Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Skandal o północy
Zajrzyj do książki

Skandal o północy

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-8342-427-9
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383424279
Tytuł oryginalnyA Scandal at Midnight
TłumaczAleksandra Tomicka-Kaiper
Język oryginałuangielski
Data premiery2023-12-06
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Skandal o północy" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Po nieudanym debiucie towarzyskim Daisy z ulgą wraca do wiejskiej posiadłości. Tutaj ma jedynych niezawodnych przyjaciół – ukochane książki. Często ukrywa się w bibliotece przed braćmi i ich znajomymi, którzy uwielbiają płatać jej złośliwe figle. Jeden z takich żartów postawił ją i kapitana Benjamina Flindersa w bardzo kompromitującej sytuacji. Choć niczym nie zawinili, wiedzą, że jeśli chcą uniknąć skandalu, muszą wziąć ślub. Ben ukrywa, że od dawna jest oczarowany Daisy, ona też strzeże sekretów swego serca i traktuje męża z oziębłą grzecznością. Jedna szczera rozmowa odmieniłaby ich wspólne życie, ale ktoś musi zrobić pierwszy krok…

 

Fragment książki

 

Lady Marguerite Patterdale, zwana przez wszystkich Daisy, otworzyła drzwi biblioteki i odetchnęła głęboko. Pocieszający zapach starej skóry i kurzu był jak przyjaciel, który otwiera ramiona i wita ją w domu.
Dom. Tak, tylko w bibliotece czuła się mile widziana. Zaakceptowana. Bezpieczna.
Zatrzymała się tylko po to, by zamknąć za sobą drzwi, potem podeszła do ulubionego regału, tego, który rozciągał się od podłogi prawie do sufitu, i oparła czoło o drugi i trzeci tom Clarissy. A potem, uznając, że to niesprawiedliwe tak faworyzować tylko jedne książki, wyciągnęła ręce wzdłuż półki, by objąć jak najwięcej przyjaciół. Jakże ich wszystkich kochała. Każdy tom w tym pokoju dotykał jej duszy w taki czy inny sposób i coś po sobie pozostawił. Nawet te dość nudne nauczyły ją czegoś o świecie poza Wattlesham Priory, bez konieczności wychodzenia z pokoju.
W dodatku książki nie oceniały po rodowodzie, wyglądzie czy bogactwie. Ujawniały swoje skarby każdemu, kto zagłębił się w ich strony. Ludzie nie mówili o „otwartej księdze” bez powodu. Książki przenosiły czytelnika do świata przygód, nauki lub fantazji. Były najlepszym towarzyszem dla dziewczyny, zwłaszcza takiej, która nie miała przyjaciół. Och, gdyby tylko mogła poślubić książkę. Nie, lepiej całą bibliotekę. Nie mogła wybrać tylko jednej, tak samo jak nie była w stanie wybrać jednego mężczyzny spośród wszystkich kawalerów, których poznała podczas debiutu towarzyskiego. Nie żeby chciała któregokolwiek z nich wybrać. Być może gdyby pojechała do Londynu z zamiarem znalezienia męża, nie skończyłoby się tak fatalnie?
Zadrżała, gdy przypomniała sobie okropne rzeczy, które matka powiedziała ostatniego dnia, zaraz po tym, kiedy lord Martlesham zatrzasnął za sobą drzwi. Rozczarowanie rodziców było trudne do zniesienia. Niestety Daisy po prostu nie mogła zmusić się do wyjaśnienia, dlaczego ostatecznie odrzuciła jego oświadczyny. Pogłębiłaby tylko rozżalenie matki, bo musiałaby wyjawić, co widziała tej nocy, gdy stał obok Jamesa, jej najstarszego brata. Matka uwielbiała wszystkich pięciu synów i byłaby zdenerwowana, gdyby Daisy zasugerowała, tylko zasugerowała, że ich zachowanie było wysoce niehonorowe.
Matka nie rozumiała też, dlaczego córka nie mogła po prostu zaakceptować faktu, że jej jedynym wkładem w dobro rodziny może być małżeństwo z odpowiednim mężczyzną. Z takim, który wesprze ambicje polityczne przynajmniej jednego z jej braci lub ojca. Według niej córka powinna być szczęśliwa, mogąc w ten sposób przysłużyć się bliskim.
Jednak nawet gdyby Daisy chciała wyjść za mąż, wybór męża nie był tak prosty, jak wybór książki do przeczytania. Ludzie udawali kogoś, kim nie byli, kłamali. A co najgorsze, oceniali ją na podstawie wyglądu, pochodzenia i posagu. Książkę można było odłożyć na półkę, gdy się ją skończyło lub gdy okazało się, że jest mniej interesująca, niż oczekiwaliśmy. Natomiast z mężem pozostawało się do końca życia.
Na szczęście jej debiutancki sezon w Londynie dobiegł końca. Była w domu. I mogła...
Odgłos kroków na korytarzu sprawił, że podniosła głowę. Jeden z jej braci, bez wątpienia, z jakimś towarzystwem. Każdy z nich zawsze zapraszał tu na lato kilku znajomych.
Na pewno tu nie wejdą. Biblioteka była jedynym miejscem, w którym Daisy czuła się bezpieczna. Żaden z gości nie był miłośnikiem książek, no może z wyjątkiem Bena Flindersa. Przypuszczała, że muszą być w drodze do sali bilardowej.
Nie, do diabła, zamiast powoli cichnąć, kroki wyraźnie zwolniły tuż przy drzwiach biblioteki. Ktoś położył rękę na klamce.
Nie zamierzała pozwolić, by zobaczyli ją przytulającą się do półki pełnej książek. Błyskawicznie podciągnęła spódnice i wspięła się na solidne półki, które, jak odkryła kilka lat temu, były tak łatwe do pokonania, jak drabina. Mimo że była starsza i cięższa, z przyjemnością stwierdziła, że nie straciła nic z dawnej zwinności. Udało jej się dotrzeć do najwyższej półki i ukryć się za ozdobnymi rzeźbieniami, zanim drzwi się otworzyły.
– Tu nie będą nam przeszkadzać inni goście – odezwał się Jasper, jej drugi najstarszy brat. – Nikt nigdy nie wchodzi do biblioteki.
Z pewnością nie pokojówki, bo Daisy leżała na puszystej szarej poduszce z kurzu. Zacisnęła dłoń na nosie i ustach, by powstrzymać kichanie. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było to, by odkryli jej kryjówkę. Nie poradzi sobie z ich docinkami, nie dzisiaj. Jeśli którykolwiek z nich powiedziałby choć jedno słowo o jej powrocie do domu bez narzeczonego, to... to...
Cóż, nie była nawet w stanie znieść obecności matki i ojca w drodze z Londynu, tak bardzo czuła się dotknięta nieudanym debiutem. Jechała w mniejszym powozie ze swoją służącą, woląc niewygodę, zamiast dwóch dni w zamknięciu z rodzicami patrzącymi na nią z rozczarowaniem i głęboką pogardą. Zresztą żadne z nich na żadnym przystanku, podczas ich szalenie uprzejmych rozmów w zajazdach przy posiłkach, nie zasugerowało, że jej miejsce jest z rodziną, a nie wśród służby.
Poczuła przypływ niechęci do braci, wszystkich pięciu, i ich złośliwych przyjaciół. Ścigali ją wszędzie, otaczali ją jak stado warczących psów stróżujących przez cały czas jej pobytu w Londynie.
Zrobiła wszystko, co w jej mocy, pomimo swojej nieufności wobec płci przeciwnej, aby spełnić nadzieje rodziny związane z jej debiutem. Ale jak, u licha, miała znaleźć męża, kiedy ta grupka otaczała ją wszędzie, odstręczając wszystkich innych mężczyzn z takim samym zapałem, jaki okazywali przed laty w zabawach w chrześcijan i Saracenów? Czy matka i ojciec brali to w ogóle pod uwagę? Czy kiedykolwiek z ich ust padło choć jedno słowo potępienia, czy kiedykolwiek skarcili jej braci?
Nie. To ona ich rozczarowała. Była porażką, która pomimo pieniędzy wydanych na jej pobyt, nie spełniła oczekiwań.
– Tu nikt nas nie podsłucha – usłyszała słowa Jaspera – a jest coś, co chcę wam wszystkim powiedzieć, a o czym nikt inny nie powinien usłyszeć.
Jęknęłaby, gdyby nie oznaczało to zdradzenia się. Nie dość, że utknęła na szczycie półki, to teraz miała słuchać informacji o jakiejś aferze, z której Jasper chciał zwierzyć się przyjaciołom. To musiało być coś poważnego, skoro nie poszedł do Jamesa, najstarszego z braci, czy do ojca, który nigdy nie potępiał niczego, co robili jego synowie.
To tyle, jeśli chodzi o bezpieczeństwo w bibliotece. Nigdzie, ani w Priory, ani w Londynie nie była w stanie uwolnić się od towarzystwa braci. W dodatku następne słowa, które wypowiedział jej brat, brzmiały:
– Chodzi o Daisy.
Daisy. Jak ona nienawidziła tego przezwiska, które nadali jej bracia. I to nie tylko dlatego, że było to szydercze odniesienie do kwiatu, po którym została ochrzczona. W ten sposób porównali ją do pospolitego chwastu, który był spokrewniony z pięknym, efektownym kwiatem, z którym skojarzyła się matce, gdy spojrzała tuż po porodzie na malutką córeczkę. Stokrotki były malutkie, a jej bracia powtarzali, że wyrosła jak chwast, ponieważ rzeczywiście odziedziczyła geny ojca i była wysoka i chuda.
Wszyscy nazywali ją Daisy, nawet matka i ojciec, choć nigdy nie nazwaliby Jaspera Gemem lub Jeremy'ego Germem.
Ale tak właśnie było w tej rodzinie, tylko chłopcy zasługiwali na szacunek. Byli wolni, mogli szaleć do woli, podczas gdy ona była obiektem żartów.

Nastrój Bena uległ pogorszeniu. Nie byli tu nawet od pięciu minut, a Gem już planował wciągnąć ich wszystkich w jakieś szaleństwo, które z pewnością opisze jako zachwycające. A jeśli Ben spróbuje powiedzieć, że wszyscy są już za starzy na takie psoty, oskarżą go o to, że jest marudny. Najlepsze, co mógł zrobić, to wysłuchać planów Gema, a potem upewnić się, że kolejny wybryk nie skończy się tragedią.
– Chodzi o Daisy – powiedział Gem.
Na wzmiankę o niej włosy na karku Bena stanęły dęba. Z pewnością Gem nie zamierzał zasugerować, by wszyscy spłatali jej jakiegoś figla, jak to mieli w zwyczaju, gdy byli uczniami? Nie zasługiwała już na to. Cóż, nigdy na to nie zasługiwała. Jedyna rzecz, którą zrobiła, aby narazić się na takie traktowanie, zupełnie od niej nie zależała. Po prostu była dziewczyną.
Czuł się dziwnie w bibliotece, w miejscu, które uważała za sanktuarium. Utożsamiał ten pokój z nią tak bardzo, że przysiągłby, że czuje jej zapach. Ten lekki kwiatowy, letni zapach, który wdychał tak głęboko tej nocy, kiedy zatańczył z nią i przez pół godziny cieszył się jej bliskością. Nie, musi być ze sobą szczery. Ta tortura trwała znacznie dłużej niż pół godziny. Od tamtej pory nie spał po nocach, rozpamiętując każdą chwilę, każdy ulotny wyraz jej twarzy, sposób, w jaki jej włosy lśniły w świetle świec.
To pewnie wyjaśniało, dlaczego wydawało mu się, że teraz czuje jej zapach. Wystarczyło, że Gem wymienił jej imię, a Ben już ją sobie wyobrażał, już przypominał sobie dotyk jej dłoni, gdy tańczyli. Biblioteka pachniała książkami. Co było kolejnym bodźcem dla jego pamięci, szczerze mówiąc. Kiedy spotkał Daisy po raz pierwszy, trzymała w ręku książkę. Wkrótce dowiedział się, że są miłością jej życia. Do tego stopnia, że nie mógł wejść do sklepu czy księgarni, nie myśląc o niej. Pewnie dlatego i teraz poczuł jej zapach. To było... wspomnienie nosa, jeśli coś takiego w ogóle istniało.
– Martwię się o nią – powiedział ciężko Gem. Horace i Walter wydali z siebie niezobowiązujące dźwięki, starając się, niemal przekonująco, wyglądać na zainteresowanych. Tymczasem wszystkie zmysły Bena były natychmiast w pogotowiu. – Nie muszę wam mówić, jaką katastrofą był jej debiut – kontynuował Gem, podchodząc do dużego biurka i opierając się o nie. – Nigdy wcześniej tego nie zauważyłem, ale w towarzystwie jest... – Przeczesał palcami włosy. – Okazało się, że jest raczej nieśmiała. – Założył ręce na piersi i spojrzał na całą trójkę, jakby sprawdzając, czy ktoś zamierza zaprzeczyć. – Wszyscy znamy ją jako... cóż, pod wieloma względami jest odważna. Ale nie poznalibyście jej, gdybyście zobaczyli, jak zachowuje się wśród ludzi. To dlatego żaden porządny mężczyzna nie dostrzegł, jakim jest klejnotem.
Walter parsknął śmiechem. Gem spojrzał na niego ostro.
– Przepraszam, Gem – bąknął Walter. – Po prostu... no wiesz, klejnot, klejnot i tak dalej.
Gem nieco się rozluźnił. Ktoś nadał mu w Eton przezwisko Gem, czyli Klejnot, ponieważ Jasper, czyli jaspis, to rodzaj ozdobnego kamienia. Kiedyś go to złościło, ale złagodniał, gdy zaczęli uczęszczać do szkoły jego młodsi bracia. Następny w kolejce, Jeremy, który właściwie mógłby nosić przydomek Jem, otrzymał jeszcze mniej pochlebny przydomek Germ, czyli Zalążek, ponieważ Jem było już zajęte.
Młodsi bracia Daisy radzili sobie jeszcze gorzej, bo na przykład Joshua zyskał przydomek Trąba, zarówno w nawiązaniu do biblijnego bohatera spod Jerycha, jak i z powodu jego bardzo donośnego głosu. W świetle tego Gem nie brzmiało tak źle. Przynajmniej porównywano go do klejnotu, co nie było zbyt obraźliwe.
– W każdym razie – powiedział surowo Gem, próbując wrócić do tematu – chodzi o to, że dla dziewczyny powrót do domu bez narzeczonego to katastrofa. A patrząc na to, jak zachowywała się w Londynie, nie sądzę, by podczas drugiego sezonu poszło jej lepiej. Co prowadzi mnie do sedna sprawy. – Spojrzał na każdego z przyjaciół po kolei. – Proszę, aby jeden z was, nie obchodzi mnie, który… Cóż, aby jeden z was oświadczył się jej podczas pobytu tutaj.
Cisza, która nastąpiła po tym skandalicznym oświadczeniu, była niemal ogłuszająca.
Gem zaśmiał się krótko.
– Widzę, że was zszokowałem. Ale jeśli się nad tym zastanowić, to kto powinien ją poślubić, jeśli nie człowiek, którego znam praktycznie całe życie? I którego ona też zna długo, ponieważ spędziliście tu mnóstwo czasu podczas szkolnych wakacji. Cieszę się, że pozostaliśmy przyjaciółmi nawet po tym, jak nasze drogi życiowe się rozeszły. Natomiast inni koledzy szkolni, których tu zapraszałem, może i wydawali się przyzwoitymi ludźmi, ale okazali się... – Potrząsnął głową z dezaprobatą. – Jednak wy, przyjaciele... – zamilkł i szerokim gestem rozłożył ramiona, jakby chciał wszystkich objąć – …cóż, jesteście porządnymi facetami. Nie obchodzi mnie, który z was ją zdobędzie. Wiem, że mogę zaufać każdemu z was, że żaden z was jej nie skrzywdzi.
Po raz kolejny odpowiedzią było powszechne osłupienie.
– Pozostawiam wam decyzję, który z was pierwszy się oświadczy – stwierdził wspaniałomyślnie Gem, odsuwając się od biurka i ruszając w stronę drzwi.
Nikt nie wykonał żadnego ruchu, by go zatrzymać, choć wszyscy trzej obrócili się w miejscu jak nakręcane zabawki, by zobaczyć, jak odchodzi.
Ben nie był w stanie się ruszyć, ale jego serce przyspieszyło Waliło tak mocno, jak w noc, kiedy z nią tańczył.
Gdyby tylko mógł się z nią ożenić. To byłoby jak spełnienie marzeń, ale niestety nie mógł. Nie miał nic do zaoferowania żadnej kobiecie, a co dopiero takiej piękności jak Daisy. Była taka... idealna. Z gęstymi włosami, niebieskimi oczami, idealnym małym noskiem i pełnymi, miękkimi jak płatki róży ustami, które sprawiały, że zaczynały go mrowić usta.
Jego ręka powoli powędrowała do ust, które nigdy nie były zbyt ładne, nawet przed Salamanką. Teraz, z okropnymi bliznami, wyglądały tak, jakby wiecznie złośliwie się uśmiechał.
Ale nawet gdyby nie był taki brzydki, nie był mężczyzną, którego jej rodzice uznaliby za odpowiedniego kandydata. Piękna, utytułowana i bogata Daisy była wspaniałą partią. On natomiast nie miał nic istotnego do zaoferowania, z wyjątkiem serca, które już mu skradła, choć nic o tym nie wiedziała. Ukrywał swoje uczucia, bo nie chciał, żeby mu współczuła. A tak by się stało, gdyby kiedykolwiek poznała prawdę.
Ale teraz Gem dawał pozwolenie, nie, zachęcał, by…
Potrząsnął głową. To nie mogło się udać. Oprócz tego, że był nieodpowiednim kandydatem, dodatkowo ograniczał go brak śmiałości, ilekroć znalazł się w pobliżu Daisy. Nawet gdy chciał z nią zatańczyć, zamiast ją poprosić, zapytał o pozwolenie Gema, i to Gem zaprowadził go do Daisy i niemal rozkazał jej, by z nim zatańczyła. Zlitowała się nad nim i przynajmniej nie patrzyła na niego z większą irytacją niż na pozostałych tancerzy. Uśmiechnęła się, gdy prowadził ją na parkiet. Ten uśmiech był jak wyróżnienie, ponieważ nie obdarzała nim wielu dżentelmenów. Czuł się uprzywilejowany, zaszczycony i tak podniecony za każdym razem, gdy brał jej małą dłoń w swoją, że pewnie to zauważyła.
To dlatego zaczął myśleć o zimnych kąpielach, spaniu pod gołym niebem w burzy śnieżnej, a potem marszu przez Pireneje w środku zimy. Gdy trochę oprzytomniał, z żalem zauważył, że Daisy przestała się uśmiechać. Poczuł się, jakby po raz kolejny wymknęła mu się z rąk.
– Czy jest tu coś do picia? – spytał Walter, rozglądając się z niepokojem, po czym udał się na drugi koniec biblioteki, gdzie kilka foteli ustawiono wokół małego stolika, na którym stała karafka i kieliszki.
Horace podążył za nim.
Ben wiedział, że też powinien się napić, bo dzięki temu uda mu się ukryć ogromne wzburzenie.

***

Daisy nie wierzyła własnym uszom. Gem myślał, że może ją wydać za któregoś ze swoich przyjaciół? A ona będzie tak wdzięczna, że bez wahania przyjmie oświadczyny? Cóż, jeszcze się przekona, czym to się skończy. Gdy tylko wyjdą i będzie mogła zejść z najwyższej półki, to...
Rozległ się odgłos odkręcania korka od butelki i brzęk szkła. A potem szuranie krzeseł i skrzypienie skóry, gdy ktoś siadał.
Niech to, zamierzali tu chwilę posiedzieć Bóg wie, jak długo, skoro zaczęli pić brandy, którą oczywiście znaleźli. Ojciec upewnił się, że napoje są dostępne w każdym pokoju, z którego mogliby skorzystać goście.
Nawet w bibliotece.
– Czy on oczekuje, że będziemy losować?
To był głos Waltera.
– Nie obchodzi mnie, czego oczekuje. – To był Horace. Owłosiony Horace. – Nie zamierzam żenić się z Daisy. Wolałbym wziąć do łóżka kawałek lodu.
Co? Cóż, jeśli myślał, że kiedykolwiek poszłaby z nim do łóżka, to bardzo się mylił! Wolałaby pocałować... małpę! Tak właśnie wyglądał i tak się na ogół zachowywał.
– Nie jest oziębła – zaprotestował Ben. – Jest nieśmiała. Tak powiedział Gem, pamiętasz?
– Nieśmiała? - powtórzył Walter. – Nie jest nieśmiała, tylko cholernie nieprzyjazna. Nigdy nie zamieniła ze mną nawet dwóch słów.
Nic dziwnego, skoro był ciamajdą i gburem.
– Nawet gdybym się zdecydował, ona by mnie nie chciała.
Cóż, to była pierwsza inteligentna rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszała z ust Waltera.
– Ach, ale weź pod uwagę jej zalety – odezwał się Ben. – Wiedziałbyś, że każde dziecko, które urodzi, będzie z twojej krwi, a to wiele znaczy w dzisiejszych czasach.
W jakiś sposób nie zabrzmiało to jak komplement. Jakby nie tyle wierzył, że będzie wierna przysiędze małżeńskiej, raczej jakby zakładał, że tak nieatrakcyjna kobieta nigdy nie będzie miała kochanka. To powiedział Ben.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel