Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Ślub w Rzymie (ebook)
Zajrzyj do książki

Ślub w Rzymie (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-6396-2
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyAwakened by the Scarred Italian
TłumaczZbigniew Mach
Język oryginałuangielski
EAN9788327663962
Data premiery2021-02-25
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Dwuletnie małżeństwo Lary z dużo starszym Henrym Winterborne’em, wymuszone przez wuja, właśnie się skończyło. Na pogrzebie Henry’ego zjawia się dawny ukochany Lary – Sycylijczyk Ciro Sant’Angelo. Lara nie sądziła, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Ciro znienawidził ją, bo sądził, że wychodząc za angielskiego arystokratę, zdradziła go dla pozycji i pieniędzy. Teraz Ciro żąda, by dotrzymała obietnicy sprzed lat i go poślubiła. Lara wie, że ma on w tym swój cel…

Fragment książki

Lara Templeton cieszyła się w duchu, że czarna woalka zasłania jej zupełnie suche oczy i chroni przed wścibskim wzrokiem żałobników zebranych wokół otwartego grobu. Inaczej pomyśleliby, że nie opłakuje śmierci męża – Henry’ego Winterborne’a. Za nic w świecie nie chciałaby dać im tej satysfakcji. Dlatego przezornie ukryła twarz za woalką, a siebie – za czarnym ubiorem.
Miałaby opłakiwać śmierć kogoś, kto przez ostatnie trzy miesiące życia traktował ją jak zwykłą niewolnicę? Na szczęście ten tłum hien nic o tym nie wiedział.
Winterborne miał powody, by zostawić ją bez pieniędzy. Ale i tak nigdy by ich nawet nie tknęła. Nie dla nich za niego wyszła, choć tak wierzył cały arystokratyczny światek. Nie zapisał jej nic, bo nie dała mu tego, czego pożądał – siebie. Przez nią doznał fatalnego upadku i całe ich małżeństwo spędził na inwalidzkim wózku.
Nie, nie przez nią… Gdyby nie próbował jej…
Lara otrząsnęła się ze wspomnień, gdy uświadomiła sobie, że przybyli oczekują na jej gest.
– Pani Winterborne, teraz może pani posypać trumnę garścią ziemi… – powiedział ksiądz, dyskretnie chrząkając.
Wzdrygnęła się na dźwięk swojego nazwiska po mężu. Małżeństwo było parodią związku. Zgodziła się na nie tylko z powodu szantażu ze strony wuja. Kątem oka dostrzegła leżącą obok łopatkę. Wzięła ją do ręki, nabrała garść ziemi i wysypała na wieko trumny. Postąpiła jak ostatnia hipokrytka, ale czuła ulgę. Nareszcie koniec tej farsy.
Przez chwilę miała absurdalne wrażenie, że mąż nagłym ruchem wstanie z grobu i ściągnie ją w dół. Bezwiednie zrobiła krok do przodu.
Tłum zamarł. Ksiądz przytrzymał ją za ramię.
Niewiarygodne, pomyślał opierający się o pobliskie drzewo mężczyzna. Co za teatr! Ręce trzymał skrzyżowane na szerokiej piersi. Uważnie przypatrywał się wdowie, ale ta nawet na niego nie spojrzała, zbyt zajęta odgrywaniem swojej roli – omal nie rzuciła się do grobu.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, jednak po chwili ze złością zacisnął usta. Powie jej to – odegrała scenę na piątkę. Ponadto czarna obcisła sukienka świetnie podkreśla jej smukłą, ale i nieco krągłą sylwetkę.
Zimno blond włosy wdowa spięła w nieduży kok. Mały okrągły kapelusz idealnie pasował do zwiewnej jak mgiełka woalki. Nieznajomy był pewien – kobieta szczerze opłakiwała, ale nie męża, lecz majątek, który przeszedł jej koło nosa.
Wykrzywił usta w okrutnym uśmiechu. Lara Winterborne, z domu Templeton, w pełni na to zasłużyła.
Przytrzymana przez księdza stanęła jak wryta, ale tym razem oblała ją fala ciepła, jakiego nie czuła od dawna. Spojrzała w górę, próbując otrząsnąć się z dziwnego doznania. Ksiądz odszedł. Tłum rzedniał.
Pogrzeb się skończył.
Lara czuła jednak niepokój. W dali dostrzegła wysokiego i barczystego mężczyznę, pewnym krokiem idącego w stronę kolumny lśniących limuzyn. Miał czapkę z daszkiem i uniform.
Jeden z wielu prywatnych szoferów.
Jednak w jego sylwetce było coś, co przykuwało jej uwagę. Prężny sposób, w jaki stawiał kroki. Luz i pewność siebie. Więcej niż uwagę. Przez króciutką chwilę poczuła nawet zawrót głowy. Była niemal pewna… Nie… Niemożliwe… Natychmiast odrzuciła te myśli… To nie może być on…
Strzępy rozmów prowadzonych szeptem przez rozchodzących się żałobników odwróciły jej uwagę od nieznajomego. Nie chciała ich słuchać, ale same dobiegały do jej ucha.
Naprawdę? Nic jej nie zostawił?
Nigdy nie powinien się z nią żenić!
Pewnie chciała podreperować swoją reputację po tym, gdy omal nie wyszła za jednego z najgorszych playboyów…
Ostatnia uwaga obudziła w niej bolesne wspomnienia. Ale w ciągu dwóch lat małżeństwa Lara nauczyła się puszczać kąśliwe uwagi mimo uszu. Niech myślą, co chcą. Nic nie sprawiło jej większej ulgi niż to, że jeden z najbogatszych angielskich arystokratów nie zapisał jej ani pensa.
Nigdy nie wzięłaby z nim ślubu, gdyby nie znalazła się w sytuacji bez wyjścia – w haniebny sposób zdradzona przez własnego wuja. Nie była jednak aż takim zimnym potworem, by śmierć męża w ogóle jej nie poruszyła.
Przede wszystkim jednak czuła się wewnętrznie pusta. Wyczerpana. Skalana tym, że wiązano ją z jego nazwiskiem.
Jej żal miał zupełnie inne źródło. Wiązał się z kimś, kogo jej zabrano, zanim jeszcze mogła wejść w dorosłe życie. Oddychać pełną piersią. Mężczyzną, którego kochała tak, że nie wyobrażała sobie, że można kochać bardziej. Przez nią torturowano go i okaleczono. Znalazł się blisko śmierci. Nie miała wyjścia, ale musiała zrobić to, co zrobiła, by ochronić go przed większym bólem. I możliwe, że znacznie gorszym losem.
Odwróciła się od grobu i ruszyła w stronę dwóch stojących jeszcze limuzyn. Żadna z nich nie czekała na nią. Gdy tylko wróci do luksusowego apartamentu, który zajmowała z mężem, na progu będą czekać już spakowane walizki. Henry Winterborne pragnął zachowywać pozory, ale tylko za życia!
Teraz wszystko było możliwe. Mogła polegać wyłącznie na sobie.
Poczuła paraliżujący lęk, ale szybko się opanowała. Pomyśli o wszystkim, gdy nadejdzie pora.
Pół godziny, Laro, usłyszała wewnętrzny głos.
Zignorowała go.
Ku jej zaskoczeniu jeden z pracowników zakładu pogrzebowego otworzył przed nią drzwiczki pierwszej z limuzyn. Kątem oka dostrzegła sylwetkę kierowcy. To samo odczucie… Ktoś znajomy… Jesteś przesądna, skarciła się w myślach. Pomyślała o tamtym mężczyźnie tylko dlatego, że w końcu zrzuciła z ramion ciężar, który przez dwa lata przygniatał ją do ziemi.
Usiadła na tylnym siedzeniu. Ostatni strzęp luksusu. Nie żeby jej na tym zależało. Dawno temu, gdy w tragicznym wypadku straciła rodziców i brata, aż nazbyt boleśnie zrozumiała, że gdy tracisz tych, których kochasz najbardziej, rzeczy materialne przestają się liczyć.
Jednak ta lekcja nie ustrzegła jej przed zakochaniem się w…
Limuzyna ruszyła.
Nie teraz, skarciła się w myślach… Choćby postawny szofer jeszcze bardziej przypominał tamtego mężczyznę…
Nie mogła jednak powstrzymać ciekawości i co jakiś czas zerkała na odbijający się w lusterku wstecznym fragment twarzy kierowcy częściowo ukrytej za okularami słonecznymi. Widziała lekko orli nos i mocno zarysowaną górną wargę oraz wydatną linię szczęki.
Serce biło jej mocniej, chociaż rozum podpowiadał, że szofer nie może być…
W tym momencie sam zasunął okienko oddzielające go od pasażerki. Gest ten odczuła niemal jak prztyczek w nos. Śmieszne. To tylko kierowca. Może uważał, że ona potrzebuje prywatności.
Jednak jej niepokój nie słabł. Tym bardziej że spostrzegła, że zamiast zbliżać się do położonego w zamożnej londyńskiej dzielnicy Kensington domu, gdzie znajdował się ich luksusowy małżeński apartament, limuzyna oddala się od głównej ulicy i kieruje w boczną uliczkę, przy której stały rezydencje godne głów państwa.
Kierowca musiał się pomylić.
Gdy samochód zaparkował przed jedną z nich, Lara wychyliła się i zapukała w okienko. Szyba natychmiast bezszelestnie się odsunęła. Mężczyzna wciąż patrzył przed siebie. Jedną rękę trzymał na kierownicy.
– Chyba źle pan pojechał. Mieszkam przy Marley Street.
– Przeciwnie, kochanie, jesteśmy we właściwym miejscu – usłyszała głos kierowcy.
Ten głos. Jego głos.
Mimowolnie wstrzymała oddech. Mężczyzna zdjął okulary, a po chwili odwrócił się do niej twarzą.
Lara znieruchomiała. Patrzyła wstrząśnięta. Czas stanął w miejscu.
Wciąż brzmiały jej w głowie słowa, które wypowiedział dwa lata temu: „Będziesz tego żałować do końca życia. Należysz do mnie, Laro”.
A teraz jest tutaj, by triumfować z powodu jej poniżenia.
Ciro Sant’Angelo.
Odpowiedziała mu wówczas przecząco. Żaden powód do dumy. Od tego czasu codziennie żałowała tych słów. Ale była zrozpaczona i nie miała wyboru. Okaleczono go i niemal zabito tylko dlatego, że miała odwagę spotykać się z nim i zakochać. Wbrew nieznanym jej wówczas planom wuja.
Chociaż odrzucała tę myśl, marzyła o chwili, gdy Ciro po nią wróci. Rzeczywistość okazała się jednak zbyt ciężka do udźwignięcia. Lara nie była gotowa na takiego mężczyznę. Ani dwa lata temu, ani dziś.
I nigdy nie będzie.
Ogarnęła ją panika. Chwyciła za klamkę drzwiczek limuzyny, ale były zamknięte na głucho. Rzuciła się do drugich. To samo.
– Otwórz drzwi. To szaleństwo. – Spojrzała na niego, wstrzymując oddech.
– Mam się czuć zaszczycony, że mnie pamiętasz? – odparł z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
Gdyby nie była tak oszołomiona, zaśmiałaby mu się prosto w twarz. Ciro był mężczyzną, którego nie sposób zapomnieć. Wysoki i barczysty, ale o smukłej i wspaniale umięśnionej sylwetce. Emanował charyzmą i władczą postawą. Dodajmy idealną symetrię twarzy z głęboko osadzonymi ciemnymi oczyma i usta… Jakby stworzone do grzechu.
Gdyby nie lekko postrzępiona biała blizna ciągnąca się od prawego oka przez cały policzek niemal do szczęki, stanowiłby uosobienie idealnego typu męskiej urody. Lara patrzyła na tę bliznę z przerażeniem, bo zbyt dobrze wiedziała, że sama ponosi za nią odpowiedzialność.
– Czujesz odrazę? – Obrócił się do niej prawą stroną.
Jego oczy świeciły lodowatym blaskiem.
Wolno potrząsnęła głową. Blizna w niczym nie ograniczała jego męskiej urody. Więcej – nadawała jej zmysłowo dziki i zwierzęcy rys.
Rys niebezpieczny.
– Ciro… – Lara zaczynała rozumieć, że nie śni koszmaru i nie ma do czynienia ze zjawą. – Co tu robisz? Czego chcesz?
Tego, co moje. Ta myśl przeszyła go jak ostry nóż. Burzyła się w nim krew. Po nieskończenie długich dwóch latach, kiedy robił wszystko, by wymazać z pamięci jej zdradliwą i piękną twarz, Lara siedziała teraz w jego limuzynie. Wtedy przegrał, a mimo to znów ponad wszystko pragnął zobaczyć to oblicze.
– Zdejmij kapelusz – odezwał się władczym głosem.
Jej jasnoniebieskie oczy świeciły nawet zza woalki. Widział przez nią także delikatnie zarysowany podbródek i usta, które – jak pamiętał – zapragnął całować, gdy tylko zobaczył je po raz pierwszy. Pełne i dojrzałe jak owoc. Zmysłowe przypomnienie, że pod eleganckim i chłodnym wyglądem, płonie prawdziwy ogień.
Żar.
Na chwilkę przygryzła wargi i odsunęła woalkę.
Codziennie przysięgał sobie, że nigdy już nie da się uwieść jej zmysłowej urodzie. Na próżno. Teraz czuł, że brakuje mu oddechu. Nic się nie zmieniła. Wciąż była ideałem klasycznego piękna. Wielkie oczy przysłonięte długimi czarnymi rzęsami… Lekko wystające kości policzkowe. Prosty nos… I te usta – jak rozwinięty pąk róży – obiecujące nieprzyzwoitą burzę zmysłów… Nawet jeśli oczy patrzyły z niewinną naiwnością dziecka.
Zadurzył się w nich. Niemal na śmierć i życie.
– Nie tutaj… – wrócił do rozmowy zły, że widok Lary sprawia, że traci nad sobą kontrolę. – Porozmawiamy w środku. – Wysiadł i ruszył w stronę okazałej rezydencji.
Gdzie? Miała to pytanie na końcu języka, ale drzwi limuzyny już otwierał groźnie wyglądający mężczyzna ze słuchawką w uchu. Ochroniarz. Ciro nigdy nie dbał o swoje bezpieczeństwo, ale po porwaniu zmienił zdanie.
Porwanie...
Czuła, jak oblewa ją zimy pot.
Dwa lata temu Cira porwano i brutalnie okaleczono. Porwano ich razem, ale ją po kilku godzinach wywieziono na obrzeża Florencji i wypuszczono. Nigdy nie doświadczyła takiego strachu i lęku. A przecież wszystko wydarzyło się przez nią.
Przez chwilę stała przed schodami prowadzącymi do frontowych, ręcznie rzeźbionych potężnych drzwi. Były otwarte. Widziała przez nie kolisty hol wyłożony wspaniałą czarno-białą mozaiką.
– Pan Sant’Angelo oczekuje pani. – Ochroniarz wskazał jej drzwi.
Weszła do środka. Jak spod ziemi wyrosła przed nią schludnie ubrana kobieta w średnim wieku.
– Witam, pani Templeton. Wezmę pani rzeczy.
Lara podała jej kapelusz i torebkę, ledwie zauważając, że gosposia używa jej panieńskiego nazwiska.
– Pozwoli pani za mną. – Kobieta mówiła ciepłym i życzliwym głosem.
Jaskinia lwa, pomyślała Lara, próbując opanować rosnące napięcie.
Stał odwrócony plecami i nalewał sobie drinka.
– Kawa? Herbata, pani Tmpleton? – spytała gosposia.
– Nie, dziękuję – odparła Lara.
Kobieta opuściła salon.
Przez ogromne okna dochodziły stłumione odgłosy londyńskiego ruchu ulicznego. Okazały salon równie dobrze mógłby się znajdować w pałacu arystokraty. Przeważała w nim pięknie dobrana pastelowa kolorystyka. Na ścianach wisiały wielkie abstrakcyjne obrazy mistrzów światowej awangardy. Patrząc na nie, Lara przypomniała sobie, jak Ciro zabrał ją do pewnej galerii sztuki w Florencji. Była już zamknięta, ale szybko otworzono ją specjalnie dla nich. Dla niej. Wspomnienia wracały jak żywe.
Znali się wtedy dopiero dwa dni. Zaskoczył ją jego wybór, bo galeria oferowała bardzo wysublimowane dzieła sztuki. Dla koneserów. Pamiętała, jak z lekką kpiną w głosie zapytał: „Myślałaś, że nieokrzesany Sycylijczyk nie rozumie sztuki nowoczesnej?”.
Zawstydził ją, bo sądziła, że jako włoskiego samca alfa bardziej interesują go dzieła klasyczne. Konserwatywne.
Nieśmiało odwróciła się w jego stronę, zastanawiając się, co właściwie ten mężczyzna tu z nią robi – bladawą angielską studentką historii sztuki.
Sprawiał wrażenie smukłego geparda, który z każdym poruszeniem emanuje zabójczą i zwiniętą jak sprężyna uśpioną energią.
W galerii było pusto i cicho. Wciąż pamiętała przyjemne napięcie, jakie opanowało jej ciało. Jak się nie zakochać w mężczyźnie, który sprawia, że po raz pierwszy w życiu czuje się jak księżniczka, przed którą otwarto wrota zamku?
Wtedy jeszcze się nawet nie pocałowali…
– Może coś mocniejszego? – Głos Cira wyrwał ją z zamyślenia. – Brandy dla ukojenia smutku i żalu, jakie musisz odczuwać?
Jej ciało drżało z napięcia. Odwrócił się do niej. Miał na sobie rozpiętą pod szyją koszulę. Koniuszkiem języka próbowała zwilżyć suche wargi. Pamiętał, jak całowała nimi jego męski tors.
Przestań, zrugała się w myślach.
Mieszkał tu cały czas? Kilkaset metrów od apartamentu Winterborne’a, gdzie tak wiele wycierpiała?
– Jak długo tu mieszkasz? – zapytała.
– Kupiłem ten dom całe miesiące temu. Ale dopiero teraz skończyłem remont.
Więc jednak nie mieszkał. Ta myśl przyniosła jej ulgę. Nie zniosłaby jego widoku z inną kobietą. Tego, że jest tak blisko. Nigdy nie miała żadnej władzy nad tym mężczyzną. Oddawała się marzeniom i złudzeniom.
– Nie mam czasu na słuchanie tego, co chcesz powiedzieć. – Stanowczym głosem wróciła do rozmowy. – Muszę jeszcze gdzieś pójść…
Do apartamentu, z którego za chwilę mnie wyrzucą. Poczuła na plecach zimny dreszcz.
Ciro podniósł do ust szklaneczkę i jednym haustem wychylił jej zawartość.
– Ale nie masz dokąd, prawda? – odezwał się, wolno cedząc słowa.
Zbladła, jakby cała krew odpłynęła jej z policzków. Skąd mógł…
– Skąd wiedziałem? – spytał, jakby czytał w jej myślach.
Wpatrywał się w nią swoimi ciemnymi oczyma. Przeszywał wzrokiem. Miała wrażenie, że wpadła pod wodę, traci kontrolę nad sobą. I tonie.
– Na pogrzebach zawsze słychać mnóstwo plotek, ale mam też swoje źródła. Doniosły mi, że Winterborne zapisał wszystko dalekim krewnym i że gdy tylko zabierzesz rzeczy, znajdziesz się na ulicy. Wydrenowali też twój fundusz powierniczy. Biedna Lara nie ma ani grosza. Trzeba było zostać ze mną. Mam trzy razy więcej niż twój zmarły małżonek. Nie musiałabyś też przez ostatnie dwa lata męczyć się ze starcem w łóżku. – Głos Cira brzmiał lodowato i szyderczo.
Łamała sobie głowę, jak zdobył informację o funduszu. Słysząc słowo „starzec”, miała ochotę zwymiotować.
Wszystko, co zostawili jej rodzice, znikło, zanim w ogóle zdążyła się tym nacieszyć.
– Nigdy nie chodziło o pieniądze – wycedziła przez zaciśnięte usta.
– Nie. A o pochodzenie, prawda?
Nie masz racji, pomyślała. Chodziło o szantaż i przymus.
Wymuszono na niej to małżeństwo.
Ale miał rację, chodziło też o przynależność do klasy społecznej. Tyle że nie ona o tym myślała. Zawsze miała to w nosie. Nie żeby Ciro kiedykolwiek jej wierzył. Sama się przyczyniła do jego braku zaufania.
Nie miała zamiaru się bronić. Próżny trud. Ledwie znała stojącego przed nią mężczyznę, choć kiedyś sądziła, że zna każdą cząsteczkę jego duszy i ciała. Dwa lata temu pozbawiał ją złudzeń w kwestii romantycznej miłości. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że jej serce zawsze biło gwałtowniej na jego widok.
Znało go jej ciało.
Wzrok Lary przyciągnęła trzymająca szklaneczkę jego prawa dłoń. Nie miał małego palca…
– Niezbyt miły widok, co? – Dostrzegł, że patrzy na jego rękę.
Poczuła ucisk w żołądku. Pamiętała, jak leżał w szpitalnym łóżku z głową i połową twarzy w bandażach… Jego ręce… Była zbyt załamana i zdenerwowana, by zauważyć coś więcej.
– Oni ci to zrobili? Porywacze? – spytała martwym głosem, wskazując na palec.
– Tak. Mieli niezły ubaw. Nudziło im się, gdy czekali na polecenia.
Zmienił się, pomyślała. Stał się twardszy. Zimny.
– Dlaczego tu jestem? – zapytała po chwili milczenia.
– Bo mnie zdradziłaś. – Ostrożnie odłożył szklaneczkę na srebrną tacę. – Moja kolej na odebranie długu.
Długu? Słowo to wciąż rozbrzmiewało w jej głowie.
– Nie jestem ci nic winna.
Ta wypowiedź zabrzmiała jednak niezręcznie w jej ustach.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel