Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Skandaliczne oświadczyny panny Rosy (ebook)
Zajrzyj do książki

Skandaliczne oświadczyny panny Rosy (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron272
ISBN978-83-276-5806-7
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyA Vow for an Heiress
TłumaczEwa Bobocińska
Język oryginałuangielski
EAN9788327658067
Data premiery2021-01-05
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Urodzona i wychowana na Karaibach Rosa zostaje wraz z siostrą odesłana do Anglii. Opiekę nad dziewczętami przejmuje babcia, która chce jak najszybciej wydać je dobrze za mąż. Starszą Clarissę ma poślubić mieszkający w sąsiedztwie William Barrington, który niedawno odziedziczył tytuł i masę długów. Rosa wie, że siostra jest zakochana w kimś innym, dlatego decyduje się na desperacki krok. Składa Williamowi niezapowiedzianą wizytę i oświadcza, że chętnie zastąpi Clarissę w roli jego żony. Zaszokowany William odmawia, pewien, że to jego ostatnie spotkanie z ekscentryczną panną. Jednak to dopiero początek ich obfitującej w niezwykłe zdarzenia znajomości.

Fragment książki

Po posiłku Rosa wstała i wyszła z gospody. Dilys przeprosiła ją na chwilę i udała się do damskiej toalety. Na dziedzińcu panował duży ruch, powozy i ludzie przyjeżdżali i odjeżdżali. Rosa uniosła spódnicę i ostrożnie torowała sobie drogę wśród kręcących się wokół ludzi. Dostrzegła wśród nich również kobietę z dzieckiem, którą widziała w zajeździe. Potem rozległ się tętent kopyt i ziemia pod jej nogami zadrżała. Tłum rozstąpił się, zobaczyła powóz zaprzężony w czwórkę koni pędzących w ich stronę w szalonym tempie.
Kątem oka dostrzegła jakiś ruch obok siebie i dwie ręce wysunęły się z tłumu. W następnej chwili mały chłopiec został wepchnięty przed galopujące konie. Rosa bez namysłu rzuciła się naprzód, złapała dziecko i odciągnęła je. W ostatniej chwili, bo zaraz potem konie przemknęły obok nich i zatrzymały się. Dziecko zaczęło płakać. Kobieta, która na moment spuściła je z oczu, odwróciła się i wzięła chłopca za rękę.
– Co pani robi? Proszę bardziej uważać. – Kobieta mówiła ostrym tonem, ale jej śpiewna intonacja świadczyła, że nie jest Angielką.
Ciemne, przerażone oczy dziecka wezbrały łzami.
– Ja… ja zostałem popchnięty – zawołał z płaczem chłopczyk. – Ktoś mnie popchnął.
Hinduska uznała, że to Rosa ponosi winę za przykrą przygodę dziecka i rzuciła jej zimne, oskarżycielskie spojrzenie.
Mały chłopczyk, po którego buzi płynęły łzy, patrzył na nią w milczeniu, ściskając rękę Hinduski. Był uderzająco śliczny, ale uwagę Rosy przykuła przede wszystkim czerń jego oczu. Były ogromne, szeroko rozstawione i ocienione lśniącymi rzęsami. Kobieta odciągnęła go na bok, ale Rosa zdążyła usłyszeć jego słaby, drżący głosik.
– Tak się bałem.
Potem mężczyzna, którego widziała w gospodzie, stanął pomiędzy nimi i delikatnie otarł łzy z policzków dziecka, pochylając jednocześnie głowę ku Hindusce. Rozmawiali w języku, którego Rosa nie rozumiała. Po chwili wyprostował się i spojrzał na Rosę, a w jego oczach płonął gniew.
Instynkt kazał Rosie wstrzymać oddech przy konfrontacji z takim potężnym mężczyzną. Emanowały z niego siła i inteligencja. Jego oczy przyciągały spojrzenie jak magnes. Rosa niespodziewanie dla siebie samej padła ofiarą gwałtownego ataku onieśmielenia i na chwilę dosłownie zabrakło jej słów. Zaskoczyła ją własna reakcja. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, jej puls przyspieszył. Z tymi przenikliwymi niebieskimi oczami i ciemnymi włosami był piekielnie przystojny.
– Dziecku nic się nie stało…
– Nie dzięki pani – przerwał jej głosem, w którym pobrzmiewała nutka agresji.
– Słucham? – Na twarz Rosy wypłynęły rumieńce.
Mężczyzna patrzył jej prosto w oczy, gniewnie, oskarżycielsko.
– Zdaję sobie sprawę, że to mogła być z pani strony przypadkowa nieostrożność i radzę w przyszłości bardziej uważać.
Nic nie usprawiedliwiało tak ostrego potępienia! Gniew mężczyzny mógł być spowodowany troską o dziecko, ale nic nie usprawiedliwiało tak niegrzecznego zachowania.
– Byłabym zobowiązana, gdyby wyrażał pan swoje niesprawiedliwe oskarżenia w bardziej kulturalny sposób, sir. Należą mi się przeprosiny.
W innej sytuacji oburzenie i niechęć młodej kobiety rozbawiłyby zapewne Williama. Mógłby podziwiać jej oczy, zielone jak mech, nakrapiany złocistymi i brązowymi plamkami. Mógłby podziwiać jej smukłą sylwetkę i piękną twarz, ale w tym momencie jego jedyną troską było dziecko, więc nawet się nie uśmiechnął.
– A ja byłbym zobowiązany, gdyby pani uznała za stosowne pilnować swoich spraw.
– To właśnie robię, sir. A po tym, czego byłam świadkiem, radziłabym panu robić to samo. Może umknęło to pańskiej uwadze, ale dziedziniec zajazdu pełen wjeżdżających i wyjeżdżających powozów to nie jest bezpieczne miejsce dla dziecka.
William zacisnął zęby i utkwił w niej groźne spojrzenie, panował nad sobą z największym trudem.
– Ma pani wyjątkowo ostry języczek jak na młodą damę. Zbyt ostry, to nie wyjdzie pani na dobre.
Przez dłuższą chwile mierzył ją twardym spojrzeniem, po czym odwrócił się i odszedł na bok, ale Rosa nadal czuła jego potępienie. Spojrzenie, jakie jej rzucił, zimne i pogardliwe, sprawiło, że ciarki przebiegły jej po plecach.
– Zazwyczaj nie jestem taka ostra – palnęła, bo nie chciała dopuścić, aby odprawił ją w tak niegrzeczny sposób. Kiedy odwrócił się i ponownie skierował na nią wzrok, spojrzała mu wyniośle w oczy, a gniew, jaki w niej narastał, dorównywał już jego oburzeniu. – Tylko wobec kogoś tak nieznośnego jak pan. Jak pan śmie zarzucać mi, że popchnęłam dziecko na drogę koni, przypadkowo czy nie? To naprawdę poważne oskarżenie. Nie zrobiłam tego.
– Niania mówi co innego.
– W takim razie niania się myli. Spuściła dziecko z oczu, a wtedy ktoś z tłumu je popchnął. Zauważyłam to i zdążyłam złapać chłopca, a tym samym uratowałam go przed stratowaniem. Więc jak pan widzi, sir, należy poznać fakty, zanim rzuci się na kogoś oskarżenie.
Mężczyzna zamarł na chwilę, zastanawiając się nad jej słowami.
– Popchnął go ktoś inny? Widziała pani kto?
– Nie widziałam. Skupiłam uwagę na dziecku. Nie znam pana, ale ktoś musi żywić do pana naprawdę głęboką urazę, skoro zamierzał skrzywdzić dziecko.
– Może i tak, ale wyciąganie wniosków nie należy do pani.
Rosa popatrzyła na niego. Jak śmiał patrzeć na nią z taką wyższością? Jego buta na moment odebrała jej głos, a kiedy go odzyskała, pobrzmiewał w nim lodowaty chłód.
– Jest pan najbardziej nieznośnym i źle wychowanym człowiekiem, jakiego miałam pecha spotkać. Zawsze pan atakuje tych, którzy zrobili panu grzeczność?
Twarz Williama wyraźnie pobladła pod opalenizną, ale jego wściekłość była skierowana nie przeciw niej, a raczej przeciwko sobie, bo rzadko mu się zdarzały takie napady złości. Źle ją osądził, teraz to widział, ale zanim zdążył odpowiedzieć na jej ostrą uwagę, odwróciła się na pięcie. Złapał ją za rękę i zatrzymał, a jego oczy szybko przebiegały twarze otaczających ich ludzi.
– Zazwyczaj tego nie robię. Bardzo proszę, żeby zastanowiła się pani raz jeszcze. To bardzo ważne. Czy nie zauważyła pani przypadkiem, kto to był?
– Nie, nie zauważyłam. Nie mogę panu pomóc. – Wyniośle uniosła głowę. – A teraz, będzie pan łaskaw puścić moją rękę.
Natychmiast ją puścił.
– W takim razie to wszystko.
– Ma pan rację. – Rosa cofnęła się o krok. – To wszystko. Bo sądzę, że nie jest pan zdolny do przeprosin.
William popatrzył na nią niepewnie, w pełni świadom, że ona również mogła ucierpieć, gdyby nie zdążyła cofnąć się z dzieckiem z drogi rozpędzonych koni. Prawdopodobnie była śmiertelnie przerażona własną brawurą.
– Jeśli panią obraziłem, to proszę o wybaczenie. Czy pani w żaden sposób nie ucierpiała?
– Mam się doskonale, ale nic panu do tego – odparła Rosa, zbyt rozgniewana, żeby dać się ugłaskać przeprosinami. – Miłego dnia, sir.
Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego powozu. Z ulgą zobaczyła, że Dilys siedziała już w środku. Nie miała pojęcia, kim był ten mężczyzna, którego jedyną zaletą była niezaprzeczalna uroda. Okazał się wyjątkowym gburem. Najprawdopodobniej nigdy więcej się nie spotkają, za co dziękowała Bogu. Jedno jednak nie ulegało wątpliwości: mało prawdopodobne, by szybko o nim zapomniała.
Rosa obejrzała się jeszcze na Hinduskę, zanim wsiadła do karety. Czuła, że jej zachowanie mogło wynikać ze strachu. Ale przed czym? Odwracając się, spostrzegła mężczyznę wycofującego się z tłumu. Od również pochodzi z Indii, pomyślała i zanotowała w pamięci jego brązową twarz, długą tunikę i europejskie spodnie, jedno i drugie czarne. Poczuła na sobie jego spojrzenie. Były w tym człowieku jakiś bezruch i cisza, dziwnie złowieszcze. Włosy zjeżyły się jej na karku. Cofnęła się na widok podłości malującej się w jego spojrzeniu i jadowitego grymasu na twarzy.

Williama opuściła niepewność w kwestii tego, co się stało. Jego twarz nie zdradzała emocji, jakie nim targały, a oczy zdawały się beznamiętnie lustrować otoczenie. Ale w jego żyłach pulsował gniew na myśl o niebezpieczeństwie, w jakim znalazło się dziecko. Mocno zacisnął szczęki. Powinien teraz skoncentrować się na swej nowej roli życiowej i uchronić posiadłość przed sprzedażą, a tymczasem jego czas pochłaniała ochrona Dhanu. W każdym cieniu widział czyhające niebezpieczeństwo. Tego, że podążano za nim z Indii, był pewien, ale myślał, że w Londynie udało mu się zatrzeć za sobą ślady. Mylił się jednak, jeśli słowa tamtej dziewczyny były prawdziwe.
Nagle poczuł się jak w najgorszym sennym koszmarze, a przecież obiecał zapewnić Dhanu bezpieczeństwo Zaczerpnął powietrza dla uspokojenia. Nie wolno dopuścić, aby to wydarzenie zaburzyło tok jego myślenia. Inteligencja, bystrość umysłu, które rozwinął podczas wieloletniej służby wojskowej, stanowiły jego największe atuty. Jeśli miał pokonać zagrożenie i zapewnić Dhanu bezpieczeństwo, musiał posłużyć się rozumem. Ale jak powstrzymać wroga, który nie ma twarzy? - zastanawiał się, przeglądając tłum kłębiący się na dziedzińcu.
Przypomniał sobie, jak okropnie potraktował tamtą dziewczynę, i poczuł wyrzuty sumienia. Miała złocistą skórę. To go zaskoczyło, bo Angielki szczyciły się mlecznobiałą cerą, którą pieczołowicie chroniły przed słońcem. Nie zachował się jak należy, powinien ją przeprosić. Ogarnął go wstyd. Postanowił naprawić zło, ale kiedy się odwrócił, okazało się, że jej powóz już zniknął.

Rosa, spięta i poirytowana, odbyła resztę podróży w milczeniu. Zwada z nieznajomym i próba skrzywdzenia dziecka podziałały na nią silniej, niż przypuszczała. Zastanawiała się, kim był ten mężczyzna i co go łączyło z Hinduską. Mówił w jej języku, czyli spędził dłuższy czas w Indiach. Dość, powiedziała sobie, to nie twoja sprawa. Próbowała przestać rozmyślać o nieznajomym i skupić się na przyjeździe do Fountains Lodge.
Pobiegła myślami do Clarissy i jej udręki z powodu narzuconego małżeństwa z hrabią Ashurstem. Zdawała sobie sprawę, przez co przechodzi siostra. Utożsamiała się z nią, bo sama również straciła ukochanego, Simona Garfielda. Jego śmierć stanowiła ostateczny koniec ich miłości. W wypadku Clarissy nie musiało tak być. Rosa zamknęła oczy, bliska płaczu. Wiedziała, jak traumatycznym przeżyciem dla ukochanej siostry byłoby wymuszone małżeństwo. Czuła, że powinna pomóc Clarissie, która nie potrafiła się bronić, ale wówczas musiałaby przeciwstawić się babce. Amelia Ingram była kobietą budzącą respekt, a nawet lęk, ale równocześnie tak słabego zdrowia, że Rosa obawiała się, czy zdąży zaaranżować małżeństwa dla obu wnuczek.
Z westchnieniem odchyliła głowę na oparcie i zamknęła oczy, jej myśli popłynęły do Simona. Łączyło ich uczucie słodkie i delikatne, ich miłość była szczęśliwa i pogodna. Słoneczny uśmiech i ciemnobrązowe oczy Simona pozostaną na zawsze wyryte w jej duszy. Jego śmierć podczas wyprawy na ryby stanowiła dla Rosy cios, z którego, jak sądziła, nigdy się nie podźwignie. Udało jej się zepchnąć uczucia do niego w najgłębsze zakamarki serca, ale w chwilach takich jak ta wypływały na powierzchnię. Nie można przestać kogoś kochać tylko dlatego, że umarł. Ból po utraconej miłości nie osłabł, zapewne minie trochę czasu, nim rana się zabliźni.
Powóz rozwijał dobrą prędkość, konie szybko przemierzały kręte, wąskie drogi, a gdy zbliżyli się do Fountains Lodge, gałęzie drzew utworzyły nad szosą baldachim. Rosa tylko raz w życiu była w Anglii, gdy przyjechały z Clarissą do Berkshire z dłuższą wizytą. Dlatego tak bardzo zaskoczył ją fakt, że wszystko tutaj wydawało się jej znajome – krajobraz, wioski i imponujący Ashurst Park w głębi doliny, rozległa siedziba rodowa hrabiego Ashursta. Powóz minął właśnie wysoką pozłacaną bramę z kutego żelaza zwieńczoną herbem. Dom nie był widoczny z drogi, ale podczas konnych przejażdżek oglądała go ze szczytów lesistych wzgórz.
Wkrótce w polu widzenia Rosy pojawił się Fountain Lodge, piękny, siedemnastowieczny dwór. Przestronny dom stał w pewnym oddaleniu od wioski Ashurst, po wschodniej stronie sporego podwórza znajdowały się zabudowania gospodarcze i stajnie. Został zbudowany przez rodzinę Ingramów i przez cały czas pozostawał w jej posiadaniu. Poza garderobianą Amelii Ingram i gospodynią, które miały tu własne pokoje, cała służba mieszkała w wiosce.
Rosa wbiegła do holu Fountains Lodge i na użytek kręcącej się wokół służby przywołała na twarz pogodny uśmiech. Zdjęła czepek i potrząsnęła głową. Szopa kasztanowych loków zdawała się eksplodować dziko wokół jej głowy.
– Cześć, babciu – zawołała na widok starszej damy, która weszła do holu, postukując laską i zmierzając sztywno naprzód, aby przywitać wnuczkę. Elegancka i nosząca się po królewsku siedemdziesięciopięciolatka była kobietą drobną i kruchą. Artretyzm i wiek pozbawiły jej mięśnie siły, ale powściągliwość, niewzruszona pewność siebie i majestatyczne zachowanie, zrodzone z uprzywilejowanego życia, pozostały niezmienne. Aż trudno uwierzyć, że kobieta tak drobna i krucha mogła być aż tak nieugięta.
– Jesteś wreszcie, najwyższy czas.
– Dobrze znowu być tutaj. Jak się czujesz, babciu?
– Lepiej, zwłaszcza od kiedy jestem w domu.
Amelia rzuciła okiem na młodszą wnuczkę i nabrała przekonania, że będzie musiała nieźle się natrudzić, aby wydać ją szybko za mąż. Maniery Rosy pozostawiały wiele do życzenia, w przeciwieństwie do Clarissy nie miała pojęcia o dystyngowanym zachowaniu. Była małą dzikuską, nieokiełznanym dzieciakiem, ale inteligentnym i bystrym. Amelia pamiętała, że jako dziecko Rosa ciągle stwarzała problemy i przyprawiała wszystkich o ból głowy. W dodatku była dumna, samowolna i kierowała się własnymi regułami, jednak Amelia nie zamierzała dać za wygraną.
– Oczekiwaliśmy cię jakieś trzy dni temu. Mam nadzieję, że Clara czuła się już lepiej, kiedy wyjeżdżałaś z Londynu?
– Tak, przesyła ucałowania. No i w końcu tu jestem, cudownie znowu cię zobaczyć.
Rosa słodziutko cmoknęła babkę w policzek i podeszła do siostry, która pojawiła się w ślad za babką. Clarissa wydawała się niemal przezroczysta. Istniało między nimi wyraźne podobieństwo, choć Clarissa miała niebieskie oczy i jasnobrązowe włosy. Natomiast charaktery obu sióstr różniły się diametralnie. Clarissa była łagodniejsza i spokojniejsza z natury, Rosa bardziej żywiołowa i skłonna do otwartego buntu, gotowa z determinacją iść własną drogą. Była o dwa lata młodsza od Clarissy, ale zawsze wydawało jej się, że to ona jest starsza, i czuła się odpowiedzialna za Clarissę.
Siostry padły sobie w objęcia, wydając radosne okrzyki powitalne.
– Już nie mogłam się doczekać twojego przyjazdu, Roso. Pewnie ciocia Clara nie chciała cię puścić.
– To prawda, ale ma nadzieję szybko zobaczyć nas obie, bo przyjedzie przecież tutaj na twój ślub. – Uśmiech zniknął z twarzy Clarissy i Rosa natychmiast pożałowała swoich słów.
Amelia zastukała laską w posadzkę.
– Czeka nas mnóstwo pracy, jeśli Clarissa ma poślubić naszego sąsiada, hrabiego Ashursta.
– Zrobię co w mojej mocy, żeby pomóc w przygotowaniach. Lubię mieć dużo zajęć.
– Już ja dopilnuję, żebyś ciągle była zajęta. Trzeba włożyć wiele trudu, aby przygotować cię do twojej przyszłej życiowej roli. Przecież muszę znaleźć męża również dla ciebie, kiedy tylko zapewnię stabilizację Clarissie. Choć zdaję sobie sprawę, że masz buntowniczą naturę.
– Ojciec bez wątpienia przyznałby ci rację. Zawsze załamywał nade mną ręce. Tylko do Clarissy nigdy nie miał najmniejszych zastrzeżeń. – Rosa serdecznie uścisnęła rękę siostry, zmartwiona, że Clarissa straciła swą zwykłą witalność. – W jego oczach ty nigdy nie mogłaś zrobić nic złego. Ale jeśli chodzi o mnie, to nie śpieszy mi się do ślubu, babciu. Jestem realistką. Widzę świat takim, jaki jest, i zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będę akceptowana w najwyższych kręgach towarzyskich, do których ojciec aspirował. On tego nie rozumiał.
Ojciec Rosy i Clarissy miał opinię człowieka twardego i autorytatywnego. Ciężko pracował na plantacji i tego samego oczekiwał od innych. Niestety nie był autorytetem dla młodszej córki, natomiast starsza córka była dla niego prawdziwą pociechą.
– Masz rację, Roso – przyznała babka. – Niemniej jednak był twoim ojcem i musisz respektować jego życzenia dotyczące przyszłości twojej i Clarissy. – Schrypnięty głos babki zdradzał jej skrywaną rozpacz po śmierci jedynego syna. – Twój ojciec nie żyje, ale masz obowiązek stosować się do jego woli. – Przypominała to wnuczce za każdym razem, kiedy Rosa poruszała ten temat. – A on chciał, żebyś przybyła do Anglii i nabrała subtelnych manier właściwych szlachetnie urodzonej damie. Dopilnuję, żeby tak się stało, choćbym miała przy tym wyzionąć ducha. A wbrew temu, co przed chwilą powiedziałaś, tytuł szlachecki otwiera wiele drzwi, które pozostałyby zamknięte, gdybyś została panną Ingram. Jeśli Pan Bóg pozwoli, to jeszcze przed śmiercią zobaczę was obie wydane za mąż.
Rosa przełknęła z trudem, bo w gardle czuła dławiącą gulę. Jakie trudne mogło stać się jej życie, jak trudna okazała się przeprowadzka do Anglii.
– Postaram się nie sprawić ci zawodu, babciu.
Mówiła szczerze, naprawdę nie chciała rozczarować babki, ale pragnęła również mieć wpływ na swoją przyszłość.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel