Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Smak pierwszego pocałunku / Koło fortuny
Zajrzyj do książki

Smak pierwszego pocałunku / Koło fortuny

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1606-0
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329116060
Tytuł oryginalnyThe Rancher Meets His MatchMy Fair Billionaire
TłumaczKatarzyna CiążyńskaJulita Mirska
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-04-29
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Smak pierwszego pocałunku" oraz "Koło fortuny", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.

Stworzenie aplikacji randkowej przyniosło Mishy sukces i satysfakcję. Jednym z inwestorów był Trey, który uznał jej projekt za sensowny finansowo, choć nie wierzył, że można znaleźć miłość w internecie. Był samotnym ojcem i nie szukał partnerki, ale Misha go zafascynowała. A ich pierwszy pocałunek sprawił, że obudziło się w nim pożądanie…

Wychowana w luksusie Ava traktowała ubogiego Peytona z góry, choć jej się podobał. Raz spędziła z nim szaloną noc. Po latach sytuacja się odwróciła: Ava ledwo wiąże koniec z końcem, Peyton zarabia krocie. Aby jednak wejść do świata elit, musi nabrać ogłady. Prosi Avę, by nauczyła go savoir vivre’u. Ona żąda astronomicznego honorarium...

Fragment książki

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- „Maggie Del Rio i Jericho Winters są widywani razem w Royal w stanie Teksas. Miłość wisi w powietrzu”.
Trey Winters pokręcił głową, czytając głośno tekst wyświetlony na ekranie telefonu. Przewrócił oczami i spojrzał na szyld na budynku naprzeciwko. K!smet. To dzięki tej aplikacji randkowej jego brat Jericho związał się w Maggie Del Rio, i to mimo waśni między ich rodzinami sięgającej sto lat wstecz. Wtedy to niejaka Eliza Boudreaux porzuciła swojego narzeczonego Fernanda Del Rio i poślubiła jego rywala Teddy’ego Wintersa.
Trey wysiadł z SUV-a i ruszył do drzwi. Miał do pomówienia z Mishą Law, twórczynią aplikacji k!smet. Wszedł do biura, spodziewając się najpierw trafić na asystentkę, tymczasem ujrzał Mishę, która siedziała u szczytu dużego stołu konferencyjnego.
Jej palce płynnie poruszały się po klawiaturze laptopa, z którym były połączone dwa duże monitory. Z jednej strony leżał tablet i stało kilka plastikowych kubków, w których zapewne była wcześniej mrożona kawa. Misha patrzyła na jeden z monitorów. Trey sądziłby, że nie zauważyła jego wejścia, gdyby nie to, że wciąż pisząc jedną ręką, uniosła palec wskazujący drugiej, pokazując mu, by zaczekał.
Spojrzał na nią wilkiem. Nikt nigdy nie kazał mu czekać.
W końcu podniosła na niego wzrok.
Czuł buzującą złość, ale gdy tylko ich oczy się spotkały, złość zamieniła się w przypływ pożądania, jak zwykle, gdy stawał naprzeciwko Mishy. Choć był głównym inwestorem k!smet, spędzał w firmie oraz z Mishą niewiele czasu. Rzecz jasna ich ścieżki się krzyżowały gdzieś w mieście czy na firmowych imprezach. Ilekroć stawał twarzą w twarz z tą kobietą, jej uroda zapierała mu dech w piersi.
- Trey Winters, mój główny inwestor – przywitała go z uśmiechem.
Jej uśmiech był przyjazny, spojrzenie rozbawione. Oczarowany tym, jak słońce odbija się od jej krótkich kasztanowych włosów, zdał sobie sprawę, że ma ochotę ich dotknąć. Musiał sobie przypomnieć, po co się tu zjawił. Odchrząknął i powiedział:
- Jest problem z twoją aplikacją.
Jej uśmiech zgasł, zmarszczyła czoło i spojrzała na niego z powagą, mrużąc oczy.
- Wejdź – powiedziała. – I zamknij drzwi, proszę.
Spełnił jej prośbę, a gdy wszedł w głąb pokoju, poczuł wiszący w powietrzu przyjemny kwiatowy zapach.
- Jest jakiś problem z k!smet? – spytała, gdy usiadł po drugiej stronie stołu. – Na jakiej podstawie tak mówisz?
Oczywiście nie miał żadnego dowodu. Poczuł się jak kompletny dureń, że w ogóle tu wparował, musiał jednak podzielić się z nią swoim niezadowoleniem.
- Cóż, nie wierzę, że istnieje jakiś powód, dla którego aplikacja miałaby połączyć mojego brata Jericha z Maggie Del Rio.
Misha usiadła prosto, wyglądała, jakby starała się zrozumieć, co właściwie Trey ma do powiedzenia.
- Przepraszam, ale o co chodzi?
- Słyszałaś. Może nie chodzi o całą aplikację, tylko o funkcję „Zaskocz mnie!”. Musi być coś nie tak z twoim algorytmem, skoro takie są skutki. Oni nie mają żadnych wspólnych zainteresowań, pragną od życia czego innego. Nie ma powodu, dla którego mieliby zostać parą. Chyba że jest jakiś problem z aplikacją albo doszło do sabotażu.
Zaśmiała się posępnie.
- Mówisz poważnie? Przychodzisz tu i oskarżasz moją aplikację o to, że źle działa, ponieważ dobrała w parę twojego brata i Maggie? To idealna para.
- Idealna? – spytał niedowierzaniem. – Ona jest Del Rio!
- Jest też moją najlepszą przyjaciółką i wspaniałą osobą, więc na twoim miejscu uważałabym na słowa.
Trey splótł ramiona na piersi, świadomy, że posunął się za daleko.
- Okej, przepraszam, że powiedziałem coś złego o twojej przyjaciółce.
- I o mojej pracy?
- Wiem, że robisz dobrą robotę – odparł. – Nie inwestowałbym w tę platformę gdyby było inaczej. Czuję jednak, że jeśli chodzi o Jericha i Maggie, coś jest nie tak.
- Spór między Wintersami i Del Rio nie ma nic wspólnego z k!smet. Aplikacja działa jak należy. Dobrała ich na podstawie informacji, jakie od nich otrzymała.
- Ale co ich łączy? – spytał wiedząc, że chwyta się brzytwy. Był zirytowany związkiem brata z Maggie i wylewał swoją złość na Mishę.
- Może to ich powinieneś spytać.
- W porządku. – Z każdą sekundą czuł się głupszy. Misha potrafiła sprawić, że tracił wątek. – Mam wrażenie, że źle zacząłem.
- A próbowałeś zacząć dobrze? – Uniosła brwi.
Tak, źle zaczął. Musi przeformułować myśli.
- Przyszedłem tu zaoferować ci swoje usługi. Royal ma szansę zostać hubem technologicznym. Nie chcę, żeby wadliwa aplikacja zepsuła naszą reputację. – Zainwestował w to dużo pieniędzy, które były zagrożone.
- Wadliwa.
- Może to nie jest najwłaściwsze słowo – przyznał.
Uśmieszek Mishy mówił mu, że dobrze się bawi, widząc jego zagubienie.
- Jako jeden z twoich głównych inwestorów chciałbym się przyjrzeć tej platformie. Sprawdzić, co jest nie tak i ewentualnie to naprawić, zanim problem urośnie.

Misha Law zamrugała kilka razy. Jak on śmie przychodzić do jej biura i twierdzić, że jest jakiś problem z k!smet, aplikacją, której stworzeniu i uruchomieniu poświęciła się bez reszty? Nawet jeśli jest jej głównym inwestorem?
- Mój kod i algorytm działają znakomicie. Twoje twierdzenia są bezpodstawne.
- Musi być coś nie w porządku.
- Nie w porządku jest wyłącznie to, że dobranie w parę przedstawicieli Wintersów i Del Rio wydaje ci się niemożliwe tylko dlatego, że te rodziny od lat drą koty.
Misha się zirytowała. Już kilka razy spotkała Treya i odbyli miłą pogawędkę, niestety zawsze wtedy czuła motyle w brzuchu. Trey należał do najseksowniejszych mężczyzn, jakich znała, ale był też skryty i tajemniczy, jakby coś ukrywał.
Niezapowiedziana wizyta w biurze to jednak całkiem inna sprawa. Zaskoczył ją i zirytował. Co gorsza, jakaś jej część zaczęła się zastanawiać, czy Trey przypadkiem nie ma racji, a to było stresujące. Nigdy by mu nie wyjawiła, że widząc, iż aplikacja dobrała w parę Jericha i Maggie, sama rozważała, czy nie nastąpił błąd. Bo oni bardzo się różnili, przynajmniej na pozór. Później jednak przestała sobie tym zaprzątać głowę, gdyż szczęście przyjaciółki było prawdziwe.
- Nie ma żadnego problemu z k!smet – oświadczyła.
Zaciśnięte wargi Treya świadczyły o tym, że jej wyjaśnienia go nie uspokoiły.
- Okej – ustąpiła. – Nie sądzę, żeby aplikacja była niesprawna, ale jesteś jednym z moich największych inwestorów, więc dla świętego spokoju możemy to sprawdzić.
Trey był ranczerem, ale znał się także na nowoczesnych technologiach. Jeśli komuś mogła w tej kwestii zaufać, to właśnie jemu.
- Dobrze, zgoda. – Skinął głową.
- Jest jeszcze coś.
- Tak?
- W zamian za dostęp do aplikacji i mojego kodu musisz mi obiecać, że zostawisz Jericha i Maggie w spokoju. Przestaniesz kwestionować ich związek. Oni z radością dają sobie szansę. Proszę, niech sami się przekonają, dokąd ich to zaprowadzi. Nie zgadzam się też, żebyś publicznie krytykował moją aplikację.
- Nigdy bym tego nie zrobił – odparł. – Zależy mi na sukcesie k!smet tak jak tobie.
Zaśmiała się krótko.
- Wątpię. – Nie miał pojęcia, ile czasu, energii i pieniędzy poświęciła k!smet. – Wypisałeś hojny czek. Doceniam to. Ale ja jestem w to mocno zaangażowana. Nikt nie ma więcej do stracenia niż ja.
Przez chwilę milczał, potem skinął głową.
- Racja. Kiedy chcesz zacząć sprawdzanie aplikacji?
- Może dziś? Przyjdź, jak pracownicy pójdą już do domu. Nie chcę, żeby ktoś myślał, że dzieje się coś złego.
- Słusznie. – Kiwnął głową.
- Może być koło ósmej?
Znów milczał, jakby się zastanawiał.
- Mój syn zostaje dziś z dziadkami, więc dobrze.
- Świetnie. – Uśmiechnęła się. – To do zobaczenia.
Wstał, odwrócił się i wyszedł. Kiedy otwierał drzwi, Misha patrzyła na jego uda w opiętych dżinsach.

Ciężko westchnęła.
- Co to miało być? – powiedziała na głos.
Jak on śmiał wparować do jej gabinetu i utrzymywać, że aplikacja źle działa? Obudziła komputer otwarty na stronie poczty z ważnym mejlem od firmy PR-owej, z którą współpracowała.
„Jak mamy to załatwić?” – pytali.

„Droga Pani Law,
Pobrałam aplikację k!smet z nadzieją, że znajdę miłość swojego życia. Niestety tak się nie stało. Kiedy aplikacja połączyła mnie ze Steve’em, nasze różnice natychmiast stały się oczywiste. Nie zgadzamy się w większości kwestii, nie tylko w sprawach, które zaznaczyliśmy jako te, które uniemożliwiają związek. Kiedy przeprosiłam i udałam się do toalety, Steve zniknął. Po powrocie stwierdziłam, że zniknęła też moja torebka. Czy to on ją wziął? Nie wiem. Słyszałam dużo dobrego na temat k!smet i myślałam, że to świetny sposób na znalezienie partnera, zamiast tego zostałam sama i musiałam zastrzec karty kredytowe.
Chciałam, żeby Pani wiedziała, że choć ogłoszono k!smet drugą najlepszą z aplikacji randkowych, połączyła mnie ona z mężczyzną, który okazał się moim kompletnym przeciwieństwem. Więc może tym razem się pomyliła”.

Misha jeszcze raz przeczytała mejla od niezadowolonej klientki. To był ostatni mejl z listy skarg użytkowników nieusatysfakcjonowanych partnerami, które dobrała im aplikacja. Nigdy nie powiedziałaby Treyowi, że może ma rację i niewykluczone, iż pojawił się jakiś problem. Co oznaczałoby to dla przyjaciółki i szczęścia, jakie znalazła z Jerichem? K!smet miała być kamieniem węgielnym hubu technologicznego w Royal w stanie Teksas.
Trey, który zainwestował mnóstwo pieniędzy w jej biznes, i jego brat Jericho stworzyli Winters Expo Center, przygotowując swoje miasto do roli hubu technologicznego na wzór Doliny Krzemowej. Gdyby jej aplikacja działała niewłaściwie, mogła zrujnować ich marzenia, wielu osobom przynieść straty finansowe i rozczarować mieszkańców Royal.
Misha wierzyła w swoje dzieło, nie miała powodu podejrzewać, że jest wadliwe. Testowali algorytmy i funkcje. Kod wydawał się godny zaufania, ale sposób, w jaki algorytmy były konstruowane, a dane przetwarzane przez użytkowników, prowadził do nieprzewidywalności. Działo się jednak coś dziwnego, skoro aplikacja łączyła osoby podające na swoich profilach odpowiedzi, które do siebie nie pasowały.
Nie zamierzała rozmawiać o tym z Treyem, choć mógł okazać się pomocny. Może odkryje problem, który przeoczyła. Wolałaby, by wszelkie, nawet najmniejsze usterki znaleziono przed debiutem k!smet na giełdzie. Spojrzała na zamknięte drzwi i oczami wyobraźni zobaczyła Treya. Rozumiała, że lepiej mieć w nim sprzymierzeńca niż wroga.
Bardzo jej się nie podobało, że będzie kontrolował jej pracę, nie chciała jednak informować swojego nielicznego personelu o potencjalnych kłopotach. Nie chciała ich straszyć ani rozpuszczać plotek, które wywołałyby złą prasę. Choć nie miała ochoty, by Trey zaglądał jej przez ramię, jego wsparcie mogło okazać się nieocenione.
Poza tym, choć bywał aroganckim dupkiem, poznanie go bliżej może być zabawne.
Towarzyszyło jej tyle sprzecznych emocji i myśli – na temat aplikacji i Treya. Był tylko jeden człowiek, z którym mogła o tym porozmawiać, jej brat Nico. Sięgnęła po telefon i wybrała jego numer. Jak zwykle odebrał po pierwszym sygnale.
- Co jest?
Uśmiechnęła się, słysząc jego głos. Przez wiele lat nie była w stanie się z nim skontaktować, kiedy tego chciała lub potrzebowała, teraz więc dzwonili do siebie kilka razy dziennie. To pomagało, bo dzieliło ich wiele kilometrów.
- Nico, nie uwierzysz, co się stało.
Westchnął, zapewne wyobraził sobie całą masę różnych scenariuszy.
- Czyj tyłek mam skopać tym razem?
- Żeby to zrobić, musiałbyś przyjechać do Royal – zauważyła. Podczas każdej rozmowy wspominała o jego powrocie do miasta.
- Mało to prawdopodobne – odparł jak zwykle. – Powiedz mi, co się stało.
- Właśnie przed chwilą wpadł tu Trey Winters.
- Czego chciał?
- Twierdzi, że jest jakiś problem z k!smet.
- Jaki problem?
Opowiedziała bratu o wizycie Treya.
- Według niego Jericho nie powinien być połączony z Maggie, bo ich rodziny od dawien dawna są skłócone.
- Chrzanić to – prychnął Nico. Misha i jej brat pracowali razem nad kodem aplikacji, więc dla Nica te zarzuty były równie bezpodstawne co dla niej. – Algorytm nie wykrywa waśni między rodzinami. Kod jest w porządku.
- Tak…
- Co to za ton?
- A jeśli on ma rację?
- Ty stworzyłaś ten kod, a ja go sprawdziłem. Trzy razy sprawdzaliśmy go przed wypuszczeniem aplikacji – przypomniał, choć doskonale to wiedziała. – Jeśli żadne z nas nie wykryło błędu, to znaczy, że go tam nie ma.
- Jesteś tego bardziej pewny niż ja – zauważyła. – Nie jesteśmy wszechwiedzący. Mogło nam coś umknąć.
- Mało prawdopodobne.
- Mimo wszystko. Trey zaoferował się, że pomoże mi znaleźć problem.
- Och, daj spokój. Nie potrzebujemy go. Jest zbyt uparty, żeby widzieć coś więcej niż kłótnię dwóch rodzin, i tylko dlatego upiera się, że w aplikacji jest błąd.
- Nie mogę pozwolić, żeby Trey rozpowiadał w Royal, że aplikacja jest wadliwa. Pomyślałam, że jeśli pozwolę mu pomóc, zamknę mu usta. – Zrobiła pauzę, niepewna, czy powinna podzielić się z bratem kolejną myślą. – To nie wszystko. Ja też mam pewne wątpliwości.
- O czym ty mówisz? Jakie wątpliwości?
- Przyszły mejle – zaczęła. – Skargi użytkowników na niewłaściwie dobranych partnerów i partnerki, odkąd wprowadziliśmy funkcję „Zaskocz mnie!”. Czasami algorytm się myli.
- To nie znaczy, że jest jakiś problem z aplikacją.
- Użytkownik musi odpowiedzieć na określone pytania dotyczące poglądów, stylu życia i tak dalej. Aplikacja łączy ludzi na podstawie tych odpowiedzi. Wyobraź sobie, że zostajesz umówiony na randkę z kimś, z kim nie masz nic wspólnego. Tak się właśnie parę razy wydarzyło. A jeśli nieznajomy, z którym spotyka się nasz użytkownik, okaże się niebezpieczny? Jeśli jego praca czy prywatność zostanie zagrożona, bo ktoś wykorzystał aplikację do niecnych celów? Wszystko przez to, że zaufał naszym kryteriom akceptowania nowych użytkowników.
- Słuszna uwaga.
Opowiedziała bratu o kobiecie, której ukradziono torebkę, choć ta kobieta nie mogła udowodnić, że zrobił to mężczyzna, z którym się umówiła.
- A gdyby na jednej z naszych randek wydarzyło się coś okropniejszego? Nie mogłabym z tym żyć.
- Ja też. Czy to ma też coś wspólnego z Jerichem i Maggie? Co według ciebie wydarzyło się w ich przypadku?
- Uwielbiam Maggie, jest moją najlepszą przyjaciółką. Wiem, że jest szczęśliwa z Jerichem. Kiedy aplikacja ich dobrała, zdawało się, że coś jest nie w porządku. A działo się to publicznie. Wszyscy byli zszokowani. Szkoda, że tego nie widziałeś. Więc moje pytanie brzmi: czemu zostali dobrani w parę? Pomijam kwestię rodzinnego sporu. Oni bardzo się różnią. Choć ufałam algorytmowi, dla mnie też to było dziwne. Jakby to była jakaś ustawka.
- Masz wątpliwości i dostałaś skargi od użytkowników. Czemu wcześniej o tym nie wspomniałaś?
- Bo nie chciałam, żeby to była prawda – przyznała. – Starałam się ignorować złe przeczucia. Nie mogę przegrać, Nico. Włożyłam w k!smet wszystko, co posiadam, całą siebie. – Nie chodziło tylko o jej dumę. Jako kobieta działająca w branży technologicznej czuła dodatkową presję. Musiała ciężko pracować, by znalazło się dla niej miejsce przy stole z mężczyznami. Gdyby k!smet się nie sprawdziła, nie umiałaby wrócić do tego świata. Dlatego przyjmie każdą pomoc, nawet od niezbyt lubianej osoby. – Teraz, skoro Trey przyszedł tu ze swoimi podejrzeniami, żałuję, że wcześniej nie zaufałam swoim przeczuciom.
- To ma sens – odrzekł Nico. – Dobrze, że przyjęłaś jego pomoc, ale uważaj, to Trey Winters.
Poczuła, że policzki ją palą. Nico nie może wiedzieć, jak Trey na nią działa.
- Na co mam uważać?
- Wiem, że to jeden z twoich inwestorów, ale to może się zmienić. Może cię oszukać, wykorzystać obietnicę dalszych inwestycji, żeby się do ciebie zbliżyć. Jeśli zacznie majstrować przy kodzie, może uszkodzić aplikację na różne sposoby. Może ma w tym swój cel i chce, żeby aplikacja działała w określony sposób.
- Tego by nie zrobił – odparła.
Ale skąd ma to wiedzieć? Słabo znała Treya, a rozmowa, jaką właśnie odbyli, nie napawała optymizmem. Pokazał się jako osoba dominująca, zainteresowana wyłącznie własnymi korzyściami...

Fragment książki

Poeta T.S. Eliot miał rację, uważając, że kwiecień to najokrutniejszy miesiąc roku, pomyślała Ava, idąc pospiesznie Michigan Avenue. Wczoraj w Chicago świeciło słońce i temperatura dochodziła do piętnastu stopni, a dziś niebo było zasnute chmurami i zacinał deszcz. Zdjęła z szyi jedwabny szal i okryła nim starannie upięty kok. Szła na spotkanie z potencjalnym klientem, nie mogła zjawić się mokra i potargana.
Wizerunek to podstawa, nauczyła się tego w szkole średniej. Nie tylko kwiecień jest okrutny, okrutne są też nastolatki, zwłaszcza zarozumiałe dziewczyny z bogatych domów, które uczęszczają do prywatnych szkół, noszą najmodniejsze stroje i pomiatają ubogimi stypendystami zaopatrującymi się w dyskontach.
Odsunęła od siebie tę myśl. Od tamtej pory minęło szesnaście lat. Dziś prowadziła własny biznes, butik o nazwie Fantazja, w którym kobiety pragnące wyglądać wyjątkowo mogły wypożyczyć na jeden lub dwa wieczory stroje od znanych projektantów. Nieważne, że butik przynosił niewielki zysk; grunt, że ona wyglądała jak osoba, której się w życiu poszczęściło. Nic dziwnego: była swoją najwierniejszą klientką.
Weszła do restauracji i schowała szal do kieszeni płaszcza. Miała na sobie popielaty żakiet i spodnie od Armaniego oraz bluzkę w kolorze szałwi, który podkreślał jej zielone oczy. W tym momencie zabrzęczała jej komórka. Klient prosił o przesunięcie spotkania na inny dzień. Oczywiście zgodziła się, a skoro była już w restauracji, postanowiła coś zjeść.
Właściciel zaprowadził ją do stolika przy oknie, skąd mogła obserwować przechodniów. Przypominał Avie jej ojca: mieli identyczne oczy, identyczne szpakowate włosy oraz tak samo przycięte wąsy, podejrzewała jednak, że w przeciwieństwie do Jenningsa Brennera Basilio nie siedział za kratkami.
Sięgała po kartę dań, kiedy usłyszała podniesiony głos. Wysoki barczysty mężczyzna o kruczoczarnych włosach złościł się na barmana, który zwrócił mu uwagę, że nie powinien więcej pić.
- Ja chcę… nie, ja żądam whisky! Macallana!
- Myślę, że…
- Nie jesteś od myślenia, jesteś od podawania drinków!
Avie skoczyło ciśnienie. Na studiach pracowała jako kelnerka i często miała do czynienia z pijanymi gośćmi. Na szczęście Basilio ruszył Dennisowi na pomoc. Ten jednak powstrzymał szefa.
- Panie Moss – rzekł do wstawionego gościa. – Może zrobię panu kawy?
Ava zastygła. Dawno temu znała chłopaka o nazwisku Moss, chodzili razem do Emerson Academy. Peyton był rok wyżej, ale… Nie, to nie on. Jej Peyton przysiągł, że po maturze wyjedzie z Chicago na zawsze i dotrzymał słowa. Ava wróciła parę miesięcy po zdobyciu dyplomu z zarządzania. Żadna z napotkanych koleżanek nie wspomniała o Peytonie.
Mężczyzna przy barze odwrócił się. Miał krótsze włosy i ostrzejsze rysy, ale to jednak on! Wszędzie rozpoznałaby tę twarz. Odsunęła krzesło.
- Może ja…
- Nie, panno Brenner. – Basilio zagrodził jej drogę. – Człowiek pod wpływem alkoholu jest nieprzewidywalny, a ten waży ze trzy razy tyle co pani.
- Ale ja go znam. Chodziliśmy razem od szkoły. Byliśmy… przyjaciółmi.
Gdyby Peyton to usłyszał, wybuchnąłby śmiechem. Wszystko można było o nich powiedzieć, nawet to, że byli kochankami, bo faktycznie spędzili z sobą jedną noc, ale nikt by ich nie nazwał przyjaciółmi.
- Przykro mi, nie mogę pozwolić, żeby…
- Peyton! – zawołała Ava, wymijając Basilia. – Nie wygłupiaj się!
Przeniósł na nią wzrok. O Chryste! Zapomniała, jakie ma piękne oczy, bursztynowe, z gęstymi rzęsami.
- My się skądś znamy – przyznał, choć na jego twarzy malował się wyraz niepewności. – Prawda?
- Uczęszczaliśmy razem…
- Na uniwersytet Stanforda?
Studiował na Stanfordzie? A to niespodzianka! Była pewna, że dostał stypendium sportowe w jakiejś nieważnej uczelni w Nowej Anglii.
- Nie.
- Więc…
- Do Emersona. Tu w Chicago.
- Chodziłaś do Emersona? – zdziwił się. – Nie pamiętam cię.
Powinna być zadowolona. Też wolałaby wyrzucić z pamięci obraz dziewczyny, jaką była szesnaście lat temu.
Niespodziewanie wyciągnął rękę i ujął Avę za brodę. Przebiegł ją dreszcz, na szczęście Peyton tego nie zauważył. Obrócił jej twarz w prawo i w lewo, opuścił rękę, potrząsnął głową i nagle otworzył szeroko oczy.
- O, ja cię! Ava Brenner!
Westchnęła cicho.
- Tak, to ja.
Utkwił w niej spojrzenie, a ją zalała ją fala emocji. Różnych, mieszanych. Czuła dumę i zakłopotanie, butę i niepewność, wyrzuty sumienia i wstyd. Psiakość, miała wrażenie, jakby znów była uczennicą.
Widząc, że pijany gość się uspokoił, barman zabrał mu pustą szklankę, a na jej miejscu postawił kubek z kawą. Basilio odetchnął i skinieniem głowy podziękował Avie. Kelner wrócił do swoich zajęć. Ava uznała, że też powinna wrócić do stolika, ale Peyton wpatrywał się w nią tak natarczywie, że nie potrafiła odejść. Naszły ją wspomnienia, niezbyt zresztą miłe.
Uczęszczając do Emersona, prywatnej szkoły dla bogatych, zadzierała nosa. Nosiła stroje znanych projektantów i pomiatała ubogimi stypendystami, którzy robili zakupy na wyprzedażach. Tak było przez pierwsze trzy lata. W wakacje przed ostatnim rokiem szkolnym Brennerowie stracili wszystko. Wtedy sama została jedną z tych ubogich uczennic kupujących w dyskontach i lekceważonych przez innych.
Przyglądali się sobie bez słowa. Czarną czuprynę Peytona znaczyło kilka srebrzystych nitek, dolną część twarzy ocieniał zarost. Czy w szkole średniej już się golił? Bezskutecznie próbowała powstrzymać zalew wspomnień. Pamiętała, że zajęcia z wiedzy o świecie trzecie i czwarte klasy miały razem. Ona była w parze z Peytonem. I choć bogate dzieciaki pogardzały ubogimi, a ubogie nienawidziły bogatych, to między nią a Peytonem zawsze iskrzyło.
Któregoś dnia pracowali u niej w domu nad szkolnym projektem, a potem wylądowali w łóżku. Nie, nie zapałali do siebie wielką miłością, ale na pewno połączyło ich coś więcej niż seks. Rano Peyton wyskoczył z prawej strony łóżka, Ava z lewej. Zaczęli wykrzykiwać pod swoim adresem oskarżenia. Żadne nie słuchało drugiego. Byli zgodni co do jednego: że popełnili straszny błąd, o którym nie wolno nikomu pisnąć słowa. Peyton ubrał się i żeby na nikogo się nie natknąć, uciekł przez okno.
W poniedziałek oddali pracę i znów stali się wrogami. Do końca roku Ava żyła w strachu, że prawda wyjdzie na jaw. Odetchnęła z ulgą, kiedy po maturze Peyton wyjechał na studia.
Trzy tygodnie później jej życie legło w gruzach, a ona znalazła się na samym dole drabiny społecznej, wśród ludzi, z którymi wcześniej tak okrutnie się obchodziła i którzy, jak się szybko przekonała, nie zasługiwali na tak podłe traktowanie.
- Mam prośbę – zwróciła się do Basilia. – Czy któryś z kelnerów mógłby przyprowadzić spod butiku mój samochód? Odwiozłabym pana Mossa.
Basilio popatrzył na nią, jakby postradała rozum.
- To zajmie góra kwadrans – dodała.
- Ale panno Brenner, pan Moss…
- Nie jest dziś sobą, dlatego chcę mu pomóc.
- Jest pani pewna, że to dobry pomysł?
Nie. Dzisiejszy Peyton był obcym człowiekiem. Wprawdzie dawny też niewiele o sobie mówił, ale wiedziała, że przynajmniej nie wyrządzi jej krzywdy. Coś go dziś musiało wyprowadzić z równowagi, na szczęście na widok znajomej twarzy uspokoił się. Chciała mu pomóc. Była mu to winna za te lata upokorzeń.
- Kluczyki są w mojej torebce. – Wskazała za siebie na stolik. – A samochód stoi pod butikiem. Niech go ktoś przyprowadzi. Błagam.
- W porządku – odparł Basilio, pokonując wewnętrzny opór. – Poślę Marcusa. Mam tylko nadzieję, że pani wie, co robi.
Tak, ona też miała taką nadzieję.

Po raz pierwszy od dawna Peyton Moss obudził się z koszmarnym kacem.
Kiedy otworzył oczy, nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, która jest godzina ani co robił, zanim tu trafił.
Leżał nieruchomo na brzuchu, na pościeli, usiłując sobie coś przypomnieć. Hm, łóżko…
Ale czyje? To go najbardziej intrygowało, bo właścicielka łóżka nie leżała obok.
Uznał, że mieszkanie należy do kobiety. Po pierwsze, pościel zbyt ładnie pachniała, aby sypiał w niej mężczyzna, po drugie tapetę zdobiły różyczki, a po trzecie, z żyrandola zwisały szklane koraliki. Rozejrzał się po pokoju i znalazł kolejny dowód: koronkowe firanki w oknie. Czyli wczoraj poszedł do domu z obcą kobietą.
Nic w tym złego, tyle że takie rzeczy robił w młodości, a teraz miał trzydzieści cztery lata. Okej, nie był stary, ale w tym wieku mężczyzna powinien się ustatkować, wiedzieć, co chce osiągnąć. No, trochę się ustatkował i wiedział, czego chce. Właśnie dlatego przyjechał do miasta, do którego przysiągł nie wracać.
Chicago. Ostatni raz był tu, kiedy miał osiemnaście lat. Wyjechał po uroczystym wręczeniu dyplomów. Prosto ze szkoły udał się na dworzec autobusowy, przystając tylko na moment, by wrzucić do śmietnika czapkę i togę. Nawet nie wstąpił do domu, żeby się pożegnać. Zresztą nikogo w domu ani w mieście nie obchodziło, co z nim będzie.
Potarł ręką oczy i westchnął. Dobra, stary, wstajemy. Usiadł na łóżku i opuścił nogi. Marynarka i krawat wisiały na oparciu fotela, buty stały na podłodze. Miał na sobie pogniecioną, zapiętą pod szyją koszulę, spodnie i pasek. Najwyraźniej do niczego nie doszło z właścicielką mieszkania, czyli rano żadne z nich nie powinno czuć się niezręcznie.
Podszedł na palcach do drzwi, skręcił do łazienki i napuścił wody do umywalki. Gdy umył twarz, poczuł się zdecydowanie lepiej. Zerknął w lustro. Wciąż wyglądał jak straszydło.
Otworzył szafkę nad umywalką i ucieszył się na widok płynu do płukania ust. Dzięki Bogu, pozbędzie się tego ohydnego smaku. Znalazł również grzebień; przeczesał włosy, a następnie spróbował wygładzić koszulę.
Kiedy wyszedł z łazienki, w nozdrza uderzył go zapach kawy. Ruszywszy jej śladem, trafił do mikroskopijnej kuchni. Nad kuchenką paliło się światło. Wiszący na ścianie kalendarz z widokami Włoch stanowił jedyną dekorację, za to na drzwiach lodówki było mnóstwo kartek, między innymi zawiadomienie o festiwalu filmów włoskich w Patio Theater, wycięte z pism zdjęcia damskich ubrań oraz przypomnienie o terminie wizyty u ginekologa.
Ekspres do kawy musiał się włączyć sam, bo w mieszkaniu panowała cisza. Peyton spojrzał na zegarek: pięć po piątej. To znaczy, że właścicielka mieszkania zwykle wstaje o tak nieludzkiej porze.
Zrobił dwa kroki i drzwiami z drugiej strony kuchni przeszedł do salonu, który był niewiele większy od sypialni. Przez zaciągnięte zasłony wpadała odrobina światła. Zamierzał włączyć lampę, kiedy nagle dobiegł go dźwięk, jakby westchnienie wydane przez sen. Stanął. Zmrużywszy oczy, zobaczył na kanapie sylwetkę kobiety.
Bywał w różnych dziwnych sytuacjach, tym razem jednak nie wiedział, jak się zachować. Nie miał pojęcia, jak tu trafił ani kim jest właścicielka mieszkania. Może być mężatką. Ba, może być wariatką, która atakuje nożem. W tym momencie jego gospodyni ponownie westchnęła. Nie, tak słodko nie wzdycha żadna wariatka. Poza tym skoro śpi w salonie, a on spędził noc w sypialni, to nie ma czego się obawiać. Chyba nie zrobił nic złego? No okej, wyrzucił ją z łóżka. I upił się do nieprzytomności.
Cholera jasna, co się wczoraj stało? Usiłował sobie przypomnieć. Choć wyjechał z Chicago autobusem, wrócił prywatnym odrzutowcem. Swoim. W młodości klepał biedę, był zwykłym kundlem, natomiast jako trzydziestokilkulatek…
Boże, kogo próbuje oszukać? Jako trzydziestokilkulatek wciąż jest kundlem. Dlatego tu wrócił.
W każdym razie pierwsze kroki skierował do hotelu Intercontinental na Michigan Avenue. To akurat doskonale pamiętał, bo Intercontinental był takim miejscem, którego progu dawniej nie odważyłby się przekroczyć, a gdyby spróbował, zostałby natychmiast wyrzucony. Oczywiście wczoraj bez problemu przyjęto jego platynową kartę kredytową.
Pamiętał, jak po wejściu do apartamentu cisnął torbę na łóżko, po czym podszedł do okna i rozsunął zasłony. Spoglądał w dół na Michigan Avenue, na lśniące wieżowce i ekskluzywne domy towarowe, do których jako dzieciak nawet się nie zbliżał. W tej części miasta żyli i pracowali ludzie bogaci. Mimo to przyjeżdżał tu pięć razy w tygodniu przez dziewięć miesięcy w roku, ponieważ tu mieściła się szkoła, do której chodził: Emerson Academy. Pozostałe dwa dni w tygodniu oraz trzy miesiące w roku spędzał na South Side, gdzie mieszkała biedota.
Wczoraj, spoglądając przez okno hotelowe, myślał o tym, jak bardzo życie w bogatej dzielnicy różni się od życia w biednej. Nienawidził Emersona, ale cieszył się, że mógł osiem godzin dziennie przebywać w innym świecie. Wrócił myślami na South Side. Mieszkał z ojcem nad warsztatem, w którym pracował w wolnym czasie, by zarobić na naukę. Czuł smród spalin i smarów, słyszał wycie syren policyjnych, widział krążące po okolicy bandy młodocianych przestępców. Skóra lepiła mu się od sadzy z fabrycznych kominów.
Do Emersona trafił dzięki ponadprzeciętnym ocenom z podstawówki oraz doskonałej grze w hokeja. Boże, jak nienawidził tej szkoły pełnej dzieciaków z bogatych domów. Ale uwielbiał panujące w budynku czystość i porządek, lubił unoszący się w powietrzu zapach wypastowanych podłóg i perfum Calvina Kleina. Podobała mu się cisza podczas lekcji, to, że raz dziennie mógł zjeść pełnowartościowy posiłek, podobało się poczucie bezpieczeństwa i brak bójek.
Oczywiście wtedy nie przyznałby się do tego. Na szczęście już jako nastolatek zdawał sobie sprawę, że ze świadectwem ukończenia Emersona będzie miał lepszą szansę dostania się na studia. Dlatego ignorował zadzierających nosa zamożnych dzieciaków i trzymał się niewielkiej grupki takich jak on stypendystów z ubogich domów, którzy chcieli zajść dalej niż rodzice. Stosunek biednych do bogatych był jak jeden do stu. Z tych setek tylko jedna osoba tak naprawdę zalazła mu za skórę i siedziała tam do dziś.
Ava Brenner, śliczna dziewczyna z dzielnicy Gold Coast, która rządziła wszystkim i wszystkimi. Cały świat obracał się wokół niej i jej przyjaciółek, które wiedziały, że księżniczce nie wolno się narazić.
Codziennie widział, jak Ava idzie szkolnym korytarzem, potrząsając ogniście rudymi włosami i patrząc na niego, jakby był śmieciem, który przyczepił się jej do buta. Mimo to pragnął jej do bólu.
Zmarszczył czoło. Przypomniał sobie, że właśnie wczoraj o niej myślał i dlatego zjechał do hotelowego baru. Tak, to też sobie przypomniał. Na pusty żołądek wypił trzy whisky. Zaraz potem poproszono go, aby zechciał opuścić bar. O dziwo, posłuchał. Wyszedł na Michigan Avenue i zaczął szukać innego lokalu, w którym mógłby kontynuować picie.
Znalazł. Zdołał nawet przekonać barmana, by nalał mu kolejne dwie szklanki whisky. A potem…
Próbował sobie przypomnieć, co było potem. Jedyne,
co pamiętał, to niski seksowny głos, zapach gardenii
oraz piękne szmaragdowe oczy…

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel