Skandaliczny ślub panny Lydii
Przedstawiamy "Skandaliczny ślub panny Lydii" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Lydia przeżyła szok, gdy ojciec postanowił ją wydać za starego, znanego z rozwiązłości markiza. Nie słuchał protestów córki, odwołał się do jej poczucia obowiązku. Długo ją utrzymywał, teraz ona musi uchronić go od więzienia dla dłużników. Jednak kolejny pomysł ojca naprawdę ją przeraził. Ma wyjść za Wolfa, właściciela kasyna, który jest gotów zapłacić za jej rękę więcej niż markiz. Przed laty przeżyli młodzieńczy romans, lecz rozstali się w gniewie. Wolf nadal ją pociąga, ale powinna odrzucić z pogardą jego ofertę. A jednak ją przyjmuje. Może chce uratować ojca przed bankructwem, a może posłuchała głosu serca…
Fragment książki
– Słyszałem dziś arcyciekawą plotkę na twój temat, Lydio.
Kilka słów wypowiedzianych dźwięcznym barytonem wystarczyło, by zachwiała się na nogach. Rozpoznałaby ten głos wszędzie. Zwłaszcza gdy rozbrzmiewał tuż za jej plecami, niemal zagłuszając orkiestrę oraz gwar rozmów, które niosły się po zatłoczonej sali balowej.
Owen Wolf… Naturalnie zauważyła go wśród gości znacznie wcześniej. Trudno byłoby go przeoczyć, kiedy bratał się z elitą, wymieniał ukłony oraz uściski dłoni z najbardziej wpływowymi przedstawicielami londyńskiej śmietanki. Ujmujący jak zwykle. Mało kto oparłby się jego urokowi. Jako najprzystojniejszy mężczyzna na balu niewątpliwie rzucał się w oczy. Należał do osób, których zwyczajnie nie sposób nie zauważyć. Wiedziała coś o tym, bo im bardziej próbowała go ignorować, tym bardziej przyciągał jej uwagę. Walczyła z tym, odkąd się poznali, zazwyczaj na próżno.
Dziś była nie w sosie, więc nie do końca nad sobą panowała. Zapewne dlatego nie udawało jej się unikać go tak skutecznie jak zwykle.
Nie w sosie to mało powiedziane. Z nerwów ledwo trzymała się na nogach. Nie była w nastroju do sprzeczek i nie miała najmniejszej ochoty wdawać się z nim w słowne utarczki. Oczywiście za nic by się do tego nie przyznała. Prędzej ją piekło pochłonie, niż da po sobie poznać, że nie jest jej tak obojętny, jak próbowała mu wmówić. Sama jego obecność wyostrzała jej zmysły i przyprawiała ją o gęsią skórkę. Diabli nadali… Oddałaby wszystko, byle tylko wyrzucić go z myśli.
Popatrzyła bez emocji na pary pląsające na parkiecie. Potrzebowała chwili, żeby wziąć się w garść. W końcu odwróciła się i posłała mu chłodne spojrzenie. Miała nadzieję, że sprawia wrażenie obojętnej i zdystansowanej.
– Nie interesują mnie plotki – oznajmiła wyniośle. – Swoją drogą ich miłośnicy muszą być bardzo zdesperowani, skoro wzięli na języki właśnie mnie. Najwyraźniej zabrakło im ciekawszych tematów… – Zwiesiła głos i uniosła brew. – Poza tym nie życzę sobie, żeby zwracał się pan do mnie po imieniu.
Spodziewała się, że będą o niej plotkować. To było nieuniknione. Nie sądziła jednak, że sensacyjne wieści zaczną się szerzyć tak błyskawicznie. Sama dowiedziała się przecież o planach ojca zaledwie kilka godzin wcześniej.
Zgodziła się na zamążpójście tuż przed wyjściem na bal. A teraz robiła dobrą minę do złej gry i udawała, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ojciec wmanewrował ją w niechciane małżeństwo, apelując do jej poczucia obowiązku.
– Uwierz mi, nie mamy wyboru – zapewniał ją potem brat. – Twoje zaręczyny to dla nas ostatnia deska ratunku. Bądź dobrej myśli, możliwe, że do ślubu jednak nie dojdzie. Staniesz przed ołtarzem, tylko jeżeli zawiedzie wszystko inne.
Wszystko inne? Czyli co? Oboje wiedzieli, że wydanie jej za mąż to jedyne rozwiązanie. Bartonowie stali na skraju bankructwa. Zmierzali ku nieuchronnej ruinie i powoli kończyły im się pomysły. Tudzież fundusze na bieżące wydatki.
Raptem pojęła w pełni, co to dla niej oznacza, i oblała się zimnym potem. Przerażona perspektywą ponurej przyszłości, uraczyła rozmówcę poirytowaną miną. W obecnym stanie ducha nie musiała się wysilać. Apodyktyczne spojrzenia przychodziły jej bez trudu.
Przeszła nieśpiesznie obok Wolfa, choć wolałaby wziąć nogi za pas i pognać do domu, żeby lizać rany w zaciszu swojego pokoju.
Nie powinna była dziś wychodzić z domu. Postanowiła pokazać się publicznie z czystej przekory. Usiłowała odwlec nieuniknione. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że jej życie wkrótce bezpowrotnie się zmieni, więc udawała beztroskę. Tak było prościej.
On tymczasem stał niedbale oparty o filar, z arogancko splecionymi ramionami i rozglądał się dookoła, jakby świat leżał u jego stóp. Jak zwykle elegancki, przystojny i pewny siebie. Jego przenikliwe błękitne oczy widziały stanowczo zbyt wiele. Cóż, miał mnóstwo wad, ale z pewnością nie można mu było odmówić inteligencji. Już kiedy jako młody chłopak pracował dla jej rodziny jako stajenny, był niesamowicie bystry. Spryt i lotny umysł stały się jego znakami rozpoznawczymi. Nie zdołałby ich ukryć, nawet gdyby chciał.
– Czyli to jednak prawda, milady? – Próbowała uciec z tego nużącego przyjęcia i tym samym uwolnić się od jego obecności, ale choć pędziła w stronę wyjścia, Wolf dogonił ją bez najmniejszego wysiłku. – Szacowny papa rzeczywiście zamierza sprzedać panią temu, kto da więcej?
Żebyś wiedział, pomyślała ze złością. Sprawy zaszły tak daleko, że ojciec mógł albo przehandlować córkę, albo wylądować w więzieniu dla dłużników. Wolf bez wątpienia doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo ostatnio zawsze był świetnie poinformowany, i to na długo przed innymi. Kolejny z jego licznych denerwujących nawyków.
– Wierzyć się nie chce. – Pokręciła głową i udając zdumienie, otworzyła wachlarz. Wiele ją kosztowało, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest wstrząśnięta. Jakby coś w niej nagle umarło. – Czego to ludzie nie wymyślą… Ale skoro wygadują o mnie niestworzone bzdury, to przynajmniej na jakiś czas dali spokój innym nieszczęśnikom. Zatem płynie z tego jakiś pożytek.
– Więc jednak naprawdę wychodzi pani za mąż – stwierdził z niedowierzaniem, potrząsając złotą czupryną. W jego oczach pojawiło się zaniepokojenie. Rzecz jasna nie wzięła tej rzekomo szczerej troski za dobrą monetę. Nie była aż tak naiwna, choć jej głupie serce wciąż pragnęło wierzyć, że jest zdolny do odczuwania emocji.
– A ja, durny, byłem przekonany, że przez te lata czekała pani na mnie – dodał po chwili. Lubił jej przypominać, że w zamierzchłej przeszłości coś ich łączyło. Prawdopodobnie znajdował w tym perwersyjną przyjemność.
Nie musiał się wysilać, i bez tego nie potrafiła o tym zapomnieć. Zapamiętała każdy szczegół ich pierwszego spotkania. Zupełnie jakby miało miejsce wczoraj. Tamtego roku spędziła całe lato poza miastem. Pewnego dnia wróciła z matką do rezydencji przy Berkeley Square. I właśnie wtedy, gdy ich powóz zajechał przed dom i ktoś jak zwykle otworzył drzwiczki, żeby pomóc im wysiąść, nagle ujrzała jego niewiarygodnie przystojną twarz i zajrzała w najbłękitniejsze oczy pod słońcem. Potem było jeszcze gorzej. Uśmiechnął się, wziął ją za rękę i… przepadła z kretesem. Cały świat nagle zniknął, czas stanął w miejscu i zostali tylko oni. Jej niedoświadczone dziewczęce serduszko zadecydowało, że stoi przed nią ten jedyny.
– Pochlebia pan sobie. Zresztą jak zwykle. Zawsze przeceniał pan swoje zalety i miał niestosownie wysokie aspiracje jak na człowieka niskiego pochodzenia. – Z rozmysłem wytknęła mu plebejskie korzenie. Chciała go urazić i dopięła swego. Zacisnął idealnie zarysowaną szczękę i zadarł hardo podbródek. Reagował tak za każdym razem, kiedy ktoś z wyższych sfer ustawiał go do pionu, dobitnie pokazując mu miejsce w szeregu.
Usatysfakcjonowana popatrzyła na niego z wyższością.
– Co pan tu właściwie robi? Jakoś nie wierzę, że został pan zaproszony. Zapewne jak zawsze sam pan się bezczelnie wprosił. To by tłumaczyło, czemu czai pan się w cieniu albo chowa za filarami. – Ciągle czyli od chwili, gdy dwa lata temu nieoczekiwanie wrócił do Mayfair.
Od powrotu bywał na salonach dość regularnie, choć rzadko na pierwszym planie. Zwykle zadowalał się graniem drugich skrzypiec. Wystarczało mu, że niczym zły duch przemyka chyłkiem między marmurowymi posągami, nasłuchując i obserwując elitę, jakby obserwował zwierzęta w zoo.
Nie rozumiała, dlaczego mu na to pozwalają. Przyjmują go jak swego, ignorując jego pożałowania godną profesję. Na litość boską, był przecież właścicielem najpopularniejszej szulerni w stolicy. Powinien pozostać tam, gdzie jego miejsce, czyli w rynsztoku.
Uśmiechnął się niezrażony jawną obelgą, a ona odkryła ze zgrozą, że przyspiesza jej tętno. W rezultacie poczuła się, jakby wymierzyła policzek nie jemu, lecz sobie. Ze wszystkich znanych jej mężczyzn tylko on miał na nią tak wielki wpływ.
– Zawsze wolałem trzymać się w cieniu. Nie muszę grzać się w blasku kandelabrów, żeby poczuć swoją wartość. Ale gdyby miała pani ochotę zatańczyć, z przyjemnością zrobię dla pani wyjątek – dodał z uśmiechem.
Jak na zawołanie rozległy się pierwsze takty walca. Orkiestra też sprzysięgła się przeciwko niej? Przewróciła oczami, nie ukrywając rozdrażnienia. Doprawdy mógł sobie darować. Jego nieszczere umizgi to ostatnia rzecz, na jaką miała teraz ochotę.
– Wydawało mi się, że książę Aveley i jego małżonka nieco staranniej dobierają znajomych. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek natknę się na pana w tak wytwornym miejscu. Z pańską reputacją… – zwiesiła wymownie głos w nadziei, że wyprowadzi go z równowagi. Oboje wiedzieli, kim jest i co sobą reprezentuje. Inni najwyraźniej dali się zwieść. Na niej romantyczne opowieści o jego przeszłości nie robiły najmniejszego wrażenia. Nawet jeżeli istotnie zasłużył na ułaskawienie, w jej oczach nadal był winny. Nic nie usprawiedliwiało haniebnych czynów, których się dopuścił.
– A jednak spotykamy się tutaj – odparł nie bez drwiny. – Domyślam się, jakie to dla pani trudne, zwłaszcza że jestem tu w charakterze gościa. Może dla pewności zechce pani rzucić okiem na zaproszenie? Chętnie pokażę.
– Wolałabym, żeby pokazał pan mi plecy. I tym razem zniknął na dobre. – Żałosne, pomyślała, oceniając swoją ripostę. Niestety w zaistniałych okolicznościach nie było jej stać na nic lepszego.
Gdy dotarła do wyjścia, już go przy niej nie było. Nie poszedł za nią. Nie musiała się rozglądać, bo zawsze instynktownie wyczuwała jego obecność.
Miała właśnie przestąpić próg, kiedy znów się odezwał:
– Najwytrawniejsi gracze stawiają na Kelvedona.
Stanęła jak wryta. Nagle poczuła się jak zwierzę w klatce.
– Słucham? – wymamrotała zduszonym głosem, odwracając się w jego stronę.
– Mówię, że większość zakładów typuje markiza Kelvedona – uściślił i ruszył ku niej. – Kojarzy pani? Odrażający typ z wystającym brzuchem, łysą czaszką i cuchnącym oddechem. Wystarczająco leciwy, by być pani ojcem, kto wie, może nawet dziadkiem.
– Tak, dziękuję, wiem, jak wygląda Kelvedon. – Rodzina chce ją wydać za zniedołężniałego starego zbereźnika? Tylko po to, żeby spłacić kilka naglących długów? Nie, to niemożliwe, wręcz absurdalne….
Rozumiała argument, że utrzymanie córki, szczególnie starej panny, jest kosztowne, ale skazywanie jej na życie u boku lubieżnego tetryka to gruba przesada. Ojciec nie może być chyba aż tak bezduszny?
– Ręczę, że jest pan w błędzie – oznajmiła dobitnie. – Drogi papa owszem, zażądał, żeby „wreszcie zrobiła, co do niej należy”, ale nawet on nie posunąłby się tak daleko.
– Nie byłbym tego taki pewien. Kelvedon jest wystarczająco bogaty, a w jego żyłach płynie błękitna krew. Dla przedstawicieli wyższych sfer to jedyne istotne kryteria, nieprawdaż? Zwłaszcza dla pani ojca. – Błękitne oczy Owena wyglądały teraz jak dwa sople lodu. Mówiąc oględnie, on i jego dawny chlebodawca nie darzyli się szczególną estymą.
– Myli się pan. – Rozejrzała się nerwowo po sali balowej. Zdesperowana myślała tylko o tym, żeby jak najprędzej skonfrontować się z ojcem i usłyszeć z jego ust, że to tylko głupia plotka. Gdzie się podział jej brat? Justin z pewnością się za nią wstawi.
Papa w kółko powtarzał, że „córka to tylko córka” i praktycznie jej nie zauważał, lecz zdarzało mu się słuchać syna i spadkobiercy. Justin nigdy się nie zgodzi, żeby wydali ją za odstręczającego starca.
– Czyżby? – nie dawał za wygraną Wolf. Nie musiała na niego patrzeć. Potrafiła sobie wyobrazić jego zadowoloną minę. – Śmiem twierdzić, że smrodliwy markiz, jako człowiek zasobny, dysponuje środkami, które starczą z nawiązką na pokrycie niebagatelnych długów pani rodziny. Pani nadęci i zakłamani najbliżsi zostaną uratowani od finansowej zguby, dostaną to, na czym im zależy. Tymczasem Kelvedon zbliży się do miłościwie nam panującego króla i też dostanie, czego pragnie. Zatem wszyscy na tym zyskają i będą zadowoleni. Wszyscy z wyjątkiem ciebie, Lydio. Ale ty, rzecz jasna, zrobisz, co ci każą, jak przystało na bezwolną i tchórzliwą pannę z arystokratycznego rodu, która zawsze stawia na pierwszym miejscu interes familii. Obowiązek rzecz święta, więc zgodzisz się na wszystko bez słowa sprzeciwu, zresztą nie po raz pierwszy.
Jego ocena sytuacji była przerażająco bliska prawdy. Jeśli zamierzał ją pognębić, to niewątpliwie mu się udało. Poczuła się jeszcze gorzej niż kilka minut temu. Jej świat wkrótce runie w posadach.
Każą jej się poświęcić dla dobra rodziny. To ohydne i niesprawiedliwe, ale czy miała wybór? Tegoroczne mizerne plony i niesprzyjająca sytuacja na rynku postawiły ich w arcytrudnym położeniu. Pieniądze nie leżą na ulicy, a wiejski majątek oraz rezydencja w Mayfair generują koszty. Justin potrzebuje jej pomocy, więc sprawa jest przesądzona. Nie może przecież opuścić w potrzebie jedynego brata.
Wprawdzie nie są już tak zżyci jak kiedyś, ale nazwisko Barton zobowiązuje. Jeżeli Kelvedon okaże się jedynym kandydatem…
Zacisnęła na moment powieki. Zaduch w wypełnionym po brzegi salonie zaczął ją przytłaczać. Dudniło jej w głowie i z trudem łapała oddech.
– Marnuje się pan, panie Wolf. Z pańską wybujałą wyobraźnią powinien pan pisywać do kroniki towarzyskiej albo wydawać gazetę plotkarską.
– Kiedyś zwracałaś się do mnie po imieniu. Nazywam się Owen, pamiętasz?
Wolałaby nie pamiętać. Tego, oraz wielu innych rzeczy, do których zniżyła się przez obłudnego stajennego. Na szczęście nikt poza nimi nie wiedział, że straciła głowę dla prostaka z gminu. Gdyby to wyszło na jaw… Chyba nie zniosłaby takiego upokorzenia.
– Owszem, ale byłam wtedy naiwnym podlotkiem! – Miała zaledwie siedemnaście lat, kiedy go skazano. Okrutnym zrządzeniem losu trafił do więzienia dokładnie w dniu jej urodzin.
– A ja durnym młokosem – odparł z cieniem uśmiechu na ustach i wzruszył ramionami.
Nie miała ochoty przypominać sobie urodziwego młodzieńca, którym niegdyś był. Nie chciała w nim już widzieć tamtego energicznego chłopca z głową pełną marzeń. Jedynej osoby, dla której w tamtych czasach coś znaczyła, jedynej, która chciała jej słuchać i być dla niej oparciem.
– Zamierzchła przeszłość, z której nie jestem dumna. Byłam głupią pensjonarką. Dałam się zwieść pańskiemu fałszywemu urokowi. Niestety zbyt późno pojęłam, że mój złotousty Owen Wolf jest pospolitym, dwulicowym łotrem.
– Zamierzasz nienawidzić mnie do końca życia, Lydio? Ja nie żywię do ciebie niechęci, choć z pewnością powinienem. Bóg jeden wie, że dałaś mi powody.
Dostrzegła w jego oczach przebłysk emocji i prawie w nie uwierzyła. Idiotka! Drugi raz nie nabierze się na te sztuczki. Nie cierpiała się za to, że wciąż nie potrafi mu się oprzeć. Jego nie cierpiała jeszcze bardziej. Za to, że swoim zwyczajem próbował obrócić jej słabość na własną korzyść.
– Może pora zapomnieć o dawnych urazach? – dodał po chwili milczenia. – Upłynęło dziesięć długich lat.
Dziesięć lat, dwa miesiące i jeden dzień, doprecyzowała w duchu. Tyle czasu minęło od chwili, w której wszystko nagle się zmieniło. Tkwiła w błogim przekonaniu, że zmierza ku świetlanej przyszłości, potem w jednej sekundzie jej świat legł w gruzach, a marzenia i nadzieje zostały bezpowrotnie pogrzebane. Niełatwo się było podnieść po tak bolesnym zawodzie. Jej niemądre serce wciąż nie chciało się pogodzić z rzeczywistością.
– Nienawiść, panie Wolf, to wyjątkowo silne uczucie – oznajmiła pogardliwie. – A pan jest mi całkowicie obojętny. Może pan zatem być spokojny, nie zależy mi na panu na tyle, by pana nienawidzić. – Wierutna bzdura. Łgała w żywe oczy, żeby się lepiej poczuć. Wolf wzbudzał w niej mnóstwo emocji. Wiedziała, że to się nigdy nie zmieni i zdążyła się z tym pogodzić. Skoro nie uleczyło jej siedem sezonów spędzonych na targowisku próżności, to raczej nic jej nie uleczy. Nigdy nie narzekała na brak zalotników, kilku z nich zabiegało nawet o jej rękę. Odrzuciła wszystkich. Była wymagająca i szukała ideału. Tyle że nikt nie był dla niej wystarczająco dobry, bo porównywała wszystkich z Owenem, a żaden mężczyzna nie mógł się z nim równać. Teraz przyjdzie jej za to słono zapłacić. Nie potrafiła wybrać sama, więc ojciec wyda ją za mąż za bogacza, który spłaci rodzinne długi. Niewykluczone, że będzie to odrażający markiz Kelvedon.
Zdruzgotana, poczuła się jak stuletnia staruszka, jakby dźwigała na ramionach całą bryłę świata. Mimo to zadarła dumnie głowę i spojrzała wyniośle na rozmówcę.
– Niech pan lepiej wraca za swój ulubiony filar, panie Wolf. Blask kandelabrów to istotnie nie pański żywioł.
Nie czekała na odpowiedź. Nie chciała na niego dłużej patrzeć. Wyszła pośpiesznie do ogrodu i ruszyła przed siebie, nie zważając na przenikliwy ziąb. Stajnie Aveleyów i Bartonów znajdowały się przy tej samej ulicy. Za dwie minuty dotrze do domu i spokojnie się nad wszystkim zastanowi.
Może stanie się cud i znajdzie sposób, by uratować rodzinę, unikając przy tym zamążpójścia. Myśl o tym, że zostanie żoną odpychającego lubieżnika, przyprawiała ją o mdłości.