Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Skandaliczny romans panny Grant
Zajrzyj do książki

Skandaliczny romans panny Grant

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron272
ISBN978-83-276-9998-5
Wysokość170
Szerokość107
Tytuł oryginalnyA Forbidden Liaison with Miss Grant
TłumaczKarol Hajok
Język oryginałuangielski
EAN9788327699985
Data premiery2023-09-13
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Skandaliczny romans panny Grant" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
W Edynburgu trwają przygotowania do wizyty króla Jerzego IV. Odświętny nastrój drażni Constance, która z goryczą myśli o zbliżających się urodzinach. Utraciła wszystko, co kochała, teraz musi się zadowolić pozycją damy do towarzystwa, chociaż żywo interesuje się polityką i pod pseudonimem pisze pełne pasji eseje społeczne. Chętnie zrobiłaby coś szalonego, przerwała monotonię samotnego życia. Wdaje się w pogawędkę z sympatycznym nieznajomym, pozwala zaprosić na lunch, nie protestuje, gdy Grayson wynajmuje dla nich pokój w tawernie. Oboje marzą o chwili zapomnienia i choć udaje im się uciec od codziennych problemów, o wiele trudniejsze okaże się ignorowanie podszeptów serca, że właśnie odnaleźli miłość życia.

 

Fragment książki

 

Constance Grant stała na szczycie wzniesienia i wpatrywała się w zwęglone szczątki wioski Clachan Bridge. Choć minął już miesiąc, odkąd to miejsce zostało spalone i doszczętnie zrównane z ziemią, wciąż unosił się tu ostry smród dymu, który wypełniał usta i nos.
W październiku ubiegłego roku sędzia po raz pierwszy próbował doręczyć mieszkańcom nakazy sądowe. Mieszkańcy wioski bezczelnie je podarli. W listopadzie sędzia wrócił. Tym razem przybył pod eskortą kilku konstabli. Towarzyszył mu zarządca majątku lairda. Zarządca nazywał się Robert Lockhart i dopóki nie zyskał przychylności lairda, był zwykłym synem pastora, jednym z nich. Człowiekiem niegdyś przez wszystkich podziwianym i drogim sercu jednej głupiej kobiety zaślepionej miłością. Człowiekiem, który teraz stał się zwiastunem ich upadku. Może i niechętnie, ale koniec końców dopilnował, by nakazy sądowe zostały oficjalnie doręczone.
Pomimo świadomości tego, co spotkało inne wioski w posiadłości, jak i okoliczne tereny, mieszkańcy Clachan Bridge nie chcieli złożyć broni. Mieli nadzieję i modlili się o ułaskawienie. O to, by zwyciężyła sprawiedliwość, żeby Lockhart udaremnił plany swojego mocodawcy. Przecież wcześniej zapewnił im odroczenie eksmisji, dzięki czemu mogli przeczekać ostrą zimę we własnych domach. Niektórzy którzy uznali to za dobry znak, uprawiali jak zwykle przydomowe ogródki, orali pola i przygotowywali się do przyszłorocznych zbiorów. Kiedy jednak Lockhart pojawił się ponownie w maju z oddziałem swoich ludzi, przybyszów rekrutowanych z nizin, mieszkańcy wioski byli zmuszeni zaakceptować fakt, że zarządca ich nie obroni. Mieli stracić swoje domy, ziemię i środki do życia.
Wszystkie te zniszczenia i masowe eksmisje były dokonywane w imię czegoś, co nazywano w tamtych dniach postępem. Głębokie niedowierzanie szybko przerodziło się we wściekłość i strach, a następnie w dziką panikę. Tego sądnego dnia kobiety próbowały ratować dzieci i dobytek, a mężczyźni rozpaczliwie starali się powstrzymać ludzi zarządcy przed zburzeniem chat.
Dano im piętnaście minut na opuszczenie domów. Piętnaście nędznych minut na wyniesienie na zewnątrz wszystkiego, co posiadali. Ciężkie drewniane kufry załadowane ubraniami, zastawą stołową i pamiątkami rodzinnymi były ustawiane w przydomowych ogródkach. Ze zbyt ciężkich do przeniesienia komód pospiesznie wyciągano miski, garnki, przybory kuchenne i łyżki. Czajniki i płyty do pieczenia były zabierane z palenisk, przy których leżały od dziesięcioleci. W miarę upływu minut panika ustępowała miejsca ponurej determinacji. Dzieci niepewnie dreptały tam i z powrotem, chwytając, co się dało: stołki, dzbanki na wodę, dywaniki sprzed kominków, żeliwne patelnie. Kobiety zabierały kołowrotki, a mężczyźni narzędzia do pracy.
Ojciec Constance przepchnął się przez tłum mieszkańców i rzucił na Lockharta – jednego ze swoich dawnych uczniów, mężczyznę, którego serdecznie powitał w swoim domu, gdy ten przyszedł się zalecać do jego jedynej córki. Zarządca nie próbował się bronić. Jego oczy błądziły ponad ramieniem jej ojca i szukały oczu Constance. Czy to była jego ostatnia prośba o zrozumienie lub przebaczenie? Constance odwróciła się od niego z bólem serca. Nie wątpiła, że Lockhart był rozdarty, ale dokonał już wyboru, a ona zdecydowała, że nie będzie mu współczuć i nigdy mu nie wybaczy.
Mieszkańcy wioski gorączkowo krzyczeli do siebie nawzajem, spanikowane kury biegały w kółko, gdacząc głośno. Psy szczekały, krowy ryczały z przerażenia. A potem Lockhart sprawdził godzinę na srebrnym zegarku, który laird podarował mu z okazji awansu na zarządcę. Kiedy ogłosił drżącym głosem, że upłynęło piętnaście minut, wszyscy, od najmniejszego niemowlęcia trzymanego do najstarszej babki, umilkli.
Zarządca zawahał się, jakby nie potrafił wydać rozkazu, ale jego ludzie się nie zawahali. Wkroczyli do akcji, burząc ściany chat, rąbiąc pale podtrzymujące dachy i bezlitośnie wyrywając drzwi z zawiasów. Zapłonął ogień. Zaczął się lament, płacz i krzyki. Strzechy z paproci i wrzosów, które przez piękną wiosenną pogodę były suche jak pieprz, w ciągu kilku sekund zajęły się ogniem. Żar był tak silny, że zmusił wszystkich do odstąpienia od chat. Od czasu zeszłorocznych tragicznych wydarzeń podczas palenia sąsiedniej wioski nikt nie zaryzykował pozostania w domu w ramach protestu. Spalenie człowieka w jego własnej chacie podczas eksmisji najwyraźniej w świetle prawa nie było morderstwem.
Patrzyli więc w milczeniu, to znaczy milczeli wszyscy oprócz szlochających dzieci, wyjących psów oraz pastora, ojca Lockharta, który modlił się bezskutecznie i za późno, by jego trzódka została oszczędzona.
Płomienie przybrały na sile. Dym stał się gęstą czarną chmurą, której smród wypełniał usta i nosy, sprawiając, że oczy szczypały i łzawiły. Lockhart stał w lekkim rozkroku, z ponurą miną, unikając spojrzenia Constance. Mieszkańcy wioski byli zbyt oszołomieni, by go błagać o litość czy mu złorzeczyć. Constance stała w milczeniu, przekonana, że jest świadkiem wizji piekła. Nie przypuszczała, by kiedykolwiek miało ją spotkać coś gorszego. Ale wtedy usłyszała, że jej ojciec wydaje dziwny dźwięk przypominający szloch i powoli pada na ziemię. Na pomoc przybiegła mu Mhairi, miejscowa zielarka, ale nawet ona nie była w stanie pomóc.
Od tego strasznego dnia minął miesiąc. Wspomnienia sprawiły, że Constance zapiekły oczy. Nie zapłakała jednak, nie miała już więcej łez. Odwróciła się od ruin wioski i ruszyła w górę krętą ścieżką prowadzącą do budynku szkoły. Tutaj się urodziła, tu umarła jej matka. Jej ojciec leżał na cmentarzu położonym o milę stąd, za wrzosowiskiem. Pochowano go w rodzinnym grobie z żoną i dwójką małych dzieci, jej braćmi, którzy urodzili się zbyt wcześnie i których Constance nigdy nie poznała. Teraz wszyscy byli już razem. Miała gorącą nadzieję, że zaznali spokoju.
Jeśli chodzi o mieszkańców wioski, to niektórzy zgodzili się wyruszyć w opłaconą przez lairda podróż do Kanady. Inni próbowali zarobić na życie na wybrzeżu. Byli i tacy, którzy rozproszyli się na cztery strony świata, szukając miłosierdzia u swoich krewnych albo próbując ułożyć sobie na nowo życie w miastach. Bardzo niewielu spędzało noce w budynku szkoły, do której zakradali się po zmierzchu, by znaleźć tam schronienie i pożywienie. Czy obecność Constance ich chroniła? Jak dadzą sobie radę, gdy ona odejdzie? A przecież musiała wyjechać, bo nie było już nikogo i niczego, kto by ją tu trzymał.
Młode pędy, które wyrosły z zasianych wiosną nasion, zwiędły i zmarniały na podwórkach. Tak samo umarła nadzieja. Wioska miała się stać pastwiskiem dla owiec. Constance wierzyła, że ludzie, których uczył niegdyś jej ojciec, a potem ona, przetrwają. Wszyscy byli twardzi, lecz utrata ziemi złamała ich serca i dusze.
Constance też była załamana. Trawił ją żal i poczucie winy. Czy mogła zrobić więcej, aby temu zapobiec? Może lepiej argumentować albo żarliwiej błagać? Teraz już nigdy się tego nie dowie. W jej drewnianym kufrze było niewiele rzeczy. Przynajmniej kiedy dotrze już na południe, będzie miała zapewnione schronienie.
A co do tego domu, jedynego, jaki znała, to jaki byłby pożytek z sali szkolnej, skoro zabrakło dzieci do nauczania? To był solidny budynek z łupkowym dachem, szybami w oknach i paleniskiem w każdym pomieszczeniu. Bez wątpienia laird znajdzie dla niego zastosowanie. Może przeznaczy go na dom dla zarządcy, który tak dobrze mu służył? Czy Lockhart będzie w stanie tu żyć z duchami, które z pewnością go nawiedzą? Constance przeklęła mężczyznę, który ich zdradził.
Pożegnała się z rodzicami przy ich grobie. Woźnica powinien się po nią zjawić lada chwila. Chwyciła koszyk, po raz ostatni przekręciła klucz w zamku drzwi szkoły i zostawiła go tam. Potem wróciła ścieżką, by usiąść na prostym drewnianym kufrze i czekać na wóz.

***
Ptaszki mi doniosły, że tego lata Szkocja może się spodziewać egzotycznego i rzadkiego gościa. Wkrótce na naszym wybrzeżu podobno pojawi się paw królewski. Będzie tam krótko, a następnie powróci do stolicy, swojego naturalnego siedliska. Ta wizyta ukazuje sezonowe zwyczaje tak zwanych szkockich arystokratów, którzy będą ustawiać się w kolejce, aby powitać pawia. Ci, którzy chwalą się swoimi szkockimi korzeniami, tak naprawdę traktują swoje rozległe posiadłości jak dojną krowę służącą do finansowania londyńskiego stylu życia. Ich ciężko pracujący dzierżawcy są dla nich jedynie środkiem do osiągnięcia nadzwyczaj korzystnego celu. W takim towarzystwie nasz dostojny królewski gość będzie się czuł jak u siebie w domu. W końcu ciągnie swój do swego.
Jako że minęło ponad dwieście lat, odkąd po raz ostatni zostaliśmy zaszczyceni wizytą monarchy, można by pomyśleć, że nasza piękna górska Kaledonia jest jak pomijany krewny, którego tylko z grzeczności uwzględnia się w unii między Królestwem Anglii a Królestwem Szkocji. Dla nas, zwykłych obywateli, zasadniczym pytaniem jest, czy powinniśmy rozwinąć czerwony dywan przed przybyszem i dać wyraz naszej słynnej gościnności, czy też wyłożyć przed nim na stół zgniłe owoce i zademonstrować naszą słynną wrogość wobec tych, którzy nas uciskają. Biorąc pod uwagę, że Jego Wysokość jest znanym smakoszem, ale ma skłonności do ekscesów i podagry, Wasza Flora poleca owoce. Dużo owoców podawanych z zapałem i ostrożnością.
Jeśli niektórzy z naszej kaledońskiej elity zostaną przy tym lekko pokiereszowani, można to uznać za sprawiedliwość dziejową. Nie wolno zapominać, że ci sami ludzie starannie unikają pobrudzenia sobie rąk. Wolą, by to ich zarządcy wypędzali ciężko pracujące rodziny z miejsc, które należały do nich od pokoleń.

Flora MacDonald, „Nowy Dziennik Jakobicki”

Newhaven, niedaleko Edynburga
Poniedziałek, 8 lipca 1822 r.

Mimo że wioska rybacka Newhaven znajdowała się nie dalej niż trzy mile od centrum Edynburga, dzięki czystszemu powietrzu było tu jak w innym świecie. Constance szła brukowaną ulicą, mijając rzędy charakterystycznych domów, do których wchodziło się po stromych schodkach prowadzących od razu na pierwsze piętro, bo na parterze było miejsce na suszenie rybackich sieci.
Panowała tu cisza nieprzerywana harmidrem edynburskiego ruchu ulicznego, do którego Constance się nie przyzwyczaiła. Kiedy wychodziła ze swojego domu przy Coates Crescent, nie wiedziała jeszcze, że tu przyjdzie. Nie mogła sobie nawet przypomnieć, jak to się stało, że nogi poniosły ją nad zatokę Firth of Forth. Najwyraźniej spacerowanie wychodziło jej dużo lepiej niż myślenie. Gdy dotarła do portu, nagle ogarnęła ją melancholia.
Było po odpływie, łodzie rybackie tkwiły na mieliźnie. W powietrzu unosił się zapach soli, spieczonych na słońcu wodorostów i ryb, chociaż większość została już sprzedana na targu po drugiej stronie portu. Newhaven w niczym nie przypominało położonej z dala od morza górskiej wioski, którą Constance opuściła sześć lat temu, a jednak przywodziło na my myśl Clachan Bridge. Ogarnęła ją fala tęsknoty oraz pragnienie powrotu do szczęśliwszych czasów. Zazwyczaj starała się nie rozpamiętywać przeszłości, jednak tego dnia wróciły do niej wspomnienia, które od dawna tłumiła. Duchy tych, których straciła, domagały się wysłuchania. Co się stało z dziećmi, które uczyła? Czy któreś z nich przeżyło wystarczająco długo, by cieszyć się życiem? Czy pozostał jakiś ślad, który przypominałby pasterzom, którzy teraz przemierzali te ziemie, o tętniącej niegdyś życiem wiosce? A co z lojalnym zarządcą, którego laird zatrudnił do brudnej roboty? Czy znalazł inne zastosowanie dla budynku szkoły? Może pozwolił szkole popaść w ruinę, a może się tam wprowadził? Marbhphaisg orra! Niech będą po stokroć przeklęci wykonawcy rozkazów lairda.
A jednak w jej przekleństwie brakowało goryczy. Gdyby Lockhart odmówił wykonania polecenia lairda, ten po prostu znalazłby innego zarządcę. To, że nie odmówił, wiele Constance nauczyło. Kiedy opuszczała Clachan Bridge, jej serce nie było złamane, tylko zbolałe. W tych pierwszych miesiącach po tragedii, kiedy Pearl dała jej dach nad głową, Constance ledwie miała ochotę wstawać rano z łóżka. Dni mijały, a ona nawet nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu. Dryfowała przez swoje pierwsze edynburskie lato bez celu, nieświadoma. że jesień przechodzi się w zimę, a zima w wiosnę. W szarym mieście łatwo było przegapić zmiany pór roku. Łatwiej było pogrążyć się w bezczynności.
Aż w końcu Pearl przedstawiła jej pewnego mężczyznę, który zmusił Constance, by spojrzała na siebie krytycznie i zadała sobie pytanie, czy naprawdę chce być taka bezwolna. Czy zamierza biernie się przyglądać, jak tacy ludzie jak laird i jego zarządca niszczą cudze życia. Paul poradził jej, by przestała płakać, zaczęła protestować i spróbowała otworzyć ludziom oczy. Niech przestaną chować głowy w piasek, niech rozlegnie się krzyk, którego nie sposób ignorować.
Constance uśmiechnęła się do tego wspomnienia, a jej nastrój odrobinę się poprawił. Pearl dała jej schronienie, a Paul przywrócił jej życiu cel. Przez ostatnie cztery lata Constance niestrudzenie opowiadała o krzywdach mieszkańców górskich osad. Była przekonana, że jej wysiłki wpłyną na opinię publiczną. Gdy tylko ludzie poznają prawdę, z pewnością zażądają zakończenia tego procederu.
Jednak stało się inaczej, coraz więcej wiosek znikało, a tereny po nich zamieniano w pastwiska dla owiec. Paul zaczynał tracić zapał, a wczoraj stwierdził, że już zbyt długo krzyczą na próżno i być może nadszedł czas, aby przyznać się do porażki. Constance długo protestowała i błagała, by się nie poddawał, jednak i ją opadły wątpliwości. Czy marnowała swój czas? Czy ta krucjata nie miała sensu? Constance mieszkała w Edynburgu od sześciu lat. Przez dwa pierwsze była zagubiona, a przez ostatnie cztery wkładała serce i duszę w swoją działalność. Wszystko na nic.
Poświęciła tak wiele i wszystko na próżno? To, co tak zwane elity promowały jako postęp, okazało się niemożliwe do zatrzymania. Stare zasady zostały zniszczone, wkrótce w górach Szkocji nie będzie już rdzennych mieszkańców, a po bezkresnych pastwiskach będą wędrować owce.
W przyszłym tygodniu kończyła czterdzieści lat. I co osiągnęła w tym wieku? Jej jedyni bliscy leżeli na cmentarzu przy Clachan Bridge. Nadzieje na założenie własnej rodziny również zostały tam pochowane, zniszczone przez człowieka, który przedłożył swoje ambicje nad jej potrzeby. Jej działalność wymagała dyskrecji, może dlatego poza Pearl i Paulem nie miała przyjaciół ani powierników.
Och, na litość boską, co było z nią nie tak? Był piękny dzień, a ona zamiast się nim cieszyć, pogrążyła się w czarnych myślach. Może i jej życie było nudne, ale przecież całkiem wygodne.
Minęła zamknięty targ rybny i dotarła do wejścia do portu. Usilnie próbowała się otrząsnąć z ponurego nastroju, ale po raz pierwszy w życiu czuła nieubłagany upływ czasu.
Przypomniała sobie w duchu, że wiek to tylko liczba. Kiedy się obudzi rano w dniu swoich urodzin, nie będzie się różnić od kobiety, którą była wieczorem. No i właśnie o to jej chodzi. Nie chciała powoli wkraczać w średni wiek, pragnęła odzyskać dawny blask i budzić się z ciekawością, co przyniesie nadchodzący dzień. Chciała, by każdy dzień wyróżniał się na tle innych, a nie rozmywał się w odcieniach sepii. Chciała więcej kolorów.
W końcu nastrój Constance się poprawił. Zbyt wiele poświęciła, by teraz się poddać. Jeśli król rzeczywiście przyjedzie do Edynburga, a to wydawało się teraz bardzo prawdopodobne, to oczy całego świata zwrócą się na miasto. To będzie doskonała okazja, żeby narobić szumu, którego nie będzie można zignorować. Szkocka arystokracja zjeżdża tłumnie do miasta, dumnie prezentując barwy swoich klanów, podczas gdy prawdziwi górale są wyrzucani ze swojej ziemi. Co za hipokryzja! Ta wizyta może być początkiem prawdziwych zmian. To była ostatnia szansa, by przekonać ludzi do swych racji i położyć kres niesprawiedliwości. Nie mogła się teraz poddać! Jeśli już musi skończyć czterdzieści lat – czterdzieści! – to niech to będzie punkt zwrotny. Nie będzie się chować w łóżku. Przekona Paula, żeby się nie poddawał. Rzuci się w wir pracy, by jak najlepiej wykorzystać wizytę króla.
Uśmiechnęła się, bo jej nastrój wreszcie zaczął pasować do dzisiejszego dnia. Postanowiła, że dziś pozwoli sobie na chwilę wytchnienia i nie będzie się zamartwiać przyszłością. Dotarła do najdalej wysuniętego punktu falochronu. Nadchodzący przypływ był coraz bliżej wejścia do portu. Zamknęła oczy i podniosła głowę ku słońcu, by poczuć nieco ciepła na twarzy.

Grayson Maddox obserwował okolice nabrzeża i falochronu u wejścia do portu. Jeśli król Jerzy przypłynie do Edynburga, to właśnie tutaj. Wizyta nie została jeszcze oficjalnie potwierdzona, ale Grayson wiedział z pewnych źródeł, że okręt Jego Królewskiej Mości jest przygotowywany w Greenwich do podróży. Chociaż przypominał Shonie i Neilowi, że dopóki okręt nie wypłynie do portu, nic nie jest przesądzone, to jego dzieci nie kryły podekscytowania. Grayson nie widział w tym nic ekscytującego. Stać wraz z tysiącami innych osób, by przelotnie spojrzeć na monarchę? Jego dzieci miały jednak inne zdanie, a jemu w ostatnich czasach rzadko udawało mu się sprawić im radość. Na początku podszedł sceptycznie do prośby, by wybrał się do Edynburga i osobiście zapewnił im zakwaterowanie na czas królewskiej wizyty. Ostatecznie perspektywa kilku dni tylko dla siebie wydała mu się bardzo pociągająca.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel