momencie stwierdził, że złociste oczy rzucają gromy.
Była wściekła.

– Czy mój brat pana przysłał? – spytała, nie kryjąc złości.
Natychmiast zauważyła na twarzy nieznajomego wyraz odrazy.
– Chciałby, żeby pani wróciła do Svardii – odparł Lykos.
Marit odruchowo zrobiła krok do tyłu.
– Zamierzam, ale najpierw…
– Niezamężna – dodał Lykos z naciskiem, podążając za nią.
Gdyby posłuchała, brat wybrałby jej męża. Nie zamierzała na to pozwolić.
– Nie.
– Tak.
– Chyba sługus mojego brata zapomniał, że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku! – prychnęła z pogardą.
– Sługus! – powtórzył z odrazą, po czym dopadł do niej w mgnieniu oka i przerzucił ją sobie przez ramię, a na drugim zawiesił jej torbę.
– Co pan robi? – wykrzyknęła, drapiąc go po plecach.
Gdy niósł ją korytarzem, nawoływała narzeczonego, który w końcu otworzył drzwi swego pokoju.
– André! Pomocy! – zawołała, po czym wstrzymała oddech w oczekiwaniu na ratunek.
Czekała jedną sekundę, potem drugą, ale żadna reakcja nie nastąpiła. Popatrzyła na Andrégo spode łba, ale on tylko odwrócił wzrok i bezgłośnie wyszeptał jakieś przeprosiny. Zacisnęła zęby, gorzko żałując, że nie spróbował jej pomóc. Nie winiła go za to. To jej brat zawinił.
W bezsilnej złości zaczęła okładać grzbiet porywacza pięściami. Mięśnie mu stężały i przytrzymał ją mocniej.
– Uważaj, księżniczko, bo spadniesz, a nie masz ubezpieczenia na wypadek stłuczenia jak kruchy bagaż.
Powinna poczerwienieć ze złości, ale fala gorąca oblała ją z powodu dotyku jego ręki. Przerażona własną reakcją, ledwie spostrzegła młodego, najwyżej dziewiętnastoletniego gońca hotelowego, który przyniósł jej suknię przed godziną.
– Kim pan jest i co tu robi? – zapytał nieco drżącym, ale donośnym głosem.
– Lykos Livas – odpowiedział porywacz, wyciągając z kieszeni wizytówkę. – Proszę zadzwonić na ten numer. Jeżeli to panu nie wystarczy, niech pan wezwie policję.
Dziwne imię – pomyślała Marit. – Prawdopodobnie greckie. Znaczy tyle co wilk.
Rzeczywiście pasowało w sam raz do zwinnych ruchów i srebrnych oczu.
– Skąd mogę wiedzieć, czy to prawdziwe nazwisko? – dopytywał chłopak.
– Niech pan sprawdzi w wyszukiwarce Google – odparł porywacz.

Lykos wyszedł z budynku nieco podbudowany. Interwencja młodzieńca przywróciła mu wiarę w ludzi. Choć to on wyniósł dziewczynę z hotelu, oburzyło go, że nikt inny jej nie bronił.
Zacieśniwszy uścisk, wolną ręką otworzył auto, wrzucił do środka torbę, a potem posadził ją na siedzeniu pasażera, ignorując zdziwione spojrzenia przechodniów.
– Proszę uważać na suknię – warknęła spośród kłębów tiulu.
Zgarnął tyle materiału, ile zdołał, wcisnął go w niewielką wolną przestrzeń i ostrożnie zamknął drzwi.
Zanim wrócił na miejsce kierowcy, drobna rączka nacisnęła zabezpieczenie zamka. Zamknął go za pomocą elektronicznego klucza. Tak jak przewidywał, księżniczka ponownie nacisnęła blokadę, więc znów zablokował zamek. Jej pełne wyrzutu spojrzenia obudziły resztki sumienia Lykosa. Zignorował jego głos i włączył silnik.
– Proszę nie majstrować przy samochodzie, jak będę prowadził, bo narazi pani na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i, co gorsza, mnie – ostrzegł. – Brat uważa panią za lekkomyślną, ale nie głupią. Mam nadzieję, że ma rację.
Marit tylko zacisnęła zęby. Przyjął jej milczenie za znak poddania i ruszył w drogę.
Manewrowanie po zatłoczonych ulicach Paryża przypominało szaleńczą jazdę przez Ateny. Klaksony wyły, kierowcy klęli i wygrażali pięściami. Musiał zapomnieć o zemście i o porwanej pannie młodej, żeby nie spowodować wypadku. Dwadzieścia minut później wjechał na podziemny parking pod swoim mieszkaniem.
– Co teraz? – dobiegło go pytanie spośród chmury tiulu.
– Zadzwonimy do pani brata i zorganizujemy podróż do domu – wyjaśnił.
Niemal widział, jak narasta w niej bunt, ale najwyraźniej doszła do wniosku, że kłótnia nic by nie dała, bo zaprzestała walki.
– Czy zawarliśmy pokój? – zapytał.
Odpowiedziało mu milczenie. W końcu tiul zaszeleścił, jakby skinęła głową, ale nie wysiadła. Zniecierpliwiony, obszedł samochód i otworzył dla niej drzwi. Delikatnie pociągnął ją za rękę, pewny, że inaczej nie wyciągnie jej z samochodu. Ku jego zaskoczeniu nagle stanęła tuż przy nim, bliżej niż przewidywał.
Wielkie bursztynowe oczy z zielonkawymi refleksami popatrzyły na niego spod długich rzęs. Spuścił wzrok na usta, lśniące od błyszczyku, ale o naturalnej barwie. Ich widok rozpalił mu zmysły, póki nie przypomniał sobie, kim jest. I kim on jest.

Marit głośno wypuściła powietrze z płuc. Po raz pierwszy uważnie przyjrzała się porywaczowi. Stwierdziła, że ma szare oczy. Pewnie dlatego wcześniej uważała je za srebrne. Nisko umieszczone brwi sprawiały, że wyglądał na sfrustrowanego. Albo też ona go drażniła. Starannie przycięty zarost nie łagodził kanciastych rysów twarzy o wysokich kościach policzkowych. Był od niej nieco wyższy, tak że czuła się przy nim drobna. Wszystko w nim ją fascynowało, póki nie obrzucił jej lodowatym spojrzeniem.
Omal nie zadrżała. Zerknęła na strzałkę wskazującą wyjście. Może mogłaby…
– Proszę nawet o tym nie myśleć – zastrzegł, kierując ją w stronę wind na tyłach parkingu.
Obserwowali w milczeniu, jak światła wskazują kolejne piętra zjeżdżającej windy. W końcu wysiadła z niej starsza para.
– Czy wszystko w porządku, moje dziecko? – spytała z troską kobieta.
Pytanie omal nie doprowadziło Marit do łez. Nikt nie spytał o jej samopoczucie od chwili, kiedy poinformowano ją, że zostanie następczynią tronu, choć ta decyzja odmieniała całe jej życie. Nowe obowiązki uniemożliwiały realizację planu stworzenia młodzieżowej orkiestry, nie wspominając o tym, że już nigdy nie będzie mogła być sobą. Zobaczyła współczucie dopiero w ciepłych, brązowych oczach nieznajomej staruszki.
Nagle Lykos przyciągnął ją do swojego mocnego torsu.
– To smutne, zostać porzuconą przy ołtarzu – powiedział, wpychając Marit do kabiny. – Moim zdaniem to wina tej sukni – dodał.
Marit z trudem zniosła zaszokowane westchnienia nieznajomych.

Marit zawrzała gniewem. Jak śmiał krytykować jej suknię? Wprawdzie fatalnie w niej wyglądała, ale gdyby jej nie porwał, wzięłaby w niej ślub.
Podczas długiej jazdy na ostatnie piętro narastała w niej złość, co go najwyraźniej cieszyło.
W końcu wkroczył do oszałamiającego apartamentu. Podczas dyplomatycznych podróży wraz z rodziną odwiedziła różne wspaniałe miejsca, ale zachwyciła ją prosta elegancja tego wnętrza.
– Tu pan mieszka – stwierdziła, widząc swobodę, z jaką się porusza, choć dostrzegała w nim też napięcie, gdy nerwowo obciągał mankiety.
– Czasami – rzucił przez ramię, podchodząc do dyskretnego, ale najwyraźniej dobrze zaopatrzonego baru.
Choć odpowiedź niewiele jej dała, wnętrze sporo mówiło o właścicielu. Arogancki. Bogaty. I męski.
– Nie pracuje pan stale u mojego brata, prawda? – spytała, gdy zauważyła, że w najmniejszym stopniu nie przypomina członków gwardii królewskiej ze Svardii.
– Nie – rzucił krótko.
Marit ogarnął strach. Czy na pewno król go przysłał, czy została porwana dla okupu? Zacisnęła ręce w pięści, szukając drogi ucieczki.
– Nie okazała pani strachu w hotelu, na ulicy ani po drodze, a teraz wpadła pani w popłoch? – zapytał, jakby wyczuł zmianę jej nastroju.
Niewiele brakowało, by zaczęła krzyczeć, gdy nieoczekiwanie powiedział:
– Adagio.
– Co takiego?
– Aleksander podał mi pani tajne hasło, żeby pani wiedziała, że to naprawdę on mnie przysłał. To imię chomika, którego miała pani w wieku pięciu lat. Trochę dziwne.
Marit po chwili przypomniała sobie, że tylko Aleksander i kilku oficerów gwardii pałacowej znali to słowo. Nie mogła jednak wykluczyć, że któryś z nich sprzedał tajną informację. Ale po co ktoś miałby ją wykorzystać, żeby szantażować króla, o ile nie odkryli prawdy o Frei?
– Dosyć tego. Niemal słyszę pani myśli – westchnął Lykos, po czym podał jej telefon. – Proszę.
Wkrótce ujrzała na ekranie twarz Aleksandra. Włączyła nagranie wideo.
– Ufam Lykosowi – zapewnił jej brat. – Ty też możesz mu zaufać. Przywiezie cię do domu i wszystko pozałatwia. Na razie zostań z nim. I nie wychodź za nikogo.
Podkrążone oczy Aleksandra obudziły w Marit wyrzuty sumienia. Mimo lekkiego tonu wyglądał na wyczerpanego nawałem obowiązków i obawą o młodsze siostry. Robił wszystko, żeby ochronić Freyę. Marit nie wątpiła, że będzie rządził sprawiedliwie. Nawet jeżeli stracił poczucie humoru już jako nastolatek, zrobi wszystko dla kraju. Nie chciała sprawiać rodzeństwu kłopotów, tylko wejść w nową rolę z kimś bliskim u boku. Z kimś, kto będzie ją wspierał. Teraz straciła tę szansę.
Wyłączyła aparat i oddała Lykosowi. Wyobrażała sobie, co widzi, gdy na nią patrzy: rozpieszczoną buntowniczkę, zakałę królewskiej rodziny. Nie śmiała spojrzeć mu w oczy. Zwróciła wzrok ku oknu wychodzącemu na taras z widokiem na panoramę Paryża.
Nie pozostało jej nic innego, jak wrócić do Svardii. Na myśl o roli następczyni tronu serce dwukrotnie przyspieszyło rytm. Co wiedziała o królewskich obowiązkach, które jej siostra wykonywała solidnie i z godnością? Brakowało jej wdzięku i elegancji Frei. Pod presją zawsze popełniała gafy. Zyskiwała swobodę tylko podczas gry na fortepianie. Jak przeżyje, wiedząc, że nigdy nie dorówna starszej siostrze? Wszyscy ciągle będą je porównywać, zwłaszcza rodzice, zawsze na jej niekorzyść.
Szum ekspresu do kawy ponownie zwrócił jej uwagę na porywacza.
– Skąd pan zna mojego brata? – spytała, żeby odwrócić własne myśli od przyszłości.
– Poznałem go podczas robienia interesów – rzucił krótko zza jej pleców.
Marit nadal oglądała przez szybę palmy w metalowych pojemnikach pokrytych sztuczną rdzą, palenisko i dwuosobową sofę, która natychmiast obudziła niestosowne myśli. Przytulne wnętrze też nasuwało podobne skojarzenia. Miękka skóra, futro, satyna, mahoń i czarny metal w neutralnych kolorach zapraszały do relaksu. Przeciwnie niż właściciel.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel