Zajrzyj do książki
Skandale panny Tilly
Przedstawiamy "Skandale panny Tilly" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Piękna Tilly Anderson ma szansę zostać najjaśniejszą gwiazdą nadchodzącego sezonu. Niestety nierozważna panna wplątuje się w skandal i wywołuje lawinę plotek. Rodzina postanawia przełożyć jej debiut towarzyski na przyszły sezon i wysyła ją do wiejskiej rezydencji. W Devon ulubioną rozrywką żywiołowej Tilly stają się utarczki słowne z sąsiadem, lordem Lucasem. Choć nazywa go bezdusznym arogantem, na jego widok jej serce niebezpiecznie przyspiesza. A gdy Lucas prosi ją o nietypową przysługę, nie umie mu odmówić, chociaż pomagając mu, naraża się na kolejny skandal…
Fragment książki
Kilka kolejnych dni upłynęło pod znakiem gorączkowych przygotowań do wyjazdu. William udostępnił Matildzie i Charlotte najwygodniejszy powóz. Jako eskorta mieli im towarzyszyć stangret, pan Dunstan, jego syn Graham – stajenny z Cranford Park – oraz pokojówka ciotki, Daphne.
Kiedy ruszali w drogę, Tilly wyjrzała na dziedziniec, aby jeszcze raz spojrzeć na żegnających ją braci. Na myśl o długiej rozłące raptem ogarnęła ją panika.
Odprężyła się nieco, dopiero gdy Charlotte ścisnęła ją mocno za rękę. Nabrała otuchy i pomyślała, że wszystko dobrze się ułoży.
Podróż do Devon okazała się wyczerpująca i długa.
Matilda nigdy wcześniej nie widziała morza, więc przyglądała się zafascynowana wzburzonym falom rozbijającym się o skaliste wybrzeże.
W końcu wjechali do malowniczej wioski o nazwie Biddycombe. Wzdłuż brukowanych uliczek, które wiodły w dół wzgórza, rozciągały się usiane strzechami chaty, a u podnóża wzniesienia majaczyła przystań w kształcie podkowy. Daleko na horyzoncie widać było dwa wielkie masztowce i kilka kutrów rybackich.
Kiedy Tilly zwróciła oczy w głąb lądu, jej uwagę przykuł ogromny średniowieczny pałac z szarego kamienia, którego wielodzielne okna wychodziły na południe. Zza dymiących kominów budowli wynurzały się korony rozłożystych buków i wiązów.
– Ciekawe, kto tam mieszka – zastanawiała się na głos.
Charlotte, znużona i senna, kichnęła dyskretnie i zakaszlała, zasłaniając usta. Od kilku dni dokuczały jej bóle głowy, a teraz na domiar złego się zaziębiła. Marzyła o wygodnym i ciepłym łóżku. Łamało ją w kościach, co zwykle zwiastowało gorączkę.
– Przykro mi, że się rozchorowałaś, ciociu – zatroskała się Matilda. – Mam nadzieję, że to nic poważnego, ale jak tylko dojedziemy na miejsce, poproszę panią Carstairs, żeby posłała po doktora.
Ciotka nie miała siły zaprotestować.
– Oby tylko mój pokój był już gotowy. Muszę wypocząć, bo inaczej nie będzie ze mnie wielkiego pożytku.
Zmierzchało, kiedy wreszcie dotarli na miejsce.
Wprawdzie Drayton Manor nie mogło równać się rozmiarami z Cranford Park, ale miało swój urok. Leżało w uroczej dolinie nieopodal wysokich klifów oraz plaży. Poza tym rezydencja była całkiem spora i dobrze utrzymana. Liczyła co najmniej dwieście lat, a jej ściany porastał bluszcz.
Pan Dunstan zeskoczył z kozła i zapukał do drzwi, które otworzyła siwowłosa kobieta w fartuchu i białym czepku na głowie.
– Witamy w Drayton Manor – odezwała się przyjemnym głosem. – Zapraszam do środka. Zdążyliśmy wszystko przygotować.
– Dziękujemy, pani Carstairs – odparła Tilly. – To moja ciocia, panna Charlotte Anderson, siostra pana Silasa. Obawiam się, że po drodze zaniemogła, więc jeśli to nie kłopot, powinna natychmiast trafić do łóżka.
– Naturalnie. Sypialnie już na panie czekają. Wywietrzyliśmy jak się patrzy i napaliliśmy w kominkach.
Wewnątrz domu unosił się przyjemny zapach pszczelego wosku, rozmarynu i lawendy. Na ścianie przy schodach wisiały nadmorskie pejzaże i kilka portretów zmarłych przodków.
Pani Carstairs pochodziła z jednej z okolicznych wsi i służyła w Drayton Manor od wielu lat. Pokazała Matildzie bawialnię, a potem poprowadziła Daphne i Charlotte na górę do pokoi gościnnych.
Tilly zasiadła na wygodnym krześle i rozejrzała się dookoła. Była niemal pewna, że stryj Silas spędzał w tym przytulnym salonie mnóstwo czasu. Latem podejmował gości, a zimą wylegiwał się w fotelu przy kominku, umilając sobie długie wieczory ciekawą lekturą. Czasem pewnie popijał brandy i wsłuchiwał się w szum morza.
Sypialnia z widokiem na ogród, którą przydzieliła jej gospodyni, była przestronna i lśniła czystością.
– A panienka nie ma własnej pokojówki? – zainteresowała się pani Carstairs.
– Nie. Daphne służy nam obu, zresztą potrafię zadbać o siebie sama.
– Rozumiem. Gdyby jednak potrzebowała pani kogoś do pomocy, nasze służące znają się na rzeczy. Przychodzą z Biddycombe. Zwykle zajmują się sprzątaniem, ale mają też doświadczenie jako pokojowe.
– Dziękuję, pani Carstairs. Będę o tym pamiętać.
Jakiś czas później Matilda postanowiła zajrzeć do Charlotte.
– Jak się miewa ciocia? – zwróciła się do Daphne. – Lepiej?
– Trudno powiedzieć. Miejmy nadzieję, że długi sen pozwoli jej nabrać sił.
– Oby. Tak czy inaczej, z samego rana sprowadzimy doktora.
Po wybornej kolacji, którą spożyła w samotności, Matilda postanowiła zaznajomić się z domem. Mile zaskoczona przyjemnym wystrojem i przedniej jakości umeblowaniem, zatrzymała się na dłużej w bibliotece. Stryj Silas zgromadził pokaźną kolekcję książek.
Wyjrzawszy przez okno, dostrzegła w świetle księżyca kontury masywnej rezydencji, tej samej, której przyglądała się wcześniej z powozu.
– Pani Carstairs – zagadnęła gospodynię, gdy ta pojawiła się w progu. – Wie pani może, kto mieszka w tym wielkim pałacu? Wygląda bardzo majestatycznie.
– A owszem. To największa posiadłość w okolicy. Należy do rodziny Kingsleyów, a ściślej do Lucasa Kingsleya, hrabiego Cliftona. Clifton ma tu też rozległe włości. Wprawdzie od dłuższego czasu jest nieobecny, ale dzięki zaradnemu rządcy majątek prosperuje jak należy. Będzie prawie rok, jak hrabia zniknął, a nikt nie ma pojęcia, dokąd się udał. Ludzie rzecz jasna gadają i snują własne domysły.
– Rządca na pewno wie, gdzie przebywa jego chlebodawca. Przecież musi się z nim czasem kontaktować.
– Nawet jeśli tak, to nabrał wody w usta. Milczy jak grób.
– Zatem dom stoi pusty.
– Niestety.
– Wspomniała pani, że sąsiedzi snują spekulacje. Co takiego podejrzewają?
– Lord Kingsley ma młodszą siostrę, Cassandrę. We wsi powiadają, że lady Cassie uciekła. Ponoć podążyła za ukochanym, kiedy ten pojechał na wojnę z Bonapartem.
Tilly wlepiła zaintrygowany wzrok w gospodynię. W głębi duszy była romantyczką.
– Coś podobnego! To niesamowicie odważne z jej strony.
– Raczej porywcze i nieroztropne, jak by powiedział jej brat. Sam też ma krewki temperament i bywa wybuchowy. Ani chybi wpadł w furię. Moim zdaniem ruszył za nią, żeby sprowadzić ją z powrotem.
– A to ci dopiero! I jak pani myśli? Uda mu się?
– Sprowadzić ją? – Pani Carstairs wzruszyła ramionami. – Bóg raczy wiedzieć. Czas pokaże. Jeśli lady Cassandra nie zechce z nim wrócić, żadna piekielna siła jej do tego nie zmusi.
– Jaka ona jest?
– Dokładnie taka jak jej brat. Nie tylko z wyglądu. Przypomina go także pod wieloma innymi względami. Bywa krnąbrna i uparta, ale to dlatego, że pragnie być niezależna. Nieustannie się buntuje i nie uznaje autorytetów. Zawsze stawia na swoim, a kiedy jej się czegoś odmówi, dąsa się albo wojuje z całym światem. Najchętniej odrzuciłaby wszelkie konwenanse, bo jak mawia, są głupie. Pewnie dlatego zakochała się na zabój w kimś, kto podziela jej zapatrywania. Hrabia Clifton często przychodził w odwiedziny do pana Andersona. Przesiadywali do późna, rozprawiając o ważnych sprawach, jak przystało na ludzi o światłych umysłach.
Tilly z łatwością potrafiła to sobie wyobrazić. Silas na pewno czuł się czasem samotny, a kiedy doskwierała mu nuda, zapraszał młodszego sąsiada, z którym mógł prowadzić ożywione dyskusje. Szkoda, że nigdy nie zdążyła poznać stryja.
Nazajutrz z samego rana Matilda zajrzała do ciotki. Na szczęście Charlotte prawie całkiem wydobrzała. Obyło się bez wizyty lekarza.
Po krótkiej rozmowie, odziana w bladożółtą suknię i kapelusz z szerokim rondem, Tilly wybrała się na spacer. Najpierw obejrzała idealnie utrzymany ogród pełen kwitnących kwiatów i rozłożystych krzewów, a następnie skierowała się w stronę plaży.
Przystanąwszy nad brzegiem bezkresnego morza, długo wpatrywała się jak urzeczona w wodę. Wystarczyło kilka minut, szum fal, zapach soli i piasek pod stopami, by przepadła z kretesem. Ten widok zapierał dech w piersiach. Pomyślała, że jeszcze nigdy nie widziała niczego równie pięknego. Mogłaby spędzić w tym urokliwym miejscu resztę życia.
Zauważywszy w oddali statek, wiedziona ciekawością podeszła bliżej. Jakiś jegomość zszedł po drabince do czekającej obok łodzi, tuż za nim pojawiła się pulchna młoda kobieta. Podano im z pokładu jakieś pakunki, a potem łódka podpłynęła do brzegu.
Dziwne, że nie zacumowali przy przystani, przemknęło przez myśl Matildzie, kiedy przypatrywała im się, coraz bardziej zaintrygowana.
Podjechał po nich powóz. Zatem ktoś spodziewał się ich przybycia.
Wysoki i muskularny pasażer łodzi wyskoczył zwinnie. Miał na sobie ciemnozielony płaszcz i czarne bryczesy, które opinały umięśnione uda.
Chwilę później uniósł swoją towarzyszkę i postawił na suchym piasku. Dziewczyna była blada i przez ułamek sekundy chwiała się na nogach, jakby nie mogła złapać równowagi.
Mężczyzna wrócił do łódki po bagaże. Poruszał się trochę jak dziki kot, z niewymuszoną gracją i pewnością siebie. Był szczupły, lecz sprawiał wrażenie silnego. Z rozwianymi na wietrze włosami i opaloną twarzą roztaczał wokół siebie aurę surowego piękna i arogancji. Wyglądał jak człowiek o żelaznej woli, ktoś, kto dokładnie wie, czego chce.
Przekazawszy bagaż woźnicy, wręczył kobiecie duży wiklinowy koszyk. Odstawiła go ostrożnie na ziemię, po czym złapała się za brzuch i popędziła na bok, żeby zwymiotować.
Ciemnowłosy dżentelmen spojrzał na nią z mieszaniną zniecierpliwienia, rozbawienia i drwiny.
Tilly nie darowałaby sobie, gdyby nie pospieszyła biedaczce z pomocą. Niewiele myśląc, podbiegła i wcisnęła jej do ręki chusteczkę.
– Mogę pani jakoś pomóc? – zapytała, podtrzymując ją delikatnie za ramię.
– Florence źle znosi długie rejsy – wyjaśnił szorstko mężczyzna. – Jest niedysponowana, odkąd wsiedliśmy na pokład w Hawrze. To zwykła choroba morska. Nie ma powodu się ceregielić. Wsiadaj do powozu, Florence. Stanęłaś wreszcie na stałym lądzie, więc niebawem poczujesz się lepiej.
Matilda wyprostowała się jak struna. Gbur! – pomyślała oburzona. Co za brak manier!
– Doprawdy, sir, – odezwała się, nie kryjąc niechęci. – Mógłby pan okazać odrobinę wyrozumiałości, zamiast z miejsca narażać biedaczkę na kolejne niewygody.
Nieznajomy na chwilę zaniemówił. Zapewne pod wpływem jej elokwentnej przemowy i wyniosłego tonu. Potem wlepił w nią groźne spojrzenie jasnoniebieskich źrenic. Nie spodobała mu się jej jawna wzgarda.
– Byłbym wielce zobowiązany, młoda damo, gdyby zajęła się pani swoimi sprawami. Florence wkrótce dojdzie do siebie. Nie dolega jej nic poważnego, nie musi się pani o nią martwić. A teraz, z łaski swojej, proszę się odsunąć i pozwolić nam odjechać. Nie zrozumiała pani? – dodał, gdy ośmieliła się nie wykonać polecenia. – Jest pani nierozgarnięta czy tylko głucha? A może jedno i drugie?
Tilly musiała mocno trzymać się w ryzach, żeby nie okazać złości. Nie przywykła do takiego traktowania. Nigdy dotąd nie zwracano się do niej tak grubiańsko.
Gdy zerknęła na niego z ukosa, jego zaciśnięte wargi uniosły się lekko z wyrazem kpiny.
– Nie jestem ani nierozgarnięta, ani głucha – oznajmiła ozięble. – Słyszę całkiem nieźle. Jakże zresztą mogłabym pana nie usłyszeć, skoro nie potrafi pan zapanować nad głosem i ryczy jak troglodyta bez obycia?
Jego błękitne oczy wyraźnie pociemniały, ale Tilly pozostała niewzruszona i zajrzała w nie bez cienia obawy.
– Wybaczy pan, ale nie potrafię przejść obojętnie wobec cudzego cierpienia – dodała bardziej wyważonym tonem. – I nie zamierzałam wtrącać się w pańskie sprawy. Zwyczajnie okazałam troskę. Jeśli jest pan człowiekiem honoru, postąpi pan jak należy i zadba o dobre samopoczucie swojej towarzyszki – wypaliła na koniec.
Nie znalazł argumentu na taką replikę. Być może zaimponowały mu jej spokój i upór. Nie pozwoliła się zastraszyć.
Uniósł brew i zerknął z rozbawieniem na woźnicę.
– Niech to diabli. Słyszałeś, Brownlow? Zostałem zbesztany za brak ogłady i postępowanie niegodne dżentelmena. – Podparł się pod boki i popatrzył z góry na Matildę.
– Zatem różnimy się w ocenie sytuacji – stwierdził zniecierpliwiony. – Jednak uspokoję panią w imię dobrego obyczaju. Zapewniam, że Florence zostanie otoczona należytą opieką. – Spojrzał na swoją towarzyszkę. – Bądź tak miła i wsiądź do powozu.
– Oczywiście, sir – odparła posłusznie Florence, ocierając usta chusteczką. – Bardzo przepraszam za zamieszanie.
Matilda przyjrzała się uważniej niesympatycznemu rozmówcy. Podejrzewała, że grymas niezadowolenia gości na jego przystojnej twarzy na stałe. Choć przemawiał całkowicie neutralnym tonem, w jego głosie pobrzmiewała stal. Jeżeli zamierzał siać postrach i budzić grozę, to udawało mu się to bez wysiłku. Wydał jej się pozbawionym skrupułów despotą. Jego widok mroził jej krew w żyłach, a mimo to z jakiegoś powodu nie była w stanie oderwać od niego wzroku. W jego przenikliwych błękitnych oczach kryło się coś tajemniczego i fascynującego.
Gdy Florence potknęła się i z trudem ustała na nogach, a nieznajomy cmoknął z irytacją, Tilly zmroziła go wymownym spojrzeniem.
– Skoro tak bardzo się panu spieszy, może należałoby jej pomóc? Byłoby wówczas o wiele szybciej, nie sądzi pan?
Nim zdążył zareagować, uprzedziła go Florence:
– Proszę się mną nie przejmować, panienko – odezwała się nieśmiało, dotknąwszy ramienia Matildy. – Już mi lepiej.
– No właśnie – podchwycił jej towarzysz. Nietrudno było zauważyć, że jest bliski wybuchu. – Już ci lepiej, więc po raz ostatni proszę, żebyś zajęła miejsce w powozie.
Dziewczyna usłuchała natychmiast. Stangret podał jej podniesiony z ziemi koszyk.
Florence postawiła go ostrożnie obok siebie, po czym popatrzyła na Matildę.
– To bardzo miło z pani strony, ale proszę się mną nie przejmować. Nie służą mi morskie podróże, poza tym nic mi nie dolega. A mdłości na pewno niedługo przejdą.
– Sama pani widzi – wtrącił jej nieznośny kompan. – Florence to silna młoda kobieta. Jej dolegliwości wkrótce ustąpią.
Tilly posłała mu wyzywające spojrzenie. Zapewne jej postawa mocno go zaskoczyła, bo był przyzwyczajony do ślepego posłuszeństwa. Tym większą miała satysfakcję, że zdołała go wyprowadzić z równowagi. Zwykle nie uprzedzała się do ludzi, lecz ten irytujący człowiek wzbudzał dużą niechęć.
– W takim razie nie będę państwa dłużej zatrzymywać.
Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, jakby próbował odczytać jej myśli i uczucia. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, ale na moment zatrzymał oczy na jej twarzy, a potem powiódł nimi nieśpiesznie po całym ciele. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że dostrzega w jego źrenicach błysk zainteresowania, uznała to jednak za złudzenie.
Zapewne miał o niej równie złe mniemanie, jak ona o nim. Gapiąc się na nią zuchwale, wskoczył do powozu i uraczył ją drwiącym uśmieszkiem.
Kiedy instruował Brownlowa, by ruszał w drogę, w jego oczach pojawił się groźny błysk. Tilly zrozumiała, że właśnie zyskała wroga. Zirytowało ją to do tego stopnia, że jeszcze wyżej zadarła nos. Nie miała pojęcia, czemu tak się tym przejmuje. Nie dbała przecież o to, co sobie o niej pomyśli ten nieznośny ordynus.
Wzburzona obróciła się gwałtownie i odmaszerowała w przeciwnym kierunku, z dumnie uniesioną głową. Dopiero wtedy usłyszała płacz dziecka. Obejrzała się za znikającym powozem i nagle zrozumiała, co było w wiklinowym koszyku, którego tak pilnie strzegła Florence.
Przez całą drogę powrotną roztrząsała to spotkanie. Nie ulegało wątpliwości, że nieznajomy był dżentelmenem. Miał też wyjątkowo atrakcyjną powierzchowność. Z takim wyglądem mógłby zbałamucić każdą kobietę.
Z jakiegoś powodu ta myśl wprawiła ją w zakłopotanie i złość. Czemu, na Boga, wciąż zaprząta sobie nim głowę? Ten gbur nie powinien jej w ogóle obchodzić!

