Skradziona narzeczona. Ognista miłość (ebook)
DIANA PALMER
Skradziona narzeczona
Abby wie, że przyjmując oświadczyny Troya, popełniła poważny błąd. To miły mężczyzna, niestety nie łączy ich gorące uczucie. Co innego Chayce… Zawsze przyprawiał ją o szybsze bicie serca, ale teraz nawet nie raczył złożyć jej życzeń. Czy naprawdę będzie spokojnie patrzył, jak ona oddaje rękę innemu?
SUSAN MALLERY
Ognista miłość
Sierra zrezygnowała z osobistego szczęścia w dniu, w którym Dylan złamał jej serce. Postanowiła, że już nigdy się nie zakocha, bo miłość to oznaka słabości. Po co komu wieczna huśtawka nastrojów i szukanie kompromisów? Udaje jej się wytrwać w postanowieniu do dnia, w którym Dylan znów z rozmachem wkracza w jej życie
Fragment książki
DIANA PALMER
Skradziona narzeczona
Choć Abby Turner z Whitehorn w Montanie miała wkrótce wyjść za mąż, wciąż była pełna wahań i wątpliwości. Smutnymi oczami w ślicznej twarzy okolonej falowanymi ciemnymi włosami wpatrywała się w pierścionek z brylantem lśniący na jej palcu, żałując, że kiedy Troy Jackson jej się oświadczył, zamiast „tak” nie powiedziała „nie”. Troy był uprzejmym i sympatycznym mężczyzną, ale zasadniczym i pozbawionym fantazji, podczas gdy ona była pełną życia, impulsywną młodą kobietą charakteryzującą się ekstrawaganckim poczuciem humoru. No i właśnie tym nieustannie wprawiała narzeczonego w zakłopotanie. Próbowała poskromić tę część swojej natury, ale ta nieustannie wymykała się jej spod kontroli. A ludzie to niewątpliwie zauważali, a czasami też komentowali.
Whitehorn było małym miastem, otoczonym farmami, w którym od pokoleń nic się nie zmieniło. Troy wraz z ojcem hodował liczące kilkaset sztuk stado bydła na ranczu, które należało do rodziny od trzech pokoleń. Nie był to teren tak rozległy jak posiadłości Chayce’a Derringera, ale w końcu Chayce, który miał również udziały w górnictwie, był zamożniejszy niż większość tutejszych mieszkańców. Od śmierci w wypadku ojca Abby, swego zarządcy, która nastąpiła, gdy Abby miała dziesięć lat, sprawował nad nią opiekę. Jej matka, Sarah Turner, doznała również poważnego uszczerbku na zdrowiu i wtedy Chayce od razu zabrał ją i Abby do swego domu prowadzonego przez gospodynię Becky. Można powiedzieć, że przejął za nie pełną odpowiedzialność.
Ojciec Abby, Whit Turner, były zawodnik rodeo, był nie tylko zarządcą u Chayce’a, ale również jego idolem i namiastką ojca. Chayce go szczerze kochał. Uwielbiał też Abby, którą bez opamiętania rozpieszczał, przynajmniej do czasu ukończenia przez nią szesnastu lat, kiedy to zaczęły się między nimi ciągłe spięcia.
Abby atakowała go i dogryzała mu, ale wcale nie dlatego, że była taka wojownicza. Po prostu poczuła do niego pierwszy przypływ uczuć. Chayce, o piętnaście lat od niej starszy, był całkowicie obojętny na to dziewczęce zauroczenie. To oczywiście sprawiało jej ból i jeszcze potęgowało złość, aż do czasu, kiedy skończyła osiemnaście lat. Tylko raz przeholowała i wtedy wydarzyło się coś, co zupełnie wykluczyło go z jej życia. Ich drogi się rozeszły. Potem przez prawie cztery lata go nie widziała.
Sam Chayce się o to postarał, wysyłając ją po ukończeniu liceum do college’u. Zaledwie dwa tygodnie po niespodziewanym incydencie, który stał się dla niej pamiętnym i traumatycznym przeżyciem. W tym samym roku zmarła jej matka i Chayce uznał, że Abby powinna zmienić otoczenie, a przede wszystkim – znaleźć się z dala od niego. Oświadczył jej z ponurą miną, że to, co się miedzy nimi wydarzyło, nie ma prawa się powtórzyć.
Tak więc Abby znalazła się na Kalifornijskim Uniwersytecie Stanowym, gdzie uzyskała dyplom z zarządzania i poznała Troya Jacksona. Troy kończył studia przygotowujące go do zawodu nauczyciela. Zaczęli się spotykać i nie minęło dużo czasu, a Troy się jej oświadczył. Zwrócił uwagę, że mieszkają w tym samym mieście, a on pewnego dnia odziedziczy po ojcu ranczo. Cóż zatem bardziej naturalnego niż poślubić ją i mieć dzieci, które z kolei będą jego spadkobiercami?
Brzmiało logicznie, choć może niezbyt romantycznie.
SUSAN MALLERY
Ognista miłość
Słaniając się na nogach, zdołała jakoś dobrnąć do ogrodzenia i przecisnąć się między sztachetami. Gdy tylko poczuła się bezpieczna, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Oparła się o płot i zsunęła na ziemię. Dopiero wtedy poczuła, że z ramienia spływa jej nowa struga krwi. Zaklęła w duchu i zacisnęła zęby.
Jedyne, na teraz miała ochotę i siłę, to siedzieć tutaj, dopóki nie ustanie dojmujący ból, ale to nie był dobry pomysł. Musi dokładnie obejrzeć ranę. Może potrzebne będzie szycie. Prawie się uśmiechnęła. Za dużo krwi, żeby rana była powierzchowna. Jeszcze jedna blizna do jej imponującej kolekcji.
Wyciągnęła z dżinsów flanelową koszulę i ściągnęła ją z ramion, najpierw odsłaniając prawą rękę. Przy lewej zacisnęła z bólu zęby, gdyż nasiąknięty krwią rękaw przykleił się do ciała. Spojrzała na ranę. Odbicie kopyta uformowało idealny półokrąg szerokości około czterech cali. Z wierzchu rana wciąż krwawiła, pod spodem była brzydko obrzęknięta i pokryta krwią.
– No tak, będzie szycie, co za szczęśliwy dzień – mruknęła pod nosem i westchnęła z rezygnacją.
– Sierra, Boże, nie wiem, jak ci dziękować. Gdybyś nie uratowała Rory’ego, mógłby… – Usłyszała męski głos, który nagle umilkł, po czym rozległo się dosadne przekleństwo. – Przecież jesteś ranna.
Sierra już miała na końcu języka jakąś celną ripostę, którą posługiwała się często jak tarczą obronną w tym męskim świecie, w którym na co dzień się obracała. Niestety okazało się, że nie może wydobyć z siebie słowa z powodu… brzmienia tego męskiego głosu, który do niej przemawiał. Nie wierzyła własnym uszom. Nie chciała pamiętać, ale jej serce wiedziało – i pamiętało. Podeszło teraz aż do gardła, oszołomione i przestraszone.
Odchyliła w tył głowę, żeby móc spojrzeć na intruza i przekonać się, czy przypadkiem nie uległa złudzeniu. Poranne słońce świeciło jej prosto w oczy, więc uniosła rękę, żeby je osłonić, i zorientowała się, że w zagrodzie zgubiła kapelusz. Na pewno już został stratowany. A tak kochała ten kapelusz. Po pięciu latach wciąż doskonale na nią pasował. Do diabła, dlaczego musiała tam pójść i stracić swoje ulubione nakrycie głowy? Jak pech, to pech, pomyślała smętnie.
Troska o kapelusz niemal wystarczyła, by nie zauważyła potężnej postury tego mężczyzny, jego szerokich barów i znajomego ruchu przekrzywiania głowy. Mogła próbować przekonywać siebie, że los nie spłatał jej okrutnego figla, że jej przeszłość nie wróciła, żeby uszczypnąć ją w tyłek boleśniej, niż kopnął ją rozjuszony wół. Ale po co? Los uwielbia płatać nam takie figle, a teraz to ona padła ofiarą jego niewybrednego żartu.
Tymczasem mężczyzna już przyklęknął, żeby przyjrzeć się zranieniu. Miał twarz na poziomie jej twarzy, więc teraz, gdy słońce jej nie oślepiało, wyraźnie go widziała. Widziała i poznała.
– Dylan McLaine – szepnęła, zbyt zaskoczona, by poczuć dotyk jego rąk delikatnie badających jej ramię.
Od wieków go nie widziała. Gdyby nie było go tutaj akurat w tej chwili, mogłaby nawet przekonać siebie, że całkiem wykreśliła go z pamięci. Ale to było niemożliwe. Pamiętała Dylana aż za dobrze. Kiedy ją zdradził i odszedł z jej życia, utraciła nie tylko mężczyznę swoich marzeń, ale także jakąś część samej siebie. Wspomnienia nie chciały zniknąć, a rana wcale się nie zabliźniła.
– Krwawisz – stwierdził. – Nie zauważyłem, że Rory wpadł do zagrody, ale jak usłyszałem jego krzyk, wiedziałem już, co się stało. A potem ty wskoczyłaś za nim między woły. Wiedziałem, że jeśli ktoś jest w stanie go uratować, to właśnie ty.